Wielka wierzba o potężnych konarach. Gdy ktoś podejdzie za blisko, próbuje uderzyć intruza, machając nimi gdzie popadnie. Podobno kryję się pod nią przejście do Wrzeszczącej Chaty jednak nikt ze znanych nam osób nie może tego potwierdzić, z prostej przyczyny - podejście do pnia wiąże się z ogromnym ryzykiem. Drzewo rośnie tu od czasów gdy jeszcze dziadkowie obecnych uczniów chodzili do Hogwartu.
Uwaga. By pisać w wątku rzuć obowiązkowo kostką! Wyjątkiem są prowadzone tu nieopodal lekcje bądź treningi.
Spoiler:
1, 2 - wierzba najwyraźniej “przysnęła” i dała Ci święty spokój, bowiem gdy zbliżasz się to jedynie szeleści. To nie znaczy, że Cię nie zaatakuje, jeśli ją zbudzisz. Lepiej zachowaj ciszę! 3, 4 - najwyraźniej stanąłeś o pół metra za blisko i naruszyłeś “prywatność” drzewa. Smagnęła Cię długim pnączem w dowolnym miejscu na Twoim ciele i pozostawiła tam czerwony i bolący ślad. Okład z wywaru ze szczuroszczeta z pewnością nie zaszkodzi. 5, 6 - zachowałeś odpowiednią odległość od agresywnego drzewa tylko sęk w tym, że nie dało się przewidzieć iż ona może postanowić zaatakować… korzeniami. Tuż pod Twoimi stopami ziemia się rozchyla i obrywasz wilgotnym od ziemi korzeniem przez co niefortunnie upadasz i skręcasz kostkę/nadgarstek. Odpowiednie zaklęcie medyczne załatwi sprawę ewentualnie wizyta w Skrzydle Szpitalnym.
Autor
Wiadomość
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól:1 Kość II – wydarzenie: 4->2 Obecne pole: 12 Inne: znowu jestem po obijana Poprzednia lokalizacja: chatka-gajowego
Nieopodal wierzby bijącej, pojawiła się ponownie młoda czarownica u boku zaś uroczy stworek który doprowadzał Mad do szaleństwa. Przełknęła cicho ślinę. Na jej twarzy można było spostrzec ogromne skupienie. Na ustach dziewczyny pojawił się uśmiech satysfakcji. Nie myślała ze będzie jej dane znowu to samo przechodzić,po czym kolejny raz wierzba podcięła Mad nogi, i tym samym się po obijała. Następnie wstała i otrzepała się z trawy. Popatrzyła ostatni raz na wierzbę bijącą, na jej ustach pojawił się cwany uśmiech, który oznaczał kłopoty. Po czym, młoda czarownica odwróciła się na piecie i ruszyła przed siebie w stronę szkoły. z.t
Czas płynął jej spokojnie. Siedziała w chłodzie na skraju polany, na której rosła wierzba bijąca. Nie myślała o niczym konkretnym, jedynie milcząco odpoczywała. Może nie był to szczególnie mądry pomysł, ale faktycznie opadła chudym tyłkiem na zimną ziemię zroszoną poranną rosą. Jej oddechy wzbijały w powietrze całe kłęby pary. Było zimno, czuła to nawet przez gruby materiał puchowej kurtki. Przed chwilą biegała. Włosy na karku i po bokach twarzy miała lekko zlepione wilgocią. Zebrała je do tyłu, odrzucając od siebie jak niechciany dodatek. Wyciągnęła nogi, łapała oddech, jednocześnie dopinając w końcu kurtkę pod samą szyję. Zmęczyła się akurat teraz. Po godzinie nie miała już siły, aby dodatkowe dwadzieścia minut wlec się do zamku. Wolała więc obserwować wierzbę bijącą. Jej leniwe konary świszczące w powietrzu. Nagie gałęzie niosące ból każdemu, kto znalazł się zbyt blisko przypominały jej dom rodzinny. Wystarczyło nieco wyjść poza ramy, aby stać się nieco mniej popularnym. Może nie niechcianym, ale Nirah zawsze miała lekką tendencję do kobiecego dramatyzmu. Widziała w tej wierzbie zdecydowanie więcej, niż powinna i marzyła o tym, aby kiedyś odrąbać jej te ramiona jakimś sprytnym zaklęciem. Niestety, nie była zbyt silna. Patrzyła więc jedynie, chyląc głowę ku bokowi i odsłaniając boi szyi na mroźne pocałunki zimowego poranka. Myślała o tym co zawsze w takim miejscu. O swojej tendencji do niespełniania oczekiwań. Wyrzucała to sobie, a jednocześnie zadziornie odpowiadała na te myśli wyższym uniesieniem brody. Jednocześnie buntownicza i uległa, zagubiona w labiryncie nastoletnich wybuchów emocji. Nie nasłuchiwała specjalnie, ale było wcześnie. Nie spodziewała się, że w takim miejscu nie będzie sama. Pozwoliła sobie więc na tę chwilę słabości i niechlujstwa wyglądu. Wsunęła dłonie w wilgotne włosy, rozburzając je jeszcze bardziej, niż przed momentem.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Poranek. Ten krótki moment między słodką obojętnością nocy a statyczną codziennością dnia, wyrwany z obiegu zawsze jak piskorz miotający się w płyciznach wiecznie gubił zdecydowanie, czy to woli jednak zostać w tych ciemnościach, czy życiu naprzód, byka za rogi i takie tam takie inne. Wypadł spomiędzy drzew na polanę i przez krótką chwilę wyglądał, jakby go sam diabeł z widłami gonił. Widok masywu zamku, rozciągających się przed nim błoni, jeziora w oddali z leniwie wypoczywającą kałamarnicą pozwoliły, żeby to skaczące jak prądem rażone serce trochę zwolniło w swoim szaleńczym biegu. Ukucnął odgarniając mokre włosy z twarzy i zaczesując je do tyłu, jednocześnie pochylił głowę między kolana czując, że zaraz zemdleje. Przed czym uciekasz, Lyall. Bezmyślnie wpatrzony w źdźbła traw dopiero mając pewność, że mu nogi nie odmówią posłuszeństwa wyprostował się i ruszył do zamku wąską, piaskową ścieżką wydeptaną przez uczniów zmierzających w stronę polany na zajęcia na przestrzeni wielu, wielu lat. Proste komunikaty, myśli zapinające się o najdrobniejsze rzeczy, wilgotny piasek stawiał opór butom, zimne powietrze sprawiało, że mokry skalp zaczynał drętwieć, bez krwi jednak nie da się dobrze funkcjonować, było bardzo cicho, a cisza to jednak jest niezwykle przyjemna. Naciągnął rękawy bluzki, bo nie miał nawet kurtki, na dłonie chcąc je uchronić przed zimnem i zatrząsł się jak zwierze wychodząc na ostatnią prostą w kierunku szkoły. Bijąca wierzba gięła się miękko niczym erotyczna tancereczka natury, a może to on już wszędzie widział erotykę - ponoć w ostatnim widzie objawia się to co nas w życiu cieszyło najbardziej. Wytarł cieknący nos o nadgarstek i zwolnił, a potem się zatrzymał. Zdawało mu się, że poznaje tę zawiniętą w kurtkę, nieruchomą poczwarkę. Przyglądał się jej bez słowa by w końcu, z niemałym trudem, podnieść wyżej rękę w geście powitania. Mógłby coś powiedzieć, owszem, ale to by wymagało otworzenia ust a obawiał się, że jeśli to zrobi to się zrzyga.
