Ukryta pomiędzy szponami łuków triumfalnych świątyni, w której już nikt się nie modli. Podobno tędy szły rozmaite procesje zasięgające co raz to piękniejszych kwiatów z ogrodów. Podoba Ci się? Uciesz się tym widokiem. Podobno tutaj zobaczysz najpiękniejszy zachód słońca, więc może powinieneś tu kogoś zaprosić? Kogoś wyjątkowego dla Ciebie? Spacer tą aleją podobno może przynieść wielkie szczęście od bożka miłości - Kamy. To miejsce potrafi też tchnąć energię w najbardziej zniszczoną przyjaźń. Przekonaj się!
Jeśli rzeczywiście zaprosisz tu ważną dla Ciebie osobę na spacer możesz liczyć, że podejdzie do was kobieta, która podaruje wam niewielki bukiet kwiatów z karteczką, na której zapisana będzie najpiękniejsza sentencja o miłości.
Pięknie tu. Dostrzegam to w tych drobnych rzeczach, gdy słońce świeci i kołysze mnie nieco już zmęczoną. Mimo to nie poddaję się, bo przecież nie po to wybrałam okrężną drogę. Są wakacje. Już niedługo wrzesień, zaczną się studia. Czy chcę już być taka dorosła? W sumie to nie, i bawi mnie ta perspektywa. Nie do wiary, że tata tak bardzo mi ufa i rzeczywiście pozwolił mi jechać do Indii... Ufał, że Slim i Willis będą mieli na mnie oko. Zabawne jak łatwo wyprowadzić tych Gryffonów w pole i wybrać się na samotny spacer. Czasem lubię być sama. Zdecydowanie lepiej się czuję, gdy przez chwilę jestem sam na sam z myślami. To urocze i miłe, gdy nikt nie wchodzi mi w paradę jakąś odzywką, która potrafi wyprowadzić z równowagi. Ale nie zrozum mnie źle. Slim i Willis są dla mnie jak bracia. Bardzo ich kocham, i pewnie zrobiłabym wszystko, żeby im pomóc w najgorszych chwilach, ale jak to z braćmi. Czasem trzeba relacje uśpić choć na chwilę, by gdzieś odpocząć od siostrzanych obowiązków. A przecież i teraz się martwię. Martwię, że Willis coś przede mną ukrywa, poza niezrozumianą dla mnie nienawiścią do Slima. Przecież mogliby się dogadać, zaakceptować się. Być moim rodzeństwem jednocześnie nie sprawiając zbyt wielu problemów. Nie da się? Któż to wie. Za dużo nie pytam. Obawiam się, że w którymś momencie właśnie taka Willisowa złość zmiotłaby mnie z powierzchni. Przecież list od niego mam w torbie. Czytam go co chwilę niepewna czy moja odpowiedź była dostatecznie dyplomatyczna. Nie chcę być powodem jego złości. Ale czy chcieć to znaczy móc? Gdzie się kończą moje możliwości? Może faktycznie to była tylko cząstka myśli, które jej towarzyszyły podczas spaceru po miasteczku, gdy wreszcie skręciła do opuszczonej świątyni, by tą dostać się do ogrodu. Ukochała chyba to miejsce zdecydowanie bardziej niż plażę. Może to też wynikało z faktu, że nie lubiła gdy ktoś ją wrzucał do wody, a czy tego nie dokonał Anthony? Przewróciła oczami wciąż zastanawiając się czy z tym chłopakiem wszystko w porządku i czy Sylvester zamierza się ogarnąć? Stanęła na moment w miejscu, by poprawić swoje włosy. Przecież teraz miał turkusowy kolor, który odstraszał wszystkich przechodniów. Chyba ktoś nawet nazwał ją "Przeklętą". Czy faktycznie bożkowie indyjscy będą ją dyskryminować ze względu na kolor czupryny? Idąc tym wnioskiem wydłużyła sobie rzęsy o kilka milimetrów i zatrzepotała nimi zalotnie do małpki, która przebiegła po filarach alei... Ruszała pewnym krokiem do przodu ciesząc się, ze jest tu trochę cienia. Fakt, czuła się wolna od problemów. Choć teraz.
