Urząd zajmuje się produktami, które po zaczarowaniu przypadkowo trafiają do mugolskich sklepów, usuwa skutki zaklęcia oraz modyfikuje pamięć mugolom, którzy użyli zaczarowanego przedmiotu. Ciężko tak naprawdę nazwać to pomieszczenie departamentem - jest obskurne i mniejsze od komórki na miotły, nie dostało nawet swojego logo ani plakietki na drzwi. Ledwo co mieszczą się tu dwa biurka, a wokół nich trudno się przecisnąć, ponieważ przy ścianach stają szafy zawalone od góry do dołu papierami. Jedyny wolny kawałek ściany obwieszony jest mugolskimi instrukcjami obsługi i diagramami przedstawiającymi np. jak podłączyć kabel do wtyczki elektrycznej. Na biurkach można znaleźć dużo dziwnych rzeczy, takich jak toster, który ma czkawkę czy para rękawiczek, które kręcą kciukami.
Kaden nie był zwyczajnym pracownikiem Ministerstwa. Był kimś ponad to, a właściwie, trochę może bardziej poniżej zwykłego poziomu. Nie był nawet czarodziejem, co nie przeszkadzało mu w dumnym kroczeniu przez korytarz, nawet jeśli część osób odprowadzała go podejrzanym spojrzeniem, inni zdegustowanym, a znaczna większość… po prostu go nie znała. Ile to razy musiał pokazywać dokument świadczący o jego zatrudnieniu w tej instytucji i ile to razy już wyprowadzano go z Ministerstwa, kiedy akurat zapomniał zabrać tego oświadczenia podpisanego przez samego Szefa Zatrudnień. Nic dziwnego, ze tak było. Dla większości czarodziei zachowywał się, jak dziwny mugol. Był za nisko, żeby asymilować się z czarodziejami i jednocześnie za wysoko w hierarchii, żeby dogadać się z mugolami. Pieski los, ale nie dla niego. Jemu największym problemem zdawało się zapamiętanie danych technicznych maszynerii, którą ostatnio przetwarzał — Rozrząd 2-zaworowy, moc maksymalna 29kW przy 6500 obrotach na minutę, co da… alternator 280W, masa pojazdu 227kg, a może 277kg? Powtarzając to sobie głośno pod nosem, przechodząc w pełnym skupieniu przez korytarz, potrącił Merlinowi winną osobę, wytrącając jej aktówkę z dokumentami z rąk, ale nie zatrzymywał się. — Przepraszam! … rozrząd… moc… alternator, masa — nie dał się rozproszyć, dalej mrucząc coś do siebie, idąc przed siebie, kiedy nagle umysł przetworzył dopiero co zauważony obraz. Impuls dotarł do mózgu i mężczyzna obejrzał się za ramię na piękną blondynką, momentalnie zapominając o czym miał pamiętać. Nawet nie zmieniając toru ruchu, po prostu cofnął się kilka kroków, aż nie stanął w odległości bliskiej nieznajomej. Jeszcze nigdy, zupełnie przypadkiem, nie miał okazji zapoznać się z tą piękną istotą. Jeśli nie teraz, to taka sposobność mogła mu się już nigdy nie przydarzyć. — Przepraszam — powtórzył, zbierając z ziemi aktówkę i kiedy ukłonił się przed dziewczyną w pas, z jedną ręką na brzuchu, a drugą, razem z aktówką ułożoną na swoim krzyżu, wyglądał przy tym jak prawdziwy dżentelmen. Pomijając szmaty, jakie miał na sobie, umorusane smarem i brudem pracy — najmocniej… — dodał, a jego spojrzenie od razu wyłapało hipnotyzujące tęczówki oczu dziewczyny. Kiedy już raz w nie spojrzał nie mógł ani oderwać wzroku, ani nawet się poruszyć, zamagnetyzowany. — O cholera, nazwijcie mnie gamoniem, jeśli to nie najprawdziwsze piękno… — coś co miał zachować dla własnych myśli, rzucił głośno. Nie, kobieta na pewno się nie domyśli, że mówił o niej… Tępy, gnany męskimi instynktami młokos – Langdon.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde akurat szła korytarzem, trzymając w objęciach grubą aktówkę z dosyć poufnymi dokumentami. Sprawa dotyczyła jakiegoś szaleńca, który obkładał mugolskie przedmioty klątwami, a potem wypuszczał je na rynek, powodując potworne zamieszanie zarówno w Ministerstwie, jak i w niemagicznym świecie. Aurorzy mieli pełne ręce roboty, próbując wyśledzić te przedmioty i naprawić skutki ich użycia, czyszcząc nieszczęsnym ofiarom pamięć i niszcząc przedmioty. Nie były one co prawda szczególnie niebezpieczne dla czarodziejów, ale mugole nie mieli pojęcia, jak sobie z nimi poradzić, dlatego współpraca między biurem aurorów a Departamentem Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli była konieczna. Laszlo wydawał się być z niej naprawdę dumny, nie mówiąc o ojcu, który śledził jej postępy z oddali, nie chcąc się wtrącać i utrudniać córce życia. I tak wszyscy wiedzieli, że poszła w jego ślady i wielu nieżyczliwych pracowników Ministerstwa twierdziło, że została przyjęta wbrew zasadom i tylko ze względu na głośne nazwisko. Isolde doskonale zdawała sobie z tego sprawę i robiła wszystko, żeby udowodnić światu, że w pełni zasłużyła na tę szansę i że nie ma zamiaru jej zmarnować. Jej zmartwienia i klęski uczuciowe sprawiały, że jeszcze bardziej angażowała się w pracę, chłonąc wiedzę i doświadczenie starszych kolegów jak gąbka. I jeśli coś ją niepokoiło, to sympatia jej szefa, którą nie do końca umiała zinterpretować. Akurat tego dnia wcale się nie spieszyła, co było rzadkością i sprawiało jej ogromną przyjemność. Za pół godziny miała przerwę na lunch, który zje z ojcem, potem wróci do Ministerstwa, popracuje tak długo, jak pozwoli jej Laszlo, potem... W tym momencie ktoś potrącił ją tak niefortunnie, że aktówka wypadła jej z rąk. Dokumenty rozsypały się po podłodze, a Isolde zamarła, zbyt zaskoczona tym, co się stało, by zareagować. Cóż, nie jest to najlepszy prognostyk, skoro wybrała sobie zawód aurora, ale w tym momencie irytacja i zaskoczenie wzięły górę nad wszystkim innym, bo mężczyzna, który na nią wpadł, rzucił tylko zdawkowe "przepraszam" i ruszył dalej, mamrocząc coś pod nosem. Jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, sprawca wypadku już zawrócił i podniósł z ziemi aktówkę, podczas gdy Is szybko zebrała część rozrzuconych po podłodze dokumentów. Początkowo chciała po prostu zdawkowo się uśmiechnąć, odebrać mu aktówkę i czym prędzej wrócić do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ale jego uśmiech i ukłon zupełnie ją rozbroiły. Wydawały się tak bardzo nie na miejscu przy jego roboczym poplamionym ubraniu, że Isolde nie miała siły się na niego gniewać. - To nic... - weszła mu w słowo, po czym umilkła, zażenowana jego uporczywym spojrzeniem. Nie bardzo wiedziała, czy jest poirytowana, czy może po prostu onieśmielona, ale utrzymała kontakt wzrokowy z czystej przekory, szczególnie że nie natknęła się na zgrzybiałego czarodzieja, który w chłodne dni przykrywał kolana własną brodą, ale przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który, co było miłą odmianą, nie był od niej starszy o dwadzieścia lat. Jednak jego komentarz kompletnie zbił ją z tropu. W ciągu kilku sekund zwykle blada twarz Isolde zabarwiła się gorącym rumieńcem, nad którym nie mogła w żaden sposób zapanować. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktoś skomplementował ją w tak szczery i bezpretensjonalny sposób, szczególnie ktoś obcy. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, prawdopodobnie po prostu by go ofuknęła albo zignorowała, ale ten szaleniec miał w sobie jakiś nieodparty urok, pogodę ducha, które sprawiały, że panna Bloodworth kompletnie nie wiedziała, jak zareagować. Odchrząknęła, próbując dodać sobie animuszu. - Ja... hm... to dość ważne dokumenty, mógłby mi je pan zwrócić? - poprosiła z wyraźnym zakłopotaniem, nerwowym gestem zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów. W kąciku jej ust drżał niepewny uśmiech.