Nie zdawała sobie sprawy z tego jak długo siedzi, dopóki tyłek jej nie zmarzł. Poruszyła się niepewnie, zaplątana w milczący spokój budzącego się do życia świata, a niepokojem czającym się w jej niepozornym wnętrzu. W pierwszej chwili nie zrozumiała kto taki do niej macha. Potrzebowała co najmniej czterech machnięć, aby zrozumieć, że zna tę czuprynę i kretyńsko odkrytą, chociaż przyjemną dla oka sylwetkę. Zamiast jednak ucieszyć się z kontaktu z drugim człowiekiem, jak to miała w zwyczaju, Nirah zmarszczyła brwi, czego Lyall pewnie nie zauważył z racji tego, że przecież nie siedziała tak blisko niego, a i on nie wydawał się chętny do zmniejszenia dzielącej ich przestrzeni. Nie miała mu tego za złe, broń Merlinie, ale z drugiej strony nie zamierzała mu na to pozwolić. Nie odmachnęła mu. Wstała za to, klepiąc się krótko po tym chudym tyłku, aby strząsnąć z niego niewidzialne na pierwszy rzut oka drobinki ziemi, które z pewnością przykleiły jej się do ubrania. Może liczyła, że strząśnie z niego także i chłód? No cóż, nie wyszło. Bez namysłu ruszyła w jego stronę. Spontaniczność względem kontaktów międzyludzkich nie pozwoliłaby jej udać, że go nie zauważyła. Zwłaszcza po tym jak równie spontanicznie napisała do niego zeszłego popołudnia. Równie dobrze to mógł być każdy… i Lyall był dość przypadkowo-nieprzypadkowym wyborem. Miał ładną buzię i dobrze prezentował się na jej karcie wiadomości na wizzbooku. To już był jakiś argument. I w sumie nie znali się zbyt dobrze. To był chyba ten decydujący. Nie ma lepszego kandydata do rozmowy o wszystkim i niczym. Chociaż pewnie nie zagadałaby go w normalnych okolicznościach, tak teraz śmiało przecięła dzielącą ich przestrzeń. Z bliska wyglądała na zdecydowanie niewyspaną, ale niekoniecznie aż tak zmęczoną jak była. Miała jeszcze w sobie tę młodzieńczą energię, która pozwalała jej sądzić, że jest w stanie przenosić góry jedynie małym paluszkiem. - Hej - zaczęła, skrywając uśmiech czający się w kąciku ust przesłonięciem warg dłonią, gdy udała, że tylko zaczesuje włosy za ucho. Zadarła głowę do góry, jak nieczęsto musiała robić. Było widać, że nie jest przyzwyczajona do takich niedogodności po tym jak zrobiła to z pewną przesadą odginając się w tył. - Dobrze się czujesz? - Zapytała retorycznie, machnąwszy palcem i rysując nim kształt koła, aby zasugerować, że pyta o całokształt. Chociaż jak już zlustrowała uważnym spojrzeniem ciemnych oczu jego przykuwającą wzrok twarz, skoncentrowała się na kurtce… a raczej jej braku. Bez namysłu zsunęła z szyi rozsupłany i wiszący na niej luźno żółty szalik Hufflepuffu i podała mu go, zawieszając pomiędzy nimi rękę z materiałem. Kurtki pewnie by od niej nie przyjął… o ile jakimś cudem by w nią wszedł.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Pierwsza myśl: o boże, o kurwa. Idzie tu. Jedynie oczy umknęły mu gdzieś w bok, jakby kontrolnie szukając drogi ucieczki, pretekstu, żeby uciec zanim ktokolwiek zobaczy go w takim stanie. Zadrżał wiedząc, że na pewno nie da rady biec, a ona ze swoją dziarskością dogoni go w mgnieniu oka. Wypuścił powoli powietrze z płuc wertując w głowie odpowiednie formułki powitań, skoro nie można uciec, trzeba udawać, że wszystko jest w porządku. Nie to, żebyś się durniu z zimna trząsł, goły był jakbyś we wspólnym pokoju się relaksował, wypłoszony jak królik po nagonce, a rękaw czarnej bluzki powoli zaczynał Ci przesiąkać krwią. Trzy, dwa, jeden. Przykleił na twarz swój miękki, łagodny uśmiech zblazowanego księcia ciemności. - Hej. - odpowiedział śledząc wzrokiem mimikę jej twarzy, którą próbowała ukryć tym lekkim gestem zbierania z niej włosów. Długo tu już musiała, skoro zaczęły sinieć jej usta. Zmarznięta wilgoć włosów wokół skroni podpowiadała, że to poranna przebieżka - dobra taktyka, mógłby sam taki argument wykorzystać - w każdym kłamstwie, by było wiarygodne, musi być ziarno prawdy. Szkoda, że nie miał na sobie dresu, bo że biegł to żadna tajemnica. - Teraz, czy ogólnie? - rzucił zaczepnie, unosząc wyżej jeden kącik ust w pogłębiającym się półuśmiechu. Przyglądał się jej poczynaniom szukając w nich czegokolwiek, czego mógłby się uczepić, żeby na to pytanie nie odpowiadać, a gdy zawisł między nimi szal ciągnąc ku ziemi z jej zaciśniętej dłoni już-już podnosił podbródek jeszcze wyżej szukając w swoim geście podkreślenia wyższości, jakto, on ma wziąć jej szalik? Już-już usta otwierał by jakimś kwaśnym żartem rzucić kiedy znów się zatrząsł i to w tak oczywisty sposób, że nie szło już udawać, że nie jest mu zimno. Spojrzał na nią nieco przepraszająco i uśmiechnął się jakby zupełnie inaczej niż zazwyczaj biorąc szalik z jej ręki. W kurtkę by z pewnością nie wszedł. Rozłożył go i zawiązał wokół szyi jak komin. - Myślisz, że pomoże..? - zapytał przenosząc na nią wzrok i wsadzając dłonie pod pachy. Z samego koniuszka łokcia na ziemię kapnęła kropla krwi i cieszył się jak sam diabeł, że nie było śniegu, który by pewnie zaraz zdradził jego nienajlepszą kondycję. - Poranny jogging? - zagaił z uprzejmości kontynuując rozmowę i głową wskazując by może jednak, no, ruszyli w stronę szkoły. Jeszcze tylko raz, może dwa obejrzał się przez ramię czy nic ich nie goni. No, może trzy.
Nie zauważyła jego krwawienia. Tak po prostu, znowu okazała się być zbyt powierzchowna i zwyczajnie zbyt młoda. Hormony buzujące w szesnastolatce często uniemożliwiały skupienie się na rzeczach zwyczajnie ważniejszych od przyjemnego dla oka błysku w spojrzeniu. Nie była na tyle bystra, aby dostrzec, że się spłoszył i tak naprawdę niekoniecznie miał ochotę na tę rozmowę. Potrafiła (w całej swojej płytkości) po prostu zignorować to, aby ta rozmowa jednak nastąpiła. Pod tym względem była stuprocentową kobietą i stawiała na swoim. Odpowiedział jej, więc musiało być dobrze. Nawet swoją zaczepnością przywołał na jej twarz uśmiech, którego nie zdołała ukryć za nieśmiałymi ruchami dłoni czy włosów. - Teraz i ogólnie? - Odpowiedziała z pozorowanym zawahaniem, unosząc (teraz już wyraźnie) jedną z brwi ku górze w sposób nie tyle pytający, co podkreślający jakiej odpowiedzi konkretnie oczekuje… a oczekiwała obu. Opuściła brew nieomal natychmiast. Poddając się jego spojrzeniu zwyczajnie poczuła się naga. Dziwne to było uczucie dla kogoś, kto całe dzieciństwo spędził uczepiony braterskich (trzech!) rękawów i nie miał najmniejszego problemu z rozbieraniem się do nagości przy nawet dorosłych mężczyznach czy kompletnie niedorosłych kolegach z drużyn sportowych. Ta nagość nie była bowiem neutralna, a w pewnym stopniu… interesująca, chociaż pesząca. Przesunęła rękę w taki sposób, aby złapać się dłonią za lewą stronę żeber, jednocześnie otulając brzuch pod piersiami chudym przedramieniem ukrytym w kurtce. Nie skuliła się jednak pod jego spojrzeniem mającym posmak wyższości. Akurat w ten jeden sposób nie miała dać się zawstydzić. A potem zwyczajnie wygięła kącik ust w lekkim uśmiechu, gdy jego ramiona zawibrowały jak miotła tracąca stabilność w powietrzu. Jej uda znały ten efekt o wiele lepiej, niż oczy, ale w połączeniu z jego wyciągającą się ku szalikowi dłonią, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Ucieszyła się, że go przyjął, chociaż to był tylko szalik i w gruncie rzeczy nie miał mu za wiele pomóc. Nie odpowiedziała mu, a przynajmniej nie werbalnie. Wzruszyła za to ramionami w geście, który przedstawiał o wiele więcej obojętności, niż tak naprawdę czuła. Kiedy spotykała kogoś fizycznie dla niej atrakcyjnego, stawała się naprawdę łagodna i żałośnie podatna. Warto było chociaż poudawać, że ten gest był mniej znaczący, niż w rzeczywistości. - Jak co dzień - odpowiedziała na jego pytanie, z łatwością poddając się jego decyzji co do tego, aby podążyć w stronę szkoły. Nirah nie była jednak jedną z tych dziewczyn, która wahałaby się przed naruszeniem cudzej przestrzeni i jeżeli Lyall liczył na to, że od tak podąży u jego boku to srogo miał się przeliczyć. Bez namysłu ujęła jego łokieć. Ten gest, poza testowym wskoczeniem w jego prywatną strefę, miał zapewne też pomóc. Podzielić się ciepłem, które pomimo sinych warg odczuwała wyraźnie. Jednak nie doszło do tego, a przynajmniej nie w tym momencie, bowiem w chwili, w której musnęła jego rękę palcami, poczuła niepokojącą wilgoć. Zaciekawiona cofnęła palce, aby obrzucić je spojrzeniem. Nie zdołała ukryć zdziwienia na widok krwi. - Co do… - chciała zapytać, ale słowo zacięło się jej w gardle. Roztarła krew pomiędzy palcami i postąpiła o krok w bok, aby zbadać skąd się ona wzięła. Jednocześnie rzuciła mu przelotne, karcące spojrzenie właściwe raczej dla matek, a nie szesnastolatek. - Długo krwawisz? - Spytała czysto logistycznie. Jeżeli miał jej za moment zemdleć od utraty krwi, nie było sensu ciągnąć go do zamku. Lepiej wyszliby na wezwaniu pomocy i zaczekaniu na nią w tym miejscu. Było o wiele bardziej charakterystyczne od „na ścieżce do zamku”. Nie pytała jednak co się stało, dlaczego do tego doszło czy gdzie był. Miała aspirację nie tylko zawodowego sportowca, ale w dużej mierze również medyczne. Najpierw myślała o zabezpieczeniu rany, dlatego też bez namysłu wyciągnęła różdżkę z wnętrza kurtki, bez chwili zawahania brudząc ją jego świeżą krwią. - Vulnerra ferre - szepnęła, bezpardonowo podciągając jego koszulkę w górę i chcąc opatulić ranę świeżym bandażem.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
W normalnych warunkach pewnie by to zauważył. Pewnie by mu to nie umknęło jak uśmiecha się inaczej na jego widok, lubił dostrzegać takie drobnostki codzienności, szczególnie jeśli sam je prowokował. W całej palecie swoich irytujących i czarujących cech wiele z nich wiązało się z samouwielbieniem, a on dobrodusznie i łagodnie pozwalał sobie na tych falach płynąć. Dziś jednak był całkiem nieswój, niespokojny, przestępował z nogi na nogę i tylko czysty przypadek mógł mu pozwolić zamaskować swój niepokój zimnem, bo przecież skoro nie miał kurtki to też mógłby, dla rozgrzania, nogami przebierać raz, dwa, prawda? Nic nadzwyczajnego się nie dzieje mili państwo, nic niezwykłego, od zimno mu. Po prostu. - Bajecznie. - posłał jej miękki uśmiech kota- Teraz i ogólnie. - nieprawda, ale po co się zagłębiać, skoro można zawzięcie liczyć na to, że to wystarczy. Ruszyli więc, leniwym krokiem, w stronę masywu zamku majaczącego w oddali. Morris zdawał sobie sprawę z tego, że w szkole był bezpieczny, taka była zasada prawda? Hogwart najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, prawda? Nic złego tu się nie może wydarzyć, zaklęcia, kadra pedagogiczna, szereg zabezpieczeń... Mimo to obejrzał się przez ramię jeszcze raz w kierunku ścieżki do bramy wjazdowej na teren placówki jakby się spodziewał, że mimo wszystko jakiś złodupiec wyskoczy zza zakrętu. Wtedy chwyciła go za łokieć. I początkowo byłby to zignorował pewnie, nie należał do osób przesadnie pruderyjnych i unikających fizycznego kontaktu w żadnej formie, choć łapanie się za łokcie nie było pierwszym co mu mogło przyjść do głowy w kontekście małego tête-à-tête między nim na młodziutką Annunaki. Nie było drugim, ani nawet dziesiątym. To dopiero jej reakcja uświadomiła go w tym, że akurat w dzisiejszym dniu lepiej te łokcie zostawić w spokoju. Kiedy się cofnęła przeniósł spojrzenie na nią i tym razem poświęcał jej sto procent swojej uwagi. Nie tak jak zwykle, na wpół patrząc na wpół zagłębiając się w meandry swoich pogmatwanych myślowych analiz, tylko w pełni i niepodzielnie koncentrując się na jej osobie. Myśli szybko wertowały w głowie możliwe scenariusze, bardzo chciał uniknąć bycia szczerym bo wiedział, że to tylko pogorszy sprawę, ale domyślał się też, że dziewczyna nie odpuści. - To... - już był na krawędzi wyplucia kłamstwa, że to nie jego przecież, gdzieś się pobił z kimś i się ubrudził, on się nie kaleczy, haha, no przecież no... ale nie. Zadarła mu koszulkę odsłaniając blady, pozbawiony skaz brzuch sportowca, a jego brwi wprost proporcjonalnie do krawędzi ubrania również powędrowały w górę. - Szybko przechodzisz do rzeczy, muszę przyznać, że nawet mi się to podoba. - zdołał jedynie mruknąć z rozbawieniem, jednak ani na żebrach ani na brzuchu nie widać było niczego co mogłoby krwawić, a z pewnością nie tak obficie, żeby zalać mu cały rękaw. Bandaż wystrzelił sprawnie z różdżki, choć zupełnie nie w tym kierunku co trzeba. Chwycił go więc w palce i zebrał w garść by zaraz oddać go dziewczynie do rąk własnych. Niespecjalnie kwapił się by się ujawniać ze swoimi wojennymi ranami, mimo to Nircia wyglądała na przejętą, więc powoli zakasał, z pewną niechęcią, rękaw i odsłonił umorusane krwią jak świnia w błocie przedramię. Srebrna bransoletka nastroszona jak cierniowy jeżyk, wgryzała się kolcami głęboko w jasną skórę kalecząc go do krwi i niemal odcinając jej dopływ z nadgarstka do dłoni. Powoli wytarł dłoń w ubranie nie odrywając wzroku od dziewczyny i wyciągnął w jej stronę rękę. No co zrobisz, nic nie zrobisz, nic nie da się zrobić. - Nie pytaj. - dosłownie nie pytaj, jakby Ci odpowiedział zrobiłoby się jeszcze gorzej.
