Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Oj już bez przesady, jakoś z tego wyjdziemy... Musimy. - jej też nie było do śmiechu, widząc, że zbliżają się do Wierzby Bijącej. Po odczytaniu treści zagadki było to wiadome, jednak liczyła, że wstążka może będzie gdzieś po drodze i nie będą musieli zbliżać się do drzewa, ryzykując tym samym obrażeń. Bo nie wątpiła, że zaatakuje ich przy pierwszej możliwej okazji, a nie chciała zapewniać rozrywki innym uczniom i studentom, którzy mieliby szansę obejrzeć podniebne loty dwójki Puchonów. No way. - Przecież musi być jakiś spo- urwała w połowie zdania, bo Liam najwyraźniej na coś wpadł. Jeśli chodziło o zaklęcia, zdawała się całkowicie na niego. Zwłaszcza po akcji z kucykiem, gdzie bezmyślnie poleciła mu rzucić pierwsze lepsze, jakie przyszło jej do głowy. Szczęśliwie nie stało się nic poważnego, bo kucyk zdawał się lubić dziobanie ptaków... Ale i tak świadomość, że mogła mieć niewinną istotę na sumieniu, ciążyła jej niesamowicie. Chyba do końca życia będzie skazana na funkcjonowanie z tym z tyłu głowy. - I w razie czego to Wierzba zaatakuje mnie, tak? - zaśmiała się, ale ruszyła w jej kierunku. Kamień obwiązany wstążką był na widoku, więc nie musieli spędzać w pobliżu drzewa więcej czasu, niż to było potrzebne. Odwiązali kawałek materiału i wycofali się na bezpieczną odległość, żeby odczytać treść następnej zagadki. - Teraz idziemy dalej bawić się w łowców wstążek! - zakrzyknęła z zadowoleniem. Mieli już połowę i chyba całkiem sprawnie im to szło. Nie wiedziała co prawda, jak radzą sobie inni, ale też nie zaprzątała sobie tym głowy, chcąc po prostu w pełni skorzystać z nietypowej opcji lekcji. Ganianie po zamkowych okolicach było ciekawą odmianą od siedzenia w jego murach, choć ostatnio miała wrażenie, że nauczyciele jakby się zmówili, żeby w ich życie wpleść większą ilość sportu. Zrównała krok z chłopakiem i już po chwili nie było po nich śladu.
/zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Chyba obaj doskonale wiemy o jakim drzewie jest tutaj mowa — zwrócił się do Lucasa, posyłając mu przy tym porozumiewawcze spojrzenie i błyskając przy tym zębami w uśmiechu o podobnej wymowie, gdy tylko żwawym tempem udali się w dalszą drogę, przeczytawszy raz jeszcze cicho pod nosem tekst trzeciej łamigłówki. Wydawało się to może nieco zbyt proste i oczywiste, wręcz podejrzanie nawet, ale Fitzgerald postanowił zaufać swojej pierwszej myśli, dobrze zdając sobie sprawę, że czasem nie warto zanadto kombinować, bo później może to boleśnie ugryźć w cztery litery. Zgodni w swoich domysłach czym prędzej pokierowali się więc ku następnej lokacji. O tym, że ponownie udało im się trafić bez błądzenia, świadczył dość charakterystycznie wyglądający kamień przewiązany niebieskawą wstążką; górująca nad nim wierzba bijąca wyglądała nadzwyczaj spokojnie, prawie jak normalne drzewo, a nie mordercza roślina, która jednym uderzeniem jest cię w stanie posłać na kilka metrów w górę co najmniej. Chyba ten wszechobecny spokój wzbudził jego podejrzenia, bo nagle chwycił kumpla za bark, żeby go zatrzymać nim zdołali się zbliżyć na odległość, którą wierzba mogłaby uznać za naruszanie jej przestrzeni osobistej – czy drzewo może mieć przestrzeń osobistą? – czy coś. — Czy to tylko ja, czy ty też masz wrażenie, że to wygląda zbyt prosto…? — odezwał, kątem oka zerkając w stronę drugiego Ślizgona; jego czoło przecięła zmarszczka, gdy zlustrował okolicę w poszukiwaniu potencjalnych pułapek, ale nadal nic nie rzuciło mu się w oczy. — Dobra, po prostu po to pobiegnę, a potem się stąd zmywamy — stwierdził ostatecznie ze wzruszeniem ramion, bo nie mieli przecież czasu do stracenia na wymyślanie nie wiadomo jak skomplikowanych planów, a następnie z różdżką w pogotowiu ruszył w stronę kamienia. So far, so good, ale kiedy tylko spróbował pochwycić materiał w dłoń… ten odskoczył poza jego zasięg, jakby sobie z niego kpiąc. Aha, czyli tu jest haczyk! Wstążeczka ani myślała z nim współpracować, a wierzba chyba uznała, że znalazł się jednak zdecydowanie zbyt blisko jak na jej gusta i drgnęła niespokojnie; skupiał się głównie na wstążce, ale kątem oka starał się też obserwować agresywne drzewo. Czuł, że nie ma za dużo czasu. — Aresto momentum — rzucił natychmiast w akompaniamencie odpowiedniego ruchu różdżką, nie mając zamiaru cackać się z kawałkiem tkaniny i jednocześnie narażać na zmiażdżenie przez wierzbę czy coś, która robiła się coraz bardziej niespokojna. Szybko zgarnął tak spacyfikowaną wstążkę z trawy, podnosząc przy okazji leżące obok galeony w liczbie dziesięciu – może wyleciały z kieszeni jakiegoś śmiałka, który usiłował się zmierzyć z drzewem i zapewne przegrał? – by następnie sprintem wrócić do kumpla ze swoją zdobyczą w dłoni. Akurat w porę, bo gałęzie właśnie szykowały się do ataku i pewnie jakby zwlekał moment dłużej, to zafundowałyby mu lekcję latania bez miotły.
- Zdecydowanie tylko jedno drzewo pasuje do opisu - zgodził się z Fitzem, kiedy przeczytali słowa kolejnej zagadki. Miejsce było dość oczywiste, jednak tylko ono przychodziło na myśl, kiedy myśleli nad tajemniczą rymowanką. To musiała być ogromna, magiczna wierzba, która stała się już legendą Hogwartu i rosła na obrzeżach zamku od wieków. Czy ktoś mówił już, że to jest zbyt proste, żeby można było powiedzieć, że jest to lekcja zaklęć z Voralbergiem? Lucasowi wydawało się, że minione zadanie błahe i tak naprawdę poradzili sobie z nim prędko, jednak teraz kiedy szkoli w stronę bijącej wierzby, która była odpowiedzią na poprzednią zagadkę, wydawało się, że zdobycie wstążki jest równie banalne. Chyba ze względów bezpieczeństwa profesor nie umieścił skrawka materiały bardzo blisko drzewa, tylko gdzieś kilkanaście metrów od jego pnia, na kamieniu. To zadanie wcale nie musiało oznaczać ich bliskiego spotkania z szalonymi gałęziami wierzby. - A widzisz. A jak ja mówię, że to podejrzane to się śmiejesz. - skomentował słowa Willa, kiedy ten rozglądał się w poszukiwaniu jakiś dodatkowych "atrakcji", które miałyby przeszkodzić im w tym zadaniu. Jednak kiedy Will podszedł do kamienia i chciał szybko chwycić niebieską wstążkę, ta podskoczyła i opadła kilka metrów dalej. Chwilę później jednak rudowłosy Ślizgon sprawnie rzucił Aresto Momentum, aby podłużny materiał opadł na trawnik przed nim. - Brawo, Fitzgerald, jesteśmy zajebiści, nikt nam tego nie odmówi - pochwalił kumpla, kiedy ten dołączył do niego, po wykonaniu zadania. Zbił z nim piątkę i dorzucił: - Dobra, lecimy dalej.
