Szaleństwo jeśli jest dziedziczne, na pewno też nie ominęło panny Erskin. Nie powinna w takim razie cokolwiek wyssysać z Caspera, bo jeszcze stanie się wariatką. Nigdy nie pomyślała też o tym, że przez swoją rodzinę jest być może bardziej otwarta i ufna. W jej rodzinnym domu nie było obcych, a sąsiedzi oddaleni od tyle kilometrów stali się przyjaciółmi, rodziną. Tylko na siebie mogli liczyć. Powinna się zastanowić, czy zadośćuczynienie w ustach chłopakach nie brzmi obcesowo. Skąd w Avie było tyle ufności? Zżerało ją od środka poczucie winy. Czuła się tu osaczona. Nawet jeśli w Salem widywała w szkole tysiące ludzi, tak nigdy nie wylądowała w środku miasta całkiem sama. Oczywiście, mogła liczyć na przyjaciela, ale nie przewróci jego życia do góry nogami, aby uporządkować swoje. Ava przygryzła wargę, słysząc jego odpowiedź. Miała ochotę spytać się: gdzie mieszkasz, ale się powstrzymała. Wlepiła w niego swoje spojrzenie, robiąc poważną minę. - Na Luga, nie mam pieniędzy, nie kupię ci nawet lodów. Zbieram na mieszkanie, bo pójdę na studia i będę mieszkać pod kamiennym mostem - jęknęła zrozpaczona. Mogłaby się postarać, pocałować go tak, aby zapamiętał imię Venus do końca swoich dni. Ale on był nieznajomym, nieznajomym, któremu ubrudziła koszulkę. Był za przystojny, za charakterny i zbyt tajemniczy. Idąc z nim za rękę, czuła się jak najbardziej wyróżniona kobieta w całym Londynie. Wyszli z ulicy Pokątnej, rozmawiając o głupotach. Jej się plątał język, a on swoim wyrafinowaniem i chłodem wpędzał Avę w jeszcze większe poczucie winy. Zaśmiała się, wracając tematem znów do jego imienia. - Niechętnie się przedstawiłeś, nie lubisz swojego imienia i mamy nadać ci nowe? Czy chodziło o coś innego? - spytała, zaczynając machać ich złączonymi dłońmi w rytm wykonywanych kroków. Powoli mijali sklepy, a Ava od razu wychwyciła gdzie są z przewodnika o Londynie. West End, najbardziej rozrywkowa część miasta. - Zdradzę ci sekret, nie lubię alkoholu, wolę upijać się w inny sposób - rzekła przyciszonym głosem. Brzmiało to jak spowiedź Zbyszka z klubu anonimowych alkoholików, ale Avę mdliło na sam zapach alkoholu. Nie mogła przełknąć ani wódki ani whisky, chociaż jako Szkotka powinna pochłaniać ją litrami. Weszli na Piccadilly Circus, najbardziej mugolskie miejsce, w jakim mógł wylądować czarodziej. Oprócz wielkich reklam, przysłaniających cały urok tego placu, było tam chyba najcudowniejsze muzeum, w jakim byłam. Ava puściła jego dłoń, a oczy zaświeciły się niebezpiecznym błyskiem. Prędko, niedbale zdejmowała sandałki, a następnie wrzuciła je do torby. Zobaczyła miejski spryskiwacz, który miał zapewnić londyńczykom ochłodę, a i turystom niesamowity widok. Zaczęła biec jak mała dziewczyna i wleciała stopami prosto w największa kałużę. Skakała, rozchlapując wodę. Pierwszy raz widziała takie urządzenie i już je kochała. Kopnęła wodę w kierunku Caspera, aby go oblać. Może być i mokry i brudny! - Chodź do mnie! - zawołała, stając w największym strumieniu wody, mocząc tym samym doszczętnie swoją luźną, białą koszulkę i krótkie spodenki.
Zupełnie inaczej sytuacja miała się z Casprem i jego rodziną. Gdy urodził się jako pierworodny Julie i Jacoba, zamieszkiwali oni niewielki dom w Cambridge, gdzie z żadnym z sąsiadów nie utrzymywali żadnych relacji. Ludzie przypatrywali się Villiers'om z pożałowaniem, bo przecież codziennie utwierdzali się w przekonaniu, że mąż dla rozrywki lubi skatować żonę, szczególnie gdy sobie wypije. Jacob miał jednego znajomego na osiedlu, z którym zwykle popijał, lecz gdy ten dowiedział się, że mężczyzna miewa zapędy do przemocy to powiedział mu, że nie będzie do tego ręki przykładał i alkoholu mu nalewał. Skończyło się to wielkim atakiem furii, gdy sąsiad nigdy się do Jacoba nie odezwał, a i domu ich nie przekroczył. W ich gniazdku matka była przerażona, bo wiedziała, że nie stało się nic dobrego. Oberwała za to podwójnie przy najbliższej okazji, której Jacob długo nie szukał. Oczywiście sam ojciec nie wierzył w to, że robi źle. Robił to tylko po alkoholu, wylewnie przepraszał, tłumaczył pewne kwestie. Naprawdę się starał. Nie wyobrażał chyba sobie siebie jako tego niedobrego człowieka. Szkoda tylko, że to przyczyniło się do tego, że Julie musiała zrezygnować z kontaktów z rodziną, ze swoimi znajomymi, co by potem urodzić drugie dziecko,a potem próbować jakoś to wszystko ogarnąć. Jakoś, bo konkretnie się nie dało. Może właśnie dlatego Caspra cechował wyrafinowany chłód, szczególnie teraz gdy wszystko stracił, a inne rzeczy wydawały się być zbyt mglistymi by do niego należeć. Prowadząc ją za rękę, nawet nie zauważył, gdy znaleźli się w bardzo mugolskiej strefie. Wcisnął różdżkę głębiej za pasek od spodni, bo nie widziała mu się sytuacja, w której miałby jeszcze jakieś kłopoty z Ministerstwem Magii. Udało mu się zatem dokonać tego manewru, a teraz przyglądał się jej pełen zaoferowania. Czyżby weszła w spryskiwacze? Uśmiechnął się trochę żałośnie, trochę być może zamyślony. Nie miał ochoty do niej dołączyć, może dlatego że nie miał humoru na takie rzeczy? Dlaczego więc poszedł w jej kierunku i zgodził się na to. Wszedł między strumienie pozwalając im uczynić koszulkę przylegającą do jego ciała. Słysząc jej śmiech rozpogodził się nieco, choć już teraz nie wiedział dokąd to wszystko może zmierzać czy coś. - Upijanie się w inny sposób to moja specjalność. Mógłbym Cię upić do nieprzytomności, gdybyś chciała. - Zaproponował jej z tajemniczym uśmiechem, którym częstował ją od kilkunastu minut, gdy się poznali. - Studia Hogwart? Pięknie. Może usiądziesz ze mną w ławce i zamiast nudnego wykładu sprawisz, że wszystko będzie o wiele bardziej przyjemne? - Kolejna propozycja, która zapewne była niegrzeczna czy tam niestosowana. Kij by ich tam wszystkim wiedział. Granica dobrego smaku była tam, gdzie sprytnie żonglowałeś słowami. Czy Casp właśnie tego nie robił?
Każda rodzina ociekała patologią, a Ava nienawidziła chłodu. Jej ojciec czasami zamieniał się w posąg. Ignorancja była najgorszą bronią, jaką można potraktować człowieka. Mogła mu wtedy powiedzieć, że zabiła swojego brata, a on i tak by milczał. A gdy już cokolwiek powiedział, Ava czuła jakby wbijał jej sztylety w każdą kończynę ciała, przekręcał nimi z kolejnymi słowami jakby to ona, młoda dziewczyna, podkusiła smoka, aby zjadł matkę. Może przypominała ją za bardzo. Miała te same oczy i kości policzkowe. Zachowywała się równie lekkomyślne. A gdy się złościła, zaplatała włosy w warkocze, zaciskała wargi w jedną, cieniutką linię i przestawała się odzywać. Ojciec nigdy ją nie uderzył. Ava czasami miała wrażenie, że to byłoby o wiele lepsze. Wolałaby czuć na sobie nienawiść ojca niż ją sobie wyobrażać. Myśli, zwłaszcza te niewypowiedziane, bolały najbardziej. Chciała pokazać mu, że świat wraz ze śmiercią mamy ruszył do przodu. A Ava jak i Zeus mieszkają z nim, dla jego dobra, dla dobra ich rodziny. Pomyślałby kto, że egoistka pragnie odbudować relacje z kimkolwiek. Nie mogła znieść, że są dla siebie zarówno tak bliscy jak i tak obcy. Chciała otrzymać firmę, chciała się stać wzorem dla ojca, dla brata i usłyszeć, że jest lepsza niż matka. Myślała o tym przez chwilę, gdy przerażał ją chłód Caspera. W jego oczach mogła wyczytać wiele. Nie potrafiła się zdecydować, czy powinna się jego bać czy przyczepić się jak małpka i nigdy już nie puścić. Odczytując zamiary Caspera, nawet specjalnie swoim ciałem zasłoniła jego manewry przy pasku od spodni. Potem już bawiła się w spryskiwaczach. Podskakiwała, gdy chłodny strumień powietrza był tuż przy poziomie ziemi albo otwierała szeroko buzie, kiedy oblewał ciało do stóp do głów. Czekała na niego. Nie tak długo jak miała wrażenie, że czeka. Chwyciła za nadgarstki chłopaka, zaczynając się kręcić wokół ich osi. A gdy kręciło się już wystarczająco w głowie, puściła je, opadając na beton. Czuła obolały tyłek i może zdarła sobie nawet kolano. Przeturlała się do Caspera, głośno oddychając. Wpatrywała się w niebo, na którym kłębiły się chmury. - To upij mnie, na co czekasz? - spytała, wyrównując oddech. Przekręciła głowę, aby z ciekawości zerkną, czy ludzie się na nich patrzą. Myślą, że są młodą parą zakochanych czy może najarali się za dużo zielska? Ava pokazała język jakieś staruszce, która patrzyła na nią jakby była największą szmatą na ziemi. Odklejała bluzkę od swojego brzucha, piersi, mając nadzieję, że w ten sposób przestanie być miss mokrego podkoszulka. Niestety nic to nie dawało. Z rezygnacją położyła dłonie z powrotem na ziemi, podnosząc się do siadu. - A po co chodzić na wykłady? Nie wyglądasz na przykładnego studenta, można w tym czasie o wiele ciekawsze rzeczy robić - rzuciła z uśmiechem. Za chwilę pisnęła, gdy zobaczyła, że duży strumień wody zmierza do jej twarzy. Schyliła się i wtuliła w okolicę klatki piersiowej, brzucha Caspera, unikając wodnego uderzenia.
