Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Dziwnym było dla niego, że nadal utrzymywał się na boisku, kiedy już kilka osób zostało wyeliminowanych z gry. Ale narzekać nie zamierzał, można powiedzieć, że trening, który wymyśliła Shenae mu się podobał. Zawsze to coś nowego! Nie podobało mu się tylko, że Rash ponownie odbił w jego stronę kafla, ale co mógł zrobić? Po raz kolejny udało mu się go złapać i posłał go w stronę chłopaka. Już się trochę pogubił kto jest z nim w drużynie, a wiedział jedynie, że Astrid i Rasheed nie byli. Wybór był dla niego oczywisty, ale coś się zamyślił bo kafel wyślizgnął mu się z ręki i trudno było nawet powiedzieć w kogo on chciał rzeczywiście rzucić.
6, czyli unik udany 5, no i nie trafił
jak znów źle to krzyczcie!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jego własny kafel znowu poszybował w jego stronę, a Sharker tylko przewrócił oczami. Jakby nie mogli trochę porzucać w Astrid, bo jakby nie patrzeć też była w jego drużynie. Nic jednak nie powiedział, koncentrując się po prostu na tym, aby odbić go w Jeanette. Mogliby wreszcie kogoś zbić, bo swoją drogą to serio żałosne, że on musi zbijać ludzi kaflami, podczas gdy jego ścigający albo padają, albo się opierdalają. Niemniej jednak skoncentrował się i jego strzał był celny, ależ niespodzianka, prawda?
Gdzieś między kaflami, odbiciami i zamieszaniem, w którym straciła rozeznanie, pochwaliła Nickodema. Zaskoczył ją bardzo pozytywnie, aż sama trochę się zmobilizowała do machania tą pałką jak należy. Może nie w czas, bo dostała kaflem od Sharkera {idiota, jak śmiał}, ale zreflektowała się szybko i zanim Ślizgon zdążył zareagować, posłała piłkę w jego stronę, tym razem trafiając. Ach, ta satysfakcja! Z tego co zauważyła, Rasheed był świetnym celem. Pewnie dlatego, że był intruzem w ich pomiędzy członkami drużyny Krukonów, pfy.
1, odbicie kafla udane
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wszędzie latały piłki i gdyby nie fakt, że Rasheed był trochę zajęty tym, że bez przerwy nimi dostawał, to może zacząłby się zastanawiać dlaczego większość zawodników wykazuje tak małe zainteresowanie tym co się działo na boisku. W większości snuli się gdzieś, zupełnie obojętni, a on musiał odwalać robotę za nich. Bez najmniejszego problemu odbił ponownie kafel w Żanete, chcąc ją wreszcie zrzucić z miotły. Szczęście nowicjusza nie może przecież trwać w nieskończoność, prawda? Yhh, no dobra, w przypadku niektórych to chyba nic nie jest regułą.
Obserwowała grę. kafel leciał iędzy pałkarzami. Jean, Rekin, Jean, Rekin. Albo co... aż zapomniała o obserwowaniu pozostałych zawodników. Wstrząsnęła jednak głową, taka gra nie miała sensu. Mogli sobie tak odbijać do usranej śmierci. Zrezygnowana pomachała głową, wrzucając swoją książkę do torby. Czuła się bezużyteczna na tej ławce. — Aiko, wydajesz się zmęczona. Nie chcesz żeby Cię zamienić? — rzuciła bardziej do siebie niż do niej.
Obserwowała tok gry stwierdzając, że to jednak nie był dobry pomysł ściągać tu osobistości z różnych zdarzeń. Jedynym plusem tego treningu był fakt, że znalazła prawdopodobnie nowego pałkarza. Nickodema. Wrodzony talent. Jeśli przy każdym meczu będzie się chciał tak ochoczo popisywać przed Jeanette to będą stanowili genialny duet na meczach. Ona – rozrusznik jego siły, nie musiałaby nawet grać w rozgrywkach. Wystarczyłoby, żeby po prostu tam była i zarzucała długimi puklami włosów na plecy, żeby Hamillton wiedział o kogo się musi starać i jak wielkich starań to od niego wymaga. Zbierałby wszystkie tłuczki. Lepiej od Rasheeda i She i wszyscy byliby szczęśliwi. Może z wyjątkiem Rasheeda. Któremu D’Angelo wróżyła najgorszą przyszłość. Ale w sumie jego w tej wyliczance nie liczyła. Jego szczęście obchodziło ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Podniosła się z miejsca, krzycząc podirytowana. — Nie, nie, nie! Źle! Wszyscy z mioteł! Splotła ręce na piersi, skupiając wzrok głównie na tych zawodnikach, którzy jak widmo przemknęli przez całą grę. Chowali się gdzieś za plecami innych graczy, co poniektórzy ledwo trzymali się w miotłach. Taka Levee na przykład. Jasne, że dygotała się na tym kiju, jakby jej go ktoś w tyłek wsadzał, ale przynajmniej grała, w przeciwieństwie do cieni przewijających się po boisku za plecami pałkarzy. Gra toczyła się tylko między nimi. A gdzie ścigający?! To nie miało najmniejszego sensu. — Rasheed, wypierdalaj mi z boiska! — tak, w nim widziała całą winę. Chociaż grał świetnie, perfekcyjnie, trzymał jej drużynę w ryzach jeszcze, wyładowała na nim całą swoją frustrację. Bo to na pewno Ślizgon maczał w tym palce, że przez ostatnie minuty tylko on i Jean, Jesper i Philippe byli siłą napędową wszystkich graczy. I może Levee, która teraz gdzieś zniknęła, jak tylko zaczęła się walka między pałkarzami. — JUŻ! — zmarszczyła wściekła brwi. W rzeczywistości dotarła do niej jedna rzecz. Jakkichkolwiek sierot nie zgarnęlaby na boisko. Te sieroty przynajmniej tu były, a jej Krukoni, JEJ CHOLERNA DRUŻYNA QUidDITCHA OD SIEDMIU BOLEŚCI całkowicie zlewali treningi. A uświadamiając to sobie, szlag ją trafił. — Jean, możesz przekazać Bell i Serenie, ze jak się nie zjawią na następnym treningu to mogą się pożegnać ze swoimi pozycjami w drużynie. Trening skończony! Graliście świetnie. To była ironia. Grali fatalnie. Nikt nic nie łapał, chociaż wyjaśniła dokładnie wszystkie zasady. A już najbardziej wkurwiajace było to, że jakiś tępy Ślizgon ogarnął je szybciej niż pozostali gracze. Niedoczekanie. — Hamillton, jesteś w drużynie. Spróbuj mi odmówić, a zrobię krzywdę jak nie Tobie to Jean. Jesper. Dobra gra. Levee, brawo. Jeśli któreś z was byłoby zainteresowane dołączeniem do składu, wiecie jak mnie znaleźć. ŻEGNAM PAŃSTWA.