W barze było za tłoczno, na plaży było za tłoczno, wszędzie gdzie Willis się nie ruszył było za dużo ludzi. A chciał w ciszy i spokoju sobie wszystko przemyśleć. Nie robił tego zbyt często, ale wiedział, że jak tego nie zrobi to mu głowa eksploduje. Nie planował, ani nic. A teraz chyba nie obędzie bez takich rzeczy co jeszcze dodatkowo wkurwiało Willisa. Jeszcze jakby tego było mało przenosił swój nastrój na papier na tyle dobrze, że chyba zraził do siebie Fujkę. Tak tego mu najbardziej teraz było potrzeba. Miał inne sprawy na głowie niż tłumaczenie jej po raz kolejny dlaczego Slim jest popierdoleńcem. Bo był. Miał w tych oczach coś takiego co go niemiłosiernie wkurwiało i na pewno nie był taki wspaniały jak to Fujka próbowała mu wmówić. Już dawno się zgubił. Może to za mocne słowo, bo przestało go interesować dokąd idzie. I teraz skręcił w aleję, gdzie zobaczył trochę cienia. Zawsze to chwila wytchnienia od słońca. Nie sądził, że wpadnie tutaj na kogoś znajomego, a już na pewno nie spodziewał się tutaj Feli. Przybrał od razu uśmiech, a przynajmniej codzienny wyraz twarzy, aby nie było widać po tym, że ma jakieś większe problemy. No starał się Willis wyglądać normalnie. - Noooo… a gdzie Symesa wspaniałego zgubiłaś? - spytał i już z początku miał ochotę walnąć się czymś ciężkim w głowę. Gdyby tylko ktoś był w pobliżu mógłby właśnie teraz poprowadzić jakiś kurs ‘Jak nie rozmawiać z przyjaciółmi’. Mógłby zbić Willis na tym wielkie pieniądze. - Dobra dajmy temu spokój. Lepiej powiedz kiedy wpadłaś na pomysł żeby jednak zrobić prawko?
Gdy tylko zobaczyła Willisa nawet rozważała to czy nie przytulić go przyjacielskim uściskiem. Zaraz jednak doskonale ją od tego odwiódł pytając we wkurzający pomysł o Slima. Założyła zatem ręce na piersiach i z trudem wciągnęła rozgrzane do granic możliwości powietrze. Mimo cienia wciąż było tu duszno, a ona nic nie mogła na to poradzić. Pozostawało jedynie grzecznie trwanie zanim dzień się skończy. Uśmiechnęła się słabo, bo przecież naprawdę się martwiła o Lowell'a, jednak przez chwilę milczała odsyłając w diabły wszystkie niekulturalne odzywki, którymi mogłaby go powitać. W końcu wzruszyła ramionami. - Poszedł Cię szukać, mieliście pójść razem na kremówki. - Odpowiedziała normalnym tonem, jakby to rzeczywiście była codzienność. Że niby Symes przyjaźni się z Lowell'em i razem spędzają czas. Idealne co? Tak, chciałaby, nawet nie wiecie jak bardzo. - Po prostu pomyślałam, że to mogłoby być zabawne. A co jest złego w robieniu czegoś głupiego? Tym bardziej, że to może być jedyny moment, kiedy znajdziesz dla mnie czas między leżeniem, a narzekaniem na to, że nie piszę do Ciebie i inne blablabla. Powinieneś docenić to jak się gimnastykuję dla Ciebie, gdy ty nawet nie wpadniesz na pomysł, żeby zaproponować jakiś wspólny wypad. - Tu już przysadziła palec wskazujący do jego klatki piersiowej, co by był świadomy, że chodzi o niego. - Poza tym gdzie łazisz? Że niby jakbyś sie zgubił to miałabym ciebie szukać? No niedoczekanie po Twoim dziwnym zachowaniu. - Tu już użyła chłodniejszego tonu, choć fakt był taki, że gdyby napisał do niej, żeby go poszukała, to faktycznie ruszyłaby z całym impetem ignorując nawet prefekciarski regulamin. - Idziemy! - Zarządziła przesuwając się wzdłuż alei, bo przecież Hindus już się dziwnie na nich patrzył. A poza tym nie przyjmowała do wiadomości faktu, że może jej powiedzieć, że nie ma czasu. To dla niego byłoby ostatnie "nie mam czasu" w życiu.
