Jeśli zgłodniałeś i zmarzłeś, to nie mogłeś trafić lepiej! Pod Żarłocznym Trollem zawsze wrze jak w ulu, sympatyczne kelnerki o macierzyńskim usposobieniu kręcą się między stolikami, dopytując się, czy wszystko smakuje i czy nie podać czegoś jeszcze.
Chcesz coś zjeść? Rzuć kostkami! 1 - Ojej, Gruba Sally, zapałała do ciebie wielką sympatią i uznała, że wyglądasz strasznie mizernie, dlatego nie pytając, na co masz ochotę, przyniosła ci ogromny stek z kołkogonka w bąbelkowym sosie. Wygląda wspaniale, ale czy podołasz takiej porcji? 2 - Jakoś nie mogłeś się zdecydować, więc wybrałeś potrawę, której nazwa najbardziej ci się spodobała, a był to Rozhasany Hipogryf, smakowita sałatka z kurczakiem. 3 - Dzisiaj masz ochotę na coś naprawdę ostrego, dlatego zamawiasz Smocze Naleśniki, jednak nie wziąłeś pod uwagę, że są naprawdę ostre i zacząłeś ziać ogniem, spopielając serwetki i obrus. To dopiero widowisko! 4 - Wygląda na to, że w natłoku obowiązków kelnerka pomyliła zamówienia i przed twoim nosem wylądował talerz z Zapiekanymi Paluszkami. O reklamacji nie może być mowy, więc wolisz spróbować, czy głodować? 5 - Zima dała ci już w kość, więc nazwa "Merlin na Bahamach" bardzo podziałała na twoją wyobraźnię. Już po chwili pałaszowałeś doskonałą sałatkę, marząc o cieple i wakacjach w jakimś ciepłym kraju. 6 - Zamówiłeś pierwszą lepszą potrawę, którą okazały się być hopki-ukropki, rosyjski przepis, ale bardzo rozpowszechniony we wszystkich zimnych krajach. Nie wiedziałeś tylko, że twoje jedzenie zacznie uciekać w radosnych podskokach. Dalej, goń je, zanim rozbiegną się po całej restauracji!
Cedric przybył do Lynwood zaledwie wczoraj i pomimo tego co pisał w liście do Scarlett, to absolutnie nie nuda zmusiła go do wyjazdu z Bentham, gdzie planował spędzić całe ferie. Co nie okazało się najlepszą decyzją też z tego powodu, iż zamiast planowo przeleżeć w swoim łóżeczku przez dwa tygodnie, musiał wstawać skoro świt (godzina pierwsza po południu dla Ceda była godziną nieistniejącą) i pomagać temu szalonemu stworzeniu, które znęcało się nad biednym Bennettem, dając upust swej matczynej wściekłości w dziwnych rozkazach i nakazach, które brzmiąc obco, niemalże jak w innym języku, mogły być rozumiane jako WSTAWAJ CEDRIC BO ŻYCIE SPĘDZISZ W TYM ŁÓŻKU lub JAK NIE TA TO INNA CEDRIC, WSTAWAJ. Zapewne jesteście ciekawi, skąd bestia - zwana panią Bennett - miała informacje, które mogła użyć w drugim, szaleńczym okrzyku? Cedriczek prawie wszystko wyśpiewał Nelly, próbując zrzucić z siebie trochę tego ciężaru, co było może niezbyt męskie, ale prawda jest taka, że Bennett nigdy nie był w sytuacji, która tak długo i jednostajnie go męczyła, obdzierając jego życie z radości oraz przyjemności, którą czerpał z leniuchowania, kiedy jego samego przepełniało poczucie tego, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Najszczęśliwszą osobą na świecie, która może przespać cały dzień! A teraz wszystko się posypało. Dlatego dobrze, że na miejsce spotkania, Scarlett wybrała miejsce w raczej niezbyt uczęszczanej części miasteczka. Ced czuł się jak życiowa porażka i nie miał ochoty na kontakt z tymi wszystkimi, obrzydliwie zadowolonymi ze swojego życia ludźmi, chociaż mimo to, chciał ujrzeć Scarlett w szczycie formy. Był pewien, że jej się układa. Nie zdążył się jeszcze rozejrzeć po mieście i stwierdzić, które miejsca są warte odwiedzenia, ale szyld nad restauracją go urzekł. Miał nadzieję, że ta nieco jarmarczna, ale w gruncie przytulna atmosfera "Pod Żarłocznym Trollem" nie jest jedynie chwilowym złudzeniem, które towarzyszyło takim miejscom, których przytulność i ten pozorny czar były wytworzone przez właścicieli z zimnym wyrachowaniem, a jest to całkowicie realne wrażenie i drzwi zaraz się nie otworzą, wpuszczając tysiąc nastolatków, z otwartymi wizbookami, na których namiętnie umieszczają zdjęcia jedzenia. Usiadł gdzieś pod ścianą, a z zamówieniem jeszcze postanowił poczekać. Zaczął natomiast nerwowo bębnić palcami o stół, serce podskakiwało mu z każdym skrzypnięciem drzwi herbaciarni. Próbował zdusić to poczucie, że ona nie przyjdzie, a bawiąc się nim w tak niegodziwy sposób, próbuje go zatrzymać przy sobie, ale tylko w roli trofeum. Kretynie, ona przecież taka nie jest. I na pewno nie wie, że wciąż coś do niej czujesz. Coś, tak, niedomówienie roku.
