Ten niezwykły i wyróżniający się sklep na ulicy Pokątnej, można dostrzec z daleka. Na jego wystawach znajdują się różne kolorowe, obracające się i strzelające w różne strony przedmioty. Okna także zdobi zawsze nowy, zabawny plakat reklamujący najnowsze produkty. Można tu dostać wszelakie produkty, dla osób które lubią robić innym dowcipy. Do asortymentu należą lipne różdżki, bombonierki lesera, kieszonkowe bagno oraz wiele innych.
Dostępny asortyment:
► Lipna różdżka – 10g ► Czekoladki lesera (krwotoczki truskawkowe, wymiotki pomarańczowe, bąblówki krwawe, omdlejki grylażowe, karmelki gorączkowe) – 10g/sztukę ► Proszek Natychmiastowej Ciemności – 40g ► Kieszonkowe Bagno – 40g ► Pióro samosprawdzające- 20g ► Powtarzalny Wisielec –30g ► Samokurczące się klucze - 30g ► Durnostojka - 40 g (należy doprecyzować w co się zamienia) ► Uszy Dalekiego Zasięgu – 50g ► Zestaw do magicznego beerponga - 30g ► Pióro samoodpowiadające – 80g ► Beret uroków - 200g (trudne do zdobycia! zobacz kostki poniżej)
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
- Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej nie wyglądasz jak wieszak, albo kościotrup. Jesteś bardziej kobieca, niż większość dziewczyn w szkole.- Próbowała podtrzymać na duchu przyjaciółkę, po czym złapała ja za nadgarstek prawej ręki i pociągnęła w kierunku damskich akcesoriów. Musiała znaleźć jakiś sposób, by Camille pozbyła sie tych kompleksów. Przecież jedynymi, którzy jej wytykali większe krągłości, byli zawsze sami ślizgoni, a ci gadają tylko same głupoty. Wszyscy uczniowie innych domów, praktycznie zawsze uważali puchonkę za bardzo ładną dziewczynę. Kira nie potrafiła zrozumieć, skąd więc pojawiły się kompleksy panny Payton.
- Chciałabym mieć taką figurę jak Ty. - popatrzyła na dziewczynę ze smutkiem. Nigdy jakoś nie narzekałam na swój wygląd, lecz po tych wszystkich docinkach, ze strony niektórych osób zaczęłam mieć poważne kompleksy i patrzeć więcej w lustro, zwracać na swój wygląd uwagę. Z jednej strony byłam osobą, która nie przejmuje się zdaniem innych, lecz z drugiej chciałam by myśleli o mnie jak najlepiej. Nie zawsze mi się to udawało. Wiecznie byłam kozłem ofiarnym, każdy się ze mnie wyśmiewał, lecz zawsze chodziło o byle co. Cóż z tego, nawet takie błahostki mogą Cię wprowadzić w zły nastrój. - Gdzie mnie ciągniesz, co? - popatrzyła na dziewczynę zdziwiona. Jej koleżanka zawsze miała powodzenie, wokół niej roiło się od facetów, nie narzekała na to, bo w sumie z takim wyglądem mogła mieć dosłownie każdego. Zazdrościłam jej tego, ale wierzyłam, że na mnie też kiedyś przyjdzie pora.
Weszłam do sklepu i od razu przywitał mnie wspaniały humor. Od razu mi się polepszyło. Lubiłam ten sklep z wielu przyczyn. Ale jedną z nich było to wszystko. Przedmioty, cukierki i inne rzeczy. Po prostu je lubiłam. Teraz nie wiedziałam czego szukam, ale miałam nadzieje że krążąc po sklepie coś znajdę. Krążyłam i krążyłam. Już miałam na oku parę rzeczy. Co chwile ktoś mówił mi wesołych świąt chociaż prawda była taka że praktycznie już minęły. Teraz wypadało by życzyć pijanego i udanego Sylwestra chociaż takiego też nie będę miała. No może pijanego. Tak, pijany to on będzie. Przecież musiałam jakoś wytrzymać prawda? funkcjonować. Jeśli się nie zrzygam na kolejną osobę która powie mi że ma udane życie to będzie wielki przełom. No postaram się po nowym roku to wszystko poukładać. A może zerwę się na dwa tygodnie i odwiedzę Anabel? było by miło, ale opuszczenie szkoły... tego nie chciałam. Szkoła w tym roku stała się dla mnie drugim domem, no przyznaję się od pierwszej klasy nim była. Miałam upatrzone już trzy rzeczy i miałam zamiar je kupić. Wszystko może się przydać. Wzięłam co miałam wziąć i podeszłam do kasy, zapłaciłam i wyszłam. [zt]
Dopiski w liście, tuż nad podpisem, były mało widoczne. Niewątpliwie jednak Klemens je zauważył. Dwa słowa, a tak mało znaczą. On i Gillian znają się już od dawna, a mimo to jeszcze nigdy nie powiedzieli sobie tych prostych słów. Kocham cię. K o c h a m c i ę. Dziewięć liter, trzy sylaby, a tyle przekazuje. Trudno wytłumaczyć, dlaczego Gillian postanowiła mu powiedzieć tak nagle, dlaczego w ten sposób. Nie od dziś wiadomo, że słowa na piśmie są prostsze - nie wymagają tylu uczuć, tylu przygotowań - co napiszesz to napiszesz, a w momencie gdy odbiorca przeczyta list będziesz mógł schować głowę pod poduszkę i cieszyć się, że nie widzi on twojej twarzy. Tak trudno jest wyznać uczucia prosto w twarz, podczas prawdziwej rozmowy. Szczególnie siedemnastolatce, która ostatnimi czasy nie ma pojęcia, czego właściwie pragnie. Czy raczej kogo. W zbyt krótkim czasie pojawiło się zbyt wielu mężczyzn. Niektórzy ładują się w jej serce w nietypowe sposoby, ratując jej życie lub przeciwnie - narażając ją na niebezpieczeństwo. Inni zaś zawracali jej w głowie samą swoją obecnością. No i był też Klemens. On wpadł do jej życia zupełnie inaczej. Tamten dzień na plaży, to... było takie naturalne. Niczego na sobie nie wymuszali, wszystko rozumiało się samo przez się. No i jego troska o nią. I tak fajnie się go topiło! Jakby znali się od zawsze. Jakby łączyła ich jakaś duchowa więź. Dla niewinnej Gillian w końcu stało się jasne, że to miłość. Albo i coś więcej. A on? Czego miała się po nim spodziewać? To się okaże. W ostatnim liście Gillian napisała, że może znaleźć ją w "Magicznych Dowcipach Weasley'ów" i faktycznie - była tam i czekała na niego. Bardzo łatwo można było dostrzec ją już od drzwi. Nie, nie po oczywistym pomarańczowym kolorze włosów - po promiennym uśmiechu, błyszczących oczach i białym, długim płaszczu. Niezbyt ważną kwestią jest jej ubiór, ale warto dodać, że tego dnia miała na sobie czarne, ciężkie buty sięgające kolan, czarny podkoszulek z logiem jakiegoś zespołu, zieloną koszulę i czarno-białe spodnie. Niby nic nadzwyczajnego, ale jeden drobiazg był wyjątkowy. To było coś, co zazwyczaj leżało zakopane głęboko w jej łóżku, w kilku pudełkach, zabezpieczone watą, żeby się nie stłukło. Każdy człowiek się czegoś boi, prawda? A większość nie lubi o tym opowiadać. Jill też nie robi tego z ochotą, a jeśli już, to tylko tym, którym ufa. Ufa Klemensowi. I już dawno postanowiła mu powiedzieć. Strach przed wilkami w zasadzie siedział w niej od zawsze. Nie pamięta żadnej sytuacji, przez którą zaczęłaby się ich obawiać. Tak po prostu było. I strach był tak samo silny za pierwszym razem kiedy je spotkała, jak za kolejnymi. Jemu pierwszemu się do tego przyznała. Strach gryfoni odczuwają jako prywatną porażkę, bo istnieje coś, co ich ogranicza - toteż nie było to proste zadanie. A on... pomógł jej w pewien sposób z tym lękiem. A dowód tej pomocy wisiał właśnie na jej smukłej szyi. Coś na kształt głowy hybrydy psa i kota. Po dokładniejszym jednak przyjrzeniu się pięknemu naszyjnikowi można było stwierdzić, że jest to wyciosany w metalu pół kot-pół wilk. Dziwny prezent dla ukochanej osoby, prawda? A jednak dla Gillian i Klemensa oznaczał on bardzo dużo. On był wilkiem. Ona była niewinnym kotkiem. I on zawsze ją chronił. Tak już po prostu było. Klemens nigdy nie pytał, gdzie jest naszyjnik, a Gillian nigdy nie powiedziała mu, że nadal go ma, że leży schowany głęboko przed wścibskimi oczyma. Ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Dzień w którym powinna była go założyć, by pokazać Klemensowi, że pamięta, że dziękuje za to, co dla niej zrobił - i prosi o więcej. Dzisiaj był wyjątkowy dzień z jeszcze jednego, ważnego powodu - zbliżały się walentynki. Dzień zakochanych. A ona chciałaby spędzić go z Klemensem. Niestety ferie nieco zmieniły jej plany, toteż prezent, który zamierzała mu dać wtedy, postanowiła podarować mu dzisiaj. Tego dla Klemens nie zapomni. I już ruda się o to postara.
