Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Drogę między bramą wejściową zamku a Wierzbą Bijącą pokonała biegiem, by jak najmniej zmoknąć. Co prawda miała na sobie specjalny ubiór gracza quidditcha, a w jego skład wchodzili nieprzemakalny płaszcz, to jednak nic przyjemnego iść w deszczu, a zwłaszcza latać. W jednym ręku trzymała miotłę, a w drugim wrzeszczący kalendarz - który cały czas darł się wniebogłosy, pomimo że przyszła na trening. Zamierzała pokazać winowajcę jej bólu głowy swojemu kochanemu braciszkowi. - Cześć dziewczyny! - pomachała Victorii, Violi i Mel. - Widzę, że mój brat otoczony jest samymi kobietami. Taki to się potrafi ustawić, prawda? - zapytała całą trójkę i wówczas podeszła do brata. Skradła buziaka z jego policzka i wręczyła mi wciąż krzyczący kalendarzyk. - Czy mógłbyś go uciszyć, kochanie? Drze się od dwóch godzin i szczerze, głowa mi już pęka. Genialny prezent. Po prostu genialny, ale za to coś mój się psuje. - była lekko zirytowana, ale nie jakoś poważnie - efekt pulsującego bólu w skroniach wywołanego upierdliwym głosikiem przedmiotu magicznego. Weszła oczywiście pod działające nad Elijahem zaklęcie ochronne, by nie moknąć do reszty. Posłała wierzbie bardzo nieufne spojrzenie i po chwili zerknęła na ekipę - wszyscy chyba przywykli już do szalonych pomysłów Elijaha, jeśli chodzi o trening i nie zauważyła aktywnego buntu czy jęków dotyczących miejsca ćwiczeń... albo dopiero to nadejdzie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wprost nie mogłem doczekać się poprawy pogody. Brytyjska aura i treningi quidditcha podczas obecnej pory roku prowadziły wprost do przeziębienia, byłem tego pewien. Ubrałem się dość lekko, przekonany co do tego w stu procentach, że Elio nie pozwoli nam zbyt długo marznąć. Strój do ćwiczeń, który na sobie miałem co prawda nie był nieprzemakający, ale kilka sprytnych zaklęć sprawiło, że zaczął odpychać od siebie kropelki wody. Zanim jednak miałem zrobić z tego użytek, wyczarowałem nad swoją głową niewidzialny parasol i dotarłem pod wierzbę bijącą, trochę zmartwiony takim wyborem miejsca do ćwiczeń. - Elijah, a ja myślałem, że jednak nic do siebie nie mamy. - Skomentowałem na miejscu, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu wpełzającego mi na wargi. Nie chciałem robić mu wykładu na temat tego jakie to nieodpowiedzialne, bo zapewne sam zdawał sobie z tego sprawę, a jednak wcale nie zamierzałem być tym pierwszym, który wepchnie się wprost pod pędzącą gałąź wierzby bijącej. Tym bardziej też nie zamierzałem pozwolić na to Elaine. Musnąłem jej ramię, łapiąc ją nienachalnie za dłoń, a drugą zaciskając mocniej na trzymanym drążku miotły. Po drodze przywitałem się także z pozostałymi dziewczętami (w szczególności z Melu), więc teraz pozostało mi tylko czekać aż krukońskie igrzyska śmierci zostaną otwarte.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Szczerze, to gdyby ktoś mu powiedział, że treningi krukonów to "krew pot i łzy" byłby wcześniej się zainteresował tym sportem. Nie spodziewał się zakwasów z tego prostego względu, że i tak się fizycznie katował przy każdej możliwej okazji, ale na miotle ostatnio siedział jak miał z czternaście lat, a skoro już niedługo grande finale jego nędznego życia na wolności, czemu by nie spróbować po raz kolejny, kto wie, może i ostatni? Nie miał miotły, nawet jakby miał pieniądze na miotłę przepierdoliłby je pewnie na chwilowe przyjemności niż na długofalowe inwestycje. Ileż to czasu zostało, trzy? Cztery miesiące? I co z tą miotłą zrobi, celę w Azkabanie będzie zamiatał? (miał swoją drogą nadzieję, że będzie to czysta cela...) Pożyczył więc szkolnego nimbisa i skierował się pod wierzbę bijącą zdając sobie sprawę z tego, że mógł okazać się na krukońskim treningu widokiem niecodziennym. Po prawdzie nie pretendował do zajęcia miejsca w drużynie, chciał zwyczajnie... pobyć częścią czegoś, rozerwać się trochę, nie myśleć o potwornej porażce rodzinnych kolacyjek, rozpłakanych puchonkach, nie myśleć o pierdolniku Cassiusa, o swoim własnym pierdolniku w głowie, poczuć wiatr na twarzy i poużerać się z - najwyraźniej - wierzbą bijącą. Dość nietypowe miejsce na trening, Morris zauważył to z pewnym rozbawieniem. Naciągnął kaptur bluzy na głowę i wsparł się o miotłę gdzieś na uboczu, bo ani miał sumienie Elijahowi psuć romantyzm sytuacji i szanse na randkę z tymi wszystkimi pięknymi dziewczętami, które ustawiły się wokół niego w kółeczku - był bardzo atrakcyjnym chłopcem i luj sam się dziwił, że nikt go jeszcze porządnie i regularnie nie czochra - ani specjalnie go nie ciągnęło do emanujących amorami Elaine i Rileya, obawiał się, że w tak zakochanym towarzystwie zacznie mieć flashbacki z Wietnamu i myśleć o głupich rzeczach. Westchnął ciężko, nasz Werter umęczony i potarł dłonią twarz. Jak żyć panie prezydencie, jak żyć...
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Cassie przybiegła na miejsce treningu cała zziajana i zdyszana. Ostatnie miesiące zdecydowanie nie były dla niej przychylne. Przykra kontuzja, która przytrafiła jej się na początku roku, zmusiła ją do drastycznego ograniczenia aktywności, a już zwłaszcza tej fizycznej. Tak więc Quidditch poszedł w odstawkę, aż do tego wspaniałego dnia, w którym uzdrowiciel ją poinformował - wszystko wróciło do normy! Z tego też powodu biegła właśnie na złamanie karku, gotowa nabawić się nowej kontuzji, byle tylko choć na chwilę znów móc latać na miotle i przebywać w tak elitarnym gronie, jak drużyna! - KAPITANIEEEEEEE!!! - krzyczała, jeszcze biegnąc. - KAPITANIE, JA JUŻ MOGĘ LATAĆ! Dopadła do Eliiaha, starając się przebić przez otaczający go wianuszek dziewcząt. - CZY JA MOGĘ WRÓCIĆ? Proszę, proszę, mogę?! Uzdrowiciel już mi pozwolił! Będę rezerwowa, ale proszę proszę proszę zgódź się! Mogę?! I w kapitana wlepiły spojrzenie dwa wielkie, niemal kocie ślepia, którym przecież nie sposób było odmówić!
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Jeżeli były jakieś rzeczy, których nigdy bym sobie nie odpuściła, Quidditch musiał do nich należeć. Nawet jeżeli to miał być trening nie mojego domu, a mojej siostry - czułam pewnego rodzaju potrzebę, żeby tam być. Może to było to spowodowane samą miłością do sportu, albo chęcią zwyczajnego wyjścia z budynku, bo takie potrzeby też są. Lało - co z tego? Podczas meczów pogoda będzie zaczarowana i nie będzie nawet możliwości, żeby móc przelecieć się na miotłach w deszczu? Zresztą, to było najlepsze uczucie. Czuć krople deszczu. Ta świadomość, że mogą niszczyć ci lub przeciwnikowi pole widzenia. Ten zastrzyk adrenaliny, spowodowany zdaniem się na umiejętności własne i zgranie ze współzawodnikami… Ach, jak niewiele było mi potrzebne do szczęścia! I jeszcze mniej do tego, żeby je zaburzyć. Wierzba bijąca. No, panie Swansea, jeżeli chce pan połamać swoich zawodników, to ja nie bronię, no nie. Chyba że to ma być trening spróbujcie nie dać się trafić, może padną słowa potraktujcie to jak tłuczki... Nie wiem, ponoć po nim to wszystko było prawdopodobne. Nawet nie znałam go za dobrze, a to akurat potrafiłam określić. - Dobry, ja od Morgan - uśmiechnęłam się tylko do Elijah, stając gdzieś obok, przy okazji zbijając piątkę z własną siostrą. No, skoro nawet ona tutaj się znalazła, to mogły dziać się faktyczne cuda.