Nie miała powodu, aby mu nie wierzyć, więc zwyczajnie postanowiła tego tematu nie drążyć. Kiwnęła delikatnie głową na znak, że przyjęła jego słowa do zrozumienia. Nie była też osobą nadmiernie gadatliwą i zdecydowanie bardziej ceniąc sobie ciszę, bez trudu przeszła wprost w milczącą, znajomą akcję. Tak czy owak miała wracać do zamku, więc tym bardziej miała docenić towarzystwo podczas tej czynności, nawet jeśli miało objawiać się jedynie synchronizacją oddechów i kroków. Nie dała mu się speszyć. Skrywała w swoim usposobieniu zdecydowanie wystarczająco wiele męskich cech, aby nie odstraszały jej bezpośrednie komentarze. Nie wydawała się nawet zainteresowana odpowiedzią, chociaż nie mogła się powstrzymać i klepnęła go nieznacznie w ten jego paskudnie ładny brzuszek, co by zachował chociaż trochę powagi, kiedy ona martwiła się o stan jego zdrowia. Wrażenie było takie jakby walnęła w ciepły kamień, co nieszczególnie pomagało się jej skupić. Szybko jednak spróbowała wyobrazić sobie, że to nic innego jak ciało podobne do takich, jakie mieli jej bracia i to już skutecznie zgasiło jej kobiece, hormonalne porywy. Nie szukała kontaktu wzrokowego, bardziej skupiona na tym, aby odnaleźć źródło krwawienia. Na przekomarzanie się jeszcze przyjdzie czas. Jednak… nic niepokojącego nie odnalazła i dała sobie wcisnąć ten bandaż w ręce bez większego trudu, bo po prostu ją zagięło. Dopiero wówczas spojrzała na niego pytająco, bez słowa i cienia zażenowania puszczając jego ubranie. Nie wydawał jej się chętny do ujawniania się ze swoją słabością, ale najwidoczniej w jakiś sposób musiała go przekonać. Przygryzła dolną wargę, kiedy się poruszył i zobaczyła o wiele więcej krwi, niż poprzednio. Rumieńce wywołane zimnem nie zdołały ukryć jak zbladła na widok jego przedramienia. - Oj, pytam - westchnęła na początek. - Pytam jak diabli, ale o to czy potrzebujesz iść z tym do lekarza. Nie umiem jeszcze samodzielnie zasklepiać ran, a to wygląda jak coś co nie tylko potrzeba zaleczyć, ale też zdjąć. - Z wrażenia aż włączył się jej słowotok. Bezceremonialnie ujęła jego dłoń palcami otulonymi czystym bandażem, aby chociaż otrzeć skórę ze świeżej krwi. Nie było potrzeby wycierać się w ubranie. Delikatnie podwinęła jego rękaw, przyglądając się cierniowej bransoletce nie tyle z fascynacją, ale z pewnym lękiem. Przelotnie spojrzała też na jego twarz, zadzierając ku niemu sam wzrok. W jej oczach pojawiło się coś zaskakująco melancholijnego, czego chyba sama była świadoma, bowiem spuściła spojrzenie ponownie na jego ranę. Bardzo delikatnie, ledwie go muskając wytarła jego skórę z czerwonej posoki, nawet nie śmiejąc zbliżać się do źródła krwawienia. Skończywszy, zorientowała się, że obiema dłońmi ściska jego palce trochę mocniej, niż uprzednio. I zanim miała z ciekawości bezmyślnie złapać za ciernie, cofnęła się o krok, aby pociągnąć go za sobą. - Chodź - szepnęła, machinalnie wciskając zakrwawiony bandaż do kieszeni i śmiało tuląc palce do jego dłoni. - Jak już masz się wykrwawić to chociaż zrób to w cieple. Znowu zapomniała sprawdzić na co aż tak ogląda się przez ramię.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Im bardziej wycierała mu ten nadgarstek tym bardziej było widać, że to ewidentnie nie pierwszy raz. Że tam pomiędzy całkiem świeżymi ranami ukrywają się zaróżowione, ledwie zagojone dziury, a pomiędzy nimi goszczą nieco wypukłe, już blado-perłowe blizny po jeszcze starszych. Kiedy pobladła na twarzy nie mógł powstrzymać uśmiechu i to nie dlatego, że był jakimś pierdolniętym masochistą ekshibicjonistą podniecającym się, kiedy ktoś ogląda jak krwawił, a zwyczajnie zrobiło mu się w taki prostacki sposób... miło. Miło, że ktoś się nim przejął. W ostatniej chwili powstrzymał się przed podniesieniem ręki i pogładzeniem jej policzka, co uznał za jakiś chory odruch związany ze zmęczeniem po całonocnej ucieczce. Dawał się czyścić i gładzić, ściskać nawet bez słowa mimo, że zamiast pomagać to trochę go w sumie bolało bardziej kiedy tak zaaferowana zgniatała mu w objęciach odrętwiałe palce. - Do lekarza pewnie tak, jakiegoś patomorfologa. - uniósł lekko brwi. Na jego usta wkradał się debilny uśmieszek by dodać jakiś wesoły komentarz o tym, że może niech się nie spieszy to w końcu uda mu się sukcesywnie zdechnąć, ale spojrzenie jakie mu rzuciła sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle. Nie dodał więc nic, dał się trzymać, pocierać, gładzić i wycierać w równie wielkim skupieniu i milczeniu jakie poświęcała mu sama puchonka. - Z pewnością się nie wykrwawie. To tak nie działa. - westchnął. To nie pierwszy raz, może dlatego podchodził do sytuacji z taką obojętnością? Za każdym razem krwawił dokładnie tyle, by znajdować się na skraju wyczerpania i potem przez dwa tygodnie czuć skrajne osłabienie, ale nigdy wystarczająco dużo, żeby zakończyć ten żałosny żywot. Splótł zimne od niedokrwienia i w sumie chłodu powietrza samego w sobie palce z jej palcami rzucając jej zaczepnie-zalotny uśmiech kącikiem ust i ruszył w milczeniu dokładnie tam gdzie go prowadziła. Od kiedy był taki posłuszny? Od nigdy. Dlaczego więc nic nie mówił i szedł za nią? Trudno stwierdzić. Coś się kłębiło za tymi jasnymi oczami, coś obracało się mechanicznie pod kopułą tych jasnych włosów. Co? Nie pytaj. - Wolałbym, żebyś zachowała to dla siebie. - poczuł się w obowiązku jasno postawić sprawę całego swojego pojawienia się znikąd przy wierzbie, stanu swojego odzienia, kondycji fizycznej oraz psychicznej, czego na szczęście nie zdołała dostrzec - bo w sumie jak skoro się praktycznie nie znali. Nie mogła widzieć żadnych różnic w zachowaniu.- Chyba, że chcesz postraszyć koleżanki przygodą ze starszym kolegą, wtedy się zgadzam. Ale wspomnij, że ich było sześciu, czy coś. - machnął niedbale ręką chcąc jakoś pokracznie rozluźnić patetyczną atmosferę sugerującą, jakby mu rzeczywiście działa się krzywda, a ona rzeczywiście przejmowała się jego dobrostanem. Zasadniczo Lyall czekał już od lat na dzień w którym to wszystko się skończy, więc powierzchowne skaleczenia z czasem przestawały robić na nim jakiekolwiek wrażenie, a Nircia nie wydawała się być dziewczęciem rzucającym na ratunek przypadkowym przechodniom. Pora więc obrócić całą sytuację w tragikomiczny żart, trochę się pouśmiechać, trochę pokiwać brwiami i finalnie umknąć gdzieś w błogosławiony chłód i izolację kruczej wieży. Może znów mu się przyśni, że wyjeżdża gdzieś daleko. Może tym razem na statku? Tak, środek oceanu brzmiał jak coś wystarczająco daleko i wystarczająco nieokreślonego, żeby pasowało do jego fantazji o wolności. - Żeglowałaś kiedyś? - palnął znienacka, niesiony swoim widem.
