Herbaciarnia jest wyjątkowa, bo zaczarowana.Ściany są stworzone z czystej magii przez co do środka nie przedostaje się żaden podmuch mrozu. Za to wszyscy obecni w środku mogą podziwiać przez idealny wytwory to co się dzieje na zewnątrz. Ponadto, aby zachować spokojny klimat nie ma tu ściśle wydzielonych stoliczków dla dwóch osób, a znajdują się kanapy, które pomieścić mogą nawet kilkoro przyjaciół. Obok każdej kanapy stoi też piecyk, co by dać uczucie ciepła, które rozchodzi się dosłownie wszędzie. Co lepsze każdy, kto zamawia gorący napój otrzymuje go w zupełnie innym kubeczku, na którego dnie czeka na niego złota myśl!
Rzucacie dwiema kostkami! Pierwsza kostka to wylosowany napój, który zakupiłeś! I sprawdź koniecznie w spisie cóż to za napój.
1 - przyznaj się, że sam do końca nie wiedziałeś, co chcesz zamówić, a rozproszyła Cię jeszcze mieszanka zapachowa wszelkiego rodzaju herbat. No mówi się trudno. Kobieta postawiła przed Tobą kubek pełny chochlikowego cappuccino. Nie powinno być chyba jednak tak źle! 2 - Uroczy się na wypicie... Cytrynowego Raju. Na początku Ci to nie smakuje, jednak przekonujesz się do tego napoju z każdym łykiem, gdy rozgrzewa się po długim spacerze na mrozie. Same pozytywy! 3 - U, na Ciebie czeka Imbirowa mątwa! Pewnie pamiętasz, że ten napój odzwierciedla swoim kolorem nastrój? Jeśli chcesz coś ukryć przed rozmówcą to lepiej uważaj! 4 - Kobieta sprzedająca Ci herbatę w ostatnim momencie odebrała Ci szklaneczkę z kawą i przysunęła Ci kubek z Malinowym Chruściakiem. Chyba przypuszcza, że zaróżowione policzki zwiastują chorobę! 5 - Smocze espresso to jest chyba to, co chciałbyś dziś wypić, prawda? Czas postawić się na nogi i jakoś dać sobie radę z resztą dnia, zatem zamawiasz dla siebie napój i podrygujesz na nodze aż wreszcie kobieta podaje Ci błękitny kubek w czerwone kropeczki pełen upragnionego napoju. 6 - Staruszka widząc Twoją zaspaną minę bez dwóch zdań od razu wiedziała czego Ci trzeba i w tym celu przysunęła do Ciebie kubek w fioletowe misie, który zawierał Wiśniowy Gryf po czym życzyła Ci "samych smaczności"!
Druga kostka: Określa ona złotą myśl znajdującą się na dnie kubeczka:
1 - Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi. 2 - Człowiek żyje po to, aby kochać. Jeśli nie kocha - to nie żyje. 3 - Doświadczenie to dobra szkoła, ale czesne jest bardzo wysokie. 4 - Gdy człowiek obrasta w piórka, nie znaczy, że będą z nich skrzydła. 5 - Jeśli chcesz mieć mało czasu - nie rób nic. 6 - Najpiękniejsze rzeczy są zwykle najbardziej bezużyteczne
Prosto z Piekarni Wszystkich Smaków, Logan postanowił udać się w miejsce bliżej określone jako niebyt. Serio, był tak zdołowany, że nawet nie miał ochoty na powrót do Mandragory i spędzenie reszty dnia w łóżku. W końcu, na pewno nie poczułby się lepiej gdyby tak miał leżeć na materacu i mieć zdecydowanie zbyt dużo czasu na rozmyślanie o Margaret. Zdecydował się jednak na wymienienie kilku sów z Rukim, a i przy okazji dowiedział się, że jego kuzyneczka już od sporego kawału czasu rezyduje w Hogwarcie! Był tym autentycznie zdziwiony, a więc czym prędzej się z nią skontaktował i umówił na spotkanie. Przechodził akurat obok Herbaciarni Śnieżny Pufek, więc nie było trudno zgadnąć, że właśnie to miejsce wybierze na miejsce ich konfrontacji. Wszedł do środka i momentalnie poczuł jak ogarnia go przyjemne uczucie towarzyszące podnoszeniu temperatury ciała. W końcu tyle czasu był na zewnątrz, że aż dziw brał, iż nie zamienił się w wielki blond sopel. Skierował się ku jednej z kanap i usiadłszy zaczął zastanawiać się nad tym co zamówić. Nie miał na to jednak zbyt wiele czasu, gdyż został nagle rozproszony przez mieszankę zapachową nieznanych mu herbat. Wciągnął intrygującą woń i odetchnął głęboko, czując się strasznie oszołomiony. Nie zdążył się otrząsnąć, a już przed nim stał jakiś napar. Miał zielony, interesujący kolor i niezbyt na pierwszy rzut oka zachęcał do spróbowania, jednakże tak apetycznie pachniał! - Mmm, orzechowe! - ucieszył się, biorąc kubek w zmarznięte dłonie i starając się jak najszybciej ogrzać. Słodką laskę i chochlika, którego dostał do napitku, na razie postanowił zostawić na później. Z cała pewnością jednak z nich skorzysta. Upił łyk, pozwalając feerii smaków rozlać się po podniebieniu i odetchnął cicho. Bardzo ucieszył się z wyboru kelnerki.
Z wielką ochotą szła na spotkanie z Loganem. Tyle działo się teraz w jej życiu, że wiadomość od kuzyna ani trochę ją nie zdziwiła. No może trochę, bo nie sądziła, że Ruthvenowie orientują się w ogóle w tym, że przybyła do Hogwartu. Ona wiedziała o nich od matki, ale jakoś nie mogła znaleźć czasu na napisanie do któregokolwiek. Albo po prostu obawiała się spotkania, bo niby co im miała powiedzieć? Tak naprawdę byli sobie obcy. Mimo to chciała jednak poznać chociaż Logana. Pamiętała go z rodzinnych spotkań, kiedy byli jeszcze dziećmi i tyle. Weszła do herbaciarni i rozejrzała się, poszukując wzrokiem Ruthvena. Nie było trudno go rozpoznać, bo w głowie utkwiły jej te platynowe włosy, którymi wyróżniał się na tle innych osób. Podeszła do niego, starając się opanować myśli. Jak to w ogóle będzie? Czy znajdą jakieś tematy do rozmów? A może przesiedzą cały czas w niezręcznej ciszy? Nie była niczego pewna, ale nie chciała tego okazywać. Po co stresować się na zaś? - Cześć – przywitała się, po czym dodała dla pewności: - Logan, prawda? Przecież ktoś jeszcze mógł mieć takie jasne włosy, prawda? Nigdy nic nie wiadomo wśród hogwartczyków, którzy lubili się wyróżniać na tle pozostałych uczniów. Gdy chłopak potwierdził, usiadła obok niego. Pojawiła się kelnerka, ale Sunny nie była do końca pewna, czego chciała się napić, więc zaproponowała kobiecie, by sama wybrała. Już otrzymywała kawę, gdy nagle przed jej nosem pojawiła się różowa herbata o szatańsko malinowej woni. Prychnęła tylko pod nosem, bo nienawidziła tych owoców, ale uznała, że coś ciepłego i tak przyda jej się na rozgrzewkę. W końcu na dworze nie było pustynnej temperatury, a ona chyba odmroziła sobie nos. Nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że wyglądała teraz jak jeden z mikołajowych reniferów. Upiła łyk herbaty, wpatrując się w kuzyna. Zmienił się od czasów dzieciństwa, ale czemu ją to dziwiło?