Nie do wiary ile w tym było tego wszystkiego... Kłamstwa, historii, rozkoszy, strachu, przeświadczenia o tym, że stanie się coś złego. I na końcu my, bo gdzieś pomiędzy nigdy nie było zbyt wiele miejsca na to, by rozłożyć tam swoje uczucia. Konsekwencje przecież zalewały ten teren czyniąc nas co raz słabszymi, którzy toną, bo przecież nie umiemy pływać, gdy coś ciągle nad podtapia, a powietrze znika... To niesprawiedliwe, co? Też tak myślę, ale dopóki stoimy na końcu i nikt nas nie widzi.... Możemy chować się, albo skakać co raz wyżej w nadziei, że ktoś nas zauważy. A więc? Casprowi pasowało to, że był niezauważony, a dla Avy? Czy uważała, że to niewłaściwe i chciała, żeby ktoś poświęcił jej ktoś chwilę? Casper teraz stał pomiędzy strumieniami i mokrymi dłońmi przedzierał twarz unosząc głowę do góry. Mówiąc szczerze ten przyjemny chłód pomagał mu rozładować zgromadzoną frustrację, która sięgała aż dzisiejszego poranka i naprawdę chyba był wdzięczny, że go tu zabrała. Oczywiście kiedy ona się przewracała czy coś, on nawet nie zarejestrował tego wzrokiem. Dopiero gdy usiadła po turecku, a on obok niej całkowicie ignorując, że mugole przyglądali im się z zaciekawieniem, to popatrzył na nią z zainteresowaniem. Rzeczywiście było w niej coś, czego do tej pory w nikim nie ogarnął. Czyżby to głód życia? I nadal to piekące uczucie, że wie z kim rozmawia, że ją zna, w istocie pierwszy raz słysząc to imię. Coś nie tak? Może kurwa wszystko. - Hm, poznałem Cię kilka minut temu, przed zaserwowaniem Ci prywatnego alkoholu wolałbym wiedzieć o Tobie coś więcej... Niż pogrążać się w znajomości trzyliterowego imienia. - Zauważył błyskotliwie i zaraz potem zawiesił wzrok na jej mokrej koszulce. - Wiesz, to zajebiste, że nigdy nie wyglądasz na kogoś kim jesteś. Jestem super zajebistym Krukonem, który zapieprza po zajęciach i zdobywa Wybitne. Rzucisz moje imię na korytarzu, a wszystkie dziewczyny zachłysną się tym podziwiając mnie. I nauczyciele też. Spróbuj. Dowiesz się jak bardzo przykładnym studentem jestem. To też powód, dla którego nie mogę pozbyć się imienia. Ono odpowiada za mnie w tłumie fanek. - Uśmiechnął się cwaniacko do niej dotykając mokrych pasm jej włosów, które nawinął na palec serdeczny uśmiechając się szeroko. - Twoja kolej. Kim Ty właściwie jesteś. - Spytał patrząc na nią z zainteresowaniem.
Ava nie wymagała wiele od życia. Chciała brać z niego jak najwięcej, oczywiście tylko dla siebie. Pragnęła zatańczyć w deszczu na moście Golden Gate Bridge, łączący San Francisco z hrabstem Marin. Nazywają go Złotymi Wrotami prosto do bram piekła. Od czasu wybudowania tego mostu blisko dwa tysiące ludzi pożegnało się tam z życiem, a Erskine chciałaby tam właśnie je celebrować. To dziwne, że mieszkając w Salem, jeszcze nie odwiedziła tego mostu. Ava nie chciała się stać nikim wyjątkowy w historii magii. Nie marzyły jej się ani duże pieniądze ani sława. Ona pragnęła mieć wspomnienia, których każdy będzie zazdrościć. Casper, czy tego chciał czy nie, stał sie przygodą życia Venus. Nie rozumiał jej zachłanności do dziecinady albo po prostu nie chciał w niej uczestniczyć. A Ava miała to gdzieś. Bawiła się, oddychała pełną piersią i nie musiała się już martwić plamą na koszulce Caspera. Od czarów i tych strumieni wody na pewno już zniknęła. Przynajmniej poczucie winny nie gniotło żołądka dziewczyny. Ciężko oddychając po swoich dzikich harcach, łapała wodę w dłonie, patrząc jak przeciska się przez palce na mokry beton. Zaśmiała się. Co mógł wiedzieć więcej o Avie? - Nie? Myślałam, że to będzie nasz sekret. Powiem Ci, dlaczego na Ciebie wpadłam, a Ty upijesz mnie - rzuciła propozycją jakby teraz podpisywali ze sobą cyrograf. Chciała się dowiedzieć, co w nim jest takiego, że zarówno się go boi jak i drży na dźwięk głosu. Ciągle odklejała koszulkę od swojego ciała, mając nadzieję, że z każdym kolejnym razem ta przestanie się co raz mniej kleić. W końcu machnęła na to ręką. Zaśmiała się. - Czcigodny, niby Krukonie, jeśli świat wiedzy byłby dla ciebie tak niesamowicie ważny, żaden wykład nie byłby dla ciebie nudny. Nie chcę znać historii twojego imienia, a już na pewno nie od innych ludzi. Co jeśli opowiedzą mi o tobie same kłamstwa? - spytała, wzrok od razu przeniosła na swoje kosmyki włosów nawijane na palec Caspera. Czy każdy mężczyzna miał taki fetysz? Woda spływała po twarzy dziewczyna, a ona cieszyła się, że nie jest jedną z tych, co rano poświęcają czas na dokładny makijaż i idealną kreskę. Ava rzadko kiedy się malowała, nie musiała się teraz przejmować spływającym tuszem po policzkach. Zaśmiała się, nie potrafiąc o powiedzieć o sobie. Kim jesteś - to pytanie było najgorsze, jakie mógł zadać. - Szkotką, gardzącą tradycjami, a przede wszystkim whisky, zamiast na miotle, latam na smokach i uwielbiam wodę, co to za pytanie, nie umiem na nie odpowiedzieć. Potrafisz sformułować, kim jesteś? - długo czekał na odpowiedź, a Ava nigdy nie słyszała dziwniejszego pytania. Widział ją w całej okazałości. Tym była. Człowiekiem, córka, sprzecznością, boginią, wielbicielką sztuki, aktów i natury.
Nie istniało żadne miejsce na ziemi, które Casper pragnąłby odwiedzić, miał nieodparte wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, że sfera marzeń została już dawno zniszczona, a popiół nie był czymś wartym uwagi. Dobrze mu było w Londynie, w miejscu który przeszył swoimi krokami na wskroś, znał co ciekawsze uliczki, co lepsze bary, puby, kluby. Mógł pić w niektórych za pół ceny, do innych nie był wpuszczany, w jeszcze innych stanowił legendę, która tańczyła z dziewczyną osobnika, który gdyby tylko znał jego tożsamość, zapewne sprawiłby, że nogi Caspra byłyby teraz połamane i rozrzucone po tym placu. Nie oszukiwał się jakoś szczególnie rozumiał co to wszystko może znaczyć lub jeszcze nie. Pewne kwestie uważała za swoiście zabawne, biegł choć często się teraz zatrzymywał. I zwracał uwagę na błahe szczegóły... A że jako jeden z nich pojmował znajomość z Avą to nie potrafiąc tego jakoś konkretnie zdefiniować wolał milczeć lub zapytać. Posilił się na to drugie, ale nie uzyskawszy konkretnej odpowiedzi poza czymś intrygującym wzruszył ramionami wyciągając dłonie w górę, jakby łapał na nie krople wody. Później ponownie obmył w twarz i dopiero po zakończeniu tej czynności popatrzył na nią, co by złapać z powietrza parę słów, które mogłyby stanowić odpowiedź. -Tak, a na koniec Cię zgwałcę i porzucę na przejściu dla pieszych, aby setka nie umiejących jeździć samochodami mugoli, mogła z ciebie zrobić zwykłą papkę. - Dodał nieco dramatyzmu i horroru do scenariusza, który mu podsunęła, a potem uśmiechnął się cierpko. - A co jeśli to ja będę odpowiadał wciąż i wciąż same kłamstwa? Co wtedy zrobisz jeśli to obcy ludzie będą mieli rację, a nie? Wiesz, mogę siebie idealizować, stworzyć bohaterem, żebyś uważała, że jestem zajebisty. A tak naprawdę? Skończyłem karierę Quidditch'a, a raczej ją przerwałem. Jestem tu z Tobą w wodzie, gdy powinienem stać na szczycie schodu kamienicy, gdzie umówiłem się z babką,żeby mi pokazała mieszkanie. Jak myślisz, za ile minut zrozumie, że ją wyruchałem w najmniej przyjemny sposób? - Zaśmiał się pozostając pewnym tego, że to wszystko brzmi jak wielkie szaleństwo. Tak szybko się zmieniały mu plany, miny, uczucia... Tykał nierówno jak serce czterech pór roku, gdy strzelały w ludzi kosmicznymi temperaturami. - Czy potrafię sformułować kim jestem? Gdybym Ci powiedział kim jestem od początku do dziś, uciekłabyś stąd szybciej niż twój smok zacząłby zionąć ogniem. Może dlatego pozwolę Ci żyć w nieświadomości. - I przyglądał się ostentacyjnie mokrej koszulce przylegającej do jej klatki piersiowej... - Po prostu ją zdejmij. Tak będzie lepiej. - Doradził jej układając dłonie na karku.