Ucieszył się, że dziewczyna wybaczyła mu jego nietakt. Uśmiechnął się dlatego szczerze i nie był jeden z tych uśmiechów wymuszonych, czy wpełzających na usta z ulgi. Ten był całkowicie pozbawiony jakichkolwiek podtekstów. Ani nawet nie był tym, który wstępuje, gdy człowiek zdaje się podenerwowany. Kaden taki nie był w zupełności. Mimo tej swojej zamrożonej pozycji, w jakiej już pozostał. Nawet z niej emanowała czysta swoboda. W końcu wyprostował się, kiedy dziewczyna się odezwała, mimo chęci, niczym nie potrafiąc się zmusić do oderwania spojrzenia od jej pięknej twarzy. Z bliska wyglądała nawet wspanialej niż obserwowana z pewnej odległości. Nienaturalnie wstępujące na nią rumieńce wprawiły zaś ich prowokatora w lepszy nastrój. Miłował kobiety bardzo mocno. Można powiedzieć, że był w tym samym stopniu rozpustnym kochankiem, jak i romantykiem. Wobec tej kobiety nie potrafił być żadnym z nich. Taki cud zasługiwał na lepszą wersję jego. Tylko nie miał pojęcia, jak takowa powinna wyglądać, więc w skruszeniu był po prostu sobą, gotów ją za to przeprosić gdyby zaszła taka potrzeba. — Ależ oczywiście, że… Wyciągał już aktówkę w jej kierunku, dopóki nie spostrzegł się o dużej lekkomyślności tego gestu. Zawiesił tylko na ułamek sekundy ton, zanim dorzucił z większym przekonaniem: — Nie. Odmawiał jakoś tak pogodnie, bez cienia złośliwości. Schował teczkę pod pachę, zbliżając się kolejny krok w stronę dziewczyny, a jego wzrok sam wędrował za jej szczupłymi palcami i mógłby przysiąc, że żadna kobieta, jaką znał nie miała w sobie takiej powabności przy tak prostych, codziennych gestach. Uchylił wargi i chrząknął, reflektując się. — Ale zaniosę je dla Ciebie, gdziekolwiek będzie trzeba — zapewnił ją, uderzając dłonią w skórzaną aktówkę — tutaj będą bardziej bezpieczne niż w takich kruchych dłoniach. Mogę spytać? — spytał już o coś, więc uznał, że wyczerpał limit pytań, dlatego zamiast faktycznie pytać, stwierdził — Przyjmij moje zaproszenie na kolację, a Twoim dokumentom nie stanie się żadna krzywda. Chwilę się zastanowił, dochodząc do wniosku, ze to mogło zabrzmieć trochę zbyt nachalnie, za szybko, jak szantaż nawet i on przy tym nie wyglądał wyjściowo, więc… po prostu wymsknęło mu się: — Szlag… nie, masz rację — chociaż nic nie powiedziała, sam sobie coś dopowiedział — Ale może mógłbym towarzyszyć Ci przy lunchu? I znów... zanim odpowiedziała sam sobie w myślach odpowiedział: Nie, oczywiście, ze nie. Jak wyglądam. Jak ona musiałaby wyglądać przy mnie. — Niezaprzeczalnie pięknie — odpowiedział sobie głośno — dzisiaj? W zamiarze miał spytać o jutro, ale nadgorliwość w nim wygrała. Nie mógłby doczekać do jutra.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Jego uśmiech był tak szczery i uroczy, że Isolde zrobiło się jakoś milej. Był swobodny, ale nie arogancki i dziewczyna niespodziewanie dla samej siebie zaczęła się uspakajać. Co prawda nadal była zarumieniona jak pensjonarka i nie czuła się z tym najlepiej, ale pogodna żywiołowość tego osobliwego człowieka dobrze ją nastrajała. Co nie zmieniało faktu, że wolałaby, żeby Kaden oddał jej tę nieszczęsną aktówkę, bo te dokumenty naprawdę, naprawdę nie powinny trafić w niepowołane ręce. Część, którą zebrała z podłogi, przyciskała teraz do siebie jak tarczę, patrząc w wesołe oczy mężczyzny, który już, już miał spełnić jej prośbę, kiedy nagle się rozmyślił. Isolde spojrzała na niego z takim zdumieniem, jakby oświadczył, że wychowały go bahanki albo chochliki kornwalijskie i jej dłoń zawisła w powietrzu. Nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, kim jest ten człowiek i co wymyśli za chwilę. Była fatalna we flirtowaniu, oblewała się idiotycznym rumieńcem i naprawdę chciała odzyskać tę nieszczęsną aktówkę. Nie odzywała się ani słowem, patrząc na niego w oszołomieniu i jakby czekając na kolejną niespodziankę, którą z całą pewnością miał w zanadrzu. "Przyjmij moje zaproszenie na kolację, a twoim dokumentom nie stanie się żadna krzywda" brzmiało prawie jak szantaż, ale w jego ustach wszystko brzmiało jakoś tak miło i w gruncie rzeczy nieszkodliwie, że Isolde wcale się nie przestraszyła. Łatwo ją zakłopotać, to fakt, ale przestraszyć... o nie, zdecydowanie nie. Przez chwilę miała ochotę oznajmić, że poradzi sobie z teczką, a kolację niech je sam, ale nie było sensu się jeżyć, nawet jeśli była to jej naturalna reakcja obronna. Jednak zanim zdecydowała się cokolwiek powiedzieć, Kaden już mienił zdanie i formę zaproszenia. Cóż, to brzmiało zdecydowanie lepiej, ale Isolde nadal wcale nie była pewna, czy umawianie się z obcym mężczyzną na środku korytarza to dobry pomysł. Z drugiej strony, każdy był kiedyś obcym, prawda? Miała wrażenie, że mężczyzna prowadził jakiś wewnętrzny dialog, który momentami przestawał być wewnętrzny. Było to dosyć konfundujące, ale i zabawne, a jeśli "niezaprzeczalnie pięknie" odnosiło się do niej, to było również całkiem miłe. Dzisiaj? Już? Wszystko działo się