Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Przerzuty: nie rozmawiamy o tym Rzut na pole:3 Wydarzenie: I Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole: 8/15
Lot w dalszej części przebiegał jej względnie spokojnie, choć utrzymywanie się tak blisko pnia w pierwszej chwili wydawało się cholernie ryzykowne. A jednak na ten moment nie było chyba tak źle, gałęzie szalały bardziej poza najbliższą odległością od pnia, właśnie tam najwyraźniej najmocniej dokuczając. Nie, nie była nigdzie w pobliżu mety ani nawet początku stawki, ale nie o to w tym przecież chodziło. Nie jej. Póki co, Swansea chyba nie musiał w żaden sposób interweniować, co na tyle kręcących się dookoła samobójców musiało być jakimś rekordem. Davies w tej chwili znajdowała się jakoś na etapie szóstego okrążenia i wszelkie poważniejsze przykrości omijały nie tylko ją, ale i pozostałych. (No dobra, Violkę prawie zabiło, ale czy to dla kogokolwiek była jakaś nowość?! XD) Czy ten względny spokój to była zapowiedź jakiejś dramatycznej scenki? Trochę sobie zdawała sprawę, że w każdej chwili coś mogło się wysypać, że woń kłopotów bez przerwy unosiła się w powietrzu i nie miała nic wpólnego z jacuzzi. Postanowiła przyspieszyć, nie chcąc kusić losu. Choć i właśnie taką decyzją mogła doprowadzić do tego, że nie byłaby odpowiednio uważna.
Przerzuty: 0/0 Rzut na pole:5 Wydarzenie: F Modyfikatory: - 2 do wyniku w tej turze Pole:7/15
Monique za szybko stwierdziła, że nie idzie jej wcale tak źle. Właśnie zdała sobie sprawę, że udało jej się dolecieć na zadowalającą pozycję, gdy zaatakowała ją jedna z gałęzi. Zrobiła zręczny unik, ale niestety w tym momencie niespodziewanie oberwała z drugiej strony. Na szczęście nie była to poważna kolizja i rudej nic się nie stało. Miała kilka zadraśnięć, ale zarówno szkolna miotła, jak i dziewczyna nadal były w powietrzu. Po chwili lekko zdezorientowana Monique po chwili zaczęła znowu gonić resztę uczestników treningu, tym razem zachowując więcej skupienia, bo mimo, że nic się jej nie stało nie chciała znów oberwać od wierzby.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przerzuty: 1/3 Rzut na pole:4 Wydarzenie: E Modyfikatory: -1 stałe | dodatkowo -15galeonów Pole: 6/15 (dodajcie modyfikatory do wyniku kości)
Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że Elio prawdopodobnie załamany był jej niezwykłym pokazem umiejętności miotlarskich. Jednak nie był to ani pierwszy ani ostatni raz, kiedy oberwała siedząc na miotle. Prędzej czy później musiała przywyknąć do tego, że czasami pojawiał się ból i trzeba było wtedy z nim po prostu walczyć i starać się utrzymać w powietrzu. Kolejna gałąź śmignęła gdzieś w przestrzeni, kierując się akurat w jej stronę, ale tym razem Strauss dała radę ją idealnie wyminąć gwałtownym manewrem dzięki, któremu znalazła się także bliżej pnia drzewa, zwężając tym samym średnicę koła, po którym miała odbywać lot. Może jednak nie będzie szło jej to aż tak źle? Miała nadzieję, że jakoś da sobie radę i dogoni znajdującą się na samym czele resztę.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Przerzuty: 0/0 Rzut na pole:5 Wydarzenie: I Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole: 13/15
A Cassie śmigała sobie, nieświadoma plotek, nie widząc, że niektórym przytrafiło się coś nieprzyjemnego i nie myśląc zupełnie o tym, że zarówno mama jak i uzdrowiciele chyba zeszliby na zawał, widząc, jak ryzykowała kolejną kontuzję swojego ledwo poskładanego do kupy ciała. Dla niej istniał tylko lot, prędkość i owiewające twarz powietrze. Była niebezpiecznie blisko gałęzi, jednak nie dosięgała jej żadna z nich. Zupełnie tak, jakby dziewczynka naginała rzeczywistość swoją nieświadomością, że w ogóle coś mogłoby się jej stać.
Przerzuty: 0 Rzut na pole:6 Wydarzenie:C Modyfikatory: - Pole: 12/15
Pęd powietrza był tym, co faktycznie kochała. Huczało jej w uszach, miała wrażenie, że policzki jej z tego wszystkiego płoną, ale kierowanie miotłą, jak na razie, było zadziwiająco łatwe, jakby faktycznie urodziła się z tym darem i nic nie mogło jej powstrzymać. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z tego, jakie obcowanie z wierzbą bijącą jest niebezpieczne i jak może się to skończyć, ale ten dreszczyk emocji jedynie pchał ją naprzód, coraz szybciej i coraz mocniej, co było niesamowicie ekscytujące. Pewnie właśnie dlatego, że serce waliło jej jak szalone, a całe ciało wypełniała słodka adrenalina, nie dostrzegła w porę gałęzi, która zostawiła jej na twarzy krwawe zarysowania. Victoria jednak nie przejęła się tym ani trochę, otarła krople posoki dłonią, podczas gdy zmuszała miotłę do skrętu, by uniknąć potencjalnego ponownego uderzania i już mknęła znowu naprzód. Czyżby znalazła coś, co jednak kochała?
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Przerzuty: 0/0 Rzut na pole:3 Wydarzenie: G + nieparzysta Modyfikatory: +1 na stałe; -1 na stałe (czyli się zeruje?) Pole: 7/15
Nie powiem, że nie leciało się dobrze, bo to byłoby kłamstwo, prawda? Nawet jak widziałam, że niektórzy są szybsi - cóż, gdybym nie wykazała się chciwością, sama pewnie wyszłabym na prowadzenie. Ale dlaczego akurat wyścig dookoła wierzby? Przecież jak nas to wszystkich pozabija, to wszystko będzie przecież wina pana Swansea i nikt nie będzie miał co do tego wątpliwości. Chyba że wypomną nam mogliście użyć mocy waszego rozumu i przewidzieć, jak to się skończy. Przecież wystarczy trochę wyobraźni! Szkoda, że nawet w najśmielszych swoich wyobrażeniach nie miałam takiego obrazu przed oczami. I przed czymś takim to nawet najlepsza rozgrzewka nie byłaby przecież mnie w stanie ochronić, prawda? I choć niesamowicie lubiłam ryzyko, bo wtedy czułam się żywa, pewniejsza, to wierzba chciała chyba mnie sprowadzić na ziemię. Do tego bardzo boleśnie. A kiedy poczułam tę gałąź na sobie... - KURWA! - naprawdę na nic innego nie mogłam się zebrać, a mocne zaciśnięcie zębów nie oddałoby w żadnym stopniu skali mojego bólu. I jeszcze zmiotło mnie z miotły! No trudno, tyle ze ścigania się. Dzięki, Elijah. Postaram się do następnego meczu o tym zapomnieć, żeby ci nie rzucić przypadkiem prosto w nos.