Prawdę powiedziawszy, wolała udawać, że nie dostrzega tych zgrubień zabliźnionej tkanki, ani innych skaleczeń, które widniały na jego skórze. Aby nie pytać musiała się nie interesować. Nie potrafiła tego zrobić, a jednak Lyall nie był jej na tyle bliski, aby musiała gryźć się w język zbyt długo. Gdyby nie była sobą, może mogłaby być nawet w stosunku do niego obojętna, ale niestety. Kto raz został Puchonem… Nie odpowiedziała mu, bowiem nie uznała tego za absolutnie konieczne. Jego komentarze wcale jej nie rozluźniały, ale skoro pomagały jemu, warto było znieść zażenowanie jakie odczuwała na myśl, że w zasadzie nie wie co powinna na to odpowiadać. Niech po prostu mówi. To dawało jej pewność, że jest wystarczająco żywy, aby nie paść za kilka minut u jej stóp niczym szmaciana laleczka z cierniową bransoletką. - Wybacz panikę, ale no… trudno wiedzieć jak działa takie coś. - Położyła nacisk na dwa ostatnie słowa, podkreślając jasno swój stosunek co do tego kawałka Lyallowej biżuterii. Z jakiegoś powodu uznała, że sam to sobie założył. Nie wiedziała jednak dlaczego to zrobił i czemu tego nie zdjął, chociaż zaczął krwawić, ale ponownie wolała nie pytać. Uznała, że to absolutnie nie jest jej sprawa. Dlaczego więc z równą upartością ciągnęła go teraz do zamku dla poprawy jego samopoczucia? Ono również nie było jej sprawą… Nie szukajcie w niej logiki, bo możecie srogo się zawieść. Gdzieś tam się kryła, ale w emocjach wygasała ona zupełnie. - Przestań się uśmiechać, bo cię kopnę. - Palnęła nagle, najwidoczniej popchnięta wreszcie na granicę cierpliwości. Nie dlatego, że kazał jej milczeć, ani z racji, iż nie opowiadał jej skąd to wszystko i dlaczego. Podenerwowana jego stanem, spanikowała trochę za bardzo, aby ukryć przed nim targające nią emocje. Pociągnęła go za rękę nieco gwałtowniej, niż chciała, chcąc udawać, że ta bardzo poważna groźba nigdy nie padła z jej ust. - Opowiem wszystkim, że potknąłeś się o własne nogi jak ostatnia łamaga, a potem spadłeś z piętnastu stopni ze schodów. - Odpowiedziała mu nieco uszczypliwie, bo kiedy się stresowała, potrzebowała czegoś więcej od grania luzaka. Mogła nie zadawać pytań, ale nie było to dla niej normalne i nie zamierzała przejść z tym do porządku dziennego… a przynajmniej nie tak od razu. - Nie odpisałeś mi. - Rzuciła jeszcze, skoro już sprowokował ją do rozmowy, a chociaż nie miało to być oskarżenie, tak w tym momencie zdecydowanie brzmiało jak jakiś żałosny, nastoletni wyrzut. Idąc żwawo przed siebie, wzburzona falowała krótkimi, prostymi włosami. Patrzyła przed siebie, nie na niego. Wyłącznie po jednym zdradliwym tonie, który zaplątał się w jej głos mógł wnioskować jej nastrój. Zadając to pytanie, jakimś cudem zdołał wywołać u niej nostalgiczny uśmiech. - Na lodzie. - Potwierdziła, chociaż pewnie nie taką żeglugę miał na myśli.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Westchnął cicho, prawie bezgłośnie, między innymi dlatego preferował nie uzewnętrzniać się z takimi wypadkami. Właściwie minęło już wiele czasu od kiedy ostatni raz miał taką wpadkę, ale bardzo, ale to bardzo zależało mu na tym, żeby nie wracać do domu na ferie. To miał za swoje, teraz musiał świecić oczami przed małą puchonką. Co on miał z tymi puchonkami... - Ja też do końca nie wiem. - przyznał pokrzepiającym tonem- A mam to już z... piętnaście lat. - przełknął ślinę. Może i by poczuł jak bransoleta w odpowiedzi na to wyznanie zaplata się ciaśniej, gdyby już nie była zawinięta tak bardzo, że tracił w ręku czucie. Jak to jest, że kiedy ktoś Ci mówi "Przestań się uśmiechać" to się uśmiechasz jeszcze gorzej? Zaśmiał się cicho, odwracając głowę coby jej tym nie zaczepiać, bo była znacznie bardziej urocza kiedy próbowała być roszczeniowa. Aż stęknął kiedy pociągnęła go za ramię i przyspieszył dwa kroki co wystarczyło mu praktycznie by zrównać z nią na ścieżce, miał przecież nogi jak żuraw. Niewiele myśląc pociągnął ją w drugą stronę, w sensie do siebie, jak potyczka pana i psa na spacerze, to jedno pociągnie to drugie, trudno powiedzieć które było tu psem (choć Lyall twierdziłby pewnie, że on). Złagodził uścisk palców jakby chciał jej samym tym gestem i zmęczonym spojrzeniem zasugerować, żeby się tak nad nim nie znęcała, żeby zwolniła trochę, żeby nie miotała się tak strasznie bo przecież - choć było to absolutnym kłamstwem - nie stanowił dla niej żadnego zagrożenia. Przynajmniej nie w obecnym stanie, choć i to podlegałoby dyskusji gdyby przyszło co do czego, a niejedna niepoprawna myśl zdążyła mu przemknąć jak strzała przez puszczę wniosków w głowie. - Pasuje. - skinął głową. Nie pamiętał kiedy ostatni raz się o cokolwiek potknął, a już w ogóle o własne nogi, ale lepsze to niż gdyby miała wymyślić, że próbował sobie podciąć żyły. Hatfu, pogarda dla niedoszłych samobójców -p choć sam marzył o rychłej śmierci podważał wszelkie sugestie powinności podjęcia prób na własną rękę. Na oskarżycielski ton zdołał odpowiedzieć jedynie tym samym uśmiechem, którego mu chwilę wcześniej zabroniła i przesunął kciukiem po kłykciach jej dłoni splecionej z jego dłonią. - Byłem bardzo pijany. - nieprawda, ale czemu miałby jej mówić prawdę. Możliwe, że kiedyś przyjdzie dzień w którym Morris przestanie łgać, faktem pozostawało jednak, że póki cierniowa bransoletka niechlubnie zdobiła jego nadgarstek to na szczerość zwyczajnie nie mógł sobie pozwolić. Ze zwykłego, szczeniackiego strachu przed bólem.- Przepraszam, następnym razem napewno odpiszę. - powiedział pochyliwszy się, niskim mruknięciem w okolice jej ucha. Porzucił tym samym myślenie o żegludze, bo i nie miał pojęcia jak się żegluje po lodzie. Nigdy tego nie robił i szczerze, nie umiał sobie wyobrazić tego w żaden sposób, chyba, że lodołamaczem, ale lodołamacz z żaglami? Bez sensu. Zaplątany we własne idiotyczne myśli zamilkł, czując, że zaczynają mu się chyba omamy.