zbyt szybko jak na standardy Isolde, która nigdy nie była zbyt spontaniczna, wolała dać sobie czas i dokładnie przemyśleć za i przeciw. Zresztą miała zjeść lunch ze swoim ojcem... co z tego, że robiła to właściwie codziennie? "Hej, tato, poznałam przed chwilą jakiegoś sympatycznego mężczyznę i chyba pójdę z nim na lunch, jeśli nie masz nic przeciwko". Merlinie, nie. To znaczy, jej ojciec byłby pewnie zadowolony, bo widział, że Isolde stanowczo za dużo pracuje, ale... Odetchnęła głęboko. - Niech będzie, ale proszę najpierw oddać zakładnika - poprosiła, wyciągając rękę po swoją własność. A więc stało się. Przyjęła zaproszenie, czy jakby tego nie nazwać. Poczuła, że jej żołądek skręca się z nerwów w supeł, ale było za późno, żeby się wycofać. - A może jutro...? Dziś już właściwie jestem umówiona... - dodała z wahaniem, próbując grać na zwłokę, ale czując, że niewiele to da.
Zakładnik miał się całkiem nieźle w jego reku. Nie narzekał nawet. Dla Kadena to był wystarczający dowód, że czuł się u niego bezpiecznie. Nawet jeśli zakładnikiem był stos kartek, który zasadniczo nie miał prawa się odezwać. Cel jednak uświęca środki. Mógł sobie wmawiać te niedorzeczne historie tak długo, jak długo mogło to na niego zesłać trochę więcej szczęścia dzisiejszego dnia. Isolde wyglądała na kogoś, kto promienieje całą gamą możliwości obdarowania mężczyzny radością. Samo patrzenie na nią już przynosiło zamierzony skutek. Nigdy nie poznał tak… autentycznej wili, a jako charłak był chyba na ich magię trochę bardziej odporny niż inni czarodzieje. Była w tym być może jakaś zależność, której nie próbował analizować. Natomiast Isolde… Isolde była inna. Nie poznał jeszcze osoby, która zaintrygowałaby go tak szybko, a fakt, że mijał ją już kilkakrotnie wcześniej powodował, że nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wzmagał w sobie napięcie wywołane obojętnym przechodzeniem niedaleko niej na korytarzu. Nie mógł uwierzyć, że udało mu się do niej nie zagadać tak długo. Był dla siebie pełen podziwu, że opierał się tej pokusie. I jednocześnie… by też zły, bo gdyby zrobił to wcześniej… pewnie znałby chociaż jej imię! — Jestem Kaden — zamiast wyciągnął do niej dłoń z teczką, ale nie z zamiarem oddania jej, bo zaraz przypominając sobie o aktówce, przerzucił ją do drugiej ręki, zamiast tego, pozwolił sobie chwycić rękę dziewczyny i pocałować jej wierzch, pozostawiając lekkie smagnięcie smaru na jej delikatnej skórze. Do zmycia, na szczęście. Zresztą chwycił jej palce w swoje tak delikatnie, że nie sposób był się tego spodziewać po tak zbudowanym mężczyźnie — Za to… przepraszam — usłużnie podał jej czystą szmatkę chowaną w kieszeni kurtki, zastanawiając się dlaczego w sumie sam jej wcześniej nie użył. Drgnął, z powrotem wpatrując się w oczy dziewczyny. Samotna rzęsa opadła jej na policzek, a Kaden ze swoim chorobliwym pedantyzmem, patrzył w jej lico natarczywie, zaciskając już nawet dłoń w pięść, powstrzymując się od reakcji. — Twoja teczka… — podał jej ją, zbliżając się o kolejny krok w jej stronę. Stał zdecydowanie za blisko w tym momencie, ale wykorzystując moment wsunięcia aktówki pomiędzy jej rękę, którą dalej przytrzymywała kartki, a jej szczupłą talię, szybkim ruchem wierzchu palca (gdzie dłonie miał znacznie czystsze) strącił rzęsę, cofając się prawie w tym samym momencie o krok: — Na szczęście — O! Jakby przewidział, że panna Bloodworth musi je ze sobą wszędzie nosić! To dlatego kartki wypadają jej z rąk, bo po prostu nie ma tam już miejsca na nic innego. Ileż może znieść ciężaru takie delikatne, kobiece ciało? — Ufam Ci — dodał wpatrując się w jej tęczówki, jak się okazuje, przytrzymując jedna dłonią dalej końcówkę teczki, jakby zastanawiał się jeszcze czy jej nie odebrać. Sprostował, żeby wiedziała, jakie podejmowała ryzyko, gdyby chciała go zawieść — w sprawie lunchu. I dopiero nie wyczytując z jej spojrzenia żadnej intrygi, cofnął się całkiem — Nic nie szkodzi, ja też byłem umówiony. Ale pewne spotkania są ważniejsze od innych. Nie przeszkadza mi też dodatkowe towarzystwo. Nawet nie wiedział, ze godząc się na dodatkowe towarzystwo, godził się na spotkanie z ojcem dziewczyny. To byłoby całkiem szybko. Coś w jego postawie wskazywało jednak na to, ze wcale by mu taka wizja w niczym nie przeszkadzała.