Kiedy wyjrzysz za bramy miasteczka na pewno zauważysz pośród krzewów ukryty kolorowy posąg. Patrzy on przychylnie na każdego kto wjeżdża w ramiona Alaveli i wrogo na każdego, kto odważy się wyjść. Nie bój się jednak, jeśli tylko mu się pokłonisz to masz wielką szansę na to, by się nie przewrócić o "przypadkowy" konar!
Kostka parzysta - posążek mimo tego, że mu się skłaniasz w żaden sposób nie rozumie dlaczego opuszczasz miasteczko i gdy ruszasz do przodu to nagle rozrywasz sobie spodnie (bądź spódniczkę/sukienkę/wiadomo) Kostka nieparzysta - udaje Ci się skłonić posążkowi we właściwy sposób, dzięki temu daruje Ci on wszystkie numery dla opuszczających Alaveli przez te bramy.
Wściekła? To chyba mało powiedziane. Nie mniej jednak wciąż była sobą. Tą Saunders, która planowała zemstę na tym świecie i chciała rzucić się z mostu co by tylko sprawić, by wszyscy wyposażyli się w mózg. Mogła się poświęcić. Pierwszy z takich prezentów pewnie zaniosłaby dla Setha zanim znów zadałby jej jakieś głupie pytanie... Wszak miała dość kłótni, ale za taką rzecz to wprost nie mogła się nie obrazić, więc przebrała się w coś letniego gdy tylko odzyskała władzę nad własnym organizmem, i kroczyła teraz przez miasteczko Alaveli. Nie podobało się jej tu? Ciężko stwierdzić, na pewno zaimponowało jej to, że kilku turystów przypatrywało się jej z zainteresowaniem, a ktoś nawet ją rozpoznał. Przecież to ona w czerwcu pracowała nad sesjami zdjęciowymi do nowego magazynu, którego bilbordy zdobiły teraz cały Amsterdam. Czuła się gwiazdą, wszystko na swoim miejscu i chciała nadal lśnić. Pewnie dlatego z takim zainteresowaniem przypatrywała się propozycjom ignorując wcześniejszą obietnicą, że zajmie się studiami. Jej priorytetem była teraz prawidłowa waga, odpowiedni wzrost, kolor włosów i uśmiech. Czy nie tego nauczyło ją Beuxbatons? Uśmiechać się zawsze, nawet jeśli tego nie potrzebujesz. Czaruj zawsze płeć przeciwną, wszak to oni potrzebują twojej opieki. Te mądrości życiowe nie raz doprowadziły ją na metę. Czemu tak miałoby nie być teraz? Raz po raz poprawiała zwiewną bluzkę, którą okrywała pośladki tym samym dając złudzenie, że jest pozbawiona dolnej części garderoby w postaci jeansowych, strzępionych spodenek. Sandałki ze złotym paskiem okazały się być wygodnym obuwiem na to popołudnie, a obszernej torbie zdołała nawet skryć trochę owoców i butelkę wody. Zatem nasunąwszy okulary przeciwsłoneczne na nos cieszyła się blaskiem słońca. Nie chciała jednak jeszcze lądować na plaży. Poniosło ją boczną drogą i nawet nie zauważyła gdy znalazła się poza obszarem... Jakiś posążek tutaj był, więc według instrukcji schyliła się nieznacznie, bo przecież nie wierzyła w te wszystkie czary... Do momentu, w którym dół jej bluzki został nadszarpnięty. Zirytowana wydobyła różdżkę z torby i fuknęła coś pod nosem odszukując w głowie poprawną formułę zaklęcia. Po naprawieniu "szkody" ruszyła przed siebie ciesząc się, że to była przestrzeń odludna, tym samym wolna od debili.
