W tym schludnym i przestronnym sklepie można kupić szaty na wszystkie okazje. Od roboczych, poprzez szkolne, a skończywszy na najpiękniejszych wyjściowych modelach. Ubrania z tego sklepu zawsze są szyte na miarę, co za tym idzie, są idealnie dopasowane i świetnej jakości. Madame Malkin jest jedną z najbardziej znanych i cenionych projektantek szat dla czarodziejów w Anglii.
Dostępna garderoba:
► Obuwie na sezon wiosenno-letni (damskie, męskie, dziecięce) ► Obuwie na sezon zimowy (nieprzemakalne, zaczarowane-ochronne) ► Obuwie sportowe ► Dopinany kołnierzyk, mankiety, broszki etc ► Nakrycie głowy (tiary, czapki z daszkiem, cylindry, melony, kapelusze, opaski) ► Krawat, żabot, fular, muszka ► Peleryna szyta na miarę ► Płaszcz zimowy/wiosenny rozmiar uniwersalny ► Rękawiczki wieczorowe rozmiar uniwersalny ► Rękawiczki zimowe z włókna skóry smoka/boolmsanga ► Szata codzienna szyta na miarę ► Szata robocza rozmiar uniwersalny ► Szata szkolna szyta na miarę ► Szata wyjściowa szyta na miarę ► Strój ochronny ze smoczej skóry - 150g / 250g
Autor
Wiadomość
Atreides D. Verhoeven
Wiek : 37
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Wysoki | Tatuaż na nodze | Czarne oczy
To była nowość. Do tej pory nie miał styczności z żadnymi dziećmi, ba! nawet za nimi szczególnie nie przepadał. Nie można było jednak powiedzieć, że Verhoeven był nieodpowiedzialnym chujem i nie brał na siebie następstw własnych czynów, a w tym wypadku tuż obok niego zdecydowanie powoli szedł jeden z nich. Gdyby wiedział te jedenaście czy dwanaście lat temu z jaką osobowością trafił do łóżka, to użyłby jak najszybciej Zmieniacza Czasu, noperunu lub eliksiru poronnego, ale ta… kobieta, absolutnie nic mu nie powiedziała aż do samego rozwiązania. Absurd. Z czasem zrozumiał, że nie może zostawić córki z tak nieodpowiedzialną osobą, w związku z czym po prostu ją odzyskał. Tyle i aż tyle. Nie było sensu się rozwodzić, Leah nie była książkową matką, on nie będzie książkowym ojcem, ale wciąż będzie lepszy niż ona. Twierdził tak on i Wizengamot, a z Wizengamotem nie należy się sprzeczać. Powoli zmierzał więc z Heath przy boku, co jakiś czas zerkając na nią i jej zachowanie w tłumie. On – poważny i raczej szanowany auror, nagle pojawia się publicznie z dzieckiem. Chwalmy Merlina, że była czystokrwista, w innym przypadku w ogóle by się do niej nie przyznał. Tak czy siak nie mógł pozwolić, aby przyniosła mu wstyd i musiał jej pilnować. Nie okazywał jej czułości, nie bawił się w żadne prowadzenie za rękę. Co jakiś czas powtarzał jej aby szła prosto z zadartym podbródkiem i aż tyle nie mówiła. Miała być poważną czarownicą, przynosić dumę czarodziejskiemu światu. A przynajmniej tego od niej wymagał… publicznie i przez większość czasu. - Oczywiście, że się nie gniewam. Ręcznie robione kociołki są zdecydowanie lepsze niż sklepowe. – nawet na nią nie patrzył, zastanawiając się gdzie mieliby wejść w tym momencie. Nie musiał czekać długo, aby odpowiedziała mu na jego wewnętrzne rozterki, a kiedy zaproponowała zakup szat to kiwnął głową i ruszył w kierunku sklepu Madame Malkin, uprzejmie otwierając przed dziewczynką drzwi.
Bardzo nie chciało jej się wstać. Najchętniej zostałaby jeszcze pod kołderką pare chwil dłużej, ale niestety praca wzywała. Była bardzo wdzięczna właścicielce, że przyjęła ją z powrotem do sklepu, bo rok temu zwolniła się stamtąd tak nagle. Ale też wyjazd na staż we Włoszech nadarzył się tak na ostatnią chwilę i nie mogła sobie darować takiej szansy. Wiele się nauczyła, podszkoliła swój fach, jakim było projektowanie i podstawy z magicznego krawiectwa. Ale w tej chwili potrzebowała pieniędzy. Marzyło jej się zrobienie kursu właśnie krawieckiego, jednak na tę chwilę nie było ją jeszcze na niego stać. Na razie musiała zadowolić się pracą sprzedawcy i liczyć na to, że koleżanki krawcowe w sklepie pozwolą jej od czasu do czasu pomóc przy szyciu, aby mogła powoli zbierać doświadczenie w tym zakresie. Pojawiła się w lokalu jako jedna z pierwszych, wczesnym rankiem, aby przygotować sklep na przyjęcie klientów. Na szczęście poprzednia zmiana pozostawiła po sobie względny porządek, więc przynajmniej nie spędziła na tym wiele czasu. A już godzinę po otwarciu, dużych rozmiarów pomieszczenie zapełniło się ludźmi. Miała ręce pełne roboty, bo zbliżało się rozpoczęcie roku szkolnego w Hogwarcie i rodzice z pierwszakami walili drzwiami i oknami po pierwsze szaty dla uczniów. Ale przynajmniej czas w pracy szybko jej mijał. Tu jakieś zdejmowanie miary, tu kompletowanie zestawów zimowych - rękawiczki, czapka, szalik - jakieś zamówienia przez sowią pocztę, do którejś z cieplarni na magiczna odzież ochronna dla pracowników... Było tego trochę. Nawet nie zauważyła, kiedy w pewnej chwili mignęła jej znajoma buzia. Dopiero po chwili, przystanęła za ladą, aby odwrócić głowę i upewnić się czy aby się jej nie przywidziało. -Thadd? Na garbate gargulce, to Ty? - rozpromieniła się cała, kiedy zobaczyła przed sobą Puchona. - Tak dawno Cię nie widziałam. Ale w ogóle się nie zmieniłeś. - oznajmiła, lekko zawstydzona jak zawsze widokiem znajomego w jej pracy. Nie miała pojęcia dlaczego, ale stresowało ją obsługiwanie osób które zna. Wszystko wtedy leciało jej z rąk. Miała nadzieje jednak, że tym razem będzie inaczej, bo co by sobie o niej Thaddeus pomyślał...
Właściwie z przerażeniem przyjął fakt, że dosłownie wszystkie koszulki - spodnie z resztą, kurwa, również - okazywały się po jego powrocie z Arabii za małe. Bynajmniej, nie małe w sensie 'za ciasne' - a przynajmniej nie był to główny powód takiego stwierdzenia. Wszystko było za krótkie. Rękawki t-shirtów wżynały mu się w pachwiny, rękawy koszuli... szkoda gadać, nie mógł dopiąć mankietów na przedramionach, bo nawet do nadgarstków mu nie sięgały. Spodnie, jeśli już to tylko z odkrytymi kostkami. Sądził, że już osiągnął swój maksymalny wzrost, ale jak widać się mylił. Luźne szaty w Jamal idealnie wszystko maskowały. Toteż bardziej nie chcąc, niż chcąc, musiał wybrać się na zakupy - zwłaszcza, że w angielskim klimacie zwyczajnie nie szło funkcjonować w pustynnych ubraniach z Arabii. Wiedział, że jego muskulatura w tym wypadku bardziej będzie przeszkadzać, niż pomagać, co dodatkowo nie nastrajało go najlepiej. Po prostu nie lubił zakupów, co zrobić. Zajechał swoim Bravo na Pokątną, parkując go tuż przed Sklepem Madame Malkin. Nie mógł trafić na gorszy okres - ludzi było dosłownie całe mrowie. W większości pierwszaczków, którzy dopiero mieli rozpocząć swoją przygodę z Hogwartem - Tadek naprawę musiał się postarać, żeby żadnego z podekscytowanych jedenastolatków nie przetrącić przypadkiem. To był slalom godny brooksowego toru przeszkód. Akurat lawirował z gracją miotlarza tuż przy ladzie, obierając strategię trzymania się ścian - kiedy do uszu dotarł mu... Bardzo znajomy głos. Dawno niesłyszany - ale nie pomyliłby tych ciepłych, nieśmiałych tonów z niczym innym. — Stephanie! — nawet nie pytał, tylko stwierdzał, obracając się w kierunku dziewczyny. Na jego twarz od razu wypłynął szeroki, szczery uśmiech. Z nieskrywanym zainteresowaniem - ale bez nachalności - zlustrował przyjaciółkę spojrzeniem. — Ja to się nie zmieniam, tylko rosnę — skwitował jej słowa, śmiejąc się gardłowo. Szybko jednak przerwał i wychylił się przez ladę, bezceremonialnie chwytając dłoń rudowłosej i przeprowadzając ją delikatnie w stronę 'wyjścia'. — No chodź tu, przecież nie znamy się od wczoraj! — stwierdził jowialnie, po prostu zamykając Stefkę w swoim niedźwiedzim uścisku, opierając policzek o jej rude loki. Za nic mając strzelające w ich stronę spojrzenia. — Na Wrońskiego, gdzie byłaś jak Cię nie było? Aż promieniejesz! Cholera... — zaśmiał się w jej włosy, odsuwając się na długość ramienia. — Naprawdę mi Cię brakowało. I twoich makaronów! — Błysnął zębami, spod przymrużonych oczu przypatrując się przyjaciółce. Znali się prawie dziesięć lat - od kiedy młody Edgcumbe wpadł na Davies w przedziale Expressu Hogwart i pomógł jej ułożyć bagaż (choć był wtedy zdecydowanie mniejszy i wątlejszy). Zaraz jednak zreflektował się, odsuwając się od dziewczyny o jeszcze jeden krok i obdarzając ją przepraszającym uśmiechem. Uchylił niewidzialnego kapelusza. — Wybacz, jesteś w pracy, prawda? — Odchrząknął, znacząco chwytając za róg swojej - jednej z niewielu dobrych - koszulek. — Dobrze się składa, bo potrzebuję szaty wyjściowej! Albo no, garnituru — zaczął głośno, żeby usłyszały go inne pracownice Malkin - w tym domyślnie sama zarządzająca - ostatnie zdanie dodając już nieco ciszej.