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde w życiu by nie pomyślała, że ktoś może wziąć ją za wilę, jednak niekłamany zachwyt w oczach tego mężczyzny sprawiał, że nagle poczuła się znacznie lepiej. Ostatnio przestała wierzyć, że może się komukolwiek podobać, zniknięcie Zachariasza, a potem Berysa zupełnie odebrało jej pewność siebie, przynajmniej na polu relacji damsko-męskich, dlatego nagłe i tak intensywne zainteresowanie Kadena jej osobą budziło w równym stopniu nieufność, co zadowolenie, do którego wcale nie chciała się przyznawać. Merlinie, gdyby on sobie zdawał sprawę, że ma do czynienia z młodą, trochę zestresowaną aurorką, a te dokumenty naprawdę dotyczą ważnych spraw, może nawet zdrowia i życia wielu mugoli, nie traktowałby sprawy tak lekko. A może...? Miał cudowną właściwość, z którą od bardzo dawna się nie zetknęła - dosłownie zarażał pogodą ducha i nawet ktoś tak smutny jak Is nie mogła się długo opierać jego urokowi. Nawet jeśli ten budził jej zakłopotanie. Wykorzystał moment, kiedy wyciągnęła rękę po aktówkę z takim łobuzerskim wdziękiem, że Isolde nie mogła powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Nie miała mu za złe, że ubrudził jej dłoń smarem, choć po raz kolejny zadała sobie pytanie, czym tak właściwie się zajmuje. Jego dotyk niespodziewanie ją zelektryzował, mimo że był tak delikatny i w gruncie rzeczy nieśmiały. Miał ciepłe, stanowcze dłonie, ale ujął jej palce z taką ostrożnością, że oblała się jeszcze gorętszym rumieńcem. - Isolde. To nic - powiedziała cicho, przyjmując szmatkę i niezręcznie wycierając nią dłoń. Aj, teraz Kaden popełnił duży błąd, bo z Isolde trzeba jak z nieufnym zwierzątkiem. Podszedł stanowczo za blisko, ale byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby nie fakt, że perfidnie wykorzystał moment przejmowania przez nią aktówki. Czując jego dotyk na policzku, wzdrygnęła się i cofnęła tak gwałtownie, że jeszcze chwila i ponownie rozrzuciłaby papiery po podłodze. Ten gest był zdecydowanie zbyt poufały, w dodatku przypomniał jej o Berysie, który skorzystał właśnie z takiej okazji, żeby skraść jej pierwszy pocałunek. Poczuła lodowatą bryłę spadającą na dno jej żołądka, jak zawsze, kiedy była bardzo zdenerwowana. Powinna zrobić coś z tymi głupimi rzęsami, które dawały najmniej odpowiednim mężczyznom pretekst, by ją dotknąć. - Nie sądzę - powiedziała chłodno, tuląc do siebie teczkę jak ukochane dziecko i mając ogromną ochotę dać drapaka. Och, gdyby wiedział, ile to delikatne, kobiece ciało mogło znieść i że należało do młodej aurorki...! - Zawsze dotrzymuję słowa. Nawet jeśli nie jest mi to na rękę - zauważyła, prostując się i patrząc na niego z lekkim wyrzutem, po czym zdecydowanym ruchem wyszarpnęła mu aktówkę. Chciało jej się płakać, co oczywiście było najgłupszą możliwą reakcją, zwłaszcza że nie stało się nic takiego. Po prostu czuła się osaczona - zarówno przez Kadena, jak i wspomnienia o Berysie, który ją tak podle zostawił. Jego natarczywość była jednocześnie miła i denerwująca, ale postanowiła się poddać, bo w końcu obiecała. Uśmiechnęła się lekko. - Wiesz, może jednak powiem mojemu ojcu, że zjem z nim lunch innego dnia. Aurorzy bywają popędliwi, zwłaszcza gdy chodzi o ich jedyne córki - zakpiła ciepło. Oczywiście jej ojciec nie miałby nic przeciwko, ba, wręcz przeciwnie - uwielbiał poznawać nowych ludzi i w gruncie rzeczy był dość podobny do Kadena ze swoją otwartością i pogodą ducha. Isolde bardzo go kochała i starała się trzymać fason, żeby go nie martwić. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że może do niego przyjść ze wszystkimi swoimi problemami, ale akurat te, które dręczyły ją najbardziej, były nierozwiązywalne i obarczanie go świadomością, że nic nie może zrobić, po prostu nie byłoby fair.
Kaden chociaż czasami wkraczał w czyjąś przestrzeń osobistą, robił t raczej z rozpędu, bez refleksji, ale po fakcie zdawał się dostrzegać swoje błędy. Dlatego teraz, tak bacznie przyglądając się dziewczynie, nie mógł nie zauważyć zmiany w jej mimice twarzy. Delikatne rysy, które rozpromieniał lekki uśmiech, uległy lekkiej deformacji, kiedy spięła się, cofając się jednocześnie o krok. Mimo, że sam też to zrobił. Nie zdążył nawet opuścić dobrze dłoni, kiedy dziewczyna odpowiedziała mu sucho. Wpatrywał się w nią z dzielącej ich odległości, przenosząc przez chwilę sparaliżowaną dłoń na kark. Podrapał się po nim dopiero teraz uśmiechając się skrępowanie. Wprawianie kogoś innego w złość nie sprawiało mu żadnej przyjemności. Nie wiedział nawet jak powinien za to przeprosić. Cokolwiek zrobił, nie miał pojęcia jak to naprawcić, bo analizował tą sytuację w głowie chwilę, stwierdzając, że być może zachował się trochę zbyt swawolnie, ale nie w takim stopniu, w jakim zareagowała dziewczyna. Musiałby najpierw dobrze poznać swoją winę. Atmosfera rozmowy zmieniła się z chwili na chwilę. — Nie chciałem cię rozdrażnić, Isolde — gładko przeszedł do wypowiadania jej imienia, zresztą brzmiało ono tak lekko, płynnie i melodyjnie, że nie wiedziałby kto mógłby się powstrzymać od wypowiedzenia go głośno, w samym celu, żeby sprawdzić, jak rozbrzmi w powietrzu. Bardzo efektownie, choć to samo imię spływające z jej słodkich warg z pewnością nabierało jeszcze lepszego wydźwięku. — Cholera — syknął sam na siebie, ale nawet jak syczał to zaraz zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po brodzie, trochę przymrużając oczy, przez co miało się pewność, że nawet najbardziej ordynarne słowa wypowiedziane z jego ust brzmiałyby niemalże grzecznie. — Możesz mnie ukarać za bezpośredniość, ale wierz mi, że tylko