Są zajmowane przez ludzi, którzy potrzebują trochę ciszy i spokoju. Są tu porozkładane maty, poduszki czy koce, na których możesz posiedzieć chociażby obserwując zachód słońca. Nikt się nie czepia turystów chociażby dlatego, że niewielu z nich tutaj trafia.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Arch niestety nie był zadowolony ani z warunków podróży do Indii (choć wiedział, co Hampson im szykuje) ani z perspektywy mieszkania w chyboczącej się na wodzie łódce z pięcioma innymi osobami. Nie szykował się jakoś specjalnie na wielki odpoczynek, szkolne wakacje wciąż w dużej mierze pozostawały okropnym obowiązkiem, ale coś uparcie kusiło go żeby znaleźć jakieś inne miejsce do zakwaterowania, nawet za własne pieniądze. Mógł sobie jednak planować, w rzeczywistości i tak męczył się na łajbie. Do tego, jakby nie patrzeć, było tu całkiem ciepło, a jego garderoba w takich momentach zdecydowanie kulała. Najlżejszymi butami jakie posiadał były chyba trampki, nóżek raczej nie zwykł odsłaniać, a i doszło do tego, że bez kapelusza czuł się nieswojo. Z bólem serca wyszedł z łódki z odsłoniętymi ramionami, jednak z czerni nie zrezygnował. Luźny, czarny top był jedynym przejawem lata w jego stroju. Mieszkanie z taką ilością osób męczyło go niesamowicie, dlatego wyjście przed wschodem słońca nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu. Reszta jeszcze spała, co przyjął z ogromną ulgą. Hindusi musieli mieć specyficzne poczucie humoru, którego Archibald nie rozumiał - Xander wystarczał mu jako asystent na lekcjach, po co pchali mu go do łódki? W każdym razie, humor Blythe uległ znacznej poprawie, gdy tylko znalazł się na stałym lądzie. Sprytnie zakręcił się przy kuchni i przygotował śniadanie. Wszystko zrobił na swój sposób, zlewając kompletnie krzywe spojrzenia kucharzy. Kręcili z politowaniem głową, obserwując zmiany w oryginalnych przepisach. Cóż, bywa! Przyprawił warzywa do samosy tak, jak mu to odpowiadało, rezygnując z połowy podejrzanych składników. Paratha wyszła mu nawet dobrze, tu spotkał się nawet z pochwałą, którą średnio zrozumiał, ale kiwną głową, udając, że zatrybił. Inna sprawa, że kucharze chcieli go zatrzymać (z marnym skutkiem!) kiedy przygotował nadzienie do placków zupełnie inaczej, a do tego nie zamierzał nic nadziewać. Pomachał im z uśmiechem, poprawiając sobie humor ich zbolałymi minami. Och, cóż za okrutnik! Wspiął się na balkony opuszczonej świątyni, dziwiąc się niesamowicie, że jest tu tak cicho i pusto. Nie był wielkim fanem takich miejsc, ale nie dało się zaprzeczyć, że były wygodne. I lepsze niż łódki. Nie żeby tęsknił za swoim wygodnym mieszkaniem! Rozstawił wszystko ładnie na niskiej deseczce, imitującej stolik i nawet zatroszczył się o herbatę, a potem oparł wygodnie o balustradę balkoniku.
Turlaj kostki <3 1, 4, 5 - Arch dostrzega Irę, która zmierza sobie w kierunku świątyni, więc stwierdza, że najlepszym sposobem na wskazanie drogi jest opuszczenie na jej głowę swojego kapelusza. 2, 3, 6 - Arch to pierdoła i nie widzi Irki, więc Magyar ma niepowtarzalną okazję, aby go zaskoczyć swoim przybyciem. Tylko bez wylewania herbatki i deptania śniadanka!
Wysiadła bezpośrednio z samolotu. Z jednej podróży w drugą. W zasadzie to była wycieńczona, ale kto by tam zauważył zmęczenie po Irze. Jak zawsze trzeba było nanią uważać. Na zmęczoną nawet bardziej. Podwoić swoją czujność i pilnować, żeby nie odwaliła jakiegoś cyrku. Archibald miał to nieszczęście, ze zawsze wyczuwał momenty, w których stwarzała największe zagrożenie. Powinien wykupić sobie jakieś magiczne ubezpieczenie na życie, jeśli to było mu miłe. Jak na razie poranek zapowiadał się jednak niegroźnie. Weszła po schodkach na balkon, dostrzegając go spoglądającego w dół. Przystanęła na chwilę splatając ręce na piersi. Miała spytać kogo tak namiętnie wypatruje, ale zamiast tego zaszła go od tyłu, zasłaniając mu oczy rękoma. — Zgadnij kto — zdradził ją nie tylko ton głosu, ale i zapach perfum z amortencji. Możliwe też i fakt, że kiedy go tak zaszła od tyłu, o mało co nie przelecieli przez barierkę. Musiała go objąć jedną ręką w pasie, cofając od razu i drugą od jego oczu. Wychyliła się z nad jego ramienia w dół. — Wysoko, co nie? — i niczym niezrażona wyminęła go, siadając zręcznie na krawędzi barierki, wychylając się trochę do tyłu. Albo ufała aż tak bardzo sobie, albo wierzyła w jego ewentualny ratunek. W obu przypadkach ryzykowała bolesnym zderzeniem z ziemią. — mam coś dla Ciebie — oznajmiła od razu, bo nie potrafiła utrzymywać żadnego napięcia. Niespecjalnie przynajmniej. Sięgnęła za pasek letniej, zwiewnej, greckiej sukienki, rzucając mu breloczek z niebieskim oczkiem. — Odgania złe uroki. Nie chciałabym spotkać w Indiach Ebu Gogo. Ponoć dawno wymarłe, ale z przezorności… wiesz. Teraz skoro Ci go oddałam — wskazała głową na breloczek — to raczej się mnie nie pozbędziesz, skoro odganiasz złe uroki. Słuchaj… Gajka pisała mi, że mieszkacie na jakiejś… łodzi? Gareth jest poważny? A nie słyszał o Naga…? Brrrr. To ja już wolę spotkać Yeti — zakończyła dramatycznie i wzdrygnęła się zakładając nogę na nogę, patrząc na Archibalda przez chwilę w milczeniu. — To…. Co tu robimy?