Ostatnio zmieniony przez Jean Strauss dnia Nie 29 Mar 2020 - 15:42, w całości zmieniany 1 raz
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przerzuty: przysługiwał 1, wykorzystany Rzut na pole:2... Wydarzenie: G jak gargulki... -> nieparzysta - kończę wyścig spadając z miotły Modyfikatory: -1 na stałe Pole: 2/15
Naprawdę starała się powrócić na tor. Serce stanęło jej na widok ruchów wierzby, która oczywiście musiała się wybudzić gdy tak wiele osób obok niej przelatywało. Elaine nawet nie dotarła do połowy, a też nie zauważyła, że z dołu leci na nią jedna z największych jej gałęzi. Zdołała jedynie zauważyć przed sobą @Jean Strauss i nagle obie oberwały porządnie od wierzby. Najpierw dopadł ją ból, gdy dostała gałęzią w lewy bok. Impet uderzenia zrzucił ją z miotły jakby była szmacianą lalką a nie zawodnikiem quidditcha. Spadały z dziewczyną chyba równocześnie; widziała zbliżającą się prędko ziemię, ktoś chyba krzyknął?... zamknęła mocno powieki, zasłoniła głowę i w chwili gdy miała uderzyć w ziemię i zapewne połamać się doszczętnie szarpnęło nią, gdy zaklęcie ją zatrzymało kilka metrów nad trawą. Po paru sekundach obok niej wylądowała nienaruszona miotła drużynowa - zupełnie jakby nic się nie stało. Ela opadła plecami na mokrą i zimną ziemię, a z kącików jej oczu momentalne popłynęły łzy i to z bólu, bowiem cały lewy bok będzie zapewne ozdobiony ogromnym siniakiem. Nie sądziła, by miała coś złamać, ale już sam szok i wstrząs sprawił, że nie miała sił się podnieść. Ostatnio żaden trening nie szedł jej dobrze. Każde ćwiczenie wychodziło jej gorzej niż początkującemu, a dodatkowo Elijah musiał notorycznie zatrzymywać jej ciało przed groźnym upadkiem. Nie widziała winy w bracie - nigdy w życiu. Widziała winę w sobie, że nie potrafi się bardziej postarać, że nie może powstrzymać łez i jęku, kiedy niechcący poruszyła się na trawie. Zaczerpnęła głęboko powietrza i wprawiła w ruch płuca... a nowa fala bólu wydusiła z jej gardła szloch. Mimo wszystko w jej głowie zaświtała bardzo ważna myśl, aby przekonać Elijaha, że on nie ponosi żadnej winy, że to zdarzenie losowe lubiące połączyć się z pechem wiszącym nad nią.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Historia lubi się powtarzać, dzisiaj miałem tego namacalny dowód. Jeśli niektórzy zamierzali wygrać poprzez notoryczne zatrzymywanie mojej miotły to… na Merlina, trudno. Może jak nieco dorosną, nauczą się zasad fair play, bądź zorientują się, że takie zachowanie było zwyczajnie niebezpieczne. Nie byłem osobą, która chciałaby kruszyć kopię o coś, co i tak nie miało mieć za tydzień kompletnie żadnego znaczenia, chociaż moja wewnętrzna potrzeba szerzenia sprawiedliwości, aż zadrżała wewnątrz, zgorszona takim oportunizmem w grupie, która dążyła przecież zawsze do jednego celu. Po tym jak zrobiono mi to po raz pierwszy, byłem już przygotowany na gwałtowne zatrzymanie. Zostawałem z tyłu i może przejąłbym się tym bardziej, gdybym nie wyłowił spojrzeniem drobnej, blondwłosej osoby mknącej właśnie ku ziemi. Nie zobaczyłem momentu uderzenia, ale miałem wystarczająco dużo wyobraźni, aby wiedzieć, że nastąpiło. Chyba, że po tamtej stronie wierzby nagle zaczął wiać wyjątkowo silny wiatr… Nie miałem nawet sił w sobie by krzyczeć jej imię. Mój świat na moment się zatrzymał, a w ustach zrobiło mi się tak sucho, jakbym wypił szklankę piasku. Trzymając się mocno miotły zapikowałem w dół, kompletnie mając w nosie resztę wyścigu, który nie miał już absolutnie żadnego znaczenia. Wylądowałem trochę niezgrabnie, bo w międzyczasie musiałem uniknąć konara, jaki świsnął w powietrzu o dwa centymetry od mojej twarzy. Puściłem miotłę i chyba zostawiłem ją przy samym drzewie, a może jeszcze przez chwilę niosłem w jej kierunku? Sam nie wiem. Wiem tylko, że dopadłem do Eli natychmiast, kiedy znalazła się już na ziemi i wyczarowałem nad naszymi głowami przeźroczystą barierę, o którą przez dłuższą lub krótszą chwilę konary mogły walić do woli. - Elaine - westchnąłem wtedy jej imię, sięgając do jej dłoni, aby ją ścisnąć i szukając na jej ciele śladów krzywdy, jaką zrobiła jej wierzba bijąca poczułem jak narasta we mnie (zapewne paskudnie niesprawiedliwa, ale gorąca) niechęć do jej brata. Pozwolił na to. Pozwolił, aby jego siostrę dosłownie zmiotło z miotły. Aby NAS zmiatało z mioteł. Moje policzki zaczerwieniły się nieco. Można było sądzić, że to od wiatru czy od upicia się adrenaliną wyścigu. Tymczasem ja starałem się nie poddać się gorejącemu we mnie gniewowi, kierowanemu bezpośrednio w stronę mężczyzny, jaki notorycznie krzywdził osobę, na której zależało mi najmocniej na świecie. - Pokaż mi gdzie cię boli - poprosiłem blondwłosą, natychmiast kierując w tę stronę różdżkę i uśmierzając jej ból kilkukrotnym powtórzeniem zaklęcia znieczulającego.