Ostatnio zmieniony przez Gillian M. Goyle dnia Czw Lut 19 2015, 12:21, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście, że widział ten cholerny dopisek. Kurwa... Tak bardzo go pragnął, a jednak sam nie potrafił go ofiarować. Nie jej. Nie w tym momencie. Sam nie wiedział, czy był do tego zdolny. Już nawet nie chodziło jedynie o tego drobnego rudzielca. Problem tkwił w nim. Jeszcze nigdy nie był zakochany, oczywiście, że miał dziewczyny i kochanki... Jednak zawsze kiedy one chciały czegoś więcej, wiedział, że to musi się zakończyć. Im szybciej, tym lepiej dla nich. On nigdy nie miał być tym jedynym, to nie z nim miały wiązać swoją przyszłość. Uważał, że na to nie zasługuje? Nie wiedział... Nawet nie wiesz, jak bardzo męczyło go to, że nie potrafił ofiarować komuś czegoś, czego pragnął a nawet zasłużył sobie na to. Czy on zasłużył na miłość? Czy w życiu zrobił coś złego? Większość życia poświęcił matce, opiece nad nią, czuwaniu... Pierwszą krew również przelał za nią, i była to jego krew. Nienawidził siebie za to, co zamierzał zrobić. Co czuł do Gillian? Była kimś wyjątkowym, kimś, kto naznaczył się w jego życiu w dosyć prosty ale szczególny sposób. Niewinny wręcz. Nie mógł od tak jej zostawić, jednak też niczego sobie nie obiecywali, prawda? Nie obiecywali sobie związku, wielkiej miłości, wspólnej przyszłości. W jego mniemaniu, nie było czegoś takiego jak przyszłość bez Gillian. Ona po prostu była... I to się liczyło. Chciał, aby to zrozumiała... Aby wiedziała, że bez względu na to czy mają być razem czy nie... On wciąż przy niej będzie. Nie pozwoli aby od tak pozwoliła sobie na wymazanie go... Bo gdyby tak zrobiła, odtrąciła go całkowicie... Czy nie oznaczałoby to, że to co mają, jest nic niewarte? Szedł do Gillian z myślą, że nie będzie niczego brać za pewnik. Będzie co będzie... Bo w końcu sam mówił, że uwielbia tę nieprzewidywalność, która przejawia się w czynach i wydarzeniach. Teraz było inaczej, bo był jak podminowany. Wiedział co ma zrobić, jednak w niczym to nie pomagało. Nie opanował chaosu, a jedynie zamienił go na spokój... Pustkę. A cisza była wręcz nieznośna. O wiele bardziej podobało mu się kiedy nie wiedział co ma powiedzieć a wszystko stanowiło jeden wielki żywioł. Zdenerwowany Klemens to nie jest prawdziwy Klemens. Kiedy pojawił się w sklepie, jego uwagę od razu zwróciła jej ruda czupryna. Na jego wargach wystąpił delikatny uśmiech. Jej widok zawsze wprowadzał go w dziwny stan, dosyć nierealny patrząc na to, w jakim świecie on żyje. Podszedł do dziewczyny powoli, przyglądając się jej uważnie. Jakby szukał oznak zmian, czegoś, co ułatwi mu w podjęciu decyzji. W zawiadomieniu jej o tym... Jednak widok naszyjnika na jej szyi jedynie pogorszył sprawę. Coś się w nim poruszyło, głęboko dotknęło, niemalże zabolało. Wyciągnął dłoń i dotknął wisiorka, który sam stworzył. Uśmiechnął się szerzej. A jego twarz wyrażała wszystko, co teraz czuł. Zmieszanie, ból, troskę, przywiązanie... Nie chciał tego tracić. Więc niech nie mówi od razu nie, niech też postara się go zrozumieć. -Gillian.-Powiedział i spojrzał na jej drobną twarz. Nienawidził tego miejsce... Właśnie dlatego, że nie nadawało się do takiej rozmowy! Chciał być z nią sam, aby mogli porozmawiać. Tak, zdecydowanie magiczne dowcipy nie nadawały się do tego typu spotkań...
Za dużo nerwów. Ten dopisek wcale nie był 'cholerny' - to Klemens go tak postrzegał. Spokój, spokój nas przed wszystkim uchroni, mój przyjacielu. Nic więcej, tylko spokój. Bo w tamtej chwili miał w zasadzie tylko to. Bo jeżeli twierdził, że to uczucie było jednostronne, to miłość, szacunek i uwagę ze strony Gillian też straci szybko. Tak więc niech się przyzwyczaja do spokoju. Świętego spokoju, bez wiecznie gderającego dzieciaka pod nosem w postaci słodkiej, małej Goyle. Nie, nie twierdzę, że kiedyś zachowywała się przy nim jak dziecko. Wszędzie indziej tak, ale nigdy przy Blackburnie. Po prostu nauczyła się, że jeżeli chce, aby jemu na niej zależało to musi porzucić bycie dzieckiem o wiele szybciej i trzeba dorosnąć. Tak właśnie zrobiła. Po części, bo nauczyła się nosić maskę dorosłości, którą zakładała na każde spotkanie z ukochanym. Znaczy... prawie ukochanym. Bo to, że się całowali, że kupował jej prezenty, że widział, jak ona na niego patrzy przecież nic nie znaczyło. No cóż - dla niej owszem. Kiedyś nawet rozmawiali o jego pracy. Tatuażysta - niezbyt wymagający zawód. Ale nie o to chodzi. Gillian powiedziała mu kiedyś, że zrobi sobie tatuaż - w okolicach kości biodrowej, serduszko z imieniem Klemensa. Jemu nie spodobał się ten pomysł, a Jill nie chciała już drążyć tematu. No więc jakby to powiedzieć... wykonała zadanie. W sumie to był ten prezent, który zamierzała mu podarować na walentynki. A w zasadzie pokazać. Nie ucieszy się? Trudno. Ta pamiątka pozostanie na zawsze. Bo Gillian oprócz tego chciała mu wreszcie wyznać miłość prosto w oczy. Co tam jakieś krótkie dopiski małym druczkiem. Co prawda powiedzenie mu tego ot tak na pewno będzie bardzo trudne, ale spróbuje. No i wreszcie zrzuci z siebie tą rozważną, pełną powagi maskę i pokaże mu się jako prawdziwe... dziecko. Nastolatkę. Czy czymkolwiek tam była. O czym Klemens myślał w tej samej chwili kiedy ona zastanawiała się jak wyznać mu miłość? On oczywiście wpadał na idealne pomysły, jak tu można ten niepełny 'związek' zakończyć. Przecież nic się jeszcze nie wydarzyło. Póki co Gillian tylko się w nim zakochała, tylko oddała mu pierwszy pocałunek, tylko miała nadzieję, że on czuje to samo. A Klemens postanowił sobie 'nie brać niczego na pewnik' - no, jak się uda z nią skończyć to fajnie, jeśli nie to trudno, zawsze możesz spróbować innym razem! To nie fair, Blackburn. Bardzo nie fair. Wreszcie pojawił się na horyzoncie, a radość na twarzy Gillian była wręcz ogromna. Wyobraźcie sobie więc jej zdziwienie, kiedy okazało się, że chłopak jej radości nie podziela. Patrzył jakoś tak smutno, w dodatku przyłapała go na lampieniu się w jej wisiorek. Sam go zrobił. I w tamtej chwili Jill do głowy przyszło, że w pewien sposób go zniszczyła, toteż chwyciła hybrydową kocio-wilczą głowę i zaczęła szukać śladu usterki. W tamtej chwili Klemens już do niej podszedł i sam dotknął wisiorka. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, przez co Gillian zaczęła się zastanawiać, czy tamtej przygnębiony wyraz twarzy zwyczajnie jej się nie przewidział. Blackburn potrafił być taki zmienny... -Klemens... -Odpowiedziała, wsłuchując się w jego głos, gdy tak delikatnie wypowiadał imię 'Gillian'. Uwielbiała go słuchać i mogła to robić całymi dniami. Szkoda tylko, że on mówił tak niewiele. Podniosła główkę, wysoko, żeby spojrzeć mu w oczka. Ale to było za mało, zbyt mało by ją zadowolić. Bez słowa zbliżyła się do chłopaka o ten dzielący ich krok i z ufnością przytuliła twarz do jego klatki piersiowej, jednocześnie obejmując go rękami. To prawda. Ten sklep nie był odpowiednim miejscem do tego typu rozmów. -Klemens... chodźmy gdzieś. Muszę z tobą porozmawiać. A w zasadzie... chcę ci coś pokazać. -Powiedziała cichutko, nadal się do niego przytulając.