Kolejna miejscówka wydawała się być tak oczywista - od razu przyszła im do głowy bijąca wierzba - że przez moment nawet podejrzewali, że zagadka nie jest tak naprawdę prosta, a zwyczajnie podchwytliwa; jednak gdy dotarli na miejsce, od razu dostrzegli jasnoniebieską wstążkę, o dziwo ulokowaną na kamieniu. Niewiele myśląc, przemknął gibko w jego stronę, by najzwyczajniej w świecie złapać ją ręką - nie przewidział, że to raczej nie będzie takie łatwe i że skoro to lekcja zaklęc, to jasne, że będzie trzeba posiłkować się magią. Gdy tylko po nią sięgnął, tasiemka zaczęła podskakiwać w górę i wirować jak na wietrze, zgrabnie umykając jego dłoniom wyżej i wyżej, ewidentnie zaczarowana tak, by nie dać się złapać. Rzucił Yuuko skonsternowane spojrzenie, a potem sięgnął po różdżkę i przypomniał sobie zaklęcie, którego mógłby użyć. - Aresto Momentum - zawołał, a czar zadziałał natychmiast, układając niesforny kawałek materiału posłusznie na trawie. Schylając się po nią, dostrzegł leżące nieopodal dziesięć galeonów, które musiało wypaść komuś nieuważnemu, kto przechodził tędy wcześniej. Zgarnął je sobie przy okazji do kieszeni, a potem znów razem wytężyli umysły, by na podstawie kolejnej rymowanki wywnioskować, gdzie powinni iść dalej; ruszyli dziarsko, zastanawiając się po drodze, jak szło innym i czy mają jakieś szanse na podium.
/Zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Cała zagadka z każdym słowem coraz mniej jej się kleiła, zarówno w dosłownych znaczeniach, jak i przy bardziej metaforycznym podejściu. Postanowiła jednak posłuchać Willowa, który wpadł na kolejny pomysł, wydający się równie sensowny, co wierzba. A jednocześnie oba pomysły miały spore braki, gdyby dłużej się nad tym zastanowić. Co ten Voralberg namodził im w ramach swojej gry? Jeszcze brakowało, żeby się zgubili w okolicach Zakazanego Lasu, albo wpadli na buszującą w nim Violkę. Choć po tylu latach nauki i przebywania w obrębie zamku i okolic chyba trudno byłoby o zupełną utratę orientacji.
[z/t x2]
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Spojrzała na niego z szerszym uśmiechem, gdy jednak odpowiedział na jej pytanie. Ostatecznie mógł je zignorować, było dość dziecinne, a przecież byli w trakcje zajęć. Z drugiej strony odnosiła wrażenie, jakby ta lekcja byłą dość swobodna, jeśli nie liczyć wyścigu i uczucia, że musi się spieszyć. - Z tych dwóch wybrałabym musy-świstusy... Chyba. No i tylko dlatego, że nie lubię łapać uciekających żab, bo czekoladę uwielbiam - odparłą, wzruszając nieznacznie ramieniem. Trudno było wybrać jedno, ulubione, gdy kochało się wszystko, co słodkie. Szybko jednak straciła zainteresowanie tematem, gdy dostrzegła konia, a reszta potoczyła się sama. Kiedy ustatlili rozwiązanie zagadki, skierowali się bez większych problemów w okolice Bijącej Wierzby. W trakcie marszu Lou zastanawiała się, jakim zaklęciem mogłaby ją w razie konieczności zneutralizować, gdy dostrzegła wstążkę. Tak zwyczajnie tkwiła na kamieniu. Jak gdyby nigdy nic... - Nie podoba mi się to... Poczekaj chwilę - powiedziała cicho, wyjmując różdżkę i zastanawiając się, co powinna zrobić. Rzucić accio? Nie. Voralberg na pewno nie pozwoliłby im na tak proste przywoływanie wstążek. Uśmiechnęła się w końcu kącikiem ust, wyciągając różdżkę wprzód. - Saperum nom - rzuciła, a ich oczom ukazały się wszystkie pułapki, zastawione przez profesora. Aż serce zabiło jej mocniej, gdy uświadomiła sobie, że z całą pewnością byłby teraz zadowolony, widząc jej umiejętności. Bez zbędnych problemów podeszła do wstążki i zagarnęła ją, wiążąc z pozostałymi dwoma. - To gdzie teraz... - rzuciła do Felinusa, pokazując i jemu treść zagadki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cała lekcja wydawała się być dość dziwna i nietypowa. Niemniej jednak, towarzystwo Loulou było miłe. Nie znał jej co prawda doskonale, ale, mimo czasami swojej zewnętrznej natury osoby wykorzystującej innych, przeczuwał, że być może utrzyma z nią jakiś dalszy kontakt. Poza tym, dziewczyna była rozgadana, a rozmawiało się z nią po prostu dobrze. I o ile udawane bycie miłym w stosunku do innych było u niego nagminne, to być może w ostatnim czasie coś zaczęło się zmieniać. Być może na lepsze, być może na gorsze. Teraz nie miał czasu się zastanawiać. Wcześniej przytaknął na słowa Gryfonki; cukierki, o których wspominała, posiadały podobno żądło jakiegoś stworzenia, którego nie pamiętał; miał przecież inne rzeczy, które przewijały się przez jego umysł. Niemniej jednak, był w stanie stwierdzić, że te są zabijane, żeby w sumie uzyskać śmieszną, magiczną właściwość słodyczy. Nie zniechęcało go to, ale mimo wszystko... zmuszało do zastanowienia. — Innego wyjścia raczej nie mam. — przytaknął, spoglądając w stronę wstążki, która leżała na kamieniu w dość sporej odległości od wierzby. Zastanawiało go to. I w sumie nie tylko jego osobę, bo przecież kto normalny pozostawiłby zdobycz w tak widocznym i dostępnym w łatwy sposób miejscu? Nie bez powodu pod kopułą czaszki Felinusa zapaliła się czerwona lampka; trzeba było działać ostrożnie. Na szczęście dziewczyna miała znacznie większą wiedzę od niego, którą mogła spożytkować. O tyle dobrze - wszak sam raczej nie dałby rady, choć pewnie zastosowałby, gdyby mógł, teleportację indywidualną. Wystarczy tylko dobrze nakierowanie własnych myśli, zastosowanie zasady ce wu en i jakoś by to poszło... prawda? — Zastanawia mnie to, co by było, gdyby Wierzba Bijąca zaatakowała ucznia i z powodu braku profesora jednocześnie musiałby wylądować na oddziale Świętego Munga. — nie zamierzał jej tam wepchnąć, skądże! Zwyczajnie niektóre zadania mogły przyczynić się do czegoś większego, do jakiejś tragedii, jeżeli ktoś zachowałby się nieodpowiednio - a nawet jeżeli byłaby to wina ucznia, to tak naprawdę za całą sytuację odpowiedzialność ponosi nauczyciel. Prawda? Spojrzał zatem na wstążkę w kolorze lodowca, przyglądając się zagadce, jaka została tam umieszczona. Te były łatwe, jakoby nie wymagając sporego wysiłku ze strony osób biorących udział w zabawie. Ruszyli dalej, zastanawiając się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nad odpowiedzią. Na szczęście, po drodze, udało im się zgadnąć (miejmy nadzieję, że dobrze); teraz pozostało tylko tam się udać.