Była niepoczytalna, kiedy pisała do niego list. To chyba jedyne wytłumaczenie, dla którego zaproponowała spotkanie. Nie, żeby już nic do niego nie czuła. Albo żeby nie tęskniła. Nie, to w czymś innym tkwił problem. Chciała przecież iść do przodu, zapomnieć o tym, że uczucia Ceda do niej wypaliły się. Że nie potrafili już normalnie rozmawiać. Poza tym wiele się wydarzyło odkąd ze sobą zerwali. Hm chociażby te pamiętne chwile z Oliverem w Tajemniczej Chatce. To chyba nie było coś, czym powinna się chwalić, prawda? Co prawda to niczego nie zmieniało, ot pijańskie chwile uniesienia, ale faceci mieli bzika na tym punkcie. Oni mogli zaliczać wszystko co się rusza, ale kobieta jest przecież szmatą, ehehehs. No nic. Pełna radości i werwy przywdziała na twarz swój zbolały uśmiech numer dziesięć, przesiedziała milion godzin w łazience, bo przecież musi być taka idealna. Nieskazitelna powłoka i gnijące, odrażające wnętrze. Niczym prawdziwa ślizgonka. Przynajmniej spełni oczekiwania innych, względem stereotypów o uczniach Slytherinu. Pięknie. Trochę się spóźniła. Troszeczkę. Ale nie była gotowa na to spotkanie. Czemu go nie odwołała? Och, głupia, głupia Saunders. Niestety, nie mogła już dłużej się nad tym zastanawiać, bo oto przekroczyła próg restauracji. Śmieszny dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił, oznajmiając wszem i wobec, iż weszła królowa dramatu. Zrobiła nietęgą, wystraszoną minę, rozglądając się po wnętrzu. Dostrzegłszy w oddali Bennetta przełknęła głośno ślinę, a następnie zdjęła z siebie swój cieplutki płaszczyk i zawiesiła go na wieszaku stojącym nieopodal. Poprawiła jeszcze szybko swoją fryzurę i starała się podejść pewnym siebie krokiem do stolika, przy którym siedział chłopak. - Cześć - rzuciła strasznie sztywno, ale jakoś inaczej nie chciało jej wyjść. Z pewnością zauważył, że się zmieniła. Wyglądała na bardziej elegancką niż zawsze. W zasadzie to wyglądała podobnie jak na avatarze. Miała tą samą fryzurę, tylko ubranie mniej fikuśne. Wciąż była chuda i mizerna, ale nie tak bardzo, jak podczas choroby czy zaraz po wyjściu ze szpitala. Przybierała na wadze i po raz pierwszy ją to cieszyło. Nie widać tego było jednak po niej w żaden sposób. Nawet uśmiech, którym teraz zaszczyciła krukona, był wymuszony i niemrawy. Nie mniej jednak klapnęła na krzesło naprzeciwko, aby ułożyć torebkę na oparciu. I cisza. Nie miała pojęcia, co miałaby mu powiedzieć. Położyła rączki na kolanach, siedząc wyprostowana i patrząc po lokalu. Och, jaki piękny, mhm. Co by tu... może wiesz co, spałam z Watsonem, może więc już sobie pójdę lepiej, papa? Hm, trochę słabo. A może Coco jest w ciąży, wiesz? Z jakimś Arabem czy chuj wie kim, nie mam pamięci do takich rzeczy? Nie, to kiepski pomysł. To może nie wiem, czemu ci napisałam, że możemy się spotkać. Chciałam zobaczyć, czy ci dobrze beze mnie. Świetnie? To świetnie. To idę, cześć!? Nic nie pasowało. Kompletna pustka. - Złodziej urósł na pięknego kota. Futerko zrobiło mu się czarne i nauczyłam go kraść. - Nawet nie miała pojęcia, kiedy coś takiego wyrwało jej się z ust. Co go to obchodziło? Nic. No ale popłynęło z wiatrem, nie cofnie już tego. Wtedy przyszła jakaś kelnerka, która wręczyła im karty, po czym się oddaliła za ladę. Saunders poczuła wybawienie w tym przedmiocie, dlatego zaczęła JAKŻE UWAŻNIE studiować tutejsze menu. - Wiesz, głodna jestem. Muszę trochę jeść, żeby przytyć. - Znów. Znów powiedziała coś, co go na pewno nie interesowało. O rany. Dramat.