Nie rozglądał się specjalnie na boki, więc za bardzo Willis nie wiedział gdzie są. W ogóle w Indiach dziwnie było na każdym kroku, więc już przestawał zwracać na to uwagę. Szczególnie na tubylców, którzy patrzyli się na niego jakby zerwał się nie wiadomo skąd i nie pasował do uliczek miasteczka w którym przyszło im mieszkać. Życie. A teraz jeszcze do tego wszystkiego dołączyła Fujka, która miała mu od razu wszystko za złe. Szkoda, że jeszcze nie zagwizdała, a gdzieś z zza rogu pojawiłby się Symes. Na pewno Willis byłby teraz bardzo, ale to bardzo zadowolony. Wolał przemilczeć ten temat, bo zaraz pokłócą się o jakąś bzdurę. Zauważył Willis, że ostatnio tak było. Mógł z najmniejszej głupoty zrobić awanturę której nie powstydziłaby się żadna dziewczyna. W ciąży na szczęście być nie mógł, ale coś musiało z nim być. Inaczej tak by się nie zachowywał. - To nie jest akurat głupie. Kurwa, nie ważne. Jak wrócimy do zajebanego Londynu to pierwsze co możemy zrobić to iść nauczyć ciebie jeździć - pominął Willis resztę jej wypowiedzi udając, że w ogóle jej nie było. Takie udawanie ostatnio coraz lepiej mu wychodziło. Jeszcze chwila, a osiągnie mistrzostwo. - Ze znalezieniem drogi to jak mało kto umiem sobie dobrze poradzić sam. Więc spokojnie nie będziesz musiała rzucać wszystkiego, aby mnie znaleźć. Z naszej dwójki to ja mam jebaną orientację w terenie, a nie ty. Więc co się martwisz? - sięgnął po papierosa i zaraz zaciągał się nim spokojnie. Nie liczył, który to już dzisiaj, ale przeczucie mu mówiło, że paczka nie starczy do końca dnia, więc będzie musiał jeszcze jakiś kiosk odwiedzić. - Dokąd mnie ciągniesz? - spytał Willis nie zwracając uwagi na drogę. Gdziekolwiek by go Fujka nie wyprowadziła to i tak trafi na swoją łajbę. Nie żeby specjalnie mu się tam spieszyło, bo odkąd Szarlota powiedziała mu, że prawdopodobnie wróci do Francji to jakoś ode chciało mu się udawać, że jest w porządku. Co prawda teraz mu to wychodziło, ale z Szarlotą było inaczej. Zbyt dużo. Za mocno i zbyt wiele. Dlatego włóczenie się bez większego celu w tym momencie wydawało się całkiem przyjemną opcją.