| zt x2
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Na szczęście z poprzednim zadaniem Lara i Ofelia poradziły sobie wręcz śpiewająco. Szybko udało im się odnaleźć wstążkę, dzięki czemu mogły udać się na dalsze poszukiwania. I dotarły do wierzby bijącej... Nikt, ale to kompletnie nikt nie pragnął zapuszczać się w okolice tego drzewa, nawet jeśli była to jedyna opcja. Każdy doskonale wiedział, do czego jest ona zdolna. Lara sama raz widziała, jak wierzba po prostu rzuciła się na przechodnia, który miał pecha znaleźć się zbyt blisko niej. Nic dziwnego, że tym razem Lara miała szczerą nadzieję, że ją i puchonkę podobna historia nie spotka. Dlatego uznała, że skoro profesor był na tyle „inteligentny”, żeby wysłać ich w to miejsce, należało jak najszybciej załatwić to, co przyszło im załatwić tutaj i uciekać czym prędzej. Ręka gryfonki ruszyła w stronę wstążki, która nagle postanowiła udać się na wycieczkę w nieznane. Lara zaklęła głośno po czym postanowiła, że najlepszym sposobem na zatrzymanie wstążki będzie rzucenie zaklęcia. Jakiego zaklęcia? Pierwsze, które pojawiło się w jej głowie to Aresto Momentum. Na szczęście wstążka zatrzymała się w miejscu i klapnęła wdzięcznie w trawę. Gryfonka wyszczerzyła zęby do swojej partnerki po czym ruszyła, aby ją złapać. I właśnie wtedy zauważyła, że na ziemi niedaleko leży 10g. Coś miała dzisiaj szczęście do kasy. Złapała galeony w garść i pochyliła się razem z Ofelią nad czytaniem kolejnej zagadki. -Dobra, chyba wiadomo, gdzie musimy iść dalej. – stwierdziła, po czym obie ruszyły na dalsze przygody.
/Zt.
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Kolejną stacją na drodze krzyżowej ich lekcji, opiętej od gorzkich, wewnętrznych żali Turnera, stała się wierzba bijąca. Przyjrzał się jej wzburzonym, niepoczytalnym gałęziom, z lekkim, pełznącym pod skórą, niepokojącym odczuciem. Zawiesił, wkrótce wzrok na Morrisie, próbując wychwycić, poznać jego reakcję. W myślach już nazwał nauczyciela szaleńcem; na całe szczęście, okazało się, że nie mają potrzeby zbliżania się w stronę porywczej i niebezpiecznej rośliny. Wstążka, obecnym razem, miała odcień błękitu – mimo artystycznego usposobienia, przez większość czasu rozróżniał zaledwie zwyczajną paletę barw. - Świetnie. Volarberg zadbał o bezpieczeństwo – ocenił, zbliżając się do kamienia, powoli, bez najmniejszego pośpiechu. Ostrożności nigdy za wiele – a zwłaszcza w obecnym miejscu. Niestety, niespodziewanie, nieznana, niedostrzegalna siła (zaklęcie?) chwyciła go nagle za kostkę, unosząc prędko do góry. Znał doskonale ten urok, z początku uznany za jakiś ponury żart. - Kurwa – dał popis swej elokwencji, zaciskając dłoń silniej na rękojeści różdżki. - Liberacorpus – powiedział i opadł szczęśliwie na ziemię. Przeczesał niedbale włosy, nadal złożone (jak zawsze) w czesany pośpiechem chaos. Kolejna wstążka już należała do nich; w zamian za stosunkowo niewielką cenę, której obecnie, jeszcze nie był świadomy.
Plusem całego przedsięwzięcia, poza ganianiem krów po polu w jakimś niejasnym dla Morrisa scenariuszu był fakt, że... miał względnie święty spokój. Gdyby miał się zastanawiać w czyim towarzystwie najchętniej wymęczyłby tę lekcje, uznałby, że towarzystwo ślizgona wypadało bardzo korzystnie w potencjalnych kompilacjach. Nie musieli sobie niczego udowadniać, nikt się przed nikim nie popisywał, Lyall zaraz przypomniał sobie dlaczego darzył Virgila specjalnymi względami. - Viva la Voralberg. - mruknął pod nosem, bo wydawało się, że ostatnimi czasy w Hogwarcie zachowanie minimum warunków bezpieczeństwa, gdzie uczniowie chadzali sobie na wycieczki do zakazanego albo ciskali w siebie klątwami , to wielki sukces na miarę ponadprzeciętnych osiągnięć.- Gdybym musiał iść pod to drzewo to bym pierdolił i wracał do zamku. - podsumował. Ostatnim razem jak ten ułom Swansea kazał mu na miotle latać wokół pnia to już się dość naoglądał natury tego cholerstwa. Nie zdążył dodać Turnerowi dalszej części swojego komentarza, bo ten fiknął w powietrzu po czym upadł na ziemię. - Okej? - zapytał podając chłopakowi rękę by pomóc mu wstać. Po przeczytaniu kolejnej zagadki ruszyli w dalszą drogę.
Po zajęciach z zielarstwa, szukając miejsca do rozmowy, a przy okazji, żeby nie być na widoku wszystkich, skierowała swoje kroki w stronę Bijącej Wierzby, zatrzymując się jednak w bezpiecznej odległości od drzewa. Nosiła się z zamiarem naprostowania wszystkiego już od jakiegoś czasu. Zazwyczaj nie zależało jej na wyjaśnieniach, gdy rzeczywiście dochodziło do spięć nie z jej winy. Wtedy nie dbała o to, co ktoś o niej pomyślał, jakie wyciągnął wnioski. Pewnie nie myślałaby o przeproszeniu Maxa, gdyby nie fakt, że naskoczyła na niego z zupełnie nie jego winy. To stopniowo ją zżerało od środka, sprawiając, że powoli miała problem znowu na niego patrzeć, aby nie przypominać sobie tamtej kłótni. Przecież to, że nie lubiła nagłego dotyku, spoufalania się, nie oznaczał, że od razu reagowałaby awanturą. - Chciałam właściwie przeprosić za mój wyskok na ostatniej próbie - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Nienawidziła przepraszać, do tej pory nie musiała tego robić i zwyczajnie miała z tym problem. Sama myśl, że powinna, wywoływała w niej irytację, choć nie powinna dodatkowo się nakręcać. - Pewnie i tak niewiele cię to obchodzi - dodała, wzruszając lekko ramieniem. Nie wydawał się jej kimś, kto przejmuje się czymś takim jak wyskok nowej dziewczyny, Szczególnie że ani nie próbowali, chyba, się zaprzyjaźnić, a jedynie mieli wspólnie wziąć udział w przedstawieniu. Teraz nawet nie wiedziała, czy on będzie i czy na pewno oni wezmą w nim udział. Mimo to chciała mieć wszystko wyprostowane. Ostatecznie, jeśli ma uznawać ją za wariatkę, niech ma pełny obraz tamtego zdarzenia. - Właściwie odreagowałam wtedy na tobie wiadomość od Hala, że wyjeżdża tuż po tym, jak mnie przeniesiono. Byłam wściekła, idąc na próbę, a potem doszedł mój problem ze zbytnią bliskością obcych i niepotrzebnie naskoczyłam - dodała, nieomal na jednym oddechu, po czym zamilkła, przygryzając policzek od środka. No... Powiedziała. To mogła już wracać do siebie? Właśnie przez takie idiotyczne uczucie, jakie teraz miała, nie lubiła przepraszać i tego zwyczajnie nie robiła.