Powoli zaczynał Zieliński zmieniać nastawienie. Jednak w Indiach znów go dopadły myśli o tym, że to nie dla niego to wszystko. Słyszał jakieś marne plotki o kolejnym zadaniu sfinksa, ale nic więcej póki co. Miał nadzieję, że teraz będzie chodziło o jakieś zadanie z eliksirów, bo szczerze to patrzenia w gwiazdy miał dość. Nigdy nie był w tym wybitny co zresztą pokazał w pierwszych zadaniach. Wcześniej się jeszcze tym przejmował, a teraz tylko wzruszył ramionami. Do szału doprowadzała go na pogoda. Nienawidził kiedy słońce świeciło tak intensywnie dlatego jego ulubioną porą teraz była noc. A cały dzień najchętniej przespałby i nigdzie nie wychodziło. Jaśmina gdzieś mu zniknęła, podobnie jak Jackie. Smutne to trochę, ale na to wszystko też wzruszył ramionami. Dobrze szło ostatnio Zielińskiemu. Wzruszanie ramionami. Ze znajomą ostatnio wymienił kilka listów i zaczęła mu jęczeć, aby jej kupił jakąś jedną dziwną rzecz. Nie miał w sumie pojęcia co to było, ale podobno bez problemu można to dostać w Indiach. Od kilku dni się zbierał, aby zejść z łódki w ciągu dnia. Bo ostatnim miejscem gdzie Zieliński chciał teraz być było świeże powietrze. Szczególnie w miejscach gdzie tylko słońce, a cienia to w ogóle nie ma. Czując jak promienie słoneczne smagają go po skórze miał ochotę zaraz wrócić na łódkę, ale ostatecznie się przemógł i już został na tym skwarze. Zakupy też były ostatnią rzeczą jaką Zieliński chciał robić, więc odwlekał je w czasie spacerując między alejkami w poszukiwaniu cienia. Mijał te mało znajome twarze uczniów Hogwartu. Dopiero jak zobaczył Mandy to uśmiechnął się lekko. - To dokąd zmierzamy? - zapytał Zieliński jak tylko zrównał z nią swoje kroku, a później lekko objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Musiał się przywitać z Saunders. Jakiś czas się nie widzieli, a jej towarzystwo zawsze było miłe dla jego oczu.
Krótki to był czas w życiu Saunders, gdy przejmowała się Złotym Sfinksem. Zaprawdę pękło jak bańka mydlana i zniknęło. Nie potrafiła sobie należycie poradzić z zadaniami, a do tego ciągle coś się nie zgadzało i budziło jej wątpliwości, w wyniku czego musiała zrezygnować z wielu rzeczy i zająć się innymi. Przecież pilnowanie siebie, by brać udział w tych sesjach, podróżach... Wcale nie było proste. Do tego związek z Sethem i co raz częstsze kłótnie. Jak długo mogła myśleć, że nadaje się do związku? Tworzenie czegoś tak skomplikowanego było jeszcze gorsze od relacji, która łączyła ją ze Scarlett... Która swoją drogą ostatnio napisała do niej kilka listów, to dobrze że nie zapomniała o Mandy całkowicie. To było lepsze, cudowniejsze, jakby inne od tego co się działo z nimi przez ostatnie kilka lat. W każdym razie MMS nie przejmowała się zadaniami z Vesper, jedynie na treningu dawała z siebie wszystko, gdzie również poznała Zielińskiego, lecz jego nazwiska unikała jak ognia, gdyż zwyczajnie nie potrafiła go poprawnie wymówić. Uśmiechała się za to często na wspomnienie ich ulotnej znajomości, a teraz spacerując poza miasteczkiem zastanawiała się czy rzeczywiście wszystko u niej w porządku. I gdy tylko zaczęła poddawać to takim dywagacjom obok niej ktoś się już pojawił, i do tego objął ją. Naruszenie prywatności? Pewnie już miała zamiar się obruszyć, ale gdy zorientowała się że ma do czynienia z Zielińskim jedynie odwzajemniła lekko uścisk zaraz się z niego wyplątując jednak przez chwilę ciągnąć go za rąbek koszulki, co by rzeczywiście szedł obok niej. - Przed siebie. Wnerwia mnie to zatłoczone miasteczko, a na łódce nie mogę przebywać, bo zaraz mam ochotę wymiotować. Do tego nie ma tam nikogo kto potrafiłby się zachować cicho choć przez sekundę, żebym mogła zasnąć. To okropne. Dlaczego musimy spać w łódkach? Cholera, chyba lepsze byłyby już nawet te chaty wioskowe. Przynajmniej nie bujałoby jak huśtawką. Jezu. - A gdy już tylko przestała narzekać zorientowała się, że nie powinna go tym zalewać. Przecież dawno się nie widzieli, raczej potrzebny był dystans, który wszystko by wyjaśnił... A było jak dawniej. Dziwne. - Hm, a Ty co? Jak Indie, jak Sfinks i jak życie? - Spytała potrójnie szczerze zainteresowana, bo potrzebowała skupić uwagę na czymś innym niż na takim problemie jak łódka, jak niewygoda czy wszechobecny debilizm ludzi.
