Klasa artystyczna zmienia się jak kameleon w zależności od tego co jest trenowane bądź ćwiczone, więc nigdy nie wiadomo co tutaj dziś będzie się znajdować. Przyrządy do rzeźby, sztalugi, a może zwykłe ławki, by podszkolić się z wiedzy o magicznych artystach. Można tu znaleźć wiele pomysłowych dzieł. Także spora część uczniowskich malowideł zrobi kremowe ściany owego pokoju.
W sumie to nie obchodziło jej to, co ta dziewczyna uważa po ocenianiu ludzi na podstawie domu, do którego się trafiało, ale na pewno miała rację. Niektórzy zdecydowanie nie pasowali do tego, do którego byli przydzielani, ale mimo wszystko coś w tym musiało być. Ślizgonką raczej nie była bo by ją kojarzyła, czyż nie? Twarz coś jej mówiła, może była na wyprawie do lasu? - Co z tym Kopiuszkiem? - Zaciekawiła się. Niestety, albo na szczęście usłyszała to dopowiedzenie pod nosem, koleżanki, o ile mogła ją już tak nazwać. Ja jestem Angie, ciekawe masz imię. - Przez chwilę stała w bezruchu, wpatrując się w zakreślaną kartkę. Lilly też się jej przyglądała, że też akurat blondynka nie miała w tym momencie weny. Mogłaby się popisać swoim talentem, chociaż tańczyła i tak lepiej niż rysowała. - Mrr, może mi podrzucisz jakiś temacik do rysowanka? Bo widzisz, że mi nie idzie. - Zrobiła wymuszoną smutną minkę.
Panna Sangrienta była jak na razie niesamowicie spokojna. Nie sądziła, że może spotkać, no cóż… tak przyjaźnie nastawioną ślizgonkę, bynajmniej na razie przyjaźnie nastawioną. To było dla niej miłym zaskoczeniem. Gdy wspomniała o kopciuszku spojrzała na nią zakłopotana, ale odpowiedziała. - No cóż… po prostu gdy cię zobaczyłam, to skojarzyłam sobie ciebie właśnie z kopciuszkiem… Jesteś tak samo ładna – zaśmiała się pod nosem nadal niepewnie. - Serio uważasz, że jest ciekawe? – spytała, po czym umilkła. Zamknęła oczy próbując zobaczyć, co w jej imieniu jest takiego ciekawego. Oprócz tego, że kojarzyło się jej z Liliami i niewinnością, to nic takiego w nim ciekawego, ale każdy uważa inaczej. Gdy dziewczyna zrobiła wymuszoną smutną minę, Lil zaśmiała się pod nosem i wydukała ze szczerością w głosie. - Wiesz, ta smutna mina, wcale, a wcale ci nie wyszła… - odwróciła wzrok i wzięła głęboki oddech by się uspokoić, gdy już się udało uniosła głowę i zamknęła oczy w zamyśleniu. – Może jakieś kwiaty… Wazon pełen słoneczników, irysów lub lilii. Bądź… jeden z japońskich pejzaży które znam… Zazwyczaj kiedy rozpoczynał się rok szkolny, kwiaty wiśni pięknie rozkwitały i najmniejszy wiatr spychał je z gałęzi tworząc deszcz płatków. To jest naprawdę piękny widok.
- Wreszcie nie jakieś zwykłe Lilly, tylko Lillyanne. Sama posłuchaj jak to brzmi, ach. - Zdecydowanie wypowiadało się to imię z przyjemnym akcentem. Przynajmniej w opinii panienki Davis. - Dzięki. - Ach, jak miło, ktoś bez zazdrości przyznał to na głos! Ona sama często sama się tak do siebie zwracała, zabawne! - Kopciuszek to jakaś mugolska bajka, co nie? - Coś tam kojarzyła z lekcji Mugoloznawstwa, ale nie na tyle, by dobrze kojarzyć fabułę. - Chyba coś zgubiła, tak? - Może Lilly uważa, że Angie jest fajtłapą? Przyszła rysować, a nawet nic nie może wymyślić? Oby nie, wrrr! Szczerze mówiąc, gdy blondynka zobaczyła ta dziewczynę, w kimono, to sama pomyślała o kwiatach. Japońskie akcenty często zmierzały do roślin, tak jakoś. W sumie to był całkiem niezły pomysł, w tej klasie jeszcze nie wisiał żaden rysunek kwiatów, robiony przez nią. - A w której jesteś klasie? - Miała strzelać, ale sobie odpuściła. Dziewczyna chyba nie miała nawet 160 centymetrów, to mogło gubić przy zgadywaniu. - Ja pierwsza. Tylko studencka!