Myślała, że ten dzień będzie jednym z wielu, zwyczajnych, roboczych dni, który minie bardzo szybko przez nawał obowiązków w zatłoczonym sklepie. Miała co robić, jednak kiedy zobaczyła Tadka kompletnie zapomniała jakie zadania zostały jej powierzone. Przyciąć klientowi nogawki spodni, bo przyjdzie po nie za godzine? Sześćdziesiąt minut to masa czasu! A Edgcumbe'a nie widziała ile? Byłoby to już ponad rok! O Potężny Merlinie, taki szmat czasu! Była podekscytowana jak mało kiedy i widać to było na jej twarzy. Dopóki nie pojęła, że za plecami stoją jej koleżanki z pracy, które zapewne patrzą na każdy jej ruch. Ale zanim zdążyła zrobić cokolwiek, Thadd bez większego uprzedzenia, wyprowadził ją zza lady, by otoczyć swoimi wielgachnymi ramionami. Czuła się przy nim taka mała. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który cisnął jej się na usta, kiedy zaśmiał się tuż przy jej uchu. Cały Tadzik. - Trafiła się szansa stażu we Włoszech, jako asystentka projektanta. To było naprawde wielkie wyróżnienie. Nie mogłam przegapić takiej okazji - opowiedziała krótko co było powodem jej wyjazdu. Teraz było jej troche głupio, że wcześniej nie dała mu znać o tym, że wybiera się do Mediolanu na tak długo, bo widocznie zastanawiał się gdzie ona się podziała. Ale stwierdziła, że ma swoje problemy. W końcu przed jej wyjazdem jego babcia miała ten wypadek. Tak źle zniósł jej odejście... -Też za Tobą tęskniłam. Makarony, tak. Nawet nie wiesz jaką pyszną pastę robią rodowici Włosi. To nie to co w naszych pseudowłoskich knajpach - uznała, śmiejąc się z określenia, którego używał co do jej miedzianych sprężynek. Chyba pierwszy raz skomplementował je właśnie w tym przedziale, w którym się poznali i spędzili razem kilka godzin na rozmowie, w czasie pierwszej podróży do szkoły. I od wtedy naprawdę blisko się przyjaźnili. Tadek był naprawdę uczynnym i przekochanym chłopakiem, który zawsze poprawiał jej humor swoich nieschodzącym niemalże z twarzy uśmiechem. Nie znała nikogo bardziej pozytywnego niż Puchon. No i zawsze zazdrościła mu tej otwartości względem innych ludzi. Tego wciąż się od niego uczyła. Powoli. Dopiero, usłyszawszy jego kolejne słowa, ponownie przypomniała sobie o koleżankach krawcowych i samej właścicielce, które obserwowały ich bacznie z nieznacznej odległości. Wzięła gwałtowny wdech i pochyliła głowę, wygładzając dłońmi fartuszek, zarzucony na wzorzastą sukienkę. Podniosła wzrok na przyjaciela, dopiero kiedy powiedział o szacie wyjściowej. Uniosła lekko brwi, posyłając mu spojrzenie mówiące: "naprawde, czy próbujesz ratować tyłek?". - Szatę wyjściową. A na jakąś konkretną okazję? Jakie fasony preferujesz? - weszła w swoją bardzo naturalną rolę pomocnej i konkretnej ekspedientki, którą zazwyczaj była w sklepie. Po prostu chciała jak najwięcej dowiedzieć się o preferencjach Thadda, ale też o jego planach. Bo widocznie jakieś miał, skoro szukał eleganckiego stroju okazjonalnego. - A Ty nie miałeś całkiem nowego garnituru przypadkiem? Przecież byłam z Tobą wybierać... jakiś czas temu. - dopytywała się już nieco ściszonym glosem, żeby tylko właścicielka nie widziała, że zamiast klientowi proponować inne dodatki, rozradzała mu zakup, z którym przyszedł. Jednocześnie sięgnęła po taśmę krawiecką, aby chwycić za jej koniuszek palcem wskazującym i kciukiem, po czym dłonią drugiej ręki wykonała charakterystyczny gest, nakazujący chłopakowi odwrócić się tyłem do niej. - Okej, ja już Ci streściłam co u mnie, a więc teraz Ty opowiadaj - co słychać u Ciebie, wielkoludzie - odezwała się po chwili, kiedy na jej usta z powrotem wrócił delikatny uśmiech. Przykucnęła przy nim, aby zacząć ściągać miare z obwodów jego nóg, najpierw na wysokości kostek, potem kolan. Kiedy mówił, skupiała się nie tylko na jego słowach, ale też na tym, aby dobrze dokonać pomiarów i mruknąć je raz po raz w stronę samonotującego pióra, które wszystko zapisywało.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Uniósł w uprzejmym, acz szczerym zaskoczeniu brwi, kiedy Stefka opowiedziała mu o swoim stażu. We Włoszech! Właściwie aż uchylił usta ze zdumienia - tylko po to by roześmiać się dziko i jeszcze raz uściskać przyjaciółkę. Jeśli kiedykolwiek miał jej za złe to nagłe zniknięcie i brak kontaktu (a nie miał) to w tym momencie wszystkie żale by wyparowały. — No to prawdziwa szansa! — przyznał, pocierając ramiona Davies. — Wierzę, że wyciągnęłaś z tego tyle, ile się dało! Będziesz musiała mi dokładniej opowiedzieć co się u Ciebie działo, ze szczegółami! — zastrzegł od razu, zaśmiewając się wesoło. Dziewczyna zawsze była uroczo zamknięta w sobie - jednak Edgcumbe przez te wszystkie lata nauczył się odpowiednio ciągnąć ją za język. Ich roczna rozłąka też nijak nie podziałała na jego otwartość - czuć było, że się za nią stęsknił i nie było w tym ani krzty niezręczności czy zakłopotania. Zachowywał się tak, jakby minął ledwie tydzień od ich ostatniego spotkania - tyle, że oboje mieli sobie zapewne o wiele więcej do powiedzenia. — A nauczyłaś się robić tę pyszną pastę? Jeśli tak, to jestem pierwszy w kolejce do próbowania — oznajmił ze swoim szerokim uśmiechem, jednocześnie pociągając za 'makaronową' sprężynkę włosów Stephanie. Rzeczywiście, jeszcze jako dzieciak z fascynacją wgapiał się w jej loki, a jako, że nie potrafił trzymać języka za zębami, od progu przedziału zaczął się nimi zachwycać. I jakoś mu to po prostu zostało. Zapewne poszczebiotaliby nad sobą jeszcze, gdyby nie fakt, że Davies była w pracy - a Thaddeus nie miał zamiaru przyczyniać się do jej złej opinii wśród współpracowniczek. Witali się z resztą tak wylewnie, że już zapewne pracownice pomyślały swoje - on machał na to ręką, ale nie chciał, żeby Stephie czuła się nieswojo. Podchwycił jej pytające spojrzenie, posyłając jej rozbawiono-przepraszający uśmiech. Oczywiście, że łgał z szatą wyjściową - chyba nigdy nie założył prawdziwej szaty czarodzieja na ramiona. Wyglądałby jak olbrzym w worku pokutnym. — Nie mam bladego pojęcia jakie fasony mają szaty i czy w ogóle jakiś by mi pasował — zachichotał gardłowo, po chwili jednak odchrząknął, żeby dodać: — Zdaję się na Ciebie, Stephanie. Wiem, że prawdziwy z Ciebie fachowiec — mrugnął do niej, jeszcze nim obrócił się do niej tyłem, żeby mogła zająć się zdejmowaniem z niego miary. — A tamten garnitur... Cóż, gdybym miał młodszego brata to mógłby go z powodzeniem założyć. Nie krępował go w żadnym stopniu dotyk Davies - subtelny i konkretny, profesjonalnie zdejmujący z niego centymetry. Nie było to dla niego nic innego jak choćby... dotyk fizjoterapeuty po treningu. Naprawdę przywykł już do tego, że co druga osoba maca go po nogach czy rękach. — Eeee... Co słychać u mnie... — powtórzył za dziewczyną, zastanawiając się od czego powinien zacząć. Od kiedy ich kontakt uległ 'zamrożeniu'. — W zeszłym roku udało mi się w końcu dostać do Ligi Quidditcha. Od tamtej pory gram dla Srok z Montrose i... Hmm... Po wakacjach mój dziadek dołączył do babci — dodał zwięźle, ze słodko-gorzkim uśmiechem. Małżeństwo Archiego i Meropy zawsze uważał za wzorowe i nierozłączne - podświadomie wiedział, że jego dziadek dołączy do ukochanej prędzej niż później. Zbył jednak wszelkie kondolencje od Stefki machnięciem ręką - gdyby w ogóle miała zamiar je wygłosić. — Mam mieszkanie w Londynie, własny motor, byłem na transferze w USA i od maja latam też w kadrze narodowej — zakończył szybko, nerwowo drapiąc się po karku. — W sumie wszystko co chciałem osiągnąć za dzieciaka. Teraz się tego po prostu trzymam — wzruszył ramionami, zerkając na przyjaciółkę pod swoim ramieniem. — Jeszcze myślę co dalej.
