Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Autor
Wiadomość
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wyraźnie stawiał sobie wysoko poprzeczkę na przyszłe zajęcia, skoro wersja warzywno-owocowa spotkała się z takim entuzjazmem ze strony Hemah. Podejrzewał, że jak jednej osobie się spodobało, to znajdzie się i więcej równie zwariowanych. Zaśmiał się cicho pod nosem, obserwując jej zmagania ze zniczem. Nie było źle, choć rzeczywiście, piłeczka robiła z nimi, co chciała, każąc nagle zawracać, albo hamować. Nie mieli łatwo, ale też nie o to chodziło. - Widzę, że naprawdę nie przepadasz za byciem szukającą - zaśmiał się na jej słowa, zastanawiając się, jak przyjęliby jej pogląd ludzie z Ministerstwa. Quidditch na zasadach podobnych, co mugolskie sporty. Z całą pewnością, większość byłaby przeciwna, ale Josh dostrzegał w tym sens. - Z drugiej strony nie można pozbyć się od tak szukających i znicza, biorąc pod uwagę rys historyczny. Nie jeden maniak powiedziałby, że byłoby to porównywalne do zniszczenia wielkich zabytków - dodał, dostrzegając błysk. Uśmiechnął się półgębkiem i ruszył w dół, w stronę znicza, który zdawał się specjalnie lecieć tak wolno. Niestety, ledwie mężczyzna wyrównał swój poziom z poziomem złotej piłeczki, a ten nagle przyspieszył w jego stronę, po czym odbił w bok, uniemożliwiając złapanie się. Josh jedynie zaklął cicho pod nosem, nawracając, aby znów szukać poruszającego się przedmiotu. - Najtrudniejsze, to nie pozwolić sobie na zbyt dużą pewność, że się złapie, gdy ma się go prawie w garści - stwierdził, podlatując do dziewczyny, choć spojrzeniem wciąż omiatał boisko. Cholerny znicz. Niby boisko było małe, a złoty cwaniak i tak potrafił się ukryć.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
To nie była jej pozycja. Nawykła do całkowicie odmiennego stylu gry, chociaż może gdyby nie nagła decyzja oraz ogólnożyciowy stres, to by polubiła bycie szukającym. Ma swoje atuty, ale... Niezaprzeczalnie jest znacznie spokojniejszy, nie licząc okazjonalnego sprintu za zniczem. Chyba woli być cały czas w ruchu niż raz na ruski rok. Westchnęła ciężko, zwalniając i robiąc kółeczko wokół nauczyciela. - Nie... Naprawdę cienko widzę ten mecz. Jestem ścigającą. Znam styl gry ścigającego na pamięć. Wszelkie możliwe podania lub zwody do użycia w danej chwili, analiza ustawienia graczy, śledzenie kątem oka tłuczków... Mam to tak głęboko wryte, że nie zdziwię się, jak na meczu złapię kafel, a nie znicz - zaczęła drugie okrążenie wokół Josha, wypatrując piłeczki. - Za bardzo nauczyłam się jednego... Może powinnam zacząć ćwiczyć też inne pozycje? Chociaż jak coś od od wszystkiego, to do niczego. I dunno... I mean, jack of all trades, master of none is still better than master of one - pokręciła głową, odlatując zaraz w bok. Niemniej to był fałszywy trop. To tylko odblask z czegoś na trybunach. Wróciła zatem w pobliże mężczyzny. - Zobaczysz, jeszcze zmienię zasady gry - wymamrotała, a potem szarpnęła miotłą. Teraz widzi tego gnojka na pewno, tuż nad nimi. Wzleciała zatem dość wysoko w pogoni za piłeczką, szybko, niemalże pionowo. Znicz długi czas pozostawał poza jej zasięgiem, drażniąc się i bawiąc zbyt dosłownie w kotka oraz myszkę. Wypatrzyła jednak jeden moment, kiedy odrobinę zwolnił, a Peril zaryzykowała - puściła się oburącz, próbując chwycić piłeczkę. Tylko po to, aby zaraz przeleciała jej pomiędzy palcami, znikając z pola widzenia. Odruchem chciała za nią spojrzeć, ale wciąż miała zbyt pionowo zadartą miotłę, by owy gest przebrzmiał bez echa. Zachwiała się niebezpiecznie. Zdążyła jednak złapać trzonek prawą ręką, zatrzymując miotłę całkiem. Pozwalając jej opaść i kiedy luźno spadała, dziewczyna obróciła się, kierując teraz w stronę ziemi, zanim odzyskała w pełni panowanie nad sytuacją i zleciała bliżej nauczyciela. Tym razem już nawet nie przeklinała. Była po prostu zrezygnowana, chociaż na twarzy odbijała się raczej zaciętość. Złapie tego kurwiszona.
4, 6
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Słuchał jej w skupieniu, na moment zapominając o tym, że powinien również wypatrywać znicza. Łatwo zapominał jak ważne są szkolne mecze dla członków drużyn i jak bardzo poważnie je biorą. Z drugiej strony, Hemah musiała odczuwać dużą presję, skoro grała w drużynie narodowej. Dla niej mecze szkolne były jak rozgrzewka, więc nie mogła na nich odpuszczać. Przyglądał się jej, rozmyślając czy nie wzięła za dużo na swoje barki. Ostatecznie wciąż się uczyła. On sam pragnął kiedyś grać w narodowej, a skończyło się zupełnie inaczej, czego nie żałował. Oby tylko dziewczyna wytrzymała presję. - Spójrz na to inaczej. Jeśli będziesz potrafiła grać na każdej pozycji z równie dobrym skutkiem, nie będziesz miała problemu przy zmianach składu. Zawsze się wybronisz. Problem polega na tym, że nie można być w takim przypadku średnim na każdej pozycji. Trenowanie innych nie jest złą myślą - odpowiedział, starając się, żeby jego słowa nie brzmiały chaotycznie. Nie uważał znajomości na każdej pozycji za coś złego, ale należało być świetnym w tym. Jeśli wtedy jej drużyna robiłaby zmiany i chcieli ją zdjąć z pozycji ścigającej, zawsze mogłaby zostać w składzie jako ktoś inny. Zaśmiał się cicho, gdy rzuciła swoją ni to groźbą, ni to obietnicą, że zmieni zasady gry. Chciałby widzieć rewolucję w quidditchu, byłaby to wielka chwila. Zaraz jednak dziewczynie umknął znicz i sam rzucił się w pogoń za piłeczką. Niestety prawie skończyło się to nokautem, gdy skupiając się jedynie na złapaniu uciekiniera, nie zwrócił uwagi na pętle, z którą prawie się zderzył. Ostatecznie znicz odleciał, a on musiał łapać równowagę na miotle.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Wysłuchała go uważnie, zanim zagryzła na chwilę dolną wargę. Póki żadne z nich nie leciało za zniczem, pozwoliła sobie oderwał wzrok od nieba i spojrzeć na Josha. - Poćwiczysz ze mną? - Spytała z pewną nadzieją w głosie, nim nauczyciel nie ruszył w pogoni za piłeczką. Poleciała za nim, może trochę się ścigając, może po prostu licząc, że chwyci znicza w momencie, kiedy ucieknie Walijczykowi. - Pętla! - Krzyknęła ostrzegawczo, zwalniając i wyciągając rękę. Jakby chciała mężczyznę podtrzymać. A potem zawiesiła wzrok na zniczu. Upewniła się, że nauczyciel nie spadnie, zanim wystrzeliła niczym z procy. Tym razem nie da mu uciec. Nie pozwoli. Choćby miała sama na coś wpaść, nie odpuści. Wiatr szarpał jej włosami, gdy pochyliła się tak bardzo, że niemalże położyła na miotle. Znicz skręcił gwałtownie, ale nie dała mu odlecieć. Puściła miotłę i przechyliła się, wyciągając ręce, by go chwycić. Zaciskając palce na piłeczce. Ruch ten był na tyle szybki i gwałtowny, że straciła równowagę, spadając całkiem z miotły. Na szczęście nie było wysoko; odruchem skuliła się, przyciągając ręce bliżej piersi i chowając głowę, zanim uderzyła barkiem o murawę. Turlała się po mokrej, błotnistej ziemi jeszcze dłuższą chwilę, aż wytraciła pęd na tyle, by się zatrzymać. Zakaszlała, straciwszy dech od uderzenia. Niemniej nie była poważnie ranna. Poobijana i skołowana, to wszystko. Uniosła się odrobinę niepewnie do siadu, na białych włosach były brzydkie, brązowe plamy. A potem wyciągnęła rękę ze zniczem w górę. - MAM JEBAŃCA - wykrzyknęła ochryple, nim znowu się rozkaszlała.