Ava również nie marzyła. Uważała to za zajęcie głupców. Była realistką ani romantyzm ani gdybanie nie było w jej głowie. Wiedziała doskonale, że nie ma pieniędzy i nie dokona wielu rzeczy. Tak wielkich jak inni. Jedni wylatywali do stanów na praktyki u niesamowitych czarodziejów, a Ava mogła zrobić jedynie bałagan u Weasley'ów i zaczepić obcego chłopaka. Nie marzyła o nim. Nie myślała o chłopaku przed snem, o pewnym księciu na białym koniu, który uratuje ją od złego świata. Wymagała od życia, aby zawsze się coś działo. Przeprowadziła się do Londynu, bo chciała coś zmienić. Zaczynała wszystko od nowa. Przed sobą miała białą kartkę, na której mogła opisywać swoją przeszłość i teraźniejszość. Tej, której się nie wstydziła. Przejechała dłonią po czubku nosa Caspera, strzepując krople wody. To samo zrobiła z jego włosami, widząc jak mokre strąki opadły na czoło chłopaka. Było w nim coś matczynego, troskliwego. Ava chciała go dotknąć, zbadać ustami kości policzkowe, obojczykowe, a potem zobaczyć czy pod wpływem pocałunków jego tatuaże nie znikają. A co jeśli to tylko wabik na takie kobiety jak ona? - Uważaj, bo stracisz w moich oczach, zasługuję na bardziej wyrafinowaną śmierć. Widzisz, moją mamę zeżarł smok, ja też muszę mieć coś... innego. Postaraj się chociaż – zwróciła mu uwagę, wystawiając język do strumienia. Woda niestety nie wydała jej się za smakowita, więc równie szybko go schowała z nietęgą miną. Uderzyła go lekko w ramię, gdy wspomniał o kłamstwach. - Słowa się nie liczą, a gesty. Nie lubię plotek. Ludzie oceniają, chociaż cię nie znają. – wtrąciła się w jego wypowiedź, bo chciała podkreślić, że nawet jak poopowiada te kłamstwa, to Ava może mieć do nich ambiwalentny stosunek. Czasami nieprawda była lepsza od cierpkich słów. Ludzie umawiali się ze sobą krótko, a potem idą do łóżka, aby powiedzieć górnolotne: kocham cię. Wszyscy wiedzą, że mówi się to tylko po to, żeby ta druga strona się nie rozmyśliła, a na drugi dzień ucieka, gdzie pieprz rośnie. - Powinnam się pytać, dlaczego przerwałeś czy wolisz to odpuścić i zachować dla siebie? – spytała z grzeczności. - Szukasz mieszkania? Przepraszam, znów popsułam ci plany. Myślę, że już nie czeka. Casper, a nie chcesz zamieszkać w pseudo akademiku? Szukam współlokatorów do domu, który zobaczyłam w proroku. Na Tojadowej, ale nie stać mnie na niego – mówiła, dużo gestykulując. Potem nagle podniosła dłonie do ust. - Na Luga, znamy się kilkadziesiąt minut, a ja ci proponuje mieszkanie – szepnęła jakby do siebie, załamując się swoją postawą. Dlaczego była tak ufna, naiwna? Jeszcze przede chwilą Casper jej to wypomniał. Niedługo może skończyć w czarnym worku na śmieci w Tamizie, a ona chwytała dzień. Jeszcze raz pokręciła głową, zaczesując włosy na bok, do tyłu, gdziekolwiek, byle nie wpadały jej na twarz. - Dobrze, stworzymy ci nowy rozdział w życiu i o tamten pytać nie będę. Ale pod jednym warunkiem – zastanawiała się, czy zdjęcie koszulki to dobry pomysł. W końcu nie miała stanika. Zaczęła rozmyślać, czy nie związać sobie bluzki tak, aby przypominała stanik i mogłaby sobie nawet trochę brzucha opalić... Spojrzała na niego lekko rozbawiona. - Dla ciebie pewnie tak, ale nie mam stanika, więc powstrzymam się od tego ekshibicjonizmu.
Poznajesz kogoś. I nagle wydaje Ci się, że coś się zmienia, że ten ktoś niesie ku Tobie nowe wspomnienia, które pachną starymi. Bo coś przypomina Ci coś i w gruncie rzeczy układanka się zapętla, nie masz wszystkich elementów, by połączyć to w całość, ale próbujesz. Odzyskujesz grunt pod nogami i idziesz dalej, poznajesz wszystko na nowo, delektujesz się tym. Tak było z Villiersem, który spoczywał teraz na ziemi zalewany wodą. Tak mu było dobrze podczas tego całego życiowego koszmaru, który zmuszał go do niższego poruszania się w zgliszczach czegoś, co kiedyś było dla niego ważne. Zrezygnował z tak wielu rzeczy, jeszcze większa tego ilość po prostu spłonęła i tyle. Dość przedstawienia. Po prostu nie miał do czego wracać. Nie zależało mu na tym, by ruszać się teraz mimo umówionego spotkania. Mówiąc szczerze agentka mogła pocałować się w dupę. Położył się kładąc ręce pod kark i wdychając z trudem powietrze. Naprawdę chwilami miał dość, to była jedna z tych chwil. A może jedna z miliona, dwóch milionów, trzech. W sumie Villiers nigdy nie liczył objętości tego syfu. Kto wie ile ludzi mogłoby się w tym utopić? - Twoją mamę zjadł smok? Brzmi dość, ciekawie. Więc masz jakąś wymarzoną scenografię śmierci? Ja to chyba nie. Chyba jeszcze tego nie planowałem, a może nie pamiętam. Kto wie co robiłem na którejś z imprez, ale obudziłem się pod cmentarzem. Może szukałem sobie miejsca? Ciul to wie, ale pewnie coś na tej zasadzie. - Podzielił się z nią mglistym wspomnieniem pewnego wieczoru, a raczej poranka, gdy miał szesnaście lat i krew pełną buzującego powietrza, które transportowane przez komórki po prostu pozwalało mu na to, co by latać wyżej i bez kontroli. - Tak spoko, mogę z Tobą zamieszkać. W sumie to czemu nie, wszystko brzmi tak abstrakcyjnie, ze nic już mnie nie zdziwi. Jebać to w sumie. Jakoś to będzie. - Rzucił energicznie, bo rzeczywiście było mu obojętne gdzie spędzi kolejną noc. Właśnie taki był. Nie biorąc odpowiedzialności za kolejną chwilę po prostu pozwalał sobie na to, by życie płynęło mu przez palce jak przyjemna, ciepła woda. Tylko tyle mógł dla siebie zrobić i właśnie ku temu zmierzał całkiem pewny siebie. - Chcesz mi stawiać warunki? Może ja też powinienem zacząć? Wszak to Ty proponujesz mi mieszkanie. - Puścił jej oczko, choć mogła tego nie zauważyć. Przecież leżał na ziemi, a ona siedziała z koszulką mokrą, przylegającą do piersi tak, że gotów był ją zdjąć z niej. - Hm, no widzę że go nie masz. Coś Ci ładnie odstaje... Ale ja chętnie popatrzę. Szkoda, żebyś się męczyła. - Stwierdził unosząc głowę do góry. Bo czemu nie?
Wszystko zależy od ludzi. Nie można się całkowicie od nich odciąć, nawet jeśli czasami ma się wrażenie, że gangrena byłaby już lepsza. Wszystko, co jest toksyczne, znajduje się w ludziach. To nie świat jest zniszczony – tylko ludzie. Przez swój egoizm tracą bliskich i fundament, na którym opierała się ich egzystencja. Chociaż mogli zostać naprawdę wielkimi, rządzić światem, oni woleli zabijać jednostki, aby wspiąć się na szczyt. Toksyczność rosła z wiekiem tak samo jak wykwintność i smak wina. Im głębszy, tym lepszy. Ava miała wrażenie, że to nie smoki niosą śmierć, ale ludzie. Zabijali czyjąś duszę, nie patrząc na nic. Myśleli, że kilka gorzkich słów mu pomoże. To nie działało w ten sposób. Idąc ulicą, nie zastanawiamy się, ilu minionych przechodniów jest szczęśliwych. W myślach komentujemy ich ubranie, włosy albo nietęgą minę. Żyjemy tylko dla siebie, pozostawiając za sobą toksyczny śluz. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. - Lepiej pić z nieboszczykami niż przed lustrem – wzruszyła ramionami, strącając z siebie krople wody. Słońce agresywnie wysuszało wszystko, co było przed chwilą mokre. Złapała jeszcze materiał koszulki w dłonie, wyżymając go. Liczyła, że jeszcze chwilka i nie będzie wyglądała jak miss mokrego podkoszulka. - Świetnie, dzięki tobie nie będę spała na brzegu Tamizy – nie chodziło tu o kolejną noc, a rok. Dla Avy było to naprawdę ważne. Przyjechała zmieniać swoje życie, ale nie spodziewała się, że wszystko może być tak drogie. Smoki nie przyjmowały galeonów. Oczekiwały tylko jedzenia, które było dość łatwo załatwić. - Oczywiście, że będę stawiać warunki, nie ma tak łatwo. – zaśmiała się, zaplatając włosy w niedbałego warkocza. Nie lubiła, gdy mokre strąki przyczepiały się do twarzy. Oblizała wargi, przymykając oczy i opadając na ziemię tuż obok Caspera. - Przeszłość, to przeszłość, nie chcę do niej wracać, słyszeć plotek o tobie, jakiś dziwnych rzeczy. Nie wracajmy do tego, ani do twojej ani do mojej. – dodała po chwili, stawiając już wcześniej zapowiedziany warunek. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że będzie mieszkała z piątką, obcych ludzi. Nigdy nie miała z taką liczbą do czynienia. Nie mieli nawet tyle sąsiadów! Ava mogła zadziwić go swoją dziwnością, bezpośredniością, a przede wszystkim naiwnością. - Mieszkanie powinno być dla ciebie zaszczytem, połącz wszystko w całość, założę się, że jeszcze nie zostałeś upaćkany cukierkami, zabrany na spryskiwacze, zmoczony do suchej nitki... – zaczęła wyliczać. Jak każda kobieta wolała usłyszeć, że z nikim tego nie robił. Nawet jeśli był obcy i nawet jeśli, mieszkanie potraktował jako żart i nigdy się więcej nie spotkają. Prychnęła, słysząc jego komentarz. - Widzisz, mamy mały problem, nie rozbieram się nigdy sama przed ludźmi i na pewno nie w miejscach publicznych. A skoro jesteśmy przy tej kwestii, spróbuj mi wejść do łazienki, a zamienię cię w pleśniejącą dynię – pogroziła mu palcem. Przewróciła się na brzuch, aby już więcej nie mógł patrzeć na jej piersi. Opuszkami zaczęła wodzić po sójce, znajdującej się na szyi Caspera, zastanawiając się, czy to prawdziwy tatuaż czy namalowany. A może ma zwidy i tylko ona go widzi?
