Osoby: Amelia Wotery, Aaron Lawyers Miejsce rozgrywki: ciemna ulica nieopodal lasu, Londyn Rok rozgrywki: 7 grudnia 2013 Okoliczności: Amelia jest strasznie pijana, spotyka na swej drodze Aarona, pech chciał, że on także jest pijany, jest pełnia i nie zażył eliksiru tojadowego. Od tego momentu życie panny Wotery zmienia się o 180 stopni.
Sobota z pozoru jak każda inna sobota, spokojna, cicha, miła. Dziewczyna spędzała ją w Londynie. Pech jednak chciał, że tego właśnie dnia, był to pierwszy dzień pełni, zachciało jej się iść na spacer. Wiedziała, że powinna wracać do mieszkania, w którym od jakiegoś czasu nikt na nią nie czeka. Może to było powodem jej decyzji, może właśnie dlatego nie wróciła do domu i nie położyła się do łóżka jak każdy przyzwoity człowiek? Jest to jednak teraz absolutnie nieważne. Ważniejsze jest, co dokładnie stało się tego dnia, który tak niesamowicie odmienił jej życie. Poszła to jakiegoś pubu, nie wiedząc nawet dokładnie gdzie się znajduje. Upiła się, jak zawsze, gdy miała jakiś problem, którego nie potrafiła rozwiązać. Żenujące. Gdy już poczuła stanowczo za mocno działanie alkoholi, postanowiła pójść do domu. Chwiejnym krokiem doszła do niego, jak się okazało nie był wcale tak daleko od pubu, może i na jej szczęście. Nie wiadomo czy udałoby doczłapać jej się na tych swoich małych nóżkach dalej, niż to konieczne. Obok domu w którym mieszkała, znajdował się przeogromny las. Jak to pijany, ciekawski człowiek, trzeba było oczywiście ruszyć w tamtym kierunku. Zanim się zorientowała, zrobiło się ciemno, światła ulicznych latarni zniknęły z zasięgu jej wzroku.. wszystko pogrążyło się w mroku. Amelia nie zwracała kompletnie żadnej uwagi na to, że coś może jej się stać. Po prostu szła.
Lawyers przygotowywał się na swój kolejny raz. Zaciskał usta w krzywym wyrazie obrzydzenia i niechęci do samego siebie, kiedy chwiejnym krokiem wstępował pomiędzy pierwsze drzewa lasu. Pociągnął jeszcze jeden, solidny łyk z butelki i odrzucił ją od siebie. Zza chmur wyjrzał księżyc. W całej swej okazałości. Kiedyś piękny... dzisiaj był przerażający. Ból, jakim odznaczała się przemiana, był niewyobrażalny. Chciał krzyknąć, ale zamiast tego, z jego ust wyrwał się skowyt. Na chwilę chmury przysłoniły księżyc, więc przemiana ustała. Upadł na kolana oddychając ciężko. Wstał. Zaczął biec przed siebie, rozdzierając ubrania o gałęzie, które boleśnie chłostały jego ciało. Po drodze zerwał z siebie marynarkę i koszulę, zostawiając je gdzieś za sobą. Zmęczenie mu nie doskwierało. Działał alkohol i wilcza krew. Biegł bez wytchnienia, byle głębiej, byle dalej od cywilizacji. Nawet nie spodziewał się, żeby ktoś mógł tu jeszcze przebywać. Las nocą bywał przerażający... Zatrzymał się, gdy do jego uszu doszedł jakiś dźwięk. Ktoś jednak wybrał się tu na nocną ekspedycję. Czy to może jakaś para kochanków? Jakiś menel? Czy może zbłąkana dusza, poszukująca samotności? Zaczął uciekać, nie zważając na to, że robi przy tym sporo hałasu. Był przerażony. Bardziej niż swojej przemiany, bał się, że może zrobić komuś krzywdę, kiedy siebie nie kontroluje. Oglądał się co chwila przez ramię, więc w końcu potknął się o jeden z wystających korzeni i przewrócił się na ziemię, uderzając głową o pień drzewa. Jęknął z bólu i na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Oddychał szybko i nierówno. Księżyc znów zaatakował. Krzyknął i zaczął czołgać się w cień, byle dalej od jego promieni. Odwrócił się i zauważył czyjąś sylwetkę. Jakaś młoda dziewczyna przedzierała się między drzewami. Wyciągnął w jej stronę rękę. - Nie! - krzyknął. W jego głosie można było wyczuć rozpacz i lęk. - Nie! Uciekaj! - Nie mógł się opanować, spróbował odczołgać się jeszcze dalej. Chciał powstrzymać przemianę, z całych sił próbował, ale nie mógł. To było potężniejsze od niego. Klatka piersiowa pulsowała bólem, kiedy żebra, jakby łamane nieludzką siłą, robiły miejsce, dla powiększających się płuc i serca. Jęknął z bólu, a z jego oczu popłynęły łzy, kiedy sięgał ręką w stronę kolejnej kępy trawy, którą uchwycił z całej siły, żeby przyciągnąć się w jej kierunku.