Było tylko jedno zwierze, które chciałaby mieć w nowym roku szkolnym, a wakacje były świetną okazją by je zakupić. Weszła powoli do Magicznych Dowcipów Weasley'ów. Wyciągnęła z kieszeni 14 galeonów stwierdzając, że niestety nie zostanie jej po tym zakupie zbyt dużo. Podeszła do sprzedawcy i poprosiła puszka pigmejskiego.
- Różowy czy fioletowy? - usłyszała. - Fioletowy - stwierdziła jednoznacznie - będzie lepiej pasował do zielonych barw mego domu.
Otrzymała zwierzątko i wyszła ze sklepu. Było jednym z najmniejszych puszków, ale miało najpiękniejszy odcień.
Każdy czasem ma ochotę na niezbyt wyrafinowaną rozrywkę, szczególnie jeśli cały dzień biega od sklepu do sklepu, załatwiając różne sprawunki. Nawet dorosłym czarodziejom często oprzeć się pokusie zajrzenia do Magicznych Dowcipów Weasleyów, a co dopiero takim, którzy mogą wciąż uchodzić za smarkaczy! Tak właśnie było w przypadku @Rain E. Xander, która akurat stała przy jednej z półek, oglądając zestaw Cud-Miód Czarownica. Pech chciał, że @Levi Carvey akurat przechodził obok i niechcący potrącił Rain, której wypadł z dłoni flakonik z "Zniewalającymi Bańkami Pierwszej Miłości", rozbijając się na podłodze. Oboje otulił przyjemny zapach fiołków, poczuli się jak po kilku kieliszkach szampana i... spojrzeli na siebie z zachwytem... Spokojnie, to tylko opary, dlatego zakochanie potrwa nie dłużej niż pół godziny, ale kto wie, co może się w tym czasie zdarzyć?
Rain miała już większość rzeczy, które były jej potrzebne do szkoły. Począwszy od książek, aż po nowy kociołek, bo stary zaczął się psuć pod koniec szóstego roku. W sumie myśl o tym, że idzie do ostatniej klasy napawała ją pewną radością. Owutemy zaś ją stresowały już teraz, bo nie była pewna czy poradzi sobie z nimi tak dobrze jak z sumami, które poszły jej niemal śpiewająco. W końcu nie była głupia, dużo się do nich uczyła, nie mogła osiągnąć przecież słabego wyniku, ale owutemów obawiała się znacznie bardziej. Wiedziała, że wraz z tym egzaminem wkroczy w dorosły świat, który nie będzie już tak piękny i kolorowy jak czasy szkolne, kiedy mogła do wszystkiego podchodzić bezstresowo. Za rok będzie już szukać pracy w Hogsmeade i martwić się o to, czy dobrze wybrała przyszły zawód. Ogółem było jej ciężko, już teraz zamiast się wyluzować i oglądać rzeczy w sklepie, myslała o szkole i swojej przyszłości. Akurat oglądała zestaw Cud-Miód Czarownica, gdy nagle poczuła jak ktoś ją potrącił i flakonik z Zniewalającymi Bańkami Pierwszej Miłości wypadł jej z dłoni, a po zderzeniu z podłogą, rozbił się. Od razu poczuła ten przyjemny zapach fiołków, który tak bardzo kochała i spojrzała na chłopaka. W tej chwili wydał się jej zniewalająco przystojny. Uśmiechnęła się uroczo, robiąc do niego maślane oczy. Czuła te dziwne motyle w brzuchu i... Wszystko było inaczej niż jeszcze chwilę temu. Tak jakby wszystkie myśli i zmartwienia odleciały w kąt, a w głowie siedziała tylko myśl o tym, jaki ten chłopak jest przystojny. - Heeej. - powiedziała, przeciągając samogłoskę i wciąż mając wymalowany na twarzy ten uroczy dosyć uśmiech.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Krukon potrzebował przestrzeni. Naprawdę kochał swoje rodzeństwo i uwielbiał spędzać z nimi każdą wolną chwile, ale jednak potrzebował też samotności, aby oddać się własnym myślom. Potrzebował tego jak nigdy dotąd. Sam nie wiedział czemu wyjazd do Grecji, go tak strasznie przytłoczył. Przecież nie było ku temu żadnych powodów, a i tak czuł się dziwnie wyczerpany. Może własnie dlatego wyszedł z domu nie mówiąc nikomu gdzie idzie. Nie powiedział tego Dianie, która prawdopodobnie i tak z łatwością by się domyśliła gdzie poszedł jej starszy brat bliźniak. Z jego słabością do psikusów? Z jego słabością do mioteł i magicznych stworzeń? Były tylko trzy miejsca w Londynie, w które chodził z tak wielką chęcią bez względu na to czy miał lat jedenaście, czy dziewiętnaście. Miejscem tym była ulica pokątna, na której wiecznie się coś działo, na której znajdowały się trzy jego ulubione sklepy. Magiczna Menażeria, sklep ze sprzętem do quidditcha (który na gwałt musiał nabyć, cały) i Magiczne Dowcipy Weasleyów. Z tych trzech miejsc wybrał jednak to ostatnie, bo skończyły mu się już kanarkowe kremówki. No i chciał też pooglądać puszki pigmejskie. Zastanawiał się nad kupnem jednego takiego zwierzaka, ale... Chyba wolał jednak kupić szczura, skoro jego dotychczasowy niedawno zdechł ze starości. Biedaczysko... Diabeł był takim uroczym szczurem. Jeśli szczury w ogóle mogą być urocze, prawda... W każdym razie, wszedł do sklepu pewnym krokiem i od razu zaczął oglądać wszystko, co mijał po drodze. Gdy w końcu dotarł do puszków pigmejskich, uśmiechnął się lekko. Wziął jednego do ręki, a fioletowa puchata kulka wysunęła swój cienki język w poszukiwaniu jedzenia. Demetrius pogłaskał zwierzaka palcem po grzbiecie i zerknął na tabliczkę z ceną. 14 galeonów? Wziął tyle. Ale wciąż nie był pewien czy kupić puszka, czy może faktycznie szczura... Albo te cholerne kremówki, którymi tak bardzo chciał poczęstować Danny'ego... Chłopak stał przed wielkim dylematem, a to, że nigdy nie umiał w takich sytuacjach wybierać jednej rzeczy lub możliwości tylko pogarszało całą tę sprawę. Po dłuższej chwili zabawy ze zwierzakiem, odstawił go na jego miejsce i się odwrócił na pięcie, zamierzając iść w stronę półki ze słodyczami. Nie spodziewał się jednak tego, że całkiem przypadkowo na kogoś wpadnie. Dziewczyna stała do niego tyłem i byłe ruda. Tylko tyle mógł w tej chwili stwierdzić, choć wydawała mu się być znajoma. Gdyby tylko widział jej twarz, od razu by się zorientował, że to własnie ta osoba, która najbardziej psuła mu nerwy. - Przepraszam! To przypadkiem! - powiedział, unosząc lekko dłonie w obronnym geście.