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i sama się nad tym zastanowiła. - No tak, masz rację, Lillyanne brzmi bardziej… dostojnie niż zwykłe, przeciętne Lilly. Ma w sobie tą… Jakby zachęcającą wymowę… bynajmniej tak mi się wydaje – powiedziała drapiąc się zakłopotana po głowie. - Za szczerość się nie dziękuje – powiedziała poważnie rozglądając się po całej klasie. Było tutaj mnóstwo pięknych obrazów. Największą jej uwagę przyciągnął wilk. Wstała więc i powoli ruszyła w jego stronę. - Tak Kopciuszek, to bajka o dziewczynie, która zgubiła pantofelek. Na końcu staje się księżniczką i żeni się z księciem – opowiedziała w wielkim skrócie. Szła powoli i zatrzymała się przy owym obrazie. Bardzo jej się podobał. Wpatrywała się w niego w milczeniu, dopiero przy pytaniu, które zadała powiedziała. – Szósta… jeju… - dodała do odpowiedzi i odwróciła się do Angie. – jaki śliczny obraz… Wilki to moje ulubione zwierzęta… Jest bardzo piękny… wiesz kto go namalował?
- W Sumie ja też często coś gubię, więc może coś w tym jest? Kiedyś trafię na swojego księcia, chociaż szczerze mówiąc przeciętny czarodziej mi wystarczy, byleby nie był nudny. Lubię jak coś się dzieje. - Niby dopiero poznała tą dziewczynę, ale przyjemnie się jej z nią rozmawiało. Podobno, gdy się kogoś nie zna, to więcej się sobie przy nim pozwala? Chociaż Davis tak, czy siak na zbyt dużo sobie pozwalała. - Ty byłaś na wyprawie w Zakazanym Lesie? - Trzymała ołówek za jego końcówkę, tak, że zwisał czubkiem w kierunku ziemi. Lilly zaczęła przechadzać się po klasie, a Davis kończyła szkicować wazon, w którym miały się znaleźć słoneczniki. Rzadko rysowała kwiaty, jakoś jej specjalnością były zwierzęta. Gdy usłyszała pytanie koleżanki, podeszła ku niej podskakując. Mrrau, mrrau, te kwiaty były niezłym pomysłem. Brawo Lil! - Lubisz wilki? - W jej oczach pojawiły się płomyki radości. - Ja teeeż. Ja go narysowałam, wszystkie swoje rysunki podpisuję jako A.D. - Wskazała na spód powieszonej kartki. - A ty rysujesz? Albo czym się zajmujesz dla przyjemności? Ja jeszcze tańczę. - Przypomniało się jej, jak pokazywała swoje kroki Rose, na wieży z zegarem.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem i spojrzała na Angie. - Kopciuszek, bardzo do ciebie pasuje, a ja cieszę się, że udało mi się tak dobrze dopasować za pierwszym razem. – wydukała poprawiając fryzurę. Zrobiła to odruchowo. - W Zakazanym Lesie? – spytała siebie w zamyśleniu. – Nie, nie byłam… Dlaczego? – spytała niepewnie, nie oczekując odpowiedzi zaczęła chodzić po sali, aż nagle ujrzała owy piękny obrazek. - Tak… Wilki to takie piękne i dostojne zwierzęta, które mimo wszystko mają w sobie ten mały płomyk figlarności. Są niesamowite… - wyszeptała oglądając uważnie zwierzaka. – Naprawdę ty go narysowałaś? – spytała zachwycony. – Jest przepiękny… Masz niesamowity talent… - wydukała po czym zastanowiła się nad pytaniem, które zadała jej panna Davis. – Największą przyjemność sprawia mi gra w teatrze i gimnastyka artystyczna… Lubię też śpiewać powiedziała z szerokim uśmiechem. – Wiem, że to dziwne zainteresowania, ale to są jedyne rzeczy, w których jestem dobra… Mówię tutaj o teatrze i gimnastyce, bo przy śpiewie wyję… Ale nie tak pięknie jak wilki oczywiście – zaśmiała się pod nosem wysyłając Ślizgonce szczery uśmiech.
Pochlebstwa Lilly, po bak odebrała nazwaniem swojej osoby Kopciuszkiem, bardzo się jej spodobały. Dosyć oryginalnym było wymyślanie nowo poznanym osobom, imiona, albo pseudonimy, osób z bajek. Na to nie wpadła, ale cóż, spodobało się jej to. - Komu jeszcze przypisałaś jakieś imię? - Mogła oczywiście nie odpowiedzieć, ale Davis nie miała czasu zastanawiać się nad tym, czy to pytanie może być trochę prywatne. Chciała usłyszeć jakie inne postacie bajkowe, spotkała w zamku. - Dobrze tak, od razu komuś coś przypisać. Później się okazuje jak dobrze się ludzi ocenia. - Poszarpała trochę włosy, taki artystyczny nieład, ach! - A już cię chciałam prosić żebyś coś zaśpiewała, Ałuuu, heh! - W sumie to nie prosić, ale proponować, ale teraz to chyba by się nie zgodziła. - A grasz w tym szkolnym teatrze? Właściwie to on dalej funkcjonuje? - Zaciekawiła się, a przy okazji uśmiechem podziękowała za pochwałę rysowania. W sumie często ktoś jej to mówił, a i ona sama wiedziała, że jest niezła, ha!