3,3
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem, który rozciągnął się na jego ustach. Dosłyszał ten ton nadziei w jej głosie i poczuł jak zalewa go fala czułości. Przecież od tego tutaj był, prawda? Jednych uczył latać, innym pomagał w doskonaleniu się. - Od tego jestem, więc gdy tylko będziesz mieć czas, daj znać, wybierzemy się na trening - odparł z lekkim śmiechem. Jak dla niego mogli przerobić cały podręcznik związany z różnymi manewrami typowymi dla ścigających i pałkarzy, skoro chciała wszystkiego się uczyć. Te pierwsze dla rozgrzewki, pozostałe dla wdrożenia się i aby nie mieć trudności w dostosowaniu się do nowej pozycji. To, co się wydarzyło chwilę później, zdecydowanie nie było najlepszym pokazem jego umiejętności, ale był gotów zaryzykować, żeby złapać znicz. Niestety nie udało mu się, a jak już złapał równowagę, parsknął śmiechem, nieco zażenowany. No nic, nawet najlepszym się zdarza, a najważniejsze, że nie spadł. Obserwował, jak Hemah leci za zniczem, jak wychyla się niebezpiecznie i ostatecznie spada. - Na Merlina, Hemah! - krzyknął, pochylając się gwałtownie nad trzonkiem miotły, pikując w dół, ale zanim doleciał do dziewczyny, ta zdążyła usiąść i pokazać złapanego znicza. - Zwariowałaś. Jesteś cała? - spytał, schodząc z miotły, aby przyjrzeć się jej uważnie. Nie dostrzegając żadnych urazów uśmiechnął się, zgarniając znicz do pokrowca i chowając go w kieszeni. - Dobra, mamy jeszcze czas. Jeśli czujesz się na siłach to wskakuj na miotłę i spróbujemy przerobić Zwód Wrońskiego - poinstruował, po czym sam wzniósł się wyżej. - Już wcześniej widziałem, że coś podobnego zrobiłaś. Pikowałaś w dół, aby później lecieć równo z murawą. Spróbuj jeszcze raz to samo, ale poderwij się na nowo w górę. Wpierw wolniej, abyś nie roztrzaskała się jednak o ziemię. Dość upadków na dziś - dopowiedział, po czym wyraźnie czekał na jej ruch.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Musiała chwilę odczekać, nim na dobre przestanie jej się kręcić w głowie, zanim ostatni raz odetchnęła. Dobrze, że nie wylądowała na dupie, legginsy stanowią wręcz ujemną ochronę przed zderzeniami z twardą ziemią. A teraz mogła zaczesać włosy i przekonać się, jak bardzo ubrudzone są błotem. Skrzywiła się lekko, nim dostała różdżkę i wyczyściła się. Wstała po tym, by poprawić ubranie. - Obrywałam dużo gorzej - machnęła ręką. - Nikt normalny nie gra w Quidditcha. Zęby to mi wybijano tak często, że spokojnie cały komplet zmieniłam kilka razy. Trochę racji tutaj miała. Osoby o "zdrowych zmysłach" trzymają się od tej bądź co bądź brutalnej gry z daleka. - A Sharker to mnie mało nie sparaliżował, jak mi miednicę rozwalił - splunęła na murawę i ciężko powiedzieć, czy w ramach pozbycia się ziemi z ust, czy po prostu na samo wspomnienie tamtej sytuacji żółć jej się zaczęła zbierać. Minimalnie wykrzywiła usta, zanim zostawiła niemiłe wspomnienia w tyle i skupiła się na lekcji. Spojrzała za wzlatującym nauczycielem i wsiadła na miotłę chwilę po nim. Zdążyła się zahartować. Naprawdę ciężko zrzucić ją z miotły. Musiała - mecz przerywa się dopiero, jak zawodnik straci przytomność. Żadnej taryfy ulgowej w profesjonalnej lidze. Zakręciła się, poruszając lekko odrętwiałym barkiem, nim chwyciła mocno trzonek miotły. - T'jest - skinęła głową, po czym gwałtownie zleciała w stronę murawy. Pierwsza próba była trochę... Kiepska. Za wcześnie się podniosła, a potem nie mogła dostatecznie ostro zawrócić. Manewr okazał się trudniejszy niż sądziła. Spróbowała zatem drugi raz. Teraz - przeciągając trochę za bardzo. Tak, że kilka witek z miotły uderzyło w trawę. - Fuck. Będę musiała je wymienić - skomentowała, cmokając z dezaprobatą na połamane patyczki. Na szczęście wciąż mogła latać. Sprawdziła tylko, czy zwrotność jej nie kuleje, robiąc ósemkę wokół nauczyciela. A potem schodząc do pikowania. Nie wiedziała, czy robi to dobrze. Kiedy się leci, to tego nie czuć. Niemniej ciągle coś było nie tak. Przestała w pewnym momencie rzucać się jak wisielec na sznurze i zatrzymała na wysokości Josha. - Jak było? Coś robię źle? Coś dobrze? - Z jego perspektywy lepiej pewnie to widać.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Skrzywił się, gdy usłyszał o miednicy. Quidditch był brutalnym sportem i należało o tym pamiętać. Tłuczek, który trafia w zawodnika, nie jest faulem, to jest typowa zagrywka pałkarzy. Pamietał swoje zaskoczenie, kiedy pierwszy raz zderzył się z prawdziwą brutalnością tego sportu. Wtedy doszedł do wniosku, że powinno się o tym informować już na etapie szkolnym. Choć nie, w końcu cały czas informowali, ale słownie. Tu potrzebne były prawdziwe zdarzenia. Nie zmieniło się w tej chwili wiele i gdy już pałkarz odbił tłuczek w stronę innego zawodnika i trafił, odbijało się to szumem w całej szkole. Miał wrażenie, jakby część osób miała nawet pretensje do takiego pałkarza, a przecież to było typowe zachowanie w trakcie gry. Zdobyć punkty, zdekoncentrować przeciwników, osłabić ich drużynę. Nie doprowadzać do tragicznych wypadków, ale złamania i tak się zdarzały. Lepiej, żeby otwarły im się oczy jeszcze w czasie szkoły, aby zobaczyły, z czym wiąże się ten sport i miały jeszcze możliwość zmienić kierunek nauki. Obserwował jej próby, starając się dostrzec wszystkie błędy. Właściwie latał za nią, nie stał w miejscu, ale też nie pikował w dół obok niej. Skupiał się na ruchach przez nią wykonywanych i na widocznych drgnięciach miotły. - Uważaj, żeby nie zahaczyć ogonem o murawę, bo powtórzy się historia z miednicą - rzucił, gdy robiła ósemki wokół niego po utracie paru witek. To nie było dobre, ale szczęśliwie nie wpłynęło na jakość lotu. Dziewczyna ponownie ruszyła do ćwiczeń, a on nabierał przekonania co do błędów. Teraz należało je ubrać w słowa, co już nie było tak proste. Ten manewr był bardzo instynktowny i idealnie pokazywał, kto jest jednym ze swoją miotłą, a kto nie potrafi się z nią w pełni zjednoczyć. - Nie jest źle. Właściwie musisz wyczuć odpowiedni moment, w którym będziesz się podrywać. Możesz spróbować powoli opaść nad ziemię i spróbować w miejscu zawrócić. Zobaczysz, ile miejsca potrzebujesz na wykonanie manewru - powiedział powoli, wyraźnie starając się dopowiednio dobrac słowa. - Całość tej sztuczki jest mocno intuicyjna. Nie możesz kierować się brawurą, ale nie możesz także zwątpić w siebie. Przy tym manewrze, każde drgnięcie może spowodować wypadek. Kiedy podrywasz się w górę, musisz zrobić to jednocześnie tułowiem, oraz dłońmi, żeby miotła razem z tobą ruszyła, nie sekundę później. Rozumiesz, o co mi chodzi? - dopytał, patrząc na nią uważnie. Jeśli nie, gotów był zademonstrowac, choć sam nie był w tym mistrzem.