Niestety Nessa odrobinę obiła się przy huśtawce i musiała odpuścić sobie dzisiejsze zajęcia. Ze smutkiem ruszyłem samotnie do kolejnego przystanku, żeby chociaż skończyć samotnie to zadanie. Na moje szczęście na żwirowanej drodze spotkałem Moe, która okazało się również nie miała żadnego towarzystwa. - No, Nessa musiała pójść i zostałem. Sam. Najwyraźniej na Twoje szczęście, teraz możesz mieć takiego niesamowicie przystojnego towarzysza teraz - mówię i pokazuję na siebie, a dokładnie na swoją twarz pooraną od ostatniego uroczego wyjścia podczas romantycznej celtyckiej nocy. Kiwam głową na Twoje słowa o patronusie i daję Ci przejąć stery byś mogła wykazać się eleganckim zaklęciem. - Super! - mówię i prędko zgadujemy gdzie powinniśmy iść dalej, bo wydawało się to być całkiem proste. Kiedy jednak jesteśmy na miejscu, rozglądamy się dość niepewnie, bo ja tam nic nie widzę, ale może to ten dziki kot uszkodził mi też wzrok, kto wie. - O jest! - mówię i niefrasobliwie podchodzę do wstążki, by po prostu ją wziąć wcale nie przejmując się drzewem. Dopóki oczywiście nie wyskakuje z ziemi i nie smaga mnie korzeniem jak bicz. - Co jest kurwa... - mówię i uciekam w popłochu od tego durnego drzewa, z powrotem do kapitan Gryffindoru. - Proszę bardzo - podaję szarmancko wstążkę dziewczynie, kiedy znaleźliśmy się już poza zasięgiem biczowych gałęzi i mogliśmy przejść dalej.
/zt
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie bardzo wiedział, o czym chciała z nim niby gadać, ale nie był osobą, która spierdalała od czegoś podobnego, bo tak. Postanowił więc pójść za nią i przekonać się, co było na tyle ważne, że dziewczyna chciała z nim porozmawiać na osobności, jakby chciała mu, kurwa, miłość wyznawać. To go niepomiernie ubawiło, ale oczywiste było, że nie o to tutaj chodziło i pewnie Lou miała do niego jakiś inny jebany problem, być może nawet w kontekście tego całego przedstawienia, jakie w końcu ich czekało. Mieli już pomysły, wiedzieli, co powinni zrobić, ona miała ćwiczyć zaklęcie, by odpowiednio transmutować jego ubranie, ale nadal nie bardzo wiedział, jak chcą to wykonać. Spacerując po scenie, bo był, kurwa, pewien, że Lou nie da się wziąć na ręce, by w ten sposób pokonać całą tę drogę i nie zamierzał nawet próbować tego robić. W międzyczasie jednak przyszło mu łba jeszcze coś, co mogli wykorzystać. I o tym właśnie myślał, gdy szedł za nią, z dłońmi schowanymi w kieszeniach. Przystanął, gdy ona to zrobiła, rzucił okiem na Wierzbę Bijącą, a potem spojrzał na Lou i uniósł lekko brwi. - Przepraszasz i z góry coś zakładasz? Niezła jesteś - powiedział na to nieco ironicznie. Nie lubił czegoś podobnego i gdyby tylko ograniczyła się do pierwszej części wypowiedzi, pewnie skinąłby głową i tyle, a tak musiał dorzucić swoje trzy grosze, jakby chciał sprawdzić, czy dolanie oliwy do ognia poskutkuje pięknymi płomieniami, czy może jednak nie. Nim jednak zdołał jeszcze cokolwiek z siebie wyrzucić, ona wypaliła ze swoim, a Max nieznacznie przekrzywił głowę, bo do chuja pana, nie bardzo ogarniał, o czym ona teraz pierdoliła. - No, a on to, jaki ma z tym związek? To jakaś twoja przyzwoitka, czy ki chuj? - rzucił, bo mimo wszystko do jego uszu nie dotarły plotki, że była jego krewną, a ponieważ ani trochę nie przypominała nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami, nie był w stanie samodzielnie połączyć kropek, jakie miał przed nosem. Wiedział tylko, że ją przenieśli no i chuj, nie interesował się za mocno tematem.
Wyznać miłość?! Merlinie broń! Nawet nie chodziło o niego, co o samo wyznawanie podobnych rzeczy. Nie potrafiła sobie wyobrazić samej siebie w takiej relacji, a więc o żadnych wyznaniach nie było mowy. Dodatkowo, z pewnością nie wybrałaby podobnej formy, co w tej chwili do przeprosin. Z całą pewnością, gdyby nie wizja zbliżającego się przedstawienia, próbowałaby zagłuszyć odczuwane na jego widok wyrzuty sumienia, ale niestety, to nie było możliwe. Kiedy skomentował jej słowa, zacisnęła zęby, czując, jak wraca irytacja, ale nie mogła na niego naskoczyć. Jedynie całą sobą zdawała się go pytać, czy może się myli, mając nieco buntowniczo uniesiony podbródek. Jednak ostatnim, czego teraz chciała, to kłótnia z Maxem, gdy próbowała naprawić ostatnią. Przymknęła na moment oczy, unosząc dłoń, jakby prosząc o chwilę, po czym spojrzała na niego już spokojniejsza. - Masz rację, mój błąd... - odezwała się cicho. I nienawidzę przepraszać, więc przyjmij wszystko, jakie jest, a nie wytykaj mi błędy, dodała w myślach, powstrzymując się od powiedzenia tego na głos. Spokój, potrzebowała spokoju. Zaraz jednak zmarszczyła na moment brwi, z wolna zaczynając mrugać w niezrozumieniu, że on nie rozumiał, dlaczego Hal był ważnym elementem całości. Odchrząknęła, przygryzając policzek od środka i spoglądając na moment w bok. Nie miała ochoty mu się zwierzać, ale nie mogła wyjaśnić powiązania, bez kontekstu. - Powiedzmy, że jest przyzwoitką, a właściwie był, zanim wyjechał - zgodziła się, wzdychając i opierając dłonie na biodrach, wyraźnie nie wiedząc co z nimi zrobić. - To mój wujek, mama jest Brytyjką. Rodzina odesłała mnie pod jego pieczę, a on w niecały miesiąc po moim przyjeździe wyjechał... W tamtym dniu dowiedziałam sie o jego wyjeździe i tym, że nie wie kiedy wróci, a tym samym ja nie wiem, co dalej. W wakacje tu nie mam gdzie zostać, a do Riverside... - urwała, krzywiąc się z irytacją i odwracając wzrok od Maxa. Nie chciała o tym nikomu mówić, a teraz brzmiała jak jęcząca mimoza. - Nie skarżę się na nic, jedynie wyjaśniam. Mimo wszystko nie powinnam tak na ciebie naskoczyć... - dodała nieco spokojniejszym tonem, wracając do niego spojrzeniem i zaplatając ramiona na piersi.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Chuj go w sumie obchodziło, czego dokładnie chciała, ale musiał przyznać, że nieco go bawiła cała ta sytuacja, jakby nie wiadomo co się miało wydarzyć, jakby za chwilę miało się okazać, że ma mu do zakomunikowania jakąś niesamowitą wiadomość, ale nic podobnego nie przychodziło mu do łba, tak więc po prostu sobie dookoła tego wędrował, czekając na to, co dziewczyna zamierza z siebie wyrzucić. Przeprosiny, a później jej postawa świadcząca o tym, że i tak ma rację, były czymś, co Max skomentował krzywym uśmiechem i kręceniem głową, bo takiego odpierdalania to chyba się po niej nie spodziewał. Tak, zdecydowanie musiała stawiać na swoim, nawet w takich błahych sprawach, z góry wiedziała, co kto pomyśli, co zrobi i jak się zachowa. To akurat Maxowi się nie podobało, podobne rzeczy dość srogo go wkurwiały, ale na razie pozwalał jej tam pierdolić, co chciała, bo w końcu poza tymi wybrykami była całkiem spoko dziewczyną. Aczkolwiek powinna zdecydowanie zejść z tego swojego piedestału księżniczki. - Wujkiem? Nie pierdol - powiedział na to, zamrugał i zaśmiał się głośno. Na to by w życiu nie wpadł, ale przynajmniej teraz pewne sprawy stawały się nieco jaśniejsze, miał wrażenie, że po prostu więcej wiadomo, że pewne rzeczy można jej, powiedzmy, wybaczyć. Skoro mężczyzna wziął i spierdolił, bo jakieś nastolatki się na niego obraziły, a Max podejrzewał, że to wszystko wiązało się z tą całą pojebaną sprawą z meczem, czy chuj tam wie z czym, to nie dziwił się tak do końca, że Lou miała przesrane i przy okazji nasrane w głowie, czy coś. Skinął jej lekko. - Chujowa sprawa - stwierdził jedynie i lekko wzruszył ramionami. - Teraz chyba już ci lepiej, co? I nie przypierdolisz mi, jak powiem, że pomyślałem, że można pociąć kawałki błyszczącej folii, żeby wzbić je w powietrze zaklęciem? - powiedział, jakby całkowicie spokojnie przechodząc do porządku dziennego nad tym, co się stało. Ona nie lubiła przepraszać, on nie lubił się z tym pierdolić, więc w gruncie rzeczy byli kwita. Czy coś.