(2)
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Pewnie przez swoje skłonności do wyczuwania większego zagrożenia mógł ją zawsze wyciągnąć z opresji, więc ostateczne kalkulacje nie wypadały wcale tak źle. Zresztą, im większe niebezpieczeństwo, tym ciekawiej, chociaż kiedy tak beztrosko wychylała się za balkonowe barierki, jakoś wcale się nie kwapił żeby traktować to w taki sposób. Bez magicznych ubezpieczeń na życie też szło przetrwać - jest ryzyko, jest zabawa. Zanim jednak barierki zaczęły grać sporą rolę, Arch przypatrywał się innej, starej świątyni, którą dało się dostrzec z balkonu. Była nieźle zarośnięta, ale przez rośliny przebijały się mury. Zanotował sobie w pamięci, że dobrze byłoby się wybrać w tamte rejony i wybadać, co to za miejsce. Rozmyślania na ten temat trochę odciągnęły go od rzeczywistości, więc zapach perfum z łatwością zbił go z tropu, nie wspominając już o nagłej ciemności, która nastała na świecie. Na chwilę, bo szybko odzyskał rezon i oparł się dłońmi o barierkę, usiłując zapobiec wypadkowi. Nie zdążył nawet odpowiedzieć, pech! Odwrócił się za to w jej stronę, od razu dostrzegając, jak usadawia się wygodnie na barierkach. Coś jednak było w tym zwiększaniu czujności. - Huh, cóż za niespodziewana wizyta - odpowiedział tylko i objął ją szybko w talii, lekko zgarniając do przodu. Nie dała mu jednak szans na skomentowanie i rzucenie jakiegoś sugestywnego komentarza na dzień dobry, przechodząc od razu do prezentów. Planował przemanewrować się wygodnie i spleść palce za jej plecami, ale uniemożliwiła mu to breloczkiem. Złapał. Czuł się dziś jak niemowa, ale chyba był czas, żeby to zmienić. Przyjrzał się jednak breloczkowi, a potem przerzucił wzrok na Irę, słuchając jej. - Świetnie, zapraszam do kajuty, będę spał z tym breloczkiem - palnął, wracając powoli do swojego żywiołu. - Na łodzi - potwierdził krótko, z nutą wyraźnego zrezygnowania. - Nie zdążyłem się rozejrzeć, czy przypadkiem nie oferują tu czegoś lepszego, Hampson prawdopodobnie tnie koszty, albo chce dostarczyć uczniom jeszcze więcej rozrywki. Nie mów, że masz lepsze warunki - dopowiedział, unosząc brwi. Na pytanie nie odpowiedział. Zamiast tego oplótł breloczek wokół palca, żeby mieć jako-tako wolną dłoń i delikatnie ściągnął Magyar z barierek, żeby mogli usiąść na poduszkach. - W zasadzie to co zawsze - odpowiedział, wskazując skinieniem głowy śniadanie. - Pewnie nie to samo co greckie, ale ciężko porównać.