Szczerze mówiąc nie wiedział czego może się spodziewać po ich spotkaniu. Tak więc teraz, gdy tak na nią czekał, zachwycając się swoim cappuccino i starając się nie myśleć o swojej eks, zamartwiał się tym co powie, gdy już się zobaczą. W końcu ich ostatnie spotkanie nie kojarzyło mu się zbyt dobrze. To był jeden z tych wielu, nudnych bankietów, na których bezwzględnie wymagano ich obecności, co delikatnie mówiąc niezbyt odpowiadało zarówno Loganowi jak i Ryanowi. Chłopaki oczywiście musieli nabroić i szlaban, jaki potem otrzymali pozostawił w ich psychice trwały ślad. W Każdym razie nie za bardzo mieli okazję by porozmawiać, więc tak na dobrą sprawę praktycznie się nie znali. Tak więc, gdy tylko dowiedział się od Rukiego, że Sunday jest gdzieś w pobliżu, wręcz musiał do niej napisać, oj nie było innej opcji. Nie musiał na nią długo czekać, całe szczęście zresztą. Poznał ją od razu, w końcu pamięć miał akurat wyśmienitą, a i kojarzenie całkiem niezłe. Nic więc dziwnego, że uśmiechnął się szeroko, wyraźnie ucieszony ze spotkania. - Tak, Sunshine- wyszczerzył zęby, umyślnie przekręcając jej pseudonim. Wpatrzył się z nią z niemalże namacalnym zaciekawieniem i czekał spokojnie, aż sobie coś zamówi, wyjątkowo rozbawiony dalszym rozwojem sytuacji. - Chyba nie za bardzo Ci odpowiada, co? - zaśmiał się cicho i zajrzał jej w kubek. - Och, Chruściak, nie jest źle. Wskazał dłonią na fioletowego chochlika stojącego obok słodkiej laski. - Jeśli chcesz to możesz go użyć do swojej herbaty. Nadaje alkoholowy posmak, ale w sumie nie wiem jak się skomponuje z maliną. Gorzej już i tak chyba nie będzie smakować, nieprawdaż? Najwyraźniej starał się zagaić jakąś niezobowiązującą rozmowę, opierając się na jej reakcji na konkretny smak napitku jaki otrzymała. Tymczasem sięgnął po swoją słodką laskę i leniwymi ruchami zamieszał swoją kawę, by po chwili wrzucić ją do środka całkowicie, upijając łyk wciąż mocno orzechowego cappuccino. Również na nią zerknął i w ten sposób mieli okazję do mierzenia się przez chwilę spojrzeniami w absolutnej niemal ciszy.
Ciekawiło ją, co w tym momencie robiła Julia. Nie wspomniała jej nic o spotkaniu z kuzynem, więc nie miała pewności, czy może nawet jej nie szukała. Ale przecież nie mogła spędzać z nią całego czasu podczas ferii, które dopiero co się zaczęły, czyż nie? Zresztą, widziała się też z Riverem, za którym tak potwornie tęskniła, a teraz miała przyjemność poznać swojego kuzyna, który wydawał się dość wesołą i ciekawą osobą. Jednak póki co to tylko pierwsze wrażenie i musiała z cierpliwością czekać na dalszy przebieg wydarzeń. Tylko że ta cecha zdecydowanie się z nią nie łączyła! Zaśmiała się, słysząc, jak przekręcił jej imię. Normalnie pewnie by się wściekła, ale nie chciała zniechęcać do siebie Logana już w pierwszej minucie ich spotkania. Co by to o niej świadczyło? Poza tym i tak lepsza Sunshine od Słoneczka, jak to zwykli ją nazywać Kanadyjczycy. Ironia losu, nazywać tak radośnie kogoś, kto zazwyczaj rozsiewał wokół pełno pesymimu. - Nie lubię malin, więc alkohol i tak niespecjalnie pomoże – przyznała, patrząc z niechęcią na zawartość kubka. – Ale i tak wypiję, bo jest ciepłe. Upiła kolejny łyk, trochę się krzywiąc. Cóż za poświęcenie – męczyć się z napojem, którego smak doprowadzał ją niemal do szału. Ale przecież chciała zobaczyć wróżbę na dnie kubka! A głupio było wyczyścić go tak po prostu zaklęciem, skoro już kelnerka poświęciła się i jej coś przyniosła. Poza tym jej wina – sama pozwoliła kelnerce dokonać wyboru ze zwykłej niechęci do zaglądania w menu, które przecież znała już na pamięć. Nie raz i nie dwa uczniowie Riverside bywali w Lynwood. Jedyna dobra strona tych ferii, to fakt, że nie musieli wracać o określonej godzinie do szkoły. Ciekawe tylko, co dyrektor wymyśli na wakacje. Nieziemski pobyt w Hogsmeade? Ta cisza stawała się dla niej coraz bardziej niezręczna i po prostu czuła, że musi się odezwać. Pytanie tylko, co powiedzieć? - Jesteś w Gryffindorze, co nie? – zapytała po chwili. Najbanalniejsze, co mogła wymyślić, ale naprawdę czuła się przy nim dziwnie. Nie sądziła, że to będzie takie… Nie wiedziała nawet, jak to określić. – A tak właściwie skąd wiesz, że jestem w Hogwarcie? Nie widziałam, żebyś grał w quidditcha. Przecież rodzice mu mogli powiedzieć. W końcu mieli jakiś kontakt z jej matką, skoro ta doskonale wiedziała, że w Anglii natrafi na swoją rodzinę. Ach, głupia Sunny.
O, informacja godna zapamiętania. Skoro Sunny nie lubiła malin to warto jest mieć to na uwadze przy wyborze prezentu urodzinowego dla niej. Nie żeby już miał jakieś plany związane z podlizywaniem jej się, o nie, po prostu stwierdził, że miło by było otrzymać jakiś fajny prezent od kuzyna, którego się nie widziało tyle lat, zwłaszcza, że Logan chciał utrzymać z nią jakiś przyjazny kontakt skoro już się spotkali. Nie był typem człowieka, który chciał mieć wrogów, stąd też w jego głowie kołatały się właśnie takie, a nie inne myśli. - Praktyczne podejście - stwierdził, kiwając powoli głowo i sięgając po swój fioletowy dodatek do kawy. Przez chwilę ważył go w dłoni, a potem postanowił jednak przełamać swoją niechęć do takich dziwnych, magicznych wynalazków i wziął go do ust by rozgryźć i poczuć jak smak alkoholu rozlewa mu się na języku. Normalnie by się tym zmartwił. Chyba każdy kto choć trochę go znał, mógł bez problemu określić, że Logan i alkohol to złe połączenie, a on sam również tak uważał. Oczywiście, dopóki się nie napił, wtedy wszystko się zmieniało, a jako, że często ulegał namowom by czegoś spróbować, jak na każdego ryzykanta przystało, to nic dziwnego, że zawsze kończył z tak strasznym kacem, że eliksir przeciwbólowy był niezbędny. Tym razem miał jedynie do czynienia jedynie z alkoholowym posmakiem, co bardzo go ucieszyło. Hej, powinni robić takie butelkowane! Świetna sprawa dla kogoś pokroju blondyna. Upił kilka łyków swego, teraz już, orzechowo waniliowego cappuccino i cicho westchnął, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jego ciele. Tak zmarzł, że było mu w tym momencie więcej niż przyjemnie. Spojrzał na swoją kuzynkę i zmierzył ją uważnym, aczkolwiek uprzejmie zaciekawionym spojrzeniem. - Tak - odpowiedział po chwili i postanowił odbić piłeczkę - a Ty u nas do kogo wpadłaś? Ze mną w domu na pewno nie jesteś, bo bym sobie szybciej uświadomił Twoją obecność. Zaśmiał się krótko. Nie było najmniejszych szans by dowiedział się o niej od rodziny, w końcu nie utrzymywał z nimi kontaktu jeśli nie musiał. Zawsze jednak można było liczyć na znajomych. - Ach, widzisz. Nie gram, aczkolwiek znam Rukiego, który sową powiadomił mnie o swoich planach zakładania zespołu. Wspomniał coś, że znalazł perkusistkę - Sunny Grimes. Zabawny zbieg okoliczności, nie sądzisz?