Pokory musiała się dopiero nauczyć, a przynajmniej tej, którą powinno się mieć w trakcie przeprosin. Dla niej było to jak odsłanianie brzucha przez zwierzęta. Pokazywała czuły punkt, w który każdy mógł uderzyć i to jej nie odpowiadało. Nie lubiła przepraszać, nie robiła tego, zazwyczaj jej na tym nie zależało. Tym razem przeszkadzała jej dziwna atmosfera między nimi, a irytacja, którą czuła w trakcie wykonywania zadania z koła IKE jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna to wyprostować. Nie wiedziała jak. Mówiła "przepraszam", ale nie czuła tego. Już wyjaśnianie szło jej o wiele lepiej. Przynajmniej w jej odczuciu. Skinęła głową, krzywiąc się nieznacznie. Ukochany wujek, który zawsze był ulubionym członkiem rodziny, nagle zostawił ją samą sobie. Mogła wracać do Kanady, ale tak naprawdę nie miała do czego i coraz bardziej to sobie uświadamiała. Musiała zostać w Hogwarcie i tu skończyć szkołę. Z czystą kartą, z dala od rodziny i ich próbie przeciągnięcia jej na swoją stronę. Jaki sens być pupilkiem babci, gdy reszta kuzynostwa ma ochotę potraktować cię avadą? Raz zareagowała odpowiednio do sytuacji i ją odesłano. Nie miała do czego wracać. Gorzej, że teraz nie miała gdzie się zatrzymać na dwa miesiące. Słyszała o miesięcznym wyjeździe z Hogwartem, ale co potem? Nie czuła się dobrze z myślą, że będzie musiała prosić innych o pomoc, albo spać na dziko. - Przecież przeprosiłam - jęknęła cicho, na jego upewnianie się, że mu nie przypierdoli, zaraz też przekrzywiając nieco głowę z zainteresowaniem. - Mieniłoby się jak łuski, albo pęcherzyki powietrza. Wyglądałoby dobrze... Jeśli światła udałoby się, żeby były zielone i niebieskie... A ciebie chyba podarujemy sobie z malowaniem całego. Tatuaże jedynie dodadzą efektu, Alise też tak stwierdziła, gdy z nią rozmawiałam - zaczęła mówić, wyobrażając sobie, jak rzeczywiście mogłoby to wyglądać. Podobała jej się ta wizja, co mógł dostrzec po lekkim uśmiechu, jaki wyszedł na jej twarzy, gdy w zamyśleniu patrzyła gdzieś obok niego. Może chociaż udałoby się, żeby dobrze wyglądało? Bo raczej i tak nie będą wybitni.
Nie była pewna (no dobra, doskonale wiedziała, kto wpadł na ten pomysł, ale o tym cicho sza!), kto zaproponował ten rodzaj aktywności fizycznej, czy była to puchonka, czy krukonka. Niemniej Valenti wyraziła swoją wielką aprobatę względem tego pomysłu. Nie znała świetnie Violetty, ale coś jej podpowiadało, że razem raczej nie będą się nudzić. Stawiła się niedaleko bijącej wierzby, ze swoim nimbusem na barku i zaczęła od szybkiej rozgrzewki. To, na co się porywały, mogło zakrawać o głupotę, wręcz debilizm. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeśli jakiś nauczyciel złapie ich na tym wszystkim, porachuje im kości, jeśli jeszcze będzie co z nich zbierać. Ale Silvia już napaliła się na ten pomysł i nie było opcji, aby mogła go odpuścić. Dlatego nim jeszcze pojawiła się krukonka, wyczarowała kilka gruszek, które przy użyciu odpowiedniego zaklęcia, pozaczepiała na przeróżnych gałęziach drzewa. Widać było od razu, że bijąca wierzba nie była z tego powodu najbardziej szczęśliwa, ale to chyba tylko bardziej zmotywowało włoszkę do zrobienia tego, co zrobić zamierzała. -Cześć! - przywitała się, kiedy ujrzała @Violetta Strauss, szczerząc zęby w jej stronę i wskazując na bijącą wierzbę.- I jak? Podoba Ci się efekt? - dopytała jeszcze, po czym obie wskoczyły na miotły i najwyższy czas było rozpocząć dzisiejszą zabawę.
Kostki: Rzucamy za każdym razem 2 kostki: 1xk6 na to, co zrobi bijąca wierzba, 1xliterki na to, żeby wiedzieć, jak nam pójdzie
Wierzba:
Spoiler:
1 - Wierzba uderzyła w Ciebie bardzo mocno, zrzucając Cię z miotły! (-3 oczka do literki) 2 - Wierzba uderzyła w Ciebie trochę lżej, ale i tak dało się to odczuć. Wybierz sama gdzie trafiła (-1 oczko do literki) 3 - Nie wiesz, czy na chwilę wierzba uśpiła się, czy co, ale skutkowało to tym, że ruszyła w ostatnim momencie do ataku, zmuszając Cię do zmiany koncepcji (brak możliwości złapania gruszki) 4 - No dobra, tym razem poszło bez żadnych większych przeszkód, chyba wierzba miała Cię w... w gałęziach. (brak dodatkowego efektu) 5 - Wierzba atakuje Cię zawzięcie, ale w zasadzie nic sobie z tego nie robisz! Nie ma szans, aby Cię dzisiaj dosięgła (+1 oczko do literek) 6 - Jak to możliwe, że idzie Ci tak świetnie przy tak niesprzyjających warunkach? Jakbyś mogła wychwycić każdy ruch bijącej wierzby i skutecznie ominąć jej gałęzie! (+2 oczka do literek)
Łapanie gruszek:
Spoiler:
A, B - Nie jesteś pewna czemu, ale nie możesz w ogóle poradzić sobie z podleceniem do odpowiedniej gruszki. Nie masz najmniejszych szans na jej złapanie. C, D - Chyba trochę się spłoszyłaś, bo gałęzie jakby nagle zaczęły mocniej się ruszać, więc nie byłaś pewna, czy podjęcie próby to dobry pomysł. Nie ma szans na złapanie gruszki E, F - Robisz piękną szarżę pomiędzy gałęzie. Łapiesz gruszkę i dumna zmierzasz na zewnątrz! Ale nie zauważasz tego jednego uderzenia przez co owoc wyślizguje Ci się z dłoni. Jednak już nie masz gruszki. G, H - Szału nie ma, dupy nie urywa. Ale gruszka jest. I - Mimo, że popełniasz minimalny błąd, to i tak ostatecznie wszystko kończy się dobrze! J - poszło Ci fenomenalnie, łapiesz gruszkę bez najmniejszego problemu!