Clary w końcu znalazła chwilę wolnego po powrocie z Grecji. Sama nie wiedziała jakim cudem całe dnie nie miała czasu na cokolwiek. Tu spędziła kilka dni u swojej matki, która nagle się pochorowała a kto jak kto, dziewczyna znała się na eliksirach i musiała pomóc swojej matce. Gdy wyzdrowiała, Clary od razu zaczęła zajmować się poszukiwaniem pracy. Mama tłumaczyła jej, że jeszcze zdąży się napracować, że teraz powinna zająć się nauką. Jednak dziewczyna dobrze wiedziała, że jeśli chce mieszkać sama to musi w jakikolwiek sposób na siebie zarabiać. Nie może przecież mieszkać całkowicie za darmo u Clarissy, która i tak wiele jej oferowała. A jeśli mowa o niej to, Clary nadal nie może dojść do siebie po wiadomości, że ta jest jej siostrą. Dziewczyna uporczywie poszukiwała swojej rodziny bez skutku, a okazało się, że jest dosłownie po drugiej stronie mieszkania. Clary nie mogła tego pojąć to było dla niej za wiele, może też właśnie dlatego wyszła na zakupy, aby móc pomyśleć o tym wszystkim i porządnie się przewietrzyć. Z drugiej strony rok szkolny zbliżał się nie ubłagalnie a dziewczyna nie miała ani jednej rzeczy, która była jej potrzeba na nowy rok. Po wejściu na ulicę pokątną rozejrzała się dookoła. Sama tak naprawdę nie wiedziała od czego ma zacząć. Nowe książki? Przybory potrzebne na zajęcia? Ooo. Magiczne Dowcipy Weasleyów, tak to idealne miejsce, które dziewczyna powinna odwiedzić przed monotonnym kupowaniem rzeczy. Tam przynajmniej może uda jej się pośmiać i odgonić jakoś myśli, które błądzą po jej głowie. Na przemian szkoła, Clarissa i Kieran... czemu życie musiało być tak ciężkie. Miała chociaż nadzieję, że w pracy jakoś odpocznie i nie będzie o tym myślała. Weszła do środka i rozejrzała się, o tak tutaj całkowicie się rozerwie. Miała też zamiar zakupienia czegoś aby zrobić kawał Kieranowi. Tak dawno tego nie robili, zajmowali się jedynie swoimi przyjemnościami. Dziewczyna chodziła od stoiska do stoiska, przeglądając po kolei przedmioty znajdujące się w sklepie. Stanęła przy Wymiotkach Pomarańczowych zastanawiając się czy to odpowiedni na żart dla studenta. Przecież Kieran na pewno by się na nią nie obraził jakby sobie trochę powymiotował, chociaż zastanawiała się czy Krwotoczki Truskawkowe nie byłyby lepsze. Już miała udać się w tamtą stronę gdy nagle ktoś od tylu na nią wpadł. Normalnie nie zrobiłaby z tego jakiegoś większego problemu ale dzisiaj miała jeden z tych bardziej podłych humorów. - Uważaj jak chodzisz - jeszcze zanim odwróciła się już poznała ten głos. Nie da się go rozpoznać, najokropniejszy i najbardziej denerwujący głos na świecie. Rozpoznałaby go nawet jeśli usłyszałaby go z drugiej części Hogwartu. Odwróciła się i spojrzała na chłopaka. - Może okulary Ci kupić skoro nie widzisz gdzie chodzisz? - odpowiedziała naburmuszona, miała ochotę poprawić sobie humor a wychodzi na to, że tylko go sobie pogorszy.
Nie spodziewał się tego. Fakt, może powinien, ale nie spodziewał się tego tak bardzo, że aż zrobił zdziwioną minę gdy zobaczył jej twarz i usłyszał jej głos. Na brodę Merlina i majtki Morgany, Clary była ostatnią osobą, której się spodziewał. I, niestety, już wiedział, że jego humor dzisiejszego dnia będzie jeszcze gorszy niż był wcześniej. A mógł iść do tej głupiej menażerii… Nie dość, że pewnie już teraz nie mógłby się oprzeć urokowi jakiegoś szczura, to jeszcze nie spotkałby Fajfer. Same plusy, nie? Chłopak uśmiechnął się sarkastycznie, słysząc jej tekst. Ciekawe co by było, gdyby nie zakładał rano soczewek? Ciekawe co by było, gdyby wyszedł w okularach. Biedna, nawet nie miała pojęcia o tym, że Dem faktycznie nie ma najlepszego wzroku, a jego wada wymaga od niego noszenia soczewek lub właśnie okularów. Tak bardzo ciekawiło go to, co by powiedziała, gdyby miał na nosie swoje okulary, tak zwane kujonki. Nazwa pasująca wprost idealnie. - To urocze, Fajfer. Trafiłaś w dziesiątkę z tymi okularami. Powinienem je wziąć z domu, może wtedy nie wiedziałabyś co wypowiedzieć tymi swoimi niewyparzonymi ustami - powiedział z przekonaniem i powagą, choć sarkastyczny uśmiech wciąż nie schodził z jego ust. Nie potrafił się powstrzymać. Nie w tej chwili, nie w tym życiu. Przecież kochał sarkazm! Sarkastyczne odzywki zawsze były jego ulubionymi, ale… Kochał też się słownie droczyć, ale to akurat było zarezerwowane bardziej dla rodzeństwa, bo droczył się tylko z osobami, które lubił, a Gryfonka na pewno do nich nie należała. Po jego trupie. Nigdy jej nie polubi. I to nie tylko dlatego, że jest ruda i z charakteru przypomina mu jego byłą. I to nie byle jaką, a właśnie tą, która złamała mu serce, zdradziła go i była jego pierwszą miłością. Uraz do rudych lasek do końca życia. - Tak naprawdę to nie była wyłącznie moja wina, C - zaczął, skracając jej imię do samej pierwszej litery. Nie wiedział czy to lubiła, czy nie, ale i tak zamierzał tak ją dzisiaj nazywać. Nie chciał tracić energii na wymawianie jej całego imienia lub nazwiska. Wolał udawać, grać, że tak naprawdę mówienie do niej per Clary lub Fajfer jest niezwykle męczące, był zdolny nawet zemdleć i zrobić piękną szopkę, ale nie zamierzał nazywać ją Clary. To brzmiałoby zbyt miło, zbyt przyjaźnie, a nie zamierzał być dla niej przyjazny. Nie po tym, jak dowiedział się, że dziewczyna demoralizuje mu Bercię. - Równie dobrze to ty mogłaś się odsunąć i nie stać lub przechodzić aż tak blisko mnie. Powinienem być urażony przez to, że naruszyłaś moją przestrzeń osobistą, bo przebywałaś zdecydowanie zbyt blisko mnie. To dosyć niegrzeczne. Nawet gorsze od przypadkowego wpadnięcia… - Patrząc na nią, kiwał powoli głową, aby dodać zdecydowania swoim słowom. Wierzył w swoje słowa, choć pewnie w innej sytuacji przyznałby rację drugiej osobie. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest najbardziej ogarniętym człowiekiem, który chodzi po ziemi i nieraz jest naprawdę ogromną ciamajda, choć z wiekiem mu się to trochę jednak zniwelowało. Ale wciąż było. Wciąż był ciamajdą w wielu sytuacji. Nieraz na eliksirach zdarzało mu się wrzucić za dużo składników, przez co kociołek robił bum. Lubił eliksiry po tym, jak Kieran go trochę w nich podszkolił, ale wciąż nie był w nich najlepszy. Cóż miał na to poradzić?
ogólnie to wybaczcie, ale pisałam to z telefonu, a że jestem strasznie leniwą bułą to nie chce mi się patrzeć gdzie mam jeszcze kwiatki od autokorekty oprócz tego "odżywki" zamiast "odzywki". Wybaczcie moje lenistwo, miśki! <3
Ostatnio zmieniony przez Demetrius Garver dnia Nie Wrz 03 2017, 19:52, w całości zmieniany 1 raz
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
/przepraszam, wbijam wam, bo pracuję na moją wypłatę <3/
Praca jako sprzedawca w Magicznych Dowcipach Weasleyów na pewno nie była spełnieniem marzeń Ezry. Jasne, przeżywał już gorsze rzeczy. Sama praca nie była aż tak ciężka, nie uważał, żeby się przemęczał, ale idea "klient ma zawsze rację", która musiała mu przyświecać czasami mocno dawała w kość. Każde wejście kapryśnych, rozwrzeszczanych dzieciaków z rodzicami, którzy dla równowagi oglądali produkty z małą dozą pogardy starał się traktować jako sprawdzian umiejętności aktorskich. Od czegoś trzeba było zacząć, nie? Nie zawsze jednak było tak źle. Na przykład dziś. Ezra przeżywał wyjątkowo nudny, przepełniony tykaniem zegarka i od czasu do czasu brzdękiem monet. Wciąż panował okres dużych szkolnych zakupów i ludzie raczej wykosztowywali się na nowych szatach, podręcznikach i kałamarzach, a nie Kieszonkowym Bagnie. To był dzień, w którym Ezra naprawdę kochał swoją pracę. Skoro już miał tak doskonały nastrój, postanowił, że warto zrobić coś więcej niż tylko siedzieć za ladą. Może akurat będzie miał okazję, by przekonać niezdecydowaną osobę, że wybór między Krwotoczkami Truskawkowymi a Omdlejkami Grylażowymi jest niemożliwy i najlepiej kupić i wypróbować oba produkty? Okazało się, że było nawet lepiej! Kiedy tak się przechadzał, Ezra zauważył, że w sklepie zawitał jego dobry przyjaciel. Demetrius zajmował się akurat puszkami, więc nie miał szans zauważyć podchodzącego Ezry, tak jak nie zauważył innej klientki sklepu. Clarke nie spodziewał się, że wyniknie z tego większa dyskusja, a tym bardziej w tak nieprzyjemnym tonie. Wysłuchał słów obu stron, zastanawiając się, czy powinien się wtrącać. Ale nie chciał, żeby mu nagle zaczęli rzucać towarami - nie po to Ezra je układał. - Ale moi drodzy, miejsca w tym sklepie jest wystarczająco dla waszej dwójki - wciął się, klepiąc przyjacielsko Demetriusa po plecach z radosnym uśmiechem, ignorując przestrzeń osobistą, o której chłopak mówił chwilę temu. - Z kłótnią to na ulicę, proszę. Ale podejrzewam, że chcielibyście coś najpierw kupić, a tak się składa, że w tym mogę pomóc. Uśmiechnął się również uprzejmie do Clary, bo pamiętał, że był tu tylko sprzedawcą (chociaż jego nieprofesjonalny, wewnętrzny Ezra był po stronie Demeriego. Dziewczyna niepotrzebnie się denerwowała) Wreszcie coś interesującego działo się w tej pracy.