Sunny lubiła kłótnie i uwielbiała mieć wrogów, co sprawiało, że była chyba totalnym przeciwieństwem Logana. Miała ich nawet we własnej drużynie, co nie wróżyło zbyt dobrze. Chyba musieli się wszyscy razem spotkać i jakoś to naprawić. Im bardziej byli zgrani, tym większe szanse na wygraną ze Znikaczami. Kraby i tak nie miały zbyt wielu szans, zwłaszcza że nikt z nich nawet nie pojawił się na treningu u Limiera. Totalnie sobie olali i tyle. Może sami się załamali i to dlatego? W głębi ducha im współczuła, ale z pewnością nikomu o tym nie powie. Miała nadzieję, że jeszcze trochę i Kanada będzie radować się swoim zwycięstwem. Chociaż jeśli to Hogwart zgarnie puchar, Sunday i tak się będzie cieszyć, bo dla Znikaczy grała przecież Julia. Swoją drogą ciekawe, co w tym momencie robiła, bo Grimes nie wspomniała jej, że idzie na spotkanie z kuzynem. Jakoś nie było okazji. Poza tym to sytuacja niczym z jakiejś książki fantastycznej, w której główny bohater odnajduje swoją zaginioną rodzinę. A może z Loganem się wplączą w jakąś przygodę rodem z Władcy Różdżek? Wzruszyła ramionami. Czuła jakąś silną potrzebę wypicia tego ohydnego napoju. Tak po prostu. Przecież jej nie zabije, bo owoce to samo zdrowie, czyż nie? Zresztą i tak miała dobry nastrój, najlepszy od dawna, choćby nawet robiła kapryśne miny. I nikt jej tego nie mógł zniszczyć. Sunny lubiła alkohol, ale nie ciągnęło jej do niego jakoś szczególnie mocno. Kiedy nadarzała się okazja to piła, nic sobie z tego nie robiąc. Jednakże czasem po prostu potrzebowała odsapnąć i zamiast biec w pośpiechu na kolejną imprezę, ukrywała się pod grubą pierzyną i spała. Sen to najlepsze lekarstwo na wszelkie przeciwności losu. - Slytherin – powiedziała mu. – Nie jest źle, chociaż wolałabym być z Riverem. To mój najlepszy przyjaciel, może go kojarzysz? Akurat on wpadł do Gryffindoru. Wszyscy tak strasznie wyklinali dom, w którym wylądowała, a ona nie wiedziała, dlaczego tak było. Nic nie miała do wężowatych, niektórzy byli naprawdę w porządku, jak na przykład Julia. Tylko te lochy… Brrr. Na samą myśl powrotu tam aż ją ciarki przechodziły. Ponoć Puchoni mieszkali gdzieś w pobliżu kuchni – ci to mieli dobrze! Zaśmiała się, słysząc wzmiankę o Rukim. Domyśliła się, że chodzi o tego Japończyka, z którym ostatnio pisała. W końcu z nikim innym, nie licząc młodszego Folletta, nie rozmawiała o bębnach. Nie spodziewała się, że się znają, ani że Logan dowie się o jej obecności w tak niecodzienny sposób. Ale co tam, była nawet wdzięczna Takanoriemu, że mu o niej wspomniał. - Rzeczywiście zabawny. Takanori jest bardziej przydatny, niż sądziłam – stwierdziła. – Nie wiem jeszcze, czy będę z nim grać, bo mamy się dopiero spotkać. Oby coś z tego wyszło, bo naprawdę miała ochotę powalić w bębny. Dawno nie bawiła się w muzyka, skupiając bardziej na sporcie i brakowało jej już tego. A Japończyk z Gryffindoru jakby otworzył jej drzwi do nowego zajęcia. - A co z Ryanem i Aisling? – zapytała, zaciekawiona. – Ai mi gdzieś mignęła w lochach, ale Ryana nie miałam okazji widzieć. Są na feriach?
Pokiwał głową w zrozumieniu. Nie miał nic przeciwko mieszkańcom innych domów, na co zresztą wskazywały jego dawne próby kręcenia z Saunders. Nie wyszło im jednak, co było dość proste do wykalkulowania, zwłaszcza, że Logan się jednak na Ślizgona nie nadawał, a z tego co ludzie mówili to oni się najlepiej sami ze sobą dogadują. Co prawda w pierwszej klasie miał okazję porozmawiać z tiarą przydziału i poważnie się ona zastanawiała nad wrzuceniem go właśnie w grono zielonych. Był chyba jednak zbyt zacietrzewiony w tym by wyróżnić się na tle rodziny, a więc i na Gryffindor padło. Czasem się jednak zastanawiał jakby się jego losy potoczyły, gdyby nie był tak cholernie upartym człowiekiem i godził się bez przeszkód na wszystko, co gotowali dla niego rodzice. Może byłby teraz kimś o wiele lepszym? Byłby na studiach i nie miałby złamanego, krwawiącego serca, które teraz było jakby od niego oderwane? Widmowa rana o poszarpanych brzegach zapulsowała w nim boleśnie, ale to zignorował, starając się odepchnąć negatywne rozmyślania. Nie było to jednak łatwe. Sunday przypominała mu wszystko, co tylko oferował mu rodzinny dom, a do tych wspomnień wcale nie chciał wracać. Był teraz zupełnie jak nie on sam. Miał ochotę rzucić wszystko i oddać się przyjemności, zapomnieć i zaginąć w świecie. Westchnął ciężko, przeczesując jedną ręką włosy, wyraźnie starając się skupić na ich rozmowie. - Ach - zaczął niepewnie - Nie, nie znam go. Zresztą to nie jest dziwne, nie orientuje się zbytnio w przyjezdnych. To była akurat najszczersza prawda. Ze wszystkich przyjezdnych znał tylko Jovena Quayle, z którym złapali wspólny temat i zaczęli wojować na hogwardzkich błoniach. Nieustraszeni poszukiwacze centaurów do usług! Swoją drogą, gdyby nie ta Kanada to pewnie właśnie gdzieś by razem hasali, ładując się w kolejne kłopoty. Może następnym razem będą mieli chęć na przejażdżkę na jednorożcu? To by było świetne, a już zwłaszcza szaleńczo odważne. W końcu chyba wszyscy już wiedzieli, że wolą one dotyk kobiety i są raczej niezbyt zadowolone, gdy ktoś próbuje je dosiadać. To by się mogło skończyć wspaniałą wizytą w skrzydle szpitalnym! Będzie musiał pamiętać by wysłać mu list z opisem swojego pomysłu! - Nie wiedziałem, że umiesz na czymś grać. Dobra jesteś? - zapytał ją z dość zaczepnym uśmiechem, wyraźnie zaciekawiony. Serio, lubił ludzi, którzy byli utalentowani, a jeśli dodamy do tego jeszcze to, że lubił słuchać to jak nic idealnie nadawał się na widownie dla ich, być może, przyszłego zespołu. - Właśnie, tak swoją drogą. Trenujesz może coś jeszcze poza Quidditchem? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony. Fajnie by było porobić coś jeszcze z Sunny poza zwykłą rozmową, zwłaszcza, że na razie wydawała się być całkiem w porządku. Skrzywił się na wspomnienie o swoim rodzeństwie, starając się to ukryć poprzez kolejne pociągnięcie z kubka. - Ryan przyjechał ze mną. Gdzieś go zgubiłem, bo musiałem się z kimś spotkać, ale ogólnie powinien być niedaleko. Co do mej uroczej siostrzyczki - tutaj skrzywił się z niesmakiem - nie mam pojęcia i nie chce wiedzieć.
Gdyby tylko Sunny dowiedziała się, że przypominała Loganowi rodzinny dom, z pewnością wydrapałaby mu oczy. Nie chciała mieć nic wspólnego z rodziną, niezależnie od tego, czy bliższą czy dalszą. Dla niej bliskimi byli jej przyjaciele, a z krewnych akceptowała jedynie starszego brata, który pomimo częstej niezgodności ich poglądów, starał się pomagać siostrze najlepiej, jak tylko potrafił. I to przypomniało jej, że miała napisać do niego list! Chyba że dyrektor Hogwartu naprawdę zgodziłby się na to, aby Kanadyjczycy mogli odwiedzić Riverside. W końcu bezsensem było wysyłać sowę do kogoś, kto znajdował się zaledwie kilkanaście minut drogi stąd. - Ja ich ogarniam. No ale logiczne, skoro jestem jedną z nich – powiedziała, szczerząc do niego zęby. Właściwie Logan wydawał się w porządku i cieszyła się z tego, że zdecydowała się z nim dzisiaj spotkać. Lepszy on niż Aisling, która robiła miny, jakby coś obok niej cuchnęło. To z pewnością zwraca na nią uwagę, ale chyba nie w ten sposób, jakiego oczekiwała. - Taka twierdzi, że nie powinno się samemu oceniać swojego talentu – odpowiedziała mu na pytanie. Mogła stwierdzić, że jest bardzo dobra i gra z zamkniętymi oczami, ale po co? Przecież i tak prawda by się wydała. Nie była wcale taka świetna, jak się wszystkim wydawało i wciąż brakowało jej wiele do perfekcji. Chociaż… Niech oceniają ci, którym to potrzebne. Ona chciała sobie po prostu powalić w te przeklęte bębny. – Jak chcesz posłuchać, to możesz wpaść, kiedy już się z nim umówię. Zielonego pojęcia nie miała, gdzie mogliby się spotkać. Przecież nie będą siedzieć na dworze, a znowuż w pubie nie odważy się pokazywać ludziom, póki nie będzie pewna, że dobrze jej idzie. Niby w nosie miała opinie innych ludzi, ale jednak… Zależało jej na muzyce, tak jak i na sporcie. - Zrobiłeś wywiad na mój temat, zanim tu przyszedłeś – zażartowała. Miała jednak nadzieję, że to nie była prawda, bo poczułaby się dziwnie. – Gram jeszcze w hokeja. A co? Interesują cię jakieś sporty, które nie wiążą się z lataniem? Bo w quidditchu zazwyczaj odrzucały ludzi miotły. No i tłuczki, ale to już trochę mniej. Nie gardziła ludźmi, którzy nie lubili tego sportu, bo i po co? Był ważną częścią jej życia, ale nie musiał dotyczyć całego otoczenia, czyż nie? Nie każdy czuł się dobrze w powietrzu, niektórzy mieli lęk wysokości… I było w porządku do momentu, kiedy nie mówili złego słowa na temat jej zainteresowań. Nie lubiła się uczyć, nienawidziła czytać, ale miała pasje, którym się poświęcała. Była sobą i tyle. - Z chęcią zobaczyłabym się też z nim – przyznała. Logan i Ryan to była nierozłączna para, tak jej się przynajmniej wydawało. A teraz siedziała tu tylko z jednym z nich, choć i tak było fajnie. Nawet nie spostrzegła, kiedy dotarła już do połowy kubka. Zdecydowanie przydałyby się do tego jakieś ciastka, które zabiłyby w ustach smak malin, ale nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, by pozwolić sobie na tyle łakoci. Już i tak wydała dużo w cukierni.