Odchyliła się do tyłu, spoglądając przez ramię na świątynię obserwowaną wcześniej przez mężczyznę. Zawiesiła na niej wzrok, zastanawiając się jakie tajemnice skrywała, skoro zdołała zainteresować nawet Archibalda. Sama w pamięci już zdążyła sobie dopisać do niej setki historii. Bez wątpienia chciałaby sprawdzić, która z nich była najbliższa prawdzie. Wracając wzrokiem do mężczyzny, pstryknęła palcami, chcąc skupić na sobie jego uwagę. I może dobrze, ze w tym czasie zgarnął ją do przodu, bo byłaby straciła równowagę i spadła do tyłu. Albo traciła ją właśnie z powodu, że ją szarpał? Ira zdawała się nad nim zupełnie nie zastanawiać. Przyjęła to tak naturalnie, jak to miała w zwyczaju. Opierając się kolanami o jego brzuch, patrząc na niego z mniejszej odległości. — Następnym razem proponuję określić datę spotkania do godziny… przynajmniej. Wschód słońca to dość obszerny zakres czasu. Niespodzianka byłaby mniej niespodziewana — zauważyła uśmiechając się w typowy dla siebie, zadziorno-wredny sposób. Przyglądała się jego reakcji na breloczek i chyba nie docenił jego siły. Splotła ręce na piersi, patrząc na niego z góry, bo jeszcze z barierki. — Nie wejdę na nic co pływa i może w każdej chwili utonąć… — mruknęła wyraźnie niezadowolona z tej wizji. — No i te Nagi… innym razem, Archibald. Ja jednak trzymam się lądu — co prawda nie miała jeszcze żadnego zakwaterowania, ale kto by się tym przejmował. — Mam złe doświadczenia z łodziami. Opowiadałam Ci historię z Krety? — utrzymała się na jego ramionach rękoma i zsunęła się z barierek, kiedy on ją z nich zepchnął. Zerknęła na jedzenie i chrząknęła wymownie. — Opowiem przy innej okazji. Siadła na poduszkach po turecku, wsłuchując się w odpowiedź na pytanie: „Co robimy?”. — Acha. Czyli jak zawsze… nic? — podsumowała krzyżując z nim spojrzenie. — Daj spokój z jedzeniem. Jest już… — zerknęła na zegarek na przegubie dłoni — ósma rano — no tak, a ósma rano to jak wiadomo już samo południe. Irina siadła przy stoliku, pijąc herbatę na jednym hauście i otwarła swoją podręczną torebkę, przypominając sobie o czymś. — Właśnie. Archibaldzie… — zawiesiła na nim wzrok i przez chwilę zrobiło się trochę poważnie — … nie chciałam Ci tego mówić, bo pewnie nie byłeś na to przygotowany, ale… kurcze, jak Ci to powiedzieć? Nie wiem czy nie potrzebujesz do tego czegoś specjalnego i… wgl, czy Cię tym tak od razu zadręczać — westchnęła ciężko, wciągając spory haust powietrza do płuc — te piekielne torby. Właśnie wracałam z samolotu, chciałam je tu przytaszczyć i Wingardium Leviosa, nie działa. Niech skonam, ale nie. No nie wiem, pokazać Ci? Mógłbyś sprawdzić moją różdżkę? Może to z nią jest coś nie tak? Zawiesiły się na drzewie — zakończyła i oparła się ze zrezygnowaniem za sobą, jedną ręką grzebiąc w torebce, aż w końcu zgarnęła różdżkę w dłoń.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Świątynia stała otworem, a Arch domyślał się, że Ira nie przejechałaby po niej obojętnym wzrokiem. Cóż, nie była znów tak daleko, kryła się gdzieś wśród ogrodów lotosu i najwyraźniej czekała na odwiedziny. Nawet przez chwilę pomyślał, że mógłby się porwać na zaproponowanie małej-super-wyprawy dla Utopii, a okazałby nawet tyle łaski i dobrego serca (jakieś szczątki się zachowały, chociaż przydałoby się je odkopać), że pozwoliłby jej wziąć jakąś koleżankę. Nieczęsto włóczył się po świątyniach, ale skoro jego zacna siostra była dobra chociaż z run i historii, powinien dać jej jakiś znak, że ma tego nie zaprzepaścić takiej okazji. Bo powiedzieć jak człowiek nie mógł. Tak byłoby za prosto i zupełnie bezskutecznie. I co najważniejsze, nie w jego stylu. Gdzieżby się tam stylu wyzbywał! - Spodziewane niespodzianki - skomentował tylko z uśmieszkiem. - Nigdzie mi się nie spieszy - stwierdził, odnośnie dokładnych godzin, jakoś mimowolnie przyciągając kobietę do siebie. Cud, że mogła patrzeć na niego z góry, skoro był taki wysoki! Słuchał jej, coraz bardziej wątpiąc w to, czy w ogóle dotarła do przystani. Później rozwiała jego wątpliwości, jednak póki co pozostawał błogo nieświadomy i mógł jęczeć w duchu, że dali jej jakiś kawałek podłogi na lądzie, a jemu kazali się męczyć w ciasnej łodzi. Niesprawiedliwości świata czyhały nawet w Indiach. - Czyli nag nie odgania? - zapytał, równocześnie stwierdzając, gdy uniósł dłoń z breloczkiem nieco do góry. Przyjrzał mu się, udając nieprzekonanego. Zaśmiał się zaś krótko, gdy zrezygnowała z opowieści o Krecie. Usiadł wygodnie naprzeciwko Iry i sam zabrał się za jedzenie. Rzucił jej tylko krytyczne spojrzenie, kiedy dosadne odmówiła spożycia śniadania, ale nie przejął się tym na tyle, aby odłożyć swoją porcję. Przerwał tylko na chwilę, kiedy zagęściła atmosferę. Może lepiej, bo uniknął zadławienia przy części brzmiącej nad wyraz oficjalnie i podejrzanie. Dokończył kilka kęsów, upił dwa łyki herbaty i odłożył swoje śniadanie. Tak było lepiej, zważywszy na to, na co się właśnie porywał. - Pokaż - powiedział krótko. Pamiętał doskonale, że nie powinna używać zaklęć, ale mała lekcja zaszkodzić nie mogła (ABSOLUTNIE), a że akurat nadarzała się okazja... Wystawił rękę, odbierając od Magyar różdżkę, której przyjrzał się chwilę. Tak jak sądził, wszystko było w porządku. Machnął nią krótko dwa razy, w jedną stronę posyłając iskry, a w drugą sypiąc konfetti, które ozdobiło jego biedne, niechciane śniadanie. - Nie, wszystko jest w porządku - odpowiedział, oddając jej różdżkę. - Spróbuj coś przemieścić. Tylko nie sfajcz mi kapelusza - powiedział, przezornie zdejmując nakrycie z głowy i odkładając je na bok. Swoją różdżkę trzymał w pogotowiu. Jakby nie patrzeć, nad nimi było kolejne piętro, więc coś mogło niespodziewanie zwalić się na głowy.