Ostatni mecz chyba wystarczająco dał im do myślenia. Powinni przygotować się lepiej, bo mimo braku kapitana w składzie, Gryfoni wygrali, tym samym stawiając ich w bardzo nieciekawej pozycji w rankingu. Heaven od razu zabrała się za przygotowanie planu jakiegoś porządnego treningu, zastanawiając się, na czym powinni skupić się najbardziej. Ostatecznie postawiła na siłę, a przynajmniej wokół tego postanowiła skoncentrować rozgrzewkę. Przytargała ze sobą parę worków treningowych z sali treningowej, kilka mat, żeby nikt nie zrobił sobie większej krzywdy i rozłożyła wszystko na boisku, gotowa na przyjście innych. Oczywiście standardowo informowała wszystkich kilka razy, żeby na pewno jakiś zagubiony gracz nie zapomniał skierować swoich kroków na boisko tego popołudnia. Pogoda była całkiem ładna, warunki sprzyjały i nie było pola na wymówki. Jedyną przeszkodą mogło być świecące w twarz słońce, ale nie było to jeszcze tak intensywne, żeby stanowiło faktyczną przeszkodę. To oczywiście miało ciemne strony - kto wiedział, jak będzie w dniu meczu? Mimo wszystko starała się skupić na pozytywach i na tym, że będą mieli dobre pole do ciężkiej pracy. Usiadła spokojnie na jednym materacu i czekała aż wszyscy zawodnicy pojawią się na miejscu.
Musiał przyznać, że trochę się denerwował się nadchodzącym meczem. I chociaż wiedział dobrze, że żaden z treningów nie poszedł u niego na marne i z każdej minuty spędzonej do tej pory na boisku wyciągnął tyle ile się da, to wiedział, że sport to sport i podczas rozgrywek może zdarzyć się wszystko. Odkąd skończył piętnaście lat, widząc zawodników na szkolnym boisku, który czerpią tę frajdę z gry i współzawodnictwa, jaką dawał Quidditch, chciał kiedyś spróbować swoich sił w tych rozgrywkach. I mimo, że każdego roku, trenując gdzieś tam indywidualnie, czuł się lepszy niż był, to i tak nie dawało mu to pewności, że dostanie się do drużyny. Kilka rekrutacji do zespołu, które przeszedł w ciągu tych paru lat sprawiło, że nauczył się uparcie dążyć do celu, mimo porażek. Bo ostatecznie w końcu się udało i przyszedł dzień kiedy może wreszcie sprawdzić się jako członek drużyny i zagrać. To powinno sprawiać mu radość i pozwolić zapomnieć o presji kibiców i współzawodników. Kiedy pojawił się na boisku tego dnia, miał wrażenie, że pogoda była idealna na trening. Bo co mogło być przeszkodą, jeśli na niebie nie było ani jednej chmurki a słońce rozpieszczało przesiadujących na błoniach i cieszących się pierwszymi dniami kwietnia uczniów. Przed wejściem na samo boisko, zgarnął tylko z szatni kask, rękawice i ochraniacze, a także oczywiście miotłę. Wychodząc z szatni natknął się na @Charlie O. Rowle, z którym to razem ruszyli w stronę placu do gry. - Cześć, pani kapitan. - przywitał się z Heaven, jednocześnie rozglądając się po rozkładach wszędzie materacach i workach. - Wow, a co to? Będziemy ćwiczyć boks? - skomentował, podśmiechując się jak zwykle, a tym samym nie mogąc doczekać się samego treningu. Opadł czterema literami na materac, nieopodal tego, na którym siedziała Dear. Obok niego zasiadł Rowle. Lu wierzył, że ich kapitan wymyśliła coś efektywnego, co pozwoli im uzyskać choć odrobinę przewagi nad Krukonami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na wiadomość o treningu, Max od razu się ucieszył. Dawno nie miał okazji polatać, a do tego zbliżający się wielkimi krokami mecz był dość ważny. Co prawda ślizgon był tylko rezerwowym zawodnikiem, ale trenował tak samo ciężko jak reszta. Nie miał presji, żeby wskoczyć do głównego składu, ale chętnie brał udział w meczach. Pozycja pałkarza była wymagająca nie tylko pod względem szybkości, ale też siły, dlatego Max pilnował, żeby nie wypadać z formy, nawet gdy nie było sezonu. - Piękny dzień na trening. - Przywitał się z kapitan drużyny i skinął głową w stronę Lucasa oraz Charliego siedzących na materacach. - Czyżbyś się bała, że się połamiemy? - Dodał z uśmiechem do Heaven wskazując na rozłożone wszędzie materace. Zauważył także worki treningowe i się ucieszył. Liczył, że będzie miał okazję zadać im parę trafnych ciosów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Rowle nie miał w planach dołączenia do drużyny, jednak nagły wyjazd Vivien oraz prośba ze strony Heaven sprawiły, że jako urodzony lider, nie chciał zostawić ich na lodzie. Stąd też ruszył dupę w swoim ciemnym dresie z białą koszulką pod spodem, gwiżdżąc pod nosem. Nie chciało mu się. Na szczęście pogoda była piękna, a dzięki temu, gdy tylko wylazł z zamku i poczuł oddech wiosny na twarzy, poczuł jakiś entuzjazm związany z lataniem. Musiał jeszcze zajrzeć do szatni, gdzie były drużynowe miotły — pamiętał, że mieli doskonały sprzęt, który zapewnili w większości ich rodzice. Spotkał tam Lucasa, który był jednym z nielicznych, przyzwoitych ślizgonów, którzy zostali w zamku. Jak to miał w zwyczaju, przesunął po nim spojrzeniem ciemnozielonych oczu, pokazując łobuzerski uśmiech i przeczesując włosy, aby następnie się z nim przywitać krótkim przybiciem piątki. - Mordo, widzę, że nie tylko ja ruszyłem dupę na Quidditch. Mam nadzieję, że nie będziesz jęczał, jak panienką, gdy spadniesz z miotły. Zażartował jeszcze, szturchając go ramieniem i z miotłą na ramieniu, skierował się w stronę przepięknej kapitan, na której widok znów się uśmiechnął. Po ciąży nabrała niesamowitego seksapilu, a no i urósł jej chyba biust. - Cześć Piękna! Widzę, powrót do formy — grasz w meczu? - zagaił bezpośrednio, bo przecież dobrze się znali i mieli kilka miłych momentów za sobą. Zerknął w stronę Solberga, jednak zignorował go całkiem po uruchomieniu mózgu, aby przypomniał sobie, jakiej krwi był. Znał wszystkich ślizgonów. Rozsiadł się niczym książę na materacu, pokładając się i wspierając na łokciach, a miotła tkwiła obok. Znając Dear, pewnie będzie coś w chuj wyczerpującego.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Po ostatniej porażce jestem bardziej zniechęcony niż faktycznie skory do działania, dlatego z większym ociąganiem niż zwykle wybieram się na trening. Nie ma mnie co winić, że jestem lekko skwaszony, bo jestem taki bardzo często. Niezadowolony i jęczący z błahego powodu a co dopiero jeśli tym razem chodzi o przegrany mecz. Na szczęście szybko zmieniam swoje humory, więc może jak wzbiję się w powietrze będę znacznie bardziej zadowolony z życia. Zbieram ze schowka szkolną miotłę i po krótkim zastanowieniu trochę sprzętu, który uznałem, że może się przydać. Podreptałem na zarezerwowane przez panią kapitan małeboisko, oczywiście w czarnych, sportowych ciuszkach, nie w żadnych mundurkach, oczywiście. Kiedy dotarłem na miejsce rzuciłem na materac sprzętu który wziąłem, odstawiłem miotłę i ległem obok @Lucas Sinclair. Wcześniej zaś rzuciłem elokwentne no siemka, wszystkim tam zebranym. Rozglądam się po tym jak wygląda wszystko wokół i mój humor pogarsza się jeszcze bardziej. - O nie, czemu znowu jakieś siłowe. Wiedziałem, że naszym planem jest po prostu zmieść faulami z drogi Elio i jego laski - mówię równie niechętnie co na ostatnim treningu, kiedy nasza kapitan kazała nam wchodzić do zimnej wody, a potem pałować. Jeszcze kilka takich i zacznę sam obwiniać naszą panią kapitan, że mi tak fatalnie idzie. Oczywiście oprócz mnie na pewno wszyscy będą niesamowicie podnieceni wizją bicia się (ja byłbym też, ale ja jednak jeśli chodzi o jakieś inby, wolę mieć w ręku różdżkę); bo przecież w naszej drużynie większość to chłopcy z barami jak szafy (Charlie i Lucas), a nawet jak nie, to wyglądający jakby napili się za dużo eliksiru na wzrost (Max). Widząc obleśne spojrzenie Rowle'a i słysząc jego gadkę na nie wiem co, podryw na pochwałę, że wygląda dobrze mimo że urodziła, kładę głowę na materacu przymykając oczy, by nie musieć chociaż patrzeć na Charliego. Zacząłem się też zastanawiać, od kiedy oni wszyscy byli w drużynie?