To mogłoby być zabawne. Ta starałaby się wydrapać mu oczy, a on sam gorączkowo zapewniałby ją, że to przecież tylko przeszłość i tak mu po prostu się pomyślało, bo to był fakt! Sunny do tej pory kojarzyła mu się wyłącznie jako część ich dzieciństwa, które z kolei nie było zbyt radosne czy wesołe. Była kolejną dekoracją sali balowej, taką samą jak on i Ryan. Inaczej się to miało jedynie w przypadku Aisling, ta zawsze musiała udawać kochaną córeczkę. Te skojarzenia potęgował tylko fakt, że tak naprawdę nigdy się nie poznali. Jak można powiedzieć, że się kogoś zna, gdy ma się zaledwie siedem lat? Nie miał zielonego pojęcia jaka ona jest, a i ona zapewne nie wiedziała jacy są oni. Cieszył się jednak, z tego że teraz miał okazję to zmienić i zamienić z nią kilka słów. Przecież nie cała jego rodzina to banda skretyniałych fanatyków, a pewien czerwononosy dowód siedział właśnie obok niego popijając Chruściak o znienawidzonym, malinowym smaku. Uśmiechnął się do niej, przyjmując jednak jej słowa w ciszy. Ciekaw był czy ma ona takie problemy z ogarnianiem mieszkańców Hogwartu, jakie on miał, gdy przyszło rozpoznawać tych wszystkich Kanadyjczyków i Australijczyków. On co prawda był imprezowy i chętnie wykorzystywał wszelakie zaproszenia, aczkolwiek był z nim jeden zasadniczy problem. Jak już się czegoś napił to jak nic nie pamiętał potem większości zabawy. Trudno więc było mówić o jakichkolwiek przyjęciach integracyjnych, w których mógł brać udział, a więc raczej większości nie znał. Po korytarzach przyjezdni też snuli się grupowo, jakby się obawiali nagłego ataku Bazyliszka, więc ni cholery nie szło z nimi porozmawiać. Chociaż może to on się po prostu nie starał? Bardzo możliwe. Prawdopodobieństwo, że postanowił poprzestać na jednym znajomym z tamtych rejonów jest bardzo wysokie, a teraz w dodatku miał ich dwoje. To było pocieszające. Machnął niecierpliwie ręką, jakby go nie interesowało co Takanori miał do powiedzenia. - Ja za to lubię czasem posłuchać co ktoś sądzi sam o sobie, a potem skonfrontować to z rzeczywistością. Daje to niezły obraz rozmówcy - przyznał jej się szczerze, ale nadal był uśmiechnięty i najwyraźniej wcale nie oczekiwał od niej, że teraz będzie mu opisywała jak się czuje z bębnami czy cokolwiek tam jeszcze by mogła powiedzieć. - Jasne, że wpadnę - zapewnił ją i miał zamiar dotrzymać tej obietnicy. Był ciekaw jak jego kuzyneczka poradzi sobie w zespole, jaki być może miał niedługo powstać i chyba postawił sobie za aktualny cel, aby się o tym przekonać i ewentualnie ją wesprzeć. Jasne, już widzę, jak Sunny mu na to pozwala, ale cśś, niech się chłopaczyna połudzi. Parsknął śmiechem na jej słowa, wyraźnie do reszty się rozluźniając, wcześniej nawet nie zdając sobie spawy, że był do tej pory spięty. - Jasne! Wiesz, tak między nami mówiąc ja z kolei nie przepadam za Quidditchem. Latać lubię, owszem, aczkolwiek nie jestem w tym na tyle dobry by próbować gry na miotle. Za to bardzo lubię jeździć na deskorolce czy łyżwach, ćwiczę wspinaczkę górską, a jak mamy ku temu okazję to gramy z Ryanem w baseball i tym podobne. Nie lubię siedzieć długo w miejscu. Jej, a więc mieli coś wspólnego. Pocieszająca myśl, serio! - Nigdy nie grałem w hokeja. Może kiedyś mnie nauczysz? - zaproponował, sięgając znowu po swoje zielone cappuccino i dopijając je już do końca. Zerknął na spód kubka by przeczytać napis. - Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi. Niezła myśl - przeczytał na głos i uśmiechnął się lekko, starając się nie zastanawiać jak bardzo ten cytat ma się do jego obecnej sytuacji. Odstawił naczynie na stół nieco zbyt energicznie. - Dałem mu znać - przyznał się bez bicia, spoglądając w stronę wejścia do herbaciarni. - Znając go, niedługo się zjawi, więc będziesz miała okazję spotkać nas obu.
Z pewnych powodów przyjechał trochę później niż wszyscy. Był zmęczony, więc pierwsze co zrobił to przyszedł do pokoju położył się na łóżku i po prostu zasnął. Spał tak parę godzin, kiedy nagle się przebudził i przed jego oczyma ukazał się Felix- kot brata. Który w dość mało przyjemny sposób powiadomił go o tym, iż przyniósł list- podrapał go po twarzy. Lekko zirytowany wstał i wyniósł kota za drzwi. Był na nie uczulony, więc dłuższy kontakt skończył by się tym, że przez jakiś czas siedziałby zasmarkany co chwile kichając. Cóż za ironia, że jego brat musiał mieć akurat kota. Usiadł na łóżku trzymając list w ręce. Siedział tak chwilę, zaspany po czym położył się na plecach. Westchnął i otworzył list. Wyczytał z niego, że jego kochany braciszek odnalazł ich kuzynkę i siedzą teraz w jakiejś herbaciarni. Odłożył list na bok i przetarł oczy rękami, starają się przypomnieć sobie Sunny. Jako, że nadal nie kontaktował niezbyt dużo mu się przypomniało na jej temat. Napisał odpowiedź do Logana, że jakiś czas do nich dołączy. Chciał zobaczyć się z kuzynką, był ciekawy jak wygląda. Z bratem oczywiście też chciał się spotkać, ale jego widział na co dzień, więc nie było to nic szczególnego. Wstał, ubrał buty,kurtkę i szalik i kiedy tylko wyszedł z motelu poczuł powiew zimnego powietrza. No tak przecież było -14. Założył kaptur na głowę i podniósł szalik tak, że było widać tylko jego oczy. Zastanawiał się gdzie może być herbaciarnia o której wspomniał Logan. Idąc w nieznanym mu kierunku po drodze spotkał ludzi, których zapytał o drogę. Po kilkunastu minutach dotarł na miejsce wyraźnie zadowolony. Wchodząc do środka zdjął kaptur i szalik, a potem rozpiął kurtkę. Podeszła do niego staruszka, która podała mu kubek w fioletowe misie. Przyjrzał się jemu z rozbawieniem, spróbował napoju i okazało się, że jest to Wiśniowy Gryf. Podziękował za napój i kiedy odwrócił wzrok od razu zauważył brata, który siedział z jakąś dziewczyną. Pierwszą myślą było to, że bliźniak zdążył już kogoś poderwać. Taki to był zaspany, ale sekundę potem do jego mózgu dotarło, że jest to Sunny. Podszedł do nich trzymając kubek w ręce. Najpierw spojrzał na kuzynkę i potem na brata - Cześć - przywitał się i uśmiechnął.