Unikał Zieliński osób, które przesadnie chciały wiedzieć co u niego słychać. Nie było nic ciekawego. Wiało taką nudą, że sam się zastanawiał czasem w którym momencie zaczął tak marnie egzystować. Bo życiem nie można tego było tego nazwać. Egzystował Zieliński pozwalając wszystkiemu wokół siebie płynąć, kiedy sam trwał w miejscu. W punkcie z którego chciał się ruszyć jak najdalej. Utknął tutaj. Czuł to doskonale. Wiedział o tym i nic z tym dalej nie robił. Tkwił. I jak zrobił krok w przód to zaraz wracał. Już myślał przez chwilę, że udało mu się wyrwać. Odejść dalej. To budził się w tym samym punkcie. Czasem już nawet nie chciało się Zielińskiemu odpisywać na listy znajomych. Spędził z nimi niemal cały lipiec. Powinno im wystarczyć na jakiś czas. Jemu starczyło. Nie potrzebował taplać się w ich problemach skoro nie było go na miejscu. Bo wiedział Zieliński, że jak już wróci do siebie, to problemy nadal będą. Nie takie to inne. Nadrobi wszystko w chwilę, aby razem z nimi brnąć po pas w kolejnych kłopotach. Tych nigdy nie brakuje. - Może być i tak - nie miał kierunku w którym chciał się udać, a uwaga o zatłoczonym miasteczku było bardzo słuszna. Może Zieliński wybierze się na zakupy o innej porze. Choć wątpił w to, że tutaj kiedykolwiek było luźno. Nocą nawet większość uliczek była przepełniona, więc cudów nie mógł się spodziewać. Słuchał, bo słuchać wolał niż mówić. Nie przeszkadzało mu w żadnym stopni, że Saunders narzekała. Z jego ust ciągle było słychać narzekania. Przerażać go to powinno, ale tak jeszcze nie było. Jeszcze. Z czasem może spojrzy na wszystko inaczej i dopiero z czasem będzie sobie rwać włosy z głowy. - Co Ty lepiej powiedz. Wyglądasz na zdenerwowaną, chociaż mogę się mylić - nie znał się zbyt dobrze Zieliński na odczytywaniu ludzi. Strzelał. Nic innego m nigdy nie pozostawało od zgadywania. Zwolnił jednak kroku, aby znaleźć się na Mandy i położył dłonie na jej ramionach. Tym samym zmuszając ją do zatrzymania się. Nie był mistrzem masażu. W niczym Zieliński nie był mistrzem co go skrajnie irytowało. Teraz jednak skupił się na ramionach Saunders - Spięta jesteś. Chujowo, ale rozluźnij się. Nie napinaj się tak. Nie zjem cię przecież - powiedział Zieliński uciskając dłoniami zbite miejsca na ramionach. Może początkowo nie było to przyjemne, ale z czasem pojawiło się coś z tego nikt, nigdy nie chciał rezygnować. Może miejsce nie było idealne do tego typu zabaw. Zielińskiem to nie przeszkadzało. Nachylił się jeszcze nad Mandy, aby owiać oddechem jej szyję i ugryzł się w język przez kolejnym pytaniem. Jeszcze nie teraz. Zdąży później. - Lepiej? - spytał nadal rozmasowując jej ramiona.