Przerzuty: 0/2 Rzut na pole:3 Wydarzenie: A… Modyfikatory: -1 Pole: 7/15 ale ostatecznie -/15, gdyż schodzę z miotły
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Przerzuty: 0 Rzut na pole:6 Wydarzenie: F Modyfikatory: + 1 za rozgrzewkę, - 2 w tej turze Pole: 8/15
Nie szło mu jakoś wybitnie dobrze, ale przynajmniej nie spadł z miotły i nie dostał po mordzie. Jeszcze. Kątem oka widział jak prawie każdy członek drużyny wyprzedza go zgrabnie i dalej ciśnie do przodu. Postanowił jeszcze bardziej zbliżyć się do drzewa, żeby skrócić drogę i zyskać na czasie. Dookoła latały kurwy, bo ktoś co chwilę albo ledwo uszedł z życiem albo po prostu oberwał. Gdy zobaczył spadającą Elaine, było już za późno, żeby zareagować. Zaraz za nią popędził Riley, więc wiedział, że nie jest tam kompletnie potrzebny. Chciał sprawdzić czy wszystko w porządku, więc obrócił się i... W ostatniej chwili zauważył pędzącą w jego stronę gałąź, wobec czego, niewiele myśląc i się rozglądając, instynktownie skręcił w prawo. Tym samym, z wielkim impetem przypierdoliła w niego pokaźnych rozmiarów witka. Syknął cicho, czując pulsujący ból na twarzy. Automatycznie zwolnił - piekł go cały ryj, dodatkowo smagany przez zimny wiatr. Oczami wyobraźni widział barwy wojenne wymalowane przez krew sączącą się z zadrapań. Nie bolało go jednak na tyle, aby się wycofać. Wziął głęboki wdech, otarł czoło ręką i ruszył dalej, stopniowo przyspieszając i powoli doganiając resztę.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Przerzuty: 0 - przerzuty to ja mam raka jak próbuje być w czymś dobry Rzut na pole:1 Wydarzenie: E - żegnajcie słodkie pieniążki Modyfikatory: - Pole: 8/15
Tak jak szło mu dobrze na początku, tak teraz chyba przesadził zacieśnianie tego zakrętu wokół wierzby i jak nie świsnęła witka to się aż okręcił wokół osi drążka, żeby nie zarobić w twarz. Chciał nie chciał, odłożone na hulanki swawole w kieszeni galeony błysnęły jedynie pożegnalnie i poleciały w dół ciągnięte grawitacją. Morris jednak, urodzony Skneruc McKwacz, zawrócił miotłę i zapikował jak szaleniec w samobójczej próbie dogonienia lecących w trawę galeonów. Między gałęziami wierzby, już wyciągał rękę, zniknęły jednak wpadając pomiędzy splątane korzenie drzewa, a Luj w ostatniej chwili poderwał miotłę by się nie rozbić o glebę. Obejrzał się na tych wszystkich zawodników, którzy zdążyli go wyprzedzić i westchnął. Może gdyby się bardziej przykładał, zamiast co chwila gonić za czymś innym... Odepchnął się od drawy i wystartował by choć trochę nadgonić straty w wyścigu.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Przerzuty: 0 Rzut na pole:2 Wydarzenie: B Modyfikatory: + 2 oczka do rzutu, + 1 do oczka z rozgrzewki na stałe Pole: 7/15 -- > ziemia
Szło jej coraz lepiej, pomimo odrobiny strachu i niepewności. Alise była odważna głównie na pokaz, nie chcąc zawieść innych oraz ich oczekiwań, które wobec niej mieli. Mały bohater nie mógł zawodzić. Jednocześnie starała się obserwować i pilnować wszystkich. Unikała kolejnych rozmachów ze strony drzewa, którego gałęzie przecinały powietrze ze świstem. Udało się jej nawet wyprzedzić jednego z zawodników, co uznała za swój mały sukces — umówmy się, mistrzem latania to ona nie była, a pozycja ścigającej, której rezerwę otrzymała była dość wymagająca. Zacisnęła mocniej dłonie na trzonku miotły, czując, jak świst powietrza podrywa jasny warkocz do góry, ledwo umykając od witki. Wtedy też rozchyliła usta w niemym przerażaniu, dostrzegając, jak Elaine spada z miotły. Mimowolnie zatrzymała się, zerkając na Fairwryna, który już pędził w jego kierunku oraz ku ziemi — na Elijah, który zbladł i zajmując się Jean, wyglądał, jakby miał zemdleć. Niewiele myśląc, również skierowała się ku ziemi, zostawiając miotłę i podbiegła do krukonki, kucając obok jej ukochanego. - Elaine! Jak się czujesz? - zapytała cicho z odrobiną przerażenia w głosie, przyglądając się uważnie sylwetce dziewczyny. Musiała się upewnić, osobiście przekonać, że wierzba nie zrobiła starej przyjaciółce żadnej poważnej krzywdy. Położyła na chwilę dłoń na ramieniu Rileya, który zajmował się uśmierzaniem bólu, szepcząc zaklęcia z różdżką skierowaną w jej stronę. Musiał się przestraszyć. W razie czego zrobiłaby wszystko, aby pomóc — przecież była po kursie. Odetchnęła cicho, posyłając mu krotki, blady uśmiech i doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jak zostawi ich razem- w końcu, to w sobie mieli największe oparcie — to, jak na siebie patrzyli, powinno być wychwalane w wierszach, a przynajmniej tak romantyczna strona Alise podszeptywała. Odczekała kilka sekund, upewniając się, że nic poważnego — na tyle, aby musiała jechać do szpitala — się nie wydarzyło i podeszła do Elijah, stając przy nim i delikatnie łapiąc go pod rękę, ścisnęła palce na jego przedramieniu, zsuwając je potem odrobinę. Był blady, jakiś zły — Argent znała go na tyle, aby wiedzieć, że Elaine jest dla niego całym światem i na pewno będzie się obwiniał, tworzył w głowie scenariusze. Nie miała pojęcia, jak napięta jest też sytuacja między nim a ukochanym siostry. - Nic się jej nie stało poważnego Elijah, to szok i stłuczenia. Riley jej pomoże, jest dobry w uzdrawianie. Już dobrze, pogoda się nagle zmieniła, musiała po prostu trafić na silny podmuch i dodatkowo na gałąź, to niczyja wina.. - powiedziała dość pewnym głosem, dając mu do zrozumienia, że faktycznie — podmuchy wiatru tam na górze nabrały na sile, utrzymanie się na miotłach przy akompaniamencie wściekłych witek nie było łatwe i mogło się to zdarzyć każdemu z nich. Przecież Swansea nigdy świadomie i z premedytacją by ich nie naraził, a już na pewno nie Elaine. To też nie była wina jej umiejętności, po prostu pecha i wiatru. Mogło to spotkać wszystkich. Obserwowała go uważnie, sunąc po bladej twarzy błękitnymi oczyma, aby zaraz jednak spojrzeć na gryfonkę. - Jean, tak? Wszystko w porządku? Gdzieś Cię boli?