Bankiety, wesela i stypy. Czy rodzina nie mogła spotkać się czasem po prostu na kawie? Przynajmniej mieliby więcej czasu na pogadanie, poznanie się. A tak to co chwila jakaś ciotka zaczepiała z gadką, że „ojej, jak ty urosłaś” albo „i co, dostałaś już list ze szkoły?”, nie wspominając o późniejszych latach, gdy obchodziły je wyłącznie oceny i plotki na temat tego, czy się znalazło narzeczonego. Z rodziną wychodziło się dobrze wyłącznie na zdjęciach i to była święta prawda. Tylko pojedyncze osoby pozostawały warte uwagi, nie będąc przesiąkniętymi na wskroś fanatyzmem czystości krwi i zbyt wygórowanymi ambicjami. Malinowe paskudztwo powoli dobiegało końca, a Sunny coraz bardziej marzyło się jakieś ciacho. Najlepiej szarlotka albo tarta z truskawkami. I do tego polewa. Gdyby było ciepło, dodałaby jeszcze lody orzechowo-adwokatowe, ale minusowa temperatura dostatecznie wybiła jej to z głowy. Mimo wszystko mogliby im dawać większe porcje podczas obiadu, bo inaczej biedaczka nie wypłaci się na pożywienie, a była głodna przez dziewięćdziesiąt procent spędzanego tu czasu. Chcieli ich odchudzić, czy jak? Jej już niewiele brakowało do anoreksji, bo nie potrafiła za żadne skarby świata przytyć! Może miała tasiemca? W każdym bądź razie łatwiej jej było utrzymać się na miotle i szybciej nabierała prędkości. No i wyglądała dość niewinnie, jak na pałkarza, co dawało im przewagę, bo przeciwnicy ją bagatelizowali, podczas gdy umiała nieźle przydzwonić. Taki mały cwaniak, a co! A po popisie na treningu mieli chyba spore szanse na ogranie Znikaczy. Swoją drogą przydałoby się ogarnąć, jaki mieli ostateczny skład, bo to ciągle ulegało zmianie. A Sunny ogarniała w tej szkole chyba tylko drużynę, kilku Ślizgonów i stałych klientów kuchni. Hogwart ją przerażał całą swoją wielkością, złośliwymi, na pozór martwymi rzeczami i głównym rezydentem – Irytkiem. Ale przynajmniej dzięki niemu już wie, że do twarzy jej w niebieskim. - Dobry sposób na zweryfikowanie narcyzmu – stwierdziła. Niektórzy miewali przerośnięte ego i zbyt dużo mniemanie o sobie. A tak w ogóle, to skąd ona znała takie skomplikowane słowa? Chyba już jej się udzieliło towarzystwo Logana, który wyglądał na całkiem inteligentnego. Aż dziwne, że trzy razy oblał (choć o tym Sunny nie wiedziała). – Mimo wszystko sama o sobie się wypowiadać nie będę. Jesteś ciekawy, to wbijaj… gdzieś tam, jak wymyślę… Normalnie pewnie by się przechwalała, ale teraz było jej jakoś tak dziwnie. Zwłaszcza że to był jej kuzyn i pewnie jeszcze spotkają się nie raz i nie dwa. Nie mogła mu tak bezczelnie kłamać w twarz. Więzi rodzinne zobowiązują! Dopijała do końca Chruściaka, a w jej głowie mała, kreskówkowa Sunny skakała z radości, że w końcu dokona tego piekielnego czynu. Taki mały sukces. Mogła sobie dopisać do cv, że dokonała czegoś wbrew własnej woli, by zyskać z tego lepszą korzyść w postaci cudownej wróżby w kubku z herbatą. - Skoro umiesz jeździć na łyżwach, to będzie nawet łatwiej – odpowiedziała mu. – Ale mam jeden warunek. Zagramy w baseball! Skoro była pałkarzem, to nie powinna mieć problemu z tą grą, a znała ją. Wszystko dzięki temu, że jej rodzice mimo czystości krwi nie chcieli izolować się od mugoli i zamieszkali w dużym mieście. Montreal nauczył ją, że niemagiczni wcale nie różnili się od czarodziejów i pomimo braku różdżek, mieli swoje własne, równie dobre sztuczki. Fakt, że wszystko szło im wolniej, ale niektórzy potrafili czerpać radość z działania. A chyba o to w życiu chodziło, by nie cieszyć się celem, a samym dążeniem do niego. - Ładne – stwierdziła, gdy przeczytał swoją wróżbę i pochłonęła ostatni łyk różowego napoju, by przeczytać swoją. Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi. Gdyby nie skończyła herbaty, to by się nią opluła. Zajrzała do kubka Logana, czy aby na pewno jej nie oszukał, ale było jak byk – to samo! – Chyba im się kończą pomysły – powiedziała mu, pokazując mu swój kubek. Przereklamowane. - O, fajnie. Ale nie musieli długo czekać, bo oto się pojawił zaspany Ryan Ruthven we własnej osobie. - Cześć, śpiochu – przywitała się. – Co ci się stało w twarz?
Matko, gdyby tylko Logan mógł w tym momencie poczytać Sunny w myślach, to jak nic zrobiłoby mu się niedobrze. Wszystkie możliwe ciasta, jakie każdy normalny człowiek powinien lubić i jadać co najmniej raz do roku, by nie wypaść ze smakowej formy, budziły w nim niechęć. Jak nic, miało to dużo wspólnego z faktem, że były słodkie, a wszystko co słodkie odrzucało starszego Ruthvena lepiej od wody, której bały się koty. Ba, od wody to chociaż były wyjątki! Swoją drogą, spróbujcie zrozumieć człowieka, który nienawidzi wszelkiego rodzaju ciast i tortów, bo uważa je za zbyt słodkie, a uwielbia miód pitny i przesłodzoną kawę. Nie idzie? Nic dziwnego, też go nie rozumiem. Najwyraźniej alkohol i napoje nie wliczały się w jego listę codziennych hejtów, aczkolwiek i od tego założenia był wyjątek. Jeśli pił herbatę to tylko gorzką i mocną, bo na inną po prostu wybrzydzał. Straszny był z niego królewicz! No bo kto to widział żeby facet był wybredny tak, niczym stara dama z siedemnastoma kotami. Jedno jest wiadome - był na dobrej drodze, gdyż kota już miał. Tak swoją drogą, Logan miał nadzieję, że go Ryan za Felixa nie zamorduje. To nie była jego wina, że jego kocur zagryzł mu już czwartą sowę! On naprawdę się starał nad nim zapanować, ale chyba każdy wie, że koty chadzają własnymi ścieżkami i bardzo ciężko jest wymusić na nich posłuszeństwo. Jego słodki kiciuś rasy snowshoe był chyba jednym z tych kotów, które muszą brać przykład z właściciela. Blondyn miał tendencje do łamania regulaminu, a Felix z kolei łamał wszelkie zasady jakie powinny dotyczyć kota jego typu. W końcu snowshoe są zazwyczaj zwierzętami inteligentnymi, przyjacielskimi i przywiązującymi się do właściciela… no… dobra! Był podobny do przeciętnego kota tej rasy, niech wam będzie. Był wrednym, małym upierdliwcem, który strzelał fochy gdy się go najbardziej potrzebowało i nienawidził sobie radośnie każdego kogo spotkał hejtując cały świat, ale nadzwyczaj żywotny i skubany był. Wiedział jak się zachować by wymusić na swym panu posłuszeństwo i skrzętnie to wykorzystywał. Mały diabeł! Mimo to Logan bardzo go lubił, dlatego jednocześnie martwił się o Ryana jak i o Felixa. O tego pierwszego, bo miał on uczulenie na sierść i nie przepadał za wizytami jego listowego posłańca, a o tego drugiego, bo wiedział jak nieprzewidywalny potrafił być jego bliźniak. Odetchnął cicho. Zresztą, czemu on się przejmował? Te cztery sowy przecież też nie były bezbronne, a mimo to jego pupil nie dość, że je zagryzł to chyba w dodatku zeżarł. Nawet jakby go wrzucił w zaspę to pewnie tylko by się wygrzebał i poszedł dalej. Tak, ten kot był zimno i wodoodporny. Nic go nie ruszało. Przytaknął jej z cichym śmiechem. Szczerze to nie postrzegał tego w tak dosłowny sposób, ale miłym było to, że Sunny tak stwierdziła. Nie oczekiwał, że zacznie się zaraz wychwalać lub, wprost przeciwnie, wieszać psy na swoim stylu gry, więc po prostu kiwnął głową na jej zaproszenie. Zresztą, już wcześniej przecież zadeklarował, że się zjawi, a więc wszystko było na dobrej drodze. Jak nic by miał powód do śmiechu, gdyby wiedział, że jest jej dziwnie z przechwalaniem się w jego obecności i wolała to przemilczeć. Przy nim można się było przechwalać bez problemu, trzeba się jednak było liczyć z tym, że potrafił być okrutnie wręcz szczery i niemożliwie złośliwy, a więc nie wszystko co mógł powiedzieć mogło brzmieć pozytywnie. Sunday jednak nie musiała się martwić - była rodziną. Tej dobrej części rodziny się nie hejtuje. - Jasne - zgodził się bez zastanowienia na jej warunek. Lubił tę grę, więc nie widział problemu w tym by sobie z nią pograć, w ramach handlu wymiennego. Zagrają, a nauczy się gry w hokeja - uczciwy warunek, a jemu to bardzo odpowiadało. W końcu każda forma aktywności fizycznej była dla niego czystą przyjemnością. Po raz kolejny się roześmiał, ochoczo zaglądając w jej kubek. - Faktycznie, to bardzo możliwe - zgodził się z nią, wyjątkowo rozbawiony tą zbieżnością. Nie musiał się jednak długo nad tym zastanawiać, bo oto do herbaciarni wkroczył jego bliźniak. Logan zerwał się na równe nogi by zamknąć swego brata w niedźwiedzim uścisku. Ich symbioza była tak zaawansowana, że te kilka godzin, które musiał bez niego spędzić wydawały mu się straszliwą męką. - Nareszcie wstałeś - fuknął na niego, niby to z wyrzutem, ale gdy cofał się by usiąść zaczepnie dźgnął go w żebra. Nie był na niego zły o nie. - Siadaj - rozkazał swoim typowym władczym tonem, niczym król prezentujący giermkowi swe królestwo i wskazał mu miejsce obok siebie, tak by Sunny nie musiała wciąż odwracać głowy by na nich spoglądać. A szkoda, bo jak nic byłoby to zabawne!