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie da się ukryć, że ostatni mecz był jakimś kompletnym nieporozumieniem; przegrana z Lwami smakowała gorzko, a w dodatku postawiła ich w bardzo nietęgiej sytuacji, jeśli chodzi o tabelę rozgrywek o Puchar. Teraz nie tylko musieli skopać pierzaste zady Krukonów w zbliżającym się wielkimi krokami meczu, ale jednocześnie liczyć na to, że Puchoni jakimś cudem wklepią Gryfonom – co w żadnym razie nie nastrajało optymistycznie, zważając na dotychczasowe ‘sukcesy’ borsuczego teamu – żeby wciąż mieć szansę sięgnąć po trofeum. Ech, to nie tak miało wyglądać. Sporą częścią winy – jeśli nie nawet całą – za ten stan Fitzgerald obarczał Heaven i brak regularnych treningów w ciągu ostatnich kilku miesięcy(!), a jakże. Bachor nie był żadnym usprawiedliwieniem w jego oczach; jeśli nie miała czasu czy chęci, powinna była po prostu zrzec się kapitańskiego tytułu. Wszystkim by to na pewno wyszło na dobre i może nie byliby teraz w tak czarnej dupie. W każdym razie wskoczył w wygodne ubrania, zabrał swoją Błyskawicę i ruszył w kierunku małego boiska, bo może i był z Dearówną na wojennej ścieżce, odkąd tylko przejęła pieczę nad drużyną, ale treningu w żadnym razie nie miał zamiaru odpuszczać. Mimo wszystko był rzeczą świętą. — Jak miło, że nasza droga pani kapitan w końcu łaskawie raczyła zorganizować jakiś trening — prychnął zaraz na wejściu, bo chyba nie byłby sobą, gdyby brunetce tego jakoś nie wypomniał; towarzyszył temu cyniczny uśmieszek, a ton głosu rudzielca nabrał przy tym wyraźnie zjadliwej nuty. Zaraz jednak ją dość ostentacyjnie zignorował, żeby sobie bardziej nie psuć krwi, przesuwając spojrzeniem po reszcie zebranych. — Rowle w drużynie, chyba bym nie uwierzył, gdybym nie zobaczył — rzucił nieco zaczepnie w stronę kumpla, który do tej pory jakoś niespecjalnie garnął się do latania, z kącikiem ust uniesionym w szelmowskim uśmiechu. Cóż, wieści szybko się rozchodzą. Posłał też krótki salut Sinclairowi, kolejnemu dość świeżemu nabytkowi w ekipie i przewrócił ślepiami, słysząc narzekania Fillina. — Nie jojcz, Cealláchain, wyrobisz sobie trochę te twoje patyczki, może będzie ci się lepiej znicze łapać — odparował, wciąż z uśmiechem szelmy przyklejonym do gęby, po czym samemu w końcu rzucił lepiej okiem na rozstawiony sprzęt. Nie dał wprawdzie niczego po sobie poznać, ale był mocno zaintrygowany, bo sam od czasu do czasu rekreacyjnie bawił się trochę w sporty walki, w tym właśnie boks.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przed treningiem Quidditcha poszedł biegać. Robił właśnie okrążenie wokół jeziora, kiedy dostrzegł z oddali stopniowo dochodzące na boisko sylwetki zawodników. Chociaż zwykle był ostatnią osobą chętną do aktywnego uczestniczenia w treningach, co wyjaśniało zajmowaną przez niego rezerwową pozycję, dziś potrzebował ruchu. Wbiegł przygotowany, w dresie, gotowy do zmiany narzędzia ćwiczeń z własnych nóg na miotłę. Jak się jednak okazało, Heaven miała inne plany. — Cześć — przywitał się ogólnie, z nikim personalnie, ale też nikogo nie pomijając. Przystając musiał się rozciągnąć więc w czasie, kiedy reszta ślizgonów, po ślizgońsku, zaczęła się przerzucać uszczypliwościami, Gunnar akurat wyginał nogę w tył, dokładając starań żeby jutro nie walczyć z zakwasami. Nasłuchiwał planu kapitan na dzisiejszy dzień. Nie udzielając się w słownych utarczkach, bo i był poza tematem, od kilku miesięcy nie uczęszczając na treningi więc nie orientując się w obecnych interakcjach drużynowych.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine kiedyś uwielbiała latać na miotle, ale to było kiedyś. Teraz nawet nie próbowała się dostać z powrotem do szkolnej drużyny. Jak patrzyła na tablicę w Pokoju Wspólnym to kapitanem była wspaniała Heaven Dear. Niegdyś jej dobra przyjaciółka, ale jak wiadomo, gdy ojciec zabrał stąd Katherine to praktycznie odciął ją od wszystkiego. Nie wiedziała jak teraz na nią zareaguje, aczkolwiek ona sama by ją powitała ciepło. Bardzo pragnęła ją po prostu od serca przytulić. Widziała na liście, że w drużynie są sami przystojni faceci. Praktycznie skład idealny niczym orszak z królową na czele listy. Miło było pójść na trybuny by popatrzeć jak trenują. Miała tylko nadzieję, że Pani Kapitan jej przebaczy. Kiedyś była pałkarzem w drużynie, a jej cios był naprawdę solidny, zwłaszcza gdy potrafiła uderzyć kogoś bezpodstawnie. To dlatego na pałkarzy zawsze brano zawsze osoby, które lubiły wyładowywać swoje emocje. Mając pałkę w dłoniach Katerina czuła się w powietrzu niczym ryba w wodzie, a raczej w ogromnym jeziorze, wolna i gotowa na wszystko. Później wszystkie marzenia prysnęły jak bańka mydlana. Dostrzegła, że będą dzisiaj boksować na treningu, uśmiechnęła się do siebie. Popatrzy sobie i powspomina. Obecnie kondycji już nie miała takiej jak kiedyś, teraz bardziej określała ją jako dobrą. Nadal jednak miała bardzo dobry prawy sierpowy. Mogła siebie nazywać trochę legendą bo należała do Nietoperzy z Ballycastle. Przeszła kawałek po boisku, by potem wolnym krokiem podejść do drużyny. Miała nadzieję, że nie musi się nikomu przedstawiać. Idąc z daleka mogła obserwować Gunnara Ragnarssona i jego umięśnione ciało. Typowy sportowiec o ślicznej buzi, ale także inteligentny. Jednakże William Fitzgerald mimo iż miał dopiero 17 lat i był jeszcze młodziutki to miał w sobie coś co przyciągało panny jak magnes. Mogła też popatrzeć na Lucasa, ale to było tylko patrzenie, nic więcej. Szokującym był fakt, że nosił identyczne imię jak jej były z którym przeżyła tak wiele cierpień. Oj kogoś tutaj na pewno zaczną piec uszy od tych jej myśli. Uśmiechnęła się do siebie. Podeszła bliżej Lucasa i stanęła obok niego, trzymając swoją miotłę w prawej ręce. Ona na szkolnej miotle nigdy nie latała, na jej miotle na rączce były jej inicjały. -Witam najlepszą drużynę- powiedziała z szerokim uśmiechem. Zastanawiało ją, który chciałby się z nią posiłować. Teraz była w zespole ścigającą.