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czy zdołała zapeszyć w myślach? Nagle sporo się popieprzyło i trzeba było błyskawicznie reagować, a coraz więcej osób po prostu rezygnowało z dalszego udziału w wyścigu, bardziej ceniąc zdrowie najbliższych osób, bądź będąc zbyt empatycznymi osobami, aby obserwować cudzą krzywdę bez słowa. W obu przypadkach doskonale to rozumiała, choć w obu miała jednocześnie ochotę ich wyklinać, skoro całą ekipą miał docelowo zajmować się Elijah. Jakież jednak mogła mieć do nich pretensje? Zwłaszcza, że w pewnym momencie też pękła i oddaliła się od wierzby, dołączyła do osób zebranych przy Jean, a potem sięgnęła po różdżkę i rzuciła zaklęcie Patronusa. Albo raczej miała taki zamiar, bo rzucony niewerbalnie zamienił się najwyraźniej w Accio, którym przywołała do siebie miotłę, czego kompletnie się nie spodziewała i trzonek uderzył ją w ramię, zanim Gryfonka zdążyła jakkolwiek zareagować. Czy aż takie pośpiech i stres czuła, że zapomniała, jak uprawiało się czary? Powtórzyła zaklęcie z większym skupieniem, tym razem wymawiając inkantację na głos. - Expecto Patronum. - mówiła spokojnie, donośnie, czujnie. Dopiero niedawno opanowała to zaklęcie więc nadal czuła się, jakby to był swego rodzaju test. I pewnie był, ale niekoniecznie z samego zaklęcia. - Posłałam po Whitehorn. - oznajmiła, starając się zachować ton pozbawiony emocji, uznając to za najlepsze wyjście z całej sytuacji. Perpetua była wyrozumiała, sprawna w działaniu i zawsze skora do pomocy. No i nie uważała żadnej z zebranych tutaj osób za odpowiednią do wystawiania jakichś pochopnych diagnoz, a szkolna pani doktor oznaczała natychmiastowe zażegnanie nie tylko widocznych objawów, ale i zmartwień co do stanów zdrowia pokiereszowanych osób. A to, że przez błonia właśnie zaczęła w szaleńczym tempie tuptać świetlista akromantula? Kompletnie nie miało teraz znaczenia. - Jesteśmy tu i zaczekamy. Chroń pozostałych. - zapewniła kapitana Krukonów i poleciła mu powrót do jego zadań, choć pewnie zabrzmiała w tym wyjątkowo okrutnie. Jego siostrze się stało coś bliżej nieokreślonego w skutkach i pewnie kipiał w środku ze złości, że został wyręczony w pomocy przez Fairwyna. Prawda była jednak taka, że nie mógł w takim momencie opuścić posterunku, a stałe zagrożenie wymagało od niego ciągłego skupienia. Klepnęła go dwukrotnie w ramię, licząc, że trochę od tego otrzeźwieje, po czym przykucnęła obok Jean, czekając na jej odpowiedź, skoro Alise zdążyła jej zadać już kluczowe pytania.
Klątwa: 1 -> 4, pierwsze zaklęcie jest ostatnio użytym zamiast docelowego.
Przerzuty: wykorzystane Rzut na pole:1 przerzucone na 2 :')))) Wydarzenie: C Modyfikatory: - Pole: 7/15
Chichoczę sobie radośnie z tego co mówię i na słowa moich plotkujących ze mną koleżanek, zgadzam się z Viks, że to byłaby dopiero gratka jakbyśmy wszystkie z nim spały. I z ciekawością zerkam na zastanawiającą się nad tym jakoś poważniej Alinkę. Z przyjemnością dłużej bym poplotkowała, ale już wznosimy się na miotłach by uczestniczyć w wyścigu. Śmigam na początku bardzo dobrze, będąc gdzieś w czołówce ekipy. Potem jednak wydarzyły się jakieś straszne rzeczy. O ile ja sobie radzę jakbym codziennie oblatywała wierzbę bijącą co najmniej kilka razy, to cała reszta wali się o drzewa, obija o liście, aż w końcu Elaine i siostra Violki obijają się boleśnie i lądują na ziemi. A cała reszta za nimi. Oczywiście zmartwiony Riley już niemalże schodził z miotły jeszcze lecąc, za nim Alinka, już pragnąc jak najszybciej komuś pomóc i w ogóle taka się aferka zrobiła, że aż zwolniłam bardziej skupiona na tym co ludzie robią pode mną. Aż nie zauważyłam tych jakichś witek wierzbowych, które machnęły się na mnie i jedynie lekko poharatały moją śliczną buzię; na to odgoniłam się tylko ręką jak od natrętnych much. Uznaję, że lecę dalej, bo chyba wystarczająco dużo ludzi pognało na pomoc poszkodowanym, a ja miałam ochotę jeszcze polatać, mimo że przez moje gapiostwo z mojej całkiem niezłej pozycji spadłam gdzieś kolebiąc się na koniec.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Nie podobało mi się to, co właśnie się wydarzyło. Całe to przymusowe, twarde lądowanie nie z mojej winy, niemożność do dalszego lotu i kontynuacji wyścigu i pozostanie na ziemi. Nigdy więcej chyba nie wpadnę na tak genialny pomysł, żeby ścigać się w okolicy wierzby, skoro ona otwarcie mnie nienawidzi i planuje pewnie moje zabójstwo. Teraz to mogłam mieć tylko nadzieję, że nie stanie mi się nic poważniejszego, a ból minie. Przecież nie dotyczyło to nikogo innego, prawda? To tylko ja i Elanie spadłyśmy z mioteł, nią ktoś się zainteresował, a ja mogłabym przecież tak sobie leżeć. Leżeć i myśleć, co mnie w ogóle podkusiło, żeby tu przychodzić A bardziej - kto. Nie, żebym zrzucała na kogoś winę, mogłam przecież sama pomyśleć, zrobić co powinnam i nie przychodzić, a tak to żebrałam o możliwość latania i sama wpakowałam się w bagno przez swoje chęci i ambicje. Nawet nie spodziewałam się, że obok znajdą się tak szybko dwie osoby. Odetchnęłam głęboko, wciąż powstrzymując łzy napływające do oczu. - N-nie - nie mogłam skłamać w chwili, kiedy oberwałam od wierzby i teraz leżałam na ziemi. - Bark, chyba jest wybity. Całe ramię mnie boli... - chciałam pokazać na odpowiednią rękę tą, która nie odniosła większych obrażeń, ale nie dałam rady. Po prostu ruszyłam głową w prawo, chcąc im tym samym pokazać, że to o to ramię mi chodzi. - Merlinie, zjebałam… - mruknęłam bardziej do siebie, widząc nad sobą kapitan. Skoro nawet ona zrezygnowała z wyścigu, to poczułam się naprawdę podle. Czy to wielkie drzewo nie mogło walnąć mnie na sam koniec? Musiało akurat teraz?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