Cedric wolał się nie zastanawiać, czemu Scarlett wyszła z inicjatywą spotkania. Zapewne doszedłby do wniosku, że kierowała nią jedynie ciekawość, może trochę przemieszana z wyrzutami sumienia, ale nigdy nie pokusiłby się o hipotezę, iż dziewczyna chciała się z nim spotkać z innych pobudek. A przecież Bennett nie potrzebował litowania się nad nim! Jeśli Scarlett będzie chciała uciszyć wyrzuty sumienia, to spokojnie, on powie jej to, co zapewne chciałaby usłyszeć, że spoko, na niego rozstanie wpływa tak samo korzystnie jak na nią. Że w gruncie rzeczy na dobre mu to wyszło, a ona nie musi sobie zaprzątać tej swojej ślicznej główki jego osobą. Szczerze powiedziawszy, trzymał się też wizji, że Scarlett wejdzie tutaj, rzuci komuś kurtką w twarz, każąc mu ją powiesić i z uśmiechem zasiądzie przed nim, uzmysławiając mu jakim jest życiowym nieudacznikiem, skoro sądził, że mu, Cedowi Bennettowi, naprawdę udało się przywiązać niekoronowaną królową Hogwartu. Wizja jednak oczywiście była daleka od rzeczywistości, bo co prawda Scarlett nie była taka mizerna i bez życia jak pamiętnego popołudnia w Hogsmeade, ale ta buńczuczna postawa i pewność siebie po prostu wyblakły, a sama SMS wydawała się Bennettowi po prostu odmieniona. Chłopak odwzajemnił ten wręcz kipiący energią życia uśmiech, nadając mu siłę wyrazu równą minie kota, którego łapka została przytrzaśnięta ciężkim kufrem. Ten wymuszony uśmiech Scarlett, on mógł dać do zrozumienia, że Saunders nie chce tutaj być, natomiast Bennett nie chciał zmuszać jej nawet do rozmowy, patrzcie do czego to teraz doszło! ah, ta cisza. Kompletnie nie miał pojęcia, jak ją przerwać. Zapewne gdyby to zależało tylko od niego, siedzieliby w milczeniu przez parę godzin. No, może napomknąłby coś o pogodzie. Po prostu wszystkie słowa wydawały mu się zbędne i nie na miejscu, co było niesamowicie irytujące ze względu na fakt, że miał naprawdę dużo do powiedzenia ślizgonce. Na szczęście dzielna Scarlett wybawiła go jakoś z opresji, brzmiało to jak zwyczajna pogawędka. Tak, tak to ma chyba wyglądać Bennett. Zwyczajna pogawędka, całkowicie zwyczajnych i kulturalnych czarodziei, którzy załatwiają sprawy po dorosłemu. Jasne... - Kraść? - podjął natychmiast, faktycznie traktując zdanie wypowiedziane przez Scarlett jako wybawienie. To aż dziwne, że w tak kryzysowej sytuacji, potrafiłby do jednej wypowiedzi wymyślić tyle pytań. - To niesamowite, pewnie wszystkie inne koty mu zazdroszczą, ale nie tylko umiejętności, a imienia, bo takie adekwatne, bo wiesz, w dzieciństwie mieliśmy kota o imieniu Kucharz, a jak się możesz domyślić pewnie, on wcale nie potrafił... - stosowna pauza na zrozumienie tego, że pierdoli się głupoty. - gotować. - tutaj Cedric głośno wypuścił powietrze, bo chociaż z początku miał plan, aby robić dobrą minę do złej gry, teraz zwyczajnie mu się odechciało. Wszystko co mówił, wypowiadał w jednym, beznamiętnym tonie, co było wręcz odwrotne do jego odczuć, wszakże interesowało go wszystko, co Scarlett miała do powiedzenia. To tak, jakby miał nadzieję, że rzuci coś, z czego będzie mógł czytać między wierszami. Naiwniak. - Ja wezmę "Merlina na Bahamach" - stwierdził po równie długim i uważnym studiowaniu menu. - A Ty? Wiesz, możemy zamówić wszystko, a później stwierdzić, że było ohydne i odmówić zapłacenia za to! - stwierdził już nieco bardziej pogodnie, nawet znów się lekko uśmiechając! Znów wymuszenie.