Zamierzała ich jak najlepiej zmęczyć przed prawdziwym treningiem. Patrzyła powoli jak się zbierają, póki co nie podnosząc się z materaca. Ona sama kochała boks, mugolskie sztuki walki, wszystko co dawało możliwość przeprowadzenia pojedynku bez użycia różdżki, która akurat w takich sytuacjach była zupełnie zbędna. Nie miała dobrej, wypracowanej techniki, ale sama sporo ćwiczyła i z całą pewnością miała zaraźliwy zapał i niezłą siłę w rękach. Prawdopodobnie zaskakującą, biorąc pod uwagę jej posturę. - No, powiedzmy. Pewnie pseudoboks z tego wyjdzie, ale przynajmniej trochę się rozgrzejemy - pokręciła głową, witając się z Lucasem i po chwili kiwając głową na przywitanie z Maxem. - Byłabym głupia, jakbym się na to nie przygotowała... - mruknęła, zastanawiając się, czy jej męska drużyna w ogóle wytrzyma tę dawkę rywalizacji. Uśmiechnęła się na widok Charliego i poklepałam miejsce obok siebie, które po chwili faktycznie zajął. - Oczywiście. Zresztą, ostatnio też grałam. Chociaż trudno to nazwać popisowym powrotem do formy - przyznała, krzywiąc się, bo jakby nie patrzeć, ostatecznie przegrali starcie z gryfonami. Liczyła, że teraz pójdzie im chociaż trochę lepiej. Przewróciła oczami w odpowiedzi na słowa Williama. Faktycznie, musieli zwiększyć trochę intensywność, jeśli chcieli poprawić wyniki. - No widzisz? Może tym razem łaskawie się przyłożysz - podniosła się w końcu, bo otaczała ją coraz większa grupa facetów, a to oznaczało, że skład powoli zbliżał się do kompletnego. - Niektórym to by nie zaszkodziło przyjść raz na trening z optymistycznym nastawieniem - pokręciła głową po słowach Fillina i przywitała się jeszcze z Kath i Gunnarem. - Dobra, do rzeczy. Pokaże wam parę ciosów, uderzeń, kopnięć, a wy macie je powtarzać. Worki są zaczarowane tak, że im mocniej uderzycie, tym bardziej one czarnieją. Poza tym żadnych sztuczek, czysto mugolska dyscyplina. Łapcie rękawice - dodała i sama nałożyła na dłonie rękawice bokserskie, żeby zademonstrować im parę prostych, pewnych uderzeń. - Poćwiczcie tak przez piętnaście minut. Później, jeśli chcecie możecie urządzić sobie mini walki, jedno powalenie na ziemię i koniec, mamy zwycięzce. Wszystkie chwyty dozwolone, ale nie pozabijajcie się - nie zamierzała przekonywać ślizgonów o grze fair play, zwłaszcza, kiedy ta nie była zupełnie potrzebna. Mieli dzisiaj trenować siłę i wytrzymałość, technika mugolskiego sportu była zupełnie drugorzędna. - Fitzgerald, ty walczysz ze mną. Jak czujesz się na siłach. Tylko lepiej najpierw poćwicz - wybór był oczywiście nieprzypadkowy. Heaven pewnie miała mniej siły od chłopaka (ale jednak - wciąż sporo), ale dochodziła technika i w tej kwestii wyróżniała się pewnie na tle całej grupy. Głównie dlatego, że nie pojawił się Mefisto.
Rzucamy kostką na rozgrzewkę:
1: Pierwsze uderzenia są całkiem mocne, jednak kopnięcie kończy się tym, że całkowicie wypadasz z równowagi. Chwiejesz się, a po chwili upadasz na materac, nie robiąc tym samym piorunującego wrażenia. Jesteś trochę obolały i wybity z rytmu, odejmij 1 punkt powodzenia w przypadku walki. 2: Nie odsunąłeś się na wystarczająco dużą odległość od innych. Biorąc rozmach uderzasz łokciem w głowię osobę za sobą. Możesz wybrać na kogo padło i oznaczyć go w swoim poście. W przypadku walki osoba ta traci 1 punkt powodzenia. 3-4: Worek pod wpływem twoich uderzeń robi się intensywnie czarny. Masz siłę, jednak twoja technika nie jest tylko nieodpowiednia. Jest fatalna. Z boku wygląda to bardzo źle, każdy twój ruch jest nieprzemyślany i niezdarny. Cóż, z pewnością nie budzisz postrachu przeciwników. 5: Ktoś widocznie postanowił sobie zażartować i obsypał cały worek proszkiem, który dał o sobie znać po kilku uderzeniach i doprowadził cię do płaczu. Łzy z twoich oczu lecą zupełnie mimowolnie, na szczęście nie przeszkadzają ci w treningu i nawet w razie walki nie stanowią tak dużego problemu. 6: Jesteś w tym naprawdę dobry. Uderzenia są celne, zręczne i silne. Worek robi się czarny w odpowiednich, idealnie wymierzonych przez ciebie miejscach, a Heaven obserwuje to z podziwem. Taka rozgrzewka to idealny wstęp do walki. Jeśli się na nią zdecydujesz, zyskujesz 1 punkt powodzenia.
Dodatkowo, jeśli macie ochotę, możecie walczyć w parach. Dobieracie się dowolnie i rzucacie literką. A=1 punkt, B=2 punkty itd. W kostkach treningowych można punkty stracić i zyskać. Osoba z większą ilością punktów wygrywa walkę, szczegóły omawiacie między sobą. Jeśli nie chcecie rzucać i obie strony zgodzą się na wspólnie ustalony wynik walki - tak również możecie zrobić.
Czas na odpis macie do 13 kwietnia 22:00.