Gdy dziewczyna spytała o to, czy komuś przypisała jakieś imię zaśmiała się i zaczęła myśleć. - A więc tak.. Desiree była królową śniegu. Kaoru Piotrusiem Panem. Ikuto jest Trampem, Cornelia jest Humpty Dumpty, nie wiem czemu, ale po prostu jest! A i został jeszcze David, on jest kotem w butach. – powiedziała z szerokim uśmiechem. Nie miała zbyt wielu znajomych. Wymieniła wszystkich którzy dostali przydomki, ale tych którzy ich nie mieli nie było dużo. - Yh… Zresztą ja to robię nieświadomie. Kiedy kogoś widzę po raz pierwszy do głowy samo pcha się takie porównanie. – Lillyanne zaśmiała się pod nosem. - Naprawdę nie radzę słuchać mojego głosu… Może byłoby fajnie gdyby szyby zaczęłyby pękać, ale nie chce, żebyś ogłuchła. – szczerze mówiąc, gryffonka wcale nie miała złego głosu. Można by powiedzieć, że miała bardzo ładną barwę, w śpiewie nie była przeciętna. Co jakiś czas krótki fałsz, który trudno znaleźć. Ale ona siebie niedoceniała. Gdy dziewczyna wspomniała o szkolnym teatrze Lil posmutniała. - Niestety, ale nie funkcjonuje już…
- Hoho, trochę tych pseud jest, z pewnością nie zapamiętam wszystkich. - Stwierdziła, zresztą przy Humpty Dumpty i Kocie w butach, się zaśmiała głośniej. Dobre przezwiska, nie ma co! - Masz wyobraźnie. Podoba mi się, i zresztą moje brzmi najsłodziej, ajć. - Zabawnie ruszyła brwiami, przy okazji mrużąc powieki. - E no, może nie jest aż tak źle, zaśpiewaj coś, ja ocenię. Uwierz, będę szczera i najwyżej ci przerwę, cooo? - Mrau, mrau, najwyżej jej poprawi humor jak sfałszuje. Ona też nie śpiewała jakoś specjalnie dobrze. Zresztą nigdy nie ciągnęło jej w tym kierunku. Teatrzyk nie funkcjonuje. Ach, jaka szkoda, ale skoro brała udział, to mogłaby poprowadzić nowy, czyż nie? - A w której jesteś klasie? Może mogłabyś poprowadzić nowy? Chyba, że akurat to cie nie kręci. - Davis lubiła wszystko prowadzić. Być idolem, ach fajna sprawa!
Dziewczyna zaśmiała się uradowana. Dawno nie rozmawiała z kimś tak swobodnie. Posłała ślizgonce szczery uśmiech i powiedziała dumnie. - Mnie i mojej wyobraźni nic nie prześcignie! Gdy panna Davis ruszyła śmiesznie brwiami dziewczyna wybuchła śmiechem zasłoniła usta chcąc się uspokoić i gdy się uspokoiła spojrzała przerażona na Angie. - O nie, nie, nie, nie! Nie ma szans! Nie zaśpiewam. Naprawdę nie jestem w tym ani trochę dobra! Uwierz mi, szyby popękają! Wilk z twojego obrazka ucieknie! Ziemia zacznie się trząść i wszyscy będą przerażeni, że zbliża się Armagedon – powiedziała komentując swój śpiew. Co do teatru, nie dałaby rady go odnowić. Dobrze to wiedziała. - Mogłabym poprowadzić, ale wiem, że nie dam rady… Nie potrafię, rządzić… - zaśmiała się zakłopotana i odwróciła wzrok. Chciała jak najbardziej odciągać jej towarzyszkę, od tego tematu. – Uwielbiam teatr, ale nie dam rady go prowadzić.
Weee, coś blondynce nie szło namawianie Lillyanne do śpiewu. Szukała kolejnych argumentów, które by ją przekonały, ale ta zmieniła temat, i to całkiem nieźle, bo wybiła Angie z myślenia o jej śpiewie. - Skąd wiesz, że byś nie dała rady? A może akurat? - Pokiwała głową, na potwierdzenie własnych słów. - Ja to bym poprowadziła, gdybym wiedziała, że będzie mi się chciało przy tym zostać, a wiem, że nie wytrzymałabym nawet miesiąca. - Wypuściła głośniej powietrze. - Wolę co chwilę robić coś innego, te same rzeczy są takie nudne. - Wzruszyła ramionami, robiąc smutną minkę, która szybko zniknęła z jej twarzy. - To co robisz w wolnym czasie? Skoro raczej się nie mhm... teatrujesz, hehe. - Cóż za nowe słowo!