Od kiedy pojawiła się informacja o dzisiejszym spotkaniu drużyny krukonów, Monique biła się z myślami, czy wziąć w nim udział. Z jednej strony latanie na miotle miała we krwi ze względu na matkę i od małego latała z rodzeństwem. Starsi Brat z siostrą byli w szkolnej drużynie i oczekiwano, że młodsze dzieci będą kontynuować tę tradycję. Monique bała się jednak, że nie będzie wystarczająco dobra i zawiedzie wszystkich, którzy oczekują wielkich sportowych osiągnięć po córce słynnej Davis. W końcu jednak zdecydowała, że nie da się lękom i spróbuje swoich sił. Z daleka widziała już znajome z pokoju wspólnego twarze krukonów, którzy zebrali się na umówionym miejscu. Wzięła szkolną miotłę i podeszła do nich. Pogoda w końcu zaczęła dopisywać i jedyne co mogło w tym temacie przeszkodzić w treningu to patrzenie prosto w słońce. Szybko zaczęła się zastanawiać nad formą zaplanowanego treningu. Nie widziała nigdzie skrzynki z piłkami, a sama lokacja również była nietypowa. Bijąca wierzba mogła dać im nieźle popalić. - Cześć wszystkim! - Przywitała się jak zwykle z uśmiechem. Zaczęła cieszyć się na myśl o nadchodzącym nowym wyzwaniu. Obudził się w niej duch walki i nie mogła się doczekać aż wsiądzie na miotłę razem z resztą.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Ode mnie. Cześć. - potwierdziła, pojawiając się chwilę później za swoją... Podopieczną? 'Zawodniczką' chyba brzmiałoby lepiej. Co prawda Jean na pewno nie potrzebowała tutaj obstawy, zwłaszcza ze względu na siostrę i przyzwolenie Elijah odnośnie jej obecności. W przypadku Davies jednak, sprawa mogła się mieć nieco inaczej. Czy nikt z zebranych nie podejrzewał jej jeszcze o jakiekolwiek złe zamiary? Który to już raz podstawiała się jako burzycielka kruczej jedności, lwim pazurkiem przecinając subtelną atmosferę odrębności wszystkich zebranych od reszty szkoły? Niby istniało równie dużo przesłanek, że serduszkiem stała murem za niebieskimi, kiedy już nie chodziło o bezpośrednią rywalizację między ich dwoma domami, ale czy ktoś jeszcze tak to postrzegał? - Może choć raz dostanę za swoje. - uśmiechnęła się tylko, spoglądając na górującymi nad nimi gałęziami wierzby, póki co oszczędzając sobie wyobrażeń odnośnie ewentualnych urazów. Gdyby zaproszenie nie obejmowało również jej, nie zdecydowałaby się na dołączenie do zabawy. Chciała trochę odpocząć od miotlarstwa, kiedy nie było jeszcze nowin na temat kolejnego meczu. Czyżby nie dla latania pojawiła się na treningu?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Całkiem zapomniała o treningu, którego przecież nie powinna odpuścić, skoro zaangażowała się już w jakiś sposób w drużynę. Wiedziała jednak, że daleko było jej umiejętnością do tego, co reprezentowała prowadzona przez Elijah drużyna, więc po cichu łudziła się, że na meczu przeciw Slytherinowi — nadal będzie grzała ławkę, bo wstyd. Zdecydowanie musiała poprawić swoje latania, poćwiczyć w wolnej chwili. Na szczęście pogoda była coraz ładniejsza. Zacisnęła frotkę na blond włosach, które zebrała w wysokiego kucyka i zerknęła na zegarek, wybiegając zaraz z dormitorium. Wiele schodów i korytarzy, spory kawał błoni dzielił ją od wybranego przez kapitana miejsca. Złapała oddech, zaciskając palce na miotle, gdy dotarła pod wierzbę, przesuwając spojrzeniem po zebranych uczniach oraz studentach — nawet Moe z jakąś gryfonką przyszły, na co Argent uśmiechnęła się szczerzej, bo dawno swojej rycerskiej Morgany nie widziała. Gdyby nie to, że została kapitanem w tak młodym wieku, zbliżały się egzaminy i pewnie miała własne problemy — to poprosiłaby ją o kilka lekcji. Wyprostowała się, opierając miotle o ziemie, uśmiechając łagodnie. - Cześć wam! Mam nadzieję, że nie jestem spóźniona? Trochę się zagapiłam. - wytłumaczyła zaraz, wzruszając niewinnie ramionami, bo przecież nie powie, że mitologia słowiańska wciągnęła ja na tyle, że nie mogła się oderwać. Widząc tak wiele znajomych, miłych twarzy — nabrała jakieś pewności siebie, że, nawet jeśli się zbłaźni i trening pójdzie jej tragicznie, to przynajmniej miała na czyją pomoc liczyć. Była Melusine, Victoria i nawet Elaine za rękę z Rileyem oraz Violetta. Dostrzegła też dwie dziewczęta, których nie znała oraz jednego chłopaka o jasnych włosach. Miała nadzieję, że trening nie polegał na lataniu dookoła wierzby i unikaniu jej witek, bo już oczyma wyobraźni widziała, kto pierwszy ląduje wgnieciony w trawę. Zawiesiła błękitnie spojrzenie na Elijah, czekając na to, aż przedstawi im swój dzisiejszy pomysł na rozwój ich talentu do latania oraz Quidditcha.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Obietnica Elijaha z lekcji zaklęć miała się dzisiaj spełnić. Trening drużyny. Ostatnimi czasy dość mocno zaniedbał Quidditcha, ale dzisiaj nadszedł dzień, w którym musiał odkurzyć starą pasję. Skupiał się raczej na zajęciach, aniżeli treningach, jednak adrenalina towarzysząca mu podczas latania była zdecydowanie tym, czego potrzebował. Wziął ze sobą szkolną miotłę i nieśpiesznie (jakby w ogóle nie zwracał uwagi na typowo angielską pogodę) ruszył na miejsce spotkania. Lokalizacja, którą wyznaczył Swansea, trochę go niepokoiła. Spodziewał się, że ich sponiewiera intensywnością ćwiczeń, że będzie pot, łzy, krew, ale nie tego, że zostanie stratowany przez bijącą wierzbę. A może to po prostu Merlin zsyła mu szansę na wieczny odpoczynek. Oby. Pod drzewem zebrała się już spora część drużyny, jednak każdy z nich był zajęty rozmową.. z wyjątkiem Luja. Miał świetne wyczucie do pojawiania się zawsze, gdy go tylko Colton potrzebował. Przystanął obok przyjaciela, z miną tak obojętną i znudzoną, że jego twarz wyglądała jak świeżo wyciosana rzeźba. - Mam nadzieję, że wierzba spełni swoje zadanie i to wszystko jebnie - mruknął, w zasadzie mając na myśli tylko siebie, a nie wszystko.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Widział jego zblazowany krok już z daleka, choć nie wyrywał się jak jakaś podniecona latawica by z nim wymieniać uściski i pocałunki. Taka między nimi kolej rzeczy, że prędzej czy później zawsze plus minusa dosięgnie, zwierzęcy magnetyzm w wydaniu spierdolin. Śledził wzrokiem jego zachowawczy i dość obszerny łuk, którym ominął główną grupę zebranych ludzi i nie mógł powstrzymać unoszącego się na ten widok kącika ust. Zapaliłby, ale nie miał co, przestąpił więc z nogi na nogę przenosząc wzrok znów gdzieś bezmyślnie w przestrzeń - zdarzało mu się to ostatnio niepoprawnie często, przez co ze swoją posturą i wzrostem przypominał przerośniętego gargulca ubranego w człowiecze szmaty. - Błagam. - odpowiedział mruknięciem - Już się zastanawiam, czy jak wystartuję od razu i pierdolnę prosto w koronę, to zdążą pójść po pigułę i mnie odratować, czy jednak tym razem się uda. - pesymizm ich relacji zimową porą nabierał prędkości, oboje zresztą odkryli niedawno po alkoholu, że najstraszniejszą groźbą jaka mogłaby ich w życiu trafić to wrzucenie do kociołka z eliksirem nieśmiertelności. Fakt pozostawał faktem, byli wciąż zbyt bystrzy by doprowadzić swoje chore marzenia do skutku, pozostawało im jedynie marudzenie do siebie wzajemnie pod nosem, światu okazując jedynie pozbawione wzruszeń twarze chytrych krukonów.