Amelia także przez chwilę wpatrywała się w księżyc. Dla niej dalej był on piękny, mimo że miała tak o nim myśleć po raz ostatni w swoim życiu. Przypominał jej o wszystkich nieszczęściach, które spotkały ją w życiu i o wielu nieprzespanych nocach, w ciągu których wpatrywała się w jego blask przez okna dormitorium. To wszystko było dla niej niepojętne. Fakt, że się upiła, jeszcze bardziej podnosił jej poziom rozważań o życiu i śmierci. Wiedziała, że całe jej życie się zmieniło. Była pewna, że więcej nie zobaczy Gabriela, mimo że nie powiedział jej tego wprost. Właśnie dlatego miała tą pewność. Wiedziała, że chłopak zniknął tak po protu, nie zostawiając dla niej żadnej wiadomości. Wiedziała, że nic mu nie jest. Gdyby coś mu się stało, wiedziałaby. Czułaby to tak samo jak matka, która straciła swoje dziecko. Była z nim powiązana niesamowicie silną więzią, której nie dało się tak po prostu przerwać. Już zawsze ten chłopak będzie dla niej kimś ważnym, wyjątkowym. Nigdy nikogo nie pokocha tak samo jak jego. To było pewne. Czy właśnie dlatego Amelia nie usłyszała, że ktoś się do niej skrada? Czy dlatego, że była zapatrzona w księżyc, zasłuchana w swoje własne myśli i pijana nie wykorzystała jedynej szansy ucieczki? Gdy zorientowała się, że ktoś obok niej stoi, usłyszała tylko jego słowa "uciekaj", ale nie była w stanie się ruszyć. Krwiożercza bestia, którą do tej pory znała tylko z książek teraz stała dokładnie przed nią, żywa, z krwi i kości, niespotykanie silna. Panna Wotery wiedziała, że nie ma szans. Wiedziała, że teraz może stać się tylko jedna rzecz - umrze. Nie była w stanie zgiąć palca, żeby sięgnąć po różdżkę. Nie była w stanie się teleportować. Nie była w stanie oddychać. Czekała na ostateczny cios zadany ze strony wilkołaka, który już warczał i szczerzył na nią swe ohydne zębiska. Wiedziała, że nie da rady uciec, że nie pokona tego stworzenia. Modliła się w duchu, żeby zrobił to szybko i żeby za bardzo nie bolało. Nie chciała już dłużej czuć tego strachu. - No dalej, na co czekasz - wychrypiała cicho, ledwie dosłyszalnie. Wiedziała, że stworzenie zrozumiało. Wiedziała, że pod jego skórą siedzi chłopak, którego widziała niecałe dwie minuty temu. Wiedziała, że jutro nie będzie nic pamiętał. Cóż, jakby nie patrzeć, to lepiej dla niego. Nie będzie musiał zawracać sobie głowy wyrzutami sumienia. Tak więc - czekała. Na to, co nastąpi za chwilę. Czekała na śmierć.