To miało być - kolejne - spokojne popołudnie. Perpetua miała za sobą dość intensywny dzień, pełny zarówno pracy z uczniami jak i dyżurów w Skrzydle Szpitalnym z Norą Blanc. Kobieta musiała mieć Whitehorn serdecznie dosyć - chociaż kompletnie nie dawała tego po sobie poznać. O ile w ogóle złotowłosej można było mieć dosyć, z tym jej wiecznie pozytywnym i ciepłym nastawieniem. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że Perp nie chciała sobie odpocząć. Zwłaszcza, że dopiero uczyła się odpoczywać, zwyczajnie nie robić nic, popijać swoją ulubioną białą kawę i... nie myśleć o niczym. A była to nieustanna walka z umysłem nawykłym do gonitwy myśli, do nieustannego działania. Pracując jako nauczycielka nie musiała być w ciągłym pogotowiu, mogła się - w końcu! - oddać swoim sprawom. Nadrabiała książki, które zalegały na jej półkach, ćwiczyła rękę przy nowych czcionkach, które postanowiła sobie opanować, a nawet... po prostu siedziała, obserwując widok zza okna. Miała wrażenie, że chłonie wszystkie bodźce i obrazy jak wysuszona od lat gąbka. Tym razem też była zajęta pochłanianiem rzeczywistości, siedząc niczym nastolatka, na jednym z zamkowych parapetów, radośnie kręcąc stopami w powietrzu. I właśnie w takiej pozycji zastała ją świetlista akromantula - za którą Perpetua pospiesznie podążyła. I to by było na tyle, jeśli chodzi o leniwe popołudnie. Biorąc pod uwagę to, że dzisiaj noga wyjątkowo złotowłosej dokuczała - co wiązało się z intensywniejszym korzystaniem z laski - nie mogła niestety biec. Chociaż nie mogła też sobie darować pośpiechu i zawisła między szybkim marszem, a truchtem. Szczęśliwie dzisiaj nie ubrała plączącej się między nogami spódnicy, a spodnie z wysokim stanem w kratę i bordowy golf, które nie dość, że zapewniały dość przyzwoity poziom ciepła, to i swobodę ruchów. Kuśtykając, podążała za Patronusem aż do Bijącej Wierzby. Kiedy tylko zobaczyła w zasięgu wzroku drzewo i śmigających wokół niego uczniów, złapała się za głowę. No i jednak pobiegła. - Na wszystkie smaki Botta, co wyście wymyślili - wypaliła, docierając do uczniów, którzy jak opadłe liście, znajdowali się już na ziemi. Szczęśliwie - większość z nich stała o własnych siłach. Próbując złapać oddech, starała się zorientować, który z jej podopiecznych potrzebuje jej pomocy najpilniej. Spojrzała też na Pannę Davies - i choć powinna być raczej... niezadowolona - to uśmiechnęła się do niej pobłażliwie. - Oj skarby wy moje... - westchnęła tylko, kręcąc głową z niedowierzaniem i skierowała się do najbliższej, zwijającej się z bólu Gryfonki. Toż wiedziała jak to było być młodym - różne, czasem niespecjalnie dobre, pomysły wpadały do gorących głów. Chociaż musiała przyznać, że pierwszy raz w swoim życiu widziała wyścigi wokół Bijącej Wierzby. Może mało jeszcze widziała. Od razu opadła na kolana przy młodej Strauss, matczynym gestem odgarniając jej włosy z bladej twarzy. Zauważyła jej szklane oczy - i nieco niżej położone ramię w stosunku do obojczyka i drugiej ręki. Nie wiedziała jak staw został wybity z prawidłowego ułożenia - może przez Wierzbę, może w czasie upadku z miotły, a może dziewczyna już wcześniej nadwyrężała swoją prawą rękę i była to tylko kwestia czasu. Tak to już było z tymi graczami Quidditcha. Całe życie miała z nimi do czynienia. - Maleństwo, coś Ty sobie zrobiła... - Złotowłosa wyjęła różdżkę ze swojej laski, i uspokajając oddech, znieczuliła dziewczynie prawy bark. Kilkukrotnie. - Usiądź skarbie i nie ruszaj się - pomogła uczennicy podnieść się do siadu. Zwróciła się też do znajdującej się tuż obok Panny Argent. - Ktoś jeszcze potrzebuje pomocy? Proszę, rozeznaj się złotko. Po czym bez uprzedzenia nastawiła bark młodej Strauss.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć Violetta oberwała mocno, reszta nie miała większych problemów. Czasem któregoś z Krukonów sięgnęła pojedyncza witka, czasem coś tam zgrzytało, ale w gruncie rzeczy nie musiał się zbytnio zamartwiać. Sytuacja krukońskiej Strauss go zaniepokoiła, ale skoro widział, że dalej dobrze sobie radziła i nikomu więcej nic się nie stało, udało mu się uspokoić skołatane nerwy. Nie trwało to jednak długo. Zamarł po raz drugi tego popołudnia; jak w zwolnionym tempie widział lecące łeb w łeb Elaine i Jean oraz nadciągającą z brutalnym atakiem gałąź, która zmiotła ich z nimbusów, posyłając prosto w stronę ziemi. — Arresto momentum — ryknął, modląc się żeby zadziałało. Każdy wiedział, że nie był orłem w dziedzinie zaklęć, choć rzucanie tego konkretnego czaru zdarzało mu się na tyle często, że prawdopodobnie zdążył już nabrać wprawy. Serce mu stanęło, a kiedy dziewczyny wylądowały na ziemi, zabiło w napędzanym strachem rytmie. Zanim zdążył zareagować, do jego siostry podszedł Riley. Patrzył na niego, zaciskając palce na różdżce coraz mocniej i mocniej, aż wypadło z niej kilka złowrogich iskier. Włosy zaczęły mu czerwienieć na końcówkach, ale wziął głęboki wdech, nakazując sobie spokój. Chce pomóc, po prostu chce pomóc – tłumaczył sobie w myślach, nakazując sobie odwrócenie wzroku od tej dwójki i skierowanie go na równie poszkodowaną Gryfonkę. Choć miał ochotę podbiec do swojej bliźniaczki, to właśnie Jean bardziej potrzebowała teraz wsparcia. Pieprzony Fairwyn, zawsze musi się wpierdalać tam gdzie nikt go nie prosi. Mógłby dać uciąć sobie rękę, że czekają go wymowne spojrzenia ze strony milczącego Krukona. Szloch siostry przyprawiał go o dreszcze, a mimo to podszedł do gryfońskiej Straussówny i kucnął przy niej ze zmartwioną miną. — Wszystko... — nie dokończył, obok niego przystanęła bowiem Alise. Przerwała wyścig? Mógł się tego spodziewać, to było bardzo w jej stylu. — Nie wstawaj, nie ruszaj się, pójdę po pomoc — wstał, a w tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy. Obok niego przemknęła srebrzysta akromantula, Ala złapała go za rękę i wypowiedziała kilka słów, które doprowadziły go niemalże do białej gorączki, a Moe pojawiła się z drugiej strony, strofując go, by wrócił do swoich obowiązków. — Nie ważne co się stało, ważne co mogło się stać — odpowiedział lodowatym, przepełnionym gniewem na samego siebie (i chyba też trochę na Rileya, bez względu na to jak głupie by to nie było) tonem, wyrywając rękę spod jej palców. Nie był zły na nią... ale na niej niestety najbardziej się to odbiło. Popatrzył krótko na kapitan Gryfonów, skinął głową i oddalił się, by nadzorować dalszą część zmierzającego ku końcowi wyścigu. Trudno było mu wystać w miejscu i utrzymać skupienie. Wszystko wymykało mu się spod kontroli, dlatego nie zdołał zapanować i nad metamorfomagią, ta zaś pokazała całemu światu mieszaninę wstydu i złości wyrażoną intensywnym pomarańczem. Widział, że profesor Whitehorn szybko przemierza błonia i kieruje się w stronę poszkodowanych; żałował, że nie mógł w niczym jej teraz pomóc.