Mandy nie była zła. Po prostu emanowała zmęczeniem. Kolejna kłótnia w rodzinie, ostatnie krzyki i do tego Sethowa sytuacja, wcale niczego nie ułatwiały. Oczywiście, że nie liczyła na to, że ktoś zejdzie jej z drogi, a ktoś inny odbierze część problemów. Nie była tak ślepa i naiwna. Problemy nigdy nie znikały, one się mnożyły, a wszystko co mogła zrobić to po prostu zagrać najmniej umęczoną. Nigdy nikomu nie zadawała satysfakcji z dręczeń, wiec dlaczego miałaby oddać berło matce czy komukolwiek innemu, kto zamierzał jej pokazać, że na nic ją nie stać? Właśnie chodzi oto, że stać, ale ogarniające ją lenistwo i wrażenie, że mogłaby być młoda wiecznie... Sprawiało, że nie chciała się ruszać. Może dlatego tak się szarpała, bo wciąż buntowniczy i dziecinny chwilami charakter nie pozwalał jej na współpracę z kimkolwiek innym niż z własnym ego. Do takich wniosków z pewnością MMS by jednak nie doszła. Była zbyt zapatrzona w winę innych nie dbając oto, że sama mogła coś zepsuć, uszkodzić... Roztrzaskać, jak to miała w zwyczaju podczas wielkich awantur. To ona powinna być tą ostoją, spokojną dziewczyną z Ravenclawu, do której każdy zgłaszałby się z miłym wyrazem twarzy. Dlaczego więc część drżała, inna cząstka mijała z odrazą, a ktoś inny brnął do niej mimo wszystko? Weźmy takiego Zielińskiego. MMS z pewnością pochlebiało to, że chciał zadbać oto, by złe emocje ją opuściły. Gdy tylko rozpoczął ten dziwny masaż na chwilę zamknęła oczy czego z pewnością nie mógł dostrzec ze względu na goszczące na jej nosie okulary przeciwsłoneczne, ale przebiegł po jej plecach dreszcz odprężenia. - Czy gdyby dziewczyna przyszła do Ciebie powiedzieć, że jest w ciąży to pierwsze co byś zrobił to rzucił coś w stylu: "skąd mam wiedzieć, że to moje"? I nie patrz tak na mnie. Nie jestem w ciąży. I zapewne nie będę. Ostatnim czego chcę to rozwrzeszczane niemowlę. - Zakończyła z ironicznym uśmiechem, bo przecież właśnie tak było. Ona matką? Nie tylko dla niej to byłoby ciążące... Dla samego dziecka również. Brak kontaktu z rodzicami mógłby być kaleczącym, a ona już teraz wiedziała, że nie umiałaby zapewnić swojemu potomstwu odpowiedniej uwagi, której nie dała jej Wendy. Dlatego właśnie założyła ręce na piersiach oglądając się na Zielińskiego, doszukując się odpowiedzi w jego wyrazie twarzy. I choć miała teraz setkę propozycji co do ich zajęcia w te popołudnie to nadal czekała. Uważała chyba, ze właściwym jest odnaleźć w kimś wsparcie, skoro nikt inny nie przychodził jej do głowy, Wojtek tu był, i chciał ją masować... To czy mogła zasłużyć sobie na lepszego kompana? - Jak bardzo chcesz mnie rozluźnić? - Zaśmiała się krótko, bo przecież takie zaczepki to nawet nieszkodliwe są.
Na chwilę go tylko Jackie wyrwała z monotonii w jaką od dawna popadał. Była ona dla niego powiewem świeżości, ale nim tak naprawdę zdążył głębiej o wszystkim co ich łączyło pomyśleć to zniknęła. Nie widział jej od jakiegoś czasu. Teraz był pewien, że do Indii nie pojechała. Z jednej strony żałował tego, ale z drugiej może tak właśnie było lepiej. Nie musiał nazywać swoich emocji słowami, które z pewnością nie chciał aby padły w najbliższym czasie z jego ust. A będąc przy Jackie nie mógł mieć pewności, że tak właśnie zostanie. Jednak nie było jej. Był za to Zieliński w Indiach i chodził swoimi ścieżkami narzekając na wszystko i wszystkich. Nie na głos, ale tak w duchu. Kiedy tak słuchał Mandy to miał ochotę strzelić w mordę tego kto byłby w stanie coś takiego powiedzieć. Nie wyobrażał nigdy sobie siebie w takiej sytuacji, ale z pewnością rzucenie do dziewczyny tak chamskiego tekstu nie wchodziło w grę. - Zdecydowanie nie. Wiem, że różnych kutasów świat nosi, ale bez przesady… - nie sądził, aby Mandy mówiła o kimś ze swojego otoczenia. Tym bardziej, że zaraz powiedziała, że w ciąży nie jest. Nie żeby Zielińskiego to szczególnie obchodziło. Nawet jakby była to i tak niewiele by to dla niego zmieniło. O ile w ogóle coś. - Rozumiem cię w zupełności. Jeszcze długo, długo żadnych dzieci - za wcześnie było, aby Zieliński zajął się wychowaniem dzieci. Sam był na tyle nieposkładany, że pierw musiał zająć się sobą, a później ewentualnie myśleć o potomku. Nie chciał być rodzicem podobnym do swojej matki, która jak zwęszyła lepszą zabawę na drugim końcu świata to spakowała się i tyle było ją widać. Po latach żal zelżał, ale pustka w sercu nadal pozostawała. - Uwierz mi, że bardzo - oparł brodę na jej ramieniu i zwrócił głowę w jej kierunku, aby spojrzeć na twarz Mandy. Oczy skryte były za okularami przeciwsłonecznymi, ale nie stanowiło to dla niego większego problemu. Był tylko ciekawy co dziewczynie może chodzić po głowie. - Masz w zanadrzu jakiś plan?