Właśnie w tym tkwił cały szkopuł. Że obydwoje chcą udawać, jak im to bez siebie wspaniale, jak rozstanie korzystnie wpłynęło na ich życie towarzyskie i ogółem osobiste. Może gdyby właśnie schowali swoją dumę do kieszeni, wyzbyli się wszelakich uczuć i przede wszystkim pogadali od serca, to nie byłoby tego całego problemu. Nie musieliby teraz zgrywać chojraków, sądząc tym samym, że drugiej stronie nie zależy i ma ich w dupie. Ale to nie u nich takie rzeczy! Oni nigdy nie mogą dojść do porozumienia. Zawsze robią jakieś głupie podchody i potem żałują. Ale oni chyba nie umieją uczyć się na własnych błędach, bo wciąż popełniają te same. Albo któreś z nich pierwsze odpuści i przełamie tę barierę między nimi, albo będą straceni. Jak to doniośle brzmi. Owszem, Scarlett wielokrotnie bywała okrutna. Ale nigdy nie potrafiłaby tego zrobić względem Bennetta. Był jej zbyt bliski, obojętnie, czy byli razem czy nie. Kochała go, w jakiś dziwny, pokrętny i niewyjaśniony sposób. Zbyt dużo historii ich łączy, zbyt wiele wspomnień, zarówno tych pięknych jak i nie. Zbyt dużo mieli wspólnych planów na przyszłość, aby mogła to tak od razu wszystko definitywnie przekreślić. Uważała, że jej wycofanie się po prostu było słuszne. Bo Cedric nic już do niej nie czuje. Sądziła nawet, że spotkał się z nią tutaj z łaski. Jednakże... czemu po prostu nie wymyślił jakiejś wymówki? Przyjęłaby ją do wiadomości, nie roztrząsając za bardzo. I każdy żyłby sobie dalej w swoim świecie, po jakimś czasie o tym zapominając. O co więc chodziło? Przeglądała kartę, oczekując na jakąkolwiek jego reakcję. No bo skoro już się zgodził na spotkanie, to powinien też w nim jakoś uczestniczyć, nie tylko siedząc i jedząc, czyż nie? Na szczęście odpowiedział coś, więc ślizgonka uniosła wzrok zielonych tęczówek na chłopaka. Zmizerniał, czy jej się zdawało? Może był na coś chory? I wyjazd był tylko wymówką? Może, o zgrozo, zaraziła go czymś w szpitalu? I NIE BYŁA TO CHOROBA WENERYCZNA WSTRĘTNI HEJTERZY. - Nie wiem, czy zazdroszczą, ale przydaje się - odparła na jego słowa, uśmiechając się nikle. - Nie mieliście skrzatów od gotowania? - spytała lekko zdziwiona. Cóż, chyba zapomniała, że rodzina Bennettów nie należała do zbytnio magicznej. Zdarza się. Poza tym, NELLY JEJ NIE UWIELBIAŁA? Och, skandal. - Ja też wezmę Merlina na Bahamach - podjęła ostateczną decyzję. Jednak słysząc jego następne słowa, nie mogła się powstrzymać, aby uśmiechnąć się szeroko i szczerze. To przypominało ich dawne rozmowy. I dawne pomysły, które w większej mierze realizowali. Poczuła jakieś głupie ciepło w środku, jakby była nadzieja na... no właśnie, na co? Dotarło do niej, że to niczego nie zmienia, więc ponownie spochmurniała. - Nie wiem jak byłoby z naszym zgraniem się w przypadku ucieczki - dodała więc, akurat w momencie, kiedy kelnerka podeszła do ich stolika, aby przyjąć zamówienie.
W rzeczy samej, Ced i Scarlett, pomimo tego, iż niewątpliwie bardzo im na sobie zależało, chodzili na około, czasem nawet nieświadomie krzywdząc tę drugą osobę, grzebiąc tak naprawdę szansę na tę ich wspólną, wyśnioną przyszłość, nad której planowaniem spędzili tyle czasu. Być może na tym też polegał ich problem, za bardzo skupiali się na przyszłości, zostawiając w tyle teraźniejszość, którą zaniedbywali, biorąc swoje uczucia za pewnik, którego żadna nieuwaga bądź rozkojarzenie nie zmieni? A kiedy doszło do nich, w momencie kiedy Scarlett poszła do szpitala, iż przyszłość nie rysuje się już tak kolorowo, wszystko zaczęło się sypać? Tyle gdybania, na którym Cedric spędzał większość czasu. Nawet teraz, po tym wszystkim, nie potrafił sobie wyobrazić ich dwójki rozmawiającej szczerze, nikłą nadzieję miał jeszcze w tych ewentualnych podchodach bądź aluzjach. Wszystko zawiłe i zagmatwane, jak zwykle. - Nie, nie mieliśmy skrzatów do gotowania, uważam to za swoją osobistą tragedię - rzucił smutno, ale za swoją większą, osobistą tragedię uważał coś zgoła innego. - Czasem sam musiałem gotować makaron. - pokręcił wolno głową, uparcie wpatrując się w jakiś punkt stołu. Wyglądał chyba naprawdę żałośnie, ah te traumy z dzieciństwa, które nigdy, aż do teraz, nie dawały się Bennettowi we znaki. Słysząc odpowiedź Scarlett, doszło do niego, zresztą po raz enty, jak wiele się zmieniło. Dawniej nie dopuszczaliby do siebie myśli o porażce, w ich wyobrażeniach zawsze byli przecież nieustraszeni i niepokonani, taka prozaiczna rzecz jak ucieczka po prostu nie mogła okazać się niepowodzeniem, przecież by do tego nie dopuścili? Czemu nawet te plany uległy takim metamorfozom? O nienienie, niech chociaż one pozostaną nietknięte. - No co ty, przecież by nas nie złapali - oburzył się i to tak całkiem poważnie, absolutnie nie było to jakieś przekomarzanie się, w mniemaniu Cedrika naprawdę ratował on ostatnią pozostałość po okresie świetności ich związku. Zignorował nawet kelnerkę, która z niecierpliwością po raz drugi zapytała, czego sobie życzą, niby to dyskretnie przewracając oczami. Cedric natomiast intensywnie wpatrywał się w Scarlett, czekając tylko na potwierdzenie.