Wyścig:
A: O dziwo to nie wierzba, a jeden z przeciwników zakłócił Twój lot – zajechał Ci drogę w taki sposób, że byłeś zmuszony ostro zahamować (-1 do wyniku kości w tej turze). B: Ryzykownie wyprzedzasz jednego z przeciwników, niebezpiecznie zbliżasz się do wierzby, ale udaje Ci się przemknąć bez strat. Możesz być z siebie dumny (+2 do wyniku w tej turze)! C: Chwila nieuwagi i dostajesz z wierzby prosto w twarz. Gałązki zostawiają kilka zadrapań, ale poza tym nic się nie dzieje, nie wpływa to nawet na tempo Twojego lotu. D: W wyjątkowo ładnym stylu udało Ci się uniknąć ataku wierzby. Zrobiłeś przy tym elegancki manewr godny zawodowego gracza i napełnia Cię to taką pewością siebie, że już do końca leci ci się jakby lepiej (zyskujesz stały modyfikator +1 do wyniku kości). E: Zaryzykowałeś i poleciałeś blisko wierzby. Jej gałąź niemal od razu spróbowała Cię uderzyć, czego na całe szczęście udało Ci się uniknąć… nie zauważyłeś jednak, że przy tym gwałtownym ruchu z Twojej kieszeni wypadło 15 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie. F: Unikając jednej gałęzi, wlatujesz prosto w inną. Nie stało Ci się nic poza paroma zadrapaniami, ale tracisz sporo czasu zanim udaje Ci się wrócić do wyścigu (-2 do wyniku w tej turze). G: Ryzyko nie zawsze się opłaca. Wierzba sięgnęła po broń dużego kalibru i w Twoją stronę z dużą prędkością wystrzeliła wyjątkowych rozmiarów gałąź. Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: cudem udało Ci się ją wyminąć. Najadłeś się trochę strachu, ale nic się nie dzieje. Nieparzysta: gałąź uderza Cię prosto w bok. Boli jak cholera, robi Ci się niedobrze, na tyle, że jesteś zmuszony zwolnić i ostatecznie wylądować. Dla Ciebie jest to koniec wyścigu. H: Lecąc, dostrzegasz, że na jednej z gałęzi zaczepiona jest dość pękata sakiewka. Gdybyś podleciał odpowiednio blisko, może udałoby Ci się ją złapać… Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: Ledwo udaje Ci się dosięgnąć sakiewki, ale ostatecznie ląduje w Twojej ręce. Zyskałeś 20 galeonów, pamiętaj żeby zgłosić się w odpowiednim temacie. Nieparzysta: Mało brakło, ale nie udało Ci się dorwać sakiewki. Co gorsza, nie zdążyłeś odpowiednio szybko odlecieć i gałąź smagnęła Cię przez plecy (-1 do wyniku w tej turze). I: Idzie Ci naprawdę dobrze, udaje Ci się unikać gałęzi, ale też lecisz na tyle blisko, by nie nadkładać niepotrzebnego dystansu (+1 do wyniku w tej turze). J: Wyścig wokół bijącej wierzby? Łatwizna! Złapałeś odpowiednią równowagę między ryzykiem i ostrożnością i nie tylko gałezie wierzby wcale Cię nie sięgają, ale też zyskujesz znaczną przewagę (+1 do wyniku w tej turze).
Krótka instrukcja obsługi: 1. Rzucacie kością liczbową i literą. Kość liczbowa oznacza wasz ruch (na który wpływają modyfikatory), a litera to wydarzenie. 2. Jedna tura = 48h, każdą turę rozpoczyna mój post. Jeśli nie wyrobicie się przed nim z odpisem, tracicie turę. Po dwóch odpadacie z wyścigu. Gdyby ktoś naprawdę nie mógł odpisać w tym terminie, niech daje mi znać na gg/priv, na pewno się dogadamy 3. Modyfikacje z rozgrzewki dotyczą tylko kości k6. 4.Uwaga! Każde 10pkt w grach miotlarskich upoważnia Was do 1 przerzutu. Ekwipunek dziś wyjątkowo nie wlicza się do puli. Przerzucić możecie każdą z trzech kości, wybór należy do Was. Liczy się ostatnia kość, nawet jeśli nie jest najlepsza. 5. Jeśli w opisie nie określam jasno w co dokładnie uderza was wierzba, wybieracie samodzielnie. Proszę tylko żeby obrażenia były adekwatne do konsekwencji, które ze sobą niosą. 6. Nie można już dołączyć do wyścigu. 7.Jeśli wyścig w tej turze ukończy więcej niż 1 osoba, zwycięzcą będzie ten, kto ma więcej punktów „poza metą”, dlatego wpisujcie wynik wykraczający za pulę (np. 18/15). 8. Wypełnianie kodu i linkowanie kości jest obowiązkowe *patrzy groźnym wzrokiem*.
Kod:
<zg>Przerzuty:</zg> wpisz ile ci przysługuje i ile już wykorzystałeś <zg>Rzut na pole:</zg> Wynik rzutu drugą kością k6 <zg>Wydarzenie:</zg> wyrzucona litera <zg>Modyfikatory:</zg> Wszystko co obowiązuje w tej turze. Nie podawajcie mi sumy, chcę je widzieć osobno. <zg>Pole:</zg> x/15 (dodajcie modyfikatory do wyniku kości)
Wyglądało na to, że Victoria była w swoim żywiole i nic, co działo się dookoła niej, nie miało teraz znaczenia. Była nastawiona na to, by gnać naprzód i pokazać innym klasę, jaką powinien cechować się każdy Brandon. Nie mogła po prostu wpaść prosto w drzewo, to byłoby śmieszne! Nie mogła również pozwolić, by panowanie nad miotłą jakoś jej nie wyszło, tym bardziej że był to Nimbus, a nie wyrywna Brzytwa, która z miejsca chciałaby zanieść ją do nieba. Tak czy inaczej, szumiało jej w uszach, krew w niej buzowała, wszystko zdawało się w niej wręcz wrzeć, nie wiedziała sama, czy jest gotowa na coś podobnego, ale nie zamierzała się również poddawać. Obecnie przed nią znajdowała się tylko jedna osoba, ale ona nie mogła pozwolić, by zostać na drugim miejscu. Zbliżyła się dość niebezpiecznie do bijącej wierzby, jakby zupełnie nie przejmowała się ranami, jakie miała już na twarzy i po chwili śmignęła prędko do przodu, zmuszając nimbusa do tego, by nabrał chyba maksymalnej prędkości przy dość ostrym skręcie, jaki wykonała. Brawurowo? Pewnie tak. Serce jej waliło jak wściekłe, ale czuła się cudownie, niezależnie od tego, co się działo dookoła niej. Chyba nawet nie do końca wiedziała, że wydarzył się wypadek, więc kto wie, może w czasie meczu też gnałaby na złamanie karku?