Otto swoje zycie towarzyskie traktowal z ogromnym dystansem. Odkad zdarzylo mu sie przyjechac do Londynu to nie rozmawial z prawie nikim. Prawie, bo udalo mu sie poznac jedna bardzo otwarta na nowe znajomosci osobe. Nie moglo byc inaczej, sam byl bardzo zamkniety na towarzystwo. Zwlaszcza widzac negatywne nastawienie ludzi na czarnoskorego. To bylo smieszne i absurdalne ale nie mial zamiaru sprawic, zeby zmienili zdanie. Podobala mu sie sytuacja w ktorej mial bardzo duzo wolnego czasu. Przez ostatni wakacyjny czas udalo mu sie dowiedziec duzo ciekawych rzeczy o transmutacji. I to bylo jego priorytetem. W ostatnim czasie dostal jednak sowe od jedynego znajomego w Wielkiej Brytanii. Pisal w liscie, ze bardzo chetnie go zobaczy i pokaze kilka ciekawych miejsc w Londynie. Nie zastanawiajac sie za dlugo opuscil obecne miejsce zamieszkania i udal sie pod wskazany adres.d
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Kochał swoją Bonnie całym zmęczonym i zbolałym sercem, toteż widząc reakcję Nico nie mógł się nie uśmiechnąć. To jak czule pogłaskał pieczołowicie wywoskowaną karoserię zbył milczeniem, bo choć nie do końca lubił, gdy ktoś dotykał jego bryki, Nico mógł jednak wiele wybaczyć. Gdy tamten wpakował się do środka, Tony podszedł do drzwi od strony kierowcy. Dopiero gdy wsadził kluczyki do stacyjki, pozwolił sobie na odpowiedź. - Zaraz będzie jeszcze lepiej, bo pokażę ci urok londyńskich korków - zażartował po cichu, odpalając radio. Z głośników poleciały przyjemne kubańskie pomruki, a sam Díaz zręcznie odjechał z miejsca. Włączył się do ulicznego ruchu, nie bojąc się wcisnąć gazu do dechy, oczywiście w graniach rozsądku. Jechał dosyć szybko i bardzo sprawnie, mierząc siły na zamiary. Nie minęło jednak kilka minut, a już musieli zatrzymać się na czerwonym. Korzystając z chwili, zerknął na Nico, który do tej pory mało się odzywał. Pozwolił sobie na to, by położyć mu rękę na kolanie, skierował spojrzenie przed siebie i wymruczał niewinne. - Nienawidzę tego miasta, ale jest jedno miejsce, które mam nadzieję, że ci się spodoba. Dużo tam mugoli, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? - Zielone. Nie tracąc skupienia ani na chwilę położył prawą rękę na skrzyni biegów i wrzucił jedynkę. Ciekawy był reakcji mężczyzny na tak śmiałe skrócenie dystansu, ale przecież nie przeklęto ich za niewinne całuski.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nico usadowił się wygodnie, zapadając się lekko w fotelu. Cały dzień był na nogach i miał już tego trochę dość. Wygodne siedzenie samochodu było iście rozkoszną odmianą. Nawet odchylił odrobinę oparcie i przymknął na chwilę powieki, z ulgą wypuszczając powietrze przez nos. - Mhmmm - zamruczał w odpowiedzi na słowa Diaza, zerkając na niego spod półprzymkniętych powiek. Ależ Tonio był przystojny, zwłaszcza siedząc za kierownicą Corvetty. Ależ mu tu było swobodnie i komfortowo. Dobrze się czuł w towarzystwie Tonio. I jeszcze ta muzyka, a potem... Woah! Díaz ruszył z kopyta i Nico oderwał wreszcie od niego wzrok, przenosząc go na drogę. Uświadomił sobie, że nie zapiął pasa, więc tak na wszelki wypadek nadrobił tę zaległość widząc, że i Toni to zrobił, a potem wgapił się w drogę, zafascynowany sprawnością, z jaką Díaz wymijał inne auta. Obserwował to uważnie, czując przyjemność płynącą z prędkości, a gdy stanęli na światłach chciał podjąć temat, ale... nie zdążył. Toni odezwał się pierwszy i zrobił coś, co kompletnie zaskoczyło Seavera, który wciągnął gwałtownie powietrze i znów wtopił się w oparcie, opuszczając powieki. Jego dłoń powędrowała do dłoni Katalończyka bardzo delikatnie muskając jego skórę opuszkami palców. Tym razem nie rozdzielał ich materiał rękawiczki. - Przed wizytą w Venetii prawie rok spędziłem wśród mugolskiej rodziny. I chociaż to nie mój świat, czuję się wśród nich bardzo dobrze. - odpowiedział Nicholas, powoli odzyskując oddech. Miał ochotę złapać dłoń Diaza, przyciągnąć go do siebie i wpić się znów w te wargi, zapominając o świecie. Podniósł powieki i spojrzał na usta Tonio. Później dużo bardziej pierwotny instynkt kazał mu spojrzeć znaczenie niżej, aż wreszcie przypomniał sobie, że Katalończyk wciąż na niego patrzy. Poderwał wzrok wprost na piwne oczy, a jego policzki zaczerwieniły się mocno. Uciekł spojrzeniem, odwracając się w stronę okna, żeby Tonio nie widział w pełni jego twarzy. Chwilę potem ruszyli. - Czemu nienawidzisz tego miasta? - podjął temat, siląc się na opanowany ton. - Może to i nie Barcelona, ale aż tak nie lubić biednego Londynu? Chociaż... przyznam, że i ja nie jestem wielkim fanem tego miasta. Jest takie... obce. Nie znam go prawie wcale, choć powinienem. Nie chciał opowiadać o tym, co go spotkało, ale niektóre sprawy same mu się wymykały. Tonio miał w sobie coś takiego, że Seaver czuł, że w odpowiednich okolicznościach mógłby mu opowiedzieć niemal o wszystkim. Jego myśli zbłądziły nieco na przykre tematy, więc szybko odegnał je i wrócił do czegoś ciekawszego. - O jakim miejscu mówisz? - spytał z wyraźnie pobrzmiewającym zaciekawieniem. Spojrzał na Diaza z nadzieją, że ten będzie patrzył na drogę, pozwalając mu na bezkarne pożeranie go wzrokiem.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Dotknął jego ręki, to dobrze. Jak szkoda, że zabrakło czasu, aby zabłądziła gdzieś wyżej, bo już należało się skupić na jeździe. Díaz przysłuchiwał się temu, co mówił Nicholas, zastanawiając się co u licha robił przez okrągły rok w mugolskiej rodzinie. Oczywiście nie mógł walczyć ze swoją ciekawością, toteż pozwolił sobie na pytanie. - A wcześniej? - wymruczał, nie zdając sobie w ogóle sprawy jak katastrofalne w skutkach mogą być te dwa słowa. Ale co poradzić, chciał wiedzieć o nim więcej, a póki co był to człowiek-zagadka. Wrzucił kierunkowskaz i skręcił w lewo, oglądając się dookoła bo Anglik za kierownicą samochodu to złe połączenie. Wbrew pozorom nie zwrócił więc takiej uwagi na to, gdzie spojrzał Nico. - Brudno, zimno i deszczowo. Na ulicy walają się śmieci i nie macie fiest. Doprawdy, nie rozumiem takiej logiki - zażartował, puszczając samochody jadące z naprzeciwka. Bardzo korciło go, by zerknąć na mężczyznę, ale akurat ruszał. Nie znam go, choć powinienem? Cóż za dziwne stwierdzenie. Pogodny z natury Katalończyk zaśmiał się melodyjnie i znacznie przyspieszył. Zanim przemyślał, to czy takie pytanie było w ogóle na miejscu, parsknął. - Niby dlaczego. Co ty jesteś, tutejszym przewodnikiem? Najlepsze co cię czeka w Londynie to pociąg do Hogsmeade. Gdybym mógł, już dawno wróciłbym do Hiszpanii. Ale czeka mnie coś jeszcze tu do zrobienia. - Może był zbyt szczerzy, ale nie miał zamiaru mu przecież opowiadać smutnej historii porwania miłości jego życia. Co śmieszne, chęć zemsty przygasała w nim z dnia na dzień i tak naprawdę stracił motywację do brawurowej akcji odbicia Bei z Azkabanu. Okłamywał się, bo tu powoli (pomimo brudu, zimna i deszczu) zaczynało być po prostu zbyt wygodnie. Jechali tak przez kilka minut, rozkoszując się muzyką i wspólnym milczeniem. W końcu postanowił podjąć przerwany wątek. - Każde miejsce poza tym samochodem zawsze będzie dla mnie obce. To nie kwestia miasta. W domu nie czeka na mnie absolutnie nikt. Może czułbym się wtedy inaczej - dodał i delikatnie zatrzymał pojazd. Stali już teraz w pięknym korku tożsamym dla tej pory dnia. Díaz westchnął i spojrzał na Nico. - Niespodzianka. Przecież nie mogę ci pokazywać moich asów. Powiem tylko, że to w miarę niedaleko - mruknął, taksując go wzrokiem od góry do dołu. Jeśli ten myślał, że może się bezkarnie na niego gapić to niech nie ma nadziei, że Katalończyk nie pozostanie mu dłużny. Dusząc w sobie dziką chęć, by korzystając z sytuacji przyciągnąć go do siebie i obdarzyć długo wyczekiwanym pocałunkiem, machinalnie zmienił nutę w radiu. Może być, uśmiechnął się do niej Díaz. - Wiesz, trudno mi cię było zapomnieć. Cieszę się, że na siebie wpadliśmy. I to po raz kolejny. Wtedy, na warsztatach… to nie był dobry dzień - skłamał, bo prawdziwy powód jego uniku na imię miał Salazar, a na nazwisko Morales. Ufał przyjacielowi, ale po co podawać mu haki na tacy. - Dzisiaj mogę ci za to obiecać wieczór pełen wrażeń.