mężczyzna o wyjątkowej samokontroli dałby radę oprzeć się takiej pokusie, na jaką zostałem rzucony. Nie mogę sobie wyobrazić zdrowego na umyśle faceta, który mógłby zareagować inaczej niż ja — powiedział szczerze, zgodnie z tym co myślał i podstawił jej ramię, wpatrując się z tkliwą prośbą przeprosin w jej tęczówki oczu. Jego, zielone, wydawały się teraz mocno oczekujące i łagodne. — Pozwól mi się odbić w odprowadzeniu cię do biura, do którego zmierzasz. Nie zawsze jestem tak nietaktowny. Przechylił głowę na bok, oczekując jej decyzji, gotowe na każde jej słowa – zgody czy ewentualnie odrzucenia jego propozycji. Odmowę też by uszanował, ale nie ukrywał, że wolał jednak jej nie usłyszeć. Kącik jego ust drgnął zachęcająco w lekkim uśmiechu: — Pomogę ci przypilnować dokumentów wagi państwowej. Jeszcze byś wpadła na jakiegoś niewychowanego chama i zmuszona byłabyś o nie zabiegać. Zawiesił ton na jej następne stwierdzenie, prostując się lekko, czując lekki najazd wywołany jej słowami, ale nie wydawał się zły. Zaśmiał się krótko, dodając z przekonaniem: — Nawet nie śmiałbym cię posądzać o niesłowność, Isolde.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Poczuła się okropnie głupio, kiedy Kaden (Merlinie, co za niezwykłe imię, chyba jeszcze nigdy się z takim nie spotkała) zapewnił o swoich dobrych zamiarach. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę, że zachowuje się idiotycznie, nieadekwatnie do sytuacji, ale nie potrafiła nic na to poradzić - wspomnienia były zbyt świeże i bolesne, żeby tak po prostu je zignorować, a bliskość obcego mężczyzny wyprowadzała ją z równowagi. Musiała zaufać drugiej osobie, by pozwolić jej na dotyk, szczególnie jeśli tą osobą był przystojny osobnik płci przeciwnej o roziskrzonych oczach i wesołym uśmiechu. Jego zażenowanie sprawiło jej przykrość, ale nie wiedziała, jak się z tego wycofać. Odetchnęła głęboko i spróbowała się uśmiechnąć, choć nie była pewna, na ile jej to wyszło. - Ja po prostu... przepraszam, ktoś... coś mi się przypomniało. Nie bierz tego do siebie - powiedziała z pewnym wahaniem. Sama nie wiedziała, dlaczego czuła potrzebę wyjaśnienia mu, a raczej zasygnalizowania przyczyn swojego zachowania. Chciała jeszcze dodać, że na tym etapie znajomości nie powinien jej dotykać, bo zupełnie jej to nie odpowiada, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła. Był miły i jako miłego faceta powinna traktować go nieco życzliwiej... stop. Nie powinna w ogóle zgadzać się na ten lunch, powinna wrócić do pracy, powinna... Sama nie wiedziała, co powinna, a czego nie i ta niepewność zupełnie ją rozstrajała. Sposób, w jaki wymawiał jej imię, sprawił Isolde przyjemność, choć nie potrafiła wyjaśnić, co było w nim takiego wyjątkowego. Patrzyła na niego z miną wyrażającą absolutne zagubienie, nie wiedząc, co z nim zrobić, porażona jego intensywnością i bezpośredniością. Nawet jeśli jeszcze chwilę temu chciała się na niego pogniewać, teraz rozbroił ją zupełnie i sprawił, że cała złość z niej uszła, pozostawiając tylko lekkie zakłopotanie, które na swój sposób było miłe. Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na jego komplementy, dlatego uśmiechnęła się tylko leciutko i znowu odgarnęła z czoła ten niesforny kosmyk. - Myślę, że trochę przesadzasz... ale to bardzo miłe - powiedziała łagodnie, po czym delikatnie dotknęła jego ramienia, potrząsając głową. - Dam sobie radę, dziękuję. Oczywiście doceniam twoją troskę... o dokumenty wagi państwowej, ale dotrzemy bezpiecznie do biura. Umiemy sobie radzić z niewychowanymi chamami - uśmiechnęła się do niego miękko, chcąc jakoś osłodzić słowa odmowy. Trochę ją przytłaczał i potrzebowała chwili oddechu, by nie zrobić znów czegoś głupiego. Chciała ułożyć sobie wszystko w głowie, może poprawić makijaż i uczesać włosy, jeśli nie będzie akurat potrzebna w biurze. O, i przeprosić tatę, że jednak nie zje z nim lunchu. Cała ta sytuacja była dla niej stresująca, choć miła, i Isolde bardzo chciała, by przez najbliższe pół godziny, które dzieliło ich od lunchu, Kaden znajdował się w innym biurze, a najlepiej na innym piętrze. - Bardzo mnie to cieszy - powiedziała pogodnie, chcąc zatrzeć nie najlepsze wrażenie, jakie pewnie na nim zrobiła. Och, Is, wariatko, taki sympatyczny i przystojny facet okazuje ci swoje względy, a ty się wzbraniasz, jakby co najmniej próbował cię zaciągnąć do łóżka! - W takim razie widzimy się za... pół godziny, tak? Gdzie się spotkamy? - spytała rzeczowo, patrząc w jego zielone błyszczące oczy i czując przyjemne ciepło obejmujące całe ciało. Tak bardzo chciała mu powiedzieć, że jest miły i naprawdę wydaje się być wspaniałym facetem, ale zdecydowanie powinien dać jej więcej przestrzeni, bo nie przywykła do tak jawnej adoracji i tylu przejawów zainteresowania. Oczywiście, mile łechtało to jej ego, ale jednocześnie sprawiało, że czuła się osaczona i przytłoczona ilością komplementów i ciepłych spojrzeń, którymi ją obdarzał.