— A ja wiem? Naga może chyba zaatakować od strony, w której Cię nie będzie? Nie mam pojęcia. Nie znoszę statków. Obserwowała go, jak krzywo patrzył na jej breloczek i przechyliła lekko głowę na bok. Na usta cisnęło jej się wiele ironicznych komentarzy, a choć nie rzucała ich nigdy z premedytacją, tym razem przemilczała kwestię. Chwilę wpatrywała się w jego twarz, aż w końcu opierając się rękoma za sobą rzuciła całkiem otwarcie: — Wiesz co? Chwilę wydawało mi się, że za Tobą tęsknię. I za Gajką. Ale chyba tylko brakowało mi Twojej arogancji. Bo tak to tylko Gai. Ona wiedziałaby, jak to trzymać. Przechyliła się do przodu i poprawiła mu zakręcony łańcuszek, tak, że oczko kamyczka przechyliło się w drugą stronę. Posłała mu słodki, ironiczny uśmiech. — Nie lepiej? Ale szybko rozproszył jej uwagę pozwoleniem na pokazanie czaru. Nic nie napawało Iry tak wielkimi nadziejami, jak liczenie na to, ze tym razem zaklęcie jej wyjdzie. Uniosła różdżkę do góry i machnęła nią energicznie, wymawiając o dziwo poprawnie formułę zaklęcia, ale oczywiście zamiast walizek, które widać stąd było na czubku drzewa, zrzuciła z niego jakiegoś ptaka, który uleciał ku dołowi i znów w górę. Zmarszczyła brwi, dalej wierząc, że to nie jej wina. Przymknęła powieki, skupiając się ponownie na tej samej czynności. Jej koncentracja przyniosła efekty. Niestety niepożądane. Ledwie otworzyła oczy, a już widziała, że wszystko wokół niej się unosi. Stolik ze śniadaniem, Archibald, wszystko w promieniu kilku metrów, ale nie walizki w pewnej odległości od niej. — Zepsułeś mi różdżkę — rzuciła z przekonaniem nim łupnęło wszystko. I stolik i Arch, lądując na poduszkach i herbata, która huknęła o talerzyk i przechyliła się, rozlewając się po spodniach Blythe, układając się w bardzo barwny wzorek na jego rozporku. Ira aż pochyliła się nad stołem, żeby ocenić szkody. Nie mogła się powstrzymać. Otworzyła aż usta ze zdziwienia. Nie dlatego, że pomoczyła swojemu koledze z pracy spodnie. Oparła dłoń na jego udzie, próbując nie strącić nic innego ze stołu i rzuciła z przekonaniem: — Tyyy! Czy ta plama nie wygląda Ci jak Norweski Kolczasty? — naciągnęła nawet materiał jego spodni żeby było bardziej widoczne. — Tutaj ma ogon — wskazała rozlanie przy udzie, a zaraz potem kciukiem przejechała po rozporku, dodając — A tu łepek. Kurcze… gdzie mój aparat? Aż muszę to upamiętnić i sprawdzić.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
- No cóż, to i tak mniej prawdopodobne, niż gdybyś przebywała na innej łodzi. Im bliżej breloczka, tym lepiej - stwierdzi sprytnie, nie kryjąc się z aluzjami. - Nie wiem, czy Hampsona przekona nieznoszenie. Wszystkich wrzucił na statki. Wypełnione po brzegi, nie mam pojęcia do kogo trafisz, ale żeby było zabawniej, odpływają z przystani o północy. Albo Hampson chce zwolnić słabych pływaków, albo narazić pół szkoły na szkody wyrządzone przez nagi, albo zwyczajnie pozwolić na libacje. Tego nie da się pilnować, ja umywam ręce - skomentował, niezbyt zadowolonym tonem. Nie uśmiechało mu się skakanie po łódkach w środku nocy żeby sprawdzić, czy uczniowie grzecznie sobie śpią, czy może starają się o zwiększenie przyrostu naturalnego. Tacy troskliwi! Nie patrzył na breloczek, czerpiąc więcej przyjemności z obserwowania słodkiego, ironicznego uśmiechu. Odwzajemnił go, przechylając głowę o milimetr do przodu, co miało być podziękowaniem. Prawie było. Właściwie nawet nie przejął się tym, czy breloczek wygląda lepiej. - Mówisz? Czyli tęskniłaś - uznał, serwując tym samym jeszcze trochę arogancji. Łaskawca! - Wiesz, Clement chyba powinien pilnować Gai, bo ktoś mu ją niedługo odbije. Z tęsknoty - rzucił jej jeszcze krótkie spojrzenie, jednak zaraz przeniósł je na prezent, który odłożył na kapelusz, żeby się nie zagubił. Choć z czarami Magyar wszystko było możliwe. Skupił się raczej na obserwacji bliższego otoczenia, niż drzewo uraczone bagażami, więc gdy usłyszał ćwierkanie poszkodowanego ptaszka, ledwo stłumił swoje rozbawienie. Spojrzał w tamtą stronę, zupełnie bezmyślnie tracąc Irinę z oczu dosłownie na moment. Ta chwila wystarczyła, żeby poczuł, jak wznosi się w górę, razem ze wszystkim, co było wokół. Uśmiechnął się, szczerze rozbawiony. - Telekineza - skomentował krótko, zanim oberwał oskarżeniem i spadł na poduszki. Byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że