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Uśmiechnął się, kiedy zobaczył, że zbliżają się do niego pierwsze osoby – osoby bardzo konkretne. Niezawodna Violetta, która, jak podejrzewał, była gotowa na najgorszy nawet wycisk i Victoria, która najwyraźniej rzeczywiście chciała dołączyć do drużyny. Cieszył się, że ich rozmowa na trybunach nie pozostała bezowocna i dziewczyna przyszła zobaczyć jak to tu u nich wygląda; jeśli nie wystraszy się dzisiejszego treningu, przetrwa wszystko. — Piękna pogoda, idealna pora na trening – żyć nie umierać. Zapraszamy, Vicky — zdecydowanie coś mu się stało w głowę, skoro po tygodniach snucia się po świecie jak cień własnego siebie, nagle tryskał wyśmienitym humorem i energią. Ledwo dawał radę wysiedzieć na tej miotle! Choć dziś nie miała mu się przydać. — Dzisiaj zatańczymy tango z wierzbą. Uważajcie żeby jej nie podeptać palców. — zbliżającą się Elaine usłyszał już z daleka, nie dało się przegapić drącego się dziennika, który ze sobą przywlokła. Zmarszczył brwi, a kiedy w końcu przyszła i się przywitali, wziął od niej książeczkę i obejrzał ją dokładnie, zarówno na zewnątrz, jak i w środku, starając się wyglądać przy tym jakby miał pojęcie co robi. Jej wcześniejszą uwagę puścił mimo uszu, taktycznie w ogóle na nią nie reagując. Przywitał się z Rileyem i nieznacznie uśmiechnął się na jego uwagę. — To nic osobistego, postanowiłem przetrzebić drużynę żeby zrobić miejsce dla Victorii — powiedział szalenie poważnym tonem, przekrzykując się z dziennikiem. Pogładził jego okładkę, powiedział nawet jakieś „ciii, już jesteśmy na treningu”, a w końcu zniecierpliwiony wyrwał stronę z dzisiejszą datą, co w końcu ukróciło ich męki. Odetchnął z ulgą i popatrzył przepraszająco na Elaine, że tak bezlitośnie niszczył jej własność. Pomachał do Lyalla, który przystanął z boku (im ich więcej, tym weselej, zwłaszcza przy tym co im dziś wymyślił), a potem skierował wzrok na biegnącą w ich stronę, głośną i energiczną istotkę. Uśmiechnął się szeroko. — Cassie, pszczółko! — był zaskoczony, ale i ucieszony, niemniej kiedy padła jej prośba, popatrzył z powątpiewaniem na bijącą wierzbę. Zagryzł wargę, a po chwili westchnął cicho i skinął głową. — Tylko ostrożnie, nie chciałbym żebyś znowu nas opuściła. I pod jednym warunkiem – jak będzie dla Ciebie za trudno, przerwiesz trening. Starał się nie myśleć o tym, że pozwala dziewczynce na tak niebezpieczne zabawy. Z drugiej strony Quidditch sam w sobie nie był bezpieczną grą, więc to nie tak, że narażała się pierwszy raz w życiu. Przywitał ostatnich przybyłych, a kiedy się rozejrzał, z zadowoleniem stwierdził, że ma tu naprawdę pokaźną grupę ludzi. Czy liczył, że Gabriel jeszcze się tu pojawi? Nie, chyba powoli przestawał się łudzić. Zszedł ze swojej miotły, na której lewitował do tej pory. — Okej, Krukoni, za chwilę powinny się tu pojawić... — nie dokończył, Jean pojawiła się na horyzoncie, a zaraz za nią szła Moe. Uśmiechnął się na widok kapitan i zawiesił na krótką chwilę, po to by zaraz odchrząknąć i podjąć urwany wątek — Dwie Gryfonki, tak. Chciałbym żebyście traktowali je dziś jak część drużyny. Wszyscy gotowi? Na początek robimy rozgrzewkę, więc możecie odłożyć miotły. Radzę się do tego przyłożyć, bo głównym punktem treningu będzie dzisiaj trudny wyścig. Odwrócił się przodem do górującej nad nimi wierzby i wyciągnął różdżkę. Przywołał do siebie kupkę opadłych liści, powiększył je magicznie i kolejnym zaklęciem przefarbował na czerwono. Potem uniósł je, ustawiając w linii, która miała być metą i startem. — Będziecie latać wokół wierzby, to jak blisko, zależy od was. Wiadomo, że im bliżej drzewa, tym mniejsze zataczacie kręgi, a więc macie większą szansę na wygraną... i większą szansę na to, że oberwiecie. Dziesięć okrążeń, będę liczył i ubezpieczał was z dołu. Żal mu było, że nie mógł sobie dziś polatać, ale bezpieczeństwo członków drużyny (oraz innych obecnych) i sędziowanie było ważniejsze niż trochę ruchu. Nadgoni jednym z licznych samodzielnych treningów, wiedział o tym. A to, że ominie go trochę zabawy... cóż, zdarza się. — No to do roboty! — odłożył miotłę na bok i poprowadził dość długą i wymagającą rozgrzewkę, która w zamyśle miała ich przygotować na absolutnie wszystko. — Powodzenia, pani kapitan. — powiedział do Moe zaczepnie, ale niezbyt głośno, a potem, kiedy dosiedli już mioteł, ustawił ich na linii startu – w bezpiecznej odległości od wierzby. Przygotował różdżkę i wzmocniwszy swój głos zaklęciem sonorus, rozpoczął wyścig.
Rozgrzewka:
1. Chyba nie przyłożyłeś się do tego tak jak należało. Nie jesteś wystarczająco dobrze rozgrzany, a z tak słabym przygotowaniem łatwo o kontuzję (zyskujesz stały modyfikator -1 do wyniku kości). 2-5. To była dobrze przeprowadzona rozgrzewka – ni mniej, ni więcej. To odpowiednie przygotowanie do następnego etapu treningu. 6. Widać, że kwestię rozgrzewki bierzesz na poważnie! Porządnie przygotowujesz swoje ciało na fizyczny wysiłek i czujesz się gotowy jak nigdy dotąd (zyskujesz stały modyfikator +1 do wyniku kości).
Wyścig:
A: Ryzykownie wyprzedzasz jednego z przeciwników, niebezpiecznie zbliżasz się do wierzby, ale udaje Ci się przemknąć bez strat. Możesz być z siebie dumny (+2 do wyniku w tej turze)! B: Chwila nieuwagi i dostajesz z wierzby prosto w twarz. Gałązki zostawiają kilka zadrapań, ale poza tym nic się nie dzieje, nie wpływa to nawet na tempo Twojego lotu. C: O dziwo to nie wierzba, a jeden z przeciwników zakłócił Twój lot – zajechał Ci drogę w taki sposób, że byłeś zmuszony ostro zahamować (-1 do wyniku kości w tej turze). D: Zaryzykowałeś i poleciałeś blisko wierzby. Jej gałąź niemal od razu spróbowała Cię uderzyć, czego na całe szczęście udało Ci się uniknąć… nie zauważyłeś jednak, że przy tym gwałtownym ruchu z Twojej kieszeni wypadło 15 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie. E: W wyjątkowo ładnym stylu udało Ci się uniknąć ataku wierzby. Zrobiłeś przy tym elegancki manewr godny zawodowego gracza i napełnia Cię to taką pewością siebie, że już do końca leci ci się jakby lepiej (zyskujesz stały modyfikator +1 do wyniku kości). F: Unikając jednej gałęzi, wlatujesz prosto w inną. Nie stało Ci się nic poza paroma zadrapaniami, ale tracisz sporo czasu zanim udaje Ci się wrócić do wyścigu (-2 do wyniku w tej turze). G: Idzie Ci naprawdę dobrze, udaje Ci się unikać gałęzi, ale też lecisz na tyle blisko, by nie nadkładać niepotrzebnego dystansu (+1 do wyniku w tej turze). H: Lecąc, dostrzegasz, że na jednej z gałęzi zaczepiona jest dość pękata sakiewka. Gdybyś podleciał odpowiednio blisko, może udałoby Ci się ją złapać… Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: Ledwo udaje Ci się dosięgnąć sakiewki, ale ostatecznie ląduje w Twojej ręce. Zyskałeś 20 galeonów, pamiętaj żeby zgłosić się w odpowiednim temacie. Nieparzysta: Mało brakło, ale nie udało Ci się dorwać sakiewki. Co gorsza, nie zdążyłeś odpowiednio szybko odlecieć i gałąź smagnęła Cię przez plecy (-1 do wyniku w tej turze). I: Wyścig wokół bijącej wierzby? Łatwizna! Złapałeś odpowiednią równowagę między ryzykiem i ostrożnością i nie tylko gałezie wierzby wcale Cię nie sięgają, ale też zyskujesz znaczną przewagę (+1 do wyniku w tej turze). J: Ryzyko nie zawsze się opłaca. Wierzba sięgnęła po broń dużego kalibru i w Twoją stronę z dużą prędkością wystrzeliła wyjątkowych rozmiarów gałąź. Jest tak długa, że nie jesteś w stanie jej ominąć. Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: Poczułeś ogromny ból w barku, ale ostatecznie udało Ci się utrzymać na miotle. Ból nie odpuszcza ani odrobinę i najwyraźniej bark jest wybity... Znacząco zwalniasz, a po wyścigu ktoś zdecydowanie powinien zająć się Twoją ręką (zyskujesz stały modyfikator -1 do wyniku kości). Nieparzysta: dla Ciebie jest to niestety koniec wyścigu. Gałąź nie tylko uderza Cię z ogromną siłą, ale i dosłownie zmiata Cię z miotły, a przed połamaniem się ratuje Cię zaklęcie arresto momentum rzucone przez kapitana.