Kaden nie był zwykłym facetem, który wpadając we własne skrępowanie, czuł w pełni prawdziwy dyskomfort. Przez chwilę może rzeczywiście było mu niezręcznie, ale nie chciał tym wprawiać panny Bloodworth w zakłopotanie. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale chyba nie były to słowa, któr były zarezerwowane dla uszu tak niewinnej niewiasty. Zamknął się, pozwalając jej się wysłowić, wyrazić wszystko, co chciała w tej krótkiej wypowiedzi tłumaczącej jej zachowanie i pokręcił lekko głową, cofając dłoń od karku. Wyprostował się wtedy bardziej, patrząc w błękit jej oczu. Zginąłby na chwilę, gdyby nie fakt, że koncentrował się dokładnie na każdej nucie w jej wypowiedzi, wyłapując jej najmniejsze szczegóły i nawet to, czego nie powiedziała głośno. Mimo swojego radosnego usposobienia był bacznym obserwatorem. Nawet wtedy, kiedy wydawało się, że coś ucieka jego uwadze. Dziewczyna budziła w nim pewnego rodzaju męskie instynkty, które kazały jemu do niej podejść, objąć ją i nigdy nie puszczać, a przynajmniej tak długie nigdy, póki nie ukoi jej bólu. Miała go wypisanego w tych oczach. Pięknych, ale okraszonych wydarzeniami z życia, których z pewnością Kaden nie mógłby tak po prostu zrozumieć. Powstrzymał go przed tym ruchem tylko rozsądek. — Isolde… — zaczął łagodnie — nic mi nie zrobiłaś. To ja powinienem przeprosić za swoją bezczelność. Po prostu… — jesteś taka obezwładniająca — … wybacz zagorzałemu mężczyźnie, który jeszcze nie wyrósł z zapalania się od subtelnych gestów kobiet — uśmiechnął się w sposób całkiem uzasadniony, dość nieprzyzwoicie, ale i przez ten uśmiech przecinała się swojego rodzaju serdeczność. Karty wykładał mocno na stół. Nie miał nic do ukrycia, wydawał się bardzo bezpośredni we wszystkim co mówił, rzadko kiedy kierując wobec kogoś słowa, które nie byłyby faktycznie tym, co myślał. To wyjaśniałoby dlaczego już w moment później rzucił: — Nie wiem czy chciałem być miły. Chciałbym Cię uwieść, Isolde, ale tylko wtedy, jeśli mi na to pozwolisz — uśmiechnął się do niej trochę bardziej szarmancko. Znów ta swoboda z jaką wyrażał swoje pragnienia, jakby z niczym zupełnie się nie krył i nic do ukrycia zresztą nie miał. Nawet jeśli przez moment próbował zachować wobec niej pełen spokój, był to spokój tylko rzekomy, bo w rzeczywistości serce Kadena Langdona łatwo było rozpalić. Isolde udało się nieco je w tym momencie rozniecić, bardzo nieświadomie i lekko, bardzo naturalnie, w sposób, w jaki mężczyzna powinien być podatny na urok prawdziwej kobiety. Nie chciał znów sprawiać wrażenia zbyt śmiałego, ale był chyba zbyt bezbronny wobec niej, żeby móc się wstrzymywać i trzymać na dystans z czystego rozsądku. Rozsądek to coś co blokowało ludzi, a Langdon był człowiekiem czynu, nie głębokiej analizy. — W takim razie, Isolde, pozostawiam te dokumenty w Twojej opiece — nie mógł sobie odmówić wypowiadania jej imienia, to było w tym momencie już jego lekkie uzależnienie. Musiała się na to godzić. Miała w końcu piękne imię. — I tak, widzimy się za pół godziny w „Kociołku Amortencji”? — spytał tylko kontrolnie, bo jako człowiek pełen sentymentów, zdążył się już przywiązać do wizji spędzania tam lunchu z uproszoną sobie w sennych fantazjach dziewczyną. Wycofał się, uznając, ze to nawet dobrze. Zdąży załatwić to, co miał pamiętać, a co wyleciało mu z głowy, ogarnie się, może nawet uda mu się znaleźć w swoim gabinecie coś bardziej wyjściowego niż zabrudzona smarem koszula w kratę i skórzana kurtka. Zatrzymał się jeszcze tylko przy końcu korytarza, rzucając jeszcze: — A, Isolde — utrzymał przy tym przeciągłe spojrzenie na jej oczach, zanim dodał ciszej, męskim tonem, więc i tak było go słychać donośnie przy pannie Bloodworth, dokładnie tak, jakby ten ton drgał jej nad uchem: — Będę naprawdę zawiedzionym człowiekiem, jeśli się tam nie zjawisz. I dopiero po tym zwierzeniu mógł opuścić korytarz.
ztx2
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde szła korytarzem, wertując jakieś dokumenty z Departamentu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, które miały jej dostarczyć informacji w skomplikowanej sprawie, z którą męczyli się od kilku ładnych tygodni. Ledwo wróciła z Kolumbii, rzuciła się w wir pracy, starając się nie myśleć o Kadenie, nie rozglądać się po korytarzach, nie wspominać pocałunku, który był jednocześnie najcudowniejszą i najgorszą rzeczą, jaka spotkała ją na tym wyjeździe. Najlepszą, bo... no cóż, to był absolutnie wspaniały, namiętny pocałunek, a na samo wspomnienie miękły jej kolana. A najgorszą, bo mężczyźni rzadko reagowali na jej pieszczoty omdleniem - nawet gorączkujący mężczyźni. Zresztą to nie byłoby jeszcze takie straszne, gdyby nie fakt, że od tamtego czasu Kaden nie odezwał się do niej ani słowem. Spotkania w Ministerstwie były nieuniknione. Isolde starała się zminimalizować ryzyko natknięcia się na Kadena, ale niewiele to dawało, bo z jakiegoś powodu ich ścieżki dość często się przecinały. Kaden w milczeniu przepuszczał ją w drzwiach, patrząc na nią tymi swoimi jasnymi oczami, które sprawiały, że w Isolde wszystko aż wyło z frustracji. A jednak nie odezwała się pierwsza. Chodziła przygaszona i łatwo wpadała w złość, jeśli ktoś nie spełniał jej oczekiwań, po raz kolejny nie mógł sklecić sensownego raportu albo przeoczył coś istotnego. Z każdym dniem czuła się coraz pewniej w pracy, ale chodziła nie w humorze, doskonale sprawdzając się na polu zawodowym, ale nie do końca odnajdując się na płaszczyźnie towarzyskiej, zbyt zajęta własnymi zmartwieniami, by nawiązać jakiekolwiek bliższe relacje. Podniosła gwałtownie głowę i zobaczyła nadchodzącego z naprzeciwka Kadena. Oblała się rumieńcem i chyba po raz pierwszy od tygodni spojrzała mu prosto w oczy, przystając przed nim, tak blisko, że gdyby wyciągnęła dłoń, mogłaby dotknąć jego klatki piersiowej. - Wiem, że w Kolumbii trochę mnie poniosło, ale przecież nie odgryzłam ci języka - powiedziała z irytacją, odrobinę drżącym głosem, przyciskając do siebie teczkę, zupełnie jak przy ich pierwszym spotkaniu. - Na Merlina, odezwij się! Powiedz cokolwiek, bo tego nie zniosę! - zażądała z gwałtownością, której trudno się było po niej spodziewać... no, powiedzmy, że Kaden już coś wiedział na temat temperamentu Bloodworth i takie postawienie sprawy nie powinno go specjalnie zaskoczyć.