Cóż, być może coś w tym było. Za bardzo skupieni na przeszłości, zaniedbywali teraźniejszość. Budowanie fundamentów, aby te ich wszystkie plany mogły kiedyś wypalić. Ewidentnie trzeba najpierw stworzyć podstawy, a dopiero potem brać się za wielkie ambicje. Widocznie oni to przeoczyli. A teraz? Teraz tkwili w czymś, czego nie umieją zdefiniować, a przede wszystkim zburzyć i wydostać się stamtąd. Duma? Być może. Nawet całkiem prawdopodobne. Żadne jej nie przełamie, by wyciągnąć do siebie rękę i dać sobie szansę. No właśnie. Kolejna spartolona szansa, a potem będzie już za późno. O ile już nie jest, bo w końcu każde z nich postawiło jakąś tam kreskę między nimi, spotykając się z innymi i oddając im siebie. Niby nie są ze sobą w związku, ale to jawny przekaz, że nie należą już do siebie nawzajem. A więc to oznacza definitywny koniec. Prawda? Uśmiechnęła się. Cedric był dla niej zawsze taką osobą, która potrafiła ją rozbawić. Nawet, kiedy była cudowną, acz smutną i niepocieszoną pandą. Zresztą cóż się dziwić, skoro Saunders od zawsze lubowała się w tragedii, a cudze nieszczęścia niezmiernie ją bawiły. I choć wiedziała, że Bennett jest dla niej najważniejszy, to i tak nigdy nie mogła powstrzymać się przed tym rozbawieniem, które jej towarzyszyło podczas słuchania o ludzkich dramatach. Obojętnie, czy zmyślonych, czy też prawdziwych. - Biedactwo - skomentowała, nie mogąc się powstrzymać. Choć teoretycznie nie wypadało jej już rzucać takich komentarzy w jego stronę. Bo chcąc nie chcąc, a bardziej nie chcąc, zabrzmiał on dosyć czuło i troskliwie, co mogło dać złudne nadzieje, że ona liczy na poprawę ich relacji. Na ponowny związek. A przecież nie liczy. Wie, że nie zmusi chłopaka do uczuć. Nie wiedziała więc, po co to wszystko, ale starała się robić dobrą minę do złej gry. - To znaczy, to straszne - poprawiła się więc, stwarzając pozory poważnej osoby. Już chciała coś powiedzieć do kelnerki, ale to, co powiedział krukon, a przede wszystkim to, w jaki sposób to powiedział, zatkało ją. Zamknęła więc usta, wpatrując się uważnie w Ceda. Serio sądził, że by ich nie złapali? Serio uważał, że wciąż są duetem nie do zdarcia? Najbardziej zgranym i nieokiełznanym? Aż dziwne. Naprawdę, naprawdę dziwne. Nie wiedziała, co ma o tym sądzić i co na to odpowiedzieć. - Dwa Merliny na Bahamach i jakąś butelkę dobrego wina - rzuciła więc do kelnerki, co by się jej jak najszybciej pozbyć. Nie chciała pić alkoholu, ale poczuła, że chyba na trzeźwo nie przetrawi tej rozmowy. - Cóż, tak, pewnie masz rację - odezwała się w końcu w stronę Bennetta, niedokładnie wiedząc, czy taka odpowiedź mogłaby go usatysfakcjonować. - Cedric... jest coś takiego, co chciałbyś mi powiedzieć? - spytała, strzelając sobie w stopę, robiąc z siebie masochistkę i tak dalej, ale... musiała wiedzieć.
Co prawda Cedric nie liczył na to, że Scarlett się "opamięta" i z powrotem wpadnie mu w ramiona, ale ostatnia notka obserwatora, w pewnej swej części rozprawiająca na przykład o Oliverze oraz Wilku, dobiła go. Oczywiście nie miał zamiaru pytać, czy to wszystko prawda, wiedział jak Obserwator może nazmyślać, ale coś chyba w tym było, zwłaszcza, iż Twycross przecież naprawdę wrócił. Może to tylko sam jego powrót powodował wypływ takich plotek, a tak naprawdę SMS nie chciała nawet na niego spojrzeć? I jeszcze Oliver... w sumie mógłby go spytać czy to prawda, byli kumplami, ale Ced nie chciał, aby ktokolwiek widział, jak bardzo mu zależy. A zwłaszcza Scarlett, więc kretynie, czemu to ma cię w ogóle obchodzić? Nie jesteście już razem. Nie jest już twoja. Odpuść. Szkopuł w tym, że nie potrafił. Aczkolwiek nie mógł zapytać ślizgonki, dając jej dowód na to, że się tym jakoś interesuje. Gdyby wyszło to jakoś w rozmowie, to spoko, mógłby udawać uprzejme zainteresowanie, a w rzeczywistości ciekawość i chęć mordu na absztyfikantach paliłyby go od środka. Jednakże jak takie coś ma wyjść w zwykłej, towarzyskiej pogawędce, na którą chyba się tutaj umówili? Zresztą on sam przecież nie próżnował, bo chociaż absolutnie nie szukał głębszego, wiążącego uczucia, na które w tym momencie nie było go stać, to doszedł do wniosku, że szukanie ukojenia w przyjemności chyba nie jest najgorsze, skoro jego domniemana druga połówka również się tak w tym lubuje. W zasadzie Cedric teraz też wyszedł na masochistę. Jak mógł powiedzieć coś takiego na głos? Oczywiście pobudki, które nim kierowały, dalej były bardzo wyraziste, ale... mimo wszystko, przecież mógł przewidzieć, że tym tylko namiesza. - W zasadzie to tak. - zaczął wolno, zważając na swoje słowa, aby przypadkiem czegoś głupio nie palnąć. A chwilami miał na to ochotę, przyznaję. - Uważam, że nie by nas nie złapali, bowiem był, byłby w sensie z nas dobry duet... przestępczy. - sam już nie wiedział jak można interpretować jego słowa.