Koniec treningu. Nielegalnie zbijaliśmy graczy, nielegalnie odbijaliśmy kafle. Kostki się pomerdały. Myślę, że można uznać remis (jednakowa porażka), albo zwycięstwo Drużyny pierwszej. Dziękuję wszystkim przybyłym za miłą rozgrywkę. Następnym razem obiecuję krótszy, mniej zajmujący trening.
Trening. Trening Q. W sumie, to czemu mialby nie przyjść? Szczególnie po tej wspaniałej wymianie listów z She. Jakże namiętnej wymianie listów, dodam. Jakże pierwszej wymianie listów, rzekłbym. Takie małe dziewictwo stracone. Chłopak szedł spokojnie, acz szybko, zadwolony z siebie, bo właśnie wracała ze sklepu z nowiutką miotłą i w ogóle. W końcu widziała go w drużynie. No, nie mógł tego spierdolić. Nie ma opcji. No, po prostu to się nie godziło. Zwłaszcza, że drużyna była całkiem całkiem, a przynajmniej ta część, którą miał okazję poznać. Cóż, mimo to i tak najważniejszym motywem była Aiko. A raczej duma. Duma z tego, że ona jest z niego dumna, bo on gra w drużynie. I reprezentuje Rovene. Czy mogło być lepiej? Nie, nie sądzę. Nie bardzo. Tak więc, wracając do świata żywych, Piątek popierdalał sobie na miejsce przeznaczenia, tj. dzisiejszego treningu. W końcu wszedł na boisko i wszystko, kiedy zauważył, jak She coś tam komuś mówi. Pewnie początek i omawiają jakąś taktykę, czy coś w tym rodzaju. Cóż, postanowił mimo wszystko podejść, lekko przeszkodzić, tak żeby i on został uwzględniony w planie. – Cześć, cześć. – powiedział wesoło, machając lekko ręką na przywitanie. Takie tam. No, ale wzrok Pani Kapitan mówił jedno – zajebał. Tylko jeszcze nie bardzo wiedział gdzie i kiedy. Niemniej, ewidentnie. To było pewne. Cóż, miał nadzieję się tego wkrótce dowiedzieć. Dopiero gdy d’Angelo nakazała powrót zawodnikom do Piątka dotarło, że załapał się na końcówkę. Cudownie.. – Ale! Ale! Ale! Jak to? Nie ma treningu? – spytał, podążając za She. Czyżby się spóźnił? Wątpliwe, ale jednak prawdziwe, o czym ta raczyła go poinformować. Cudownie. No cóż, życie. Mała obsuwa, tak? – To może jeśli masz czas, poćwiczylibyśmy na spokojnie? Nie wyglądasz na zadowoloną, a tak przynajmniej się odstresujesz, co Ty na to? – zapytał w pewnym momencie z delikatnym, bo w końcu ona nadal była straszna, acz szczerym uśmiechem. Miał nadzieję, że się zgodzi, bo w sumie obojgu dobrze to zrobi.