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas momentalnie pobladł. Sam się o to prosił, wspominając o swojej przeszłości. Amory momentalnie wywietrzały mu z głowy, bo Seaver całą energię musiał poświęcić na to, by utrzymać opanowanie. - Wcześniej działy się bardzo złe rzeczy. - podsumował zdawkowo, nie wyjaśniając praktycznie nic. Teraz już skupił się na widoku za oknem całkowicie bez rumieńców płochości. Mało brakowało, by się znów zamknął w skorupie, ale Tonio pociągnął rozmowę i Nicholas postanowił sie na tym skupić, machinalnie bawiąc się swoim mankietem i patrząc w okno. - To skomplikowane i raczej zepsułoby nam wieczór. Przez chwilę autentycznie nie słuchał co mówił Díaz, aż wreszcie wyłapał ostatnie zdanie i teraz to on postanowił odbić piłeczkę pytań. - A co takiego masz do zrobienia? - zagadnął zupełnie nieświadomy, że wchodzi na grząski grunt. Kiedy padło słowo "niespodzianka" rozchmurzył się wreszcie i wrócił spojrzeniem na Tonio. Był bardzo ciekaw i jednoznacznie wyrażało to jego spojrzenie. Kiedy zobaczył jak mężczyzna go taksuje spojrzeniem, lekki rumieniec powrócił na jego policzki, tym bardziej że w uszach pobrzmiewał mu refren piosenki. Znał hiszpański, choć Toni nie miał jeszcze okazji się o tym przekonać. Tymczasem Katalończyk zaczął mówić rzeczy, które sprawiły, że serce Nicholasa zabiło mocniej, póki nie usłyszał czegoś, co go kompletnie zaskoczyło. - Myślałem... Wydawało mi się, że mnie nie widziałeś. A potem tak wystrzeliłeś, nawet nie było sensu cię gonić. Teraz zrobiło mu się dziwnie. Jego myśli raczej potoczyłyby się zupełnie inaczej gdyby wiedział wtedy, że Antonio z premedytacją go wyminął. Ale co się stało to się nie odstanie, a teraz przecież wszystko było dobrze. - Pełen wrażeń teraz i dobrych wspomnień na później? - zapytał z pogodnym błyskiem w oku, wracając po chwili do czegoś, co Tonio mówił wcześniej, a co wydało mu się istotne. - Uwielbiasz tę Corvettę, prawda? Doskonale to rozumiem. Gdybym miał swój statek... KIEDY BĘDĘ miał swój statek będzie dla mnie tym samym co dla ciebie to auto. Tylko uraczę go paroma zaklęciami, żeby miłe wieczory nie kończyły się tak samo jak w zatoce delfinów. Swoją drogą, przeczytałem każdego włoskiego proroka od tamtego dnia. Póki co nie pojawiło się nic na nasz temat. Żadnych zdjęć. Może tylko się odgrażali?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Bardzo złe rzeczy nie brzmiało na coś, o czym Díaz chciał słuchać w taki piękny dzień. Nieznacznie westchnął, myśląc sobie, że życie to jedna bywa paskudne. Zasznurował usta, momentalnie żałując, że w ogóle zapytał. Wbił wzrok w drogę przed siebie, chociaż dalej stali w korku. Przesunął nieznacznie samochód w przód, uśmiech zniknął na chwilę z jego twarzy. Z kolei gdy usłyszał jego pytanie, pokręcił bezwiednie głową na nie. - Oj, uwierz mi, czasami lepiej nie wiedzieć - mruknął, tak zgrabnie unikając odpowiedzi na to pytanie również przed sobą. Fiolka felix felicis, z którą się nie rozstawał, tak bardzo ciążyła teraz w kieszeni jego kurtki. Chrząknął, jakby chciał się pozbyć guli w gardle, której wcale przecież nie miał. Temat feralnych warsztatów po prostu przemilczał. Chwała Merlinowi, że Nicholas najwyraźniej nie zwrócił uwagi na to, jak podrywał wtedy Fire. To znaczy, wcale nie podrywał, a jedynie zamienił z nią kilka zdań. Nawet tak romantyczna piosenka, jak ta, co leciała w samochodzie nie mogła zatuszować tego, że… było przez chwilę dziwnie. I niezręcznie. W końcu Katalończyk wydusił coś, czego nie mówił prawie nigdy. - Przepraszam. Mina mu chwilowo zrzedła, a humor się popsuł na myśl o tym, jakim jest chujem. Przecież gdyby nie czysty przypadek, mogliby się nawet już nie spotkać. A przecież mieli sobie tyle do zaoferowania… Díaz ucieszył się w końcu na widok tego, że atmosfera zelżała gdy wrócili myślami do planów na resztę wieczoru. No cóż, jak widać Nico to jakoś przebolał. - Tak, można tak powiedzieć - uśmiechnął się, zerknął na niego i wrzucił jedynkę, by toczyć się po ulicy jak jakiś debil. Gdyby to od niego zależało, to już mknęliby 100 kilometrów na godzinę w stronę zachodzącego słońca. Ale życie było jakie było, toteż musiał brać co było mu dane. - Bonnie. Nazywa się Bonnie - odparł, a do głowy wpadła mu myśl o Beatrize. Zdusił ją w zarodku, nie chcąc psuć sobie wyśmienitego wieczoru. Przysłuchiwał się więc z uwagą słowom Nicholasa, bardzo spodobała mu się zmiana narracji w połowie zdania. A słysząc resztę po prostu się zaśmiał. - No tak, to było głupie, co? Dobrze, że ta klątwa tak szybko przeszła. Co do tych zdjęć… nie przejmuję się tym. - Skłamał, tak potwornie skłamał bo gdzieś z tyłu głowy bał się, że dopadną go grzechy przeszłości. Przez chwilę muskał machinalnie gałkę do przerzucania biegów, a potem jakby otrząsnął się z zamyślenia. - Czcze pogróżki, kogo by to obchodziło. Zamilknął na chwilę, bo akurat wyjechali znowu na jako taką drożną drogę. Znowu skręcił i po wykonaniu tego jakże trudnego manewru, zagaił. - Fajny plan, ale nie zamierzasz chyba pływać po szkockich jeziorach? Mało to praktyczne. Opowiedz mi coś o tym. O czym teraz najbardziej marzysz? - Błysk w jego oku mógł wskazywać na to, że to pytanie z serii podchwytliwych. Nie sądził, że Nico przegra tę słowną potyczkę ale póki nie miał jak skrócić dystansu to można się chociaż trochę podroczyć.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie kontynuował. To byłaby hipokryzja w momencie kiedy sam ominął przykry temat. Poza tym naprawdę chciał, żeby to był miły wieczór pełen dobrych wspomnień. Właśnie dlatego bardzo dobrze przyjął to krótkie "przepraszam", bardzo doceniając brak wylewności połączony ze szczerymi przeprosinami. A w każdym razie Seaver zinterpretował je jako szczere. - Nie jestem jasnowidzem, ale mam przeczucie, że nadrobimy dzisiaj te warsztaty z nawiązką. - powiedział Nico z zadziornym błyskiem w oku. Humor zaczął mu wracać i szczerze liczył na to, że przywróci dobrą atmosferę, która na moment się rozwiała. - Bonnie! A zatem obok mnie siedzi Clyde! A zdjęcia... Nie mogę powiedzieć, że się nie przejmuję. Z różnych powodów. Ale nie dlatego, że czegokolwiek żałuję. No i skoro niczego nie opublikowali to nie ma to już większego znaczenia, prawda? Twarz Nicholasa się rozpogodziła i nie kontynuował akurat tego tematu. Dalsze bardziej przyciągnęły jego uwagę. O statkach i o wodzie mógł rozprawiać całymi dniami. - O, właśnie że zamierzam! Okazjonalnie oczywiście, nie cały czas. Chociażby po to żeby spać na wodzie albo na hamaku pod gwiazdami. Uwielbiam kołysanie fal, na wodzie czuję się lepiej niż na lądzie. Ale tu też bywa miło. Tu zerknął na Diaza wyraźnie dając do zrozumienia co ma na myśli. - Ale w istocie wolałbym pływać gdzie indziej na dłuższe wypady. Ostatnio wyjątkowo często myślami błądzę na Morze Balearskie... - wyraźnie uderzył w stronę Barcelony, którą Antonio tak zachwalał. - Chciałbym mieć statek z systemem Zanurz - Wynurz, a jak nie to zawsze pozostaje butelka, więc przeniesienie statku do innego zbiornika nie nastręczałoby trudności. No i mógłbym mieć jakiś motocykl latający na wypady ze statku do miasta. Turnov sprawdziłby się do tego idealnie, no i ta prędkość! Ale we Włoszech zobaczyłem Bravo i... Co tu dużo gadać, zawrócił mi w głowie. Z resztą nie tylko on. Znów wbił spojrzenie w Tonio. Nicholas zdawał się być pełen sprzeczności, a przynajmniej dość dynamicznie zmieniających się emocji. Czasem był wycofany, nieśmiały, a czasem mówił niemal wprost i hardo, wręcz prowokująco spoglądał w oczy Diaza. Trochę tak, jakby walczyły w nim dwie odmienne natury. - A marzę o tym, by wreszcie poznać tę niespodziankę. - błyszczące oczy najwyraźniej były u Seavera zastępstwem uśmiechu, a teras lśniły jak gwiazdy. - A poza tym marzę o tym żarciu, które podobno masz z tyłu, bo konam z głodu. I jeszcze o paru innych rzeczach... Tu spojrzał bardzo wymownie na usta Tonego i bardzo pożałował, że nie stoją wciąż w korku na czerwonym świetle.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Uśmiechnął się, słysząc jego uwagę. O tak, tu było o wiele przyjemniej niż na rzeczonych warsztatach. Przynajmniej brakowało tu przemądrzałego Solberga, wybuchowej Fire i wiele widzącego Moralesa. Również wierzył w to, że szybko nadrobią stracony czas. Ale żart, który wymsknął się Nico szybko zmył uśmiech z jego twarzy. Bonnie i Clyde, kiedyś tak na nich przecież mówili. To wszystko nie wzięło z dupy, a teraz… Merlin jeden wie, co się z nią dzieje. Zignorował nieprzyjemne uczucie, które podpowiadało mu, że to co robi jest po prostu podłe. Zresztą z tym Clydem to trafił w dziesiątkę, jak dobrze, że Nico nie wiedział, jak bardzo nie ominął się z prawdą. Nie chciał dopytywać o owe powody, bo czuł, że to może zakrawa o jego przeszłość i powód powstania tych cholernych ran. - To prawda. Nie przejmuj się tymi pajacami. Nie ma czego żałować, było cudownie i będzie równie dobrze dzisiaj. Mogę ci to obiecać - powiedział, a jego oku pojawił się błysk. Nie, wcale nie rozebrał go przed chwilą wzrokiem. Zmarszczył brew, słysząc co teraz leci. Przełączył na następną piosenkę i kontynuował jazdę. - Tu też bywa miło? Też mi się tak wydaje - mruknął, kiwając głową z powagą. Pozwolił sobie na to, by chwilowo na niego zerknąć, a gdy ich spojrzenia się zetknęły, puścił mu nawet oczko. To głupie, ale czuł się przy nim taki nieroztropny i młody. Spanie na pod gołym niebem brzmiało jak coś, co totalnie chciał zrobić. Ale nie zdecydował się na zwerbalizowanie tych myśli, wszak nie był wcale na tyle otumaniony, aby robić z siebie debila. Chyba. - Morze Balearskie, to brzmi znajomo. Kusisz mnie, czy tylko mi się wydaje? - zażartował, zrzucając bieg. Powoli zbliżali się do miejsca, w którym należało parkować. - Nie mam pojęcia o czym do mnie mówisz, ale ufam, że się na tym znasz. Motocykle są zacne, ale jednak bryki nie zastąpią. Wstyd powiedzieć, ale Bonnie jest na razie wyłącznie mugolska. Zbieram na mechanika - zaśmiał się nieporadnie ze swojej finansowej niedyspozycji, tym bardziej, że dzisiaj pokazał jak lekką ma rękę do pieniędzy. Komplement przeliczał, ale skrzętnie zanotował w pamięci, aby potem odwdzięczyć się pięknym za nadobne. Akurat na niego nie patrzył, ale to nie szkodzi. Wiedział, że ten oblepia go spojrzeniem. W końcu udało mu się znaleźć miejsce, toteż zaczął powolutku się na nie wtaczać. Nie mógł przecież zarysować swojej świeżo wypolerowanej karoserii. - To się dobrze składa, bo już jesteśmy. To znaczy, wiadomo, jeszcze trzeba się przejść. Weź torbę, ja pójdę po resztę rzeczy. Aha i jeszcze jedno - nachylił się do niego, skoro już nie prowadził to przecież mógł, i przyciągnął go do siebie. Złożył na jego ustach długo wyczekiwany pocałunek, który trwał o wiele za krótko. Gdy oderwał się od jego ust, spojrzał mu filuternie w oczy. - Uważaj, co marzysz, bo to jeszcze może się spełnić. +