Za to Ryan przepadał za wszelkiego rodzaju słodyczami. Szczególnie za ciastami, mógłby je jeść codziennie. W końcu znał się trochę na magicznym gotowaniu, więc kiedy tylko miał czas wymyślał nowe potrawy, a przede wszystkim alkohole. Przytargał ze sobą własną pracownię, aby wypróbować parę nowych pomysłów. Potrzebował tylko kogoś, kto mógłby to wszystko testować. Oczywiście on sam mógł to robić, ale chciał też poznać zdanie innych ludzi. Jak dotąd wszystko co stworzył zbierało pozytywne opinie. Z czego był dumny. Powodem do dumy było też to, że był niezły w sportach, ale tylko tych mugolskich. Braciszek bał się wody i nie potrafił tańczyć, ale Ryanowi szło to całkiem dobrze. W dzieciństwie zebrał parę nagród za zawody pływackie, a co do tańczenia było to czysto amatorskie od tak dla rozrywki. Nie interesował się tylko tańcami towarzyskimi, bo niby z kim miałby trenować z siostrą? O nie to było wykluczone, od zawsze jej nienawidził i tak pozostało. Poza tym według Ryana takie tańce były mało męskie, więc trenował breakdance. Grywał też w baseball no i jeździł na deskorolce, ale to były poboczne zajęcia. Za takie można by też uznać udział w amatorskich walkach. Co nie było aprobowane przez jego rodziców, psuło to reputację całej rodziny, ale nie dbał o to. Często chcieli go karać za te wybryki, ale za każdym razem kiedy miał szlaban wymykał się z domu choćby przez okno. Potem ignorowano już to, że wracał do domu pokiereszowany, po prostu starali się to jak najlepiej ukrywać, bo nie mogli nad tym zapanować. Taki to już Ryan był. Właśnie chciał odpowiedzieć kuzynce na pytanie na temat stanu jego twarzy, kiedy to Logan wstał i go uściskał na co Ryan odpowiedział klepnięciem go w plecy -Taa byłem trochę zmęczony. Właściwie to nadal jestem, tyle że coś nie pozwoliło mi się wyspać - konkretniej był to Felix. Kocur ma szczęście, że Ryan miał dziś dość dobry humor. Jeśli było by inaczej zapewne źle by to się skończyło dla 'biednego' kota. Na przykład mógłby go wyrzucić za okno, kto wie może trafiłby w drzewo i się trochę pokiereszował lub, aby nie zostawiać tego przypadkowi może sam mu coś zrobić. Oczywiście nie miał nic do zwierząt, na pewno skrzywdzenie zwierzęcia nie było by dla niego przyjemnością, ale Felix doprowadzał go do szału. -Mógłbyś sobie kupić następną sowę trzymać ją w klatce i pilnować, żeby przypadkiem ci nie umarła, nie zniosę tego, że za każdym razem wysyłasz mi tego sierściucha. Potem muszę chodzić z podrapaną twarzą, bo nie potrafisz go ogarnąć. Szczerze mówiąc był wkurzony na brata i kiedy ten dźgnął go w żebra uderzył go dość mocno w ramię. Zdjął kurtkę, odłożył ją na bok i usiadł obok Sunny. Zrobił to specjalnie słysząc ton Logana. Uśmiechnął się do niego złośliwie, a kiedy spojrzał na kuzynkę jego wyraz twarzy zmienił się na bardziej przyjazny. Rozsiadł się i zajął się swoim napojem, zgodnie z tym co powiedziała staruszka miało go to obudzić i właściwie udało się to. Uznał, że będzie tu częściej przychodził, aby móc się tego napić. Może nawet nauczy się to przyrządzać, wtedy po powrocie do Hogwartu będzie mógł pić to wtedy kiedy będzie zmęczony. Gdy wypił już wszystko zobaczył napis na dnie kubka - Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi. Ciekawe, a wy co mieliście? - spojrzał na nich z zaciekawieniem.
- Macie kota? – zainteresowała się z szerokim uśmiechem. Może w końcu znalazłby się jakiś przyjaciel dla Szatana. To był taki towarzyski kotek, a brakowało mu rozrywki. I dlatego uczepił się bagaży wszystkich jej współlokatorów. Torby Sunny już nie ruszał, odkąd rozwalił całą paczkę żarcia na środku pokoju i oberwał za to upiorogackiem. Chyba będzie miał traumę do końca życia i nie odfocha się już nigdy. Najwyraźniej będzie musiała kupić mu jakiś prezent, tylko gdzie ona znajdzie teraz sklep zoologiczny? W Lynwood takich raczej nie było. A może zajrzy do antykwariatu i tam znajdzie jakąś starą zabawkę? Ewentualnie pomoże Julii zdobyć w końcu pupilka. Widmo byłaby wyśmienitą towarzyszką zabaw dla tego przeklętego czarnego sierściucha, który urzędował w motelu. Byle tylko nie trafił na Farida, bo ten z pewnością wyrwałby mu ogon. Brrr… Biedny Szatan. Na samą myśl aż przeszły ją dreszcze. - Mój zyskał miano po mamusi – zaśmiała się. Powtarzała to chyba każdemu, no ale co ona mogła poradzić na to, że posiadała tak upiorną matkę? Istne wcielenie zła! Ale prezent wymyśliła jej dobry, choć czasami irytujący. Powinna się cieszyć, że nazwała podarek na jej cześć. W końcu Szatan to nie byle kto! I znów, gdyby miała coś w ustach, zapewne wyplułaby to prosto na Logana. Odwróciła głowę, posyłając zdziwione spojrzenie Ryanowi. - No bez jaj – odparła, jemu również zaglądając w kubek. – Serio skończyły im się te wróżby czy to jakieś przeznaczenie? Chociaż ona twierdziła, że to bardziej ten cholerny spisek. Albo coś jak mugolska ukryta kamera, którą kręcili kiedyś w Montrealu i robili ludziom żarty. To było dość zabawne, kiedy się to obserwowało. Sama chyba niekoniecznie chciała w tym wystąpić, ale najwyraźniej miała teraz okazję. - Ryan, grywasz w hokeja? – zapytała, zwracając się do kuzyna. – Bo mam zamiar nauczyć Logana, a w dwie osoby to tak marnie. Właściwie to we trzy również. Musieliby znaleźć jeszcze jednego kandydata. Bądź kandydatkę. I chyba nie trzeba nikomu mówić, kogo Sunny miała na myśli. Byle tylko dała się przekonać!
Logan skrzywił się tak, jakby właśnie podetknięto mu pod nos bitą śmietanę. Ohydnie słodką i lepiącą się bitą śmietanę. Fuj! - Dobrze, wiesz, że w przypadku Felixa nie ma mowy o przypadku - mruknął do niego z niechęcią, zastanawiając się co w tym momencie może robić jego słodki i niewinny kotek. Zapewne bryka sobie radośnie w śniegu, polując na niczego nie spodziewające się zwierzątka, które jakimś cudem nie uciekły z tej lodówy w jakieś cieplejsze okolice. - Kochany, to Ty nie potrafisz go ogarnąć. - podsumował go z całkowitą pewnością Logan. Taka też był prawda! Jego kot nie drapał. Może on wyczuwał wrednych ludzi i dlatego mścił się na Ryanie? Wolał mu jednak tego nie mówić. Obaj tyli tak samo nieprzewidywalni i raczej dość nerwowi i nawet mimo tego, że wiedział, iż brat nic mu nie zrobi to nie chciał mu podnosić ciśnienia. Taki był dla niego miły! - Wystarczy być dla niego miłym - wzruszył ramionami, tak jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie i zignorował jego zaczepkę. Nie musiał go słuchać, proszę bardzo, ale to świadczy jedynie o jego braku kultury. W końcu co jeśli Sunny sobie szyjkę nadwyręży? Taki niedomyślny ten Ryan! - Konkretniej to ja mam - odpowiedział kuzynce, splatając palce dłoni w ciasnym uścisku i złożył je na podołku, kręcąc młynka kciukami. Za długo siedział w miejscu i już zaczynało go nosić. Słowa dziewczyny go zaciekawiły. Obstawiał, że będzie to jakieś oryginalne i niebanalne imię, jednakże po wspomnieniu, że imię odziedziczył po jej matce, już raczej zaczął węszyć podstęp. Nie spodziewał się żadnej Róży czy Nadziei , więc nie pozostało mu nic innego jak tylko roześmiać się z własnych rozmyślań. - Uświadom nas - poprosił ją krótko, teraz rozplatając palce, którymi nagle natrafił na coś miękkiego. - Felix - zauważył bystro Logan i momentalnie objął go ramionami w czułym uścisku. - Gdzieś Ty się podziewał? Zapytał go, spoglądając na niego podejrzliwie, zwłaszcza, że kocur wpatrywał się teraz w Ryana morderczym wzrokiem. Blondyn rozluźnił uścisk, a kot posłusznie położył się na jego nogach, przenosząc spojrzenie na Sunday by jej posłać spojrzenie niewinnego koteczka, które zwiodłoby chyba każdego, kto ani trochę nie znał lub nie słyszał o Felixie. W związku z jego nagłym zainteresowaniem czworonogiem, zupełnie przegapił scenę z wróżbami. Peszek!