herbata okazała się okropnym zdrajcą. Fakt, że więcej było szczęścia w tym nieszczęściu, bo nie była gorąca, ale mimo wszystko Archibalda nie ucieszyły zbytnio plamy na spodniach. W przeciwieństwie do Iry... Ściągnął tylko wargi w niezadowolonym grymasie i poruszył się lekko, odczuwając ogromny dyskomfort. Zbyt wiele jednak nie zdążył zrobić, a tym bardziej powiedzieć, bo zaraz omiótł go przyjemny zapach, w podejrzany sposób łagodzący zmysły, a na udzie poczuł dłoń. Teraz już uniósł kąciki ust w mimowolnym uśmiechu, idealnie podsumowującym to, co zazwyczaj wychodziło z ich spotkań. Wysłuchał cierpliwie porównania plamy do smoka, wciągnął nieznacznie powietrze, kiedy przesuwała, jak gdyby nigdy nic, palcem po rozporku i uśmiechnął się nieco szerzej. Może pod wpływem amortencji! Zamiast jednak skomentować, odsunął nogą niski stolik, o który opierała się Ira, czego efektem było małe zachwianie równowagi. Zaplanowane, rzecz jasna, bo Magyar, tracąc oparcie, przesunęła się nieco do przodu, opierając głową o ramię Archibalda, który odgarnął sprawnym ruchem jej włosy na jedną stronę i pochylił się lekko, tak, że mógł mówić wprost do ucha nauczycielki. - Z tej perspektywy to raczej Rogogon - uznał, chwytając delikatnie jej dłoń i przesuwając z powrotem na udo. - Ale łepek ma tutaj, ogon jest większy.
jakby ktoś chciał się wbić w ten temat, to ZAJĘTE, nawet jak minęło 10 dni od ostatniego posta ;>
Albo Irina bezustannie nie zauważała aluzji Archa, albo nie chciała ich widzieć, albo bardzo perfekcyjnie udawała, że do niej nie docierają, bo uśmiechnęła się kątem ust, niczym niezrażona, nieskrępowana, niesprowokowana. — Więc chyba będziesz musiał mi załatwić drugą poduszkę i szersze łóżko. Myślisz, że tak da radę? Przeciągnęła się zanim nabawiła go tego lekkiego dramatu z herbatą w roli głównej. Tracąc oparcie pod rękoma, rzeczywiście opadła na jego ramię, więc dramat tyczył się również i jej, bo udało jej się łupnąć przy tym brzuchem o stół i czołem o jego bark, mrużąc lekko oczy, bo na moment ją przyćmiło. — Yhmmmmm…. Z tej perspektywy wygląda jakbyś po prostu uplamił sobie spodnie… w kroku — zauważyła w końcu prostując się leniwie i spojrzała w jego tęczówki, opierając się rękoma na jego udach, kiedy próbowała wrócić do pionu. — Pomogę Ci — oznajmiła i zanim zdążył pewnie zwrócić uwagę na czym ta pomoc miała polegać, trzymała już różdżkę w dłoni, przykładając ją do jego kroku. Boże, broń! Nie tam! W tym momencie życie powinno przelecieć mu przed oczami. Ira z różdżką przy jego dumie chowanej pod spodniami. Od razu mogli go zanieść do kastracji. Tutaj w Indiach może znalazłby się ktoś kto zrobiłby to możliwie bezboleśnie, bez huku, niespodzianek i szumu, jak ona. Ledwie zamachnęła się różdżką, chcąc osuszyć spodnie, a już chwilę potem jeansy zostały chłonięte przez ogień. — O kurwa! — rzuciła po węgiersku, próbując opanować płomień różdżką, ale jedyne co jej się udało to go jeszcze rozprzestrzenić. Zrobiła więc to co urodzona mugolka mogła zrobić w obecnej sytuacji. Stłumiła ogień ręką, dobrze wiedząc, że wachlowanie chustką jak na głupich amerykańskich filmach, tylko wzmaga płomień… tak samo skutecznie jak jej machanie różdżką.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
W oczach Archibalda był to przejaw pewności siebie i podjęcie dyskusji albo przekomarzanek, jak kto wolał. Oczywiście nie miał nic przeciwko, skoro tak bezpośrednio odpowiadała na aluzje, z tym że po raz kolejny został zaskoczony. Dodatkowo ciężko mu było określić, kiedy Magyar mówiła zupełnie serio, a kiedy ciągnęła farsę. Zatrzymał się więc gdzieś pomiędzy. - Bez problemu. Ale musisz wytłumaczyć D'Aoust dlaczego dołączasz do naszej kajuty - sprostował, chociaż w pierwszym odruchu wyobraził sobie, jak tłumaczy Megane, że Ira musi być blisko breloczka. W zasadzie uznałby to za świetną zabawę, o ile dało się gdzieś wcisnąć dwuznaczne komentarze. - Hmm, właściwie to się nie znacie - zauważył, dopiero teraz układając chronologicznie wyjazd Węgierki i przyjazd Elspeth. W takim razie dawał im świetną okazję do poznania! - Wyobraźnia szybko się wyczerpuje - skomentował, opierając się rękami za sobą. Coś sprawiło, że pojawił się ogromny problem zgrania w czasie i Arch zareagował za późno na próby pomocy. Na kastrację zdecydowanie nie miał ochoty. Na spłonięcie żywcem również. - O kurwa - rzucił prawie w tym samym momencie, ale po angielsku. Nietrudno się domyślić, że nie siedział spokojnie, gdy ogień zajął spodnie w bardzo strategicznym miejscu. Gdyby miał pod ręką herbatę, pewnie użyłby właśnie jej, ale dziwnym trafem to herbata była sprawcą. Odwrócił się więc, żeby sięgnąć po swoją różdżkę, myśląc już bardziej instynktownie niż racjonalnie, tym samym dając Irce czas na kolejne próby. Z głowy wyleciało mu zupełnie, że mógłby wyrwać jej różdżkę z ręki albo zwyczajnie użyć zaklęć bezróżdżkowych. Tym sposobem Aquamenti, wypowiedziane warkliwie, zetknęło się ze spodniami dokładnie wtedy, kiedy dłoń Magyar gasiła mały pożar. Blythe odetchnął mimowolnie z ulgą, ale było mu nieco... dziwnie. Spojrzał na Irę nieco krytycznie, prawie natychmiast zabierając jej różdżkę. Może to był jakiś sposób na ocalenie czegoś, czego stracić nie chciał. - Szatańska pożoga - rzucił, mrugając chwilę oczami. - Gdyby ktoś, kiedyś, doradzał Ci karierę strażaka, odmów - doradził, patrząc krótki moment w oczy i zabierając dłoń, którą gasiła ogień. Najpierw spojrzał na swoje spodnie, których stan był coraz bardziej opłakany, a potem obejrzał dłoń Magyar, bo przecież też mogła się poparzyć. Na szczęście, Arch poza przywęgleniem spodni nie ucierpiał. Magia! Istniało jeszcze coś takiego, jak sprytne zaklęcie Reparo Ardens, które okazało się w tej sytuacji bardzo przydatne. Musiało zadziałać perfekcyjnie, skoro miał teraz dwie różdżki.
Szarpnęła ręką którą jej chwycił w swoją i uciekła różdżką, ale i tak nie udało jej się powstrzymać ani kradzieży jej własności, ani zaciśnięcia się dłoni na jej przegubie. Spoglądała na Archibalda bez żadnej skruchy, bez choćby najmniejszego śladu dyskomfortu wywołanego aktualną sytuacją. Cofnęła już powoli, trochę poparzoną rękę, wracając na swoje miejsce. — Naaah. Do szatańskiej pożogi to było jeszcze dalekie. Nie wiem zresztą czy jest w naszej szkole ktoś, kto potrafiłby użyć tego zaklęcia. Jak myślisz? — szybko zapomniała o tym incydencie. Oparła się rękoma za sobą, patrząc na Archa jak gdyby nigdy nic. — D’Aoust? To on, czy ona? Gdyby usłyszał o nagach i breloczku, pewnie nie miałby co do tego scenariusza żadnych wątpliwości. Może nawet zmieścilibyśmy się wszyscy troje na tym łóżku, hmmm? — zasugerowała uśmiechając się kątem ust. Ani perwersyjnie, ani do końca niewinnie. Chwilę potem wychyliła się lekko do przodu, spoglądając na jego spodnie. — W porządku? W ogóle to nie jest ci gorąco? — przechyliła się odpinając mu kilka guzików koszuli od góry i jeden od dołu. Pokiwała chwilę potem głową z zadowoleniem i zerknęła na odległy budynek innej świątyni, którą chciała odwiedzić. — Zresztą… prześpisz się ze mną innym razem. Ja wyśpię się już w grobie — teraz zabrzmiała ewidentnie pruderyjnie, nie próbując nawet grać, jakoby wtrąciła tą sugestywną uwagę przypadkiem. Wszystko dlatego, żeby uciąć tą słowną grę. Powróciła do niego wzrokiem, opierając się rękoma na kolanie. — Odwiedzam dzisiaj w nocy tą świątynię. Idziesz ze mną? Prędzej czy później będziesz mi musiał to oddać — wskazała głową na swoją różdżkę i wyciągnęła przed siebie dłoń — w zasadzie to „prędzej” mi się nawet podoba.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
No proszę, nawet zdążyli się nieco poszarpać o własność Iry, ale tym razem Archibald nie uśmiechał się. Odebranie różdżki było absolutnym priorytetem na liście zwykłych priorytetów. Z kolei nieskrępowanie Magyar było okropnie nietypowe, ale nie pojawiło się pierwszy raz, więc nie zdziwiło go przesadnie. - Porównywalne, nie dalekie - sprostował, unosząc lekko lewą brew. - Zależy dla kogo. Myślę, że byłaś blisko, więc masz odpowiedź. Ale nie próbuj. W drugą stronę od kariery strażaka też nie idź - dodał zapobiegawczo. Rozejrzał się, ogarniając bałagan, jaki stworzyli. Poduszki leżały, gdzie chciały, nie wspominając już o śniadaniu, przekrzywionym stoliku i rozlanej herbacie. Machnął dwa razy różdżką, zarządzając tym samym względny porządek, podczas gdy Ira mówiła o Megane. Podniósł wzrok, chcąc sprawdzić, czy to jawna prowokacja. Porównując do wcześniejszych działań umieścił ją właśnie w grupie jawnych prowokacji. Szczególnie z tym uśmiechem. - Ona - odpowiedział, dopiero gdy skończyła. - Możesz ją zapytać, nie mam nic przeciwko - stwierdził, choć nie do końca zgodnie z prawdą. Coś mu w tej D'Aoust nie grało, nawet jeśli nie do końca wiedział, czym jest dyktowane złe przeczucie. Jego spodnie i krocze były dziś najwyraźniej w centrum zainteresowania. Gdyby nie okoliczności i zalążki szatańskiej pożogi, czyli w innej sytuacji, mógłby nawet być zadowolony. - Skądże - odpowiedział tylko. Tylko, zanim dodał dalszą część. - Jeśli już, nie te guziki. - Trzymam za słowo - dorzucił, równie pruderyjnie. Do dopełnienia poczucia humoru brakowało mu tylko lampki wina, którą mógłby unieść, kiwając głową. Teraz nawet filiżanka z herbatą się do tego nie nadawała, więc zadowolił się swoim typowym uśmieszkiem, który każdy interpretował, jak chciał. - Jesteś pewna? - zapytał, spoglądając na nią nieco pobłażliwie. Uniósł jej różdżkę, ale wcale nie zamierzał jej oddać. - Fringere - zaklęcie złagodziło poparzenia na dłoni, a Arch szybko zabrał różdżkę, znów opierając się dłońmi za sobą. - Jestem za później. Przegłosowane - osądził. - W nocy? Masz zamiar siedzieć tam do rana, czy jednak płynąć do tej łodzi, ryzykując starcie z nagami? Wysłałbym Utopię, ale wtedy musiałbym odebrać kolejną różdżkę. Idę.
— Ona — powtórzyła i uśmiechnęła się jeszcze bardziej wrednie — Więc powinno Ci się to spodobać. Dwie kobiety i ty, w jednym łóżku. Chociaż… — zastanowiła się nad tym chwilę i sięgnęła dłonią do odłożonego na bok breloczka — po dłuższym zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że może mi to po prostu… pożyczysz? Nikt nie chce Ci przecież przeszkadzać w nocy. I Twojej przyjaciółce. Jej trochę mniej, jako, że i tak kobiety nie znam. Trzymała jeszcze trochę breloczek w dłoni, przyglądając się mu w milczeniu, aż w końcu uniosła wzrok na mężczyznę, opierając dłoń z przedmiotem na swoim udzie. Uśmiechnęła się cwanie, zaciskając palce na kamyku. — Panie Blythe, czy pan próbuje wykorzystać swój prezent do swoich pruderyjnych gierek? Bo jeśli tak, muszę Pana ostrzec, że amulety nie lubią być wykorzystywane do złych celów i potrafią się zemścić na właścicielu — rzuciła z przekonaniem, oddając mu biżuterię jednym zręcznym rzutem. Dziwnie jaką była sierotą w zaklęciach i jak często zachowywała się jak kompletna niedorajda, jednocześnie mając takie momenty, w których zdawało się, że nic nie może zachwiać jej podłożem — W takim przypadku lepiej żeby wrócił do Ciebie. Wstała z miejsca otrzepując się i ogarnęła wzrokiem cały ten bałagan. Miała się za niego zabierać, typowo po mugolsku, jak była przyzwyczajona, ale Archibald ogarnął to w kilka chwil. Splotła ręce na piersi, patrząc na niego z góry. — Popisy — mruknęła tylko przechylając głowę na bok, obejmując spojrzeniem jego sylwetkę. Od guzików przy koszuli, kończąc na tym jednym nad rozporkiem i skrzyżowała wzrok z mężczyzną — tam się niczego nie tykam. Jeszcze mnie zaatakuje twój Norweski Kolczasty. Do tego mnie na studiach nie przygotowywali. Nie podniosła nawet ręki za swoją różdżką, wyczuwając w tym podstęp. Odetchnęła tylko, wpatrując się jeszcze chwilę w bagaże na drzewie. — Więc jak, mój rycerzu? Masz chyba kogoś z mugoli w rodzinie. Znasz swoją powinność? I wiesz, jaka jest rola rycerza? — wskazała głową na swoje walizki, niedługo potem faktycznie, może bez udziału białego konia i księżniczki, odzyskując swoją własność. — Dzięki… to ja… lecę — oznajmiła posyłając krótkie spojrzenie ich niewypalonemu posiłkowi. Uśmiechnęła się kątem ust. A nie mówiła, że indyjska kuchnia nie umywa się do tej, którą ona ostatnio kosztowała za granicą? Ruszyła w swoim kierunku i jeszcze zatrzymała się na moment, mając nagłą potrzebę złapania go za dłoń. — Aaa, Arch… — spojrzała wprost w jego tęczówki oczu, dosuwając się do niego — Miałeś rację. Tęskniłam... — z zaskoczenia, bo cała ta scena nie trwała dłużej niż kilka sekund, złożyła na jego wargach krótki pocałunek, a kiedy się odsunęła, okazało się, ze to nie była jedyna rzecz, jaką mu skradła. — … może nie za Tobą, ale za swoją różdżką, już zdążyłam zatęsknić. — I pomachała mu nią przed nosem odsuwając się z rozbawieniem — Ostrzegałam, że prędzej mi się bardziej podoba — dodała opuszczając już całkowicie balkony świątyni, po drodze śmiejąc się jeszcze widocznie zadowolona z odzyskania swojej różdżki. Świat znów mógł czuć się… NIEbezpieczny.