Dzień jak każdy inny? Nic bardziej mylnego! W Magicznych Dowcipach Weasley'ów nigdy nie było nudy, bowiem z takim asortymentem wypadki przytrafiały się niesamowicie często. Nie chodziło nawet o niesfornych klientów, niestety pracownikom także zdarzały się wpadki. Tego dnia akurat jeden sprzedawca przypadkiem zjadł Wymiotka Pomarańczowego, a ze względu na nietypowe alergie normalne środki zapobiegawcze nic nie dawały i musiał się zwolnić. Personel i tak był już odrobinę okrojony o jedną panią, która wzięła akurat urlop macierzyński. Koniec końców wszystko spadło na głowę @Ezra T. Clarke, któremu nie pozostało nic innego jak zająć się sklepem najlepiej jak tylko mógł. Oczywiście akurat tego dnia ruch był ogromny i cały czas ktoś czegoś potrzebował, Krukon zatem musiał faktycznie się bardzo postarać. Do sklepu wpadła akurat grupka uczniaków, których chłopak mógł kojarzyć z hogwarckich korytarzy - dzieciaki z pierwszej klasy bardzo szybko zainteresowały się różnymi mniej bezpiecznymi zabawkami. Zanim ktokolwiek mógł zareagować, z półki zostało zrzucone jedno małe kieszonkowe bagno*, a pod wpływem uderzenia opakowanie zostało naderwane i produkt rozlał się w kącie, nieprzyjemnie pachnąc i odcinając kawałek sklepu. Największy problem polegał na tym, że jakaś dziewczynka odskakując od bagna niefortunnie się potknęła, a jej torebka zaczęła ginąć w czarodziejskiej mazi. Zamieszanie postanowił wykorzystać jeden z uczniów ze wspomnianej wcześniej grupy, który pokusił się o zwinięcie paczki Proszku Natychmiastowej Ciemności. Bez żadnego wsparcia to na Ezrę spadła odpowiedzialność podejmowania decyzji - pomóc dziewczynce, czy raczej zająć się złodziejaszkiem?
W zależności od wybranej opcji, rzuć kością!
Rycerz:
1, 2 - próbujesz, ale niestety nie udaje ci się wyciągnąć torebki dziewczynki. Twoje działania sprawiają, że zapada się jeszcze głębiej. Doskakuje do ciebie mama poszkodowanej, która żąda rekompensaty w postaci zniżki na wybrany produkt. Płacisz z własnej kieszeni (tracisz 20g). 3, 4 - jakimś cudem udaje ci się wyciągnąć torebkę! Wspaniale, jeden kryzys zażegnany! 5, 6 - przy okazji potrącasz jedną szafkę i do bagna wpada paczka kanarkowych kremówek, ale akcja uratowania torebki kończy się sukcesem. Teraz tylko pytanie brzmi, czy uda ci się jakoś skombinować nowe ciastka, zanim ktoś z szefostwa zorientuje się, że w spisie asortymentu czegoś brakuje? Lepiej poszukaj dobrego kucharza...
Stróż prawa:
1, 2 - chcesz złapać złodzieja, ale ten otwiera paczkę Proszku Natychmiastowej Ciemności. Kiedy efekt zaczyna słabnąć okazuje się, że chłopak i jego znajomi uciekli, a po drodze ukradli jeszcze Powtarzającego Wisielca. Niestety wszystko spada na twoją głowę i musisz wrzucić do kasy własne 20g. 3, 4 - okazuje się, że dzieciak tylko się zgrywał przed znajomymi. Kiedy tylko podchodzisz, błyskawicznie oddaje paczuszkę i przeprasza, po czym opuszcza sklep z podkulonym ogonem. 5, 6 - zajmujesz się sprawą, ale znikąd pojawia się jakiś mężczyzna i zaczyna się wykłócać - okazuje się, że to ojciec małego złodzieja, który jest przekonany o niewinności syna. Ciężko go przegadać, a w sklepie dalej panuje zamieszanie przez powstałe w kącie bagno. Ostatecznie chłopiec oddaje paczkę Proszku, ale jego ojciec obiecuje, że szefostwo dowie się o całej sprawie i "nieprzyjemnym traktowaniu klientów". Może warto jakoś sytuację załagodzić?
UWAGA! Pamiętaj, że jeśli chcesz użyć jakiegoś zaklęcia, to musisz rzucić kostką na zakłócenia magiczne (kostka opisująca powodzenie wcale nie świadczy o tym, że wszystko idzie idealnie - równie dobrze możesz radzić sobie bez użycia różdżki!).
*Kieszonkowego bagna raczej nie da rady usunąć prostymi zaklęciami, lepiej je jakoś osłonić lub zostawić dla szefostwa. W razie pytań lub wątpliwości zapraszam na PW @Leonardo O. Vin-Eurico albo GG (1807569).
Jeśli twoja odpowiedź będzie miała ponad 2000 znaków, poza rozliczeniem punktowym (za reakcję na post MG) możesz zgłosić się również po pieniężne (100% wypłaty).
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
To był dobry dzień - nie miał pojęcia dlaczego, ale w ostatnim czasie w sklepie panował duży ruch, co przekładało się na wysokie obroty, a to z kolei sprawiało, że jego szefostwo było bardziej zadowolone i przy tym wyrozumiałe. Optymizm Ezry nie dał się nawet zachwiać, gdy jego współpracownik musiał wziąć przymusowe zwolnienie - nie pierwszy raz zostawał sam na posterunku, racja? Mimo że Clarke dwoił się i troił, nie było możliwe, aby dopilnował każdego klienta. Akurat zajmował się przyjazną kobietą w średnim wieku, szukającą jakiegoś prezentu dla swojego chrześniaka, gdy do sklepu weszła grupka dzieciaków. Ezra wiedział, wiedział, że to się źle skończy. Obserwował ich jednym okiem, próbując jak najszybciej skończyć rozmowę z klientką. Zanim jednak zdążył jakoś zareagować, jeden z niziołków strącił z półki kieszonkowe bagno, które rozlało się po podłodze. Nie przejmując się dłużej kulturą, doskoczył do grupki z bardzo groźną miną. - Jeśli jesteś za niski, by sięgnąć produkt, należy poprosić o pomoc sprzedawcę - wycedził do winowajcy, jednocześnie jednak analizując szkody. Na szczęście miejsce łatwo można było zabezpieczyć i gdyby nie niefortunnie zagłębiająca się w maź własność jednej dziewczynki, Ezra nawet nie byłby tak zirytowany. - Proszę, żeby wszyscy się odsunęli - powiedział głośno, bo naturalnie jak przy takich sytuacjach, na około zbierać zaczęła się grupka gapiów. Ezra już miał się wychylić, aby wyciągnąć torebkę, ale w tym samym momencie kątem oka zauważył, że jeden z dzieciaków próbuje wykorzystać sytuację - takie amatorskie numery przy wprawionym złodzieju? Błyskawicznie wyciągnął różdżkę, chcąc zaklęciem zatrzasnąć drzwi, jednak magia postanowiła zaszwankować i zamiast tego, otworzyły się na oścież. Ezra mógł rzucić się na pościg; nie wątpił że dogoniłby jedenastolatka z łatwością. Stwierdził jednak, że opanowanie sytuacji w sklepie było ważniejsze. Torebka w tym czasie zdążyła zapaść się jeszcze głębiej i teraz Clarke musiał przytrzymać się najbliższej szafki, aby do niej dosięgnąć. Choć ten manewr wyszedł bezbłędnie, paczka kanarkowych kremówek, stojących zbytnio na krawędzi półki, trafiła prosto do bagna. Nawet nie było czego ratować. - Proszę, mam nadzieję, że będzie się jeszcze do czegoś nadawać. - Szczerze wątpił. Nie wiedział jak spiera się bagno, ale skoro trudno było je usunąć z podłogi, to co dopiero z materiału? - Carpe Retractum - zaklęciem przyciągnął do siebie jedną z szafek, ustawiając ją tak, by stanowiła barierę. Jeden kryzys zażegnany. Nie martwił się teraz o złodziejaszka - Clarke miał dobrą pamięć do twarzy i jeśli miał jeszcze raz zobaczyć kogokolwiek z tej grupki w Magicznych Dowcipach, lepiej żeby mieli się na baczności. Po drodze otworzył okna, chcąc wywietrzyć pomieszczenie. Teraz bez wątpienia przez jakiś czas nie będą martwić się o nadmiar klientów... Tylko co z tymi kremówkami? Ezra przez chwilę się wahał, po czym wyciągnął kawałek pergaminu, żeby szybko naskrobać kilka słów z prośbą o pomoc. W tym momencie tylko jedna osoba przychodziła mu do głowy...