Nie mogła spodziewać się po chłopaku niczego innego, jak autentycznej i entuzjastycznej reakcji na swoje słowa. Znała go i była pewna, że będzie cieszyć się z tego stażu prawie tak samo jak ona. W końcu on też miał swoje marzenia, do których dążył przez lata i które zaczęły mu się iścić, czego miała się dowiedzieć od niego dopiero za moment... - Zanudzę Cię na śmierć. Powinieneś wiedzieć tylko tyle, że Mediolan jest jest przecudownym miastem, hiper-zdolnych ludzi. Wszystko tam jest takie szybkie, intensywne i wyraziste... - nie była w stanie ukryć fascynacji w swoich słowach, opisując pobyt w stolicy modowej Europy. Była naprawdę dumna z tego wyjazdu. To prawda, zazwyczaj musiał wyciągać z niej informacje, jeśli był czegoś ciekawy, bo zwyczajnie nie chciała go zanudzać swoimi sprawami. Jednak niezmiernie cieszyła się z tego spotkania, bo bardzo brakowało jej towarzystwa Puchona i tej pozytywnej energii, którą roztaczał wokoło. Był jej promyczkiem w pochmurne dni. - Mam przepis! - ożywiła się, a jej oczy zabłysły z podekscytowania i rozbawienia, kiedy pociągnął kosmyk jej włosów. - Muszę wypróbować, tylko potrzebuje kogoś kto przypilnuje, żebym nie przypaliła wody i nie puściła z dymem kuchni - zażartowała, szczerze rozśmieszona swoimi nikłymi zdolnościami w gotowaniu. Może aż tak źle nie było i potrafiła ugotować makaron, ale już z tym sosem byłby problem. Jednak przyjaźnili się już na tyle długo, że Thadd równie dobrze mógł żartować z tego samego co ona - rudych loków, jej braku talentu do gotowania, latania. On mógł. Jednak gdyby to ktoś inny niż on czy ktokolwiek z jej wąskiego grona przyjaciół jej to wypomniał, zapewne wzięłaby to sobie bardzo mocno do serca i analizowałaby na milion sposobów. Faktycznie, zdawali się przez chwilę całkiem zapomnieć o tym, że znajdowali się w sklepie, w którym Davies pracowała. Nie była w stanie ukryć oznak lekkiego zawstydzenia, kiedy uświadomiła sobie, że zewsząd koleżanki na nich zerkają. Bo to, że nie powinna się tak zachowywać przy innych klientach w godzinach pracy to jedno, a drugim było to, że teraz na pewno zaczną się plotki, że Tadzio to jej chłopak... Jak ona to wytłumaczy? - Hmm, w sumie nie jeden krój by na Ciebie pasował, tylko trzeba by było nanieść pewne poprawki... - nagle przerwała, podnosząc na niego spojrzenie, kiedy dotarł do niej sens jego słów. Uśmiechnęła się szeroko, na myśl, że Puchon bez problemu zaufa jej jeśli chodzi o ubiór. - Postaram się Ciebie nie zawieść - oznajmiła wyraźnie uskrzydlona tym co wcześniej powiedział. Właśnie poluzowała taśmę, okrążającą jego kostkę, aby wyprostować się i odwrócić głowę w kierunku magicznego pióra, kiedy usłyszała co stało się z jego poprzednim garniturem. Zaśmiała się szczerze rozbawiona. - Pierzesz go w mugolskiej pralce? Skurczył się? - przygadała mu, nadal w doskonałym nastroju, skora do żartów. Stephanie również nie krępowało mierzenie przyjaciela, a przynajmniej nie na etapie zbierania obwodów nóg. - Grasz w lidze? Wow, gratulacje! Wiedziałam, że ktoś w końcu Cię wypatrzy. - pochwaliła się swoimi życzeniami, które zawsze miała względem pasji chłopaka. Zawsze chciała, żeby nie tylko miał radość z tego co robi, ale też na tym zarabiał. Zaraz jednak jej entuzjazm gwałtownie opadł, kiedy Edgcumbe powiedział jej o swoim dziadku. Dosłownie poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Przez chwilę stała, oniemiała nie mogąc uwierzyć w odejście kolejnej bliskiej osoby chłopaka. I to w tak krótkim odstępie czasu. W jednym momencie zamarła z dłonią na wysokości jego uda, a oczy zaszły jej łzami. Milcząc przez dłuższą chwilę, zdawała się przeżywać krótką żałobę. I to nie tylko ze względu na samego Thaddeusa. Zdążyła poznać zarówno jego babcię jak i dziadka, przez co również potrzebowała chwili, aby oswoić się z myślą, że oboje odeszli. Chciała powiedzieć, że jej przykro, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie była zbyt dobrą pocieszycielką, jak widać. - Bardzo dużo działo się u Ciebie w ciągu tego roku - zauważyła, kiedy już przeszli do innych tematów, a ucisk w jej krtani nieco się rozluźnił. - Marzenia trzeba mieć. Jeśli spełniłeś te dotychczasowe, musisz szybko wymyślić sobie nowe - oznajmiła rzeczowo, zgodnie z tym co sądziła. Stać go było na wszystko, a więc dlaczego nie mógł wyznaczyć sobie nowych celów i do nich zmierzać? Trzymała za niego kciuki. - Okej, unieść ramiona do góry - nakazał mu łagodnie, a jeśli spełnił jej prośbę, oplotła ramionami najpierw jego pas, a potem klatkę piersiową, rozwijając taśmę wokół jego ciała. Cóż, tutaj już powoli w jej głowie narodził się pewien dyskomfort, kiedy stała tak blisko niego, chcąc nie chcąc, przez chwilę dość ciasno obejmując go, aby zmierzyć jego wymiary. Najczęściej stresowała się przy chłopakach. Przy dobrze zbudowanych chłopakach jeszcze bardziej. A co dopiero, kiedy przyszło jej dotykać, któregoś z nich. Ale przecież Thadd był jej przyjacielem. Nie patrzyła na niego w tych kategoriach. A już z pewnością, on nie widział w niej dziewczyny. Zebrała jak najszybciej miarę, podając wyniki do notatnika i przechodząc do pomiarów długości ramion. - A więc, mieszkasz w Londynie, tak? Przyznaj się, wybrałeś to mieszkanie tylko dlatego, żeby mieć blisko na narodowy, mam rację?
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
— Jak to tylko tyle?! — oburzył się teatralnie, marszcząc marsowo brwi. — Stephie, byłaś tam ponad rok, komu jak komu, ale mi nie wciśniesz banialuków, że 'tylko tyle'. — Pogroził jej długim palcem, jakby ostrzegając przed kolejnymi ogólnikami, którymi chciałaby go zasypać. Naprawdę był zainteresowany tym jak dziewczyna spędziła czas we Włoszech: jak pracowała, gdzie i z kim, czy skubnęła nieco języka, czy poznała ludzi, z którymi chciałaby nadal utrzymywać kontakt, czy wróciła tylko na razie, żeby skończyć studia - czy może planuje niedługo powrót do Mediolanu. Wszystkie te pytania jednak zatrzymał na razie dla siebie. — No ale dobra, to w takim razie umawiamy się, żeby wypróbować ten twój przepis — podjął, puszczając przyjaciółce zawadiackie oczko i zacierając ogromne dłonie. — Ja zajmę się gotowaniem, a Ty zrobisz nam włoskiej kawy i poopowiadasz o swoim mediolańskim śnie ze szczegółami. Stoi? — Już nie miał zamiaru Puchonki męczyć i zaganiać ją do garów - skoro sam się tam znacznie lepiej odnajdywał. Nie miał z resztą większego wyboru - jeśli nie chciał żyć na diecie pudełkowej albo fastfoodach pokroju McMagic. — Tylko musiałabyś mi w końcu dać ten tak dawno temu obiecywany fartuch. Bez fartucha nie gotuję! — dodał jeszcze, szczerząc się od ucha do ucha. Sam niespecjalnie przejąłby się jakimikolwiek plotkami - w końcu, cóż, chcąc nie chcąc i tak miliony takich lewych wieści o nim krążyły. Jednak nie dbał o siebie, a o Davies, która - wiedział o tym doskonale - nie była odporna na zdanie innych ludzi o sobie. I zdecydowanie brała wiele rzeczy za bardzo do siebie. Dlatego robił wszystko, żeby swoją zdolną przyjaciółkę podbudować - po tylu latach znajomości wiedział w jakie struny uderzyć, żeby wywołać na jej twarzy uśmiech. — No tak, w końcu ktoś mnie wypatrzył. W końcu niemały ze mnie gość — zachichotał ochryple, czując jak Davies mierzy jego nogę już powyżej kolana. I jak nagle zamarła, gdy wspomniał o Archibaldzie. Edgcumbe przeklął się w myślach za swoją lekkomyślność - zupełnie jakby nie wiedział, że Stephanie jest tak empatyczną i wrażliwą dziewczyną. Chrząknął cicho, muskając wierzchem dłoni czoło przyjaciółki, by przebiec opuszkami palców po jej policzku. — Hej Stephie, wszystko dobrze, serio — mruknął do niej łagodnie, uśmiechając się pokrzepiająco. Bynajmniej nie kłamał - choć brak dziadków dalej bolał, to był z tym stanem rzeczy zwyczajnie pogodzony. — Trafne słowa. Właśnie dlatego intensywnie rozmyślam — skwitował jej słowa o marzeniach, teatralnie marszcząc swoje czoło, jakby rzeczywiście był to wysiłek ponad miarę. — Tak szczerze, to naprawdę mam z tym zagwostkę... Na razie chyba skończę studia po prostu — przyznał, posłusznie unosząc ręce do góry, kiedy rudowłosa poczęła mierzyć jego tors. Przez krótki moment połaskotała go swoim oddechem po karku - na co mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust. Gdy miała przechodzić do pomiaru ramion - odwrócił się w jej stronę, żeby móc na nią spojrzeć. Na jej pytanie przytaknął, błyskając zębami. — Jak Ty mnie dobrze znasz! — zaśmiał się, wolną od pomiarów dłonią sięgając po raz kolejny po rudy lok, skręcający się wesoło tuż przy policzku Davies. Ręce zawsze go świerzbiły, żeby dotknąć tych idealnych skrętów - nigdy się tego nie oduczył. — Mieszkam razem z Fitzgeraldem i Strauss... Takie tam, gniazdo Srok — dopowiedział rozbawiony, nawijając kosmyk rudych włosów na swój palec.