Za każde 10 pkt w kuferku z gier miotlarskich do wykorzystania jest 1 przerzut. Od 3-ciej tury obowiązuje
Ostatnio zmieniony przez Silvia Valenti dnia Pią Maj 29 2020, 12:00, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chyba nikogo nie dziwił fakt jak dobrze dogadywała się z większością graczy Quidditcha. Nawet jeśli dzieliła ich większa różnica wieku lub nie znali się jakoś szczególnie. Chyba podobnie było w przypadku Silvii, z którą może nie zdążyła się za bardzo poznać, ale wiedziała, że z pewnością będzie stanowiła dla niej idealną partnerkę do treningów. W końcu widziała jej popis w czasie meczu z Gryfonami, który zdecydowanie zasługiwał na wielkie uznanie. No i nie zapominajmy, że Strauss uważnie śledziła składy profesjonalnych drużyn oraz ich postępy także zdawała sobie sprawę z tego, że Valenti zajmowała się grą profesjonalnie. - Hej - przywitała się krótko, gdy pojawiła się w końcu na miejscu wraz ze swoim Nimbusem. Może nie powinna tego robić... Nie, zdecydowanie nie powinna tego robić, ale wyraźnie spodobał jej się pomysł ćwiczeń przy Wierzbie Bijącej chociaż poprzednim razem skończyło się to dla niej wybitym barkiem, który musiała zaleczyć Whitehorn. Tym razem jednak nie zamierzała korzystać z jej usług także lepiej, by wszystko było w porządku. Uśmiechnęła się jedynie, gdy spojrzała na porastające wierzbę gruszki, które zdecydowanie były dziełem Puchonki i rozciągnęła się jeszcze nieco zanim w końcu wsiadła na swoją miotłę. Nie chciała marnować czasu dziewczyny także nie zdecydowała się na przeprowadzenie pełnej rozgrzewki, a ograniczyła się do krótkiego rozprostowania kości. - Wygląda znakomicie - skomentowała nim obie wzbiły się w powietrze. Zadanie wydawało się dosyć proste, ale charakterne drzewo z pewnością sprawi, że nie będzie to wcale takie łatwe. Strauss szybko upatrzyła jedną z gruszek i przylgnąwszy ciałem do trzonka własnej miotły ruszyła w jej kierunku, starając się przy okazji wyminąć świszczące w powietrzu gałęzie wierzby. I już znajdowała się naprawdę blisko, gdy jedna z wici rośliny uderzyła prosto w jej prawe ramię. Tępy ból zaczął się rozchodzić po kończynie, a sama Krukonka odbiła nieco w lewo pod wpływem siły wymierzonego ciosu, kierując się do swojego celu po lekkim łuku. W każdym razie szczęśliwie udało jej się dorwać gruszkę, która znalazła się w jej dłoni. I już miała oddalić się z miejsca zdarzenia, by móc przypuścić kolejny atak na inny owoc, gdy nagle tuż obok śmignęła kolejna gałąź, która wytrąciła jej osobliwy złoty znicz z ręki. I to by było na tyle z tej zabawy. No, ale cóż. Trzeba lecieć dalej i nie dać się trafić.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Szybko zaczęła zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno, zabawa przez nią zaproponowana, była odpowiednia. Mogły sobie zrobić ogromną krzywdę, choć Włoszka wciąż wierzyła święcie w to, że nic podobnego nie będzie miało miejsca. Jednak kiedy zobaczyła, jak Violetta śmiało rusza w kierunku gałęzi i ogrywa nimi dwa razy, poważnie zaczęła wątpić w powodzenie tego przedsięwzięcia. -Violetta! Nic ci nie jest? - zapytała, kiedy krukonka już wyłoniła się spośród gałęzi, bez żadnej zdobyczy w dłoni, a widocznie obolała. Nie wyglądało to dobrze, trzeba było to powiedzieć wprost. Chyba nie miało jednak być tak łatwo. Silvia westchnęła głęboko po czym sama ruszyła szybko w stronę bijącej wierzby. A ta, jakby zupełnie zamarła w kompletnie niezrozumiały dla niej sposób. Nie zamierzała jednak zatrzymywać się i kontemplować nad tym przecudnym zjawiskiem. Po prostu wleciała śmiało między gałęzie, złapała pierwszą gruszkę, która nawinęła się na jej torze lotu i czym prędzej wyleciała na powierzchnię. Choć tyle, że udało jej się coś złapać i nie oberwać! Ten mikroskopijny sukces jakby przywrócił jej wiarę w kuriozalny wręcz plan. -Może spróbuj teraz? Wygląda jakby była uśpiona, ale nie wiem czemu - zaproponowała krukonce z nadzieją, że tym razem nie oberwie tak mocno, jak poprzednim razem.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To nie był dobry początek treningu. Z pewnością nie. Wyglądało na to, że musiała bardziej uważać na rozbrykaną wierzbę, która wyraźnie jej nie lubiła. Miała tylko nadzieję na to, że da sobie radę i nie pozwoli na to, by zostać trafioną raz jeszcze. - Wszystko okej! - odpowiedziała, gdy tylko Valenti spytała ją czy nic jej nie jest. Co prawda ramię bolało dosyć konkretnie, ale nie na tyle, by sygnalizować poważniejszy uraz niż po prostu obite mięśnie. W końcu zawsze mogło być gorzej. Zresztą póki tylko mogła utrzymać się na miotle to wszystko było dobrze. Dopiero, gdyby spadła i nie była w stanie z powrotem wsiąść na Nimbusa to stwierdziłaby, że coś jest nie tak. Jeśli jednak chodzi o Silvię to jej występ był... naprawdę dobry. Chociaż z drugiej strony z dziwnego powodu drzewo zamarło i nawet nie próbowało strącić Puchonki z miotły. O co tu chodziło? Szepcząca z wierzbami czy co? Naprawdę nie wiedziała jakim cudem dziewczyna dała sobie radę. - Może ją zmęczyłam? - zapytała z lekkim rozbawieniem po czym ruszyła prędko ku jednej z gruszek, ale wierzba nagle ożyła i zaczęła machać swoimi witkami, które świszczały w powietrzu jak rozszalałe bicze. Istniało zbyt wielkie ryzyko, że zostanie zrzucona z miotły przez silne uderzenie wierzby. Dlatego szybko skręciła miotłę, by zawrócić i wrócić do Valenti. - Raczej się nie przebiję... Zobaczmy czy ciebie bardziej lubi - skomentowała jeszcze.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Przepraszanie nie było w cenie. Nie było łatwe, a Maxa nigdy nie było na nie stać, ale to już była zupełnie inna historia i nie chciało mu się z tym w chuj pierdolić, wolał to zatrzymać dla siebie i nie musieć babrać się dodatkowo w tym gównie, bo już i tak naprawdę nieźle przyjebał. W pewnym sensie rozumiał więc, jakie trudności miała w tej chwili Lou, ale oczywiście, nie zamierzał jej o tym mówić, bo jeszcze tak go nie pojebało, żeby w podobne rzeczy się bawić. Nie uważał jej za przyjaciółkę, ani kogoś niesmaowicie bliskiego, to, że należeli do jednego domu, że mieli wspólne zajęcia, zadania, to jedno, ale prawdziwa więź była czymś zupełnie innym. Uwielbiał ją wkurwiać, bo potrafiła odpowiadać w sposób, który nie udawał się każdemu, ale mimo wszystko widział między nimi cień tego jebanego bagna, kiedy postanowiła postawić na swoim i zachowała się, jak się zachowała, co Maxa wyjątkowo wpierdoliło, ale ostatecznie, jak widać, zamierzał przejść nad tym do porządku dziennego. Bo na chuj miał się obrażać, jak jakaś pojebana cipa? To w sumie była jej sprawa, jak chciała to rozegrać, a nie byli sobie tak bliscy, żeby podobne występy naprawdę jakoś mocno zabolały, czy spowodowały, żeby zaczął niespodziewanie myśleć o tym, co dalej. - Mmmm, nie wiem, kto zajmuje się światłami, my czy chuj wie kto, ale by pasowa... Rozmawiałaś z Ali? - rzucił i zamrugał, a potem uniósł brwi, jakby chciał zapytać na chuj, ale w gruncie rzeczy nie miał siostry na wyłączność. Zaczął się jednak poważnie zastanawiać, co ta napierdoliła do głowy Gryfonki, bo miał pewne obawy, że poleciały jakieś pojebane teksty o tym, że jest dobrym chłopcem, tylko trochę zagubionym i miał ochotę wywrócić oczami na samą myśl. - Omawiałyście ułożenie łusek wsród tatuaży, czy planowałyście założyć mi sieć rybacką na łeb? - spytał, wyraźnie rozbawiony. Założył ręce na piersi, zerkając jednocześnie w stronę wierzby, by upewnić się, że za moment im jednak nie przypierdoli, a później spojrzał znowu na Lou. Niewiele o niej wiedział, jak widać, ale nie czuł się z tego powodu źle, zastanawiał się tylko, ile razy zdąży ją jeszcze naprawdę wkurwić, bo to było co najmniej zabawne. Przynajmniej teraz, kurwa, go słuchała, a nie zachowywała się, jak pani na bani. Gdyby nie ten jej jebany wyskok, to właściwie mógł powiedzieć, że w sumie ją lubi, była całkiem, cóż, znośna, czy coś. - Ale nie zdążę do występu z króliczą łapką - rzucił jeszcze i uniósł lekko brwi.