Kostka: 2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 17 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0
Wydawałoby się, że sytuacja została opanowana... Niestety do sklepu akurat wszedł właściciel, któremu nieszczególnie spodobało się panujące w pomieszczeniu zamieszanie. Nieprzyjemny zapach, zniszczone kieszonkowe bagno, nowe umeblowanie i ubytek w asortymencie. Do tego mama dziewczynki ze zniszczonym plecakiem postanowiła wyżyć swoją frustrację na @Ezra T. Clarke, obwiniając go o cały bałagan. Na ten widok właściciel nie miał innej możliwości, jak po prostu zareagować. Zdenerwowana klientka otrzymała zniżkę na niektóre produkty, za pomocą zaklęć udało się w końcu zniwelować zapach wydzielany przez bagno, a ono samo również ostatecznie zniknęło. Wszystko to wykonane zostało bez słowa w stronę biednego pracownika. W końcu przyszedł czas na wyjaśnienia i teraz już wszystko zależało od tego, jak Krukon przedstawi sytuację. Na chwilę obecną wyglądało to bardzo źle!
Rzuć kością!:
1, 3 - szef jest w kiepskim humorze, a twoje wyjaśnienia niewiele dają - przy okazji "wkopujesz" kolegę, który zwolnił się przez zjedzenie Wymiotka Pomarańczowego (kto by pomyślał, że nie poinformował szefa o swoim wypadku?). Dostajesz solidną pogadankę o tym, jak to na dzieciaki trzeba lepiej uważać i jak istotne jest branie odpowiedzialności za własne czyny. Musisz uzupełnić braki, zatem na następny dzień potrzebne ci kanarkowe kremówki i 14g za Proszek Natychmiastowej Ciemności! 2, 5 - kończy się na krótkiej reprymendzie. Szef dochodzi do wniosku, że nic poważnego się nie stało, a wszelkie szkody gotów jest pokryć z finansów sklepowych. Musisz posprzątać, ale poza paroma krzywymi spojrzeniami nic się nie stało. RZUĆ RAZ JESZCZE! Parzysty wynik - kiedy sprzątasz zauważasz, że z klatki uciekł jeden wyjątkowo nieznośny puszek pigmejski. Nie daje się odstawić na miejsce, a ciebie notorycznie podgryza i w niczym nie przypomina kochanego zwierzaczka... a jednak nie daje się odsunąć ani na milimetr. Trudna miłość? Szef dyskretnie przymyka na to oko, możesz zatrzymać puszka! Nieparzysty wynik - podczas sprzątania nie zauważasz leżącej na podłodze paczki Wymiotków, potykasz się i niefortunnie lądujesz tak, że uderzasz ramieniem o regał. Pomijając fakt, że będzie ci to zapewne doskwierało w najbliższym czasie, twoja różdżka ląduje w pudełku z tymi Lipnymi! Nie chcesz zdawać się na los i próbujesz wypatrzeć swoją różdżkę - udaje ci się przy drugim podejściu. Cóż, zdobyłeś przy okazji Lipną różdżkę! 4, 6 - niby wszystko w porządku, ale szef narzuca dodatkowe godziny i chyba utoniesz w sprzątaniu. Kiedy w końcu po zamknięciu zabierasz się za porządki, nie zauważasz, że jedna torebeczka Proszku Natychmiastowej Ciemności została naderwana. Czy te dzieci mają jakąś niszczycielską siłę? Tak czy inaczej, przy podnoszeniu w powietrze unosi się trochę ciemnych drobinek, a kilka z nich wpada ci do oczu. Zupełnie tracisz wzrok! Nie możesz tak zostawić sklepu, ale kompletnie nic nie widzisz. Chyba po prostu musisz wezwać pomoc...
Jeśli według kostek zdobywasz jakiś przedmiot, koniecznie zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
On naprawdę chciał dobrze. Może nie uważał pracy sklepikarza w Magicznych Dowcipach za swoją ukochaną pracę, ale skoro już ją dostał to zawsze wkładał w nią sto procent wysiłku. Cierpliwie znosił humorki klientów, przynosząc, podając, odnosząc i radząc w każdej kwestii. I jak mu się to zwracało? Pod postacią rozwydrzonych bachorów, rozwalających sklep i jeszcze gorszej matki, która sama nie potrafiła upilnować własnej córki. Do kobiety nie docierały żadne racjonalne argumenty, Ezra jednak wiedział, że nie może pozwolić sobie na wyczerpanie cierpliwości. Z tego wszystkiego zupełnie nie spostrzegł, że do sklepu wkroczył jego szef i zorientował się w tym dopiero wtedy, gdy został odsunięty na drugi plan, aby ktoś bardziej kompetentny mógł zająć się tą sprawą. Clarke pokornie wrócił za ladę, obsługując klientów i kątem oka obserwując jak właściciel zajmuje się tym całym bałaganem - nie wiedział, czy to pierwszy taki wypadek z bagnem, ale mężczyzna zadziwiająco sprawnie się go pozbył, co pozwalało sądzić, że nie... Najbardziej Ezra obawiał się pogadanki. W razie czego był gotowy z własnej kieszeni zwracać za te wszystkie szkody, zależało mu tylko na tym, aby utrzymać stanowisko. Mimo wszystko była to pierwsza praca, której Ezra w ogóle się podjął i zdążył na prawdę się przywiązać. Poza tym, wyrzucony? Jak żenująco by to brzmiało? Na szczęście sprawa rozeszła się po kościach, bo wszystko, co Ezra musiał zrobić to sprawić, aby przed następnym dniem w sklepie lśniło czystością. Oznaczało to kilka dodatkowych godzin pracy, ale kto by się tym przejmował? Kiedy jego zmiana wreszcie się skończyła, a ze sklepu pozbył się już wszystkich, z ulgą zamknął drzwi na klucz i zabrał się za porządkowanie, kompletnie nie używając przy tym różdżki. Zbyt obawiał się, że przez zakłócenia magicznie poważnie coś zepsuje, a tego byłoby już z wiele. Gdy już zbliżał się do końca, podniósł porzuconą paczuszkę Proszku Natychmiastowej Ciemności, chcąc odłożyć go na miejsce, ale wtedy z niewielkiego naderwania uniosły się ciemne drobinki, wpadając Krukonowi do oczu. Natychmiast upuścił paczuszkę, pocierając oczy, które nagle zaczęły mu intensywnie łzawić, nagle spowite gęstą ścianą ciemności. Sądził że to tylko chwila, że zaraz proszek opadnie... Ale po kilkunastu sekundach ustawicznego mrugania zorientował się, że problem leży gdzieś indziej - w jego oczach! Trochę panikując, (trochę bardzo panikując, Merlinie, on właśnie siedział sam, zamknięty od wewnątrz w cholernym sklepie przepełnionym niebezpiecznymi dla zdrowia gadżetami i jeszcze nic nie widział!) chwiejnym krokiem odnalazł drogę do lady i dotykiem odnalazł pergamin. Kiedy jednak chciał pochwycić pióro, ręką potrącił małe opakowania produktów promocyjnych, które rozsypały się po całej podłodze. Zaczynał rozumieć, dlaczego Leonardo wyładowywał swoją złość na worku treningowym...