Udało mu się ją zaskoczyć i tym samym wybić z irytacji, w którą wręcz pragnęła się zaplątać, co by faktycznie nie chcieć pytać. Nawet nie udawała, że to dla niej intrygujący temat. W końcu, jak to jest żyć na ręku z czymś co robi ci krzywdę przez piętnaście lat? - Bardzo staram się nie pytaaać - przeciągnęła śpiewnie ostatnie słowo w desperackiej próbie zasygnalizowania, że jest na skraju ludzkiej cierpliwości przed zasypaniem go tak ludzką potrzebą poznania odrobiny jego tajemnic. Facet z sekretem? Cholernie warto byłoby to zgłębić, a jednak bardzo starała się nie wpędzać go w jeszcze większy dyskomfort. Chyba starczyło już to, że prowadziła go do zamku jak gówniarza, który zaciął się o brzytwówkę, podczas gdy to on był z nich dwojga starszy, większy i najpewniej też mądrzejszy. Nie był to żaden wyczyn, Morris, ale niech ci będzie przyznane. Pociągnąwszy ją za rękę musiał użyć więcej siły, niż przypuszczał i niż ona mogła przewidzieć. Akurat robiła długi krok, przekraczając jedną z błotnistych kałuż, jakie pozostały po topniejącym śniegu. Chwilę później prawie w nią wpadła, gdy podskoczyła w miejscu na pięcie. Dodatkowo rozluźnił nieco uścisk na jej dłoni. Poczuła się dość niepewnie w swojej utracie równowagi i nie bez powodu. W odpowiedzi zacisnęła mocno palce na jego dłoni. Tak mocno, że gdyby tylko czuł ją trochę lepiej, byłby poskarżył się, iż prawdziwe z tej Puchonki imadło. Potem przechyliła się, czując że spada. Nie pisnęła. Nie krzyknęła też. Wzięła za to głębszy oddech i zamknęła oczy, gdy ziemia wysunęła jej się spod stóp. Jednak nie upadła wprost w wilgotną kałużę. Czując dotyk na swoich kłykciach, kompletnie bezmyślnie poszukała stabilności w jego ciele. Dosłownie. Wsparła się o jego zdrową rękę, wieszając się na nim trochę zbyt rozpaczliwie, aby było to społecznie przyjęte. W dodatku znalazła się tak blisko, że aż zaciągnęła się zapachem jego potu, krwi i odległego zapachu jego skóry, wiele godzin temu może zroszonej jakimś pachnidłem. Ścisnęła jego koszulę mocniej, wbijając w nią paznokcie. Nadepnęła go też. Byłaby ciekawa czy w ogóle to poczuł. Była tak chuda i lekka, że mogłaby wpaść na niego po prostu z rozpędu, a może nawet by się nie wzruszył. Tym bardziej dziwiło, że była w stanie go za sobą ciągnąć… dzięki za współpracę wielkoludzie. I nie dzięki za potencjalną wywrotkę. - Oj - mruknęła w odpowiedzi na swoje zachowanie, gdy uderzyła czołem o fragment swojego własnego szalika. Normalnie pewnie speszyłaby ją ta bliskość. Dzisiaj jedynie drgnęła z niepokojem, odsuwając się od niego niemalże natychmiast na długość przedramienia. - Faktycznie podejrzany z ciebie typ. - Zarzuciła mu niepoważnie, bo przecież (chyba) nie zrobił tego specjalnie i przecież wcale go przy tym nie puściła. - To co lubisz? Żeglować? - Zapytała kompletnie od czapy, przypominając sobie nagle o wizzengerowej konwersacji i zadzierając dzielnie głowę, aby spróbować złowić jego spojrzenie. Puchonki po prostu takie są. Specyficzne.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zaśmiał się i pokiwał głową z uznaniem jej samozaparciu by o nic nie pytać. Z jednej strony rzeczywiście nie był skłonny nic mówić, z drugiej, nawet jakby chciał to i tak niewiele by zdołał. To nie tak przecież, że od piętnastu lat nie próbował. Napisał nawet list do opiekuna swojego domu, który był notabene biegły w dziedzinie zaklęć, faktycznie jednak wciąż nie miał pomysłu jak Voralbergowi przedstawić swoją przypadłość tak, by nie zwijać się w spazmach w połowie zdania. Pociągnięcie jej okazało się zbyt łatwe, chyba zakładał, że skoro tak parła naprzód jak mały parowozik to jednak będzie stawiać opór nieco większy niż źdźbło trawy. Obserwował w ułamku chwili jej trajektorię koślawego lotu ponad kałużą, aż wylądowała czołem w okolicach jego barku na co on odruchowo chwycił ją w pasie uginając lekko kolana, żeby ta rozpaczliwie wieszająca się małpka nie wyrżnęła się przypadkiem na kolana. Przy okazji ujebał jej równo całe plecy kurtki swoją obleśnie krzepnącą krwią, ale na to akurat nie zwrócił uwagi. - No rzeczywiście 'oj'. - spojrzał jej z rozbawieniem z bliska w oczy. Znając swoje miejsce i swoją rolę w takim układzie niewiele myśląc kontynuował gest, który był przeznaczony takim niezręcznym chwilom. Wolną ręką odgarnął jej z czoła pejs włosów i puścił jej oko. To wystarczyło, choć najlepiej, gdyby rzuci jeszcze jakiś niewybredny żart o tym, że na niego leci - tylko po co, skoro mógł mrugnąć. Upewniwszy się, że złapała równowagę puścił jej talię i wzruszył lekko ramionami. - Taki już niestety mój wątpliwy urok, gwiazdeczko. - nie musiała łowić daleko, wpatrywał się w nią z niepodzielną uwagą już od dłuższego czasu badając jej niewybredną mimikę, obserwując paletę nasilających się i gasnących rumieńców, studiując mikroekspresje i drobne pół-świadome gesty jej dłoni. Po jej pytaniu milczał długą chwilę dławiąc kwitnący na ustach uśmiech. Czemu by w sumie nie odpowiedzieć, to przecież bezpieczny temat. - Żeglowałem jak byłem małym chłopcem. - wyznał jej konspiracyjnie- Co więcej, wierzyłem, że jak będę duży to będę piratem. - puścił jej perskie oko. Wyszło jak wyszło, stał się duży ale do piratowania to było mu w życiu dalej niż kiedykolwiek - szczególnie z tą magiczną smyczą przypiętą do nadgarstka. Może by tak odrąbać sobie dłoń? - A Ty? Co lubisz? Poza mną :wink wonk:
Z jakiegoś powodu zdołała wykształcić w sobie coś jeszcze poza ogromnym wzbranianiem się przed zadawaniem pytań. Mianowicie pozorną odwagę co do tego, że jeśli będzie wystarczająco niewzruszona to może nie posika się w majtki z podniecenia, jeśli uśmiechnie się do niej jeszcze jeden raz. Na Merlina, dopiero w takich chwilach aż tak patologicznie zdawała sobie sprawę z tego, jak miękki kawałek gliny czasami stanowiła… oraz jak bardzo zgrabnie potrafiła kłamać przed samą sobą, że tak naprawdę jej wiotkie ręce w rzeczywistości mogłyby stanowić jakąkolwiek przeszkodę przed, no cóż, czymkolwiek. Musiałaby chyba złamać mu nos, żeby przestało ją to ruszać. Patrząc w jego ładną twarz rozważała to teraz nad wyraz intensywnie. Puchonki nie dość, że specyficzne to też najwidoczniej na dłuższą metę zabójcze. A może to po prostu kobieca dola na tym świecie? Wykańczać facetów, którzy jednak podejmują rękawicę konwersacji i przytrzymują towarzyszkę, gdy ta spada przed nimi na kolana? Zmrużyła oczy, ledwie powstrzymując się od ich zamknięcia. Jego gest nie wydawał się wymuszony, a jednak smakował jej dwojako. Głównie dlatego, że był nadzwyczaj przyjemny, podczas gdy w normalnych warunkach pewnie faktycznie spróbowałaby złamać mu za coś podobnego nos, o czym myślała już wcześniej. Nie dlatego, że naruszałby jej przestrzeń, a dlatego, iż z jego ręki coś faktycznie to dla niej znaczyło. Nie rozumiała dlaczego, ale święcie wierzyła, że robi tak z co drugą dziewczyną. Mąci jej w głowie, a ona była tylko głupiutkim dzieciakiem. Była idealna do bycia ofiarą łowców niewieścich serc. Mając w tym tyle doświadczenia co przeciętny pszeniczny kłos. Czasem musnęła inny kłosik dotykiem, to wszystko. Nie spoglądała też dalej, niż poza swoją krateczkę ziemi, otoczona w dużej mierze powierzchownymi znajomymi z drużyn czy bezpieczną rodziną. Desperacko chciała żeby to powtórzył i panicznie obawiała się, że to zrobi. Na szczęście trudno było po tym zmrużeniu oczu poznać czy chciała mu wybić zęby, czy ją to ucieszyło. Chociaż raz udało jej się schować za brakiem jednoznacznej odpowiedzi. Dla jej godności to prawdziwa ulga. Puściła jego ubranie niemalże natychmiast. Może tylko nieco zbyt gwałtownym ruchem, aby nie zdawał sobie sprawy, że wytrąciło ją to z równowagi. Skoro na nią patrzył, musiał dostrzec to bez trudu. Uświadomiwszy to sobie, nieznacznie wydęła usta w uśmiechu raczej zaczepnym. Spróbuj to skomentować, zdawała się mówić. Nie mogła też w spokoju przyjąć jego odpowiedzi, ale może to i lepiej? Chociaż zebrała się na odpowiedź, miast przemilczeć ją jak zwykle. - Piratem to będziesz jak kiedyś coś ci się zaczepi o tę bransoletkę i utnie ci rękę. Chociaż nie ma tego złego - z hakiem byłbyś dobrym wieszakiem na płaszcze. - Najwidoczniej jej myśli pomknęły jakimś cudem w podobnym kierunku. Chociaż nie można było powiedzieć, aby ta uwaga była miła to w jakiś sposób zdołała się po niej zdobyć na uśmiech. Nie ma to jak żarty z cudzego wzrostu. Znała ich kilka jako wielkolud wśród kobiet w Hogwarcie. - Popisz się inteligencją, Krukonie i zgadnij. Tak chciałeś się powymądrzać. - Wytknęła mu to bezlitośnie, uśmiechając się zaczepnie i cofnąwszy się o krok. Nie obróciła się efektownie na pięcie tylko dlatego, że obawiała się znowu poślizgnąć. Ruszyła za to z powrotem naprzód z jakiegoś powodu bardzo naiwnie przekonana, że za nią pójdzie.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Istniało całkiem autentycznie niebezpieczeństwo, że jego zainteresowanie jej osobą niebezpiecznie eskalowało by po tym, jakby mu ten nos jednak złamała, więc może to i lepiej, że się akurat dziś przed tym powstrzymała. Nie było żadnym sekretem, że się Morris wplątuje w relacje semi-romantyczne z różnymi innymi uczniami na przestrzeni swoich młodzieńczych lat pomiędzy szkołą i studiami - faktycznie jednak był przekonany, że jego wolność i w sumie życie samo w sobie, skończy się wraz z ukończeniem uczelni wyższej więc skoro ma zgnić w azkabanie za nieswoje winy to dlaczego nie-podoświadczać wszystkiego tego, co go ominie w ciągu tej całej wieczności w niewoli. Nie przywiązywał się, nie przywiązywał uwagi do tego, że czasem był nazbyt sugestywny, nie rozpamiętywał i nie rozważał słuszności i efektów swoich nierozsądnych czasem działań. Wiedział dobrze jak i kiedy skończy się jego historia, przestał więc przepraszać a jedynie brał wszystko to, co ktokolwiek był skłonny mu dać. Zachłannie, ale i nie bez wdzięczności, był bardzo uważnym słuchaczem, bardzo czułym kochankiem, bardzo zajmującym rozmówcą kiedy tylko miał pewność, że to co otrzymuje jest mu rzeczywiście dane, a nie wyrwane siłą czy ukradzione. Bo kradzież moi mili państwo, to domena Morrisów od sześciu pokoleń i ten tu rodzynek brzydzi się nią do bólu w koniuszkach nerwów palców. Pokręcił głową unosząc dłonie na jej wyzywający uśmieszek, ani mu się śniło prowokować zadziorną puchonkę do rękoczynów. Z pewnością nie zamierzał też molestować biednej dziewczyny wbrew jej woli skoro żył przekonaniem, że jeśli ktoś czegoś chce to mu to powie i dopóki młodziutka Nercia nie powie, że chciałaby, żeby zrobił to jeszcze raz, to on, Lyall Morris, nie zamierzał tego robić. - Oferujesz się? - zapytał z rozbawieniem. Pasywno-agresywne odpowiedzi jakie rzucała zaczynały mu się wkręcać. Spadanie ze schodów, ucinanie łap, kto wie jakie wyrwane z sennych koszmarów pragnienia skrywała ta niepozorna główka. Zaczynał rozważać przedziwne scenariusze. Popatrzył za nią, kiedy tak dziarsko maszerowała w przeciwną stronę, brakowało jeszcze, by zamaszyście machała ramionami by pokazać jak bardzo dziarsko idzie przed siebie z daleka od niego. Pokręcił lekko głową i ruszył za nią, choć nie tak dziarsko. - Mylisz mnie z którymś ze swoich gryfońskich kolegów. - powiedział wcale nie głośno, więc jeśli planowała usłyszeć resztę jego wypowiedzi musiała zdecydować się by jednak zwolnić i na niego zaczekać - Ja tu nie jestem od popisywania się. Chyba, że to właśnie lubisz?