Ostatnio zmieniony przez Heaven O. O. Dear dnia Czw 9 Kwi 2020 - 12:57, w całości zmieniany 1 raz
Wiadomość o treningu drużyny była chyba jedną z najlepszych tego dnia. Zazwyczaj jak już miał zamiar potrenować to ogarniał dwie trzy osoby góra, a umówmy się taki trening trochę różni się od takiego z pierwszego zdarzenia, gdzie bierze udział większa część szkolnego teamu. Kiedy przed szatnią wpadł na Charlie'go, zbił z nim piątaka i zaśmiał się na jego słowa. - Ty się lepiej martw, stary o to, żebyś Ty utrzymał równowage na miotle. Bo wiesz, dziewczyny od Elio potrafią rozproszyć człowieka czasami. - co prawda nie było ich dużo w drużynie niebieskich, ale jednak co urok dziewczęcy to urok dziewczęcy, a wszyscy chyba wiedzieli, że akurat na wdzięki płci pięknej obaj byli bardzo podatni. Dotarli na małeboisko, gdzie miały odbywać się ćwiczenia, a tam czekała na nich już ich pani kapitan, siedząca na jednym z materacy. - Jak tylko można wyżyć się na worku - wchodzę w to rękami i nogami. - rzucił w odpowiedzi na słowa Heav. Zapowiadała się rozgrzewka siłowa, a to było niezłą perspektywą. Na pewno się rozgrzeją, tak jak miała w planach kapitan. Reakcje wszystkich zawodników, jakby wcale nie zdradzały wielkiego zaskoczenia porozkładanymi materacami. Tak jakby wszyscy liczyli na trening, gdzie można się wyładować. No, może wszyscy oprócz Fillina, bo ten widocznie zawiódł się na wiadomości o bokserskiej rozgrzewce. - Widząc jak skończyła ostatnio Strauss po ich treningu, to możemy liczyć nawet na to, że dziewczyny same siebie znokautują. - zwrócił się do marudnego Fillina, który padł na materac obok niego. W następnej chwili frekwencja na ćwiczeniach wzrosła do kolejnych paru osób, między innymi dołączyli: Will, Gunnar i Kat. Przywitał się ze wszystkimi, choćby krótkim uniesieniem ręki, a ostatniej przybyłej posyłając dodatkowo cierpki uśmiech. Naprawdę cieszył się jak głupi z możliwości wyładowania się na czymś, tak więc kiedy Dear przystąpiła do pokazania im kilku ciosów przyglądał się jej ruchom uważnie. Usłyszawszy komunikat: "wszystkie chwyty dozwolone", odnoszący się do późniejszej walki w parach, posłał Rowle'owi znaczący uśmieszek. - No to... let's go with it! - oznajmił krótko, podskakując z miejsca na równe nogi i zbliżając się do pierwszego lepszego worka. Zaczął niepewnie. W końcu te uderzenia były dla niego nowością. Mugolskie sztuki walki były czymś dla niego nowym, jednak nie oznaczało to, że nie były czymś interesującym. Oddawał cios za ciosem, a wraz z kolejnymi kopnięciami czy uderzeniami jego worek treningowy stopniowo stawał się czarny tam gdzie przed chwilą ślizgon wymierzył cios. Nie znał się na tym, ale wierzył, że idzie mu dobrze, a widząc zaczarowany bokserski rekwizyt, który zmienia kolor, przekonywał się coraz bardziej co do skuteczności swoich uderzeń. Widząc pełne podziwu spojrzenie Heaven, przechodzącej obok niego, uśmiechnął się z satysfakcją, rzucając: - Chyba zainteresuje się mugolskimi sztukami walki. Podszkolisz mnie, Heav?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy Pani Kapitan w końcu przemówiła, rozejrzał się po zgromadzonych. Z ulgą zauważył, że Zakrzewski nie pojawił się na treningu. Po ostatniej bójce jakoś nadal nie miał ochoty go oglądać. Max nie zdziwił się formą, jaką Dear wybrała na dzisiejszą rozgrzewkę. Biorąc pod uwagę, co zastał na boisku, spodziewał się dokładnie tego, o czym im opowiadała. Pasowało mu ćwiczenie siły za pomocą worków. Wbrew pozorom siła była jednym z najważniejszych elementów tego sportu, a u pałkarzy wręcz obowiązkowa. Podniósł się z miejsca prawie w tym samym momencie co Lucas i doskoczył czekającego na niego worka. -No to jazda. - Wymruczał do siebie i zaczął zadawać ciosy. Nie miał zamiaru dołączać do narzekania innych ślizgonów. Wolał skupić się na najlepszym możliwym przygotowaniu do meczu i na to wykorzystać swoją energię. To, że krukońska drużyna składała się z samych lasek nie oznaczało przecież, że jest gorsza i ich czymś nie zaskoczy. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ciosy, które Solberg zadawał bogu ducha winnemu workowi były silne i precyzyjne. Przedmiot od razu zmienił kolor na czarny i taki pozostawał. Jednak nie tylko siła była tutaj ważne, a też technika. Z drugim elementem chłopak miał już wielki problem i to właśnie na technice powinien się najbardziej skupić na dzisiejszym treningu.
Jak na razie jestem co prawda tylko rezerwową ale mam w sobie dużo zapału. Mocno wierzę, że to właśnie dlatego ostatnio przegraliśmy, że zamiast wspierać swoją drużynę z miotły, musiałam siedzieć na ławce rezerwowych i trochę z nadzieją patrzeć czy komuś aby coś się nie stanie i wtedy będą mogła wkroczyć ja. Niestety nic takiego nie miało miejsca i przegraliśmy. Tym bardziej muszę być dzisiaj obecna na treningu i dać z siebie wszystko - może wtedy jednak obsadzą mnie na pozycji ścigającej? Powinnam być już dawno na miejscu, kiedy dopiero wybiegam z lochów. Mam już przynajmniej na sobie sportowy strój, z szatni zgarniam sprzęt (nie dorobiłam się jeszcze własnej miotły, ale sprzęt drużyny Slytherinu jest całkiem niezły, zdaje się, że najlepszy ze wszystkich drużyn). Niektórzy już biją się z workami, kiedy wbiegam na małeboisko. Witam się ogólnie, więcej uwagi poświęcając mojemu bratu, który, jak tak na niego patrzę, wygląda jakby popisywał się przed kapitan. Przechodzę obok, kiedy właśnie do niej zagaduje - nic nie mówię, muskam tylko jego policzek dłonią i szerzej się uśmiecham. Nie mam zamiaru stać i się patrzeć, już i tak się spóźniłam, trzeba nadrobić rozgrzewkę. Rzucam miotłę na trawę i zabieram się za okładanie worka. Robię to z całe siły, aż zaczyna m brakować tchu. Nigdy nie bawiłam się w takie rzeczy, więc po prostu uderzam. Chyba o to chodzi? Worek czarnieje, więc odczuwam satysfakcję, nawet jeśli z boku wyglądam dosyć pokracznie. I co z tego? Buzuje we mnie energia, a jak się właśnie spóźniałam to usłyszałam, że Heaven mówiła o walkach. Wokół mnie prawie sami faceci z czego część ma chyba z dwa metry, tylko na chwilę mój wzrok spoczywa na Kat. Zaraz potem podchodzę do @Gunnar Ragnarsson i uderzam go lekko w ramię. Jest ode mnie ze dwadzieścia centymetrów wyższy, nie mówiąc o tym, że na pierwszy rzut oka widać, że również dużo silniejszy. - Spróbujesz ze mną wygrać? - pytam nawet się nie śmiejąc, chociaż kącik ust mi lekko drży. Wynik jest oczywisty ale ja lubię wyzwania, szczególnie, jeśli w jakiś sposób wiążą się z quidditchem.