Czuła, że coś było nie tak. Coś się nie zgadzało. Tak długo była małą Felicie, którą wszyscy podświadomie chronili. Nieważne, że byli inni, rzadko siebie akceptowali... Oni wszyscy chcieli jej dobra. Ona nie umiała im pomagać, bo często nie radziła sobie z emocjami wybuchając płaczem. Dziś jednak było inaczej. Niesamowicie skupiona obserwowała Willisa zastanawiając się dlaczego wypełnia go złość. Chciała go zapytać, ale czy powiedziałby jej coś prawdziwego? Rozpościerając szereg myśli na suficie zagubienia, po prostu słuchała go do końca, a gdy wreszcie zamilkł ona zwolniła kroku, jednak nie spojrzała na niego... Wolała utkwić wzrok w płytkach, po których teraz szli mijając mężczyznę z kwiatami i jakąś starowinkę, która wspierała się na lasce... W końcu przemówiła. - Dobrze, zrobimy tak. W porządku... Ale coś jest nie tak Willis, co takiego? Czy coś się stało? Chciałabym wiedzieć, bo to bardzo ważne, żebyś mi powiedział. Przecież mogę Ci na pewno pomóc. Chyba. - Dorzuciła na doczepkę ostatnie słowo, bo przecież gdyby jednak nie mogła to nie zniosłaby swojej bezsilności. Uśmiechnęła się zatem do niego delikatnie pozwalając turkusowy włosom powrócić do naturalnego blondu. Potrzebowała się skupić, a zabawa metamorfomagią i utrzymywanie rozmowy na właściwych torach zawsze rozpraszało jej uwagę. W końcu jednak westchnęła. - Martwię się Willis, bo nie chcę, żebyś się denerwował. Nie ma czym. Na dobrą sprawę masz dziewiętnaście lat i zaczynasz trzeci rok studiów. Ja pierwszy. To nasz ostatni wspólny rok w zamku. Nie chcę się z Tobą kłócić. Potrzebuję Cię, żebyś tu był. Nie ze względu na Slima, mojego tatę czy coś. Przecież wiesz, że jesteś dla mnie jak brat i naprawdę chcę, żeby nadal tak było. Po prostu jestem jak młodsza siostra. Czepiam się o byle bzdet, bo czasem mam wrażenie, że chcesz mnie zostawić. I choć wiem, ze sobie poradzę to będzie mi Ciebie brakowało. Twoje problemy są moimi problemami, więc chciałabym, abyśmy byli ze sobą szczerzy. Powiedz mi co się dzieje. Bo może się nie zgubisz, i wrócisz na łódkę... Ale jeśli z nikim nie pogadasz to możesz utknąć w zupełnie inny sposób. Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć. - Zakończyła dopiero teraz niepewnie zerkając w Willisową stronę i złapała się na tym, że przez cały swój monolog zaciskała piąstki. Czy zabrzmiało to odpowiednio szczerze? Czy Lowell'owi to wystarczy, żeby uwierzyć, ze Felicie nie jest tylko kimś o kogo trzeba się martwić?
Iść mieli, więc Willis zmierzał przed siebie. Nie ważne w którym kierunku, ważne, że do przodu. Nie miał ochoty na jakieś zwierzenia. Nigdy nie miał na nie ochoty. Nie chodziło tylko o to, że dziś. Ogólnie to nie chciał o tym mówić. Roztrząsać. Analizować i Merlin jeden wie co jeszcze. Nie chciał też Fujki obarczać swoimi problemami. Pozwolić, aby przejmowała się nim więcej niż powinna. Odkąd tylko pamiętał miał ją za młodszą siostrę, a ich nigdy przecież nie obciąża się rzeczami o których słyszeć nie powinny. Z problemami radzić powinno się samemu. Albo machnąć na nie ręką i nie pozwalać, aby wypełzały każdego dnia, bo nie o to chodziło. - Mi? Nic się nie stało. I to nie tak, że coś kurwa ukrywam czy coś. Po prostu taki dzień. I nie martw się o mnie. Tak cię nauczę jeździć po powrocie, że zdasz to jebane prawko za pierwszym pierdolonym razem. Zobaczysz - nie mógł być tego pewien, ale nie sądził, aby Fujka po nauce z nim miała jakiekolwiek problemy. Wolał myśleć o tym niż o wszystkim innym. Dobrze w sumie, że