Prychnęła otwarcie, ale nie ze zdenerwowaniem czy też rozbawieniem. Zwyczajnie zabrakło jej werbalnego wyrażenia pogardy dla tej sugestii. Ona nie bywała brutalna, chyba że na boisku. Chyba, że w stosunku do samej siebie. Chyba, że wówczas, gdy nieprzemyślanie powiedziała coś, czego wcale nie myślała. Ale to były nerwy, to się liczyło trochę inaczej. Pacnęła by go jeszcze raz, ale faktycznie poszła już przed siebie. Nie musiała dziarsko machać rękoma, wolała zająć je bezmyślnym zdrapywaniem z kurtki odrobiny jego krwi. Jak już tak dzielnie odmaszerowała to wydało jej się to faktycznie całkiem niehigieniczne. Jego plan na spowolnienie jej był prosty i nadzwyczaj skuteczny. Nawet nie dlatego, że jakoś desperacko chciała usłyszeć to co miał jej do powiedzenia (tylko troszkę desperacko), a dlatego, iż Nirah nie była osobą, która bezczelnie by zignorowała ściszający się głos. Chciała go tylko zmusić do ruszenia się z miejsca i być może ukryć w ten sposób swoje… swoje, „co” tak w sumie? Nie przystanęła w miejscu, ale faktycznie zwolniła, aby schwytać słuchem jego wypowiedź. - A chciałbyś się popisać, żeby mi się przypodobać? - Zapytała delikatnie poirytowana, że nie odpowiedział na jej prowokację tak jak mogłaby przewidzieć. Nie była Krukonem, ani żadnym innym wielkim umysłem, jak jej Ślizgońscy bracia. Nie bez powodu ogrywał ją w konwersacji. Ona zawsze była tylko człowiekiem czynu. Śmiesznie to brzmiało w obliczu tego, jak panicznie unikała poczynienia teraz czegokolwiek w pobliżu Morrisa, a jednak tak było. Popatrzyła na niego trochę dłużej, a potem podjęła marsz dopasowując się do jego tempa. Odrobina ugody w tej pasywnej agresywności, której się u niej dopatrzył. Swoją drogą zabawnej, gdy pamięta się, że to była odpowiedź na niegroźną zaczepność. - Lubię jak ludzie nie krwawią. - Rozjaśniła mu oszczędnie. Lubiła wiele rzeczy, ale nie sądziła, że jakakolwiek z nich będzie w stanie go zainteresować. Wsunęła ręce do kieszeni, nagle kompletnie i dość irracjonalnie ignorując jego bliskość.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zatrzymała się. A potem zrównał się z nią, a ona dopasowała swoje tempo do jego ślamazarnego chodu. Głupio tak przy tym wszystkim psuć atmosferę, ale rzeczywiście zaczynało mu już ciemnieć na granicy widzenia, a kiedy poruszył się za szybko przed oczami błyskały mu niebezpiecznie jakieś światełka. Uśmiechnął się więc ponownie, skoro tak zabraniała mu to robić robił to coraz bardziej ochoczo. - Jeśli to lubisz, mógłbym spróbować. - zerknął na nią, wyczuwając nutkę irytacji w jej głosie choć nie mając pewności do czego przypisana była akurat w tym momencie. Temu, że ją spowalniał? Temu, że ją prowokował? Temu, że próbował wyczuć co na nią działa, a co wcale nie? Co lubi, czego nie lubi? Zmrużył oczy łapiąc się na tym, aż się na chwilę zawiesił w głowie szukając powodu dla którego go to ciekawiło. Dlaczego chciał to wiedzieć? Czy aby na pewno dlatego, że nie chciała się z nim tym podzielić? Czy aby na pewno tylko z ciekawości? Krukońskiej dociekliwości? Po chwili ciszy znów zwróciła jego uwagę. - Przepraszam. - odpowiedział z prostotą, wcale nie kryjąc szczerości w tym słowie.- Zepsułem Ci poranek. - kto by tam chciał przy porannym joggingu znajdować wystraszonych, krwawiących kolegów ze starszych klas, jacy by przystojni i mądrzy nie byli. Lyall by pewnie wcale nie chciał, szczególnie z samego rana. Wyciągnął w jej stronę rękę, która notabene znów zgubiła rubinową kropelkę cieknącą w stronę ziemi po wskazującym palcu. - Było mi cieplej jak ciągnęłaś mnie za rękę. - powiedział z niewinną miną, po ustach jednak błąkał mu się uśmiech rozbawienia. Wcale nie musiała go chwytać za dłoń, ale miała też dobry pretekst, gdyby jednak chciała to zrobić. Wszak powiedział, że działało to na jego korzyść, prawda?
- Po co? - Zapytała natychmiast, w swojej dziewczęcej naiwności kompletnie nie rozumiejąc po co chciałby w ogóle próbować. A może to przez brak obycia towarzyskiego jej ten error wywaliło? W każdym razie, trochę zmieszała się taką możliwością. Uniosła brew, jeszcze raz niepotrzebnie podkreślając, jakie konkretnie emocje to w niej wywołało. Rozmowa z nim w pewnym sensie przypominała jej przeskakiwanie z jednej płytki uciekającej jej spod stóp na drugą. Wcale nie dlatego, że przed chwilą dopiero co się wywróciła. Zwyczajnie nie do końca była przy nim całkiem sobą… ale czy ktoś taki jak ona w ogóle bywała „sobą”? Byłoby prościej to poznać, gdyby rozumiała to określenie trochę lepiej, zamiast działać impulsywnie. Mimo wszystko, ta inna wersja siebie w pewnym stopniu się jej podobała. Nawet, gdy pociła się nad odpowiedziami tak bardzo, jakby rozbrajała bombę. Wprawianie jej w zakłopotanie wychodziło mu wspaniale, a nic solidniej nie motywowało jej do ukrywania tego, jak jego niesłabnąca chęć do tego typu działania. Robienie na przekór też było sposobem na życie. Teraz to ona zmarszczyła brwi. Przepraszał ją za to, że krwawił? - Przeprosiny nie sprawią, że przestanie z ciebie cieknąć. - Zauważyła, jakże bystro i praktycznie do życia podchodząc. Naprawdę zależało jej na tym, żeby bransoletka nie czyniła mu krzywdy. Zmieszało ją jednak to, że nie potrafiła nic na to poradzić, chociaż to był ten typ co to chętnie założyłby tę ozdóbkę za niego… no i miała nie pytać. - Dlaczego mam nie pytać? - No i zapytała, jakby zapomniała, że nie powinna. Nie pytała jednak konkretnie o to, a niekonkretnie o to dlaczego, więc poczuła się usprawiedliwiona. Skoro przeprosił, należała jej się odpowiedź. Taka to pokrętna logika, ale w jej głowie to działało. Nabrała się bez chwili zawahania. Prawdę mówiąc, ujęłaby tę dłoń nawet wówczas, gdyby w ogóle się nie odezwał, a wyłącznie ją podał… lub też po prostu sam chwycił jej własną. Tylko, że skoro już poruszył temat tego, że było mu zimno, nie mogła tak po prostu nie zrobić więcej, niż do tej pory. Ponownie zapragnęła zdjąć z siebie kurtkę, ale znowu dotarło do niej jak bezsensowne by to było. Wobec tego tę krwawiącą łapę schwytała w palce dopiero wówczas, gdy wtuliła się w jego bok, wciskając się tam teraz zaskakująco śmiało. Tłumaczyła to sobie jednak koniecznością podzielenia się ciepłem. No i chowając się pod jego pachą nie musiała patrzeć na jego zadowolone uśmieszki, co też w dużym stopniu determinowało jej decyzję. Myślenie o tym, jak o czysto zwierzęcej zagrywce sprawiało, że czuła się z tym właściwie. Objęła go chudym ramieniem w pasie, jego rękę przerzucając sobie przez ramię, aby też ją objął. Machinalnie ułożyła to wszystko tak, jakby się na niej wspierał. Nie wątpiła, że wprowadzi korekty, ale nie broniła mu tego. Nie zatrzymałaby go przecież siłą. - Cieplej? - Spytała natychmiast, chociaż ton jej głosu nie udzielił mu odpowiedzi na pytanie czy to działanie sprawiło jej przyjemność czy wprost przeciwnie, zaistniało wyłącznie po to, aby zagłuszyć jej wyrzuty sumienia.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Zmarszczył brwi. - Tak cię konfunduje, że ktoś chce zrobić coś zwyczajnie dlatego, że to lubisz? - fascynujące stworzenie. Jak działała jej głowa? Skąd tyle niepewności, niechęci czerpania ze źródeł skłonnych dawać jej czyste krople przyjemności. Była od niego młodsza, ale sam też nie był jakimś starym dziadem, a już jakiś czas temu nauczył się, że nie warto czekać na nic i wszystko znika, kończy się i psuje znacznie szybciej niż się tego spodziewamy. Carpe diem. Gdyby zdawał sobie sprawę z tego jaki chaos wprowadza jej w głowie samą swoją obecnością, możliwe, że próbowałby temu przeciwdziałać - choć z tą pałą nigdy nie wiadomo. Dziś łyżka miodu, jutro łyżka dziegciu. Zamiast się tym zamęczać preferował zwalić wszystko na traumę minionej nocy, co jednocześnie w zaskakujący sposób zdołało umknąć na dalszy plan zepchnięte jej towarzystwem, głupimi docinkami i śmiesznością ich przekomarzania. Nawet się nie zorientował kiedy przestał obawiać się, że ktoś go jednak śledził i że jednak dziś go dopadną, a zaczął obawiać się, że Anunnaki rozumie go opacznie niż miał intencję. Niezbadane są wyroki losu, tak. - Mówiłem, że w końcu samo przestanie. - mruknął. Tak to już działało. Robiło mu się coraz słabiej więc zakładał, że to już całkiem niedługo. Zamilkł na jej kolejne pytanie wpatrując się w ścieżkę pod ich nogami. Dał się manipulować jak pacynka, obejmować i ustawiać ramieniem, a kiedy zapytała czy mu cieplej objął ją nieco ciaśniej i uśmiechnął się zaczepnie puszczając jej oko. Cieplej. - To jest coś o czym nie mogę rozmawiać. - powiedział po kolejnej przewlekłej chwili ciszy- Dlatego wolę, żebyś nie pytała. - bezpieczne zwroty, nic konkretnego. Bransoleta powoli wracała do swojej poprzedniej formy a ręka zaczynała go mrowić i piec od powracającego do palców krążenia. Poruszył nimi lekko obejmując ciaśniej dłoń puchonki. - Mogę... pokazać Ci kiedyś. - zmarszczył brwi, tak, pokazywanie byłoby prostsze, tylko dlaczego miałaby chcieć to oglądać? Musiałaby być niezrównoważona psychicznie. W sumie lubił te psychiczne, kto wie, może Nircia miała nierówno pod kopułą, dlatego tak lekko się dogadywali?- Jeśli bardzo chcesz. - spojrzał na nią mrużąc jedno oko.- Ale tylko jeśli bardzo chcesz... Zakręciło mu się aż w głowie, kto wie dlaczego, nawet się wtedy ucieszył, że go tak dzielnie trzymała pod boczek choć liczył na to, że się biedna dziewczyna nie złamie pod ciężarem tego cielaka. Chrząknął nieco prostując postawę i przenosząc ciężar na przeciwległe biodro.