Szla środkiem korytarza. Jak zawsze nie mógł oderwać od niej wzroku i jak zawsze, usunął się na bok robiąc jej drogę. Tylko po to, żeby tradycyjnie, wyminąć ją i obrócić się przez ramię, zastanawiając się, dlaczego jest znowu tak bardzo odległa i niedostępna, jak była niegdyś, chociaż jeszcze niedawno była bliżej… bliżej niż był sobie to w stanie wyobrażać. Kiedy to robił, łapał się na tym, ze jego myśli krążą po przestrzeniach tak mocno niecenzuralnych i nieprzystających do ich miejsca pracy, że musiał sam karcić siebie i swoją umiejętność myślenia przestrzennego, oraz detalicznego. Jego wyobraźnia w tym momencie była jego największym wrogiem. Zwolnił kroku, chcąc jeszcze chwilę napawać się złocista barwą falujących loków i spuszczonym wzrokiem kobiety, która już nawet nie patrzyła mu w oczy. Wyłapywał błękit jej oczu, które zawsze wydawały mu się jaśniejsze i bardziej roziskrzone niż były naprawdę. Przy każdym takim razie, czego nie mogła widzieć, bo odwracała wzrok, uśmiechał się kątem ust, ciepło, chłonąc zapach jej perfum i won woluminów pergaminów zamkniętych w teczce. Była to aura, jakiej nie powinna wokół siebie rozsiewać spracowana kobieta. Auror. Ta jednak, Isolde, była przecież wyjątkowa. Przygotowany był już z pokorą odwrócić spojrzenie, kiedy kobieta nagle stanęła przed nim. Przystanął, spokojny, bardziej niż zwykle. Jakby był przygotowany na taką okoliczność, chociaż jej nagła zmiana nastroju zdziwiła go w niesamowitym stopniu. Milczał, ciesząc oczy jej gładkimi rysami twarzy. Palce jednej z dłoni lekko zgiął, przypominając sobie miękkość i fakturę jej skóry, którą trzymał pod opuszkami. Przypominał sobie jej ciepło. Słodycz jej ust. I stał tak. Stałby dalej, nawet gdyby zechciała zrzucić na niego całe piętro w zadośćuczynieniu za Kolumbię. Przyjąłby to na klatę. Przyjąłby nawet gdyby obok niego stał jego ukochany motocykl. Nad nim by chwilę – po męsku – zapłakał, ale zaraz by mu przeszło, gdyby spojrzał w te elektryzujące tęczówki oczu, które przeszywały go teraz na skroś, wywołując przyjemny prąd w okolicach kręgosłupa. To było to. Już wiedział co chciał jej powiedzieć. — Poniosę to — rzucił łagodnie, choć dało się wyczuć niepodobne do niego lekkie spięcie, w jego geście i łagodnym, ciepłym tonie, kiedy zbliżył się do niej, wysuwając, mimo swojego napięcia, lekko teczkę z pod jej pachy. Zmrużył przy tym oczy, uśmiechając się do niej promiennie, rogiem teczki drapiąc się lekko w kark. Napięcie nie opadło, pomimo, że ten ruch często pozwalał mu się rozluźnić. Zaczesał włosy w tył, ruszając w kierunku, z którego przyszedł, a w jakim szła Isolde, choć zwykle Kaden wolał poruszać się pod prąd. Przeszedł zaledwie pięć kroków, zanim zmusiła go do stracenia kontroli. Zrobiła to lekkością swojego kroku, ponętnymi ruchami, na które przecież nawet nie patrzył, skupiony na torze ich chodu, zapachem, oddechem, przyśpieszonym i złym, na niego. Lekkim poruszeniem jej noska, możliwym do wychwytania tylko dla niego kiedy porwał ją w pasie, zatrzaskując za nimi drzwi, a teczka upadła na ziemię, rozsypując papiery wokół nich. Zanim jeszcze dokumenty opadły na posadzkę, Kaden stał, przypierając Isolde do ściany obok drzwi. Trzymał ją w powietrzu, dociskając ciałem do chłodnego muru. Jedną z dłoni zaciskał na jej udzie. Druga, już po tym, jak chwytając ją za biodra oplótł jej nogi wokół swojego pasu, przeniosła się na ścianę obok jej głowy, a chociaż ich usta znalazły się na równym poziomie, jedyne co zrobił, to owiał jej usta ciepłym powietrzem. Przejeżdżając twardym zarostem po jej policzku, zbliżył wargi do jej ucha, rzucając z początku szeptem tylko kilka słów. — Kocham cię. I napięcie znikło. Uścisk zelżał, a Kaden w końcu odetchnął, bo był najgorszym z możliwych kłamców i nie potrafił trzymać w sobie tego co myślał dłużej niż kilkanaście sekund, czego dał już kilka razy pokaz. Odetchnął wprost do jej ucha, aż mogła przejąć jego nagłe rozluźnienie, a chwilę potem nutę prowokacji i słów, które brzmiały ja cicha obietnica. — I chciałbym Cię wziąć choćby na tym biurku i nie rozmawiać o tym wcale.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tęskniła za nim. Tęskniła za nim jak głupia, raz po raz wracając myślami do jego ciepłych, miękkich warg, do silnego torsu i stanowczych dłoni, ale przede wszystkim do roześmianych, ciepłych oczu, w których widziała zachwyt. Czasami go nienawidziła, bo zburzył jej kruchy spokój, wytrącił z równowagi. Kolejny mężczyzna, który pojawia się w jej życiu i wywraca wszystko do góry nogami, a potem znika, ale tym razem nie tak naprawdę, tylko do pewnego stopnia. Czuła jego wzrok i za każdym razem gryzła usta, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słów, które właśnie wypowiedziała. Fascynował ją spokój Kadena. I jego łagodność, która jednak nie miała nic wspólnego ze słabością - raczej z siłą i pewnością siebie. Był przedziwną kombinacją cech, które ją pociągały, a których nie potrafiła do końca rozgryźć. Wypuściła ze świstem powietrze, po czym skinęła głową, oddając mu teczkę bez słowa protestu. Spodziewała się czegoś innego, choć przecież wiedziała, że Kaden jest zdolny do wszystkiego i próby wciśnięcia go w jakiś schemat czy scenariusz są z góry skazane na niepowodzenie. Przez chwilę miała ochotę go dotknąć, choćby musnąć jego dużą, silną dłoń, która jeszcze niedawno tak uważnie badała krzywizny jej ciała... Stop, Isolde, weź się w garść. Nadal była zła, a może raczej zagubiona i