- To prawda, mieszkałam tam ponad rok, ale mam Ci go teraz streścić ze szczegółami? To nie takie proste, Teddy - broniła się, próbując jakoś załagodzić jego zarzuty, aby nie miał jej za złe tak mało obszernego opisu pobytu we Włoszech. Naprawdę nie lubiła opowiadać o sobie nieproszona. Jeśli zapyta, na pewno udzieli mu szczegółowych informacji, ale w innym przypadku nie chciała zarzucać go mało istotnymi rzeczami. Przecież wiedział jaka jest... - Brzmi bardzo niesprawiedliwie. Chcę pomóc, ale z nadzorem. - odpowiedziała, gotowa zgodzić się na taki układ, byle tylko mogła się przydać do czegoś innego niż tylko parzenia kawy i gadania o sobie. - Ten z frędzelkami? W ramach wyjątku mogę Ci go pożyczyć - oznajmiła z nieznacznym błyskiem w oku, jakby pijąc do tego, że owy fartuch jest naprawdę wyjątkowy i nie każdy może go nosić. Odwzajemniła szeroki uśmiech, po czym odsunęła się od niego, nieco skrępowana faktem, że mają publiczność. Rzeczywiście była przewrażliwiona na punkcie tego co myślą sobie inni, a więc unikała tego typu sytuacji, które mogłyby prowokować niepotrzebnie plotki. Czułaby się bardziej komfortowo z myślą, że nie popsuła Tadkowi reputacji. - Fakt, nie trudno Cię odnaleźć na boisku - dopowiedziała jeszcze, przypominając sobie mecze, na których była na trybunach tylko po to, aby kibicować Thaddowi. Jednak kiedy usłyszała o śmierci drugiej najbliższej osoby przyjaciela, nie była w stanie powstrzymać swojej reakcji. Fala smutku zalała jej umysł, powodując, że serce zaczęło jej niekontrolowanie drżeć. Widząc jak chłopak unosi rękę, aby dotknąć jej policzka, podniosła na niego zeszklone spojrzenie, próbując dać wiarę jego słowom i starając się jakoś uspokoić. Była w stanie jedynie skinąć lekko głową na tamten moment, aby po chwili przymknąć powieki i licząc do dziesięciu, odgonić złe myśli. W końcu jej dziadkowie też odeszli i musiała się z tym pogodzić. Niesamowicie szkoda jej było tylko Thaddeusa, który miał tylko Meropę i Archibalda... - Wyższe wykształcenie na pewno wiele ułatwi w przyszłości. - zaaprobowała jego pomysł ze skończeniem studiów, które podjął rok temu. Z pewnością jego dziadek i babcia, chcieliby, aby skończył studia, mimo, że miał dobrze płatną pracę, która ściśle łączyła się z jego pasją. Nie zaszkodziło mieć wyjścia awaryjnego. Stając za nim, dość blisko, starała się jak najdokładniej zmierzyć jego obwody i nie dać się rozpraszać niepotrzebnym myślom. I mimo, że nie czuła się zbyt komfortowo, dotykając go po klatce piersiowej, dokończyła swoje zadanie, aby podać wyniki magicznemu notatnikowi. Nim jednak poleciła Tadzikowi, aby z powrotem odwrócił się do niej przodem, zrobił to bez jakiegokolwiek słowa. Dość niespodziewanie przez co nie zdążyła zrobić kroku w tył, aby zrobić mu miejsce. Nadrobiła to dopiero po chwili, cofając się machinalnie, ponownie pewniej chwytając taśmę krawiecką za jej koniec i zadając mu pytanie. Jednak jego odpowiedź powoli zdawała się odchodzić na dalszy plan, kiedy Puchon zaczął tradycyjnie bawić się jej włosami, co nieco ją rozproszyło. Wodziła wzrokiem to za jego rozbawionym spojrzeniem, to za ramieniem, z którego właśnie zdejmowała pomiar. - Strauss to ta biedna dziewczyna, która w tamtym roku straciła głos? - zapytała niepewnie, nie do końca wiedząc czy dobrze powiązała fakty, które usłyszała od koleżanek podczas wakacyjnego wyjazdu. Jeśli to prawda, ogromnie współczuła Krukonce. To na pewno musiał być dla niej trudny okres. - Sroki... Ale oni też grają w reprezentacji, prawda? - musiała się upewnić, bo nie orientowała się dokładnie, a jednak chciała wiedzieć choć tyle o współlokatorach przyjaciela. Jednocześnie skończyła mierzyć ramiona, ostrożnie unosząc dłonie z taśmą ku jego szyi, wspięła się na palce. - Poczekaj, jeszcze pomiary do kołnierzyka... - ostrzegła, zanim to nie oplotła jego szyi elastyczną miarką, zupełnie przypadkowo wcześniej muskając chłodnymi opuszkami palców jego kark. - Och, przepraszam - rzuciła cicho, a na jej policzkach zapłonęły lekkie rumieńce. Jej naturalna reakcja na dotyk drugiej osoby.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Już sam fakt, że nazwała go per "Teddy" sprawiło, że właściwie zapomniał o co się tak spruł. Uśmieszek pełen zadowolenia wygiął jego wargi i nawet nie próbował tego w żaden sposób zamarkować. Zwyczajnie lubił swoje imię - ale jeszcze bardziej lubił, jak ktoś je zdrabniał, albo nadawał mu jakieś przemyślane pseudonimy. Tak po prostu. — W porządku. Ażeby sprawiedliwości stało się zadość, zajmiesz się makaronem i podaniem, a ja resztą. Masz lepsze wyczucie estetyki niż ja — przychylił się jeszcze do uwag Davies, puszczając jej znaczące oczko. Przy niej naprawdę musiał nauczyć się odpowiednio ujmować jakiekolwiek komplementy. Na wspomnienie o ofrędzlonym fartuchu, aż się ożywił i wyprostował - sięgając niemal tych dwóch metrów, które tak uparcie gonił. — Ten z frędzelkami? Na galopujące kelpie, to byłby dla mnie zaszczyt, panno Davies! — oznajmił, uchylając kurtuazyjnie swojego niewidzialnego kapelusza. Gdyby tylko wypowiedziała na głos myśl, że swoim towarzystwem 'psuje mu reputację', to Edgcumbe prawdziwie by się oburzył. Na całe szczęście ta myśl została jedynie w strefie myśli. Kogo jak kogo, ale akurat Stephanie Davies chłopak uważał za jedną z... najpiękniejszych osób jakie znał - pod wszystkimi względami, nie wykluczając niczego. Jak mógłby z resztą ktokolwiek uważać inaczej, znając tę uroczą dziewczynę? Stephanie miała dosłownie wszystkie cechy Puchonki z krwi i kości - jeśli Thaddeus miałby wybrać godną następczynie Helgi Hufflepuff, to byłaby to Stephanie Davies, bez dwóch zdań. — Taaaak... Zawsze będę mógł zagrzać ciepłą posadkę w Ministerstwie jak już skończę z miotłami — przytaknął, choć również wyraźnie się skrzywił. W końcu praca za biurkiem byłaby zwieńczeniem jego obaw zawodowych - wiedział, że za cholerę by się nie odnalazł w takiej robocie. — Na szczęście z miotłami dopiero zacząłem — sprostował, uśmiechając się. — Chcieli mnie zatrzymać w Ziębach, w USA, ale nie przedłużyłem kontraktu — dodał jeszcze, w ramach kontynuacji opowieści co też u niego się przez ten rok działo. Nie zauważył tego, że nieco wytrącił przyjaciółkę ze skupienia nad zbieraniem jego pomiarów - ot, robił właściwie to co zawsze, kiedy Puchonka miała rozpuszczone włosy. — Dokładnie ta sama — skinął głową na pytanie dziewczyny o Violkę. — Ale już jej zrekonstruowali struny głosowe. Profesor Dear się tym zajęła. Teraz Violka brzmi jak rasowy heavymetalowiec — zachichotał ochryple - wspominając kumpelę ze składu. — Ano, z naszych hogwartczyków w reprezentacji latam ja, Fitzu, Violka i Julia Brooks - pałkarka z Harpii. Zdobyły tegoroczne mistrzostwo ligi i nic dziwnego, Brooksie to prawdziwy tytan. Wyjątkowa dziewczyna — pokiwał głową, jakby przytakując własnym słowom. We wszystkich dopatrywał się pozytywnych stron i nie omieszkał głośno o nich mówić. — Czekam! — Uśmiechnął się rozbawiony, gdy przyjaciółka sięgnęła do jego karku. Zmrużył oczy, gdy musnęła jego skórę i dosłownie w moment oblała się rumieńcem. Cała Stephanie. Coś ciepłego rozlało mu się za mostkiem - naprawdę brakowało mu tej Puchonki. — Naah, za co mnie przepraszasz? — żachnął się, równie cicho, z ochrypłym śmiechem czającym się gdzieś za słowami. Nie zwracając uwagi nawet na to, czy dziewczyna zdjęła już miarę, ujął jej dłonie swoimi - by zaraz położyć je na swoich policzkach i w takiej pozycji przytrzymać. — Masz przyjemnie chłodne dłonie — dopowiedział, podłapując zielone spojrzenie Davies i uśmiechając się wesoło, jak mały chłopiec.
Nie potrafiła się gniewać na nikogo, a kiedy ktoś zdawał się mieć żal o coś do niej próbowała go jakoś udobruchać na przykład własnie takimi zdrobnieniami. Thaddeusa miała już sprawdzonego. Na niego zawsze to działało, przez co często stosowała tę metodę. A i przy okazji jej samej również podobało się to zdrobnienie i lubiła go nazywać misiem. Nawet tak niewinny komplement jaki posłał w jej kierunku, mówiąc o ich gotowaniu przyjęła z niepewnym, lekko speszonym uśmiechem. Owszem, wiedziała, że to co mówił jest przecież prawdą - miała lepsze wyczucie estetyki ze względu na swoją pracę - ale nie przywykła do słuchania tego typu pochwał. Za to zareagowała śmiechem na jego nagłe ożywienie, kiedy wspomniała o jej ulubionym fartuszku. Tyle lat go znała, a nie mogła nadziwić się jak bardzo uroczy z niego wielkolud. Ona za to miała do samej sobie bardzo krytyczne podejście. Może przez ostatnie lata wyzbyła się jawnych kompleksów, które nie pozwalały jej normalnie żyć i nakazywały jedynie przyjmować milczącą postawę, z zerową inicjatywą wobec ludzi. Tak było kiedyś. Jednak dzięki szansie, jaką dostała od włoskiego projektanta, który zabrał ją na staż za granicę, uwierzyła w siebie i swoje możliwości, choć ciągle jej wrodzona nieśmiałość i fizyczne niedoskonałości nie pozwalały o sobie zapomnieć. Dlatego właśnie jej myślenie było tak bardzo zaburzone... - Wydaje mi się, że praca przy biurku nie byłaby dla Ciebie. Bardziej obstawiała bym, że wybrał byś stanowisko trenera lub nauczyciela latania. - oznajmiła dość pewna, że ten pomysł bardziej przypadnie mu do gustu. W końcu woli aktywnie śmigać w powietrzu, aniżeli rozwodzić się nad przepisami czy dokumentacją związaną z wydarzeniami sportowymi. Ewentualnie widziała go też w przyszłości jako komentatora sportowego. Słysząc o kontrakcie, który miał możliwość przedłużyć, ale tego nie zrobił, zmarszczyła lekko brwi, posyłając mu pytające spojrzenie. - Jak to? Dlaczego? Przecież to by otworzyło przed Tobą tyle drzwi... - ubolewała, ewidentnie nie rozumiejąc dlaczego nie rozwinął skrzydeł za wielką wodą. Przecież miał talent, zasługiwał na to, aby wszyscy go podziwiali. - Och, co za ulga. To musiało być straszne - nie móc wydać z siebie żadnego dźwięku... - nie mogła wyobrazić sobie podobnej tragedii, z która mierzyła sie jeszcze do niedawna Strauss. I chociaż nie znała dziewczyny tak dobrze jak Thadd, jej silna empatia nie pozwalała