Właśnie Scarlett zastanawiała się, ile Cedric plotek słyszał i czy czytał notkę Obserwatora. Założyła jednak, iż nic go to nie obchodzi, skoro nie wspomina tej kwestii, nie zadaje pytań. Nie przyszło jej do głowy, że może chcieć udawać, że mu nie zależy. Po prostu, tak samo, jak jego uczucie do niej się wypaliło, tak samo nie interesowały go sprawy uczuciowe jego byłej dziewczyny. Proste. Ale nawet gdyby jednak mu zależało, gdyby walczył, gdyby wiedziała, że ma nadzieję, bezsprzecznie by to wszystko ucięła przyznając, że spała z Oliverem. Bo nie chciała go okłamywać. Wszystkich innych tak, ale jego nie. Mimo wszystko za bardzo był jej bliski, pomimo tego rozstania. I nie zasługiwał na tak okrutną karę, jak nieświadomość o czynach Saunders. Paradoksalnie to Twycross, najpodlejszy z najpodlejszych, którego najchętniej zrównałaby z ziemią, co się jej poniekąd odrobinę udało na Pokątnej, znów o nią zabiegał, a taki porządny Bennett stracił zapał i postawił na zrezygnowanie, czy też chęć zachowania godności. Ona jednak o tym nie wiedziała. Widocznie założył jednak, że plotki od Obserwatora były prawdą - owszem, były nią, ale to, że wierzy takiemu szmatławcowi i nie spyta się tego dokładnie u źródła, byłoby dla niej zbyt rozczarowujące. Ale to dobrze, że chciał ruszyć dalej. Ona też. Stała się jeszcze bardziej wyrachowana, kłamliwa i zimna niż wcześniej. Zbudowała jeszcze większą skorupę i była z tego dumna, bo wiedziała, że to da jej szansę przetrwać. Pewnie tylko narobi więcej wrogów, ale cóż, takie życie. Trzeba mieć twardą dupę. Zamrugała gwałtownie słuchając, co też takiego krukon ma jej do powiedzenia, ale... niewiele zrozumiała. Wpatrywała się chwilę w niego zupełnie nie ogarniając, a wtedy zbawienna okazała się kelnerka, która nalała im wino, a potem postawiła butelkę na stole. Ślizgonka niemal duszkiem wypiła swój kieliszek alkoholu, wciąż ze zdziwieniem i skupieniem przyglądając się chłopakowi. - Mmm... mógłbyś jaśniej? - poprosiła, delikatnie ściągając brwi. Lepiej, aby nie było niedopowiedzeń.
Aż nie mogę, jacy oni byli nieświadomi siebie, chyba wciąż zbyt mało się znali, bo błądzili po omacku, błędnie interpretując chyba wszystkie swoje słowa i zachowania. M a s a k r a. Cedric nie wypytywał Scarlett też o te plotki, bowiem nie chciał, aby odniosła wrażenie, że jest wścibski. Czy on naprawdę kiedykolwiek wierzył, że ich znajomość, przeniesiona, a uściślając - zdegradowana, do poziomu eks-znajomych, w jego przypadku z milionem komplikacji obok, da radę? Cóż, wiedział, że w towarzystwie Scarlett zawsze będzie ważył słowa, obdzierając je z ewentualnej dwuznaczności. Nie chciał być dla niej ciężarem - eksik, który nęka ją swoją niespełnioną miłością. Wtedy na pewno w ogóle nie chciałaby mieć z nim nic wspólnego... a teraz? Teraz przynajmniej jakoś znosiła jego towarzystwo, bo dalej trudno mu było uwierzyć, że spotkała się z nim z faktycznej chęci zobaczenia go. Raczej uciszenia swojego sumienia po zerwaniu. Czy coś. Gdzie wyparowała pańska pewność siebie, panie Bennett? Chyba próbował ją odnaleźć u Sapphire. Albo Charlie. Miał jednak świadomość, że to chwilowe flirty - i dobrze, niech takie pozostaną. On już na nic się innego nie chciał pisać, nie po tym wszystkim. Inna też sprawa, że nie byłby w stanie, no cóż! Życie. Wpatrywał się chwilę w ślizgonkę, wewnętrznie besztając się za to, co powiedział. Zrobiło się bardzo niezręcznie i d w u z n a c z n i e, a tak tego chciał uniknąć! Teraz Scarlett mogłaby odnieść wrażenie, że go tym wszystkim zraniła, a poczucie dumy Bennetta wyparowałoby do końca. Z drugiej strony, gdzieś się tam w krukonie siedziała świadomość, że przecież za własne uczucia odpowiadać nie można i Scarlett to zrozumie, ale równocześnie nie będzie się zadręczać. Również wypił swój kieliszek wina, przenosząc jednak wzrok na ścianę nad SMS. Co robić, co robić. Czemu ten kieliszek nie był głębszy i czemu alkoholu ubyło z niego tak szybko? W tym momencie Bennett odniósł wrażenie, że nawet jedna sekunda więcej na zastanowienie, byłaby zbawienna. Odchrząknął. - Chodzi mi o to Scarlett, że... hm... że chyba wciąż mogą nas łączyć stosunki czysto biznesowe, drobne kradzieże lub szachrajstwa, w tym, nieważne co się... stało, jesteśmy najlepsi. Ale we dwójkę, osobno każdy z nas nieco traci na wiarygodności? - spokojnie, Ced miał świadomość, że zwyczajnie pierdoli od rzeczy. - Może chociaż to da się uratować? - ha ha ha, mistrz unikania dwuznaczności. Ale tak szczerze mówiąc, to ostatnie pytanie dodał już specjalnie. Wszakże bez przesady, nie był głupi, a wręcz przeciwnie, dosyć bystry (w końcu krukon i to, wbrew insynuacjom niektórych!!!, nie bez powodu) i to dociekanie Scarlett wydało mu się dość osobliwe.