Spojrzał do kubka Sunny i Logana - Skończyły im się wróżby - powiedział spokojnie - ale i tak nieźle, że trafiło się to nam. Kiedy kuzynka zapytała o hokeja odpowiedział - Potrafię jeździć na łyżwach, ale nigdy nie miałem okazji grać w hokeja. W sumie chętnie bym się z wami wybrał, ale umówiłem się z kimś. Więc może innym razem - uśmiechnął się do Sunny, a potem spojrzał na brata. -Ja nie potrafię go ogarnąć... To chyba ty masz z tym problem - powiedział po czym wysłuchał dalszej części wypowiedzi Logana przy czym był coraz bardziej poirytowany - Wystarczy być dla niego miłym? A co ja mu kurwa zrobiłem śpiąc na łóżku?! - warknął do niego. Na brak kultury to akurat cierpiał jego kot wskakując mu na twarz. Jeśli w ogóle zwierze może być kulturalne, w każdym razie na pewno był nie wychowany. Kiedy zobaczył, że Felix przylazł i usiadł na kolanach brata aż się w nim zagotowało. - Pilustransferam - rzucił zaklęcie na tego fałszywego kocura pozbawiając go sierści, uśmiechnął się złośliwie do Logana -Teraz lepiej - powiedział spokojnie. Po chwili jednak stwierdził, że jeszcze lepszą opcją będzie pozbycie się Felixa z lokalu -Wingardium leviosa - podniósł kota i wyniósł go z herbaciarni. Niech Logan następnym razem pomyśli zanim zacznie taką gadkę. Może i byli bliźniakami, ale to nie znaczy, że nie może mu przywalić. Zapowiadało się na taki fajny dzień, spotkanie z kuzynką, ale nie bo ktoś musiał to wszystko zepsuć. Był wkurzony, właściwie to miał chęć po prostu wyjść. Kochany braciszek.
- Ma na imię Szatan – mruknęła, odpowiadając Loganowi. Właściwie to nie był aż tak przerażający. Może i miał czarne futerko, uwielbiał rozrabiać, ale był przyjemnym kociakiem. - Ale uroczy - dodała, gdy pojawił się Felix i wyciągnęła rękę, by podrapać go za uchem. Miała tylko nadzieję, że kocur jej nie drapnie. Spodobał jej się i w życiu by nie powiedziała, że to morderca sów. Przysłuchiwała się sprzeczce kuzynów, przewracając oczami. W sumie wyglądało to trochę tak, jak jej kłótnie z Gabrielem i June, choć u nich zazwyczaj komentarze były bardziej kąśliwe i dochodziło do rękoczynów. A po co używać różdżek, skoro można się wyżyć i przywalić tej drugiej osobie? Fakt, że June zazwyczaj była niewinna i aż szkoda szarpnąć ją za te długie loki, ale z Gabem nigdy się nie cackała. On z nią zresztą też nie. Potrafili nawalać się jak prawdziwi zapaśnicy, by na wieczór przytulać się i zdradzać sobie swoje największe tajemnice. Typowe, pełne skrajności rodzeństwo, za którym potwornie tęskniła. - Ej, chłopaki, dajcie spokój – zwróciła się do nich, coraz bardziej przerażona tym, do czego mogło za chwilę dojść. Nie miała ochoty rozdzielać dwóch większych od siebie facetów. Zachowywali się jak dzieci, mimo że byli od niej starsi!
- Nie, to zdecydowanie Twój problem - powiedział spokojnie, machinalnie gładząc Felixa po sierści. - Może byłeś dla niego niemiły i się zemścił? Albo zwracał na siebie uwagę tyle razy, że musiał Cię podrapać żebyś odebrał list. Myślisz, że jak robi sowa? Jeśli nie odbierzesz, zaczyna dziobać Cię po rękach. - wyjaśniał mu wszystko spokojnie, ale wewnątrz cały się gotował. Jego brat nie miał najmniejszego pojęcia o zwierzętach, a wypowiadał się jakby był znawcą. Poza tym nienawidził jego kota już od pierwszego wejrzenia tylko dlatego, że miał sierść na którą był uczulony, a Logana to niemożliwie irytowało. - Słodkie imię - odparł do kuzynki, a wtedy poczuł jak Felix drgnął gwałtownie w jego rękach. Najwyraźniej poczuł, że Ryan ma jakieś złe zamiary i chciał uciec, jednakże blondyn za mocno go trzymał. Notabene głównie po to by nie wydrapał jego bliźniakowi twarzy, ale kto by to tam doceniał! Pozwolił chłopakowi ogolić swojego kota, który prychał z niezadowoleniem i sycząc, zaczął się wyrywać. Nie, nie w kierunku wyjścia, a w kierunku rzucającego zaklęcie. - Oj, masz przejebane - stwierdził rzeczowym, niemalże znudzonym tonem, zupełnie tak jakby potyczki na polu Ryan - Felix go już w zupełności nie dziwiły, a wręcz nużyły. Ciekawe kto tutaj niby próbował coś zepsuć. Kot sobie kulturalnie leżał, nic nie robiąc, a ten idiota musiał się na niego rzucić. Geniusz! Logan wyciągnął różdżkę z kieszeni, ręką przytrzymując kota, który teraz lewitowany zaklęciem wyślizgiwał mu się z rąk. - Finite! - zawołał, przerywając działanie zaklęcia, a potem nadal celując w swoje zwierzę rzucił następne zaklęcie - Subitopelo. Po tym słowie sierść Felixa momentalnie odrosła. - Sequemini - rzucił kolejne zaklęcie na zwierzę, a potem pozwolił mu uciec z herbaciarni. Odpuścił rzucenie się na Ryana chyba tylko dlatego, że dojrzał jak bardzo morderczy wzrok posłał mu jego właściciel. Mimo wszystko dobrze byłoby go jednak potem znaleźć, więc kotek zostawiał teraz fosforyzujące ślady w śniegu. - Kretyn - mruknął do swojego bliźniaka i teraz w niego wycelował różdżką. - Colovaria! - zawołał i machnąwszy różdżką zmienił mu kolor włosów na różowy. - Następnym razem użyj mózgu zanim zaczniesz miotać w mojego kota zaklęciami - warknął na niego, ale ani na sekundę nie podniósł się z kanapy. Nie chciał robić mu krzywdy, aczkolwiek wiedział, że jeżeli chłopak nadal będzie miał jakieś problemy to jak nic mu przyłoży. Zawsze musiał robić jakieś sceny! Prośby Sunny zupełnie zignorował, bo w sumie on nie zrobił niczego złego, a więc i nie miał czego zaniechać.
- Mój problem, że mam uczulenie na sierść i dlatego nie przepadam za Felixem? Miło, że tak sądzisz. Było nie kupować kota, teraz się dziwisz i irytujesz, bo nie chce go widzieć -przewrócił oczami -Dla mnie na prawdę wystarczy tylko chwila, żeby alergia się uaktywniła Taa na pewno był dla niego niemiły, znęcał się nad nim przy czym miałby się narazić na reakcje alergiczne. Dlatego bardziej prawdopodobna była druga opcja, że po prostu nie zwracał na niego uwagi kiedy to spał. Może miał uwielbiać tego kota i zasmarkać go na śmierć. Kot sobie kulturalnie leżał, a Ryan miał sobie siedzieć i kichać bo kotek przylazł na kolana. Świetnie, oczywiście, że kocur jest najważniejszy. Kiedy brat rzucał zaklęcia na swojego kota westchnął tylko ze zrezygnowaniem, a gdy Logan zmienił mu kolor włosów powtórzył na sobie zaklęcie i wszystko wróciło do normy. Nie był zainteresowany dalszymi sprzeczkami więc powiedział tylko ze znudzeniem -Tobie też by się to przydało, ze wszystkich zwierząt wybrałeś właśnie kota. W każdym razie masz coś jeszcze do powiedzenia? - spojrzał na Logana niechętnie. Oczywiście robił sceny, nic, że finalnie właśnie przez kota mógł mieć chociażby problemy z oddychaniem. Ryan po prostu chciał go wynieść z tego miejsca, a że przy okazji go wydepilował no cóż był wkurzony.