Możesz tak miało być i może nigdy nie mieli znaleźć dla siebie odpowiedniego towarzystwa, bo zawsze ktoś miał ich wyprowadzić ze względnej równowagi. To było złe, ale też do zaakceptowania. Trudno, przecież zdarza się, przecież inaczej ludzie nie mieliby o czym gadać. A im dłużej gadali, tym bardziej podkreślali, że jej nazwisko jest ważne, Zielińskiego też. Wchodzi był dość znany pośród tych wszystkich Sfinksowych przygód. W końcu jednak MMS musiała się od niego odsunąć dla dobra Setha, dla dobra zdrowotnego Wojtka... Nie chciała potem mieć wyrzutów sumienia, a te z pewnością by się pojawiły. Szczególnie jeśli Morpheus chciałby bić Zielińskiego... Byłoby to naprawdę trudne. Bo na pewno chciałaby ochronić Wojtka, niezależnie od relacji która by ich wtedy łączyła. Zatem dbając nie tylko o swoje interesy chyba po raz pierwszy, to teraz przyglądała się Zielińskiemu studiując w myślach fakt, czy jego ruda czupryna naprawdę jest ruda, a czy i miało to wpływ na jego charakter. W końcu jednak zasłuchała się w tym co do niej mówił i pewnie dlatego zareagowała z małym opóźnieniem. - Najwidoczniej chamskie odzywki są codziennością. Ale dobra, pieprzyć to. Nie chcę się tym zadręczać. Dzięki Bogu za antykoncepcję. - Roześmiała się pociągając Zielińskiego tym razem w stronę miasteczka. Próbowała po omacku sobie przypomnieć czy jest tu jakiś pub, klub czy cokolwiek. Miała ochotę zatonąć w głośnych biciach muzyki i nic nie wskazywało na to, żeby miała z tego zrezygnować. Nie dziś, gdy Zieliński pomagał jej odzyskać grunt pod nogami. - Jasne, że mam. Chodźmy się napić do jakiegoś pubu, potem ewentualnie się powłóczyć po miasteczku. Podobno jest tu sporo ciekawych miejsc. Szkoda, żebyśmy nie odwiedzali ich z jakiś błahych powodów jak chociażby lenistwo. - Mrugnęła do Wojtka uprzednio zdejmując na chwilę okulary, a później to już żwawo szli wymieniając się uwagami na temat wakacji, chyba.
Kolejne zajęcia z pierwszej pomocy były ciekawsze od tych pierwszych i bardziej wyczerpujące. Jakoś nigdy nie widział się w roli wybawcy, aby tym bardziej uzdrowiciela. Ale wiedza w tym zakresie mogła się okazać przydatna w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego też postanowił zapoznać się z prospektem i napisać kolejną notatkę do Sevi. Nigdy jej nie lubił za bardzo i chociaż teraz widział ją z innej trochę strony niż w szkole to i tak nie nabrał do niej szacunku na tyle dużego, aby kiedykolwiek się do niej udać ze swoimi ranami, których nie mało zbierał w ciągu roku szkolnego. Nawet nie wiedział kiedy tak daleko doszedł. W tej chwili to było bez znaczenia, bo i tak siedział z głową w prospekcie. A później pisał list. Jak zawsze z super ważnymi informacjami z których Sevi będzie zadowolona.