Chyba mieliby nie lada problem wpasować się w kanon przyjaciół czy choćby dobrych znajomych. Chyba zbyt wiele łączyło ich wspólnych uczuć, wspomnień i planów, aby dało się o tym tak łatwo zapomnieć. I chyba oboje gdzieś tam mieli w głębi duszy nadzieję, że sprawa rozwinie się zupełnie inaczej. Jednocześnie oboje nie wierzyli ani w siebie, ani w partnera, dlatego nic z tym fantem nie robili. Poddawali się temu, co przynosi im życie, będąc biernymi, marudzącymi obserwatorami swojej własnej relacji. Byli tchórzami, co w jej przypadku jest zrozumiałe, bo w końcu jest ślizgonką! Krukoni chyba powinni iść na rozum, co z kolei można połączyć z racjonalną odwagą... o ile coś takiego w ogóle istniało. Nie mniej jednak jego niepewność siebie była zabójcza i Scarlett w ogóle go nie poznawała. Nie był już tym dawnym, pewnym siebie Cedem, który tak bardzo do niej pasował. Teraz był zwykłą, biedną pandą, nad którą powinna się ulitować, gdyby nie to, że nie posiadała już w sobie żadnych uczuć. A przynajmniej do tego zmierzała. Choć mimo wszystko szukała bliskości w innych ludziach. W Oliverze, chyba nawet w Blake'u. Ale to było tak naprawdę puste, bo nie prowadziło absolutnie do niczego głębokiego. A o to przcież chodziło. Spokojnie, nie poczuła nic takiego. Nie podejrzewała, że go zraniła. Że mu przykro, że chciałby więcej. Raczej uważała, że po prostu tak naprawdę nie chce z nią siedzieć. Nie chce z nią przebywać, nie wiedziała tylko po co zgodził się na spotkanie. Chciał wiedzieć, jak sobie radzi? W ogóle to było dziwne. Nie przebywał w Kanadzie, nie zapisał się na ferie, a nagle na drugi dzień, lub za dwa dni, pisze, że jest w Lynwood. Nie ogarniała całej tej sytuacji tak samo, jak nie ogarniała tego, co dzieje się teraz. Z braku laku podniosła więc butelkę wina, które rozlała im obojgu do kieliszka. Dopiero wtedy kelnerka przyniosła im jedzenie, a Saunders chwilę gapiła się w talerz, bo nie wiedziała, czy ma ochotę teraz jeść. - Chociaż to? - powtórzyła głucho, podnosząc głowę i wbijając wzrok w Bennetta. Trochę to wyglądało jak uporczywe przesłuchanie, jakby chłopak był ofiarą i jakby Scarlett wychwytywała tylko te fragmenty jego wypowiedzi, które zdawały się być kluczowe. Ignorując zupełnie resztę. Zastanawiające.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
W ostatnim czasie podwójne życie bywało dla mnie wyjątkowo męczące, wiedziałam jednak, że nie mam możliwości z niego zrezygnować – jedyne co mi pozostawało to iść na zwolnienie lekarskie, lecz teraz, ze względu na sytuację biznesową w rodzinie nie miałam takiej możliwości. W jeden z weekendów, kiedy zamierzałam odpoczywać ojciec sprawił mi przykrą niespodziankę – miałam spędzić kilka dni w Kanadzie i dopilnować warunków pewnej bardzo intratnej umowy. Pozostawało zarzucić plany o beztroskim weekendzie w łóżku i złapać świstoklik. Z mężczyzną o którym ojciec mówił spotkałam się w sympatycznej, kanadyjskiej gospodzie. Aż trudno było uwierzyć, ze takie miejsce może być miejscem spotkań kryminalistów. Początkowo omówiliśmy interesy przy jedzeniu, jednak przekazywanie tak cennych artefaktów na widoku nie wchodziło w grę, dlatego gdy już przyszło do czego i ustaliliśmy kwestię wynagrodzenia (a muszę przyznać, że targowałam się z nim naprawdę długo), udałam się z nim do pokoju, by odebrać przedmioty przeznaczone dla ojca. Oczywiście nie byłam zdziwiona, gdy okazało się, że to podstęp i mężczyzna chce mnie nie tylko oszukać, ale również okraść. Miałam oczy dookoła głowy, dlatego jego plan się nie udał – jak większość głupców myślał, że fakt, iż jest mężczyzną czyni go lepszym ode mnie w tym fachu. Jakież było jego zdziwienie, gdy jego różdżka wylądowała na ziemi, dzięki kilku moim sprawnym ruchom, zaś on sam tkwił przyciśnięty do ściany z Ostrzem Karona na gardle. W tym momencie miałam władzę – mogłam odejść zostawiając go z niczym. W przeciwieństwie do wielu ludzi z tego towarzystwa nie byłam złodziejką, dlatego wzięłam moje przedmioty i część pieniędzy (obniżyłam jego zarobek w ramach zemsty za próbę oszustwa, wciąż jednak w mojej opinii był to dość uczciwy pieniądz), a następnie pośpiesznie zmodyfikowałam mu pamięć i uciekłam z miejsca zdarzenia. Nie obchodziło mnie co będzie z nim dalej – zależało mi jedynie na tym, żeby przypadkiem nie zapamiętał mnie – choć Wielka Brytania była daleko od Kanady to wiedziałam, ze nigdzie, poza Iverclyde, nie mogę czuć się bezpieczna.
/zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zgodnie z radą nieznajomej sokolicy wykorzystał ten dzień, by znaleźć lokalnego alchemika i jego syna. Długo szukać nie musiał, bo faktycznie wydawało się, że każdy ich tutaj zna. Uprzejmie jak na Kanadyjczyków przystało, przyjęli go w swoje progi i cierpliwie odpowiadali na każde pytanie. Nawet udało mu się zobaczyć kilka rzeczy w praktyce. Pochłonięty rozmową z Arsenem i jego rodziną, nie zauważył, jak czas nieubłaganie mknął do przodu, aż w końcu słońce zaczęło chować się za horyzontem. Ze stosem notatek i nowymi doświadczeniami opuścił więc ich dom, dziękując wylewnie za wszystko, czego go nauczyli, bo wiedział, że naprawdę zmieni to jego podejście do pracy. Do Lynwood dotarł tuż po zachodzie, a że jego brzuszek burczał cholernie, to zatrzymał się w pierwszej knajpie jaką dostrzegł. Od razu zajął stolik i nim cokolwiek zamówił, jakaś kobiecina zaczęła bjadolić, jak to on słabo wygląda i że koniecznie musi coś zjeść, nim Max się zorientował, już miał przed sobą ogromny stek, za który oczywiście podziękował i zaczął wgryzać się w niego kęs po kęsie. Jedzenie jednak nie było tylko tym, po co tu przyszedł. Wyjął z torby swój notes z zapiskami i od razu odnalazł stronę, gdzie zanotował symbole runiczne, jakie chciał użyć do wzmocnienia swojego kociołka. To, czego się dziś dowiedział nieco odświeżyło jego sposób myślenia i mógł powoli zacząć kreować połączenia symboli. Zaczął więc rysować to, co uważał za słuszne, raz po raz przegryzając stek, który był naprawdę przepyszny. Po prawie godzinie skończył z kilkoma szkicami, a każdy miał przy sobie inny podpis zgodny z funkcją, jaką według Maxa powinny te połączenia pełnić. Jako, że miał przy sobie jedzenie, co wcale nie różniło się aż tak mocno od tego, co czasem lądowało w kociołku, wyrył jeden z symboli pod stolikiem, na którym pracował i pierdyknął na niego łyżkę ziemniaków. Rozległ się krótki błysk, a pyrki spalone na węgiel opadły na podłogę. Zdecydowanie nie coś, co Max chciałby widzieć podczas pracy nad eliksirami. Nie chciał zwracać na siebie większej uwagi, więc zajął się myśleniem nad tym, jak ten symbol udoskonalić. Możliwe, że któraś runa była tu przyczyną niepowodzenia, lub brak innej. Wyjął więc z plecaka kolejny notes, w którym to miał opisane przykłady podobnych eksperymentów i zaczął uważnie je studiować, a stek z każdą chwilą coraz bardziej znikał z talerza, lądując w żołądku nastolatka. W końcu, Max poczuł, że dostał objawienia. Wziął ponownie długopis do ręki i zawzięcie zaczął kreślić uważając, by każda kreska była na swoim miejscu w swoim czasie. Raz, czy dwa musiał skreślać cały ten projekt, a od wysiłku naprawdę zaschło mu w gardle, więc poprosił jeszcze o kufel najmocniejszego lokalnego piwa. Alkohol od razu jakoś tak lepiej na niego zadziałał i w końcu Max mógł spojrzeć na rysunek prawie że z dumą w oczach. Może nie robił wiele, może nie pracował nad własnymi słabościami, ale fakt, że chciał zadbać poniekąd o swoje bezpieczeństwo pokazywał, że przez ostatnie miesiące naprawdę nieco wydoroślał. No i ochrona kociołka nie miała służyć tylko jemu, choć nie przyznawał się do tego wprost. Wolał jednak podjąć takie kroki, nawet kosztem podróży na drugi koniec świata i zapoznania się z zupełnie obcą mu magią, niż po raz kolejny patrzeć na dziejące się wokół niego katastrofy.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees