A gdy już znudzi Ci się błądzenie po alejkach ogrodu i zboczysz ze ścieżki, to tuż wejścia przy lasku spotkasz boginię Bindu zaklętą w posąg. Śpi ona od wielu tysięcy lat i nie wolno odezwać się, ani słowem podczas przeżywania bezpośrednio tuż obok niej, gdyż spadnie na Ciebie straszna klątwa. Podobno ostatnia osoba, która rozdarła się w jej towarzystwie została potraktowana "crucio". Wiesz jednak, że to tylko legendy prawda? Podobno jeśli włożysz na prawy nadgarstek błękitną opaskę to jesteś bezpieczny? Masz ze sobą opaskę? Jeśli nie, to może nie powinieneś tu wchodzić. W każdym razie jest to mało uczęszczane miejsce i pewnie odnajdziesz tu chwilę spokoju, jeśli chcesz poważnie z kimś porozmawiać.
Wypracowania nie były ulubioną częścią lekcji Gittan. Chociaż Kurs wydawał się całkiem ciekawy, wizja pisania wypracowania popsuła całe pierwsze wrażenie. Szukała chwili spokoju, bo jak to Gittan wśród ludzi nie potrafiła się skupić. Potrzebowała przede wszystkim ciszy. Nie była pewna, czy może tak sama chodzić sobie po ogrodach, ale z drugiej strony kto jej zabroni? Usiadła przy bogini Bindu zaklętej w posąg. Oparła się o jakieś konary drzew, aby mogła na nią patrzeć, a następnie zajęła się czytaniem prospektów. Najwięcej uwagi poświęcała zaklęciom oraz eliksirom, które pomogą zwalczyć poparzenia, bo z tym ostatnio miała największy problem. To był jakiś pech. Skóra powinna być nieskazitelna, idealnie pokryta tatuażami a nie brzydkimi bliznami. Gdy przeszła do działów z eliksirami, zamknęła prospekt. Wyjęła pergamin oraz pióro. Miała nadzieję, że pani Moonlight nie będzie narzekała na jej paskudny charakter pisma. Zobaczyła na ręku napis, iż miała zająć się rewelacjami żołądkowymi a nie poparzeniami, więc prędko znów otworzyła prospekty i zaczęła opisywać najciekawsze dla niej rośliny, które skutecznie pomagają w pracy żołądka. Opisała zastosowanie ślazu, głogu, bielunia i korzennika lekarskiego. Podpisała się i skorzystała z sowy. Och, skończyła! [zt]
Nie patrzyła dokąd idzi...biegnie. To ona biegła? Nawet tego nie zauważyła. Była zbyt przejęta tym, kogo właśnie zobaczyła. Może nie samą jego osobą, ale wspomnieniami, które uderzyły w nią niczym tsunami, zalewając ją po czubki palców. Nie mogła się od tego uwolnić. Gdy tylko próbowała, przed oczami stawał jej obraz Ślizgona, który właśnie wchodził do łódki. Jego chłodne, obojętne spojrzenie. Jakby była śmieciem. Nic nie wartym człowiekiem. Jakby wszystko to, co się zdarzyło, było dla niego tylko krótkim epizodem, który od razu został zamknięty. To by wyjaśniało jego zniknięcie i unikanie jej na korytarzach. Inna, może dwie. Ewentualnie dziesięć. Myślała, że tym razem się nie zawiedzie, że Skylar jest inny. Ale oni wszyscy byli tacy sami. Bez wyjątku. A ona niepotrzebnie o nim myślała, martwiła się, pisała, kochała. Bo chyba go kochała, no nie? W innym wypadku po jej policzkach nie leciałyby teraz łzy, tak rzadko możliwe do ujrzenia na jej obliczu. Łzy złości, smutku, rozżalenia? Pewnie wszystkiego po trochu. Nie była pewna. Pewna była tylko tego, że słone łzy nie odzwierciedlały goryczy, jaką teraz nosiła w sercu. Na nowo rozdarł on ranę, która powoli zaczynała się zasklepiać. Kilka miesięcy, podczas których próbowała normalnie funkcjonować, poszło się, ładnie mówiąc, kochać w krzakach. Katniss nie patrzyła dokąd biegnie, byleby jak najdalej od otaczającego ją bólu. Kiedy jej oddech przyspieszył na tyle, że zaczęła się dławić własnymi łzami, zatrzymała się i rozejrzała. Znajdowała się przy wejściu do lasu, a przed nią leżała jakaś śpiąca kobieta. Dziewczyna, podszedłszy bliżej, rozpoznała w niej bohaterkę legendy. Próbując uspokoić oddech, odeszła kilka kroków i opadła pod jakimś drzewem, zakrywając twarz dłońmi. Teraz umrze sobie spokojnie tutaj, pod tym drzewem, w otoczeniu zieleni. Umrze na złamane serce. I nikt jej nie znajdzie.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Nadish znudzony nie co tymi wszystkimi sklepami roznymi alejkami postanowił lekko zboczyć ze ścieżki, i wejsc lasku. Było gorąco a Puchon w tym momencie marzył tylko aby pójść w cień drzew,w końcu wybrał odpowiednie miejsce. Hindus był dzis jakis nie swoj mimo bolącego podbrzusza i róznych bąbli.Hm...moze sie zatrułem albo cos złapałem -rzekł nieco ciszej. Kochał lato i było to jedne z nielicznych plusów tych wakacji. Też mogę spokojnie umrzeć- dodał po chwili namysłu słysząc słowa Gryfonki. Był zdziwiony, że spędzi je w rodzinnym domu.Nie żeby narzekał na tę sytuację, ale był zbyt ciekawski aby sobie odpuścić myślenie o tym. Usiadł wygodnie na trawie zaczął czytać książkę. Zawsze i wszędzie miał ze sobą książkę aby mogło poczytać w czasie wolnej chwili. Była to,"Zwierzeta i jak je poskromić"która została polecona mu juz kilka razy. Hindus nie mógł zaprzeczyć, że grube tomisko nie było ciekawe ale też była to książka, na której musiał się skupić, a w taki gorący dzień było to trudne zadanie. Więc wyciągnął się z nad książki i zauważył Gryfonke w tym momencie ksiąąka mogła poczekac.Pozbierał swoje rzeczy i wrócił z powrotem do pokoju. Z/T
Ostatnio zmieniony przez Nadish Narayanan dnia Wto 8 Lip 2014 - 22:57, w całości zmieniany 1 raz
A więc wyszła. No cóż. Spoko. Prawdopodobnie poszedłby sobie spokojnie gdzieś tam, gdzieś, w swoim kierunku, gdyby nie fakt spotkania w okolicy łódki jednej ze znajomych gryfonem. Powiedziałą mu mniej więcej, w którym kierunku pobiegła. Dalej, to już zdał się na intuicje, jakże niezawodną, która doprowadziła go… w zupełnie inne miejsce. Cztery razy. Szczęśliwie miał dość dobrą kondycje, toteż szybko biegał no i nie męczył się tak bardzo. Niemniej, cztery długości, a w zasadzie osiem.. Zdecydowanie za dużo. W końcu postanowił obrać ostatni kierunek i leciał sobie spokojnie, coraz gorzej oddychając, kiedy zobaczył ją w jakieś uliczce. To tu się schowała? No, to w końcu ją znalazł! Tyle wygrać! Tyle wygrać! – No, w końcu..– powiedział nareszcie, między jednym a drugim haustem powietrza. Stał teraz schylony, ręce opierając na kolanach i próbował ustabilizować oddech. Nie przemyślał swojego zagrania. Wyglądał tak bardzo niekorzystnie. Nie zdziwiłby się, gdyby zaczęła się z niego śmiać, nawet mimo faktu swojego płaczu. Nie czekaj! Moment! Co?! Ona płakała?! Czemu?! Co się stało?! – No wiesz.. Czy naprawdę, perspektywa randki ze mną jest tak straszna, że trzeba uciekać z płaczem? – spytał, uśmiechając się. Zbliżył się do niej jeszcze, przykucnął przed nią, co by ją miał na jednym poziomie wzroku. Coś się stało. I chyba poważnego. Choć, może niekoniecznie? Może ona lubi sobie tak po prostu czasem uciec z płaczem z miejsca zamieszkania i posiedzieć pod drzewem? W sumie, nie wiedział. Przecież nie znał ją od tej strony. No, ale i tak chyba o takich rzeczach można się łatwo dowiedzieć, czy to w rozmowie, czy słuchając ludzi w Pokoju Wspólnym, Dormitorium, albo coś w tym rodzaju. Ale i tak śmiesznie byłoby łapać takie fazy.. JEZU BENJAMIN! OGARNIJ SIĘ! O CZYM TY TERAZ MYŚLISZ?! ONA TU PŁACZE! CAŁY TWÓJ MISTERNY PLAN PADŁ! Ej no właśnie, padł. No, ale to nie był moment na płakanie nad rozlanym mlekiem. Teraz miał inne priorytety. – Katniss.. – zaczął cicho, delikatnie. – Co jest? Coś się stało?
Oddech Katniss powoli się uspokajał. Nie potrafiła płakać jak małe dziecko, tak... głośno i publicznie. Jej płacz ograniczał się do niemego łkania i płynących po policzkach łez. Rozdzierające szlochy czy zawodzenia nie były w stylu panienki Johnson. Bo kto by chciał słuchać takich lamentów? To takie niemęskie. Nie tego uczył ją brat. Miała być twarda, musiała być twarda. Dla niego, dla siebie, dla swojego domu. Kiedy usłyszała kroki, szybkie kroki, a później głos, w dodatku mówiący jej imię, podniosła zaczerwienione oczy, aby zobaczyć osobę, której najmniej się tu spodziewała. Na jej twarzy można było wyczytać zdziwienie pomieszane z radością z ujrzenia tego Ktosia. Oczywiście, o ile potrafiło się odczytać cokolwiek z tej zapuchniętej, czerwonej twarzy. Ale że jak? Powoli do głowy Katniss zaczęły wpływać jakieś normalne myśli. Skąd on tu się do cholery wziął? Śledził ją czy jak? Bo jeśli tak, to pewnie wie, co tu robi i z jakiego powodu. No, ale wtedy by chyba nie pytał, tylko ją przytulił czy coś, prawda? Ewentualnie mógłby tu nawet nie chcieć przychodzić po tym, co zobaczył. I kogo zobaczył. Wyglądało to przecież dość jednoznacznie... Ale przyszedł! Chyba, że udaje, że nie wie i daje jej możliwość opowiedzenia tego z jej perspektywy, a potem ją wyśmieje, zwyzywa i zostawi samą... Nieważne. Jej aktualnym problemem było to, że oto siedziała sobie tutaj, cała zapłakana, rozmazana i ogólnie w nie najlepszym nastroju, ale już znaleziona. I to przez nie byle kogo! Jakby jej serce wołało o pomoc i ktoś je usłyszał... Ale jakie znowu serce? Jak coś jest zepsute, to nie mówi. Ale czy rzeczywiście było? Czy stan, w którym obecnie się znajdowała, był wart Ślizgona i jego charakteru? Otarła ostatnią spływającą łzę i spojrzała Benjaminowi w oczy, próbując nie myśleć o tym, jak musi wyglądać z jego punktu widzenia. Zapłakana, zaczerwieniona małolata, która uciekła od wszystkich i siedzi sobie pod drzewem jak jakieś dziecko. To takie dojrzałe. No, pięknie. On się chciał z czymś takim umówić? Teraz to już chyba powinna się cieszyć, że w ogóle z nią rozmawia. Przejechała sobie dłonią po twarzy, zastanawiając się nad jakąś elokwentną odpowiedzią, która może uratuje jej godność. Odchrząknęła, żeby sprawdzić, czy głos nie załamie jej się w połowie zdania, bo to już byłoby tragiczne. -Nie chodzi o perspektywę randki, tylko o to, że tak długo jej nie było. - O, takie wytłumaczenie! Nie wiesz, jak zamaskować ból? Flirtuj, tak. Spróbowała się uśmiechnąć, unosząc brew, i chyba nawet jej to wyszło. Szczerze powiedziawszy, nie było to takie trudne, kiedy spoglądało się na chłopaka. Takiego zadyszanego, z wypiekami na policzkach i rozmierzwionymi włosami. Takiego nieidealnego, ale jednocześnie uroczego. No bo w końcu przybiegł tu do niej, prawda? Miała powód do radości. I do podziwu. Bieganie w milionie stopni w indyjskim klimacie nie było chyba jego marzeniem. A jednak był tu. Kucał przed nią i patrzył na nią tym zatroskanym wzrokiem, od którego robiło jej się ciepło w środku. Poklepała miejsce obok siebie, żeby sobie klapnął chłopak. W końcu trochę się zmęczył, ale nigdy tego nie przyzna. Męska duma i te sprawy... Miała nadzieję, że ten gest zamaskuje jej brak odpowiedzi na pytanie i nie będzie musiała tłumaczyć Beniowi swoich sercowych problemów, które dla takiego studenta jak on byłyby przecież szczytem żałosności.
Zaskoczenie? No tak, w sumie.. kto by się spodziewał? Raczej mało to prawdopodobne, aby akurat za nią pobiegł.. No, ale czy nie na tym mu zależało? Na elemencie zaskoczenia? Tak, chyba tak. W końcu… tak. Zdecydowanie, był tu chyba osobą, której najmniej można było się spodziewać. Chyba jednak się ucieszyła. Przynajmniej tak sądził, biorąc pod uwagę jej usta, które wygięły się w takim grymasie, jakby wyrażającym radość. A sam fakt biegnięcia za nią.. cóż. Na pewno jej nie śledził, to można było powiedzieć z całą pewnością. Co do powodu jej ucieczki, a także łez i w ogóle – jakoś nie bardzo wiedział czemu to wszystko ma miejsce, choć chyba się domyślał. Niemniej, nie dawała po sobie tego poznać. Uznał, że nie będzie jej dodatkowo zawstydzał, jednocześnie upokarzając. Akurat ona była jedną z tych osób, która miała swój honor, toteż nie pytał jej otwarcie. Bo i po co? Czemu miałoby to służyć? Usiadł obok niej, nadal zziajany, opierając głowę o ramię tej zapłakane, zaczerwienionej małolaty, która postanowiła sobie od wszystkich uciec i posiedzieć pod drzewem, dopóki jej depresja nie minie. Taak… Tylko czemu on o niej w ten sposób nie myślał? Dobre pytanie, ale taka tez była prawda. To w końcu Katniss, urocza młoda, nieco niska blondynka, dla której zadowolenia, ogarniał się ze szkołą i w ogóle ze wszystkim, żeby im punkty nie poleciały i żeby Gryffindor wygrał Puchar Domów. Zatem, jak wynika z opisu, nie była to żadna małolata. Co najwyżej dojrzała, jakże ładna, jakże charyzmatyczna rywalka ze Sfinksa i koleżanka z Pokoju Wspólnego.. – I tylko o to chodzi? – spytał, z nieukrywanym zdziwieniem. Po chwili zrozumiał, jak bardzo źle zabrzmiało jego pytanie. Postanowił więc wyjawić jej powód swojego zachowania. – To znaczy.. Przepraszam. Jakoś tak.. Ulżyło mi. Myślałem, że chodzi o tego gościa, z którym dzielisz łódkę.. – urwał, nie chcąc poruszać jakiś „drażliwszych” kwestii. - Wiesz, kiedy tam dziś przyszedłem i zapytałem o Ciebie wyglądał na nieco wkurzonego.. - Przepraszam, naprawdę.. – powiedział, kiedy się tak do niego uśmiechnęła. – Na swoją obronę mogę powiedzieć, że dziś to Ty zawaliłaś! – zaoponował, jednocześnie zmieniając ton wypowiedzi, na nieco bardziej belfrowski. No, ale przecież nie będzie jej za to opierdalał, tak? Przecież, co by nie było, to on za nią pobiegł. W tym milionowym upale i w ogóle, jakoś poczuł chęć pobiegnięcia za nią, znalezienia jej i w ogóle. Co go tu przywiało? To już chyba ustalone, tak? Jego cały ambitny plan, który wziął w łeb, przez jakiś incydent w ich łodzi..
Kiedy chłopak usiadł obok niej, na tyle blisko, że stykali się ramionami, poczuła, że nie będzie już płakać. Benjamin roztaczał wokół siebie taką aurę szczęścia i beztroski. A może jej się tak wydawało. Może tylko dla niej emanował tymi emocjami... Jej wątpliwości wyparowały, gdy tylko jego głowa dotknęła jej ramienia. Gołego ramienia, bo przecież inaczej niż w bluzkach bez ramiączek lub rękawów nie dało się chodzić w tym upalnym kraju. Miała nadzieję, że nie dostrzegł delikatnych ciarek, jakie wywołał na jej ciele. Byłyby przecież jednoznacznie odczytane, bo o ciarkach z zimna nie mogło tu być mowy, a nie chciała od razu odkryć tego, co, jak jej się wydawało, czuła do przyjezdnego. Na słowa chłopaka o Skylarze, zauważalnie zesztywniała. Co prawda, tylko na moment, ale głowa Benjamina raczej wyczuła tę chwilową zmianę. Ale zaraz... Skąd on...? A, był na łódce! Na łódce, jej łódce? Czyli ze jej szukał, no nie? Chciał ją zobaczyć, może wreszcie zaprosić na tę obiecaną zamaskowaną randkę, a ona mu taki numer odwaliła... - Ty... mnie szukałeś. -Wyszeptała, bardziej do siebie niż do niego, kiedy poskładała sobie elementy układanki. Bardzo elokwentne, panno Johnson! Chciała się poruszyć, by na niego spojrzeć, odnaleźć w jego oczach coś, czego tak bardzo teraz potrzebowała. Odrobiny ciepła. Nie chciała jednak zmuszać go do zmiany pozycji, więc musiała zadowolić się odczytywaniem ukrytego sensu po tonie głosu Benjamina i wyobrażania sobie mimiki jego twarzy. Do tego ten ton jego głosu, kiedy mówił o jej winie... Taki oskarżycielski... Wiedziała, że to ona z ich dwójki jest tą przegraną dzisiaj, mimo to spuściła głowę, gdy on ją jej suszył. Zasłużyła sobie na to. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak misterny plan właśnie zburzyła swoją delikatnością i zbytnią emocjonalnością. -Jesteś na mnie zły, prawda. - W jej głosie nie było pytania, tylko stwierdzenie smutnego faktu. Oparła głowę o pień i spojrzała w górę, wzdychając.
A więc. Oczywiście, że nie zauważył jej ciarek. No bo jak je tu można było wyczuć, kiedy samemu miało się problem z oddechem i miało się wrażenie, że serce Ci zaraz z piersi wyskoczy? Poza tym, to Benjamin. On, powtarzam ON, nawet gdyby siedział spokojnie i w ogóle wszystko byłoby w porządku pewnie by tego nie zauważył. I nie chodziło tu o fakt, że był sobą, czy nie był sobą. Po prostu i zwyczajnie nie zauważał takich rzeczy. Nie zdawał sobie z nich sprawy, ale to już chyba jego problem, prawda? Prawda. A kiedy w końcu coś powiedziała, chociaż nie, to za dużo powiedziane. Zatem, kiedy w końcu coś wyszeptała, tylko się uśmiechnął, bo cóż miał począć. – Nie. Tak tylko profilaktycznie sobie biegałem sprintem. Wiesz, pracuje nad swoją kondycją, podobno ma odgrywać ważną rolę w kolejnych zadaniach Sfinksa, no a jak lepiej, jeśli nie w temperaturze, przy której ścina się białko. – Taki tam cięty humor. Ale riposta celna i cięta, choć nie do końca grzeczna. No ale cóż. Mimo tego, jakoś miał wrażenie, że rozładowuje napięcie, że jakby atmosfera staje się jakaś lepsza, luźniejsza i w ogóle wszystko, wszystko. No, a potem sobie pogadał tym nauczycielskim tonem. Cóż, myślał że załapię, że dowcip się udał. Jednak nie. Stąd kiedy usłyszał, że jest na nią zły, tylko się roześmiał głośno. Głośno i długo się śmiał, patrząc na jej nieporadną minę. Tak, to też było niegrzeczne i zdawał sobie z tego sprawę, ale.. nie mógł się powstrzymać. To było tak trochę silniejsze od niego.. Po chwili się jednak ogarnął. Przeprosił grzecznie za swoje zachowanie, po czym przeszedł do właściwej części swojego wystąpienia – Czemu miałbym być zły? Bo jakiś chłopak, z którym mieszkasz Cię wkurzył? No daj spokój.. – powiedział, po czym ucałował ją w czule w czoło. – Mała, słodka, ale głupiutka Katniss.. – powtarzał tak kilkakrotnie, gładząc ją ręką po czole, jak małe dziecko, żeby się uspokoiło, po czym przesunął ja na ramię.
Bieganie? Profilaktyczne? Czy go pogrzało? W sumie, z tym pogrzaniem, a może przegrzaniem, to nie był taki zły trop. Tu jest przecież milion stopni. Ale... Bieganie? W ten upał? O matko! Spojrzała na niego z udawanym zaskoczeniem i już mniej udawanym zachwytem. -Gdzie Ty byłeś całe moje życie?! - Oczywiście, Kat wiedziała, że z tym bieganiem i trenowaniem do Sfinksa to był taki żart, taka głupia na jaką wygląda, przecież nie jest. Ale... właściwie czemu by nie spróbować? - To może wspólny jogging? Kiedyś, coś? Oczywiście, jak już kiedyś nam wyjdzie normalne spotkanie, bo jak na razie... -tu rozłożyła ręce, pokazując całą tę bezsensowną sytuację. Może już nie tak bezsensowna. Właśnie dzięki temu chłopakowi. Ale tego mu przecież nie powie! Co to, to nie, nie ma tak dobrze! "Mała, słodka, ale głupiutka Katniss.." Gdy te słowa wypłynęły z ust Benjamina, Gryfonka zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna się przypadkiem obrazić. Jej gryfońskie ego głośno sprzeciwiało się nazywaniu jej głupiutką, tak jakby była jakimś dzieckiem. Ale w końcu nim przecież była, prawda? Chociaż... Jeśliby przyjrzeć się temu dokładniej , to w sumie dwa określenia na jej osobę był pozytywne, no nie? Czyli dwa razy więcej niż tych, z których mogłaby być niezadowolona. W każdym razie, choć raz Johnson postanowiła nie udawać urażonej damulki i wczuła się w klimat, wyginając usta w podkówkę i wydymając wargi. Do tego dołożyła otwarte szeroko oczy, z których głupota aż wyciekała. No, teraz mogła być głupiutka i malutka! Ale tylko dla Benia! I pod warunkiem, że nikt się nie dowie. -Dobra, koniec tej zabawy, zmęczyło mnie udawanie głupszej niż jestem. Próbowałeś tak kiedyś? - Posłała mu uśmiech, już z normalnym wyrazem twarzy. Kiedy dostała buziaka w czoło, teatralnie złapała się za nie z okrzykiem radości. -Już nigdy nie umyję tego czoła! -Słaba była z niej aktorka, bo pod koniec swojej kwestii zaczęła się śmiać. Takim radosnym, beztroskim śmiechem. Nieudawanym, uwalniającym od wszystkich zmartwień. Tak na nią działał! Ale zaraz! Ten Benajminowy gest chyba miał ją uspokoić... Katniss wzięła wdech i wydech, próbując opanować śmiech, co jednak spełzło na panewce. Za drugim razem tak samo. Za trzecim, zgodnie z powiedzeniem, że do trzech razy sztuka, dziewczyna uspokoiła się i skupiła jedynie na oczach chłopaka i na jego dłoni, która spoczywała na jej nagim ramieniu. Starała się tam nie patrzeć, żeby nie dać odczuć w jakikolwiek sposób przyjezdnemu, że ona czuje to inaczej, niż zwykły, przyjacielski pokrzepiający dotyk.
Czy go pogrzało? W sumie sam się nad tym zastanawiał. Znaczy się, oczywiście, że go pogrzało w tym upale. Mowa tutaj o tym znacznie wcześniejszym momencie, kiedy chciał wparować do tej łodzi, a potem ją stamtąd zabrać. Chociaż nie.. Ten plan został ułożony zanim słońce i tutejszy skwar zaczął dawać mu się we znaki. Zatem..? Może chodziło o pomysł pobiegnięcia za nią? O! To już bardziej prawdopodobne! – Jak to gdzie? Przecież mówiłem Ci, że mieszkam w Norwegii… - powiedział takim smutnym tonem, podobnym do dziecka, którego nie słuchają rodzice, gdy ten ma im coś ważnego do przekazania. No, ale tak włąśnie z nim rozmawiała! – Tak właśnie zajmują Cię nasze rozmowy. Jednym uchem Ci wpada, a drugim wypada! - rzucił z udawanym wyrzutem, śmiejąc się jednak przy tym. Cóż, ona to chyba miała dziś jakiś naprawdę zły dzień. Szczęśliwie chyba jakoś jej poprawił humor, o czym świadczyły żarty i przytyki w jego kierunku. Zaraz, zaraz! A czy to on tu czasem nie jest starszy? Chyba należało mu się odrobinę szacunku, co nie? Miała dziewoja wielkie szczęście że był Benjim, bo nie jeden jego kolega ze szkoły już dawno zabrałby swoją dupę i poszedł gdzie indziej, zostawiając ją samą. – No, jak mówię. Dziś to nie ja uciekałem.. – zaoponował głośno. – Zatem mamy remis. A skoro wszystko się wyzerowało i zniosło, to chyba możemy jeszcze raz, prawda? – zapytał z lekkim i zalotnym uśmiechem. Taką to miał fajną koleżankę! Szkoda tylko, że taką głupiutką, no i zarozumiałą, o czym kolejny raz się przekonał kiedy usłyszał jej uwagę o graniu głupa. – Nie raz, nie dwa.. – odpowiedział tylko na jej pytanie. Wcale nie robił z niej głupszej osoby. Nie o to chodziło. Po prostu.. nawiązywał raczej do tamtej sytuacji, z tym chłopakiem bo zapewne o niego chodziło, a reakcje i słowa Katniss jeszcze bardziej go w tym utwierdziły. A czemu tak powiedział? To proste – przecież jest starszy, toteż nie mógł pokazać że pochodzi do takich rzeczy w sposób podobny do niej. Co by sobie o nim jeszcze pomyślała. Nie, to się nie godziło! - To co skarbie? Wracamy, bierzemy jakiś prysznic, Ty się robisz na bóstwo, a ja.. jak zwykle pięknie i idziemy coś zjeść ? – zapytał, jednocześnie wstając. Teraz stał przed nią, wyciągając ku niej rękę, co by jej pomóc wstać. I nie dlatego, że była słaba, czy coś! Po prostu, konwenanse..
-Z Tobą zawsze, Bens. -Posłała mu ten jeden ze swoich zalotnych, jak jej się wydawało, uśmiechów, ten z delikatnie unoszoną brwią, i sięgnęła po jego dłoń. Żebyście sobie nie myśleli, że po to, by wstać. To by było zbyt przewidywalne i nudne. A Katniss lubiła robić rzeczy wykraczające poza ogólnie wszech obowiązującą normę. Dlatego niby od niechcenia rozejrzała się wokół, próbując dostrzec coś twardego lub niebezpiecznego. Nie zauważywszy nic takiego, odsunęła się od pnia drzewa i chwyciła chłopaka za rękę. Kiedy upewniła się, że ma mocny uchwyt, delikatnie podniosła się, używając siły jego mięśni. Spojrzała Benjaminowi w oczy z delikatnie złośliwymi iskierkami we własnych niebieskich i z uśmiechem pociągnęła go w dół tak, że wylądował na trawie, brzuchem do góry. Wszystko byłoby pięknie i tak, jak zaplanowała, gdyby nie to, że ona upadła nieco inaczej, niźli chciała, bo na chłopaku. I to tak (nie)szczęśliwie, że teraz jej starszy kolega mógł sobie spokojnie zgłębić błękit jej oczu, oczywiście, gdyby chciał. Równie dobrze mógł wypatrywać w nich swojego odbicia, w tak bliskiej byli teraz relacji. O ile najpierw zdmuchnąłby sobie tę burzę włosów z twarzy. Musiały go nieźle łaskotać, a przynajmniej denerwować swoją obecnością. Tak, tak, Katniss powinna podziękować swoim blond wybawicielom, bo spłonęła rumieńcem, gdy tak bezceremonialnie padła na chłopaka. Tylko troszeczkę, żeby nie było! No bo w końcu to nie była jakaś super krępująca sytuacja, prawda? Los chciał, że tak nieszczęśliwie upadła. Często przecież zdarza się ludziom, że znajdują się w takiej pozycji z osobą płci przeciwnej, nieprawdaż? A już na pewno takiemu Beniowi. Bo jej to właściwie nigdy. Postanowiła jednak zachować twarz w obliczu tak niecodziennej dla niej sytuacji. Przesunęła ręką...zaraz, gdzie były jej ręce?! Jedna spoczywała na piersi chłopaka, a druga była gdzieś wciśnięta między ich brzuchami. Wiedziała, że ta pozycja nie będzie komfortowa na dłuższą metę, więc wyjęła tę przygniecioną dłoń i przesunęła w górę po ciele chłopaka, ledwie muskając je koniuszkami palców, dopóki nie dotarła do swojej twarzy. Zawinęła kilka kosmyków za ucho, by widzieć chociaż oczy Benjego. Katnissowe wargi wygięły się w uśmiechu. -Nonono... Za mało siły, pakerze. -Zacmokała z rozczarowaniem, kręcąc głową, ale po jej oczach można było poznać, że żartuje. Dźgnęła go w biceps. Dwa razy. -A co powiesz na to? -Przekrzywiła głowę, by móc na niego spojrzeć i odczytać z twarzy reakcję na jej małe przytyki.
Chciał wstać, zabrać ją gdzieś. Kulturalnie jej w tym pomóc. Wyciągnął rękę, ona ją złapała, a w kilka sekund później znalazła się na nim. No, cudownie. Znaleźli się, jakby nie patrzeć, w mega dwuznacznej sytuacji. Może nie krępująca, niemniej jakiś postronny obserwator mógłby stwierdzić, że zapewne są parą, czy coś i robią te wszystkie czynności, które na ogół robią ludzie, którzy są ze sobą. Dziwnie się poczuł. Bardzo dziwnie, a najgorsze było to, że w sumie do tego dążył. Do takiej sytuacji. Dwuznacznej, takiej, którą można różnie interpretować. I taką, która mogłaby być punktem wyjścia dla jakieś bardziej intymnej sytuacji. A tymczasem Benji nie bardzo wiedział co zrobić, co powiedzieć i takie tam inne. Tragedia. Przejebane. Szybko się jednak ogarnął i postanowił przejąć inicjatywę. Nie dane mu to jednak było, bowiem dziewczę samo zaczęło układać się w jakieś bardziej dogodnej pozycji. Szansa nadarzyła się w momencie, kiedy dźgnęła go w mięśnie. Okej, to był ten moment. – Przepraszam. – powiedział tylko, jednocześnie odgarniając jej włosy za ucho. Była lekko speszona, czy tylko mu się wydawało? Ee. Nie. Pewnie tylko mu się wydawało. Na pewno. Na bank tak było. – Bo ten. Nie dość, że nie udało nam się spotkać normalnie, z mojego powodu uciekałaś z łodzi, to jeszcze skończyliśmy jak skończyliśmy. – mówił spokojnie gładząc wierzchem dłoni jej policzek. Drugą, którą trzymała na jego piersi, jedynie ujął. Cały jego ambitny plan spalił na panewce już dawno, ale teraz – teraz nadarzyła się okazja, by spróbować raz jeszcze. – Wiesz, co Katniss? Chciałem to zrobić już od jakiegoś czasu, ale nie mogliśmy się spotkać, a kiedy doszedłem do wniosku, że zrobię to dziś, to znowu nie wyszło. A więc.. – skończył, po czym bardzo pewnie (w końcu to on tu był starszy, nie?) przywarł do niej swoimi ustami, łącząc się w pocałunku.