Nie potrzebowała zastanawiać się nad tą odpowiedzią zbyt długo. - W sumie to… tak. - Odparła natychmiast, faktycznie nie pojmując tego ani trochę. Teraz nie pojmując, ku gwoli ścisłości. Wiele lat temu zachowywała się dokładnie tak samo jak on sugerował, że może, a potem po prostu doszła do wniosku, iż chyba nie warto. Ale nie patrzyła na to z tej samej perspektywy co on. Ona nie chciała, aby to on robił coś wbrew sobie, aby sprawić jej jakąś wydumaną przyjemność. Z jakiegoś powodu właśnie zakładała, że ludzie nie zachowują się tak dlatego, ponieważ chcą, a sądzą, iż w ten sposób spełnią czyjąś potrzebę. Ona po prostu nie chciała gwiazdek z nieba i złotych monet rzucanych pod stopy. Czy to było dziwne, że pragnęła sama wybierać co sprawia jej przyjemność i zdobywać to własnoręcznie? Może faktycznie była psychiczna? To wiele by wytłumaczyło, nie tylko jej samej, ale właśnie może i jemu również. Gardząc podsuniętym na tacy rozwiązaniem tym razem nie zagrała wbrew sobie. - W sumie to nie lubię. Z jakiegoś powodu nie lubię też jak jesteś taki nonszalancki. Trudno mi na to reagować. - Wyrzuciła z siebie o wiele więcej, niż zamierzała, ale dzielnie się nie speszyła. Chociaż uciekła wzrokiem tak zgrabnie, że ciężko było aż zajrzeć w te lśniące, brązowe ślepia otoczone kurtyną niepomalowanych rzęs. To wyznanie spłynęło jednak z głębi jej serca. Nie rozumiała tego zachowania, nie pojmowała kompletnie dlaczego miałby chcieć być przy niej łobuzerski i co się z tym wiązało. To też nie tak, że zwyczajnie nie rozumiała emocji. Nie rozumiała Lyalla, bo go nie znała. Podejrzewała go więc o grę aktorską, z którą ona nie radziła sobie tak dobrze w zasadzie wyłącznie dlatego, że faktycznie był w tym tak zdeterminowany i odmienny od niej samej. Gdyby spróbowała puścić mu takie perskie oko, najpewniej wyglądałaby jakby dostała skurczu twarzy albo jakiegoś ataku. Chyba po prostu mu tego zazdrościła. - Nie rozumiem. - Przyznała natychmiast, dzieląc się jednocześnie poddańczym westchnieniem. Nie rozumiała nie tylko tego, dlaczego krwawienie miałoby samo ustać, skoro nie ustawało do tej pory, ale w dużej mierze niemożności rozmowy o tym wszystkim. Co się miało stać? Złożył jakąś wieczystą przysięgę i miał paść trupem? Uniosła obie brwi w milczącym potwierdzeniu swego zagubienia, a następnie ściągnęła je nieświadomie, gdy zaczęła się nad tym zastanawiać. Nie gryzła wargi wyłącznie dlatego, że nie kazał jej dłużej czekać na kolejne słowa. W sumie, chciała to zobaczyć, nawet bardzo, ale w życiu nie przyznałaby się do tego wobec tak otwartego wymuszenia tej deklaracji. - To jest ten moment, kiedy pompujemy ci ego moim błaganiem? - Zapytała, wspinając się jednocześnie na wyżyny samokontroli, aby skarcić się za taką bezczelność. Nie przystoi ona damie z dobrego domu, nawet jeżeli częściej, niż w sukience można ją zobaczyć w rozciągniętym dresie. - Proszę bardzo, chcę. - Oznajmiła łaskawie, jednocześnie wciąż uparcie na niego nie patrząc i skupiając się na zbliżającym się zamku. Uśmiechnęła się jednak w sposób zdecydowanie sugerujący, że jeżeli dociśnie ją mocniej, to może spróbować przymocować mu ten hak do ręki.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Nie wiedział co jej odpowiedzieć, w zasadzie było to przykre, dość niemądre i chciał ją za to walnąć w głowę, ale ani był jej ojcem ani wychowawcą, eby ją uczyć jak brać od życia to, co życie oferuje. Owoce wiszące na niskich gałęziach smakują równie dobrze jak te z samego szczytu i choć szlachetnym i chwalebnym jest pragnąc zaznać zastrzyku adrenaliny związanej ze wspinaczką, to czasem kiedy się to jabłko rumieni tuż przed Twoją twarzą, po co, na boga, odtrącać tę gałąź mówiąc CHCE, ALE NIE TO. Wzruszył jedynie, nieznacznie ramionami dostrzegając, że są już zasadniczo bliżej niż dalej i czując zbliżającą się senność. Czy będzie mógł zakopać się w pielesze i przespać cały dzień? Być może powinien pójść prosto do szpitalnego, wtedy by się nie musiał tłumaczyć z nieobecności na zajęciach, a może przyjdzie ta śmieszna nauczycielka paląca marihuanę. Z zamyślenia wyrwało go jej kolejne zdanie, na które już zareagował uśmiechem rozbawienia. - Nonszalancki? - no tak. Był kwintesencją nonszalancji, chłopcem o wielkim rozbuchanym ego, świętą krową tego świata, pępkiem, alfą i omegą, miał każde prawo na tej ziemi by być nonszalanckim. Nie skomentował jednak jej słów żadnym z tych zgryźliwych, gorzkich komentarzy biorąc jedynie w głowie poprawkę na to, że jednak się mylił i nie rozumieli się tak dobrze, jak mu się to wydawało kilka chwil temu. Nie drążył, pozwolił jej uciec w bezpieczne odosobnienie odwróconego spojrzenia, za kurtynę rzęs, gdzieś pomiędzy znajome kształty swoich myśli i wątpliwości. Nie chciał jej już męczyć swoim towarzystwem bo coraz bardziej dochodził do wniosku, że tak właśnie jest a choć z reguły wybierał pasywną ścieżkę ignorowania wszystkiego to tym razem jakoś się tym przejął. I już byli prawie w zamku, już prawie koniec tej rozmowy niezręcznej, sytuacji wyrwanej niechcący z kontekstu, przypadkowym przepychankom między dwoma w sumie obcymi sobie uczniami, kiedy na jej słowa aż cmoknął na głos, krzywiąc się na tej swojej spokojnej zazwyczaj twarzy. Zatrzymał się i chciała czy nie odwrócił tak, żeby stać z nią twarzą w twarz. Chciałby nie być nonszalancki, ale nie mógł powstrzymać pełnego goryczy i uszczypliwości uśmiechu, jaki usilnie kwitł mu na wargach. - Chcę podzielić się z Tobą moją największą tajemnicą, a Ty moje próby upewnienia się w sytuacji nazywasz pompowaniem mojego ego? - puścił jej ramiona przechylając głowę, no tak. Jakże by inaczej. Ten Bufon Lyall. Każdy jego gest krzyczał NAPOMPUJ MOJE EGO, POTRZEBUJE WALIDACJI. - Nie musisz. - przewrócił oczami na jej łaskawy ton- Najlepiej w ogóle o tym - tu wskazał nieokreślonym gestem przestrzeń, sugerując jednocześnie ich spotkanie jak i w ogóle chyba całokształt współistnienia- zapomnij.