PRZEPRASZAM! ŻYCIE, A KONKRETNIE MATURY MNIE ZATRZYMAŁO. ;c
Taki dziwny zbieg okoliczności, że ojej. Nie mniej Jack postanowił już dłużej nie czekać aż Casper ogarnie tyłek, albowiem chyba szybko to nie nastąpi. Ale on rozumiał, w końcu praca, treningi, chlanie i dupy, na to też trzeba mieć czas. Treningi nie są jakoś super priorytetowe, choć akurat jemu już się nudziło. I go nosiło. Wszyscy gdzieś latali, ćwiczyli, a o nim zapominali. Nawet w meczu towarzystkim nie będą grać ślizgoni. Gryfoni i krukoni? Huh, no cóż. To oni ostatnio najwięcej śmigali na boisku. Wychowankowie Salazara chyba zrobili sobie przerwę, a puchoni... puchoni zawsze byli jakoś w tej materii nieogarnięci, niestety. No, ale nie chciało mu się teraz tego roztrząsać, tylko po prostu wziął swoją (!) miotłę, ubrał się stosownie do treningu i poszedł na małe boisko, sądząc, że jeśli któreś będzie zajęte, to właśnie te duże. Ale się rozczarował, bo kiedy dotarł na murawę, właśnie jakieś zbiorowisko się rozchodziło na wszystkie strony świata. Ale chyba skończyli? Przynajmniej miał taką nadzieję. Wsiadł na miotłę, postanawiając podlecieć bliżej osób, które zostały. Z lekkim zaskoczeniem ujrzał D'Angelo z jakimś kolesiem, którego kojarzył z zajęć z mordy, ale to chyba tyle. Uniósł lekko brwi w ramach zaskoczenia, sądząc, że jeżeli jeszcze to, co się działo przed chwilą, nie dobiegło końca, to będzie trochę średnio. - Boisko wolne? - spytał więc, w powietrzu oczekując na odpowiedź. Taki był miły.
Friday podążył za nią jak cień, a ona miała ochotę go roznieść. Przewróciła oczami, idąc przed siebie, ignorując jego jączenie za plecami. O ile czasami jego pozytywna energia wydawała się zaraźliwa i choć nigdy tego nie pokazywała, zdawał się niekiedy poprawiać ludziom humor, ta teraz był jak irytujący gnom w ogródku, którego nie wiadomo, jak można było się pozbyć. Spóźnił się. Jego strata. I jak słusznie zauważył – nie, nie była zadowolona. Była bardzo NIEzadowolona. Bo trening był jakąś kpiną. Jeanette, jedyny pierwotny członek drużyny, reszta sobie zignorowała, w piątek mecz towarzyski, a ona nie miała składu durzyny, co prawda co poniektórzy z przybyłych trzymali się jakoś na mitołach i grali nawet dobrze, ale i tak Rasheed i Hamillton, który zapierał się, że nie ma nic wspólnego z Quidditchem, rozgromili wszystkich Ścigających. Łącznie z nią. Jak tu się nie denerwować? Stanęła w miejscu, splatając ręce na piersi, spoglądając łaskawie na Piątka. — Ambroge… — już przygotowywała się do odmowy, już miała gotową całą mowę, która zakończyłaby się bardzo dobitnym NIE, kiedy na boisko wkroczył Bogu potrzebny Ślizgon. — Reyes… Uśmiechnęła się słodko, zbyt sztucznie żeby uwierzyć w realność tego gestu. I w istocie. Padło NIE, ale nie wymierzone w kierunku Amrbogego. Dzień dobroci dla Piątka. Miał szczęście, ze postanowiła zadziałać na przekór Jackowi. — Zajęte. Jeszcze gramy. Na dowód tego rzuciła Piątkowi kafla i pałkę. Dalej nie była pewna, którą pozycję chciał przejąć. Znicz w dalszym ciągu krążył po boisku przez nikogo nieschwytany. — Więc… Pałkarz, Ścigający czy Szukający? — zerknęła na Jacka, bo jeśli miał tu stać jak debil i ich rozpraszać, to w sumie wolałaby, żeby nie patrzył im na ręce tylko zawinął dupę we kroki i stąd polazł. Ale nie. Wisiał w powietrzu na miotle, licząc na indywidualny trening. Patrzyła na niego natrętnie, oczekując jego reakcji, jakby pod wpływem jej spojrzenia miał się złamać i zrezygnować, ale nic takiego nie nastąpiło. Przewróciła więc oczami. O nic go nie pytała. Stwierdziła: — Reyes, grasz z nami. W sumie przyda im się dobry zawodnik jeśli Ambroge ma się czegoś nauczyć.
Kostki wstawię jak mi się Brożek zdecyduje jaką chce pozycję. Chyba, ze wy macie pomysł na jakieś kostki. Ja jeszcze nie mam pojęcia.
Znaczy się trening pełną parą! Nawet spoko. Czemu nie? W sumie, to chyba powinien jej się jakoś zrewanżować po tym wszystkim, tylko jeszcze nie wiedział jak. No, ale coś ogarnie. Póki co, trzeba było się skupić na innych rzeczach, ważniejszych. W końcu zgodziła się z nim odrobinę potrenować. Piątek, choć nie ukrywam liczył na indywidualną sesję z Panią Kapitan, nawet się ucieszył, kiedy zobaczył że jakiś Ślizgon miał grać z nimi. Tylko skinął głową na powitanie, kiedy już znalazł się blisko no i She powiedziała, że także bierze w tym wszystkim udział, po czym przeniósł swój wzrok na dziewczynę. – Wiesz, zasadniczo.. myślałem o tym, co pisałaś w listach. Chyba, raczej na pewno miałaś rację. Pozycja pałkarza byłaby dla mnie odpowiednia, by nie powiedzieć idealna, wiec jeśli można… Od niej chciałbym spróbować. Są jakieś szanse? – zapytał z uśmiechem, czując że w sumie zapaliłby papierosa. Dziwne, nie robił tego, odkąd tylko znalazł się na terenie zamku. Matko.. Tak dawno.. Ej. To się prosiło. Jak to tak?! Okej, Ambroge. Spokojnie. Ja wiem, ja wiem, rak wyje, ale spoko. Najpierw trening. – Zatem, chyba moglibyśmy zacząć. – rzucił spokojnie, po czym usadowił na miotle i nieznacznie wzniósł w powietrze. – Będziesz musiała mi tylko powiedzieć jedną rzecz – na czym mam się skupić, bo czytałem co nieco o tej pozycji, ale totalnie nie mam pojęcia, czy ćwiczyć kontrolę, szybkość, równowagę, a może jeszcze coś innego.. – dopowiedział wzlatując coraz wyżej. Miał nadzieję, że zaraz do nich dołączą. No i że jakoś mu się uda, bo w końcu podczas ostatnich dwóch treningów jakoś mu poszło..