zt
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Poruszył brwiami w bardzo sugestywny sposób, odpowiadając w ten sposób na - tym razem konkretną - sugestię. Uśmiechnął się do kompletu, zanim pokręcił głową z politowaniem, zaś kiedy zabrała breloczek, chwycił lekko kapelusz i usadowił go na głowie. Przyzwyczajenie. - Wybaczy Ci. Ktoś przecież musi ją ostrzec przed nagami - ocenił, na cwany uśmiech odpowiadając umiarkowanym zainteresowaniem. - Panno Magyar, wyczuwam rozwój zdolności detektywistycznych, choć tor rozumowania zakrzywił się gdzieś po drodze. Dobry trop, ale wnioski kompletnie do niczego - odpowiedział jakże dobitnie, równie zręcznie łapiąc breloczek. - Złe zamiary to zupełnie nie moja bajka - podsumował, sugerując, że pruderyjne gierki mogą mieścić się w zakresie przyjemności. Właściwie to mieściły się i nie powinno być żadnych wątpliwości! - Nie mam pojęcia co jest źródłem tak nieprawdziwych informacji na temat zamiarów. - Norweski Kolczasty nie atakuje nieprowokowany. A doświadczenie zdobywa się całe życie - niepoprawnie wesoły ton, jakim wypowiedział te słowa, wskazywał na to, jak szybko wymazał z pamięci przyfajczone spodnie. Podniósł się z poduszek i rozprostował ręce, wyciągając się i leniwie spojrzał w stronę drzewa z bagażami. Ach, tak, zapomniał do czego był potrzebny. Ukłonił się, niezbyt nisko, ale wciąż bardzo teatralnie. Równie stylizowanym gestem machnął różdżką, co przyczyniło się do ściągnięcia walizek z drzewa. - Do usług - dodał jeszcze, zanim podążył za jej wzrokiem, ogarniającym śniadanie. Powinna przepraszać całe wieki, bo było dobre. Zanim nie skończyło jak herbata, szczęśliwie nie na spodniach. Spojrzał nieco podejrzliwie, gdy Ira swobodnie skierowała się do wyjścia. Wyczuwał spisek, uknuty podstępnie i okrutnie. Właściwie dlatego, że zrobiła się podejrzanie bezpośrednia. W innym wypadku pewnie nie zwróciłby uwagi na to, że nie odebrała swojej różdżki, ba, nawet nie podjęła prób. Uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust, niewerbalnie transmutując pióro z kapelusza w różdżkę, a chwilę potem, jak na zawołanie, Magyar postanowiła wcielić swój plan w życie. Komentarz utknął gdzieś między ustami, w pocałunku, podczas którego zdążył jedynie musnąć kciukiem policzek Iriny, co i tak było gestem nieprawdopodobnie i szalenie nie w stylu Archa. Z drugiej dłoni wypuścił lekko różdżkę, rzecz jasna fałszywą. Zaśmiał się krótko, choć śmiech miał się bardziej ku pomrukowi zadowolenia. - Następnym razem zabieram ją na dłużej - odpowiedział tylko, na wzmiankę o "prędzej". Cóż, piórem z kapelusza zbyt wielu spodni nie podpali.
Ostatnie zajęcia z pierwszej pomocy pożegnał z nieskrywaną ulgą, ale i pewnego rodzaju smutkiem. Dzisiejsza lekcja była naprawdę dobra, chociaż chętnie popatrzyłby na prawdziwego żmijoptaka w akcji. W zamian, postanowił przygotować ostatnią notatkę dla Moonlight. Chciał jej odpowiednio podziękować za poświęcony czas nie tylko jemu i dotarłszy w dość spokojne miejsce z odpowiednim widokiem, zaczął bawić się broszurą przyniesioną z rezerwatu. Na tak niewielkim skrawku zawarto tak wiele informacji, iż z trudem zrozumiał je przy pierwszym podejściu. Dopiero uważniejsze wczytanie się w tekst pozwoliło Jasperowi przystąpić do pisania notatki. Czerwone kapturki przerabiał na zajęciach z obrony, więc szybko zawarł je w tekście. O psidwakach czytał w jakiejś książce, ale im dalej zagłębiał się w treść, tym bardziej odczuwał zagubienie związane z nadmiarem nowej wiedzy, która nieszczególnie go interesowała. Pisanie długiego wypracowania nie było mu na rękę w czasie wakacji, dlatego też pokrótce opisał przypadki, które je zdaniem były dosyć popularne i zapieczętowawszy kopertę, poszedł szukać sowy, by wysłać list. [zt]