Przerzuty: - Rzut na pole: 1 Wydarzenie: D Modyfikatory: +1 za ładny manewr -1 za rozgrzewkę Pole: 3/15
Niemiec dalej leciał przed siebie. Niestety drzewo na błoniach przed szkołą, po wyeliminowaniu kilku innych osób, zrobiło sobie chrapkę na niego. Zdał sobie z tego sprawę dość szybko, dzięki czemu po raz kolejny mógł wykazać się swoimi umiejętnościami manewrowania. Co prawda w ogólnym rozrachunku na niewiele mu się to zdało, ale przynajmniej ten kto to widział, zobaczył coś przyjemnego dla oka. Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna, która leciała zdecydowania najszybciej, ukończyła już wyścig "Nie tym razem"- pomyślał sobie Julius. Chciał wygrać, lecz okazało się, że oprócz umiejętności trzeba też mieć bardzo dużą dawkę szczęścia.
Przerzuty: 0/0 Rzut na pole: Wydarzenie: E Modyfikatory: - Pole: 11/15
Skupienie za dużo jej nie dało. Widziała jak wyścig i wierzba zbierają coraz więcej ofiar. Właśnie oglądała się za kolejną spadającą z miotły osobą, gdy kątem oka zauważyła nadlatującą w jej kierunku kolejną gałąź. W ostatnim momencie udało jej się ją ominąć, ale niestety z kieszeni wyleciała jej sakiewka z pieniędzmi. Z jednej strony lepsze stracone pieniądze niż złamany kark, ale Monique zastanawiała się, dlaczego była na tyle nierozsądna, że nie opróżniła kieszeni przed treningiem. Przecież dobrze wiedziała, jak często lubi gubić różnego rodzaju rzeczy. Teraz po głowie krukonki chodziła tylko jedna myśl: Ukończyć wyścig. Nic innego się nie liczyło. Wiedziała, że nie ma szans żeby dogonić niektórych, ale jeżeli nic nie zrzuci jej z miotły, ani nie zostanie zabita przez wierzbę, to będzie to jej mały prywatny sukces.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przerzuty: 0/3 /zmarnowałam ostatni na galeony Rzut na pole:4 Wydarzenie: H -> nieparzysta -> parzysta Modyfikatory: -1 stałe | dodatkowo +5galeonów Pole: 11/15
Szło jej coraz lepiej, ale oczywiście, że nie była w stanie nadrobić tej cholernej straty pozycji jaką zaliczyła po jebnięciu w gałąź drzewa. Raz wytracona prędkość i brak możliwości wygodnego i bezbolesnego ułożenia się na miotle zdecydowanie odpowiadały za kiepską jakość jej aktualnego lotu. Mimo wszystko los zdawał się do niej jakoś krzywo uśmiechać, bo jednak podobnie jak siostra i koleżanka z drużyny nie została kompletnie zmieciona z miotły, a przeleciwszy jeszcze kawałek obok drzewa dostrzegła na jednej z gałęzi dosyć pękatą sakiewkę, którą ktoś musiał wcześniej zgubić. Bez większych skrupułów podleciała bliżej i zdrową ręką sięgnęła po mały pakuneczek tylko po to, by w czasie lotu schować go do własnej kieszeni.
Ostatnio zmieniony przez Violetta Strauss dnia Sob 4 Kwi 2020 - 10:53, w całości zmieniany 1 raz
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Przerzuty: już nie mam Rzut na pole: 1 :') Wydarzenie: D Modyfikatory: + 1 Pole: 9/15
Nie wiem co mi się dzieje. Może lecę się okrężną drogą, unikając ciosu wierzby, która leciała na mnie z zawrotną prędkością, jednak robię bardzo zgrabny ten młynek, nie mam z tym żadnych kłopotów. Ale jakoś niesamowicie oddaliłam się od reszty grupy, a Victoria już chyba mnie wyprzedziła o kolejne kółko. Może już zapomniałam jak lata się na miotle. Zerkam jeszcze na oddalających się zawodników, którzy mieli wypadek i sprawdzam czy wszystko u nich w porządku, co raczej nie sprawiło, że jakoś specjalnie przyśpieszyłam tempo. Może to po prostu mój turban sprawia, że nie mogę rozwinąć odpowiedniej prędkości, albo atakujące mnie witki zbyt mnie rozpraszają.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Przerzuty: 0 Rzut na pole:2 Wydarzenie: D Modyfikatory: + 1 stały za rozgrzewkę, + 1 stały do wyniku kości Pole: 12/15
Co tam się na dole działo! Mnóstwo osób spadło z mioteł albo zrezygnowało z wyścigu w ramach solidarności/próby pomocy, pojawiła się Perpetua Whitehorn ze swoim perbulansem, Elijah strzelał kolorowymi włosami, a Aslan, nieco zdezorientowany, mknął dalej dookoła wierzby. Wiedział, że nie jest w stanie nadrobić strat, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby jeszcze bardziej pocisnąć do przodu i nie zakończyć wyścigu na zaszczytnym, ostatnim miejscu. Wszystkie te obserwacje i myśli pochłonęły jego zmęczoną głowę, ale nie na tyle, żeby nie zauważył pędzącej gałęzi wierzby. Zrobił szybki unik i z wielką gracją uszedł z życiem. Hogwarcie, oto narodziła się nowa gwiazda Quidditcha. Obawiał się jednak, że kolejnego zamachu nie przeżyje. Colton poczuł w sobie ducha walki i popieprzał naprzód, pogwizdując pod nosem fanfary na swoją cześć. Może i nie był zwycięzcą, ale nie skończył z kolanami wygiętymi w drugą stronę. I to się liczyło.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Przerzuty: 0/0 Rzut na pole, wydarzenie, modyfikatory: nie dotyczy Pole: -/15 (przed upadkiem 7/15)