Krótka instrukcja obsługi: 1. Rzucacie 2 kośćmi k6 i 1 literą. Pierwsza kość liczbowa to wasza rozgrzewka, druga oznacza wasz ruch (na który wpływają modyfikatory), a litera to wydarzenie. 2. Jedna tura = 48h, każdą turę rozpoczyna mój post. Jeśli nie wyrobicie się przed nim z odpisem, tracicie turę. Po dwóch odpadacie z wyścigu. Gdyby ktoś naprawdę nie mógł odpisać w tym terminie, niech daje mi znać na gg/priv, na pewno się dogadamy 3. Modyfikacje z rozgrzewki dotyczą tylko kości k6. 4.Uwaga! Każde 10pkt w grach miotlarskich upoważnia Was do 1 przerzutu. Ekwipunek dziś wyjątkowo nie wlicza się do puli. Przerzucić możecie każdą z trzech kości, wybór należy do Was. Liczy się ostatnia kość, nawet jeśli nie jest najlepsza. 5. Jeśli w opisie nie określam jasno w co dokładnie uderza was wierzba, wybieracie samodzielnie. Proszę tylko żeby obrażenia były adekwatne do konsekwencji, które ze sobą niosą. 6. Można jeszcze wbijać dopóki trwa pierwsza tura. Potem już nie wpuszczam. 7. Wypełnianie kodu i linkowanie kości jest obowiązkowe *patrzy groźnym wzrokiem*.
Kod:
<zg>Ilość pkt w kuferku:</zg> wpisz <zg>Rozgrzewka:</zg> [url=LINK DO RZUTU]Wpisz wynik[/url] <zg>Rzut na pole:</zg> Wynik rzutu drugą kością k6 <zg>Wydarzenie:</zg> wyrzucona litera <zg>Modyfikatory:</zg> Wszystko co obowiązuje w tej turze. Nie podawajcie mi sumy, chcę je widzieć osobno. <zg>Pole:</zg> x/15 (dodajcie modyfikatory do wyniku kości)
Ilość pkt w kuferku: 10 Rozgrzewka:2 Rzut na pole: 4 Wydarzenie: I Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole: 5/15
Poł Ravku zebrało się na ten trening; i najwyraźniej nie tylko. Macham wesoło do Riley'a, który oczywiście musiał zająć się swoją dziewczyną, do której też uśmiecham się uprzejmie. Siedzę sobie na miotle patrząc na kolejnych ludzi. Odrobinę unoszę brwi w geście zdziwienia, kiedy widzę pierwszoklasistkę, która również chce uczestniczyć w zajęciach. Powiedziałabym, że trening przy bijącej wierzbie nie wydaje mi się wcale dobrym pomysłem, więc jedynie patrzę na Elio z lekką dezaprobatą. W końcu jednak uznaję, że może kapitan jest na siłach, by pilnować dziewczynkę, więc podchodzę do grupki Krukonek podczas rozgrzewki, by bezlitośnie oplotkować sytuację. - Ostatnio jak Elio przyprowadził kogoś na trening, to była jego Czeszka, za którą potem płakał w poduszkę. A teraz z powrotem jest bardzo wesolutki - zauważam w kierunku Victorii, Alise i Violki, które akurat były obok mnie. Wcześniej zaś rezolutnie sprawdziłam czy przypadkiem Swansea (albo jego siostra, to też byłoby głupie) nie słyszą moich durnych komentarzy. - Mogę prowadzić zakłady która tym razem jest w drużynie przez alkowy Elijaha - mówię zalotnie machając brwiami w stronę Brandonówny; akurat trafiając najmniej chyba ze wszystkich, ale to nie miało znaczenia, ważne że posiałam zamęt. - O, albo na treningu! - mówię patrząc na zebrane tu (nie wiem czemu) Gryfonki. Rozumiem, że musimy się szanować między domami, ale podejrzliwie zerkam na Elio za to zapraszanie ich i na treningi. Po mojej niezbyt dobrej rozgrzewce, bo jestem zbyt zajęta obsmarowywaniem kapitana (wszystko z miłości oczywiście), jednak wystarczającej, wskakuję z gracją na miotłę i przystępuje do wyścigu. Podoba mi się ten motyw lekcji. Z gracją balansuję w powietrzu z odpowiednią odległością o wierzby, dzięki czemu omijam kogoś pewnie Moe, wysuwając się odrobinkę do przodu.
Ostatnio zmieniony przez Melusine O. Pennifold dnia Pią 27 Mar - 4:00, w całości zmieniany 1 raz
Ilość pkt w kuferku: 0 Rozgrzewka:4 Rzut na pole: 3 Wydarzenie: G Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole:4/15
Gdy wszyscy się zebrali kapitan w końcu zaczął przemawiać. Monique była zadziwiona nie tyle obecnością osób spoza drużyny, co przybyciem gryfonów. Co oni tutaj robili? Mogła jedynie się domyślać. Wysłuchała przemowy Elijaha i uznała, że taka forma treningu ma w sobie coś bardzo interesującego. Zastanawiała się, czy kapitan często robi krukonom takie niespodzianki jak ta dzisiaj. Nigdy wcześniej nie była na treningu drużyny, więc nie miała pojęcia, jakich metod używają, aby nie wyjść z formy. Postawione przed nią wyzwanie tylko umocniło jej przekonanie, że podjęła dobrą decyzję pojawiając się tu dzisiaj. Nie zastanawiając się wiele związała swoje rude włosy w kitkę i wsiadła na miotłę. Rozgrzewka poszła jej dobrze. Pomimo krótkiej przerwy w lataniu, nie wyszła jeszcze z wprawy. Czuła się gotowa na właściwą część treningu. Od razu zdecydowała, że nie ma zamiaru ryzykować aż tak i latać zbyt blisko drzewa, jednak nie chciała nadrabiać też niepotrzebnie drogi. Zdecydowała się więc na bliższą, ale rozsądną odległość. Parę gałęzi poleciało w jej stronę, lecz udało jej się ich uniknąć. Może nie było to mistrzostwo, ale Monique zaczęła nabierać pewności siebie.