zirytowana faktem, że nie wie, na czym stoi, a bliskość Kadena działała jej na zmysły bardziej, niż chciałaby się przyznać i... Wydała z siebie słaby okrzyk zaskoczenia, gdy złapał ją znienacka w pasie i jednym płynnym ruchem wciągnął do jakiegoś pomieszczenia, zamykając za nimi drzwi. Serce waliło jej jak oszalałe, nie mogła się nawet odezwać - całe szkolenie aurorskie wzięło w łeb przy tym nieobliczalnym mężczyźnie, który zawrócił jej w głowie. Nie protestowała, nie broniła się, gdy przycisnął ją do ściany w ten sposób, unosząc do góry i oplatając się jej nogami w pasie. Przez materiał dżinsów czuła ciepło dłoni Kadena, zaciskającej się na jej udzie i sprawiającej, że przez jej ciało przebiegł gorący dreszcz. Oddychała szybko, nerwowo, łapiąc zachłannie powietrze i czując dudnienie krwi w skroniach. Był tak blisko, że czuła ciepło jego oddechu, zapach jego wody kolońskiej i czegoś jeszcze, co zawsze kojarzyło się jej z maszynami i nim samym. Czekała na pocałunek, ale się zawiodła, chociaż tylko do pewnego stopnia, bo przyjemne drapanie zarostu i ciepło słów, które owiały jej ucho, zupełnie ją oszołomiły. Przez chwilę nie mogła zebrać myśli, a gardło zacisnęło się w dziwnym spazmie. Chciała powiedzieć "ja ciebie też", ale waga tych słów, jej słów, całkowicie ją sparaliżowała. Zresztą, czy naprawdę go kochała? Zupełnie jej zawrócił w głowie, zauroczył - to prawda. Mogła być w nim zadurzona, zakochana, ale miłość... to takie odważne słowo. Wplotła palce w jego włosy i przytuliła policzek do jego policzka, czując jak jego ciało stopniowo się rozluźnia. Poczuła wzbierające w oczach łzy wzruszenia, ale ogromnym wysiłkiem przywołała się do porządku, w czym zresztą pomógł jej sam Kaden swoimi słodko prowokującymi słowami. - Oszalałeś... - wymruczała mu do ucha, muskając je wargami i przebiegając palcami po jego karku. Trudno powiedzieć, czy jej odpowiedź odnosiła się to do pierwszego czy drugiego wyznania, ale w jej głosie pobrzmiewały radość, pożądanie, niedowierzanie i lekkie zagubienie... a oprócz tego cała gama innych uczuć, których nie potrafiła nazwać. - Jeszcze nie dziś... dziś mógłbyś mnie po prostu pocałować... chyba że znowu zrobię na tobie takie piorunujące wrażenie - wyszeptała jednocześnie zmysłowo i ciepło, ciesząc się, że znajdują się właśnie w takiej pozycji, bo gdyby miała stać, na pewno ugięłyby się pod nią kolana. Między udami czuła ciepłą wilgoć i pomyślała, że żaden mężczyzna nie doprowadził jej do takiego stanu w ciągu kilku sekund. Tak naprawdę miała ogromną ochotę odpowiedzieć "w takim razie weź" i pozwolić mu na wszystko, ale uderzyła ją myśl, że z Kadenem chciałaby się kochać. Że chciałaby, żeby ich pierwszy raz był jednocześnie namiętny i niespieszny, żeby mogła odkrywać jego muskularne ciało stopniowo, nie bojąc się, że ktoś ich przyłapie. - Pocałuj mnie, Kaden... - zażądała, delikatnie drapiąc jego kark i oplatając go mocniej nogami. - Tęskniłam... - dodała ciszej.
Miłość Kadena była trochę inna niż inne miłości. Kaden, zbyt bezpośredni i beztroski łatwo lawirował pomiędzy emocjami, które dla niego zawsze były tak samo intensywne. Bodźce z zewnątrz docierały do niego ze zncznie większą siłą niż do rpzeciętngo człowieka. Może był to rodzaj magii jaki zastąpił mu brak innych magicznych zdolności. We wszystko wkładał całe serce, dlatego nie był wcale zdziwiony, kiedy Isolde nie odpowiedziała mu tym samym na jego słowa. Nie wymagał od niej tego samego rodzaju miłości. Uśmiechnął się jednak katem ust, obserwując jak czerwień wstępuje na jej twarz, czując jak jej serce nagle staje w miejscu. Nie mógł zignorować elektryzującego dreszczu na jej ciele, który dotarł aż do dołu jego kręgosłupa. Sam fakt, ze sprowadził na nią takie uczucia był dla niego wystarczającą nagrodą. Jeszcze chwilę wodził dłonią po jej nodze, nie odrywając od niej spojrzenia, nawet kiedy palce jednej ręki przesunął śmiało na wnętrze jej uda, ale zawiesił ją tam na chwilę. Słuchał jej. Jak mało, który facet, ale Kaden był dobrym słuchaczem, nawet jeśli jego męska logika nie pozwalała mu czasem czegoś pojąć. Tak jak teraz, z pełnym zrozumieniem kiwnął głową, chociaż jego receptory odpowiadające za dotyk, zapach i wzrok, podpowiadały mu, że to, co Isolde mówi nie ma najmniejszego nawet sensu. — Nie ma mowy — stwierdził wprost, z pełną stanowczością, stawiając ją jednak na ziemi przed sobą. W jego tonie wbrew pozorom nie było nic ze złości, czy jakiegokolwiek pozbawionego podstaw buntu. Wyjaśnił jej to zaraz kiedy uśmiechając się, podrapał się po karku, rzucając rzecz bardzo oczywistą, jak mu się wydawało. — To, cokolwiek nie zrobisz, w końcu sprowadzi nas na to biurko. Szanując jej pracę i przykładność, odwrócił od niej wzrok. Od zaróżowionych policzków, uchylonych warg, rozmierzwionych blond loków i roziskrzonych, patrzących na niego z utęsknieniem oczu. Kucnął przed rozrzuconymi dokumentami, składając je z powrotem do teczki. Dopiero, kiedy zakończył tą czynność, podając jej własność w jej smukle palce, musnął je końcówkami własnych, a jego oczy zaszły czernią, kiedy dodał odrobinę bezczelnie, ale z absolutną szczerością. — Do zobaczenia po pracy, panno Bloodworth. Nie nadwyrężał swojej samokontroli. Wpatrywał się w jej oczy za długo, ale wystarczająco krótko, żeby nie poddał się obrazom zachodzącym jego mysli. Oddalił się z miejsca zbrodni pogwizdując pod nosem, nie mogąc się doczekać wieczora, na który, jak się domyślał, Isolde zgodziła się milczeniem.