Nie szło im najlepiej. Im dłużej latały, tym bardziej głupi wydawał się być pomysł na który wpadła Valenti. Wszystko wskazywało na to, że jak tak dalej pójdzie, to obie dziewczyny skończą w naprawdę złym stanie w skrzydle szpitalnym. I dobrze by było, gdyby to było tylko skrzydło szpitalne. Nawet nie chciała wyobrazić sobie, co by powiedział jej wuj bądź Thomen, gdyby się dowiedzieli, że przez własną głupotę stała się tymczasową rezydentką munga... Obserwowała jak Struss próbowała sobie poradzić z gałęziami, które nagle dziko ożyły. Jeszcze przed chwilą w ogóle się nie poruszały, a teraz? Teraz nic nie wskazywało na to, żeby miały się uspokoić. Zaniepokojona przygryzła wargę, kiedy krukonka ostatecznie nawet nie podjęła próby wlecenia w gałęzie. -No dobra, to próbuję. - wypuściła powietrze z płuc po czym natarła na drzewo, kładąc się nisko na trzonku miotły. Gałęzie szalały, ale jej jakoś szło. Złapała kolejną gruszkę i zaczęła wylatywać z pomiędzy drewnianej pułapki, kiedy nagle przed nią wyrosła gałąź, której nie była w stanie wcześniej zauważyć. Uderzyła ją z całej siły w brzuch, tym samym pozbawiając ją powietrza. Chyba instynkt zadziałał, bo mimo wszystko puchonka gruszki nie puściła. -Avvita il salice!* - krzyknęła w kierunku wierzby, naprawdę wkurwiona, nieświadomie mówiąc w swoim ojczystym języku. Oddaliła się na bezpieczną odległość od wierzby i zawisnęła w powietrzu. -Jak tak dalej pójdzie, to nas pozabija to drzewo. - mruknęła do Violetty, już znacznie spokojniejszym tonem.
Avvita il salice!* - pieprzyć tę wierzbę!
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Pomysł nie był głupi. Tylko wykonanie było chujowe. Przynajmniej w wykonaniu Strauss, której jakoś wybitnie nie szło. Może się nadwyrężyła w czasie jednego z poprzednich treningów? W końcu normą było to, że ostatnimi czasy obrywała, gdy tylko starała się wprowadzić nieco bardziej zaangażowany lub też... kreatywny sposób ćwiczeń. Może powinna nieco odpuścić? Chociaż i Silvii zabrakło szczęścia, bo gałąź drzewa uderzyła ją z całej siły w brzuch. To z pewnością musiało boleć, ale całe szczęście Włoszka dalej się dzielnie trzymała na miotle. Zapewne nie mogło być aż tak źle. Chyba udało im się wkurwić to drzewo. I to całkiem nieźle. - Nie będzie aż tak źle. Uwierz mi - odparła jeszcze nim ponownie pochyliła się nad trzonkiem, na którym poprawiła uchwyt dłoni po czym pomknęła w kierunku wierzby. Po raz kolejny znalazła się w zasięgu świszczących w powietrzu gałęzi, które chciały ją wyeliminować z gry. Wykonała kilka naprawdę zwinnych manewrów lawirując pomiędzy tymi swoistymi batami, ale im bliżej się znajdowała tym gorzej było. Do ataku rzuciły się także te mniejsze i krótsze gałęzie tworząc chaos, przez który nie przebiłaby się bez narażenia siebie czy Nimbusa. Dlatego też musiała zawrócić i pokonać po raz kolejny trasę wstydu bez zbliżenia się do jednej z gruszek. - To drzewo nas nienawidzi! - rzuciła jeszcze w kierunku Valenti, gdy znajdowała się już w dostatecznej odległości od wierzby.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Bycie rozpieszczanym dzieckiem czasem odzywało się w najmniej oczekiwanych momentach i nie mogła na to nic poradzić. Zarówno w postaci trudności w przepraszaniu, jak stawianiu na swoim niezależnie od tego, czy druga strona miała rację. Powinna była z tego już dawno wyrosnąć i zazwyczaj w miarę nad sobą panowała, bo miała świadomość, że tak zwyczajnie się nie da. Nawet nie chodziło o to, czy wypada, czy nie wypada tak się zachowywać. Nie byłaby w stanie znaleźć nikogo do towarzystwa, gdyby każdym mogła dyrygować. Nie bawiło jej to, nie zachęcało do znajomości. Niestety, w trakcie kłótni, gdy emocje brały górę, bardzo często wychowanie dawało o sobie znać, nie tylko w doborze zaklęć, ale tonie głosu, zachowaniu. Żałowała tego, ale nie miała ochoty dalej przepraszać, bo i za co? Za to, że jest taka, na jaką ją wychowano i do czego ją przyzwyczajono? Nawet dla niej brzmiało to dziecinnie, słabo, jak ucieczka. Na szczęście chłopak zdawał się nie rozgrzebywać tego, dokładnie tak, jak zakładała, o czym faktycznie nie powinna była mówić głośno. Ostatecznie była świadoma, że nie są ze sobą szczególnie mocno zaprzyjaźnieni, nie pałali do siebie miłością, więc nie miał powodów, aby ubolewać nad tym, że go przeprosiła, ale nie za wszystko, nie za całe swoje zachowanie. Nie zdążyła opanować, krótkiego parsknięcia śmiechem na jego reakcję, gdy usłyszał o Alise. Odchrząknęła, biorąc głębszy wdech, zanim udzieliła odpowiedzi. Czemu tak się dziwił? Przecież każdy mógł ją znać, a Alise także brała udział w musicalu. - Przysiadła się, gdy szkicowałam trytona, próbując narysować łuski... W ramach pokazu jak powinnam to zrobić, trochę rozmawiałyśmy i o tobie także, siłą rzeczy, wspomniało się - odpowiedziała, nieco ostrożniej dobierając ostatnie słowa. Nie wiedziała, jak on to odbierze, a nie chciała, żeby uznał, że dała się złapać na anielski uśmiech. - Zanim dowiedziała się, że z tobą pracuję, uznała, że nadawałabym się na syrenkę i powinnam mieć stanik z muszelek. Tobie z kolei zrobiła taką reklamę, że nie wiem, dlaczego nie stoi za tobą teraz żadna kolejka dziewczyn w oczekiwaniu, aż ja przestanę zawracać ci głowę błahostkami - dodała, uśmiechając się kącikiem ust. Jak to było? Przystojny, cudowny facet, który zyskuje przy bliższym poznaniu. Dość ciekawie brzmiące, ale nie miała ochoty tego testować. Wzruszyła ramionami, poprawiając upięcie włosów. Wetknęłaby dłonie do kieszeni spodni, ale niestety! Mundurek przewidywał jedynie spódnicę, a te nie miały kieszeni... Jednak po chwili to ona uniosła brew w zaskoczeniu i nieświadomie wysunęła nieco wyzywająco podbródek. - Dlaczego chcesz mieć króliczą łapkę? Myślałam, że każdy twój tatuaż ma konkretne znaczenie, więc dlaczego miałbyś marnować na nią miejsce? - spytała, próbując nie myśleć o tym, że sama powiedziała mu, że brakuje mu takiego tatuażu, a także, że przyznała mu, że podobają jej się. Drugi raz wspominał o nim i wiedziała, że jeśli rzeczywiście zrobi sobie nową ozdobę w kształcie kończyny królika, będzie odczuwać za każdym razem skrępowanie przemieszane z irytacją. - Może uda się z tymi światłami. Wciąż nie wiem, co z mgłą... Czy jesteśmy w stanie załatwić, albo wyczarować suchy lód - mruknęła, próbując wrócić do rozmowy o przedstawieniu, które wciąż miała nadzieję, że nie dojdzie do skutku. Nie lubiła publicznych wystąpień.