Wskoczyła na swoją miotłę, wznosząc się do góry zaraz za Ambroge. Rzuciła mu pałkę, a chwilę potem kafla, bez ostrzeżenia. jedno za drugim, sprawdzając jego refleks. Przy okazji sprawdziła też jak tam się ma jego ogarnięcie. A żeby nie było mu za dobrze, i pałkę i kafel rzuciła niecelnie. Im bardziej Friday się nagimnastykuje, tym większe będzie miała pojęcie co jeszcze musi z nim poćwiczyć. — Z tego, co cię chwalił Lazare. Z żadnym z tych nie masz wiekszych problemów. Nie ma sensu tracić czasu. Gramy. W trakcie gry okaże się co muszę z Tobą konkretnie poćwiczyć. Zresztą... Zerknęła wymownie na Ślizgona obok nich. — Teraz nie czas, żeby to obgadywać. No ej, przecież nie będzie omawiać słabych punktów swojego zawodnika, przy kimś z kim mogła grać przyszłe mecze w przeciwnych drużynach.
KOSTKI DLA BROŻKA:
1, 2 — złapałeś i pałkę i kafel. 3, 4 — złapałeś tylko pałkę. 5 — złapałeś tylko kafel. 6 — nie udało Ci się złapać niczego z rzuconych Ci przedmiotów.
KOSTKI
Gramy na rzuty do pętli. Pałkarz ma za zadanie utrudniać wszystkie akcje. Na początek Ścigający rzucają po jednej kostce. Grę zaczyna ten, kto wylosuje więcej oczek.
Jeśli Ścigający przy kaflu wylosuje:
parzyste – następuje potencjalny gol i drugi Ścigający może próbować przechwycić kafel w powietrzu. Jeśli przechwycił – Pałkarz rzuca kostkami na uniemożliwienie przechwycenia kafla. Jeśli nie przechwycił – Pałkarz rzuca na uniemożliwienie gola.
nieparzyste – następuje rzut niecelny i Pałkarz rzuca kostką, Jeśli wylosował parzyste kostki: 2 - uniemożliwia przechwycenie kafla drugiemu Ścigającemu, 4 - uniemożliwia Ścigającemu przy piłce, rzut kaflem, 6 - może wybrać sobie ofiarę. Jeśli miał kostki nieparzyste, Ścigający przy kaflu po prostu pudłuje, kafel przechodzi do drugiego Ścigającego.
Przechwycenie kafla przez II Ścigajacego:
parzyste – sukces
nieparzyste – porażka
Wycelowanie tłuczkiem przez Pałkarza:
parzyste – sukces, celny strzał tłuczkiem
nieprzyste – porażka, niecelny strzał tłuczkiem
Jeśli Pałkarzowi wycelowanie tłuczkiem się powiodło, Ścigający może zareagować, rzuca kostką na powodzenie akcji, jeśli:
parzyste – następuje uniknięcie tłuczka i celny gol/przechwycenie kafla
nieparzyste – obrywa tłuczkiem, jeśli: 1 - w ramię, 3 - w piszczel, 5 - w żebra
PUNKTACJA:
Pałkarz zyskuje punkt za każde celne uderzenie tłuczkiem.
Jack spokonie lewitował w powietrzu, czekając na odpowiedź. Jakieś utarczki nieznany koleś-Shenae go nie interesowały. Chciał po prostu potrenować. Kiedy jednak krukonka uznała, że boisko nie jest jeszcze wolne, wywrócił oczami, postanawiając, że zaczeka. Po prostu poczeka, aż skończą. Nigdzie mu się nie spieszyło. Więc rzeczywiście im trochę sterczał na tym boisku, ale cóż, życie. Mógł tu być tak samo jak oni i na tym polegał problem. Problem D'Angelo, on nie miał żadnych, a przynajmniej nie zahaczały one o tematykę sportu. I ogółem widział to wszystko w jej sztucznym uśmiechu, ale nie odzywał się. Patrzył za to na to, jak tamten próbuje złapać od niej rzeczy. Naprawdę był aż tak niedorozwinięty aby sobie z tym nie poradzić? No cóż. Wciąż się nie odzywał. I wciąż czekał. I patrzył na nią nieprzejednanie. Co chyba zdenerwowało dziewczynę najbardziej. I stało się. Zaproponowała, aby zagrał z nimi. Reyes uśmiechnął się nikle, by potem podlecieć w kierunku uczniów Ravenclawu. Słuchał, jak She wyjaśniała zasady, a on sam w trakcie tego kiwał głową. Chyba je zrozumiał, przynajmniej tak mu się zdawało. Pozostało więc rzucić monetą. Starym zwyczajem miał jednak pecha, więc to brunetka miała zacząć swą przygodę z kaflem, jakkolwiek to nie brzmi. Nie mnie poderwał się na miotle, by zająć swoją pozycję, a potem zacząć grać.