zareagować inaczej. - Chyba kojarzę ich z boiska. Te koszulki z nazwiskami to dobra rzecz. Ale są naprawdę dobrzy. Tak jak Ty. Macie świetny skład - oznajmiła zgodnie z tym co sądziła, bo przecież w reprezentacji powinny znaleźć się osoby, które są diabelnie dobre w Quidditchu, a oni właśnie tacy byli. Stephanie nie potrafiła sama grać, ale uwielbiała oglądać mecze, przez co była w stanie ocenić talent jednych na tle innych zawodników. I chociaż chłopak próbował opanować sytuację naturalnie rozpromienionym uśmiechem, to Steph naprawdę nieswojo poczuła się, kiedy przypadkiem dotknęła jego skóry na karku. Tym bardziej, że strasznie uważała aby tego nie zrobić. Przytłoczyło ją to w jednej chwili, przez co machinalnie przeprosiła i nie panując nad swoją reakcją, zaczerwieniła się. Skupiła swój wzrok na taśmie, którą próbowała wyprostować, a która jak na złość wyzawijała się we wszystkie możliwe strony. Nagle poczuła ciepło jego obszernych dłoni na swoich a różnica temperatur między nimi sprawiła, że lekki dreszcz przeszył jej ciało. Podniosła na niego niepewne spojrzenie, kiedy przyłożył jej palce do swoich policzków i w jednej chwili poczuła, że jej własne poliki pokrywają się wyraźniejszym rumieńcem. Najpierw widziała tylko jego czekoladowe tęczówki, które uśmiechały się do niej. Miał piękne oczy, które odzwierciedlały jego łagodną i nieco dziecięcą naturę. Nigdy nie miała okazji przypatrzeć się im z aż tak bliskiej odległości i czuła jak ten wzrok ją czaruje. Nagle jednak do jej uszu dotarł jakiś kobiecy głos z drugiego końca sklepu, przez co oprzytomniała, ponownie przypominając sobie, gdzie jest. Uciekając spojrzeniem na boki, aby sprawdzić czyją uwagę w pomieszczeniu skupili na sobie, posłała mu po chwili zawstydzone spojrzenie. - Teddy, proszę... - odezwała się cicho, jeszcze bardziej czerwieniejąc na twarzy. Jego dotyk był miły, ale nie mogła sie na nim skupić, bo w glowie miała tylko myśl o tym, że wszyscy na nich patrzą.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Widział, że Stephanie się zmieniała - i to zdecydowanie na lepsze. Bynajmniej nie chodziło o wygląd - a o jej aurę, wcześniej niepewną i wycofaną, a teraz... Stabilniejszą. Miał wręcz wrażenie, że zyskującą na kolorach i tylko upewnił się w tym, że ten wyjazd na staż dobrze jej zrobił. Nie potrzebował do tego długiej rozmowy i szczegółów jej przeżyć - choć dalej był ich ciekawy - zdążył już na tyle Davies poznać, że potrafił dostrzec tak subtelne zmiany. Cóż, teoretycznie subtelne, bo miał wrażenie, że przyjaciółka promieniała, wyraźnie nabierając pewności siebie. Może ktoś mniej zaznajomiony ze 'starą' Stephanie nie dostrzegłby zmiany, ale Edgcumbe nie należał do ślepców. Chociaż wiedział, że dziewczyna potrzebowała jeszcze odrobinę więcej, żeby całkiem rozłożyć skrzydła. — Trenera? Hmm... — zamyślił się na moment, kiwając w zastanowieniu głową. — W sumie coś w tym jest, ale... Szczerze mówiąc nie wiem, czy chciałbym patrzeć jak inni latają, kiedy ja już zejdę na ziemię — stwierdził szczerze, wzruszając lekko ramionami. Rudowłosa miała jednak rację - praca przy biurku zdecydowanie nie była dla niego. — W sumie może kiedyś założyłbym własny warsztat. Jestem świeżo po kursie na mechanika, pomagam trochę chłopakom na przedmieściach w robocie w zamian za dostęp do narzędzi. — Kiedy tak rozmawiali okazywało się, że jednak miał trochę planów awaryjnych na wypadek zmian w swojej karierze zawodowej. Choć doskonale oboje wiedzieli, że Thad będzie latał, póki tylko będzie mógł. Widząc jej pytające spojrzenie, gdy wspomniał o swoim transferze, sam uniósł brwi. Odrobinę zbiła go z pantałyku tak prostym, acz szczerym pytaniem. Aż zamrugał, musząc się przez moment zastanowić. — Eeee... Wiesz, chyba dlatego, że tutaj na Wyspach jeszcze nic nie osiągnąłem — powiedział całkiem szczerze, pocierając podbródek. — I miałem kilka niedokończonych spraw. Ta wymiana była trochę... jak ucieczka? Chyba tak — przyznał sam przed sobą - i przed Stephanie. W przeciwieństwie do dziewczyny wypowiadał się ze swobodą na... każdy właściwie temat. Nie zwykł jednak sam ze sobą prowadzić refleksji, przez co takie dialogi często zaskakiwały samego Thaddeusa. — Cieszy mnie, że uważasz mnie za zdolnego — wyszczerzył się szeroko, słysząc pochwałę z ust Davies. Naprawdę doceniał takie słowa uznania - czuł, że jego ciężka praca się opłacała. Że było widać, że pracował i osiągał sukcesy widoczne dla innych. Brooks miała rację - to, że był proszony o wywiady, nie tylko do magazynów sportowych, ale też takiej Czarownicy coś jednak znaczyło. To, że dostrzegła to Stephanie, która dopiero co wróciła na Wyspy - znaczyło jeszcze więcej. Musiał powstrzymać się przed głośnym roześmianiem się na widok tak uroczo speszonej przyjaciółki. Nic nie mógł poradzić na niedorzeczny uśmiech, który wyginał jego wargi w reakcji na pogłębiający się rumieniec na policzkach Stefki. Przez naprawdę długi moment nie mógł oderwać od niej wzroku - błądząc roziskrzonymi, ciemnymi tęczówkami od piega do piega, podziwiając tę subtelną grę kolorów rozgrywającą się tuż pod nimi. Nie puszczał jej dłoni, jeszcze nie - za nic mając spojrzenia klientów i pracownic, które rozbijały się o jego plecy. Dopiero cichy głos Davies wyrwał go z niemego podziwu. Zamrugał kilkukrotnie. — Wybacz Stephie — przeprosił nieco schrypniętym tonem, uwalniając jej ręce spod swoich dłoni. Uchylił kapelusza w przepraszającym geście, choć oczy dalej mu się śmiały, niezmiennie wpatrzone w twarz dziewczyny. — Zapominam, że jesteś w pracy. Ale twoje rumieńce potrafią zahipnotyzować! — zachichotał gardłowo, trącając lekko podbródek przyjaciółki w zaczepnym, rozładowującym napięcie gestem. — Masz już wszystkie wymiary? — spytał niefrasobliwie, przeczesując dłonią opadającą mu na czoło grzywkę.
Znał ją widocznie aż nazbyt dobrze, skoro nawet nie umknęło mu to, że wróciła nieco odmieniona. Ale cieszyła się, że ten wyjazd nie przyniósł jej tylko i wyłącznie doświadczenia, ale też wyrobił poniekąd jej znikomą pewność siebie. Dla niektórych pewnie dalej jest nieśmiała, jednak dla niej samej to już i tak wielki progres, że przynajmniej odważy się założyć kolorowe, śmiałe ubrania, które wcześniej tylko podziwiała na innych. Nawet od czasu do czasu pomaluje usta! Czy ktoś wcześniej widział, żeby nosiła makijaż? A teraz? - Naprawdę? Zrobiłeś w końcu ten kurs? Gratuluje! - rozradowana sukcesem przyjaciela, uśmiechnęła się promiennie, bo rzeczywiście Edgcume miał sporo opcji jeśli Quidditch z jakiegoś powodu mu nie wypali (czego w żadnym wypadku mu nie życzyła!). Była ciekawa dlaczego ostatecznie zjechał ze Stanów, bo skoro wszystko szło tak dobrze... Ale kiedy usłyszała jego słowa zmarszczyła lekko brwi, ale po chwili pokiwała głową, przypominając sobie o jego dziadkach. Znów gula stanęła jej w gardle. - R-rozumiem... - rzuciła jedynie, głosem lekko łamiącym się, po czym skinęła głową. Nie chciała na razie dopytywać się o więcej. Najpierw musiała jakoś pogodzić się z odejściem Meropy i Archibalda, a dopiero potem będzie w stanie z nim o tym rozmawiać. Zawsze widziała jego talent i dostrzegała w jego pasji prawdziwą miłość, którą darzył ten magiczny sport. A dzięki temu, że Puchon kochał to co robił i poświęcał się temu w pełni, miała wrażenie stawał się przez to jeszcze lepszy. Wcześniej po prostu mu tego nie mówiła, nie mając wystarczająco odwagi do obdarowywania kogokolwiek podobnymi pochwałami, ale w tej chwili naprawdę doceniała jego pracę, którą wkładał w to co robił. I rzeczywiście to się opłacało. Nawet jeśli byli z Thaddem bardzo bliskimi przyjaciółmi nie przywykła do jego aż tak bliskiej obecności. W każdym razie jedno nigdy się nie zmieniło: jego dotyk dziewczynę rozczulał i widocznie zawstydzał, a w tym przypadku, kiedy to wszystko się skumulowało i nałożyła się jednocześnie obecność wszędobylskich gapiów, czuła, ze powoli zapada się pod ziemię. Wolała nawet nie myśleć jak głęboki odcień czerwieni w tej chwili mają jej policzki... Była w stanie jedynie wydusić z siebie te dwa słowa, starając się jakoś zapanować nad kryzysem, który narodził się w jej środku. W dodatku ten uśmiech Puchona, tak rozbrajający... - T-tak, jestem... Proszę, nie nabijaj się ze mnie - wydusiła z siebie po chwili milczenia, kiedy to cofnęła się od niego o pół kroku, gdy puścił już jej dłonie. Kiedy dotknął jej podbródka, przymknęła powieki, próbując zapanować nad rumieńcami tak ostentacyjnie jarzącymi na jej polikach. - Chyba musisz dać mi lekcje pewności siebie. Ciebie nic nie jest w stanie zawstydzić? - spytała kilka sekund później, łagodnym tonem, próbując jakoś obrócić to wszystko w żart. A kiedy zapytał o pomiary, nagle sobie o nich przypomniała i machnęła różdżką w stronę notatnika, który podfrunął ku nim, aby mogła zerknąć na zapisaną stronicę. - Tak, mam wszystko. Ale... Ty faktycznie potrzebujesz szaty? - ostatnie słowa wypowiedziała oczywiście ciszej, upewniając się wcześniej, że szefowej nie ma w pobliżu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdał egzamin na podróże świstoklikiem, więc przyszedł czas jakoś to uczcić. Zrobił sobie dzień na totalnej chillerce, nie chcąc przejmować się własną przyszłością, przeszłością, czy chujową teraźniejszością. Łaził więc na spokojnie od sklepu do sklepu i od baru do baru, by następnie minąć szyld Madame Malkin. Początkowo chciał przejść obok obojętnie, ale nagle coś wpadło mu do głowy. Pchnął więc drzwi i wszedł do środka w akompaniamencie charakterystycznego dzwoneczka. -Dzień dobry, czy jest może Stephanie? - Zapytał pierwszej lepszej kobiecie, którą spotkał z klientem, bo nie miał zamiaru pałętać się jak bezdomny złodziej po sklepie, szukając tej sympatycznej puchonki. Może nie powinien tak zjawiać się z powietrza w jej pracy i jeszcze prosić o przysługę, ale spróbować mógł. Nie znał zresztą nikogo innego, kto przejawiał jakikolwiek talent w temacie projektowania i szycia, więc musiał się zdać na dziewczynę, która znokautowała go podczas wyścigu dumbaderów.