Dodałam Ci żeby się nie pogubić, sorrki za edycję
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Ilość pkt w kuferku: 15 (bez przedmiotów) Rozgrzewka:1 Rzut na pole: 2 Wydarzenie:J jak jednorożec przerzut -> C jak Centaur Modyfikatory: -1 do rzutu kości już na stałe oraz - 1 do kości w tej turze Pole: 1/15
Posłała Elijahowi uśmiech, gdy potraktował tak jej kalendarz. Nie dziwiła mu się, sama też zrobiłaby coś podobnego ale zapewne najpierw spróbowałaby potraktować przedmiot zaklęciem wyciszającym. Ścisnęła dłoń Rileya, gdy stanął obok, a widząc Morgan i Jean uniosła brwi i popatrzyła nic nierozumiejącym wzrokiem na brata. Zauważyła, że ostatnio praktykował zapraszanie chociażby jednej osoby ( a była to Moe) na ich krukoński trening. Ela szanowała chęć zjednoczenia się z innymi domami jednak uważała, że regularne zapraszanie innych nie jest raczej aż tak dobrze widziane. Nie znała dobrze Moe, ale ona została kapitanem Gryffindoru - czy kapitanowie mogą ze sobą współpracować na treningach, skoro trwa rywalizacja? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, ale coś jej nie grało. Widząc małą Cassie i Monique uśmiechnęła się do dziewczynek, wszak cieszyła się, że quidditch wzbudza zainteresowanie nawet u najmłodszych. Tak jak jej brata tak i ją tknęło, że obie są młodziutkie, a będą wszak latać obok Wierzby Bijącej. Ufała jednak Elijahowi i skoro zgodził się to nie zamierzała ingerować. Szanowała jego decyzję nawet pomimo swoich wątpliwości. Rozgrzewka poszła jej średnio. Wszystkie mięśnie protestowały, jakby nie chiały rozprostować się i rozluźnić w taką pogodę. Wydawać się mogło, że spinały się na samą myśl, że będą latać obok tego niebezpiecznego drzewa. Starała się, ale widziała po sobie, że coś było nie tak z jej kondycją. Najwyraźniej przez okres ferii za bardzo się stresowała i może to rzutowało na jej zdolności sportowe? Kolejny trening i znów popsuł się jej humor, choć starała się to kamuflować i po prostu nie zawierała z nikim kontaktu wzrokowego. Elijah tryskał energią, a ona... a ona nie wiedziała czemu. Nie rozmawiają tak jak powinni i to ją przybijało, bo nawet jeśli zamieniali ze sobą słowa to nie było to samo. Dodatkowo kłótnia z Cassiusem... odkryła, że ma jednak w sobie jeszcze trochę pokładów stresu. Wskoczyła na miotłę pomimo świadomości, że nie dostała takiej zadyszki jak reszta. Nie rozgrzała się do końca, ale nie chciała też opóźniać drużyny. Wystartowała lecz szybko musiała się zatrzymać, gdy jeden z zawodników niechcący zajechał jej drogę. Jej miotła czknęła ale obie zawisły w powietrzu i czekały na kolejny sygnał. Widząc jak reszta wystrzeliwuje do przodu tylko zacisnęła palce na trzonku miotły.
Ilość pkt w kuferku: 4 Rozgrzewka:3 Rzut na pole:5 Wydarzenie:I Modyfikatory: + 1 do wyniku w tej turze Pole: 6/15
- Teraz na pewno pójdzie mi lepiej - stwierdziła na uwagę Elijaha i nawet pokazała mu bardzo dojrzale język. Odczytała to jako przytyk do tego, jak poszło jej w czasie próby do ich niesamowitego przedstawienia, ale też nie zamierzała się z tego powodu obrażać, czy cokolwiek takiego, po prostu bawiła się dobrze. Trzeba jednak przyznać, że nieznacznie się zarumieniła, a kiedy Melu zaczęła opowiadać jakieś bzdety na temat Czeszek i przechodzenia przez alkowę, aż wywróciła oczami. Musiała jednak przyznać, że drużyna, czy też jej sympatycy, to były w większości dziewczyny, co mogło wydawać się, cóż, nieco dziwne. - Może wszystkie i o sobie nie wiemy - mruknęła ciut zaczepnie, ale od razu cała się zarumieniła, przez co jej piegi stały się widoczne, więc prędko wzięła się do pracy. Rozgrzewka poszła jej całkiem nieźle, widać jednak chciała wypaść tutaj całkiem dobrze, a przynajmniej na tyle, żeby członkowie drużyny uznali, że nadaje się do czegoś więcej, niż gadania o tym, dlaczego dana miotła jest dobra, a inna już niekoniecznie. W gębie była mocna, pytanie, jak szło jej zatem faktycznie latanie, tym bardziej że wyścig miał być co najmniej ciekawy, niebezpieczny, ale i... ekscytujący. Mimowolnie poczuła jakąś ostrzejszą iskrę, kiedy tylko spojrzała na wierzbę bijącą, a później na miotłę, która dzisiejszego dnia miała posłużyć jej za wsparcie w tym całym przedsięwzięciu. Pęd powietrza był najwyraźniej tym, co kochała, a nuta niebezpieczeństwa nagle dodała jej eleganckiej ostrogi. Miotła szła równo, a ona spokojnie znalazła tę tak potrzebną równowagę pomiędzy szaleństwem i brawurą a chęcią zwycięstwa, która pozwalała jej na unikanie gałęzi wierzby bijącej, co pozwalało jej na całkiem eleganckie wysforowanie się do przodu. Właściwie można powiedzieć, że nieoczekiwanie Victoria znalazła się dokładnie w swoim żywiole i jeśli nie da się temu ponieść, to może jeszcze coś z niej będzie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Ilość pkt w kuferku: 8 Rozgrzewka:6 Rzut na pole: 4 Wydarzenie: H; 5 Modyfikatory: stałe +1 do wyniku kości; -1 do wyniku w tej turze Pole: 4/15
Wyścig dookoła Wierzby Bijącej? No, panie Swansea, teraz to pan dopiero zabłysnął. Czy nie było to zbyt niebezpieczne? Przecież te gałęzie były śmiercionośne, mogły zabić albo przynajmniej poważnie uszkodzić, a to wyłączyłoby skład Krukonów z najbliższego meczu, który... Właściwie, nie wiadomo, czy zagrają jakieś mecze. Tak teraz? No ale jak to? W ogóle to były jakiekolwiek mecze zaplanowane? Nie? A to szkoda, chętnie bym sobie polatała. A skoro nie było okazji poza treningami... Rozgrzewka. Przecież to najważniejsza część treningu, tego nie można tak po prostu odpuścić! Bez tego nic nie działa tak, jak powinno, a potem człowiek narzeka na zakwasy albo brak siły w trakcie wszystkiego. I czasem też miałam takie leniwsze dni, kiedy nie chciałam się przykładać, ale teraz? No nie było mowy! Jak mnie popieści gałąź wierzby, to mogę się nawet zabić na tej miotle i choć brzmiało to naprawdę kusząco, bo to prawie jak śmierć z bronią w ręku dla wikingów, to mimo wszystko nie chciałam jeszcze umierać. Było długo i wymagajaco - to lubię! Czułam adrenalinę w swoich żyłach, moc i energię, mogłam już śmigać. I to jak! Prawie nic nie robiłam sobie z gałęzi przez pewność co do swoich umiejętności - nawet było to opłacalne, na jednej gałęzi wisiała sakiewka, w której pewnie były galeony. A gdyby tak... Nie, to był zły pomysł. Bardzo zły pomysł. Chciwość nigdy nie popłacała, teraz będę mieć problem z plecami i uraz do szybkiego wzbogacania się. Cóż, przynajmniej nie byłam ostatnia.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Ilość pkt w kuferku: 56 Rozgrzewka:1 (XD) -> 3 Rzut na pole:5 Wydarzenie:D -> J -> D! -> D... -> C Modyfikatory: -1 do wyniku kości w tej turze Pole: 4/15
W związku z powyższym post może być zgryźliwy. XD
Polecenie traktowania ich jak części drużyny brzmiało trochę niepokojąco, zwłaszcza w momencie, gdy sam kapitan Krukonów narażał swoich zawodników na różniste urazy. Ale bez ryzykownych ruchów trudno było o jakiś solidny, osiągany w krótkim czasie rozwój, prawda? Swoją rolę podczas całego treningu miała zamiar ograniczyć w zasadzie wyłącznie do obserwowania Jean. Ostatecznie nie miała żadnego interesu w tym, aby pokazywać komukolwiek, na co było ją stać poza być może kwestią tego, aby honorowo przynajmniej cały wyścig ukończyć. Skoro już jednak miała możliwość dołączenia do zebranych samobójców, nie pozostawało jej nic innego, jak solidnie się rozgrzać i śledzić lot gryfońskiej Straussówny. A już rozgrzewkę dziewczyna zaczęła mocno i z przytupem. Czyżby miała coś do udowodnienia? - Osłaniaj mnie. - rzuciła miękko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Swansea miał przed sobą najtrudniejsze zadanie ze wszystkich osób - pilnowanie przedszkola (i nie chodziło wyłącznie o dwunastolatkę, której dał zgodę na udział w zabawie) wymagało posiadania oczu wokół głowy, czterech par rąk i sześciu różdżek w gotowości, gdyby nagle wszyscy naraz postanowili oddać się w ramiona śmierci, czy inwalidztwa. Nie była pewna, czy powinna podziwiać jego odwagę, czy pukać się w głowę, myślac o braku odpowiedzialności. Ale i tak w całym tym wyścigu najmocniej kibicowała właśnie jemu. Żarty żartami, ale finalnie wierzba bijąca była nie lada zagrożeniem. Przekonała się tym od samego startu, gdy zdecydowała się na lot blisko pnia, natychmiast czując, jak ciągle sięgające w jej stronę gałęzie haczyły jej o nogi, witki miotły, szarpały za rękawy, albo po prostu miały wyrysowany mord w... Badylach. Na tyle była skupiona na ataku drzewa, że nie zorientowała się, kiedy nadgoniła jedną z biorących udział w wyścigu osób, niemalże ładując jej się Nimbusem w plecy. Była zmuszona do ostrego manewru wymijającego, przez który mocno wytraciła na prędkości. Ah, zamieszanie.
Ilość pkt w kuferku: 5 Rozgrzewka:1 Rzut na pole: 2 Wydarzenie: H 4-1 Modyfikatory: - 1 za rozgrzewkę i -1 za uderzenie przez wierzbę Pole: 0/15
Julius dopiero co się obudził po drzemce. Postanowił chwilę odpocząć, by być skoncentrowany podczas swojego pierwszego treningu quidditchu. Gdy tylko ubrał się w odpowiedni strój, zorientował się, że jest lekko spóźniony, dlatego jak najszybciej chwycił miotłę i wybiegł na spotkanie pod bijącą wierzbą. Duże drzewo wywołało u niego niemały zachwyt gdy je dojrzał po raz pierwszy. Widział, że wszyscy są już gotowi, więc upozorował szybkie rozciąganie, by rozpocząć wyścig jak najszybciej. Przeszedł obok chłopaka stojącego z boku i odbił się w powietrze. Gdy tylko to zrobił, kątem oka dostrzegł skórzaną sakiewkę. Pragnąc dowiedzieć się co jest w jej wnętrzu, zbliżył się na małą odległość do drzewa... co okazało się błędem. Gdy tylko wyciągnął rękę po mieszek, skurcz złapał go w barku, przez co rozproszony nie zorientował się, że jedna z gałęzi mknie w jego stronę. Gdy odwrócił lekko głowę, było już za późno. Konar uderzył go w plecy, a ten próbując manewrować, pomimo dość dużego bólu, pomiędzy pozostałymi gałęziami, nieumyślnie zawrócił i prawie wpadł na blondyna przyglądającego się temu wszystkiemu. Fartem udało mu się uniknąć większego nieszczęścia i lekko wznieść się w górę utrzymując się przy tym na miotle.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie wydawało mi się szczególnie dobrym pomysłem zapraszanie młodszej części drużyny na taki trening. Nie wydawało mi się też, aby obecność Gryffindoru była tutaj konieczna. Mimo wszystkiego tego co sobie pomyślałem, wszelkie uwagi zachowałem dla siebie. W zasadzie, nie była to moja sprawa, ani tym bardziej moja odpowiedzialność. Ja tutaj tylko uczestniczyłem, więc zamierzałem zachowywać się jak uczestnik, a nie prowadzący całej zabawy. Odwróciłem więc spojrzenie zarówno od Davies jak i czerwonej Strauss, zamiast tego zajmując się swoją miotłą, swoim wyścigiem i budowaniem własnej formy. Bardzo nie chciałem dostać dziś po głowie od wierzby, więc już wykonując rozgrzewkę składałem modły do opatrzności, aby cios (jeżeli już nastąpi) nie pozbawił mnie przytomności. To byłoby trochę niezręczne, gdybym nagle zaprezentował się wszystkim cały poznaczony bliznami po poparzeniu. Zanim porządnie wystartowałem, któryś z pozostałych uczestników zaleciał mi drogę, zmuszając mnie do zahamowania i zatrzymania się nagle. Mało brakowało, a spadłbym głową naprzód, bo z tego wszystkiego bezmyślnie puściłem się miotły. Zdołałem się jednak na niej utrzymać i kontynuować lot, chociaż nie można było powiedzieć, abym był przez to najszybszym Kruczkiem w stadzie. Chociaż, jak tak spojrzeć na to wszystko z daleka, znowu nieszczególnie zależało mi na tym, aby być pierwszym, a raczej wyłącznie na tym, aby przetrwać ten trening w jednym kawałku.
Ilość pkt w kuferku: 23 Rozgrzewka:3 Rzut na pole: 2 -> 2 -> 6 Wydarzenie: C Modyfikatory: -1 Pole: 5/15
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Ilość pkt w kuferku: 3 Rozgrzewka:6 Rzut na pole: 1 Wydarzenie: G Modyfikatory: +1 na stałe za rozgrzewkę, + 1 do wyniku w tej turze Pole: 3/15
- Jak wlecisz prosto w wierzbę to sam cię uratuję – spojrzał na Morrisa wzrokiem mówiącym „nie waż się i nie zostawiaj mnie na tym kurwidołku”. Aslan nawet nie chciał myśleć o końcu roku szkolnego, który oznaczał zakończenie studiów Lyalla i opuszczenie przez niego murów Hogwartu. Wzdrygnął się; sam nie wiedział czy to ta ponura myśl go tak zmroziła czy też pogoda dawała o sobie znać. – Zacznijmy tę masakrę, im szybciej tym lepiej – pociągnął Lyalla w kierunku reszty drużyny, gdy Elijah zaczął tłumaczyć zasady treningu. Rozgrzewkę zawsze traktował bardzo poważnie. Może i był aspirującym uzdrowicielem, ale nie zamierzał praktykować na sobie i swoim pogruchotanym ciele. Wprowadzenie elementu rywalizacji pozytywnie wpłynęło na jego nastrój, a chęć wygranej napędzała, więc ćwiczył zawzięcie, nie zważając na deszczową aurę. Czuł się gotowy, gdy wsiadał na miotłę; adrenalina buzowała w jego żyłach. Błogi uśmiech rozświetlił twarz, a mięśnie się spięły w oczekiwaniu na wyścig. Wykonał pożegnalny gest w kierunku Lyalla i wzbił się w powietrze. Jeśli chciał jak najszybciej wykonać okrążenia, musiał lecieć jak najbliżej wierzby. Maksymalnie skupiony obserwował drzewo i całkiem skutecznie unikał gałęzi i ciosów, które mogłyby się skończyć niepotrzebną kontuzją. Brawo, Colton, pierwszy raz od dawna coś ci wychodzi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ilość pkt w kuferku: 31pkt Rozgrzewka:4 Rzut na pole:4 Wydarzenie: C -> J... cwaniactwo nie popłaca. 1 -> 2. Wiem że spieprzyłam. Nie mów mi jak upośledzona jestem, Elio. Modyfikatory: stały -1 c: | 1/3 przerzuty Pole: 3/15
Przywitała się z resztą krukońskiego klanu, który powoli zaczął się zbierać pod wierzbą bijącą. Nie spodziewała się jednak tego, że również jej siostra i Moe pojawią się na treningu. Uniosła nieco wyżej brwi w wyrazie niemego zdumienia. No, ale z drugiej strony sama niedawno wprosiła się na trening Gryfonów także nie powinna się dziwić, że w drugą stronę to też działało. Wkrótce Elio wyjaśnił im pokrótce na czym ma polegać ich trening. Latanie wokół wierzy bijącej brzmiało niezwykle w jej stylu także nic dziwnego, że pomysł kapitana przypadł jej wyjątkowo do gustu. W końcu bez ryzyka nie ma zabawy czy coś podobnego, a bez upadków nie da się poprawnie latać na miotle. Sumiennie podeszła również do wykonania rozgrzewki, aby przypadkiem nie narobić sobie problemów w czasie lotu. Dopiero po zakończeniu ćwiczeń gotowa była do lotu. Przerzuciła nogę przez Nimbusa stanąwszy razem z innymi na linii startu po czym na odpowiedni znak wzbiła się w powietrze. Wiedziała, że im węższe okrążenia tym większa szansa na to by wygrać. Poza tym jeśli leciałaby tuż przy pniu to może wierzba nie dałaby rady jej sięgnąć tak blisko swojego centrum? Dlatego właśnie Strauss postanowiła zaryzykować i podlecieć jak najbliżej drzewa, by móc zyskać przewagę nad rywalami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że roślina nie zamierzała jej na to tak łatwo pozwolić. Gruby konar nagle znalazł się w zasięgu wzroku Krukonki, która nie miała dużych szans na to, by całkowicie uniknąć zderzenia. Co prawda starała się wykonać unik, który sprawił jedynie tyle, że zamiast zostać całkowicie zmiecioną z miotły poczuła jedynie przeraźliwie bolesne uderzenie w prawy bark. W tym też momencie jej usta opuściła soczysta kurwa, która miała jej ulżyć w chwilowym cierpieniu. Nie było dobrze. Co prawda to wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej niż wybitym barkiem, który będzie potem trzeba nastawić, ale już sam impet uderzenia sprawił, że wytraciła nabieraną prędkość przez co zamiast zyskać przewagę poprzez zmniejszenie długości trasy to jedynie straciła na tym zostając może i nie na szarym końcu, ale w najlepszym wypadku w połowie stawki.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Ilość pkt w kuferku: 0 pkt Rozgrzewka:5 Rzut na pole: 6 Wydarzenie: G Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole: 7/15
Uśmiechnął się niezręcznie do przyjaciela i dał zaciągnąć w stronę reszty grupy, choć w głowie i tak fantazjował o tym by się rozpłaszczyć na wierzbie. Nie miał ambicji, ale cośkolwiek trzeba robić w tych czasach zarazy. Wsiadł na miotłę odpowiadając na gest Coltona takim samym pożegnaniem, hunger games czas zacząć. Nie przykładał się jakoś ambitnie, ale przynajmniej trzymał miotłę prosto. Nie trzeba być Pitagorasem, żeby wymyślić, że latanie bliżej drzewa oznacza szybszy czas - omijał więc - niechętnie to niechętnie - witki chłoszczące powietrze i mknął przed siebie. Coś było takiego w prędkości zapierającej dech w piersiach, że chyba wydmuchiwała z głowy wszystkie debilne myśli, przylgnął więc bliżej trzonka i przyspieszył. Raz się żyje, albo pierdolnie w drzewo, albo w ziemię, bo nie nastawiał się, że przy takim przyspieszeniu długo utrzyma się w powietrzu. Colton mignął mu swoim sweterkiem w ułamku chwili, ale czy Morris miał czas się nad tym roztkliwiać? W momencie w którym zamarzył o zejściu z tego świata bransoletka boleśnie wgryzła się w jego nadgarstek przez co strużka krwi pchana wiatrem wślizgnęła mu się nieprzyjemnie pod rękaw. No kurwa fu. Nie docenił nawet, że wysunął się chwilowo na prowadzenie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ilość pkt w kuferku: 2 Rozgrzewka:6 Rzut na pole: 1 Wydarzenie: H > Parzysta + 20G Modyfikatory: +1 na stałe do rzutów Pole: 2/15
Na słowa Melu uniosła brew, przyglądając się jej uważnie z pytającym spojrzeniem. Nie powinna tak mówić, zwłaszcza że Pandorę bardzo przeżywał i trudno było mu się pogodzić z wyjazdem dziewczyny, który mocno uderzył w jego pewność siebie. - To na pewno nie była wina złego treningu, ten wyjazd. - zauważyła ze wzruszeniem ramion, uśmiechając się krótko w stronę ślicznej krukonki. Od kiedy nieśmiały krukon posiadał harem, którego członkinie chętnie odwiedzały jego sypialnie? - Aż tyle ma chętnych do łóżka? Cóż, może nie jest tak źle, jak sugerował..- dodała pod nosem, przesuwając palcami po swoim podbródku, a następnie przenosząc błękitne ślepia na chłopaka. No tak, dlaczego jej intuicja, jak zwykle miała rację? Posłała Eliemu rozbawione spojrzenie, przesuwając dłonią po swoim karku i patrząc w stronę starego, cierpiącego na wściekliznę drzewa. Trochę się denerwowała, bo jej umiejętności były znacznie gorsze od tych, które reprezentowali sobą zawodnicy i Moe, która razem z koleżanką dołączyła do ich treningu. Nie chciałaby z tej ponętnej witki dostać w brzuch lub w głowę i odlecieć pięć metrów w zakazany las, więc pozostało jedynie porządnie się rozgrzać i wyjątkowo uważać. Odetchnęła głośniej, skupiając się już na treningu i stając nieco z tyłu, aby porządnie przygotować się do wyścigu. Alise rozgrzewka poszła nadzwyczaj dobrze i zadbała o każdą partię ciała i gotowa była do latania, ustawiając się na linii wyznaczonej przez kapitana, który dziś wyjątkowo pilnował wszystkiego z ziemi, mając zaklęcia w pogotowiu. Wystartowali równo, chociaż większość zawodników przemknęła do przodu z wiatrem we włosach i podekscytowanymi uśmiechami. Pilnowała odległości od witek, lecąc względnie ostrożnie i z wyrównaną prędkością, nie czując się zbyt pewnie przy gwałtownych podmuchach wiatru. Dostrzegła wiszącą na jednej z wyższych gałęzi sakiewkę, która zaczepiła się na krańcu drewna, dzwoniąc i szamocząc się, gdy drzewo próbowało odpędzić zawodników niczym muchy. Podleciała do niej z ciekawością, sięgając z łatwością i unikając uderzenia, wsunęła ją do kieszeni, wracając do wyścigu. W sumie od samej prędkości-chociaż była ścigającą — ważniejsze były dla niej inne modyfikatory.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Ilość pkt w kuferku: 0 pkt Rozgrzewka:5 Rzut na pole: 6 Wydarzenie: G Modyfikatory: +1 do wyniku w tej turze Pole: 7/15
Cassie wpatrywała się w napięciu, czekając na werdykt, a gdy tylko Elijah skinął głową, podskoczyła z dzikim okrzykiem radości, niemal zagłuszając jego dalszą wypowiedź. - Ja zawsze jestem ostrożna! - zapewniła entuzjastycznie, a na dalszą prośbę rozpromieniła się. - Jak bedzie za trudno. Tak jest, kapitanie! W jej słowniku nie funkcjonowało takie pojęcie jak "za trudno". Chłopak zdecydowanie powinien precyzyjniej się wyrażać przy narwanej dwunastolatce. Ale słowo się rzekło, hipogryf u płota, a Cass już szybowała w powietrzu na szkolnej miotle. - Moglibyśmy kiedyś zrobić taką drużynę z najlepszych zawodników w Hogwarcie i zagrać turniej z drużynami z innych szkół. Skoro są mistrzostwa swiata z Quidditchu, to czenu by nie zrobić mistrzistw między szkołami? Nawet nie musiałoby być z całego świata, starczyłoby kilka tutaj w Europie! A jest ich tak dużo! No, ale teraz był trening. Ha! Ścigać się?! Lepiej nie mogła trafić! Wystrzeliła jak z procy, z początku w tyle za innymi, ale po chwili już w wariackim tempie doganiała Morrisa, który wysunął się na prowadzenie. Oj, ależ była zdeterminowana, żeby go przegonić i wygrać!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Choć nie padły żadne słowa dezaprobaty, widział, że niektórzy z członków jego drużyny mieli nietęgie miny. Co najdziwniejsze, a przy tym i najboleśniejsze, zobaczył wśród nich własną siostrę. Nie wyrażała tego zbyt otwarcie, ale znał ją przecież, czytał z niej bez słów, nawet teraz kiedy nieznacznie się od siebie odsunęli. Nie rozumiał skąd wzięły się w niej te negatywne emocje, ale odnotował w głowie, by potem z nią porozmawiać. Mimo niezadowolonych spojrzeń, nie potrafił czuć się winny. Przyjęcie Jean na trening było niejako spłaceniem długu, bo przecież Moe bez wahania przyjęła do siebie Violettę... pani kapitan była tu zaś z jego zaproszenia i choćby waliło się i paliło, nie potrafił tego żałować. Nie miał pojęcia, że tuż za jego plecami odbyła się rozmowa, która nie pozostawiała na nim suchej nitki. O ironio, uśmiechnął się nawet, widząc, że dziewczyny miło sobie rozmawiają. — Zawsze — odpowiedział dość naiwnie, a kiedy odeszła, westchnął ciężko, bo prawda była taka, że był aż za dobrze świadomy ogromu odpowiedzialności jaką dziś na siebie brał. Głupia brawura, czy wyjątkowo intensywny i rozwijający trening? To miało dopiero się okazać, jedynym pewnikiem było to, że nie istniało nic pomiędzy. Kiedy wystartowali, pierwszy problem pojawił się już na początku – było ich tu zwyczajnie bardzo dużo, a przestrzeń wokół wierzby nie była komfortowa dla tylu osób. Kilkoro z nich pozajeżdżało sobie drogę, pojawiły się zgrzyty. Z drugiej strony to była prosta selekcja – wyprzedzasz lub jesteś wyprzedzany, zajeżdżasz komuś drogę lub jest ci ona zajeżdżana. Nawet w tak pozornie prosty sposób mogli nauczyć się czegoś istotnego. Victorii i Lyallowi szło zaskakująco dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż żadne z nich nie należało (jeszcze!) do drużyny. Widział jak gałąź smagnęła Jean przez plecy, jak Cassie zwinnie śmiga tuż przy gałęziach wierzby, a w końcu... Zamarł. Nie zdążył zareagować (czyli jego refleks nie był jednak taki wspaniały, dobrze wiedzieć), ogromna gałąź uderzyła prosto w Violettę. Chciał wrzasnąć wymowne „Violka, kurwa mać”, jakby to była w jakimś stopniu jej wina, ale po pierwsze głos ugrzązł mu w gardle, a po wtóre bał się, że rozproszy ją tym i tylko doprowadzi do większego nieszczęścia. Dziewczyna z trudem utrzymała się na miotle i ewidentnie była obolała, ale... żyła, najwyraźniej. Wypuścił z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzymywał przez cały ten czas.
Uwaga! Kolejność kości nieco się zmieniła, więc nie sugerujcie się poprzednimi wynikami.
Wyścig:
A: O dziwo to nie wierzba, a jeden z przeciwników zakłócił Twój lot – zajechał Ci drogę w taki sposób, że byłeś zmuszony ostro zahamować (-1 do wyniku kości w tej turze). B: Ryzykownie wyprzedzasz jednego z przeciwników, niebezpiecznie zbliżasz się do wierzby, ale udaje Ci się przemknąć bez strat. Możesz być z siebie dumny (+2 do wyniku w tej turze)! C: Chwila nieuwagi i dostajesz z wierzby prosto w twarz. Gałązki zostawiają kilka zadrapań, ale poza tym nic się nie dzieje, nie wpływa to nawet na tempo Twojego lotu. D: W wyjątkowo ładnym stylu udało Ci się uniknąć ataku wierzby. Zrobiłeś przy tym elegancki manewr godny zawodowego gracza i napełnia Cię to taką pewością siebie, że już do końca leci ci się jakby lepiej (zyskujesz stały modyfikator +1 do wyniku kości). E: Zaryzykowałeś i poleciałeś blisko wierzby. Jej gałąź niemal od razu spróbowała Cię uderzyć, czego na całe szczęście udało Ci się uniknąć… nie zauważyłeś jednak, że przy tym gwałtownym ruchu z Twojej kieszeni wypadło 15 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie. F: Unikając jednej gałęzi, wlatujesz prosto w inną. Nie stało Ci się nic poza paroma zadrapaniami, ale tracisz sporo czasu zanim udaje Ci się wrócić do wyścigu (-2 do wyniku w tej turze). G: Ryzyko nie zawsze się opłaca. Wierzba sięgnęła po broń dużego kalibru i w Twoją stronę z dużą prędkością wystrzeliła wyjątkowych rozmiarów gałąź. Jest tak długa, że nie jesteś w stanie jej ominąć. Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: Poczułeś ogromny ból w barku, ale ostatecznie udało Ci się utrzymać na miotle. Ból nie odpuszcza ani odrobinę i najwyraźniej bark jest wybity... Znacząco zwalniasz, a po wyścigu ktoś zdecydowanie powinien zająć się Twoją ręką (zyskujesz stały modyfikator -1 do wyniku kości). Nieparzysta: dla Ciebie jest to niestety koniec wyścigu. Gałąź nie tylko uderza Cię z ogromną siłą, ale i dosłownie zmiata Cię z miotły, a przed połamaniem się ratuje Cię zaklęcie arresto momentum rzucone przez kapitana. H: Lecąc, dostrzegasz, że na jednej z gałęzi zaczepiona jest dość pękata sakiewka. Gdybyś podleciał odpowiednio blisko, może udałoby Ci się ją złapać… Rzuć kością jeszcze raz! Parzysta: Ledwo udaje Ci się dosięgnąć sakiewki, ale ostatecznie ląduje w Twojej ręce. Zyskałeś 20 galeonów, pamiętaj żeby zgłosić się w odpowiednim temacie. Nieparzysta: Mało brakło, ale nie udało Ci się dorwać sakiewki. Co gorsza, nie zdążyłeś odpowiednio szybko odlecieć i gałąź smagnęła Cię przez plecy (-1 do wyniku w tej turze). I: Idzie Ci naprawdę dobrze, udaje Ci się unikać gałęzi, ale też lecisz na tyle blisko, by nie nadkładać niepotrzebnego dystansu (+1 do wyniku w tej turze). J: Wyścig wokół bijącej wierzby? Łatwizna! Złapałeś odpowiednią równowagę między ryzykiem i ostrożnością i nie tylko gałezie wierzby wcale Cię nie sięgają, ale też zyskujesz znaczną przewagę (+1 do wyniku w tej turze).
Krótka instrukcja obsługi: 1. Rzucacie kością liczbową i literą. Kość liczbowa oznacza wasz ruch (na który wpływają modyfikatory), a litera to wydarzenie. 2. Jedna tura = 48h, każdą turę rozpoczyna mój post. Jeśli nie wyrobicie się przed nim z odpisem, tracicie turę. Po dwóch odpadacie z wyścigu. Gdyby ktoś naprawdę nie mógł odpisać w tym terminie, niech daje mi znać na gg/priv, na pewno się dogadamy 3. Modyfikacje z rozgrzewki dotyczą tylko kości k6. 4.Uwaga! Każde 10pkt w grach miotlarskich upoważnia Was do 1 przerzutu. Ekwipunek dziś wyjątkowo nie wlicza się do puli. Przerzucić możecie każdą z trzech kości, wybór należy do Was. Liczy się ostatnia kość, nawet jeśli nie jest najlepsza. 5. Jeśli w opisie nie określam jasno w co dokładnie uderza was wierzba, wybieracie samodzielnie. Proszę tylko żeby obrażenia były adekwatne do konsekwencji, które ze sobą niosą. 6. Nie można już dołączyć do wyścigu. 7. Wypełnianie kodu i linkowanie kości jest obowiązkowe *patrzy groźnym wzrokiem*.
Kod:
<zg>Przerzuty:</zg> wpisz ile ci przysługuje i ile już wykorzystałeś <zg>Rzut na pole:</zg> Wynik rzutu drugą kością k6 <zg>Wydarzenie:</zg> wyrzucona litera <zg>Modyfikatory:</zg> Wszystko co obowiązuje w tej turze. Nie podawajcie mi sumy, chcę je widzieć osobno. <zg>Pole:</zg> x/15 (dodajcie modyfikatory do wyniku kości)
Przerzuty: 0 Rzut na pole:2 Wydarzenie: D Modyfikatory: -1 za rozgrzewkę +1 za ładny lot Pole: 2/15
Niezrażony dotychczasowymi niepowodzeniami oraz bólem, Rauch spróbował jeszcze raz przelecieć jak najbliżej wierzby, by nadrobić stracony dystans. Tym razem będąc czujnym podczas całego lotu, udało mu się w bardzo ładnym stylu uniknąć smagnięć konarów. Dzięki dynamicznym zwrotom poczuł wiatr we włosach, jak w nie tak odległych czasach nauki w Trausnitz. Zaczęła napędzać go teraz adrenalina, dzięki czemu nie czuł już irytującego bólu w barku, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Obecnie jedynym zmartwieniem Niemca był fakt, że przeszkodą nie do przeskoczenia w drodze do gry w drużynie Ravenclawu w tym sezonie są umiejętności jego kolegów i koleżanek z domu.