Jak dla niej mogliby i rzucać kaflem i była na tyle pewna siebie, że prawdopodobnie i tak by go złapała, ale skoro losowali... co za różnica? Kafel i tak trafił do niej. Bo los wiedział w czyje ręce go wrzucić. Już w chwilę później zaczęła się pierwsza akcja. D'Angelo nie zawracała już sobie głowy pogaduszkami. Na to przyjdzie czas później. Ruszyła w stronę pętli, kątem oka patrząc na Jacka, podejrzewając, ze mógłby próbować odebrać jej kafla. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Przynajmniej nie do czasu, dopóki nie oddała pierwszego rzutu. Choć istniała szansa, ze albo Pałkarz, albo Ścigający jej go uniemożliwią. ALE MOŻE NIE TYM RAZEM.
Jack nie był ani trochę pewny siebie. Szczególnie, że miał ostatnio jakiegoś pecha. Mimo, iż ostatnia gra z Kat wyszła mu całkiem nieźle. Jednak podświadomie czuł, że tym razem przegra z kretesem. Bo los go ewidentnie nie lubił. Im więcej ćwiczył, tym mniej mu potem wychodziło. Ale nie potrafił przestać. W końcu żyje sportem. Tylko dzięki niemu jeszcze jakoś funkcjonuje. To jego pasja. I musi o to dbać, bo raczej inna kariera niż gwiazdy q go nie czeka. Nie podszedł do OWUTemów, nie zatroszczył się jeszcze o swoją przyszłość. Niby sport nie jest wieczną pracą i COŚ powinien umieć, aby móc potem przeżyć, ale... teraz ro było teraz. A teraz grał. Chciał grać. Ruszył więc w pościg za Shenae, lecz... wszystko wyglądało nie tak, jak powinno. Ona rzucała do pętli, a on nie zdążył chwycić tego cholernego kafla. Zaklął pod nosem, choć w gruncie rzeczy się tego spodziewał. Dramat.
Jeanette nie miała dziś najwyraźniej zajęcia, bo gdy tylko wyszła z treningu stwierdziła, że wróci pogadać z She. Bądź co bądź, nie miały ku temu zbyt wielu okazji, a miejsce w drużynie Villeneuve zawdzięczała zwykłemu przypadkowi. Przyszła na trening i tak się cudnie złożyło, że jej zdolności akrobatyczne całkiem nieźle działały też na miotle. Pozycja pałkarza była już tylko kwestią charakteru, ale Jea utrzymywała, że to losowy przypadek pchnął ją w kierunku odbijania tłuczka. W każdym razie, wróciła na boisko, ale nie miała szans na rozmowy, bo She latała sobie wesolutko i grała z Reyesem. Żaneta zmarszczyła gniewnie brwi, bo przecież skandal, że trenowała ze ślizgonem! Dopadła miotły, chwyciła pałkę i wzniosła się, aby polecieć do tłuczka i zamachnąć się, celując w kogokolwiek. Nieważne w kogo, i tak nie trafiła. Ale luz, dopiero się rozgrzewała.
Jak tylko wzbili się w powietrze Pani Kapitanowa cisnęła wręcz w niego zarówno pałką jak i kaflem. Dodatkowo w różnym czasie i w różnych kierunkach, no ale szczęśliwie jakoś sobie z tym poradził. Może nie złapał obu przedmiotów z taką gracją, z jaką zrobiłby to zawodowy gracz, no ale źle nie było, prawda? Grunt, że i kafel i pałka były w jego rękach teraz, kiedy on był w powietrzu, a nie na ziemi, czy coś. Następnie ruszyli z grą. Reyes.. Więc tak nazywał się ten chłopak. Skądś go kojarzył, takie miał wrażenie. Gdy już wszyscy siedzieli na miotłach, Piątek pomachał lekko w jego stronę, gestem powitania. Taki chciał być miły, bo i czemu nie? W końcu zaczęli. Jakoś tak nie bardzo ogarniał te pierwsze minuty. Trochę za dużo jak dla niego. Zdecydowanie za dużo, nie wiedział za bardzo, czy bronił, czy nie. Po prostu gra przybrała zbyt szybkie tempo dla niego. Widać, będzie musiał do tego przywyknąć, ale hej! Nie od razu Rzym zbudowano, prawda? No! Najważniejsza w takich chwilach jest motywacja, a tej akurat mu nie brakowało. Po chwili dołączyła do niego jakaś panna. A więc kolejny pałkarz. No miło. Jakoś sobie chyba zbyt dobrze nie radziła, nie wiedział, nie patrzył. Grunt, że teraz on był przy tłuczku. A Pani Kapitanowa jakoś tak się pięknie nasunęła. Piątek postanowił, że na własnej skórze odczuje rezultaty jego treningu, toteż wycelował w nią i.. tak! Trafił! Trafił! Co prawda, nie jakoś szczególnie mocno – no w końcu nie uderzał, by zabić nie(?) – ale punkt był. Zadowolony z siebie, wrócił do obrony pętli, czekając oczywiście na tłuczek lecący w jego stronę, bo przecież nigdy nic nie wiadomo.