Dziewczyna już miała mówić, że nie ma za co przepraszać, że to przecież ona nawaliła, że... Ba, nawet chciała zaprzeczyć temu, że to on był powodem jej ucieczki z łodzi, ale nie. Ledwo co zdążyła zaczerpnąć tchu, by wyrzucić te słowa na jednym wydechu, kiedy chłopak zamknął jej usta w dość brutalny sposób. No, może nie do końca brutalny, ale na pewno bezpośredni. W pierwszej chwili zamarła, próbując ogarnąć umysłem, co się właściwie dzieje. On... Ją..? Całuje?! To było coś! Nagła eksplozja bodźców otrzeźwiła dziewczynę. Zapach Benia. Taki oryginalny, każdy ma przecież inny, nie? To od zawsze fascynowało Katniss - jak to się dzieje i dlaczego niektóre zapachy są tak hipnotyzujące. Dotyk jego warg, tak nagle znikąd, nie było i puf, są. Nie żeby jej to przeszkadzało, o nienie. Wręcz przeciwnie; dla Katniss było to coś przyjemnego, by nie napisać inaczej. I nowego, bo jak nazwać coś, co nie miało miejsca przez pół roku i nagle wraca ze zdwojoną siłą? W jej głowie pojawiła się mała ostrzegawcza myśl, która zwróciła uwagę dziewczyny na to, jak pewnie przyjezdny się czuje. 'Czy nie powinnaś zacząć martwić się o jego praktyki z przeszłości?' Gryfonka szybko jednak odrzuciła tę myśl. Tym będzie martwić się później. Tym, co robił i tym, co będzie, co wyniknie z tego z goła niewinnego pocałunku. Teraz jednak był czas na przyjemniejsze doznania. Po chwili, która była ułamkiem sekundy, tych rozmyślań, których niejeden filozof mógłby się powstydzić, Katniss delikatnie rozchyliła usta i odwzajemniła pocałunek Benia. Nawet nie zauważyła, kiedy serce jej drgnęło i podskoczyło gdzieś w wyższe okolice, gdzie urzędowało tylko jeden jedyny raz, zresztą, nie za długo. NIEWAŻNE. Teraz czuła się zbyt cudownie, by myśleć o czymś innym niż o chłopaku, o którym myslała od ich ostatniego spotkania. Powoli zaczęła rozumieć i dopasowywać się do jego sposobu całowania, pozwalając jednak, żeby to on prowadził. Na razie. Nikt przecież nie powiedział, że w głębi małej, uroczej Katniss nie drzemie jakieś dzikie zwierzę, które nie chce być poskromione. Dłoń, którą odgarniała włosy, przesunęła na szczękę chłopaka, obrysowując ją koniuszkami palców i poznając jej kształt, zaś palce drugiej, trzymanej przez Benia, splotła z jego, nie przerywając pocałunku. Na chwilę otworzyła jedno oko, by sprawdzić, czy tylko ona jest tak staroświecka i całuje z zamkniętymi oczami, jednak wystarczyła chwila, żeby stwierdziła, że...
Skylar miął ochotę po prostu znaleźć dla siebie jakieś wygodne miejsce. Najlepiej bez ludzi dookoła... i jakiegokolwiek innego żywego stworzenia - no poza wężami, bo takowe są przez chłopaka zawsze mile widziane, nie żeby zaraz je przytulać, ale pooglądać zawsze można. One przynajmniej nie uciekają jak kobiety. Jak to zwykła mówić jego, chyba nieśmiertelna, babcia "Miłość jest jak sraczka"]. Dość brzydkie stwierdzenie, ale w przypadku chłopaka było jak najbardziej trafne. W każdym razie szukał swojego samotnego miejsca, lecz za cholerę nie mógł go znaleźć. Aż dotarł do Zaułka. Na początku wydawało się tu pusto. Roślinki zakrywały większość terenu. Idąc przez krzaczory razem ze swoją ukochaną gitarą nagle zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Leżała tam para. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy Skylara. Już miał po cichutku się wycofać, gdy zdał sobie sprawę kto tam jest. KATNISS... no i ten burak, który z dupy pojawił się w jego łódce. Widzę, że się nie opierdalałaś, po tym jak mnie zostawiłaś." pomyślał chłopak. Wiedział, że ta dwójka jest zbyt zajęta sobą, aby go zobaczyć, a poza tym był ukryty za zaroślami, których było tutaj naprawdę dużo. Właśnie teraz Skylar przeżywał najgorszą chwilę w swoim życiu. A myślał, że gorzej być nie mogło! W każdym razie pozbierał resztki swojego jestestwa i postanowił wrócić do łódki. Przy okazji kopnął z całej siły w drzewo, tak że na pewno mocno się zatrzęsło. Teraz mógł mieć wyjebane na cały świat. "One wszystkie takie są bracie. Nie zmienisz natury kobiety" - mawiał jego wuj. I najwidoczniej miał pierdoloną rację.