Ten dzień w pracy wyglądał dla Stephanie jak każdy inny. To znaczy, miała inne zamówienia do szycia, innych klientów, którzy je odbierali, ale jednak nic szczególnego w sklepie Madame Malkin się nie działo. A Puchonce to nie przeszkadzało, bo jednak lubiła spokój. Dlatego, kiedy tak sobie spokojnie kroiła materiał w pracowni, usłyszała swoje imię, zza ściany, a za moment pojawiła się jej koleżanka, która obwieściła, że jakiś chłopak chce z nią rozmawiać. Nieco zaskoczona, odłożyła różdżkę, po czym wyszła na sklep, ale od razu zacząć rozglądać się za kimś znajomym. I wtedy jej wzrok padł na Maxa. - Cześć - przywitała się, szczerze uradowana, że go widzi. Przynajmniej w dużo lepszych okolicznościach niż wypadek na pustyni, którego ona była winowajczynią. - Miło Cię widzieć - dodała po chwili z uśmiechem, przystając przy nim. - Mogę Ci w czymś pomóc? Szukasz czegoś konkretnego? - spytała, od razu chętna do ułatwienia chłopakowi zakupów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy usłyszał, że ma szczęście i Steph jest w robocie na zapleczu, ochoczo pomaszerował za kobietą, by już po chwili spotkać znajomą mu dobrze puchonkę. Od razu pochylił się, by złożyć na jej policzku buziaka na przywitanie, jak to miał w zwyczaju robić ze znajomymi dziewczynami, po czym też się z nią krótko przywitał i przeszedł do rzeczy. -Tak właściwie to tak, możesz mi pomóc. Możemy przejść na zaplecze? Chciałbym Ci na spokojnie wyjaśnić czego szukam, a nie będę kłamał, mam raczej specjalne zamówienie. - Położył dłoń na kark czując, jak nieznajoma pracownica szwalni bacznie go obserwuje. Nie miał pojęcia o co jej chodziło, ale też nie chciał się tym przejmować. Miał dzisiaj naprawdę dobry humor i chciał wykorzystać go w pełni. -Pracujesz nad czymś ciekawym? - Zaczął pogawędkę, gdy zobaczył skrawki materiału walające się w miejscu, z którego niedawno wyszła Davies. Sam się specjalnie nie orientował w projektowaniu szat, ale zawsze mógł przecież podziwiać dobrze wykonane ciuchy, choć zazwyczaj po prostu dla siebie wybierał wygodę i prostotę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nie spodziewała się kompletnie pojawienia się w sklepie akurat Maxa, ale chyba wiedziała dlaczego Rose tak uważnie się im przyglądała. Na samo wspomnienie i tak się złożyło, że akurat w tym momencie, kiedy Max Felix dał jej buziaka w policzek, od razu jej policzki zalały się lekkim różem. Pamiętała jak przypadkiem w pracy spotkała Tadka, który bardzo czule się z nią witał i w dodatku jak zawsze bawił się jej kręconymi włosami, przez co jej koleżanki nie dawały jej spokoju przez kolejne kilka dni... Miała nadzieję, że teraz nie będzie podobnie. Dlatego skinęła lekko głową, zgadzając się na pomysł przejścia na zaplecze, do pracowni i ruszyła w tamtym kierunku prowadząc chłopaka. - Emm, w tej chwili szyję spodnie na miarę, dla dość pokaźnego ćwierć olbrzyma. Wybacz za bałagan... - odparła po chwili, starając się wyzbierać wszystkie fragmenty tkaniny, które upadły, kiedy kroiła sobie elementy na owe spodnie. Pozbierała pośpiesznie materiał, aby odłożyć go na bok i wyczyścić blat, przy którym zazwyczaj pracowała. - Zaintrygowałeś mnie tym specjalnym zamówieniem. Co to by miało być? - spytała niezmiernie ciekawa, co było mu potrzebne. Aż oczy się jej zaświeciły, kiedy pomyślała, że mogłaby się wykazać. - Śmiało, możesz mówić. Tutaj jesteśmy sami. I będę wdzięczna za wszelkie najdrobniejsze szczegóły. Chcę Cię zadowolić w każdym calu
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max raczej był stałym bywalcem sklepu Dearów, nie szwalni, ale skoro miał tu coś do załatwienia, to i musiał pojawić się osobiście. Oczywiście, że mógł to załatwić drogą listowną, ale skoro już przechodził obok uznał, że tak będzie wygodniej i szybciej. -Spodnie dla ćwierćolbrzyma? Chętnie bym to przymierzył. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie, jak popierdala po Londynie w takim namiocie. -Powiem Ci, że znam jednego. Naucza w Hogwarcie od tego roku. Spoko ziomeczek. - Rozgadał się, bo świętowanie zdanego kursu zaczęło mu chyba powoli wchodzić, ale też nie miał nic do Ulfura, którego spotkał na Arabskiej pustyni. -Zadowolić w każdym calu? - Uniósł brew, odruchowo chwytając ją jedną ręką w talii, dość głęboko patrząc w jej błyszczące oczy, ale dość szybko się opanował, odsunął o krok i przeszedł do konkretów. Zdecydowanie powinien tu przyjść trzeźwy. -No więc chcę zrobić komuś prezent na urodziny. I potrzebuję, byś użyczyła mi swojego talentu na.... tym. - Wyciągnął z torby zwykłą, czarną bluzę, którą przekazał dziewczynie, a następnie pochylił się nad stołem i dalej zaczął grzebać w swoich śmieciach. -No kurwa, gdzie to mam.... - Wymamrotał, by po chwili wyciągnąć bardzo pomięty pergamin. -Z tyłu chcę żeby znalazło się to, a z przodu te dwa. Myślisz, że da się to zrobić? Jesteś w stanie mi to załatwić w ciągu miesiąca? Idealnie, jakby te z przodu się ruszały. Zajebiście by to wyglądało... - Wskazywał palcami na poszczególne fragmenty, o których właśnie mówił, po czym przenosił na element garderoby, jaki miał ze sobą, próbując dziewczynie cały ten projekt zwizualizować. Domyślał się, że może to nie być najłatwiejsze zadanie, ale musiał chociażby spytać, czy będzie to możliwe.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Rzeczywiście, sową by tego nie załatwił i bardzo dobrze, że postanowił pojawić się w sklepie, aby złożyć to zamówienie. Zdecydowanie ułatwił jej sprawę. Ale też, mogła przez to dopytać o szczegóły. A przy ubraniach szytych na miarę i konkretnych projektach, to bardzo ważne. - W sumie, Ty pewnie też masz trudności ze znalezieniem dla siebie odpowiednich - zaśmiała się lekko, bo chłopak też był bardzo wysoki i nie wątpiła w to, że miał podobne problemy co ćwirćolbrzymy. - Tak? Mamy w szkole potomka olbrzymów? To nawet nie wiedziałam... - zdziwiła się po jego słowach, naprawdę nie zdając sobie sprawy z obecności kogoś takiego w Hogu. O półwili wiedziała, ale o ćwierćolbrzymie...? Rozwarła szeroko powieki, kiedy nagle Max położył jej rękę na tali i tak intensywnie na nią spojrzał. A potem zdała sobie sprawę ze swoich słów, które przed momentem i sam chłopak powtórzył... i jej twarz zapaliła się jeszcze bardziej. - Ja... nie to... miałam... - wydusiła z siebie, nieco nerwowo przysuwając się do kantu blatu, gdy Solberg ją puścił. Czuła jakby jej policzki płonęły ogniem. Zasznurowała usta, próbując zapanować nad reakcją własnego ciała, ale to nigdy nie było takie proste. Zwłaszcza, kiedy jakiś chłopak ją dotykał i kiedy... ona sama go poniekąd prowokowała. To zdecydowanie pogarszało sytuację i sprawiało, że była jeszcze bardziej skrępowana. - Och, chodzi o bluzę - rzuciła po chwili, kiedy już usłyszała konkrety, a nawet zobaczyła co chciałby, aby znalazło się na owej bluzie - Jasne, że się da. Wszystko się da. To i to może się ruszać. - oznajmiła z ekscytacją oglądając rysunki na pergaminie. Podobał jej się ten pomysł. Zdecydowanie, fajnie to wyglądało. - Miesiąc to trochę mało czasu... Mamy naprawdę masę zamówień. Ale postaram się zająć tym jako priorytet. Na kiedy dokładnie chcesz to mieć?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Biznesy zawsze najlepiej załatwiało się osobiście, dlatego też Max był zwolennikiem bezpośrednich kontaktów. Zresztą czas mijał i nie miał zamiaru czekać, aż sowy pokonają odpowiednią drogę z wiadomościami, a nie kojarzył, by miał Steph w znajomych na wizzie. -Żebyś wiedziała! Myślisz, że czemu interesuje mnie transmutacja. - Zaśmiał się, bo nie był to co prawda główny powód jego miłości do tej dziedziny magii, ale zdecydowanie przydawała się t umiejętność, gdy miało się jego wymiary. -A mamy. Z tego co kojarzę, mówił, że będzie nauczał ONMS. - Powiedział tyle, co wiedział i przeszedł do zbyt nachalnego ataku na dziewczynę, która nieświadomie pobudziła jego zainteresowanie, dość znacząco podbite przez długą abstynencję i krążące w jego ciele używki. -Wybacz, poniosło mnie troszkę. Nie przejmuj się tym. - Widząc jej czerwoną twarz i to, że o mało co nie wjebała się na stojący za nią stół, zdał sobie sprawę, że troszkę mógł przesadzić. Cóż, nie zmienił się chyba aż tak, jak to mogło się wydawać. -Czekolady? - Zapytał, sięgając ze stolika obok pudełko z żabą i podając dziewczynie, a sam zabrał drugą, by odpakować i wsadzić sobie kawałek do ryja. -O patrz! Jednorożec. Bardziej pedalsko już się nie dało. Co tu o nich...? Perłowo-białe magiczne zwierzęta przypominające konie, jednak posiadające magiczny róg na głowie. Są szybkie i trudne do schwytania.... - Zaczął czytać, nie znajdując na tej karcie dosłownie niczego, czego wcześniej by o tych stworzeniach nie wiedział. W końcu miał już za sobą siedem lat edukacji i wiedział, jak wyglądają kuce zarówno te z rogiem na czole, jak i te ze skrzydłami. -Wiem, że bluza to raczej żadne wyzwanie, ale historia jest zajebiście długa, nie będę Cię nią może zanudzał. W każdym razie przynajmniej tu mam pewność, że osoba będzie to nosić. - Wyjaśnił szybko, drapiąc się po łokciu. Czuł, że kojot na jego ramieniu potrząsnął z zakłopotania głową. Sam nie do końca wiedział czemu czuł tę potrzebę wytłumaczenia się. -Wiem, że trochę późno przychodzę, ale będę bardzo wdzięczny. Zapłacę podwójnie. Albo i potrójnie jak trzeba. Właśnie.... Ile za tę przyjemność? - Zdał sobie sprawę, że nawet nie wiedział, czy ma tyle na koncie, by ten projekt zrealizować. -Najpóźniej osiemnasty października? - Potrzebował zapasu, by w razie czego mieć czas na odebranie bluzy, zapakowanie, czy też i nawet poprawki, choć wątpił, że te będą jakkolwiek potrzebne.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