Kostka: 4
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nie odmawiałam pomocy w zasadzie nikomu, chociaż list od Ezry mnie zaskoczył - był ostatnią osobą, której próśb bym się spodziewała. Nie sądziłam, że nie wiedział o moim ostatnim spotkaniu z Leonardem, więc z początku chciałam odmówić pod byle pretekstem lub faktycznie wysłać mu kanarkowe kremówki sową, na drugi dzień unikając go jak ognia. Potem jednak uznałam, że powątpiewam w ten sposób dostawy i z wielkimi oporami zebrałam się, by dostarczyć zamówienie pod właściwy adres. Trafiam akurat na zamknięcie - mam cichą nadzieję, że zdążyłam dotrzeć tu przed szefem, a widok błądzącego po omacku chłopaka wprawia mnie w osłupienie. - Ezra? - Pukam w szybę, choć dziwne zachowanie Krukona zaczyna mnie niepokoić. Nie potrafiłam zrozumieć co on wyprawia, więc niewiele myśląc otworzyłam sobie drzwi zaklęciem, udanym dopiero za czwartym razem. - Stój w miejscu. - Żądam, zamykając za sobą drzwi na zamek, by już nikt poza mną nie wszedł do środka. - Coś ty zrobił? - Ciastka odstawiam bezpiecznie na stolik, po czym szybkim krokiem podchodzę do Krukona, zaciągając go siłą na pobliskie krzesełko. Sadzam go tam - marną - siłą przytrzymując go za ramiona. - Siedź tu i się nie ruszaj. - Widok pobojowiska jakie zastałam z początku w dziwny sposób mnie cieszy. Uświadamiam sobie, że nawet ja pracując w cukierni trzymałam czystość na najwyższym poziomie, za co pani Chambers chyba kochała mnie nad życiem; potem z kolei dopadły mnie wyrzuty sumienia i chęć pomocy. Nie mogłam pozwolić, żeby Krukon spędził tu kolejne kilka godzin, bądź naraził się szefowi. - Jak się tego pozbyć? - Pytam, kiedy zauważam opakowanie rozsypanego proszku. Nie mam zresztą pojęcia co to jest, bo nigdy nie byłam zbyt rozrywkową stroną, skorą do robienia innym żartów.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie spodziewał się, że ktokolwiek przyjdzie mu na pomoc, bo wśród jego znajomych niestety brakowało jasnowidzów. Ludzie obojętnie omijali sklepową witrynę, nie mając pojęcia o problemach, które przeżywał jeden z pracowników. Ezra podejrzewał, że nie będzie miał wyboru, jak napisać niezgrabnie jakąś krótką notkę do Leonardo (na przykład "praca, przyjdź" było chwytliwe) z nadzieją, że zrozumie istotę sprawy. Zanim jednak sowa miała do niego dotrzeć... Tak, Ezra mógł przesiedzieć tu nawet i pół nocy. Zmarszczył brwi, słysząc pukanie w szybę i nieco niewyraźny głos, jakby rozbrzmiewający jego imieniem. Nie miał pojęcia, do kogo owy głos należy, wniosek był jednak prosty; świat sam zesłał mu wybawiciela. Automatycznie zaczął postępować w kierunku dźwięku, dzierżąc w dłoni pęk kluczy (wybranie właściwego zajmie mu wieczność, serio) i o mały włos nie poślizgując się na czymś leżącym na podłodze. Usłyszał charakterystyczne zgrzytnięcie zamka i następujące po nim żądanie, by zaprzestał poruszania się. - Padme? - zdumiał się, naprawdę nie spodziewając się, że dziewczyna się pofatyguje. Tym bardziej, że gdyby nie te wszystkie zawirowania, zapewne pocałowałaby klamkę. - Spadasz mi z nieba. - Pozwolił Krukonce pociągnąć się na krzesło i nie marudząc na jej rządzenie się. Jakoś mógł przeżyć taką ujmę na honorze i oddać kobiecie pałeczkę. - Grupka dzieciaków zmarnowała mi cały dzisiejszy dzień. Rodzice na smyczy powinni je trzymać - zaczął narzekać, wspominając po kolei wydarzenia tego dnia. - Rozlane bagno, kradzież, kremówki. Jeszcze szef przyszedł i to wszystko zobaczył. A teraz straciłem wzrok. Myślisz że to jakaś karma? - Nie pamiętał, żeby ostatnio robił cos bardzo złego, za co zasługiwałby aż na taką karę. W ogóle był bardzo miły... - To czyli proszek? Nic się nie stanie, jeśli podniesiesz ostrożnie. Ja po prostu nie wiedziałem, że jest naderwany i proszę. Natychmiastowa ciemność. Działa bez zarzutu - westchnął ciężko, myśląc o tym, że może lepiej by Padme niczego nie ruszała, nie chciał, żeby i ona ucierpiała. - Ale nie wiem jak usunąć działanie. Głupio mi prosić cię o kolejną przysługę... Ale pomożesz mi dotrzeć do Munga? Nie chciałbym oślepnąć na zawsze. Mimo głupiej sytuacji, uśmiechnął się lekko, wstając z krzesła i na oślep szukając ręki Padme, żeby wręczyć jej kluczyki. Musieli w końcu zamknąć porządnie sklep, by zwykle alohomora nie mogło otworzyć drzwi. Podczas poruszania się, cały czas potrzebował asekuracji Padme. W innym wypadku pewnie mógłby przewrócić po drodze kilka szafek. Złapał ją lekką pod ramię, skupiając się na celu i teleportując ich do Munga - zaufanie Krukonki do niego było zadziwiająco wielkie. Z drugiej strony, jakby się rozszczepili i tak znajdowali się w drodze do Munga. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło...
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Uśmiecham się na opowieść Ezry, bo chcąc nie chcąc znane są mi takie historie z dziećmi w roli głównej. Nie raz ani nie dwa musiałam sprzątać pobojowisko, które po sobie zostawiały, łącznie z brakami w asortymencie. Nie rozumiałam kto je tak wychowywał, ale byłam pewna tego, że gdyby kiedykolwiek dane mi było mieć dzieci to trzymałabym je chyba krótko. Na szczęście nie zanosiło się na to w najbliższym czasie, chociaż już teraz mogę poczuć się jak odpowiedzialna mama, która musi ratować swoje podopieczne. Zerkam przelotnie na proszek i podchodzę z powrotem do krzesełka. - Najsłodsza Morgano, pytam jak go zmyć z oczu, a nie z ziemi! - To, że to proszek, który oślepia jestem w stanie zauważyć po kolorowej etykietce. Na wieść o Mungu i teleportacji łącznej chyba dopada mnie lekkie przerażenie. Po pierwsze, miałam teleportować się ze ślepcem? Nie wierzyłam tak mocno w jego zdolności i wolałam zaprowadzić go tam na nogach. Po drugie, te zabawki były tak niebezpieczne? Kto to w ogóle dopuścił do sprzedaży? Nie rozmyślam jednak długo, gdy nagle dostaję do jednej ręki pęk kluczy, a w drugiej trzymam już rękę Krukona. Nie odmawiam mu pomocy, chociaż próbuję przekonać do spaceru, na co było za późno - niemal od razu po zamknięciu drzwi na wszystkie spusty czuję znajome uczucie znikania.
* * *
Wizyta w szpitalu zestresowała mnie, ale tylko przez to, że przecież nie tak dawno spędziłam na jednym z oddziałów w Walii kilka tygodni. Liczyłam na to, że Ezra nie dostrzeże (po wyleczeniu) mojego zdenerwowania i usilnego powstrzymywania się przed ucieczką. Dziwne uczucie, że jestem obserwowana znowu mi towarzyszyło, gdy wciskałam się nerwowo w najodleglejszy kąt poczekalni. Nie potrafiłam jeszcze walczyć z tymi stanami lękowymi - widok całego i zdrowego Krukona wywołuje we mnie jednak niesamowicie wielki entuzjazm. Bez słowa chwytam go za rękę i niemal szarpię w kierunku wyjścia, oddychając głęboko, jakbym została pozbawiona tlenu. - Nie komentuj. - Mówię tylko i pozwalam, żebyśmy znowu teleportowali się do sklepu. - Już ci lepiej? - Pytam po raz setny, jak nie milionowy, rozglądając się znowu po sklepie. - Musiałeś nieźle nabroić, skoro karma zadziałała na taką skalę. - Wzdycham, nawiązując do wcześniejszych narzekań, a potem bez słowa biorę miotłę i zamiatam podłogę, łącznie z resztką przeklętego proszku. - Kremówki leżą na stole, ale lepiej ich nie dotykaj. Nie zamierzam zarywać nocy, żeby babrać się w bitej śmietanie. - Stwierdzam, zatrzymując się przy regale. Odłożyłam miotłę na bok, zabierając się za układanie produktów na swoim miejscu.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czuł, że dziewczyna go mimo wszystko rozumiała, nawet jeśli nie widział, że na jej ustach wymalował się ładny uśmiech, gdy streszczał jej historię swojej dzisiejszej tragedii. Jego właściwie aż tak nie dziwiło nieodpowiednie zachowanie młodzików, biorąc pod uwagę, że równie dużo problemów sprawiła mu opryskliwa matka. To po prostu przechodziło z pokolenia na pokolenie. - Och, przepraszam. Nie skojarzyłem - zaśmiał się z własnej niedomyślności, ale po takim wyczerpującym psychicznie dniu, czy ktoś mógł go za to winić? Niestety nie mieli całej nocy, żeby spacerkiem dotrzeć sobie do Munga. Poniekąd dla Padme teleportacja była nawet bezpieczniejszym wyborem - panowanie nad ślepcem i kierowane nim było sporą odpowiedzialnością. W kwestii przenoszenia się, Ezra nie czuł ogromnych obaw, bo mimo że nic nie widział, pozostawał w pełnej świadomości swoich czynów. Ponad to, egzaminy zdawał na prawdę ładnie, Padme była w dobrych rękach.