Nie zdołał uciec. Nie był już w stanie. Bestia przejmowała nad nim kontrolę i teraz czuł tylko zapach mięsa. Świerzego, żywego mięsa, które było blisko. Jeszcze ostatnia świadoma myśl, że musi uciekać, biec przed siebie... Przemienił się, a z jego gardła wyrwał się skowyt. Obejrzał się wygłodniałym wzrokiem za siebie. Już nie on, ale wilk. Wielki, przerażający potwór. Zwierzę, które drzemało w nim od miesiąca uśpione, oczekując tej jednej, jedynej nocy, kiedy pozwalał mu wyzwolić się i przejąć nad sobą kontrolę. Zbliżył się do dziewczyny, cały czas węsząc łakomie. Zapach jej perfum, jej ciała, jej strachu. Dwa susy, był już tuż obok. Mówiła, ale nie słuchał. To nie był już on. Bestia nachyliła się, warcząc cicho i wlepiając w nią spokojne, zimne spojrzenie jadowicie czarnych oczu. Najgorsze było to, że wspomnienia miały pozostać... Niezbyt wiele, ale wystarczająco dużo, by mógł ją zidentyfikować, by mógł poczuć wyrzuty sumienia. Zamachnął się i silnym ciosem powalił ją na ziemię, rozcinając jej bok. Rzucił się, by ją rozszarpać, ale kiedy tylko zatopił w niej swoje kły, głęboko wgryzając się w ciało i dochodząc kości... Na chwilę odzyskał władzę, odmienił się... Księżyc znowu zniknął, a Lawyers, pijany i otumaniony wciąż wizją wilka, który w nim siedział, klęczał nad ciałem dziewczyny. Nie była martwa, ale dławiła się krwią, która wypływała z jej ust i nosa. Chłopak zapłakał, krzyknął przerażająco, ale w tym momencie otrzymał potężny cios. Jakieś zaklęcie odrzuciło go i cisnęło jego ciałem o konar drzewa. Strużka krwi pociekła po jego czole, gdy leżał tam zemdlony. Zaczął się jednak przemieniać i to go pewnie uratowało. Otworzył nagle oczy. Teraz jednolicie czarne, błyszczała w nich niema furia. Ponownie warkot... Budził się w nim wilk, który po chwili owładnął nim całkowicie. Chciał rzucić się na napastnika, ale kolejne zaklęcia trafiły w jego korpus i głowę, zadając ból, choć nie raniąc zbyt dotkliwie. Wszak wilkołaki były potężnymi stworzeniami, gotowymi wytrzymać naprawdę wiele. Zamiast zaatakować, po prostu podkulił ogon i rzucając ostatnie spojrzenie na leżące na ziemi ciało dziewczyny, odwrócił się i zniknął między drzewami, skomląc, niczym zranione szczenię.
Amelia nie wiedziała już co się stało. Była tak oszołomiona uderzeniem przez wilkołaka, że leżała na ziemi, modląc się aby to całe piekło wreszcie się skończyło. Nie czuła nic oprócz przeraźliwego zimna. Czy naprawdę było zimno czy to tylko jej organizm właśnie tak reagował na ugryzienie wilkołaka? Nie chciała wiedzieć. Wolałaby umrzeć. Przez moment myślała tylko o tym, po raz pierwszy w swoim życiu autentycznie pragnęła śmierci. Wiedziała, że to co się stało nie odbije się bez echa. Wiedziała, że pozostaną jakieś konsekwencje. Wiedziała, była świadoma faktu, że po tej nocy nic już nigdy nie będzie takie same. Była prawie pewna, że tego nie przeżyje. Ostatnią jej myślą było "Dlaczego ja jeszcze do cholery w ogóle żyję?", z pewnością nie tak bardzo rozbudowane, ale o to dokładnie jej chodziło. Zaraz po tym straciła przytomność.
***
To gdzie obudziła się Amelia, miało znaczący wpływ na jej dalszą historię. Gdyby ktoś postał dłużej na tej ścieżce, zauważyłby, że jakaś tajemnicza postać, z pewnością czarodziej, podchodzi do panny Wotery, bierze ją na ręce i biegnie, najszybciej jak to możliwe. Chce ją uratować? A może chce pozbyć się dowodów zbrodni? Chyba jednak to pierwsze, ponieważ po kilku dniach Amelia budzi się w czyimś domu, z pewnością domu czarodzieja, bo dookoła pełno było fotografii, na których ludzie skakali, biegali i śmiali się do siebie. Wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Obok niej leżała kartka „Wrócę niedługo, proszę, zostań.” Amelia jednak nie brała nawet takiej możliwości pod uwagę. Z wielkim trudem teleportowała się do siebie do domu, gdzie spędziła kilka kolejnych dni leżąc w łóżku. Ręka paprała się paskudnie. Bardziej martwiło ją jednak ugryzienie, jakie znalazła na swojej szyi, w okolicy krtani. Miała strasznie wiele szczęścia, że jakimś cudem to wszystko przeżyła. Jednak co będzie dalej? Będąc już w swoim domu, dopiero wtedy do niej dotarło. Wszystko. Po raz kolejny sparaliżował ją strach, już nie przed bestią, jaka ją ugryzła, a przed konsekwencjami jej czynu. Jak sobie teraz poradzi? Przecież nie wie prawie nic o wilkołakach.. co najważniejsze, przecież ona ich naprawdę nienawidzi. Jej ciało odmawiało jej posłuszeństwa, z jej oczu cały czas płynęły łzy. Nie szlochała, nie ciągała nosem, nie płakała. Po prostu leżała na łóżku, a łzy kapały jej ciurkiem na białą poszewkę poduszki. Nie mogła już nic zrobić, było za późno, za późno na wszystko..