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Bycie rozpieszczonym dzieckiem nie popłacało. Ani teraz, ani nigdy, bo potem w życiu można było mieć naprawdę w chuj trudno, ale to nie była jego broszka, to nie on powinien się tym, kurwa, przejmować, to nie on powinien się na tym skupić. Ostatecznie bowiem to było jej życie i mogła sobie z nim robić, co chciała, dostała jednak przynajmniej zdaniem Maxa, reakcję odpowiednią do tego, co zaprezentowała, nic zatem dziwnego, że skończyło się, jak się skończyło. Być może problemem było również to, że po prostu Brewer nie trawił podobnych zachowań, kojarzyły mu się z jego przyrodnim rodzeństwem, któremu pewien kutas pozwalał na wszystko, co tylko chcieli. Jeśli podobne rzeczy były w nim naprawdę zakorzenione, trudno było przez to przeskoczyć, nawet jeśli nie było się takim zjebem, jak osoby, które rzekomo nazywał rodziną, ale nie czuł z nimi najmniejszego nawet związku. Tak czy inaczej, uznał, że może warto spróbować to całe gówno odsunąć na bok, bo poza tym Loulou była całkiem spoko i nie widział powodu, dla którego miałby się z nią nie zadawać, nie musiał jednak wchodzić z nią w żadne głębsze relację. - Kurwa, Ali i jej pierdolenie - mruknął, wywracają oczami. Domyślał się, że napierdoliła kanadyjce, co się tylko dało, starając się pokazać go w jak najlepszych barwach, o co wcale się nie prosił i nie uważał, żeby to był jakiś obowiązek jego siostry, a przede wszystkim nie czuł potrzeby stawiania się w blasku jupiterów i robienia z siebie jakiegoś zajebiście zajebistego chłopaka, bo po prostu nim nie był, do kurwy nędzy, tylko Alise zawsze wydawało się, że jest inaczej. Nie sądził, żeby zdradzała jego tajemnice, taka nie była, ale pewnie próbowała go wybielić, czy odjebać coś podobnego, więc chyba przyszła pora, żeby jej przypomnieć, że bardzo dziękuje, ale takich zabaw jednak nie potrzebuje. Kochał swoją przybraną siostrę, ale czasem, kiedy chciała dobrze, to zdecydowanie przesadzała, a potem kończyło się chujowo, jak nie wiem. - Stanik z muszelek brzmi jak coś, co chciałbym na tobie zobaczyć - dodał całkiem bezczelnie, bo nie zamierzał pochylać się nad tym, co się odjebało w stosunku do jego osoby, nie chciał brać w tym udziału, nie chciał się z tym w żaden sposób pierdolić, tak więc proszę bardzo, siedział sobie z boku i miał to po prostu głęboko w dupie. Zresztą, gdyby miał się przejmować wszystkim, co o nim pierdolili, to pewnie już dawno wylądowałby w Mungu, czy chuj wie gdzie, na jakimś zamkniętym oddziale. - A dlaczego nie? - odparł na to, przekomarzając się z nią, a jednocześnie uśmiechając się do niej na znak, że tak łatwo nie wyciągnie z niego tego, co myślał, nad czym się zastanawiał, że nic jej nie powie, bo nie miał takiej, kurwa, potrzeby, więc mogli się tak bardzo długo przerzucać. Jemu w gruncie rzeczy to nie przeszkadzało i czuł się z tym całkiem nieźle, więc mógł się tak bawić choćby do usranej śmierci, ale przynajmniej Loulou podłapała jego uwagę o konfetti. - Lepiej się z tym nie pierdolić. Spróbujmy z czymś prostym, pocięta folia i odpowiednie światła może imitować już całkiem nieźle wodę, pytanie, czy dodajemy jakieś inne rekwizyty, bo w sumie... nie wiem, co bym tam miał mieć. Pochodnie pod wodą? Na chuj?
Najzabawniejsze, że nigdy nie uważała siebie za rozpieszczoną, bo też o wiele rzeczy musiała sama walczyć. Jednak w trakcie nauki w Riverside nauczyła się, że najczęściej taki ton, takie zachowanie, pomagało. Szczególnie przy kuzynostwie, a właśnie je Max jej cholernie przypominał. Teraz, będąc niejako otrzeźwiona, a przynajmniej dostrzegając w końcu różnice między Gryfonem a znienawidzoną częścią rodziny, było łatwiej. Czy go lubiła? Trudno powiedzieć. Podobały jej się jego tatuaże, ale to nie miało nic wspólnego z sympatią. Irytował ją, ale... Poza tym nie był odrzucający, więc może mogłaby powiedzieć, że go lubi. Za to zdecydowanie cieszyła się, że udało się przejść nad przeprosinami, nad wcześniejszą spiną do porządku dziennego. - Och, jedynie wzmianka o byciu cud chłopcem - rzuciła, śmiejąc się cicho i odnajdując przyjemność w dogadywaniu mu w ten sposób. Podejrzewała, że Alise miała swoje powody do tego, żeby tak myśleć o Maxie. Poniekąd była ciekawa, jak właściwie przebiegają ich rozmowy, jak ona na niego patrzy, jak się poznali. Niby Krukonka zdążyła jej nieco powiedzieć, ale i tak, więcej miała pytań niż odpowiedzi. Z drugiej strony, pytania miała także o tatuaże, jednak nie byli na takiej stopie znajomości, aby o to pytała. Nie jej sprawa. Może kiedyś sam się zdradzi. - Brzmi jak coś, czego zdecydowanie nie zobaczysz na mnie - odparła, unosząc brew z wyraźną miną mówiącą, że nie ma takiej opcji. - Pomijając fakt, że syreny staników nie noszą - dodała odruchowo, kręcąc lekko głową w rozbawieniu, przypominając sobie mugolskie wyobrażenia syren z bajek. Nie, zdecydowanie nie wiedzieli, jak naprawdę wyglądają te istoty, zaś ona... Tak, chętnie zobaczyłaby taką na żywo. Zaraz też popatrzyła na niego tak, jakby właśnie próbował wmówić jej, że trawa jest różowa. - Jeśli rzeczywiście chcesz, to nie zapomnij o koniczynkach i wijących się łodygach. Choć przypuszczałam, że raczej szkoda ci będzie miejsca na tak... Uroczy tatuaż. Będziesz zgłaszał się do Noxa? - spytała jeszcze, przekrzywiając z zaciekawieniem głowę. Czuła, że rozluźnia się z każdą chwilą i cóż, była za to wdzięczna. Teraz jeszcze przedstawienie i będzie zupełny spokój. - Można kamienie zaczarować, aby dawały lekkie światło. Podwodna wersja pochodni... Nie wiem - wysunęła pomysł, poprawiając w zamyśleniu włosy. Aż tak dobrze nie znała głębi, niestety.