miał czym zająć myśli niż od początku analizować te mało przyjemne obrazy, które czasem wcale zniknąć nie chciały z willisowej głowy. - O co się kurwa znów martwisz? O szkołę, bo ja nie wiem czy wrócę - powiedział Willis nie zastanawiając się w ogóle nad słowami. Nie chciał jej denerwować, ale widać właśnie zaczął. Nie mógł tak teraz zostawić wszystkiego bez dalszego słowa. Westchnął tylko i pokręcił głową nad własną głupotą. Pociągnął ją za rękę, aby usiedli na murku, który skąpany był w cieniu - Nie patrz tak na mnie. Ojcu trzeba pomóc w jebanym warsztacie, Quill się kurwa wypiął na wszystko, może mu się jeszcze odmieni, ale nie ma co na to liczyć za bardzo. Zresztą wiesz, że mnie nigdy nie ciągnęło do pierdolonej nauki. I teraz jak będzie trzeba mu pomóc to się nawet zastanawiać nie będę. Szarlota chyba do Francji wróci, matkę ma chorą czy coś. Kurwa rozumiem ją, ale to wszystko tak czasem mnie rozpierdala, że nie mogę wytrzymać. I nie chcę, żebyś się kurwa moimi problemami zajmowała. Nie. To mi zupełnie niepotrzebne - powiedział zgodnie z prawdą zaciągając się po raz kolejny papierosem, którego co prawda niewiele mu zostało, ale jeszcze trochę się go tliło. Nie oczekiwał od nikogo, że poprze jego decyzję. Miał zresztą Willis ostatnio tyle myśli w głowie, że zanim je uporządkuje też minie trochę czasu. A wiadomo, że mógł tak bezmyślnie podjąć decyzji i rzuceniu szkoły. Chociaż może tak właśnie powinien zrobić. Szybko i nagle zadecydować o wszystkim i niepotrzebnie się nie rozwodzić nad wszystkim. Zaczynał się powoli w tym gubić jak w Indiach na początku. Tylko, że tutaj odnalazł się niemal od razu.
Jak dobrze, że nie było już niczego, co los mógłby jej zabrać. A nikt nie chciał się nad nią mścić, ani nad jej tatą, więc mogła spokojnie funkcjonować. Przyjaciele wszystko przed nią ukrywali, więc w istocie była bardzo wdzięczna Willisowi, że powiedział cokolwiek. Przez kilka chwil skupiała się na kolejnych jego słowach raz po raz machając powoli głową dając znak, że rozumie. Naprawdę tak było, próbowała wczuć się w sytuację zagubionego Willisa, ale im bardziej próbowała tym bardziej chciała być kimś, kto go zwyczajnie wyprowadzi z tego nieporządku i pozwoli na wszystko popatrzeć z bezpiecznej odległości. Szkoda, że ten plan od początku miał być już bezużyteczny, bo przecież niemożliwym było zabranie go od codzienności, a nawet zmuszenie do kilkudniowego snu nic by nie pomogło. Zatem założyła ręce na piersiach obserwując go bacznie, ale teraz jakby troskliwiej, jakby obejmowała go spojrzeniem dbając oto, by nie zrobić mu krzywdy. - Willis, to jest co raz gorsze. Widać to w Tobie. Martwisz się o Quilla i o... Szarlotę. - Dodała nieco zaskoczona, bo przecież nie znała jej ze wcześniejszych opowiadań Willisa, ale że to nie był czas na zwiedzanie przeszłości i wyrzucanie dlaczego jej nigdy nie przedstawił, to kontynuowała dalej. - Naprawdę, to jest złe. Widać jak bardzo chcesz wszystkim pomóc. Chcesz mnie uczyć jeździć, ale nie będziesz miał czasu na pomoc w warsztacie, więc chcesz rzucić studia. Ale dla mnie chcesz znaleźć czas. Rozumiesz, że to głupie? To Twój ostatni rok. Wiem, że sytuacja zmusza Cię do przemyślenia wszystkiego, ale jestem pewna, że jeśli tylko twój brat zobaczy jak jest Ci ciężko to Cię nie zostawi. Przecież zawsze byliście tacy zgrani. Nawet bałam się go trochę mniej gdy rozmawiał z Tobą. Był taki pogodniejszy... A teraz niczego już nie ma? Przecież rodzina jest bardzo ważna Willis... Ja