To nie tak, że Stephanie nie miała poczucia humoru. Ona była skrępowana, kiedy jakich chłopak przepuszczał ją w drzwiach, a co dopiero, kiedy kładł jej rękę na talii. W dodatku sama poniekąd nieświadomie naprowadziła go na ten dwuznaczny temat, co jeszcze bardziej wprawiało ją w zakłopotanie. A to przecież tylko zwykłe żarty... Skinęła tylko głową na jego słowa, aby spróbować trochę się opanować i skupić na sprawie, z którą Max do niej przyszedł. Ale nim zaczął jej to wyjaśniać, poczęstował ją czekoladową żabą. A że Stefa nie zwykła odmawiać, przyjęła słodycz i zaraz usłyszała co trafiło się byłemu Ślizgonowi. - Ja mam... tego słynnego olbrzyma. - powiedziała po rozpakowaniu swojej żaby, starając się ją utrzymać w jednej ręcę, a w drugiej zajrzeć na opis czarodzieja. -Zamieszkiwał zamek na szczycie pnącza fasoli. Znany był z tego, że uwielbiał chleb wyrabiany ze sproszkowanych kości Anglików. Merlinie... to okropne - nie znała się zbytnio na znanych w świecie magii postaciach i pierwszy raz słyszała tę informację na temat Brana. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że ktoś taki istniał. - Och, ależ historia jest bardzo ważna. Jeśli to ma znaczenie symboliczne, to tym bardziej super prezent - oznajmiła zupełnie szczerze na pomysł chłopaka - Daj spokój, to normalne zamówienie i nawet nie jest zbytnio wymagające. Zrobię Ci to w ramach rewanżu za tę stłuczkę... - nadal pamiętała tamto zderzenie, podczas którego Max ucierpiał, a przecież to była jej wina. Bardzo chętnie zrobi coś dla niego, tym bardziej, że ma to być prezent, zapewne dla bliskiej mu osoby (tak wywnioskowała z jego słów). - To na spokojnie się wyrobię. Powinnam to mieć w pierwszym tygodniu października. Wtedy zobaczysz końcowy efekt, a jeśli miałbyś jakieś uwagi, będę w stanie poprawić nawet na miejscu - zapewniła go, obdarzając delikatnym uśmiechem, po czym pochylając się jeszcze raz na bluzą, spróbowała oczami wyobraźni rozmieścić dane elementy. - A jeszcze powiedz mi jakiej mniej więcej to ma być wielkości. - poprosiła o dokładne dane, bo jednak to była dosyć ważna kwestia. Sięgnęła więc po różdżkę, aby machnąć nią w stronę niewielkiej komody, z której przyfrunęła do nich krawiecka taśma, którą wręczyła Maxowi, aby pokazał jej ile miejsca na ubraniu mają zajmować poszczególne elementy, które chciał na niej umieścić. Za jej plecami za to wyłoniło się samopiszące pióro wraz z notatnikiem, gotowe do zapisania danych.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poczucie humoru, czy też nie, za podobne akcje zdarzało się, że dostawał w ryj, więc speszenie tutaj naprawdę nie było złą reakcją. Wręcz dzięki temu szybciej mógł ogarnąć, co takiego odpierdala i zostawić dziewczynę w spokoju, jednocześnie samemu nie doprowadzając do sytuacji, której później by żałował. Na szczęście w pogotowiu czekały czekoladowe żaby, które pozwoliły tę atmosferę rozładować. -No i to jest postać! Pewnie to właśnie on był inspiracją do tej mugolskiej bajki o magicznej fasoli. Jednorożce za to, jedyne co potrafią to przyciągać dziewice i krwawić przeklętą substancją, która może i przedłuża życie, ale sprawia, że w Twoim organizmie rozprzestrzenia się jakaś klątwa. Choć trudno powiedzieć jaka, bo nikt nie raczył tego opisać. - Schował kartę do kieszeni, bo choć nie był wielkim entuzjastą zbierania tego gówna to wiedział, że zawsze znajdzie się jakiś świr, który za kartę z Potterem odda co najmniej swoje życie, a Max lubił być przygotowany na takie handlowe okazje. -Mam nadzieję, że przywoła te lepsze wspomnienia, nie te gorsze. - Dodał, na chwilę markotniejąc nieco, bo co jak co, ale wakacje nie upłynęły zbyt szczęśliwie. Przynajmniej sierpień. Przynajmniej nie dla Maxa. -Daj spokój, nie mogę Ci tu przychodzić, zwalać na łeb roboty i jeszcze nie dać niczego w zamian. Przeze mnie pan ćwierć olbrzym będzie chodził dłużej z gołym zadkiem. - Wskazał na ogromne połacie materiału, które miał zmaterializować się w spodnie dla wspomnianego wyżej prawie człowieka. Nie chciał dziewczyny wykorzystywać, ale też potrafił chyba zrozumieć jej chęć odwdzięczenia się za tamten wypadek. Sam przecież nie raz podobnie działał. -Mówisz? Byłoby zajebiście! Naprawdę będę dozgonnie wdzięczny. - Rozpromienił się słysząc, że dziewczyna bez problemu wyrobi się z tym wszystkim. Sam nie potrafił określić, ile coś takiego mogłoby mu zająć. -Hmmmm. No więc myślę, że plecy mogą być większe. No wiesz, tam nie ma zbyt dużego ograniczania przestrzeni. Gdzieś o... tak? - Przyłożył miarką, by wskazać wysokość i szerokość elementu, a następnie przeszedł do dużo ważniejszej części. -A przód to raczej skromniejszy, żeby było dużo przestrzeni i magia mogła działać cuda. - Wskazał nieco mniejszy obszar, zaznaczając na oko wszystkie strategiczne punkty, które mogły pomóc Steph zorientować się w jego pomyśle na końcowe dzieło. -Myślisz, że będzie okej? - Spojrzał na nią dość niepewnie, lecz wyraźnie roznosiło go. Czy to z nerwów, czy też z innego powodu, tylko on mógł to wiedzieć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lubiła słodycze dosłownie w każdej postaci, a wiec i te magiczne były przez nią często kupowane. Czekoladowe żaby jednak zawsze źle jej się kojarzyły, z tego względu, że w pierwszym tygodniu nauki w Hogwarcie, na pierwszym roku jedna z magicznych żab uciekła jej wprost pod nogi profesora Pattona, kiedy chciała ją zjeść na korytarzu. Od tej pory, ta słodycz kojarzy jej się tylko z ta nietęgą miną nauczyciela, kiedy płaz wskoczył mu na trzewiki... -Ach, tak! Jaś Fasola, rzeczywiście. I tutaj jest jeszcze dopisek, że zabił go chłopak imieniem Jack. Ewidentna inspiracja. - również schowała swoją kartę, jednak wsuwając ją do torebki, leżącej nieopodal. - A jeśli chodzi o jednorożce, to tego nie wiedziałam. Naprawdę ta substancja jest jednocześnie taka wspaniała i przeklęta? - dopytywała, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych stworzeń. Ona sama posiadała bardzo nikłą wiedzę na temat magicznych istot, ale te informacje o jednorożcach były bardzo ciekawe. -Zawsze pamięta się bardziej te dobre wspomnienia - pocieszyła go, jednocześnie posyłając delikatny uśmiech. Zaśmiała się za to, kiedy usłyszała argument o "panu olbrzymie". - Spokojnie, pewnie to jutro skończe. A wtedy zajmę się Twoją bluzą. Kilka zaklęć każdego dnia po pracy i czar powinien utrwalić się na dobre. Doświadczona krawcowa pewnie zrobiłaby Ci to szybciej... Mnie potrzeba powtarzalności, ale przynajmniej mam pewność, że efekt utrzyma się na bardzo długo - wytłumaczyła niezwykle rzeczowo, wyjaśniając mu na czym będzie polegać jej zadanie. Z doświadczenia wiedziała, że klienci bardziej ufają krawcowej, jeśli wiedzą co będzie po kolei robić. Po chwili, kiedy podała mu taśmę mierniczą już obserwowała jak wskazuje jej poszczególne, orientacyjne wymiary elementów, które chce zawrzeć na ubraniu. Raz po raz kiwała lekko głową, na znak, że wie o co mu chodzi, a kiedy skończył i zapytał co ona na to, uśmiechnęła się. - Podoba mi się. Myślę, że wyjdzie super. Zobaczysz, będzie cudnie. - oznajmiła całkiem pewna tego, że rezultat spodoba się byłemu Ślizgonowi. To jak to sobie rozplanował bardzo jej grało, a znała się na rzeczy, jeśli chodzi o projektowanie, więc wiedziała co mówi. I wiedziała także, że nie odda mu tej bluzy, jeśli efekt jej pracy nie będzie satysfakcjonujący dla niej. Odwróciła się, aby podać wymiary magicznemu notatnikowi, który szybko je zanotował, aby po chwili ponownie zwrócić się do Maxa. - Jeśli chcesz mogę jeszcze dodać z tyłu poruszające się nutki, żeby jakoś zapełnić tę przestrzeń na plecach i żeby to fajnie współgrało z tym ruchem. Niewiele, kilka... - zaproponowała bardzo luźno, starając się także dać coś od siebie. Jakoś jej te małe elementy dopełniały resztę, kiedy widziała je oczami wyobraźni.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oj sam pewnie miałby koszmary do śmierci gdyby w taki sposób podpadł Pattonowi, a i nauczyciel raczej by mu wcześniej nie odpuścił mimo, że Max radził sobie na jego zajęciach wyjątkowo dobrze. Na szczęście podobnych traum nastolatek nie miał i choć czekoladowe żaby nie były jego ulubionym słodyczem, tak po prostu chętnie po nie sięgał. -Myślisz, że mugole podjebali czarodziejom bajkę? - Zapytał ciekaw opinii dziewczyny na ten temat. Nie od dziś wiedział, że świat magiczny i mugolski dość mocno się przenikały i zastanawiało go ile jeszcze podobieństw w życiu zdoła wyłapać. -Tak. Chciałem kiedyś pobawić się krwią jednorożców przy pewnym eliksirze, ale nadal nie wiem czy warto. Ryzyko może być spore, ale kurwa ilość magii jaką ta substancja niesie... - Rozmarzył się tutaj, bo dałby naprawdę wiele, by dorwać pod swoje eksperymenty tę przepiękną, srebrzystą substancję. Niestety nie było to ani proste, ani bezpieczne i na ten moment musiał odłożyć te pragnienia na bok. -Nie zawsze. - Uśmiechnął się słabo, nie chcąc do końca w ten temat wchodzić. Miał jednak wiele dowodów na to, że jednak Steph mogła się tutaj mylić. -Doświadczenie samo się nie zdobędzie, więc jeśli chcesz się tego podjąć chętnie zostawię to Tobie, a nie jakiejś "doświadczonej" krawcowej. - Zapewnił ją, bo i czasu było dużo, więc dziewczyna mogła na spokojnie przysiąść do zadania i poćwiczyć własne umiejętności. Zresztą to właśnie do niej się zgłosił, a nie do jakiejś pierwszej lepszej krawcowej z dwudziestoletnim stażem i nie miał zamiaru zmieniać teraz swojej decyzji. Sam wyczucia do ubrań nie miał specjalnego, więc jego wskazówki co do rozmiarów, jak i całego konceptu były raczej niepewne. Nie bez powodu przecież przyszedł do kogoś, kto się miał na tym znać. Sam w życiu by tego nie ogarnął. -Tak myślisz? - Zapytał z nadzieją w głosie, nieco podbudowany tym, że Steph podoba się jego pomysł. -O kurwa, to będzie genialne! Dodaj, jak najbardziej! - Powiedział, oczami wyobraźni widząc już efekt końcowy. A przynajmniej miał nadzieję, że będzie przynajmniej tak dobry jak sobie to wymyślił, choć ufał puchonce w pełni, a jej pomysł wydawał się dopełniać całość idealnie. -Jesteś genialna, naprawdę. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak to wyjdzie. - Powiedział całkiem szczerze, wpychając sobie ostatni kawałek czekolady do ust.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Myślę, że to bardzo prawdopodobne - uśmiechnęła się nieznacznie, kącikiem ust, ostatecznie nie wiedząc co myśleć na temat inspiracji dotyczących bajek. Bo i tak nie wiadomo kto był tak naprawdę pierwszy. Kiedy Max wspomniał o wykorzystaniu krwi jednorożca jako składnika eliksiru, nieco spochmurniała. Wyobraziła sobie sam proces pozyskiwania go... - Ale czy to... nie jest nielegalne? I... trzeba byłoby... to stworzenie... - słowo 'zabić' nie mogło przejść jej przez gardło, które nagle było tak ściśnięte, że nie była w stanie powiedzieć już nic innego, tylko wbiła spojrzenie w chłopaka. Ta perspektywa była dla niej przerażająca... - Chcę. Obiecuję, że postaram się, aby osoba, której to podarujesz była zachwycona efektem - zadeklarowała się, niezbyt skromnie, ale jednak chciała przekonać Maxa, że dobrze robi, obdarzając ją zaufaniem. Będzie robić wszystko co w jej mocy, aby ostatecznie ta bluza wywoływała tylko te dobre wspomnienia u osoby noszącej ją. Uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego słowa, po jej propozycji, niezwykle zadowolona z tego, że jej pomysł na dopełnienie przestrzeni z tyłu, mu się spodobał. - Okej, a więc mamy ustalone. - rzuciła, prostując się od blatu stołu, aby machnąć na magiczny notes, który momentalnie schował się do szuflady. - Przestań, zawstydzasz mnie... - dodała po chwili, słysząc jego entuzjastyczny komplement i rumieniąc się lekko. - Wyślę Ci sowę, jak skończe, to umówimy się i zobaczysz czy będzie coś do poprawki. Fajnie, że są jeszcze tacy ludzie, którzy dają tak spersonalizowane prezenty - oznajmiła na koniec, a kiedy dopięli wszystkich szczegółów, chłopak opuścił sklep, a ona wróciła do pracy.
|zt x2|
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zdjęcie klątwy z Brooks oznaczało, że ta mogła wrócić do regularnych treningów z Harpiami, ku uciesze trenera oraz współzawodniczek. I Merlin świadkiem, że pałkarka trenowała jeszcze ciężej, niż miała w zanadrzu, aby jak najszybciej wrócić do optymalnej formy. Wrześniowe spotkania były tuż za pasem, do tego dochodził jeszcze sparing z Hogwartem. Pracy było mnóstwo, czasu niewiele. Jednak samo latanie i trenowanie, choć stanowiło istotę zawodu gracza Quidditcha, nie było jednak wszystkim. Do gry dochodził szereg innych, często pozaboiskowych obowiązków. Po jednym z wieczornych treningów trener kazał Brooks zostać, aby zamienić z nią kilka słów. Szybko okazało się, że Harpie nawiązały współpracę ze sklepem Madame Malkin. Na jej mocy powstała limitowana kolekcja odzieży, którą rzecz jasna, trzeba było wypromować. I akurat postać młodej, zadziornej i zdolnej pałkarki była oczywistym wyborem, przynajmniej dla klubu, nie samej Brooks, która nieszczególnie interesowała się modą.
Nazajutrz, o godzinie dziesiątej rano, miała się odbyć oficjalna prezentacja nowej kolekcji, właśnie w sklepie Madame Malkin. Brooks, jeszcze siedząc w dormitorium, chuchała w kubek z dyptamowym smakoszem, złorzecząc na cały świat. Rozumiała realia, w których przyszło jej funkcjonować. Nie oznaczało to jednak, że musiało jej się to podobać. W gruncie rzeczy była osobą skrytą i zdystansowaną, tak więc użeranie się z dziesiątkami obcych ludzi traktowała jako zło konieczne. Ale czy miała jakieś wyjście? Nie miała. Kiedy kubek z kawą zaświecił dnem, zaczęła przeglądać nowe ubrania, które otrzymała od klubu i które musiała ubrać na spotkanie. Wybór nie był ciężki. Automatycznie sięgnęła po za dużą, ciemnozieloną bluzę z kapturem – rzecz doskonale znaną mugolom, ale dopiero zdobywającą uznanie i popularność wśród czarodziejów. I kiedy czarne vansy, pasujące do czarnych jeansów wylądowały na jej stopach, chwyciła jeszcze podszytą kożuszkiem kutkę jeansową i ruszyła w kierunku głównej bramy.
Aportowała się kilka przecznic od sklepu. Dzięki temu miała czas, żeby mentalnie się przygotować do spotkania i zapalić papierosa na uspokojenie. Do lokalu Malkin weszła tylnym wejściem, zgodnie z zaleceniami, a następnie usiadła za stolikiem, tuż obok samej Madame Malkin oraz rzecznika prasowego Harpii, który miał pilnować tego, by Brooks nie powiedziała nic głupiego. Wkrótce do lokalu wpuszczono gości, na których składali się zwykli fani Quidditcha, jak i dziennikarze. Brooks, z marsową miną patrzyła w obiektyw, marząc tylko o tym, żeby być wszędzie indziej, tylko nie tu. Po krótkim wprowadzeniu, na miniwybiegu zaczęły się pojawiać kolejni modele i modelki, prezentujący ubrania z nowej kolekcji. A po tym przedstawieniu, przyszedł czas na segment, który stanowił dla Julki prawdziwy koszmar – odpowiedzi na pytania prasy i fanów.
- Chuj mi w dupę i kotwica w plecy – pomyślała zrezygnowana, uśmiechając się blado do osób, które miały zadawać jej pytania.
Czy uważa Pani, że jesteście w stanie obronić tytuł?
Tak.
Krążą plotki, że nabawiłaś się jakiegoś tajemniczego urazu w trakcie wakacji, który uniemożliwił normalne przygotowania do sezonu. Czy uważasz, że wrócisz do optymalnej formy przed początkiem sezonu?
Zadaj mi to samo pytanie po pierwszych spotkaniach. Wtedy Ci odpowiem.
Co sądzi Pani o nowej kolekcji Madame Malkin?
Jest wygodna, ładna i funkcjonalna. Polecam mocno, Julia Brooks.
Panie i Panowie. Cofnijmy się na chwilę w przeszłość. Asgard Pettersson powiedział kiedyś: „Weźcie małpę, dajcie jej pałkę, a będzie w stanie zagrać jako pałkarz”. Trzydzieści lat później, Maredith Pierce, pałkarka drużyny „Wędrowców z Wigtown”, powiedziała: „Dziś jako pałkarka nie mogę myśleć tylko o odbijaniu tłuczka w przeciwników. Istnieje szereg sytuacji boiskowych, które trzeba interpetować w mgnieniu oka, mając na uwadze strategię, ewentualne konsekwencje zagrania, a także, czy zagranie to nie odbije się, pomimo najszczerszych chęci negatywnie na drużynie. Co Pani o tym sądzi? Czy pozycja pałkarza faktycznie aż tak bardzo ewoluowała przez ostatnie dekady? Co wolałaby Pani, quidditch taki jak dzisiaj, czy może ten sprzed trzydziestu lat, kiedy to pałkarze mieli o wiele mniej zadań i większą wolność na boisku?
Mógłby Pan powtórzyć pytanie?
Po niemal godzinie takiego niepotrzebnego kłapania dziobem Brooks rozdała jeszcze autografy, pozwoliła sobie zrobić szereg zdjęć z fanami i gdy całe zajście się skończyło, głęboko odetchnęła z ulgą, zmęczona bardziej, niż po najcięższym treningu. W takich momentach jak ten rozumiała, za co bierze pieniądze. I choć była pewna, że jutro będzie czekała ją bura za swoje lakoniczne odpowiadanie na pytania, to jednocześnie się cieszyła. Wiedziała bowiem, że następnym razem wybiorą kogoś innego.
/ZT
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak napisał tak też zrobił. Gdy udało ustalić im się termin dogodny dla obydwu stron udał się na Pokątną, by spotkać Steph i sprawdzić, jak się sprawy mają. Szczerze, cholernie się denerwował. Po tym wszystkim co się odjebało chciał, by choć ta jedna rzecz wyszła bezbłędnie, a im więcej o tym myślał tym bardziej bał się, że może coś zepsuć. Tyle dobrze, że ufał umiejętnościom puchonki i nie wątpił, że zrobiła wszystko, by projekt wyszedł najlepiej jak się dało. Wchodząc do sklepu od razu i nią spytał i został poprowadzony na zaplecze. -Hej, piękna! Jak się ma moja ulubiona puchonka w tym lokalu? - Przywitał się z wyszczerzem, po części bojąc się od razu przejść do tematu. Stres rósł w nim coraz bardziej, choć nie rozumiał skąd się tam wziął. Nie widział dziewczyny od imprezy we Wrzeszczącej chacie, z której nie pamiętał nic po tym, jak wznieśli toast. Na szczęście odpowiedź na swój list uznał za fakt, że nie odjebał zbyt dużej maniany i dziewczyna nie ma mu niczego za złe. Jeszcze wyrzutów sumienia by mu teraz do kompletu brakowało.