moje kostki - 1, kostki w grze - nie pamiętam, ale parzysta ;3
Pierwszy trening, wowwow. Filip był strasznie podekscytowany. Pierwszy raz miał okazję sprawdzić się, jako kapitan. Pierwszy raz nie grzał ławki rezerwowych, był naprawdę ważny. Miał nadzieję, że jego drużyna okaże się zgraną paczką, która zmiecie innych z boiska. Zupełnie, jak Riverside podczas turnieju... Ach, rozmarzył się! Ale pięknie byłoby wygrać Puchar. Zwłaszcza, że Puchon jakoś nie szło i w punktacji byli na szarym końcu. Stone przebrał się w odpowiedni strój już w dormitorium i na boisku, na którym miał się ów trening odbyć był sporo przed czasem. Czas ten wykorzystał kreatywnie; zrobił sobie małą rozgrzewkę, przy okazji próbując zabić stres. Bo ten był ogromny! Tak bardzo, jak był podniecony, tak bardzo też się bał i denerwował. Czym? A no tym, że pozostali go wyśmieją, że w ogóle nie przyjdą, że będą chcieli być mądrzejsi od niego. Albo, że nie będą chcieli się starać, że wszystko będą robić na odwal. Jednak! Wierzył w swoją drużynę, choć jeszcze nie miał okazji ich poznać. Wylądował na ziemi i rozejrzał się wokół, wypatrując nadchodzących Puchonów. No, przybywajcie!
Żwawym krokiem zmierzał Snow w kierunku boiska. Co prawda nie był nigdy w drużynie, ani nie latał jakoś wybitnie na miotle, ale przyjść postanowił. Zawsze to coś innego. Najwyżej nie będzie mile widziany i usiądzie na trybunach, aby popatrzeć. Na polatanie od dawna miał ochotę. Ilekroć zmierzał w kierunku boiska wpadał na kogoś znajomego, któremu bez problemu udało się go namawiać do innych rzeczy. Teraz tak nie było. Spokojnie przeszedł całą drogę. W szatni się przebrał i zgarnął jedną ze szkolnych mioteł. Swojej nie miał. Nie przeszkadzało mu to, ani trochę. Liczyła się dobra zabawa. Jak zawsze. - Hej - z daleka pomachał w kierunku Filipa. Nie znał go Snow za dobrze. Mijali się od czasu do czasu wymieniając kilka niewiele znaczących słów. Może jakieś plotki słyszał o chłopaku. Nie przykładał do tego wagi. Wiadomo było, że ludzie mówili dużo. Co tylko ślina im na język przyniosła. Większość rzeczy tylko gadali, aby sprawić innym ból. Z zawiści. Dla zabawy. Nie wiedział. Ani tym bardziej nie rozumiał tego - Tylko drużyna czy będę mógł polatać z wami? - spytał Snow, jak już podszedł bliżej. Nie zamierzał krzyczeć przez całe boisko. Może i mniejsze ono było, ale i tak przekrzykiwanie się przez nie, nie było najprostszym zadaniem.
Oczywiście, że zjawiłła się na treningu. Trening, to była chyba jedna z niewielu rzeczy, na któe przychodziła punktualnie. Kochała latać. Chociaż do tej porynie potrafiła przełknąć faktu, że nie udało jej się zostać szukającą. Chociaż pozycja ściagającego też była niczego sobie. -Jestem, jestem już. - powiedziała wpadając na boisko. Dopadła do Filipa i ucałowała go w policzek po czym klepnęła w ramię młodszego kolegę. Znała go, ale nie jakoś super wybitnie. W sumie Dany miała taki charakter że trudno było nie znać jej i jej spóźnialskich zapędów. - W ogóle wielkie pokłony dla pana kapitana. - powiedziała dygając niczym dama na dworze królewskim i posyłając uśmiech w stronę Flipa. Nie miała do być prześmiewcze, tylko Dany z całego serca chciała mu pogratulować, a że do normalnych osób nie nalezało tak to włanie wyglądało jej super gratulowanie. Bardzo zacnie, jednym słowem. Przestąpiła z nogi na nogę. --Nie wierzę, że jestem jako jedna z pierwszych - dodała, rzucając przy tym uśmiech w stronę obu panów, wszak każdy w Hogu, a zwłaszcza ludzie z jej domu wiedzieli, jaka z niej spóźnialsko-zapominalska istota jest.
mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że uznałam iż Dany Fifka, zna. No bo powinna chyba nie xd
-Czołem- przywitał się z chłopakiem, którego niestety kojarzył tylko z widzenia. Na swoje usprawiedliwienie Filip miał tylko to, że do niedawna trzymał się tylko z ludźmi z Riverside. Teraz musiał nadrabiać! No, przynajmniej z Puchonami. -Będziesz mógł- uśmiechnął się szeroko i ścisnął mu dłoń w geście powitania. Potem przerzucił miotłę z jednej ręki do drugiej. Ale sztuczki. -Cieszę się, że przyszedłeś. To znaczy, no wiesz, że chcesz z nami poćwiczyć. Wciąż szukamy rezerwowych, każda miotła się przyda- uśmiech nie schodził mu z ust. Nie zniknął też, gdy podbiegła do nich DNA. Co prawda ten buziak go zdziwił, no ale nie będzie protestował, hłe hłe. -Rety, dzięki, nie trzeba- trochę się speszył i zwiesił łeb, wyraźnie zawstydzony tym jej "ukłonem", ale potem roześmiał się głośno. -Mam nadzieję, że nie ostatnia- wzruszył lekko ramionami, zerkając w stronę Zamku. Choć teraz się śmiał i sobie z nimi żartował to serio serio się stresował. Miał nadzieję, że nie będą tu sami!