Kręciła głową z niedowierzaniem. Normalnie pewnie stanęłaby po stronie któregoś z nich, ale w tym momencie nie widziała sensu. Po pierwsze: praktycznie ich nie znała i nie wiedziała, czy przypadkiem nie wybierze źle, po drugie: widziała winę obydwu. Mogli od razu wypłoszyć kota i nie użerać się z nim oraz samym sobą. Szczerze mówiąc nawet ją to trochę bawiło, a już zwłaszcza te ich zaklęcia. Jednak nie chciała uczestniczyć w tych ich kłótniach. A obawiała się, że za chwilę ją w to wciągną, choćby i przypadkiem. Albo sama się zdenerwuje i dołączy, co skończyłoby się raczej źle. Rękoczyny górą! Koty może i wydawały się milusie, ale jak widać – prowadziły do wojen. Ej, a co jeśli Voldemort też miał uczulenie i się zdenerwował, że ktoś tam miał kota i dlaczego rozpoczęła się cała ta wojna, o której była mowa na historii magii w Hogwarcie? Taak, to bardzo prawdopodobne. Mogła tak napisać na egzaminach i może dostałaby chociaż jednego wybitnego. - Ekchm, ja wam nie będę przeszkadzać – stwierdziła, podnosząc się z miejsca. – Jak się pogodzicie to się jeszcze spotkamy, a póki co na razie. I wyszła, oddając po drodze kubek kelnerce. Miało być miłe popołudnie w rodzinnym gronie, a trafiła… No w sumie w rodzinne grono, bo sprzeczki to były norma. Poczuła się niemal jak w domu, z czego śmiała się w duchu, ale naprawdę wolała już opuścić ten lokal. I tak czy siak sytuacja byłaby potem napięta, a lepiej nie robić sobie pod górkę.
- Tak, masz problem! Miałem go tam zostawić? On siedział taki niewinny w tym schronisku, a Ty dobrze widziałeś jak się na nas patrzył! - wyrzucił do niego takim tonem, który wyrażał bezgraniczną miłość do zwierzęcia, a którą Ryan powinien z nim dzielić. Szturchnął go mocno w ramię, ale raczej na przeprosiny, niż w geście oznaczającym zaczepkę. - Tak, chętnie bym Ci teraz przypierdolił - burknął do niego, wyraźnie poirytowany, ale czyny nie poszły w parze ze słowami i całe szczęście, bo w takim wypadku ta kretyńska sprzeczka nie skończyłaby się nigdy. Zaaferowani kłóceniem się ze sobą, nawet nie zauważyli jak Sunny opuszcza lokal. Dopiero po chwili to zauważyli, aczkolwiek całe szczęście, że kłótnia była już zażegnana. No cóż, a przynajmniej ze strony blondyna. - Następnym razem zamykaj drzwi przed snem - poradził mu bez nawet najmniejszej krzty złośliwości. Dawał mu po prostu braterską radę. - Felix umie otwierać sobie drzwi, ale może wtedy go chociaż usłyszysz i nie będzie musiał zwracać na siebie uwagi w inny sposób. No, a już najlepiej by było jakbyś rzucał colloportus. Wtedy na pewno Ci nie wejdzie i najwyżej będzie pół dnia stał pod pokojem, aż ktoś go wpuści. Po tych słowach wziął ich kubki i odniósł kelnerce, wracając tylko po to by otrzepując się z sierści, sięgnąć po swój szalik. Zapiął płaszcz i otulił nim szyję, spoglądając na swojego brata ze zniecierpliwieniem. - Chodź już, nie będziesz tutaj chyba sam siedział. - po czym pociągnął go za sobą w mroźne popołudnie.
Allan wyszedł sobie na spacer, jednak po dwóch minutach łażenia na mrozie zrezygnował z tego pomysłu. Poszedł do herbaciarni by się ogrzać. Był ubrany w bardzo grubą, czarną kurtkę. Na głowie miał niebieską czapkę zimową. Miał także niebieskie rękawiczki i szary szalik. Pod kurtkę ubrał grubą bluzę. Chłopak nie jest przyzwyczajony do mrozu i za nim nie przepada. Ciągle ma katar i jest zmęczony przez to że dzień się bardzo szybko kończy. Siedemnastolatek poszedł kupić sobie jakiś napój. Nie znał tych nazw co prawda, więc zamówił to co brzmiało najbardziej zachęcająco. Smocze espresso, to jest to! Do chłopaka jeszcze nie doszło ciepło jakie było w pomieszczeniu, dlatego podrygiwał na nodze. Kobieta podała mu napój w prześlicznym, błękitnym kubeczku z czerwonymi kropeczkami. Po pierwszym łyku od razu zrobiło mu się ciepło. Zdjął z siebie kurtkę, rękawiczki i resztę nie potrzebnych w tej chwili rzeczy i rozsiadł się na kanapie popijając espresso. Kiedy wypił zauważył na dnie pewien napis "Człowiek jest odpowiedzialny nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi." -Hmm co to może znaczyć- zastanowił się. Jednak nie myślał długo. Oddał kubek zapamiętując to co znajdowało się na dnie. Bo kto wie? Może mu się to przydać. Allan nie chciał wracać na to zimno więc usadowił się z powrotem na kanapę. Może jakiś znajomy też postanowi odwiedzić to miejsce w celu ogrzania się. [kostki: 5,1]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Dziewczyna miała na sobie ciepłą czarną kurtkę i czerwony szalik oraz czapkę i tak opatulona szła przed siebie, jednakże doszła do wniosku po jakimś czasie, że to wszystko nie było dobrym pomysłem, a wręcz przeciwnie. Zmarła strasznie. Od razu dostrzegając Herbaciarnię Śnieżny Pufek ruszyła w stronę drzwi tak szybko, jakby rozdawali tam jakieś darmowe upominki, albo przekąski. Przekroczyła próg Herbaciarni i ruszyła do baru by tam złożyć zamówienie. -Poproszę Cytrynowy Raj. Dobre to jest?- zapytała, a w zamian otrzymała uśmiech i potwierdzenie, że napój na pewno będzie jej smakował. Dziewczyna jednak nie oddała uśmiechu i ruszyła w stronę jakiegoś stolika, trzymając w dłoniach otrzymany gorący napój. Dostrzegła właśnie znajomą twarz więc zatrzymała się w miejscu przy jednej z kanap. -Allan, Allan McBrain. Co ty tutaj robisz?- zapytała zdziwiona zupełnie tak jakby tylko na miała prawo tu być, ale trzeba przyznać, że spotkanie chłopaka było dla niej szokiem. Usiadła obok niego nawet nie pytając o zgodę i napiła się swojego Cytrynowego Raju. Na początku był okropny i już miała ochotę udać się do miłej pani i podziękować jej za napój, ale z każdym łykiem smakował jej coraz lepiej. Albo po prostu się do tego smaku przyzwyczaiła. Kto wie. Spojrzała na Allana z poważną miną.
Allanowi tak było wygodnie że prawię by tu zasnął. A spanie w nieznanej herbaciarni to nie jest dobry pomysł. Na szczęście ocknął się gdy usłyszał znajomy głos. Dawno nie widział Kath, a taka nagła pobudka była zaskakująca. -Ymm no nie wiem, siedzę, grzeję się- odpowiedział ironiczny głosem. Zanim się obejrzał dziewczyna siedziała już obok niego. Nie zdziwiło go za to poważny wyraz twarzy Katherine. Chyba nigdy nie widział jej uśmiechniętej. Allan za to wręcz przeciwnie. Ciepło sprawiało że miał dobry humor więc na uśmiech nie musiał pracować. -Co pijesz?- zapytał tak z czystej ciekawości.
// sorki że krótki, jakoś weny zabrakło
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nie było ani przez moment smutno, że obudziła go, a wręcz przeciwnie. Nagle na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Sięgnęła po jego kubek by zobaczyć a zarazem posmakować co pije. -Smocze espresso, piłam ostatnio, łba nie urywa ale w smaku jest wyśmienite- oznajmiła pewnym siebie tonem po czym zajrzała do swojego kubka. -Cytrynowy Raj, paskudztwo, ale wypić trzeba- zażartowała. Przyjrzała się jego rozwichrzonym włosom, naprawdę nie miał czasu na uczesanie się? Chociaż jej loki nie wyglądały lepiej, no ale kto by się jej czepiał? Heh. -Ukradli ci łóżko, że tu śpisz?- zapytała mierząc go tym swoim hipnotyzującym spojrzeniem.