***
Sprawa była znacznie prostsza niż podejrzewał. Uzdrowiciel na jego widok jedynie krótko się zaśmiać, jakby podobne przypadki nie były mu obce. Ezra grzecznie sobie siedział, pozwalając mężczyźnie robić swoje i po kilkunastu minutach był już całkowicie wolny - w ogóle to miał wrażenie, jakby świat nagle stanął w wyraźniejszych kolorach. Na widok Padme chciał uśmiechnąć się szeroko, jednak dziewczyna najwyraźniej nie miała nastroju. Złapała go za rękę, wyciągając z budynku pospiesznie. Ezra byłby kretynem, gdyby nie zauważył, że miało to jakieś głębsze dno. Ugryzł się jednak w język, spełniając prośbę Padme. Był już to kolejny raz i być może Clarke wkrótce mógł zacząć być bardziej dociekliwy... - Tak, tak, już wszystko w najlepszym porządku, dziękuję Ci - zapewnił ją. Było to miłe pytanie, niezależnie od tego czy słyszał je już sto razy, czy tysiąc. Westchnął, zbierając promocyjne produkty i równo układając je na ladzie, w międzyczasie gdy Padme zamiatała. - Mam nadzieję, że klątwa pryśnie o północy, bo chciałbym wrócić do domu bez kolejnych przygód. Jego wzrok padł na pozostawione wczesniej przez Padme ciastka i sięgnął do nich dosłownie w momencie, gdy Krukonka zaczęła mówić. Ściągnął lekko brwi, stwierdzając, że może ma rację nie chciałby zniszczyć tych kremówek przy Padme. - Wiesz co? Jesteś niesamowita, naprawdę - skomplementował ją, podchodząc bliżej i pomagając w układaniu rzeczy na wyższych półkach, czego swoją drogą Padme też nie musiała robić. - I nie mam pojęcia jak mogę ci się odpłacić. Jeśli czegoś potrzebujesz lub będziesz potrzebować, to wiesz, po prostu daj znać. - Nie była to pusta obietnica, w końcu Clarke wiele jej zawdzięczał. Poza tym, nie chciał mieć negatywnych stosunków z byłą Leonardo, którą mimo spięć, Vin-Eurico zdawał się lubić. - Wybacz pytanie, ale skoro ze mną już dobrze, jak ty się czujesz? - było w tym zasilane ziarnko zainteresowania - Ezra potrafił rozpoznać zwykłe zmęczenie i dostrzec, że problem znajdował się znacznie głębiej. To od Padme zależało jednak, czy zechce się swoimi wątpliwościami podzielić. Nie zamierzał dociekać, jeśli nie. Teraz już mieli na koncie wspólna przygodę, a to i tak był znaczny postęp w ich znajomości.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
- Do północy już niedaleko, Kopciuszku. Trochę nam zeszło w szpitalu. Nie zgubiłeś pantofelka po drodze? - Zażartowała, kontrolnie zerkając na obuwie Krukona - tego by jeszcze brakowało, gdyby w całym zamieszaniu pogubił buty, różdżkę, czy portfel. Tym samym zasugerowała mu, by sprawdził czy ma wszystko przy sobie. Patrząc na jego szczęście w dniu dzisiejszym niczego nie mogła być pewna. Uśmiechnęła się na te wszystkie komplementy i czuła, że aż obrasta w piórka. Świadomość, że chociaż tyle dobrego jej się dzisiaj udało, była przyjemna, ale wrodzona skromność zmusiła ją do nonszalanckiego machnięcia ręką. - To nic takiego, Ezra. Nie musisz mi się w żaden sposób odwdzięczać. - Uznała spokojnie, ustawiając ostatnie pudełko na wystawie. Później chwyciła z powrotem miotłę, powracając do zamiatania podłogi i wymiatania każdego brudu, który dzisiaj powstał. Na pytanie wzruszyła z kolei ramionami. Cóż mogła mu odpowiedzieć? Nie znali się na tyle, by mogła powiedzieć mu prawdę, że wciąż jest dziwnie, niezbyt dobrze, ale jakoś sobie radzi i że ostatnio Leonardo dowiedział się od niej o wiele więcej, niż powinien. Ostatecznie uznała, że białe kłamstwo będzie najlepszym rozwiązaniem. - Coraz lepiej, nie narzekam za bardzo. - Częściowo mówiła prawdę, bo faktycznie w ostatnim czasie czuła się lepiej, a przejściowe okresy złego humoru zdarzały się każdemu. Kłamała, bo dalej nie mogła poradzić sobie ze świadomością tego, że jej zaufanie zdradził ojciec. - Jakoś sobie radzę, wbrew temu jakie plotki słyszałeś. Znaczna część z nich jest wyssana z palca. - Nie była niemiła, a jedynie nawiązywała do treści listu, który dostała. Szybko poradziła sobie z podłogą, zgarniając ze stolika kremówki - zamierzała dołożyć je w miejsce strat, ówcześnie wycierając blat. - Trzeba zmyć podłogę, w razie gdyby ten cholerny proszek miał magiczną moc przyklejania się do ziemi. - Zarządziła, czując się prawie jak u siebie w pracy. Nie czuła, że robi coś złego - w końcu Ezra w każdej chwili mógł kazać jej po prostu wyjść. - Szef już wszystko widział?
Jako że z Lysandra był też niezły jajcarz, stwierdziłem, że prezenty ze sklepu Magicznych Dowcipów Weasleyów przypadną mu do gustu. Miałem nadzieję, że uda mi się je załatwić równie szybko co zamówienie z Borgina. Zaskoczyli mnie pozytywnie - paczka dotarła jeszcze wcześniej!
Szanowni Państwo,
Uprzejmie proszę o zrealizowanie mojego zamówienia na kamyki ukrycia oraz uszy dalekiego zasięgu. Jeśli istniałaby taka możliwość, proszę o odesłanie wyżej wymienionych przedmiotów tą samą sową. Posiada ona w sakiewce przy nodze odliczoną kwotę pieniężną. Uwaga - dopóki nie otrzyma zamówienia, dotkliwie dziobie!
Z poważaniem, Calum Dear
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
/jakiś czas temu, możliwe, że bardzo dawno temu Bridget niespecjalnie mogła sobie pozwolić na odwiedziny w Londynie, głównie z powodu Lotty i jej zbliżającego się rozwiązania, wobec czego zmuszona była pisać listy bezpośrednio do sklepu, by dokonać zamówienia. Początkowo chciała kupić te uszy dla Clary z powodu zbliżających się urodzin dziewczyny, lecz okazało się, że ten gagatek posiadał już swoje... Ciekawe tylko skąd?
Szanowni Państwo,
Chciałabym zamówić u Państwa dwie pary uszu dalekiego zasięgu. Do listu dołączam kwotę pieniężną, która powinna pokryć zakup oraz wysyłkę. Adres na odwrocie.
Idąc ulicą Pokątną rozważałem wszystkie opcje podczas których mógłbym zarobić szlaban albo przynajmniej ujemne punkty, żeby przegonić Ette - nie chodziło mi przecież o te sto galeonów (bo wkrótce miałem zacząć zarabiać kupę forsy), ale o honor - to były moje ostatnie tygodnie w Hogwarcie i skoro wiedziałem, że nie jestem w stanie zostawić w tej szkole śladu w postaci odznak, dyplomów i pucharów (chyba że quidditchowych) to chciałem przynajmniej dobrze się bawić i zostać w jakiś sposób zapamiętanym. Podczas tych rozmyślań wpadłem do sklepu z magicznymi dowcipami Weasleyów- po dłuższej przechadzce miedzy regałami nie dostrzegłem nic co bardziej by mnie interesowało, więc finalnie wziąłem dwie kanarkowe kremówki i po uiszczeniu odpowiedniej kwoty wyszedłem ze sklepu.