3 na worek
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Rowle był leniem. Zapisał się do drużyny tylko przez namowę kumpli i nacisk Heaven, której zależało na pełnym składzie. Trudno było uroczej Pani kapitan odmówić. Więc ruszył łaskawie dupę i nawet z odrobiną entuzjazmu przesuwał spojrzeniem po przygotowanych przez dziewczynę przedmiotach, wracając do Lucasa, gdy ten tylko się odezwał. Prychnął na początku, wywracając oczyma — kiedy uświadomił sobie, że dwie z błękitnych były faktycznie zjawiskowe, tylko że jedna była zajęta, a druga była sępem emocjonalnym. - Mnie nie zależy, kochają mnie za ten uśmiech. Te mięśnie. - rzucił durnie, wskazując na siebie rękoma i pokazując mu swój popisowy grymas, który wywoływał uśmiechy w policzkach. Zaraz jednak się roześmiał, aż tak pusty nie był, chociaż Lucas powinien o tym wiedzieć. Machnął więc ostentacyjnie dłonią. - Żeby Ci te ładne krukonki kafli nie wrzucały w pętle. Już mu się nie chciało. Przetarł oczy, pokładając się na materacu. Biegał od rana jak pojebany, praktycznie do wymiotów, aby sobie ulżyć, a teraz jeszcze miał się bić z workiem. Ta to miała pomysły na treningi. Wiedział już, że będzie niechlujny. I znów chciało mu się palić. Obserwował, jak idzie reszcie i do ostatniej chwili zwlekał. Niczym za karę powlókł się do worka, uderzając kilka razy z siłą — bo krzepy to mu nie brakowało, jednak stylu to żadnego. Ziewnął nawet przeciągle i po kilku minutach takiej rozgrzewki, chcąc wrócić na materac, klepiąc wcześniej podrywającego Heaven Lucasa z zaczepnym uśmiechem. - Podoba mi się Twój gust, stary. Po co się ograniczać do krukonek? Heav, mogę zapalić? Zaraz się uduszę, jak tego nie zrobię. Jęknął z miną niezadowolonego dziecka, siadając z dupą i przecierając dłonią pięści. Wciąż nosiły siniaki i zadrapania, miał ręce w fatalnym stanie od uderzenia ścian, drewna i innych, równie twardych przedmiotów, co ostatnio w przypływach wybuchów agresji robił nagminnie. Na szczęście Rowle był wytrzymały na ból i nawet się nie skrzywił, odchylając głowę do tyłu, patrząc w niebo. Wiosna była taka leniwa. Przynajmniej reszta była mocno zaangażowana. Dear go jednak znała — nie zawiódłby swoich w meczu, gdzie da z siebie wszystko. Tak już funkcjonował.
Prychnął tylko na słowa Rowle'a, który jak zwykle się nabijał i zgrywał, mówiąc o tym jak to laski go kochają za to, że jest zajebisty. Lucas wiedział dobrze, że jego pewność siebie mogłaby pobić niejednego, jednak nie był aż tak zadufany w sobie, żeby na poważnie mówić takie słowa. Charlie tak samo jak i on lubił nabijać się w każdym możliwym momencie ze wszystkiego i ze wszystkich. Miedzy innymi dlatego się kumplowali. - Spokojna głowa. Na boisku wpatrzony jestem tylko w moją najdroższą, zmacaną przez wszystkich panią Piłkę... Dobraa, słabe to było - mruknął, śmiejąc się sam z siebie. Nawet nie spodziewał się, że taką frajde może sprawiać próba odwzorowania uderzeń, które przed paroma minutami pokazała im Heaven. Miał przyjemność kiedyś tak po prostu, z nudów dorwać się do worka treningowego, ale jego boksowanie polegało na biciu w niego na oślep i dobrze wiedział, że to nie na tym to wszystko polega. Puścił mimo uszu komentarz Charlie'go, co do tego że niby zarywa do kapitan, która swoją drogą była niezła, jednak skupiał się w tym momencie na treningu, a ten trzeba przyznać jak do tej pory szedł mu całkiem nieźle. I gdy, dysząc nieco i sapiąc, przystanął na chwilę w miejscu, kawałek od maltretowanego przez niego przed momentem worka; poczuł na policzku czyjś dotyk i od razu zobaczył przed sobą swoją siostrę. Przywitała się ze wszystkimi i jak gdyby nigdy nic pognała do jednego z wolnych worków, aby zacząć w niego nawalać. Lucas pokręcił tylko głową i już chciał wrócić do trzaskania swojego nieożywionego, czarnego przeciwnika, ale zauważył, że Rowle własnie kończył palić papierosa i gasił go o pobliski kamień. Odwrócił się w jego kierunku i z uśmiechem od ucha do ucha, podszedł do niego. - Chodź, stary, jeden na jednego. Dawaj. Stanął przed nim i wyprowadził pierwszy cios. Wiedział, że Rowle jakoś tak od niechcenia podchodził do całej tej rozgrzewki, ale Lucas miał nadzieję trochę się pobawić zanim zaczną prawdziwe ćwiczenia w powietrzu. Nie zdołał zaskoczyć kumpla, bo ten od razu zrobił unik. Jednak w następnej chwili nie mógł już przewidzieć jego następnego kroku i oberwał w bark. Wiadomo, nie była to siła godna powalenia go od razu na ziemię. Odchylając tułów i skręcając go tak, aby uniknąć kolejnego ciosu Charlie'go, rzucił do niego mimochodem: - Rowle, bijesz jak ślizgon Śmiejąc się, wykorzystał chwilę nieuwagi i wyprowadził kolejne uderzenia. Jeszcze chwilę trwała ta ich wymiana ciosów, która dla niższego z nich była przednią zabawą. Dopiero ostatnie uderzenie w kierunku Charlie'ego sprawiło, że ten zachwiał się i wylądował na trawniku. Lu zaśmiał się, wydał z siebie okrzyk zwycięstwa i podając rękę kumplowi, poklepał go po plecach. Kątem oka zauważył, że Sophie zaczepia Gunnara, aby ten zmierzył się z nią. Lucas zacisnął zęby i zwrócił się do siostry: - Hej, hej, Soph. Zbastuj troche. Chcesz skończyć z siniakami?
kostka Sinclair'a:literka I czyli 9pkt + 1pkt (za 6 oczek z rozgrzewki) -> daje 10pkt kostka Rowle'a: literka B czyli 2pkt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Katherine przyczaiła się gdzieś na boku boiska, ale trudno i tak było jej nie zauważyć. Zawsze przykładała dużo wagi, żeby ściągnąć na siebie uwagę. Skinął jej głową, na moment przed tym, jak Heaven podzieliła się informacją o tym, jak będzie przebiegał ich trening. Był właśnie w trakcie okładania swojego worka treningowego, choć bez szczególnego zaangażowania, bo chwilę później dostrzegł kolejną nadbiegającą w ich kierunku osobę. Sophie przyszła spóźniona, ale oprócz sensacji z racji przyjścia po czasie, wprowadziła wraz ze swoim przybyciem trochę zamieszania. Gunnar rozproszony, zamachnął się sowicie, pełną parą uderzając Williama w tył głowy. — O, sorry, stary. Nie za blisko stoisz? Nie przejął się tym totalnie. Byłby może bardziej zaniepokojony, gdyby w grę wchodziło zdrowie jakiejś dziewczyny. O nie właśnie miał zacząć się martwić, kiedy zagadała go siostra Sinclaira. — Tylko nie pozywaj mnie, jak coś ci się stanie, mikrusie. Zabezpieczył się, taksując Soph uważnym spojrzeniem. Zastanawiał się jeszcze chwilę czy chciałaby, żeby dał jej trochę fory, choć ostatecznie... była ślizgonką. Ślizgoni słynęli chyba z wysokich ambicji, dlatego jednak nie hamował się, kiedy stanęli do sparingu. — Kiedy już wygram, skoczysz na kawę? Nie rozpatrywał innej możliwości.