Najwyraźniej nie rozumieli się tak dobrze jak myśleli. To było mało powiedziane, a jednak Nirah w jakimś stopniu akceptowała to najwidoczniej bardziej, niż on. Uchyliła rąbka tego co o nim myślała, a jego pytający ton tylko upewnił ją w tym, że szczerość nigdy nie jest tym co ludzie pragną usłyszeć. Czy to jednak miało zakopać ją w nieszczerość? Najpewniej trochę tak, a trochę nie, jak zwykle. Nie chciała się tłumaczyć, ale zrobiła to zanim powstrzymała się od odpowiedzi. - No wiesz, uśmiechasz się jakby to nie sprawiało ci bólu, jakby nie było ci zimno. Wydajesz się rozbawiony i odczuwający lekkość, chociaż moim zdaniem powinieneś być daleki od tego. - Nie była zbita z tropu. O wiele prościej było jej sprecyzować o czym myślała i mieć pewność, że właśnie ta jego nonszalancja zgasła w nim dokładnie z tego samego powodu, w jaki chciałaby ją zamordować... a przynajmniej nie dlatego, że go uraziła. Milczenie było jednak tym co znała, więc nawet jeśli go obraziła to może nie wyszła na tym najgorzej? Nie spodziewała się jednak aż tak gwałtownej reakcji na głupi żart utrzymany przecież w konwencji, jaką sam prezentował. Było widać, że szuka w nim czegoś co znajome, ale nie potrafi tego odszukać, kiedy tak wreszcie przestał zezwalać jej na spojrzeniowe ucieczki. Jednak znowu zareagowała zupełnie nie tak jak powinna. Nie obraziła się, nie poczuła się też winna. Roześmiała się, co zapewne miało go - nie przymierzając - wkurwić jeszcze bardziej, ale nic nie mogła na to poradzić. - Głupi jesteś - oświadczyła bezceremonialnie, nie skrywając nawet uśmiechu i pomimo jego ucieczki od fizycznego kontaktu, klepnęła go raz po zdrowym ramieniu. - W czym ty się w ogóle chcesz upewniać? Nie jestem typem spiskowca. - Rozłożyła ręce, ale nie mówiła nic więcej. Nie uznała, że przekonywanie go do czegokolwiek ma teraz jakiś większy sens. Jeżeli chciał rozumieć ją opacznie, musiała mu na to pozwolić. Lyall Morris był wyłącznie kolejnym przystankiem w jej codzienności. Nie miała przejmować się nim ani chwili dłużej. Odprowadziła go, wyczyściła swoje sumienie. Szkoda tylko, że najpewniej nie będzie mogła dłużej sobie… popatrzeć. - Do tego będziesz potrzebował obliviate, kapitanie Hak. - Nie podporządkowując się jego słowom odczuwała pewną satysfakcję… a może kręciło ją po prostu igranie z ogniem, jakim był nastroszony mężczyzna? Cofnęła się o krok, po raz ostatni już skrywając półuśmiech za ruchem dłoni, a potem po prostu odeszła w kierunku zamku, zostawiając go samego sobie.
| ztx2
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dawno nie zrobił Krukonom porządnego treningu – a przez porządny rozumiał oczywiście krew, pot i łzy, no i niosące się nazajutrz po Pokoju Wspólnym Krukonów jęki cierpienia z powodu zakwasów. Drodzy członkowie drużyny – po dłuższej, wywołanej prywatnymi problemami przerwie od bycia sobą, Wasz kapitan wrócił z pełną parą i zdaje się być jeszcze bardziej bezwzględny niż do tej pory. Tęsknił za tym – uświadomił sobie to dopiero w chwili kiedy zebrał swój sprzęt, wziął używaną ostatnio wyłącznie na zajęciach z profesorem Walshem miotłę i ruszył na błonia, nie zważając na niesprzyjające warunki atmosferyczne. Cieszył się chłodem, na deszcz reagował obojętnością. Ta mieszanka podenerwowania i ekscytacji była uzależniająca – nigdy nie wiedział ile osób posłucha go i rzeczywiście przyjdzie, by z nim ćwiczyć, jak go odbiorą, jak wypadną i czy spodoba im się to, co dla nich przygotował. Wychodziło mu różnie, ale bez względu na wszelkie potknięcia jakie zaliczał na tej drodze, ostatecznie zawsze i tak parł naprzód. Dzisiejsze spotkanie miało się odbyć przy bijącej wierzbie – tak, nie była to jego pomyłka, naprawdę planował urządzić tu swój trening. Dziś bez piłek i innych bibelotów, tylko on i miotła, na której przysiadł, by nie musieć sterczeć na namokłej trawie. Wyciągnął różdżkę i roztoczył nad sobą barierę z zaklęcia aexteriorem, by nie moknąć niepotrzebnie.
Zapraszam, możecie wchodzić do czwartku 26.03
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W końcu nadszedł dzień treningu Krukonów. Nie mogła się go wprost doczekać i to był jeden z powodów dla których wcześniej wkręciła się na ten Gryfonów. Po prostu od jakiegoś czasu ją nosiło i musiała znaleźć jakiś sposób na wyładowanie tej nerwowej energii, która się w niej kotłowała. Tylko po to, by potem znów czuć wyjątkowy zjazd energii, który by ją dobijał, ale to już jest marny szczegół. Pierwszym miejscem, do którego zajrzała był oczywiście schowek na miotły Krukonów, z którego wzięła szkolnego Nimbusa. Jeszcze trochę, a będzie ją stać na własnego. Musi jedynie jeszcze trochę zaoszczędzić i zapewne będzie mogła sobie pozwolić na taki wydatek. Tym bardziej, że już od dłuższego czasu odkładała skrzętnie przysyłane przez rodzinę galeony. Jak się okazało na miejscy znajdował się już ich pan kapitan. Strauss uśmiechnęła się w jego kierunku. Miała nadzieję, że czuł się już dużo lepiej i był gotów do tego, by przeprowadzić prawdziwy trening jakiego dawno nie doświadczyli. Może nawet to było to czego wszyscy potrzebowali? Czasami intensywny wysiłek fizyczny potrafił skutecznie odgonić nieprzyjemne myśli, a czasem nawet rozjaśnić umysł na tyle, że znajdowało się rozwiązanie dla ewentualnego problemu. - Hej, szefie! Jak tam? - zagadnęła jeszcze jakoś na przywitalnie po czym stanęła gdzieś obok niego, czekając na przybycie reszty drużyny.
To było coś nowego, coś, czego być może się nawet nie spodziewała. Ale podjęła tę próbę, tę decyzję, tę zmianę, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Nie mogła wziąć Brzytwy z domu, było oczywiste, że rodzice nie zgodzą się, by ścigała się na tej wyjątkowej miotle, poprosiła więc o możliwość użycia jednej z należących do drużyny, z czym nie było problemu. Założyła swoje eleganckie, sportowe ubranie, które przystosowane były do latania i tak naszykowana ruszyła na miejsce spotkania. Wierzba Bijąca wydawała jej się nieco dziwną lokalizacją na trening, ale z drugiej strony rozumiała, że być może będzie doskonała na trenowanie koordynacji ruchowej i szybkości, refleksu, tego wszystkiego, co przecież w czasie meczu jest niesamowicie ważne. Nie dało się opierać cały czas o sprzęt, bo to nic by nie dało i nic nie zmieniło, trzeba było nad nim panować, współgrać z nim, ale jednocześnie być uważnym, a nie jakąś łamagą, która nie wie, co się dookoła niej dzieje. Poprawiła czapkę, którą nasunęła na głowę, gdy wyszła z zamku i przerzuciła warkocz przez ramię, po czym uśmiechnęła się do zebranych. - Cześć - rzuciła. - Mam nadzieję, że faktycznie znajdzie się dla mnie miejsce - dodała jeszcze z uśmiechem i stanęła w pobliżu pozostałej dwójki, pytając przy okazji, czy spodziewają się kogoś jeszcze spoza oficjalnego składu drużyny. Może nieco się denerwowała, ale nie zamierzała tego pokazywać. Po lekcji z profesorem Walshem wiedziała już, że pęd powietrza i prędkość naprawdę działają na nią kojąco, czemu więc miałaby od tego uciekać?
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
W zasadzie przez wszystko co się ostatnio działo quidditch był jedną z ostatnich rzeczy o których myślałam. W przerwach między moją roślinką, życiem towarzyskim, próbami musicalu, trochę wypadły mi z głowy treningi, szczególnie że nasz przystojny kapitan był tak skupiony na swoim życiu prywatnym, że nawet on nie zawracał nam głowy tak jak zwykle. Jednak szczerze ucieszyłam się na informację o treningu. Pomyślałam sobie, że odświeżę sobie umysł tym lataniem, przejmując się tylko i wyłącznie quidditchem, który szczerze powiedziawszy nigdy nie będzie związany z moją przyszłością, ale za to świetną odskocznią od życia szkolnego. Biorę oczywiście nimbusa szkolnego, który był idealnym sprzętem. Wskakuję na miotłę i nie kłopocząc się z chodzeniem, podlatuję sprawnie na miejsce zbiórki, gdzie stoi kapitan wraz z dwiema dobrze mi znanymi ostatnimi czasy Krukonkami. - Aż nie wiem czy to trening czy próba - mówię wesoło kiedy podlatuję obok trójki znajomych, uśmiechając się do wszystkich i machając na powitanie. Opuszczam nogi, by teraz siedzieć sobie na miotle niczym na niezbyt wygodnej ławeczce, dryfując w powietrzu. Jak zwykle automatycznie poprawiam turban na głowie, mój sportowy, niebieski, który zwykle noszę na treningi, żeby nie rozpraszać szalonymi wzorami na nim, moich współgraczy. Macham w powietrzu nogami okalanymi wygodnymi aladynkami oraz cięższymi butami do quidditcha. - Victoria! Jaka pozycja? - pytam jeszcze podekscytowana widokiem koleżanki, która wcześniej nie pojawiała się na treningach.