wiem, że ta mama tej dziewczyny jest... Chora i że to bardzo ciężkie, ale... - Tu na chwilę przerwała, bo obraz własnej matki leżącej w kałuży krwi w łazience wrócił ze zdwojoną siłą. Dlatego na chwilę zamknęła oczy odrzucając to od siebie. Nie mogła tu zacząć płakać. Nie kiedy dał jej szansę. - Po prostu musisz spróbować. Jesteś dzielny. Potrafisz dać zawsze sobie radę. Nie rzucaj wszystkiego, bo wszyscy tego oczekują. Myślałeś o tym czego Ty chcesz? Nie zawsze można iść na kompromis i nie zawsze wszyscy będą zadowoleni. Warto, żebyś miał tego świadomość zanim podejmiesz decyzję. Wasz warsztat, wasz tata, mama... Oni są świadomi, jak ważne jest dla Ciebie też własne życie, choć istotnym jest to że na was liczą. Na was. Nie tylko na Ciebie Willis. Masz brata, nie dźwigasz tego sam... I dopóki nie zniknął nie musisz się tym zadręczać. Tak samo jak Charlotte. Jeśli wyjedzie... To niczego tak naprawdę nie odmieni. Świat nie poszarzeje, ani się nie zaświeci. Tu nadal będzie świeciło słońce, a w Hogwarcie często będzie padał deszcz. Tylko ty będziesz czuł pustkę i chyba powinieneś się skupić na tym, by mieć wsparcie w innych, którzy Cię będą wspierać, a nie tylko wymagać. To jest bardzo ważne Willis. Jesteś za młody, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność. - Zakończyła Felicie czując, że chyba pobłądziła w słowach. Obserwowała Willisa z niepokojem na twarzy.
Dlatego właśnie Willis nie chciał mówić o swoich problemach. Nie z powodu tego, że bał się je głośno nazwać. Zmierzyć się z nimi czy coś. Tego się Willis nie bał. Na to był gotowy i wiedział dobrze, że takie powiedzenie czasem czegoś na głos przynosi dobre efekty. Jednak zawsze obawiał się tego, że inni będą mieli dla niego milion dobrych rad. Tysiące słów, które zamiast pomóc będą go drażniły. Irytowały i o których zapomni zaraz po tym jak zostaną powiedziane. Dlatego czasem mu brakowało takiego mocnego pierdolnięcia. Kogoś kto szybko ustawiłby go do pionu, kto powiedziałby mu teraz, że zaczyna pierdolić jak jakaś baba i mentalnie przywalił czymś mocniejszym w twarz. Tego Willis oczekiwał, a nie słów które miały ukoić, a działały zupełnie odwrotnie. - Widzisz. Dlatego, dlatego kurwa nie lubię o tym mówić. Dobierasz starannie słowa jakbym był pierdoloną szklaną figurką, która może pęknąć jak się jej mocniej dotknie. A tak kurwa nie jest. Nie jest tak - powtórzył Willia jakby to miało cokolwiek zmienić. Oczywistym było, że tak się nie stało. Mógł niektóre zdania i tysiąc razy wypowiedzieć na głos, ale to niczego nie zmieniało. Nie zmusi teraz Fujki do tego, aby spojrzała na niego inaczej. Jak na faceta, który jest w stanie udźwignąć swoje problemy. Bo tak było. Zawsze sobie Willis ze wszystkim radził, a że ostatnio wszystko zgrywało się w czasie… Trudno. Radzić sobie sam miał w planach. Nie potrzebował od nikogo pomocy, a gdyby ktoś okazał mu choć cień współczucia marnie by skończył. Nie znała Fujka tak dobrze Quilla. Nie wiedziała jak z nim jest, a teraz mówiła jakby byli zamienieni rolami. Nie działało to tak, ze skoro był bliźniakiem Quilla, a Fujkę miał za siostrę to tamtych dwoje też musiało się kochać i dogadywać. Nie było tak. Praktycznie to chyba nie zamienili ze sobą więcej niż kilka lakonicznych zdać i to tylko dlatego, że wypadało. Szczególnie ze strony Quilla, bo z Felą to inaczej zawsze było. A teraz siedziała obok niego i mówiła, mówiła i skończyć nie mogła. Dobierała starannie słowa, żeby go nie urazić, a on czuł, że z