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nieświadom zamieszania, które wywołał w głowie Tonio, Nicholas skupił się na tych dobrych rzeczach, na przykład na oczku, które mu puścił Díaz. Poczuł się jak bajerowany nastolatek i to było dobre uczucie. Pozytywne, wesołe, trochę szalone i głupie, ale jednak szczęśliwe. Zarumienił się stosownie do tego, jak się poczuł, i znów był niesamowicie bliski uśmiechu, słysząc obietnicę jak cudownie dziś będzie. Och, jak on tego pragnął! - Ja kuszę? Może. Ale na pewno nie bez wzajemności. - Seaver był przekonany, że Toni go peszył z pełną premedytacją i Nico wcale nie miał mu tego za złe. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że ma jasność tego, jak Katalończyk postrzega ich relację. Żadnych niedomówień. Tak jak powiedział w sklepie, chciał go zaciągnąć do łóżka i Seaver też tego chciał. A choć miał w tym aspekcie bardzo kluczowe opory, głównie te związane z koniecznym przecież w takich sytuacjach rozbieraniem, teraz spychał to wszystko na bok, zostawiając tylko to, co przyjemne i co poprawiało im obu humor. A teraz sycił się widokiem mężczyzny z taką troską i precyzją manewrujacego ukochaną bryką. Chciał coś odpowiedzieć, ale gdy padło "Aha i jeszcze jedno" Nicolas dał się totalnie zaskoczyć. Nie spodziewał się, że jego marzenie ziści się tak prędko, ale absolutnie nie narzekał. Chciał pogłębić pocałunek, ale nie zdążył, bo Toni pozostawił go w stanie okrutnego niedosytu. Seaver miał jednak dość refleksu, by złapać Diaza, zanim ten się odsunął. - Każde spełnione marzenie wyzwala pragnienie kolejnych - zamruczał i wpił się w usta Tonio bardziej intensywnie, choć wciąż nie dość jak na to, czego pożądał. Przyjemności jednak należy dawkować, przynajmniej w takich sytuacjach, więc Seaver zebrał się w sobie i z lekkim ociąganiem puścił Diaza. - Teraz możemy iść dokądkolwiek mnie zaprowadzisz.
ZT x 2
+
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę powiedziawszy, wiedział, że nieco się zagalopował. Z drugiej jednak strony chciał, żeby ich powodu do świętowania nie przeszły bez echa, w końcu nie zostawało się samodzielnym uzdrowicielem, ani zastępcą szefa jednego z Departamentów w Ministerstwie Magii w każdy dzień roku. To nie było coś, co można było potraktować zwyczajnie i uznać, że pójdą napić się po prostu piwa albo zrobią coś podobnego. A może wynikało to również z prostego faktu, że Max zwyczajnie chciał zrobić coś innego, że chciał zachować się inaczej, niż do tej pory, wiedząc doskonale, że nie był tym samym człowiekiem, co kilka lat wcześniej. Poza tym mógł pozwolić sobie na zdecydowanie więcej. I chciał. Jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało i jak bardzo nie próbowało go w tej chwili zestresować, powodując, że czuł się nieco, jakby miał znowu czternaście lat i zaczął odkrywać, że ludzie dookoła niego są naprawdę atrakcyjni. Gdyby miał być szczery, a był szczery sam ze sobą, musiałby przyznać, że denerwował się chyba jeszcze bardziej niż wtedy, teraz zdecydowanie poważniej podchodząc do tego, co działo się w jego życiu. Nie powiedział Weiowi dokąd dokładnie idą, zapewniając go jedynie, że wybierali się do mugolskiej części Londynu, ale nie ulegało wątpliwości, że jego strój mówił sam za siebie. Zamienił skórzaną kurtkę na cienki płaszcz, flanelę na czarną koszulę, a trampki na zamszowe półbuty, zachowując cień swojej nonszalancji. Inaczej zapewne musiałby wbić się w garnitur, ale to zdecydowanie nie było coś, co by mu odpowiadało. Stwierdził nawet z rozbawieniem, że w tej chwili przypominał szanowanego lekarza zdecydowanie bardziej, niż na korytarzach w Mungu. Gdyby był dokładny, to musiałby przyznać, że w szpitalu przypominał raczej zabieganego wariata, który przemieszczał się czasami z oddziału na oddział albo w trybie przyspieszonym biegnącego na izbę przyjęć. Nie miał pojęcia, jak mógł normalnie to wszystko traktować, ale zadziwiająco szybko przystosował się do nowej roli, zupełnie jakby nie tylko od dawna jej chciał, ale po prostu wiedział, że się w niej spełni. Tak zwyczajnie. Nie rozważał tego jednak jakoś przesadnie, najzwyczajniej w świecie znajdując swoje własne miejsce, w którym czuł się niesamowicie komfortowo, nie skupiając się już właściwie prawie w ogóle na przeszłości, odnosząc wrażenie, że każdy kolejny dzień odsuwał ją od niego coraz mocniej i mocniej. Dlatego też to, co go otaczało, nie robiło na nim aż takiego wrażenia, nie budziło w nim złych wspomnień i skojarzeń, jakie zapewne nie powinny się go w tej chwili trzymać i po prostu spokojnie szedł przed siebie, doskonale wiedząc, dokąd zmierzał. Nie spieszył się jednak, zerkając kątem oka na Weia, którego trzymał blisko siebie. Nie próbował go poganiać, specjalnie wyciągając go wcześniej z mieszkania, żeby nie musieli biec na złamanie karku ani robić niczego podobnego. Mieli więc całkiem sporo czasu na pokręcenie się po okolicy, dokładnie tam, dokąd ten chciałby się wybrać. Z Piccadilly był naprawdę rzut beretem do restauracji, którą Max wcześniej wybrał, ale równie dobrze mogli pójść dalej, w stronę St. Jame’s Park albo nawet nad samą Tamizę i pod Big Bena. Było już ciemno, ale to nie oznaczało, że Londyn nie tętnił życiem, nie znaczyło, że byli tutaj całkiem sami, a wręcz przeciwnie, ginęli gdzieś pośród mijających ich ludzi, czując się całkowicie anonimowo i może o to również nieco Maxowi chodziło. O to zniknięcie innym z oczu. - Tylko nie mdlej od nadmiaru wrażeń - rzucił zaczepnie do Huanga, gdy znaleźli się na Piccadilly Circus, mając wrażenie, że sam czuł się nieco przytłoczony otaczającym ich hałasem.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wei uśmiechnął się nieco szerzej, spoglądając błyszczącym z ekscytacji spojrzeniem na Gryfona, mając wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mu z piersi. Mimo tego, że wyszli z mieszkania już jakiś czas temu, wciąż nie potrafił spoglądać na Maxa bez gorąca rozpalającego się w nim gwałtownie i wędrującym w dół kręgosłupa. Wiedział, że mężczyzna był atrakcyjny i wiedział, że niektóre ubrania mogły to jedynie podkreślać, czego dowodem były o dziwo jego fartuchy. Jednak do tej pory nie miał wielu okazji do obserwowania Maxa w eleganckim wydaniu i sam przed sobą nie potrafił przyznać, czy wolał go w garniturze, czy tak jak teraz - elegancko, a jednocześnie lekko, jak zwykle. Nic więc dziwnego, że przesunął nieznacznie spojrzeniem po Gryfonie, uśmiechając się wciąż łagodnie, jak gdyby wcale nie czuł w sobie szalejącego ognia, aby w końcu odwrócić spojrzenie na ulicę. - Skoro nie zemdlałem w domu, a byłem tego bliski, myślę, że wytrzymam… A jeśli nie, to jestem w dobrych rękach - odpowiedział spokojnym tonem, tak niepasującym do szalejących w nim emocji. Był nie tylko podekscytowany, ale również dziwnie zestresowany. Wiedział, że niektórych rzeczy nie powinien nazywać głośno po imieniu, więc milczał, ale wszystko wskazywało na to, że ich świętowanie można było nazwać randką. Jednocześnie nie wiedział, gdzie tak naprawdę szli. Mugolska część Londynu była interesująca, nawet jeśli miał okazję być kiedyś na okolicznej poczcie. Jednak zarówno ludzie, których mijali, jak i samochody, wszystko to było inne, tak po prostu inne od tego, do czego przywykł w Dolinie Godryka, czy na Pokątnej. Zaciskał mocno palce na dłoni Maxa, gdy tylko dostrzegał coś niezwykłego, aby po chwili nieświadomie przesunąć po niej kciukiem. Był ciekaw dokąd szli, ale nie próbował dowiedzieć się tego, po prostu dobrze bawiąc się spacerem. Cieszył się z tego, że zdołali znaleźć chwilę dla siebie, chwilę na odcięcie się od wszystkiego i po prostu bycia razem. Cieszył się z randki, jak odbierał ich wyjście, jak rozumiał strój Maxa, co jednocześnie nieznacznie go stresowało. Odnosił wrażenie, że miejsce, w które szli, musiało być wyjątkowe z jakiegoś powodu i próbował wierzyć, że sam ubrał się należycie. Nie zakładał garnituru, chciał zostać w samej białej koszuli, ale ostatecznie dobrał czarną kamizelkę. Podziękował jednak za marynarkę, nie chcąc wyglądać zbyt elegancko, jak nie raz mu się zdarzało. Nie zabrał ze sobą również rękawiczek i czasem spoglądał na swoją lewą dłoń, zastanawiając się, czy mugole mogli dostrzec, że tatuaż nieznacznie się poruszał, choć tego dnia, a przynajmniej w tej chwili, zdawał się zadowolony ze swojego miejsca. - Tu jest… Tak podobnie i jednocześnie inaczej od Londynu w naszym świecie… Jest żywo, ale jakby szaro. Choć te kolorowe światełka na ulicach są ciekawe - powiedział cicho, wracając na moment spojrzeniem do Maxa.