Jasne, że Math zamierzała przyjść na trening. Ba, nawet bardzo się ucieszyła, że od krabowych czasów będzie mogła spędzić trochę czasu w towarzystwie ludzi znów skupionych na jednym celu. Czasem brakowało jej kaiowych treningów. I choć wiedziała, że ten Filipa w żaden sposób nie będzie podobny do tego co było, to wcale nie wydawała się być z tego powodu smutniejsza czy zgorzkniała. Wręcz przeciwnie! Cieszyła się, że spotka ją coś nowego. Może na tyle dobrego, że uśmiechnie się do niej los? Wydawała się być pełna radości gdy szła z miotłą, którą raz po raz przekładała z ręki do ręki, bo nie była najsilniejsza, a miała przecież spory kawałek do przejscia z Hogsmeade na mini boisko. Gdy tam się pojawiła zauważyła tylko Filipa. Niezrażona jednak podeszła do niego pewnie po drodze machając perłowym kucykiem. - Cześć Fifi! Mogę tak do Ciebie mówić? Kiedyś odwiedził nas kuzyn, który miał na imię Philippe. Od razu chciałam to zdrabniać, ale straszliwie się obrażał. Nie wiedziałam dlaczego. Czy Fifi to jakieś obraźliwe słowo? Powiedz, że nie. Przecież nie ma nic piękniejszego w tym, jak tylko w zdrabnianiu imion, które mogą przyspieszyć powstanie koleżeńskiej więzi. Ja jestem Mathie! - Przedstawiła się, bo przecież nigdy nie było jej dane obcować z Kanadyjczykiem bliżej niż przez boisko czy treningi drużyn, które jeszcze niedawno planowały sobie oczy wydrapać. Och, Math byłaby bardzo smutna, gdybyś ktoś w ten sposób na nią napadł. Przecież uwielbiała oglądać kolorowy świat. - Gdzie reszta? Na rozgrzewkę bawimy się w chowanego? Powinieneś mi powiedzieć! - Posmutniała na fakt, gdyby od startu od razu przegrała. Niefajnie. Ale potem się rozejrzała i rzeczywiście rozpoznała kilka dusz, więc energicznie się z nimi przywitała.
I kolejny atak na niego! Mathilde kojarzył ze wspólnych treningów i rywalizacji na boisku. Bo w końcu byli z innych szkół i takie tam, walczyli o Puchar. Ja nie powiem, ale Filip był strasznie dumny, że Riverside skopało tyłki innym. No, ale teraz byli w jednym domu, zależało im na tym samym, wiec powinni trzymać się razem i tak dalej. Słuchał dziewczyny z udawaną powagą, na koniec gładząc brodę palcem, że niby to się zastanawia nad jej słowami i czy się obrazić, czy też darować. -Fifi jest w porządku. Tak samo, jak Mathie- stwierdził w końcu, z nadzieją spoglądając zaraz, czy ktoś nie nadchodzi. -Zajebiście- mruknął pod nosem i kopnął jakiś mały kamyczek, który biedny nawinął mu się pod nogę. -Wydaje mi się, że pozostali postanowili zlać mnie ciepłym moczem, więc z treningu nici. Wybaczcie, ale w... -spojrzał na każdego z nich z osobna, a w jego oczach malował się wyraźny smutek- cztery osoby nie damy rady, chyba, że byśmy się rozdwoili. Przepraszam Was. Że tylko straciliście czas, przychodząc tu. Jeszcze się przeziębicie, czy coś...- no tak, bo jest środek zimy, nie? -Jeśli chcecie możecie wracać do Zamku, a jeśli nie to... możemy się zintegrować w jakieś kawiarni albo pubie. Nieważne- mruknął. Był wyraźnie podminowany. Pierwszy trening i przyszły tylko trzy osoby! Było mu strasznie głupio. Najchętniej zapadłby się pod ziemię albo wystrzelił się na kosmos, by nie musieć na nich patrzeć. Taki był zawstydzony.
Nie było wyjścia. Była z Argentyny. Musiała umieć dobrze latać na miotle. To się samo przez się rozumiało. Argentyńaskie dzieci rodziły się z umiejętnością utrzymywania się na miotle. Prawie wszystkie. Ja jakoś los ominął. Jakby nie dość, że zrobił grubą, to jeszcze asportować. No ale, sytuacja się zmieniła. Obóz pomógł zrzucić zbędne kilogramy, jednak strach do latania pozostał. Phoenix jednak wychodziła z założenia że każdy strach da się przezwycięży i skoro udało jej się schudnąć to i latać na miotle wyśmienicie się nauczy. Początki były okropne. Spadała z tej miotły co chwila. Wcześniej na nią w ogóle nie wsiadała, bojąc się, że ta złamie się pod jej ciężarem. Teraz w swojej mini wersji nie musiała już się tego obawiać. Nie zmieniało to faktu że nadal właśnie tego się bała. Że miotła złamie się pod jej ciężarem. Może i wyglądała inaczej, ale w środku nadal była tą wielką grubaską. Westchnęła i spojrzała na boisko z miotłą u dłoni. Czas najwyższy był by rozpocząć cowieczorny trening. Jak na razie udało jej się unikać innych ludzi, sama nie wiedziała jakim cudem, miała jednak nadzieję, że własnie tak pozostanie. Nie czuła potrzeby tłumaczenia, czemu ćwiczy latanie. Zwłaszcza, że już dawno powinna to umieć. -No to zaczynamy. - mruknęła do siebie i weszła na miotłę, unosząc się w górę. I już wiedziała, że dzisiejszy dzień nie należał do jej szczęśliwych. Para oczu właśnie wpatrywała się w nią z ziemi. Nix zgrzytnęła zębami i skierowała miotłę ku ziemi. Zamierzała po prostu ruszyć do zamku próbując zignorwać osobnika. Miała tylko nadzieję że ten, nic do niej nie powie. Jakże sromotnie się myliła.