każdym zdaniem które opuszczało jej usta czuje się coraz gorzej i ma ochotę coś rozpierdolić. - Nie martw się o mnie. Poradzę sobie niemal tak dobrze jak robiłem to do tej pory i nie masz co zadręczać sobie wszystkim swojej pięknej główki - mówił Willis łagodnie, choć w środku wrzało. Jednak nie chciał straszyć Fujki, pójdzie później i odreaguje. Znajdzie sposób na to. Musi, żeby więcej nie przyszło mu do głowy chlapnięcie czegoś jęzorem jak zrobił to kilka minut wcześniej - Znajdę czas i na twoją naukę jazdy. Nie może być później tak, że będziesz się męczyła na egzaminie. Wiesz gdzie można tutaj zrobić coś niecodziennego? Czego raczej nie będziemy mogli powtórzyć w Londynie? - wstał z murku i pociągnął ją za rękę, aby i ona stanęła na nogach. Nie chciał się uzewnętrzniać więcej. Mógł całą swoją postawą mówić teraz, że nie było mu to w ogóle potrzebne, ale prawda była inna. Odnalazł jakieś dziwne ukojenie w niektórych jej słowach i teraz bez słowa po prostu się do niej przytulił. Na krótko, ale zawsze. Nie chciał więcej używać słów, ale musiał w jakiś sposób pokazać Fujce, że to ważne było dla niego. Tak było prościej. Podziękuje, ale innym razem. Na pewno nie dziś. Odsunął się od niej po paru sekundach. - To jak, jest tutaj takie miejsce?
Gdyby tylko Felka wiedziała, że odzywając się tylko potęguje Willisową złość lub rozżalenie, to najpewniej nie odzywałaby się w ogóle po prostu trzymając Lowell'a za rękę, albo przytulając czy coś. A że to jednak wydawało się jej zbyt puste, to wolała choć na chwilę zabrać głos udając, że jest w stanie mu w czymś poradzić, naprawić. Bo tak naprawdę nie chciała być bezużyteczna, może dlatego obchodziła się z nim jak z figurką. Chodziło oto, by użyła odpowiednich słów i niczego nie pomyliła... A nie oto, że Willisa zranić nie wolno było. Jasne, ze chciała się o niego troszczyć i najpewniej sprałaby temu Quillowi tyłek zamieniając się w jakiegoś osiłka, a potem tą Charlottę też by przetrąciła kamieniem, ale nie należała do mściwych osób. Poza tym każdy miał prawo do swojego życia, więc nie wypadało jej dokonywać takiego manewru. Zastanawiając się nad sensem Lowell'owych słów uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco próbując go pocieszyć. Chociaż tyle. Gdy tylko Willis objął Felkę, to ta odwzajemniła luźno uścisk zachowując już teraz ciszę, ale gdy tak go słuchała to roześmiała się dźwięcznie zamieniając swój nos w mały pipek, który naciska się by wywołać klakson. A włosy rozkręciła już całkowicie na długości zasztając nimi jak sukienką. - Śmiej się, lubię gdy się ze mnie śmiejesz gdy się zmieniam. Uśmiechnij się. Na dzisiaj już starczy udręki. Quillan, Charlotte, tralalala. Nie znam i nie słucham! - Powtarzała szczęśliwym głosem, a po chwili skończyła, bo na ostatnie Willisowe pytanie zbystrzała. - Jasne, że znam. Odkryłam kilka dni temu takie miejsce, gdzie można posłuchać wyjątkowej muzyki. Chodź ze mną. Nie możemy się spóźnić na kolejną piosenkę! - I choć Felka nie wiedziała czy piosenka się już kończy, czy dopiero zacznie, to złapała chłopaka za dłoń i pociągnęła go z całym impetem do przodu biegnąc teraz jakby co najmniej uciekali przed jakimś kolesiem, który chciał ich na solo wziąć, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Problem z tym, ze Felkę tak śmieszyła ta wizja, że zaczęła się śmiać do rozpuku. - O tak, udawajmy że przed kimś uciekamy! - Zachęciła Gryffona prowadząc w stronę miasteczka przez które mieli się przedrzeć szaleńczym tempem.