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Zdaje się, że powinienem zapytać o powód. Bo jeśli to głód, to będę mógł coś na to zaradzić - odpowiedział, jakby zupełnie nie zrozumiał, co drugi mężczyzna miał na myśli. Prawdę powiedziawszy, w pewnym sensie tak było, bo Max czuł się nieco dziwnie w tym, co na sobie miał, zupełnie jak na minionym sylwestrze, chociaż jednocześnie nie wydawało mu się, żeby coś poszło źle. Gdzieś tam, pod tym całym zdenerwowaniem, był mimo wszystko naprawdę zadowolony i to właśnie te dwie emocje się w nim mieszały, tworząc jakiś niezrozumiały do końca konglomerat, coś, czego nie był w stanie opisać. I właściwie nie chciał, bo prawda była taka, że im bardziej próbował zrozumieć sam siebie, tym bardziej się plątał, odnosząc wrażenie, że wymaga od siebie więcej, niż powinien. Przede wszystkim zaś za mocno wszystko do siebie przyrównywał, na co zwrócił uwagę choćby profesor Walsh, starając się dostrzec niebezpieczeństwa i pułapki, w które mógłby wpaść. I to był jego główny problem. Dlatego też w tej chwili próbował koncentrować się na tym, co działo się tu i teraz, na tym niemalże dziecięcym zachwycie Weia, który momentami go niesamowicie bawił. Domyślał się, że on sam zachowywał się w ten sposób, kiedy po raz pierwszy znalazł się na Pokątnej, ale inaczej to wyglądało, kiedy miało się jedenaście lat, a inaczej kiedy miało się ich zdecydowanie ponad dwadzieścia. Nie było w tym jednak nic złego, a jedynie coś, co powodowało, że Max co jakiś czas się uśmiechał, mając wrażenie, że wybierając to miejsce, tę okolicę, zrobił coś naprawdę dobrego. - Neony, światła uliczne, czy reklamy? - zapytał nieco zaczepnie, wiedząc doskonale, że Huang nie wiedział, czym są niektóre rzeczy. Nie miał pojęcia, co najbardziej mu się podobało, bo dla niego właściwie wszystko było w pewnym sensie normalne, bo do tego przywykł chodząc do mugolskiej szkoły, spędzając czas w mugolskim mieście, pośród technologii, która zdawała się teraz na nich napierać z każdej możliwej strony. Bo nie dało się od niej tutaj uciec, co Maxa nieco dziwiło. Od dawna nie wybierał się jednak do mugolskiej części Londynu i nie przywiązywał tak wielkiej wagi do tego świata, jak dawniej, wiedząc, że zupełnie nie był jego częścią i zwyczajnie tak miało po prostu pozostać. - Wychowałem się w wiosce podobnej do Hogsmeade, więc Londyn też nie jest dla mnie czymś całkiem normalnym. I nie ma tutaj morza - stwierdził, wzdychając przy tej okazji, jakby to był największy problem. Właściwie to była jedyna rzecz, jakiej faktycznie mu brakowało z dawnego życia, bliskości morza, wody, oceanu, gdzie mógłby uciec, kiedy myśli stawały się nie do zniesienia albo kiedy przyszłość postanawiała sobie z nim rozmawiać. Max nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta chwilowa tęsknota odbiła się na jego twarzy, że przez moment wszystko to, co było, do niego wróciło. Potrząsnął szybko głową, a potem uśmiechnął się do Weia i uniósł brwi. - Zagramy w zgadywankę? - zapytał, kierując się powoli w stronę właściwej ulicy, przelotnie zerkając na zegarek, żeby upewnić się, ile mieli jeszcze czasu. Miał pewność, że mogli spokojnie dojść do parku, a później wrócić, gdyby Huangowi nie udało się właściwie wskazać miejsca, do którego się kierowali. W ostateczności mogli nawet pograć w klasyczne, dziecięce “ciepło-zimno”, co brzmiało niesamowicie komicznie, ale jednocześnie dokładnie jak coś, co podobałoby się Maxowi i odnosił wrażenie, że opiekun smoków nie miałby nic przeciwko temu.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Nie wypada, żebyś zaspokajał mój głód w takim miejscu - odpowiedział, nim zdołał ugryźć się w język, w jednej chwili czując, jak nie tylko uszy ma całkowicie czerwone, ale i kark. Skóra paliła go, jakby ktoś przystawił do niej rozżarzone węgle, ale próbował mimo to zachować spokój, który był wskazany, kiedy wokół roiło się od niemagicznych. Nie był świadom niepewności, jaka kryła się w zachowaniu Maxa, niepewności co do jego reakcji i odczuć, ale też nie sądził, żeby naprawdę mógł być źle zrozumiany. Walczył sam ze sobą, aby nie teleportować się prosto do mieszkania, trzymając Gryfona blisko siebie. Już na Tojadowej miał wrażenie, że nie zdoła się przed tym powstrzymać, a jednak byli właśnie na ulicach Londynu, otoczeniu wszystkimi możliwymi kolorami świateł, samochodami, mugolami, co jedynie potęgowało wrażenie oszołomienia Huanga. Nie przejmował się tym, że sprawiał wrażenie dziecka, które wpuszczono do sklepu z zabawkami i przyglądało się teraz niezwykłym nowościom. Przesuwał spojrzeniami po witrynach sklepowych, wielkich neonach, które krzyczały nazwami kolejnych restauracji, sklepów, barów. Obserwował samochody, które zamiast lecieć, toczyły się po ulicy, zatrzymywały grupą i znowu ruszały dalej. Zupełnie jakby nie mogły po prostu lecieć do właściwego miejsca. Ludzie także zatrzymywali się przy ulicach i szli, sterowani kolorowymi światełkami, o których wspomniał, otrzymując odpowiedź jeszcze bardziej mieszającą w głowie. Huang uśmiechnął się szerzej, przygryzając nieco wargę, kiedy przyciągał bliżej siebie Maxa, wskazując ruchem głowy na światła wiszące nad ulicami, które dyrygowały całym ruchem. - Neony… To będą te wszystkie wielokolorowe napisy, które wyglądają, jakby ktoś rozlał na nie eliksir i dlatego tak świecą? Reklamy… Światła uliczne… To nie jest to samo? Wszystko tu się świeci - zapytał cicho, mając ochotę śmiać się, choć sam nie wiedział dlaczego. Nie skupiał się wcześniej na tym, jak wyglądał niemagiczny Londyn, ale w tej chwili wszystko zdawało się inne. Tak po prostu. Jakby na nowo odkrywał otaczający go świat, który chciał podziwiać, choć niekoniecznie chciał stawać się jego częścią. Przypominało to obserwowanie naturalnego środowiska danego gatunku smoka z myślą o przeniesieniu części z niego do rezerwatu, ale niekoniecznie całości. Zaraz też Wei przyglądał się uważnie Maxowi, wychwytując tęskne tony w jego głosie. Jakkolwiek rozmowy o rodzinie nie były przyjemne, wyraźnie mężczyźnie brakowało morza. Ta myśl prowadziła do kolejnej, do nieśmiałego postanowienia Huanga, żeby zabrał uzdrowiciela gdzieś nad wodę, daleko od innych ludzi. Być może poświęciłby tej myśli więcej czasu, gdyby nie nagły uśmiech Maxa i jego propozycja gry. Niespodziewana, wywołująca nieznaczną konsternację, widoczną w spojrzeniu opiekuna smoków, nim skinął głową, odwzajemniając jego uśmiech. - Jakie są zasady? Co mam odgadnąć i czy mogę liczyć na podpowiedzi? - zapytał, domyślając się, że to właśnie jemu przypadnie w udziale odgadywanie czegoś, choć nie wiedział czego. Ostatecznie nie znał się zupełnie na mugolskim świecie i mimowolnie obawiał się, że zrobi z siebie głupca przez Maxem.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max zerknął na niego kątem oka, mając wrażenie, że jego ledwo widoczny uśmieszek będzie jeszcze większą prowokacją, będzie jeszcze większą zachętą, ale nie mógł się przed tym powstrzymać. Wiedział, że nie tak powinien do tego wszystkiego podchodzić, ale prawda była taka, że nie umiał inaczej, że nie potrafił zupełnie budować relacji w sposób, który był normalny dla innych ludzi. Próbował się z tym pogodzić, walcząc z tym wewnętrznie, wiedząc, że nie mógł nieustannie próbować robić niektórych rzeczy tak, jak inni, żeby się wpisać w pewne trendy, czy ogólnie przyjęte zasady. Jednocześnie wiedział, że to, co robił dzisiaj, tego wieczoru, było dokładnie tym, co robić powinien, co stało w sprzeczności, ale nawet nie próbował tego jakoś głębiej analizować, bo wiedział, jak mocno by w tym przepadł. Zamiast tego skoncentrował się na czymś innym, bawiąc się po prostu tym wyjściem, słuchając kolejnych pytań, udzielając odpowiedzi, mając momentami ochotę naprawdę głośno parsknąć. Wiedział, że dla niego to, co ich otaczało, było zwyczajne, że nie powinno go ani trochę dziwić to, że Wei zupełnie nie miał pojęcia, o tym, co tu się działo, ale nie mógł się momentami powstrzymać. Tym bardziej że niektóre porównania rzucane przez Huanga były naprawdę, ale to naprawdę komiczne. - Nie, to zdecydowanie nie jest to samo. Światła uliczne są po to, żeby żaden samochód cię nie rozjechał i żaden głupi pieszy nie wszedł prosto pod autobus. Przynajmniej teoretycznie, bo łamanie przepisów ruchu drogowego jest tutaj na porządku dziennym - stwierdził, pochylając się lekko do Weia, nie chcąc, żeby wszyscy w ich okolicy ich słyszeli, tym bardziej że trudno byłoby wyjaśnić to, o czym mówili. To było dość zabawne, tłumaczyć mu rzeczy tak oczywiste, że momentami zdawały się nie mieć wytłumaczenia, a przynajmniej nie takie, na które Max potrafiłby tak po prostu wpaść od razu. Szturchnął lekko opiekuna smoków, gdy