Tak jak już wcześniej wspominałam, Lilly lubiła śpiew, ale nie potrafiła uwierzyć w swoje możliwości. Była przekonana, że szyby pękają, gdy postara się wydobyć choć ze swojego gardła jedną nutę. Może jest to spowodowane tym, że jak w dzieciństwie coś śpiewała, to akurat w tym momencie piłka trafiła w szybę, która oczywiście pękła. Cóż mogło pomyśleć dziecko, które nie zauważyło piłki? Odpowiedź sama się pojawia. Od tej pory nie śpiewa przy kimś i dodatkowo jak śpiewa, to śpiewa w pomieszczeniu, w którym nie ma okien, ani nic co jest zrobione ze szkła. Panna Sangrienta cieszyła się, że udało się jej zmienić temat i spojrzała w podłogę odpowiadając na pytanie. - Nie jestem wcale asertywna, jestem bojaźliwa i nie daje sobie rady w dużej grupie ludzi. Po prostu nie mam żadnych cech, które powinien mieć przywódca. Oprócz tego, że potrafię logicznie myśleć nic nie pomogłoby mi w okiełznaniu ludzi… - powiedziała zakłopotana i westchnęła. Posmutniała i spojrzała na wilczka. - Jak nie jak tak! – powiedziała z lekkimi pretensjami. – Nawet w życiu codziennym używam teatru, tak w ogóle, to teatr to moje całe życie i nawet w tej rozmowie wykorzystuje części tego czego się nauczyłam. Na przykład mimika twarzy, bądź fakt, że z tobą normalnie rozmawiam. Gdybym tego nie zrobiła to wątpię, żebym w ogóle się do ciebie odezwała! – powiedziała mimo wszystko z szerokim uśmiechem. – A co do moich zainteresowań, to najwięcej czasu w wolnym czasie spędzam w bibliotece. Po tych słowach spojrzała na wilczka, a później kątem oka zerknęła na Angie. - Mam prośbę… - wyszeptała zakłopotana. – Narysujesz mi takiego? – spytała z nadzieją w głosie. – Byłabym bardzo wdzięczna…
No cóż, skoro Lillyanne nie chciała by jej teatrzyk powrócił, to Angie jej nie namawiała. Zresztą po co? Ona sama do tej grupy nie należała, więc nie musiała się martwić tym, że się rozpadła. Słuchała dziewczyny, a przynajmniej starała się, ale zaczynała się robić lekko rozkojarzona. Odbiegała myślami gdzie indziej, a to oznaczało, że należy iść usiąść, a przy okazji zapalić. Tak, tak, papierosek dobra rzecz! - Heh, czyli grasz? W ten sposób mogę stwierdzić, że na co dzień jesteś całkiem inną osobą. Zresztą może przy następnym razie, się okaże, czy zmieniłaś skórę. - Stwierdziła odgarniając włosy. - Wilczka? Hmm... zobaczymy, może narysuję. - Światło tak zabawnie padało na ziemię, yey. - Może ci go wręczę już wiedząc z jakiego domu jesteś? - Podeszła do sztalugi, ściągnęła z niej kartkę i zaczęła kierować się ku wyjściu z klasy. - Do zobaczenia. - Wypaliła znikąd, i zniknęła za drzwiami, z interesującym uśmieszkiem na twarzy.
Wiosna… dobrze, że w końcu przyszła. Dobrze, że nie ma już śniegu, zimna i okropnego humoru. Dziwne, ale to właśnie pogoda była jednym z paru zaledwie czynników, które mogły nieźle namieszać w jego samopoczuciu. Zimą czuł się okropnie, wszystko go bolało, stawał się marudny. Wiosną powoli odzyskiwał siły, częściej się uśmiechał i patrzył pozytywniej na większość spraw. Latem już w ogóle był wniebowzięty i musiało spotkać go coś naprawdę okropnego, by to zepsuć. A jesienią… jesienią raz było dobrze a raz wręcz odwrotnie. Z racji tego, że pogoda dziś była beznadziejna, postanowił poszwę dać się trochę po zamku. A że niewiele w nim było ciekawego, ukrył się w klasie artystycznej z paczuszką czekoladek, których zapewne i tak nie zje. Jego problem polegał na tym, że uwielbiał robić wszystko, co czekoladowe, ale jeść już tego nie miał ochoty. To pudełeczko ukrywało słodką tajemnicę, a dokładniej… bardzo małą ilość słabej amortensji wymieszanej z likierem. Czekoladki powodowały, iż osoba je jedząca nie potrafiła oprzeć się czyjejś bliskości, można nawet rzec, że delikatnie kleiła się do swojego towarzysza. Śmieszną rzeczą było to, że Freddie nie zdawał sobie z tego sprawy, myśląc ciągle, iż z pułki ściągnął te najzwyczajniejsze trufle z kremem orzechowym. Siedział tak, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy to wpadł na doskonały pomysł! Zaprosi kogoś do siebie! Przecież nie będzie tu sam jak kołek! Pierwszą osobą, która wpadła mu do głowy, była Effie. Właściwie sam nie wiedział dlaczego. Ale zwykł ufać swojej intuicji, więc napisawszy parę słów na skrawku pergaminu, wysłał swoją sowę do panienki Fontaine. Na odpowiedź długo nie czekał, a że dziewczyna pozytywnie rozpatrzyła jego propozycję, uśmiechnął się szeroko i zaczął przygotowywać sztalugi, farby i płótna.