Patrząc na to jak Guannar przez (chyba) przypadek uderza Williama zastanawiam się, co jest nie tak. Może wcale nie mam takich małych szans? - Żebyś tylko we mnie dał radę trafić, Gunnie - śmieję z wypadku. Słyszę też jak Lucas do mnie woła - chociaż rozróżniam doskonale każde jego słowo, to przewracam oczami i udaję, że nie słyszę. Mógłby się nie wtrącać. Przecież to tylko trening. Nie porywam się przecież na prawdziwą bijatykę na środku korytarza. Nie podoba mi się nazywanie mnie mikrusem, nie jestem znowu taka niska. Nic jednak nie mówię, zamiast tego przygotowuję się do uderzenia. Prawdę mówiąc nie mam pojęcia jak to w ogóle ma działać. Uderzanie w worek jest całkiem intuicyjne - po prostu trzeba to robić. Ale co z drugim człowiekiem? Nie wiem gdzie powinnam celować, żeby nie zrobić mu krzywdy (chociaż tutaj chyba nie mam co się martwić, pewnie nawet nie poczuje) a równocześnie nie połamać sama siebie. Wielkie rękawice trochę ułatwiają sprawę - niemalże nie czuć uderzeń na zaciśniętych pięściach. - Co? - pytam najpierw skonsternowana, bo tak mnie zaskakuje to pytanie. Nic dziwnego, że zakłada swoją wygraną a jednocześnie, gdybym odmówiła to tym bardziej podkreśliłabym, że jest ona oczywista. Spoglądam na Guannara - do tej pory przyglądałam się swoim rękawicom. Nie szkodzi mi przecież pójść na kawę. - Dobra. Wtedy uderzam z (tak mi się wydaje) zaskoczenia. Nadal nie wiem jak to powinno wyglądać, więc celuję po prostu w klatkę piersiową.
nie będę wygłupiać się w kostki xd
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Żarty o tym, że nigdy nie chybia określił na poniżej jego poziomu, dlatego uśmiechnął się tylko enigmatycznie w odpowiedzi nic w tym temacie nie dodając. Wzruszył jedynie ramionami, w ten sposób zbywając odpowiedź. Ostatecznie wolał posłuchać jej niehamowanego, szczerego śmiechu niż innego, bliższego bardziej politowaniu. Gunnar sam się zastanawił na czym dokładnie ma polegać jego wygrana. Czy liczą się trafienia, czy zwalenie z nóg, czy można sie podcinać, czy należy używać tylko rąk. Czy na pewno chce brać w tym udział razem z Soph i czy prowokowanie ją nazywaniem ją mikrusem było wystarczające, czy powinien dodać wiecej. Po jej uderzeniu w pierś określił, że raczej nie udało mi się jej wielce narazić. — Tym chciałaś zwalić mnie na ziemię? — co prawda wygiął się lekko w tył, ale nic wielkiego się nie stało. ledwie cofnął się o jeden kroczek, niezbyt wielki, łapiąc balans i stabilność. Nie stracił oddechu. Nie poczuł tego w żebrach. W zasadzie… jak mógł sprowadzić Sophie na ziemię, nie używając do tego zbędnej siły? — Sinclair. Siłujmy się na ręce, kto kogo położy. Zgoda? Ostatecznie nie bardzo wiedział jak się do tego zabrać, żeby jej w żaden sposób nie uszkodzić. — Możesz użyć dwóch rąk, jeśli będziesz chciała. Wtedy mógłby tego nie wygrać, ale kto nie ryzykuje, ten się nudzi.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nie sądziła, że będzie aż tak źle. Heaven nie potraktowała jej zbyt przychylnie więc postanowiła, że aby ocieplić ich relacje zrobi jej malutki prezent i wyśle do niej sowę po treningu. Zresztą to ona nie odpisała na jej list, nie na odwrót. Ona bardzo chciała się spotkać. Tak musiało po prostu być. Zasmuciło ją, że musiała odłożyć swoją miotłę i nie ma opcji by dzisiaj na niej polatać podczas treningu. Zobaczyła, że Sophie przybiega jeszcze później niż ona. Wiedziała też, że to ona jest na pozycji ścigającego, więc musiała bardziej potrenować na nowej pozycji. Wcześniej zawsze grała na pozycji pałkarza, zarówno w szkolnej reprezentacji Hogwartu jak i w Nietoperzach. Dawne dzieje i można to było uznać już za nieprawdę. Spojrzała na @Sophie Sinclair i posłala w jej kierunku uśmiech. -Widzę, że masz bardziej efektowne wejścia niż ja- powiedziała po czym ruszyła na swojego worka treningowego. Pierwsze uderzenia były dosyć mocne. Kath wpadła w jakiś amok, wykonując ciosy pięściami na worku tak jakby tam stała druga osoba, którą ona chciała w tym momencie wykończyć. Niestety jej kondycja nie była już taka jak kiedyś i szybko opadła z sił. Efektem tego spadku była sytuacja, gdy wykonała wykop w worek treningowy, zrobiła to zbyt gwałtownie i po prostu zachwiała się, upadła tym samym na materac. Wściekła nie wstawała od razu. Czuła ból w mięśniach, a przed wszystkim w prawej kostce. Żeby nie warczeć po prostu milczała siedząc na tyłku i dając sobie chwilę na odpoczynek. Sięgnęła po swój magiczny bidon w którym napój zawsze był idealnie schłodzony. Upiła dość spory łyk wody. Jeżeli ktoś ma ochotę to chętnie się podzieli z tą osobą.
Zupełnie nie wiem o co chodzi Kat - uśmiecham się tylko do niej na jej słowa. Bardzo często się spóźniam i przeważnie nic sobie z tego nie robię. Uwagi nauczycieli na ten temat raczej po mnie spływają... o ile tylko pozwalają mi normalnie uczestniczyć w lekcji. Co mam zrobić, że jakoś nigdy nie mogę opanować czasu? Chyba nie kajać się z tego powodu. Powinnam czuć się trochę głupio z powodu tego co robię i mówię, ale takie wrażenie wcale się u mnie nie pojawia. Każdy, kto zna mnie chociaż trochę wie, jak często potrafię dać się ponieść emocjom czy też nagłym pomysłom, pojawiającym się w mojej głowie. Uderzenie Guannara w klatkę piersiową chyba nie jest dobrym początkiem. Czuję się trochę jakbym stała przed skałą i próbowała ją przewrócić - szanse są raczej zerowe. Rozmyślam właśnie nad nową taktyką, a dokładnie nad skoczeniem na chłopaka, żeby spróbować go przewrócić ciężarem swojego ciała. Co prawda nie jest on duży, ale istnieje szansa, że zaskoczony mógłby stracić równowagę. Całe szczęście jego propozycja siłowania na ręce ratuje mnie przed wprowadzeniem pomysłu w życie. - Niech ci będzie... Nie wiedziałeś jak się za to zabrać, co? - Nie żebym za bardzo zastanawiała się nad tym, że to mi może stać się krzywda. Prawdę mówiąc, nawet taka możliwość nie przyszła im do głowy i pewnie dlatego tak chętnie się na to wszystko porywam. - Tylko pamiętaj, że to był twój pomysł. - Uśmiecham się do niego. Nie zamierzam nie skorzystać z możliwości użycia obydwu rąk, nawet jeśli nie jest to do końca fair. Daleko mi do bycia honorową jak Gryfon. Znajdujemy więc jakąś płaską powierzchnię, międzyczasie zrzucam na trawę wielkie rękawice i zaczynamy siłowanie. Od razu przystawiam jedną rękę do drugiej. Przez chwilę nawet udaje mi się opierać sile mięśni Guannara ale w końcu już nie daję rady i przegrywam. Raczej nikt nie jest zaskoczony. Wzdycham sobie głośno, czekając aż ślizgon będzie kpił z tego jaka to jestem słaba.