ten wyraźnie się spiął, jakby spodziewał się, że to, co za chwilę się wydarzy, miało być jakoś szczególnie niemiłe albo w inny sposób niewłaściwe. Nie zamierzał robić mu na złość, chociaż drobne uszczypliwości były do pewnego stopnia zabawne. Mimo wszystko Max wiedział jednak, kiedy powinien się zamknąć, kiedy powinien się opanować i dać sobie spokój. Nie był aż tak pozbawiony hamulców, ani aż tak głupi, co również pokazywało, że w dużej mierze się zmienił. Potrafił również trzymać emocje na wodzy i przestał ulegać im na każdym kroku, wyzbywając się również przesadnej agresji, jaka zwykła kierować jego życiem. Teraz był po prostu rozbawiony i skłonny do tego, żeby robić sobie idiotyczne, niezbyt dorosłe, żarty. Dlatego też zapytał Weia, czy zna tę dziecięcą grę, o której wcześniej pomyślał, a później przekrzywił lekko głowę, wyglądając jak namyślający się nad czymś szczeniak. - Musisz zgadnąć, dokąd właściwie idziemy - rzucił swobodnie, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie, po czym zwolnił i ostatecznie zatrzymał się na placu, wyraźnie dając drugiemu mężczyźnie do zrozumienia, że to on miał wybrać kierunek, w którym teraz się udadzą. To mogła być każda ulica i chociaż wcześniej wspomniał mu mniej więcej, co znajdowało się w okolicy, nie on miał decydować o ich kolejnych krokach. Było w tym coś zabawnego, ale jednocześnie w pewnym sensie ekscytującego. Choć, oczywiście, wciąż kryła się tam również niepewność, ten brak przekonania co do tego, czy naprawdę wybrał dobrze, czy może jednak zachował się po raz kolejny, jak idiota. Którym przecież był.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Obaj zdawali się płynąć zgodnie z prądem łączącej ich relacji, ucząc się odpowiednich zachowań. Max nie uciekł po wyznaniu Longweia, a i Huang nie próbował na siłę niczego nazywać. Starał się nie zastanawiać nad tym, co się działo, skupiając o wiele bardziej na uczuciach, na intuicyjnym odbiorze zachowania Gryfona, wierząc, że dobrze je rozumiał. Obcował z nim nieustannie jak z dzikim stworzeniem zaklętym w ciele młodego mężczyzny. Jednak z każdym kolejnym dniem Huang odkrywał, że choć początkowo bał się tego, choć nie był pewien, czy zdołają się porozumieć, skoro inaczej spoglądali na pewne zachowania, wszystko układało się w odpowiedni sposób. Efektem były chwile takie, jak ta, które Wei cenił sobie najbardziej ze wszystkich. Nie zakłócało jej nawet widoczne rozbawienie Maxa, gdy Huang pytał o niektóre mugolskie oczywistości, jakie widział pierwszy raz na własne oczy. Puchon nie przejmował się tym, z przyjemnością poznając nowe dziwy, z których jedne zdawały się mieć więcej sensu, niż inne, wciąż pozostając zagadką dla mężczyzny. Słysząc wyjaśnienie, czym były światła uliczne, niemal zatrzymał się, przyglądając im się uważniej, zaczynając dostrzegać zależność między kolorem, a zachowaniem samochodów oraz ludzi. Nie do końca rozumiał słowo pieszy, ale powiązał je z mugolami będącymi poza samochodami. Aż zaśmiał się cicho, przyznając, że było to całkiem sprytne. Nie sądził, żeby podobne problemy tyczyły się czarodziejów, ale być może warto było zapamiętać kod kolorystyczny i próbować zastosować go w swoim świecie. Wszystko było ciekawe, choć jednocześnie przytłaczające. Obserwując wszystkich ludzi mijających ich w pośpiechu, Huang miał wrażenie, jakby nie było tu miejsca, w którym można było się ukryć, zatrzymać na jakąś chwilę. Jednocześnie widział, że zdarzały się osoby, które podobnie jak oni, szły wolnym krokiem, czasem zatrzymując się, aby zrobić zdjęcie, choć z ich aparatów nie wysuwały się od razu zdjęcia. Nie wiedział jednak, czego miał się spodziewać po zagadkach planowanych przez Maxa. Nie znając się całkowicie na niemagicznych przedmiotach, zwyczajach, czy miejscach, mimowolnie stresował się tym, czego mężczyzna mógł oczekiwać. Jednak jego uśmiech i to lekkie szturchnięcie pomogły Weiowi rozluźnić się, przypomnieć sobie, że Max nie robiłby niczego celowo, co mogłoby go ośmieszyć. Tego był pewien, tak jak tego, że nigdy nie był mistrzem zabawy “ciepło-zimno”. Znał zasady, więc był gotów spróbować swoich sił, choć miał wrażenie, że stres dopiero w tym momencie dał o sobie znać, dorastając do poziomu odczuwanej przez Huanga ekscytacji. - Daj mi w takim razie chwilę… - poprosił cicho, zaciskając mocniej palce na dłoni Maxa, kiedy zaczynał rozglądać się uważniej wokół nich, próbując dostrzec cokolwiek z tego, co Gryfon wspominał. Zapamiętał ulicę, którą wspominał, zapamiętał Big Ben i park. W świetle licznych latarni Wei próbował dostrzec drogowskazy, które informowałyby o jakimś ze wspomnianych miejsc, jednocześnie mając ochotę zaśmiać się cicho. Zamiast tego z wrodzoną elegancją przesuwał spojrzeniem po okolicy, aż wskazał ulicę, która zgodnie ze znakami miała prowadzić do St. Jame’s Park. - W tamtą stronę? - zapytał, spoglądając na nowo na Maxa, uśmiechając się do niego lekko. - Mogę liczyć na jakąś podpowiedź, czego powinienem wypatrywać? - dopytał jeszcze, zastanawiając się, czy swoim zgadywaniem nie sprawi, że tak naprawdę zgubią się w Londynie.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ucieczka byłaby przyznaniem się do słabości. Byłaby sama w sobie porażką, na którą nie tyle nie mógł sobie teraz pozwolić, co nie jej nie chciał. Ostatecznie bowiem, co nie ulegało wątpliwości, dostał wszystko, czego mógł chcieć i było w tym wszystko, co najlepsze. Być może wciąż myślał o tym, że na to nie zasługiwał, być może wciąż zastanawiał się, jak powinien do tego podejść i bał się, jak to się skończy, bał się, że po prostu uderzy głową w mur i znowu wszystko straci. Jednak z każdym kolejnym dniem coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że to on o tym wszystkim decydował, że to on wyznaczał sobie drogi i jeśli chciał nimi iść, musiał się nie tylko starać, ale musiał o to walczyć. Nawet sam ze sobą. Bo to jego ograniczenia go blokowały. Skoro zdecydował, że chce zostać uzdrowicielem i nim został, to oznaczało, że równie dobrze mógł utrzymać szczęście, o ile nie zacznie znowu chylić się ku własnemu upadkowi. Dlatego też po prostu robił to, co wydawało mu się słuszne, co wydawało mu się dobre, kiedy chciało się coś świętować i coś docenić, a nie miało się już szesnastu lat i nie chciało się pić w krzakach, jakby to był największy sukces w życiu. Istniał cień prawdopodobieństwa, że teraz przegiął w drugą stronę, ale mimo wszystko wolał to, niż ponowne staczanie się. Wolał zdecydowanie odpowiadanie na pytania Weia, które momentami go faktycznie bawiły, wolał wyjaśniać mu niektóre zawiłości świata mugoli, odnosząc wrażenie, że niektóre z nich naprawdę go interesowały. Dlatego też zaproponował mu, żeby częściej tutaj zaglądali, w końcu było tutaj mimo wszystko całkiem sporo interesujących miejsc. Nawet dla niego. - Właściwie to nie widziałem połowy rzeczy, jakie oglądają tutaj dzieciaki, bo nagle przeniesiono mnie do innej szkoły, więc ominęło mnie wiele wycieczek do muzeów – przyznał, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie jego tożsamość była właściwie w większości czarodziejska, a nie mugolska, była całkiem odmienna od tej, jakiej życzył sobie jego ojciec. Była czymś, czego życzył sobie tak naprawdę on sam, chociaż jednocześnie czuł, że ciągnęło go też częściowo do świata, od którego uciekł. Może dlatego, że jego rodzeństwo doświadczało tego, czego on już nie doświadczył. Nie był pewien, jaka była odpowiedź, ale wszystko wskazywało na to, że najnormalniej w świecie wybrałby się chętnie w całkiem zwyczajne miejsca, by przypomnieć sobie coś, co jeszcze nie tak dawno było dla niego absolutnie normalne. Teraz jednak skupił się ostatecznie na czymś innym, śmiejąc się cicho, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak Wei poważnie podchodził do tej całej gry. Właściwie zawsze poważnie podchodził do tego, co robił i to było na swój sposób fascynujące. Max westchnął bezgłośnie przypominając sobie swój żart, który nieoczekiwanie zaszedł zbyt daleko, chociaż w tej chwili zupełnie tego nie czuł. Wręcz przeciwnie. Potrząsnął lekko głową, a potem uniósł lekko brwi i zrobił taką minę, jakby się nad czymś bardzo poważnie zastanawiał, jednocześnie rozglądając się po okolicy. - Ciepło – oznajmił, a potem pogroził Huangowi palcem, wyraźnie rozbawiony jego zachowaniem. – Masz jedną podpowiedź. Idziemy zjeść kolację, żeby świętować awanse. Jeśli powiem ci cokolwiek więcej, to przestanie być niespodzianką i zabawą, bo od razu zgadniesz. Nie o to w tym chodzi – dodał, robiąc taką minę, jakby był smutnym, biednym szczeniakiem, któremu zabrano ulubioną kość. Wiedział doskonale, że w ten sposób będzie w stanie osiągnąć własny cel, ale tak naprawdę chciał po prostu dodać temu wieczorowi nieco idiotyzmu, jaki zwyczajnie uwielbiał, wiedząc, że nadmierna powaga raczej powoli zabijała, niż w czymkolwiek pomagała. Poza tym zabawnie obserwowało się Huanga, który naprawdę podchodził do całej sprawy, jakby to było niesamowicie wielkie i ważne zadanie. Było w tym zwyczajnie coś słodkiego, aczkolwiek jednocześnie komicznego.