Skłamałabym mówiąc, że wszystko jest okej, skoro nie było. Miałam tylko nadzieję, że nikt więcej nie zrezygnuje z wyścigu - zresztą, kto miałby rezygnować? Na pewno nie Violka. Przecież gdyby ona oberwała od wierzby, spojrzałabym tylko na nią, ale kontynuowałabym cały ten wyścig, mając nadzieję, że mi nic się nie stanie. I trochę śmiejąc się z niej w duchu, bo, co jak co, chyba była ode mnie lepsza w lataniu. Minimalnie, a jednak. Jeszcze trochę i zniwelowałabym tę różnicę między nami. Działo się trochę dużo na raz, ale wszystko wydawało się być poza mną, jakby mnie zupełnie nie dotyczyło. Dopiero głos pani Whitehorn przywrócił mnie do rzeczywistości; skupiłam się na niej, zamiast na bólu. Co sobie zrobiłam? Ja może i nic, to drzewo mnie nienawidzi. I to ze wzajemnością. Ból powoli znikał za sprawą jej znieczuleń; skorzystałam z jej pomocy, żeby usiąść i nawet rozejrzałam się po wszystkich dookoła. Jakbym się przejmowała innymi, co było aż niedorzeczne. Może i nie czułam prawie w ogóle ramienia, ale słysząc strzyknięcie aż przeszedł mnie dreszcz. Chyba moja ręka była już zdrowa? Tak mi się przynajmniej wydawało. Szkoda tylko, że dalszy udział w wyścigu był wykluczony.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Spoglądała czujnie na gryfońską Strauss, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że pomogła dokładnie w takim zakresie, w jakim tylko mogła. Porywanie się na zaklęcia leczące z jej strony byłoby nawet nie tyle ryzykownym posunięciem, co najzwyczajniej narażającą innych na uszczerbek na zdrowiu głupotą. Jako kapitan (i jako człowiek?) nie mogła sobie na to pozwolić. Już czarowanie Patronusa pokazało, że nie wszystko miała pod kontrolą. - Nigdy więcej treningów z Krukonami. - uśmiechnęła się do Jean, bo choć cała sytuacja wyprowadziła ją z równowagi, zachowała resztki dystansu i szukała słów, które rozładowałyby nieco atmosferę, a i skupiły gryfońską ścigającą na czymś innym niż bolący bark. - Dziękuję, Pani Profesor. - odezwała się do Whitehorn i skinęła spokojnie głową, gdy emocje nieco już w niej przygasły. Klepnęła Straussównę w nietknięte gałęzią ramię, być może na pocieszenie, być może sygnalizując, że już było po wszystkim. Potem odwróciła głowę w kierunku pomarańczowowłosego Swansea, lecz w reakcji wyłącznie zmrużyła brwi. - Odprowadzić Cię do zamku? Idziemy na herbatę? - wypytała dziewczynę, biorąc pod uwagę, że jej zawodniczka mogła być teraz psychicznie w dość chwiejnej kondycji i to przede wszystkim swoją podopieczną powinna się zająć ze względu na opaskę zamiast reagować na zachowanie kapitana Krukonów. Niby powinna zganić się chociaż w myślach za to, że w pierwszej chwili bardziej skupiła się na jego rozstrojeniu niż na losie Jean, ale nawet tego nie potrafiła. Czy jednak w trosce o bliskie osoby było coś złego? Zerknęła pytająco na Perpetuę, jakby szukając w jej oczach potwierdzenia, czy z Jean było wszystko okej. Może nawet załapałyby się we dwie na wspólną herbatkę w gabinecie profesorki, gdyby ta uznała, że wymagały podniesienia na duchu i chwili odsapnięcia?
Przerzuty: - Rzut na pole: 2 Wydarzenie: C Modyfikatory: 0 Pole: 15/15
Spadający i lądujący ludzie, płacz i zaklęcia, wszystko to oczywiście odwróciło uwagę Cassie od wyścigu. Spojrzała przez ramię i o mały włos by sama nie skończyła na ziemi, gdyby nie młodzieńczy refleks, którym na szczescie się cechowała. Ktoś ją przegonił, trudno. Mimo to wystrzeliła znów dalej i doleciała do celu, nie spowalniana niczym. A że zarobiła parę zadrapań? Trudno! Nie takie rzeczy jej się przytrafiały. - Kapitanie, udało m się! Udało, widziałeś?! - zawołała do Elijaha, robiąc z radości dodatkowe, nadprogramowe kółeczko wokół wierzby, już w nieco bezpieczniejszym dystansie. - Udało mi się! Uda... Och?! Co wam się stało?! Dopiero teraz dotarło do niej, że ktoś ucierpiał, dlatego podleciała nad zbiegowisko i przyjrzała się uważnie sytuacji. - Mogę jakoś pomóc? - spytała ze szczerymi chęciami, mimo że spóźnionymi.
Ostatnio zmieniony przez Cassandra Hawkins dnia Sob 4 Kwi 2020 - 0:41, w całości zmieniany 1 raz
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Przekręciła głowę w zdziwieniu, kierując ją w stronę chłopaka. Naprawdę zamierzał gdybać nad innymi scenariuszami tego, co się wydarzyło? Przecież już nic nie mógł z tym zrobić, kremowe piwo się rozlało i teraz po prostu trzeba było zetrzeć je z blatu i uniemożliwić kapanie na podłogę.Wszystko działo się szybko. Upadek Elaine, złość Elijah, krzywe spojrzenie Rileya i biedna Jean, a także myśląca Moe, która zawołała pielęgniarkę. Przetarła oczy dłonią, wzdychając ciężko i cofając się pół kroku, dając odejść kapitanowi krukonów — podeszła do Strauss. Jak zwykle będzie się obwiniał, bo przecież nie potrafił inaczej — to nie było jednak miejsca na gdybanie o jego wrażliwej stronie. Przesunęła z uśmiechem spojrzeniem po rannej gryfonce, której twarz ozdabiał grymas bólu. Na szczęście nauczyciela uzdrawiania dość szybko znalazła się pod wierzbą, reagując na wezwanie Morgan i ratując sytuacje. Alise kiwnęła głową, wykonując polecenie, chcąc się upewnić czy z pozostałymi wszystko było okey. Przechadzała się więc pomiędzy zawodnikami na ziemi, obserwując jednocześnie tych wciąż biorących udział w wyścigu przy szalonym drzewie. Podniosła z ziemi porzuconą miotłę, wbijając w nie zamyślone, zmartwione spojrzenie. Nie sądziła, że zwykły trening może się tak potoczyć, że większość drużyny opuści go w złych humor. Mimowolnie zerknęła w stronę Elijah, aby zaraz jednak wbić ślepia w Melusine oraz Victorię, kibicując w myślach — chociaż wygrana nie miała dla niej żadnego znaczenia, każdy z krukonów był wyśmienity w lataniu. Violetta też sobie dobrze radziła.