Nie tak zupełnie dziwne, bo Effka też zimy nie cierpiała. Wprawiała ją w uśpienie. Z resztą naprawdę, to była kolejna zima, którą snuła się po korytarzach jakoś żałośnie kontaktując ze światem. Rok temu było tak samo, dopiero na wiosnę odżyła, i to dość gwałtownie. Miejmy nadzieje, że i ten rok nie będzie zupełnie przespany, szkoda by było, dziewiętnaście lat ma się tylko raz! Dlatego im dni cieplejsze, tym bardziej cieszyła się na wszelakie wiadomości, czy zaproszenia w przeróżne miejsca. Miała ogromną ochotę bywać. Na przyjęciach, na wystawach, na zwykłych prostych spotkaniach przyjacielskich. Dlatego nie wahała się zupełnie, gdy Frederick do niej napisał krótki list. Szczególnie, że cóż, tak potajemnie, to zawsze uwielbiała blondwłosych malarzy! Gdy tylko o tym pomyślała gdzieś tam odleciała z myślami w stronę Francji i cudownego Raphaela. To chyba było jakieś niespełnione zauroczenie, przysięgam! W ręku dzierżyła zwinięty rulon papieru, w końcu miała dziś malować, a to był jej mały projekt. Chociaż brzmiało to trochę dziwnie, wszakże na kartce były same dziwne kształty... tak, wciąż kochała abstrakcjonizm. Nie ubrała się jakoś wyjątkowo, ot zwykłe szorty i jakaś luźna bluzka, wszakże miała malować, a nie paradować wśród wypięknionych osób. Gdy tylko znalazła się na szóstym piętrze (na Slytherina, czy to nie mogło być jeszcze wyżej?!), od razu przekroczyła próg do wyznaczonej klasy. Bywała tu co jakiś czas, więc odnalezienie tego miejsca zupełnie nie stanowiło problemu. W uśmiechem na ustach przywitała swojego kolegę, mówiąc krótkie cześć, a nie zwlekając podeszła i dała mu krótkiego buziaka w policzek na przywitanie. Może nie z każdym się tak witała, ale z bliskimi przyjaciółmi i przystojnymi, dobrymi kolegami definitywnie. - Przyniosłam sobie nawet swój stary projekt, żeby wiedzieć co właściwie chcę namalować - uznała kładąc rulon na biurko obok, pewnie koło tych czekoladek. Po czym zielone tęczówki znów skierowała ku Krukonowi, a długie włosy odgarnęła na plecy. To wcale nie był zamierzony ruch, a ona wcale nie miała w głowie kołatającej myśli, że czasem mogłaby bezczelnie wykorzystywać swoje geny. - A ty co zamierzasz malować? - Zapytała jak gdyby nigdy nic, opierając się o owy blat, czekając na odpowiedź i obserwując sobie poczynania chłopaka, który to przygotowywał się do tworzenia.
Właściwie… nie było to do końca tak, że nie cierpiał zimy. Nienawidził chłodu i atmosfery wtedy panującej, za to bardzo ukochał sobie śnieg. Przynosił mu zawsze wiele radości, szczególnie, kiedy z przyjaciółmi urządzał bitwę na śnieżki bądź lepił bałwana. Cofał się wtedy do swojego dzieciństwa, do tych przyjemnych chwil. Poza tym biały puch go inspirował, tworzył piękne widoki, które aż prosiły się o uwiecznienie ich na płótnie. Mimo wszystko jednak wolał wiosnę. Cieszył się, że przyszła, cieszył się, że wprowadziła do jego życia lekki zamęt. W końcu lepsze to, niż okropna, zimowa rutyna. Chciał jak najlepiej wykorzystać dni, które pozostały mu do dziewiętnastych urodzin, a te zbliżały się coraz bardziej. W myślach planował małą posiadówkę dla najbliższych, układał plany na wakacje i marzył o Niej. Nie cały czas, średnio raz na dzień. Zbyt dużo czasu zmarnowanego na rozmyślania, zbyt mało przeznaczonego na realizację. Cieszył się przeogromnie, że przyjęła zaproszenie nie tylko dlatego, że była niesamowicie urocza i zajmująca, ale również z powodu jej ogromnego talentu, wyobraźni i inteligencji. Pięknej pani prefekt po prostu nie dało się nie lubić, a spędzenie z nią choćby chwili było naprawdę przyjemną perspektywą. Do tego mięli razem malować! Co za szczęście, że oprócz niego w Hogwarcie byli jeszcze ludzie zainteresowani sztuką! Czekał na nią, niecierpliwie mieszając farby. W głowie powoli kreowała mu się wizja obrazu, który dziś miałby w swoim zamyśle namalować. Nie był on może skomplikowany, ale odzwierciedlał to, w jakim położeniu obecnie się znalazł. Z zamyślenia wyrwało go delikatne szczęknięcie drzwi. Uśmiechnął się na widok Effie, również witając ją krótkim cześć i posłusznie pozwalając dać sobie buziaka. Grzechem byłoby nieskorzystanie z takiej okazji, w końcu kto nie chciałby być teraz na jego miejscu? - Mogę zobaczyć? Czy na razie jest jeszcze zastrzeżony? Ja swój pomysł mam w głowie, chociaż co jakiś czas się zmienia. – Uśmiechnął się do niej szeroko. Spojrzał na nią uważnie, kiedy odgarniała soje przecudne blond włosy i… to był błąd, bowiem na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością, wpatrzony jedynie w Ślizgonkę niewidzącymi oczyma. Otrząsnął się jednak z chwilowej pauzy i powrócił na ziemię. - Myślę… namaluję chyba coś na kształt labiryntu… ale koncepcja zmieni mi się pewnie jeszcze mnóstwo razy. – Odpowiadając, przesunął taborecik do jednej ze sztalug i zachęcająco poklepał siedzisko, sugerując, by Effie spoczęła sobie właśnie na nim. Sam zaś usiadł przy sąsiednim płótnie.
Effka natomiast nie potrafiła się cieszyć zimą. Śniegowy krajobraz zupełnie jej nie urzekał, bo zamiast zachwycania się, że wszystko przykrywa puch, ona tylko widziała, jak wszystko jest martwe i uśpione. A zdecydowanie nie podobało się jej przebywanie wśród tak martwej natury, wśród tego ogólnego uśpienia. Sama najchętniej przesypiałaby tą porę roku i budziła się dopiero po roztopieniu śniegów. Nigdy nie namalowała nic śnieżnego, nie urzekało ją to. Coraz częściej w jej myślach pojawiała się perspektywa, by po zakończeniu szkoły przenieść się na stałe do Hiszpanii. Jako wielka wielbicielka jednego z wielkich hiszpańskich, surrealistycznych malarzy, chciała tam zamieszkać. Chciała widzieć Andaluzję, chciała zobaczyć Katalonię. To byłoby fascynujące widzieć, gdzie się wychował i skąd czerpał inspirację Salvador Dali. Anglia przecież była dla niej zbyt zimna, zbyt ponura. Kiedy chłopak zapytał o jej plany na obraz, bez wahania wzięła rulon i go rozwinęła, ukazując oczom Fredericka szkic przestawiający ogród, który płonął. I choć wiatr mocno go podsycał, centralna część pozostawała zupełnie nietknięta. Otaczała ją szklana przesłona, a wewnątrz niej unosiła się myślodsiewnia z której spływały myśli, przybierając kształt łagodnej twarzy oraz ptaka, który chciał wydostać się za szkło. To był obraz dość osobisty. I z zamierzenia miała być znów abstrakcja, a wyszedł surrealizm. Te wszystkie elementy symbolizowały pewne rzeczy w życiu Fontaine. - Pewnie znów spieprzę gdy będę chciała przenieść to na płótno, ale przynajmniej zachowam niezły szkic - uznała z lekkim zrezygnowaniem. Niestety, ale gdy starała się namalować coś bardzo konkretnego i wyszczególnionego, psuła kolory, źle cieniując. To było diabelnie frustrujące, bo choć miała zamysł, nie zawsze potrafiła go przenieść. Nie można mieć wszystkiego. W międzyczasie przyczepiła rysunek na pobliską sztalugę, by wiedzieć jak ma malować. - Labirynt to bardzo ciekawy pomysł, zamierzasz go utrzymać w chłodnej kolorystyce? - Zapytała przeglądając pędzle i co chwila posyłając spojrzenie w stronę chłopaka. Właściwie słysząc o labiryncie widziała go w szarościach, wszakże sam zamysł wydawał się jej odrobinę pochmurny, wiążący się z zagubieniem i niemożnością wybrania właściwej drogi. Prawdę powiedziawszy nie znała za dobrze Ainswortha od strony psychologicznej. Nie miała pojęcia co takiego rozgrywa się w jego głowie, z czym się waha, bądź czego właściwie chce. Był tylko znajomym od malowania, rozmawiali głównie o farbach i malarzach. - Chętnie więc zobaczę efekt końcowy - dodała po chwili, czując, że spoglądanie na czyjeś osobiste prace, odkrywa przed nią to, czego nie dowiedziała się ze słów. Nie zupełnie, ale w pewnej sferze zdecydowanie.
Miejsce to odwiedzają najczęściej osoby, które mają ochotę coś stworzyć. Więc można powiedzieć, że ktoś o tak fatalnym talencie plastycznym nie powinien się tutaj pojawiać nawet na kilka chwil, żeby nie skazić swoim beztalenciem tego miejsca. Jednak to nie znaczy, że Cornelia zrazi się, kiedy wstając rano postanowiła na parę minut zostać sama, załatwić sobie ołówek i porysować po czystej kartce papieru. Kto wie? Może wyjdzie jej coś ładniejszego niż nieokreślone, bezradne bohomazy, w których tylko ona potrafi dostrzec sens - „Co z tego, że ten koń ma trąbę! To nadal jest koń! No popatrz tu ma ogon! Nie, to nie jest miotła! To ogon!”. Gdyby dzisiaj przybyła tu z kimś pewnie nie raz musiałaby się kłócić właśnie w ten sposób. Jednak jak przystało na początkującego odludka nikogo za sobą nie ciagnęła. Usiadła przy jednym ze stolików ubrudzonym czerwoną farbą już po chwili bawiąc się ołówkiem w ten sposób, że dziurawiła nim kartkę papieru w miejscu, gdzie jej świetne arcydzieło miało mieć głowę. Szybko się poddawała, jeśli akurat o to chodziło. Dlatego jej myśli zaczęły krążyć zdecydowanie w inną mańkę. Przypomniały jej się wakacje w Egipcie. Czas spędzony z Nero... I Shin. A właśnie, ten dupek. Właśnie do niej dotarło, ze przecież ostatnio obiecał, że zrobi wszystko za to, żeby sobie poszła. Uciekła więc... Nadal ma jeszcze życzenie. Westchnęła cicho. Może wykorzysta je na to, żeby jeszcze raz w taki sposób zostać uderzoną o ścianę?...
I niech ktoś powie, że życzenia się nie spełniają. Co Shin robił kiedy w sumie nie miał co robić. Włóczył się po zamku wnerwiając ludzi. Tak bardzo fascynujące zajęcie. Teoretycznie powinien być na eliksirach, ale po co miał pokonywać aż tyle schodów. Skoro mógł spokojnie chodzić sobie po płaskim i równym. Ślizgon schował sobie ręce do kieszeni i łaził tak po zamku zaglądając do różnych miejsc. Może znajdzie Kame i poznęca się odrobinę nad nim. Niestety los nie dał mu tej przyjemności. Zdecydowanie było by łatwiej gdyby Kame był w tym samym domu. Mógł by go męczyć nie tylko na lekcjach, albo na korytarzu, ale i w czasie wolnym. Czyli teoretycznie dwadzieścia cztery godziny. Mówi się trudno i żyję się dalej. Tak więc nogi chłopaka pokierowały go do tej sali. Wparował bezceremonialnie do środka. - O cholera - Powiedział głośno i walną się otwartą dłonią w czoło. Była tam ta osoba którą traktował jak największy wrzód na dupie i to chyba nie usuwalny.
Ehehe... No Cornelia w sumie zapomniała całkowicie o eliksirach. Ale nawet, gdyby wiedziała o tym, że w tym momencie są, to by nie poszła. Nauczyciel, które je prowadził był jej wrzodem na dupie i jedyną osobą, którą gdyby mogła to zamordowałaby bez mrugnięcia nawet. Nic tylko gołymi rękami udusić i... UGHM! No, ale i tak Corin już ledwo co utrzymuje się w tej szkole zamiast w Azkabanie, więc lepiej jak na razie nie ryzykować. Pewnie jeszcze przez długi czas siedziałaby tak bezczynnie gdyby nie to, że nagle usłyszała głos za sobą. Reakcja była natychmiastowa. Podskoczyła jakby ją oparzono w tyłek tym, czym znakuje się konie i zrzuciła swoje przybory z ławki samej prawie spadając z krzesła. - Nie zachodzi się od tyłu osób, które nie kontaktują ze światem zewnętrznym – Mruknęła, ale bardziej sama do siebie. Uniosła wzrok w stronę osoby, która to sprawiła, że będzie musiała zostawić swoje myśli i posprzątać na ziemi... Aż delikatnie jej się kącik uniósł. O wilku mowa, a wilk tuż... Czy jakoś tak mugole mówią. - Mnie też miło cię widzieć senpai – Ostatnie słowo wypowiedziała jakoś tak ciszej. Oczywiście dobrze wiedziała, że tego zwrotu używa się, kiedy rozmawia się z kimś, do kogo ma się ogromny szacunek. I najczęściej „senpai” kierowane jest przez służącego do swojego pana. Zeszła z krzesełka i niezdarnie poczęła zbierać obierki ołówka, które wysypały się z temperówki. Nie ma to jak zapomnieć, że ma się różdżkę.
- Czyli do ciebie wcale nie można podejść od tyłu. Bo ty chyba nigdy nie kontaktujesz ze światem rzeczywistym, ale nie martw się są specjalne miejsca dla takich ludzi jak ty. Tam na pewno znajdziesz sobie przyjaciół - No tak oczywiście jakaś cięta riposta. Shin był by chyba chory, albo musiał by bardzo mocno walnąć się w głowę aby powiedzieć komuś coś miłego. Tylko sobie potrafił prawić komplementy,a po za tym Cornelię traktował jak małą gówniarę która nie wiedziała czego chce, więc niech się nawet nie spodziewa jakiego kolwiek szacunku z jego strony. Chłopak spokojnie zajął sobie jedno z wolnych miejsc i nie odzywał się ani słowem. Miał nadzieję, że dziewczyna złapie jego ukrytą aluzję, że nie ma ochoty z nią gadać.
- No tak, pewnie masz rację... - Skomentowała tak po prostu ani się nie odszczekując, a najzwyczajniej w świecie pozwalając się obrażać. A skoro tak zadziałała, to ona chyba jest chora albo pijana. Ta dziewczyna nigdy w życiu nie pozwoli wyjechać na siebie bez odwetu. W tym momencie powinna go już równo zjechać pod każdym względem, żeby nie było co zbierać. Jednakże tak się nie stało. Przegryzła wargę przez chwilę ledwo się trzymając, by jednak czegoś nie dodać i zajęła się sprzątaniem. W końcu nie może tak po prostu zniszczyć okazji, którą jej zesłano. W końcu ma plan... No szkic planu... No dobra, jeszcze nie myślała nawet o tym, ale nikt nie musi tego wiedzieć! Kiedy już wszystko ponownie leżało na biurku w stanie artystycznego uporządkowania przestrzeni... A więc jak zwykle bałagan, usiadła i ponownie poczęła wbijać ołówek w kartkę.
Skoro się ona nie odgryza to co mu szkodzi jeszcze odrobinkę jej po obrażać. Przecież dzień bez obrażania to dzień stracony. - Wiesz...a po za tym zaczynam się zastanawiać nad tym co niektórzy chłopacy w tobie widzą. Przecież ani ty ładna, ani inteligentna i pewnie jeszcze kompletna noga jeżeli chodzi o obowiązki domowe. Pewnie tym chłopakom chodzi tylko o jedno, ale jak widzisz mnie to jakoś nie rusza. Aby jakaś dziewczyna mnie zainteresowała musi reprezentować sobą coś więcej. Kame to mu się udało. Ma dokładnie taką dziewczynę o jaką mi chodzi. Jest ładna, ale ma przynajmniej odrobinę kobiecości w sobie. Zobaczymy ile mi zajmie poderwanie jej - Mruknął do siebie cicho z zamkniętymi oczami. No tak wiedział, że Corin do niego zarywała, a fakt, że on zarywał do innej dziewczyny i to jeszcze dziewczyny swojego brata pewnie odrobinę ją podnerwi, jak on kochał denerwować ludzi.
Poczekała powolutku aż skończy. W sumie trzeba przyznać, że to co mówił ją naprawdę bolało. Zaskakujące, że jest osoba, która kompletnie jej nie znając potrafi trafić bezbłędnie w najczulsze punkty. Dobrze, że miała wysoką samo opinie i byle osoba, w której się nie zakochała nie wmówi jej nagle, że jest szpetną, głupią laleczką, która nic sobą nie prezentuje. Owszem, faceci lecieli na nią tylko ze względu na to, że jest nimfomanką i to ją przygniatało swoim brzmieniem za każdym razem, kiedy ktoś to stwierdzał – najczęściej mściwe panny, które chciałyby być na jej miejscu... Ale w tym wypadku, skoro mówił to chłopak, to faktycznie mocno uderzała sprawiając, że jej serce biło szybciej a ona sama miała ochotę uciąć mu język, żeby się w końcu zamknął. - Na szczęście radzę sobie z obowiązkami domowymi i tym sobie pewnie nadrabiam – Powiedziała uśmiechając się delikatnie, jak gdyby nigdy nic i odwracając twarz w bok. Dłonią zaczęła bawić się kosmykami. Przymknęła na chwilę powieki starając się na niego nie patrzeć - Pewnie parę dni ci to zajmie. W końcu zdecydowanie jesteś tą lepszą połową rodzeństwa Seo i to pod każdym względem... Stukrotnie – Nie wyglądało na to, żeby zdenerwowała ją ta wiadomość. Chyba bardziej zastanawiała się co jej przyjaciółka ma w sobie takiego. No właśnie, Corin się z Mary przyjaźniła! Ciekawie prawda? Gdyby nie to, że obiecała Kame, że nie będzie się wtrącać, to by pewnie w jakiś sposób Shinowi teraz pomagała dla własnych korzyści ale... Obietnica to obietnica.
- No ba wiadomo, że jestem lepszy. A jak pewnie sama wiesz lepsi zadają się z lepszymi a nie tymi oczko niżej. - Powiedział i ukucną przed nią. I wbił swoje brązowe oczy w jej. - Niestety skarbie ty zaliczasz się do tych oczko niżej. Pomyśl jak by to wyglądało. Gdybym ja zadawał się z kimś z twojego pokroju. Moja rodzina nigdy nie splamiła się spotykaniem z mugolami, półkrwi, a z dziwkami to już tym bardziej. Ja to nie Kame, że polecę na każdą lepszą. W moim wypadku nie wystarczy, że się upokorzysz sama, ale musisz zmienić swój status społeczny. - Powiedział i uśmiechnął się delikatnie. Tak teraz było widać wielką różnicę która dzieliła go od Kame. Jego brat pewnie od razu by zapewniał, że każdy jest wyjątkowy i takie tam pierdoły. A Shin mówił po prostu prawdę. - Wiesz kochanie czy kto kolwiek widział aby pies zadawał się z kotem. A po za tym za wysokie progi na twoje nogi. Jedyna twoja szansa na to aby ci się udało mnie zdobyć to jest zmiana swojego statusu społecznego, ale to może ci zająć no dużo czasu - Powiedział i potargał jej głowy na czubku głowy.