Zakończenie roku, kolejny bal, kolejne kobiety. Wszystko wracało do normalności. Nawet Adrienne zdawała się nieco zmądrzeć, zacząć interesować czymś więcej niż czubek jej własnego nosa. Rodzina... Co z Soph? Tego nikt nie wie. Wiedziałby, gdyby otaczający go świat był światem idei, a nie ludzi. Mógłby wtedy znaleźć informacje w jakiejś eteryczniej formie, bez bawienia się w listy i przechwytywania ich przez Celie, która ostatnio coraz bardziej działa Philowi na nerwy. Rodzina... Jej się niestety nie wybiera. Za miast tego mógł zadecydować o sposobie spędzania wolnego czasu. Już nie chciał czytać, pochłonięty jakimś ogromnym smutkiem po wyjeździe Penelopy. Los tak chciał, tak miało być. Quiddith? Tak, to dziś dla niego była dobra forma na popołudnie. Trzeba było spróbować! Choć nigdy nie był fanem tego sportu, to jednak go uwielbiał. Fakt, ze jako opanowany i melancholijny człowiek, raczej nie chętnie się do tego przyznawał. Niestety, ludzie z równie wielki zamiłowaniem do tego sportu co on najczęściej okazywali się bezmózgimi karkami, którzy mają trudności z przedstawieniem się, a co dopiero z powiedzeniem paru sensownych zdań. Nie to, by mu przeszkadzała ludzka głupota, po prostu wolał być z nią nie kojarzony. Juz wolał uchodzić za ćpuna od trawki, który w swoim świecie ideałów zapomina o rzeczywistości. Choć pewnie i tak przez większość był odbierany jako prefekt. Śmieszne, że ci ludzie na prawdę widzieli w nim dobrą osobę na to miejsce. W końcu nie raz i nie dwa łamał regulamin szkolny w najpaskudniejszy sposób, czyli świadomie. Teraz na szczęście nie mieszkał na zamku, wielu nie wiedziało o jego grzeszkach. Przyszedł na boisko, ze zdziwieniem stwierdzając, że ktoś miał równie dziwny pomysł jak on i próbował śmigać na miotle to tu to tam. Czy on równie źle sobie z nią radził? Chyba nie, jednak wolał nie sprawdzać. Latał ostatnio... Eh, kiedy to było. Wierzył jednak, że takich rzeczy się nie zapomina, a skoro wiara czyni cuda, to może i dziewczynie pomoże? Nagle przyglądał się, jak przy samej ziemi jej wiodła nie do końca jej słucha, a samo lądowanie nie należy do najbardziej udanych. - Wszystko w porządku? - Podjął temat, jakby z poczucia obowiązku, że musi odpowiadać za tę bandę osób ze szkoły. Zam z siebie w końcu nie robił za duszą towarzystwa.
Samotność. Tego chciała? Czy oczekiwała zbyt dużo? Wychodziło na to, że jednak tak. I nie to nie tak, że potrzebowała być sama, by przemyśleć jakies wielkie sprawy w swoim życiu, albo na świecie. Nie, ona pop prostu potrzebowała być sama bo nie lubiła gdy ktoś oglądał jak robiła rzeczy, które nie wychodziły jej zbyt dobrze. Wolała uchodzić za osobe, która jak się za coś bierze, to robi to idealnie. To jej pomogało w zyciu. Gdy była gruba, ludzie często podchodzili do niej sceptycznie. Musiała zawsze wszystko udowadniać. To, że jest fajna, to ze mądra, to że coś potrafi. urodziwych z góry uważano za miłych, choć często nie było to prawdą. Latanie było jej piętą achillesową, znamionem i chciała dojść do poziomu którym mogłaby latać wśród ludzi bez bezgranicznego wstydu nad swoją umiejętnością. Niestety wszyscy jej to zgrabnie uniemożliwiali. Zsiadła niezdarnie z miotły., którą rzuciłą na ziemię. Uniosła dłonie i poprawiła kitkę, w którą związała wcześniej włosy. Wszystko w porżadku? - zapytał jej intruz. OCZYWIŚCIE, ŻE NIE. W głowie się nie mieści, jak z kogoś ust momgło wyjść ttakie pytanie. Nie, nie było w porządku. Miała być tutaj sama. Własnie dlatego wybrała własnie tą porę. Ale nie!Bo po co zająć się sobą w samotności. -Litości-mrukneła do siebie w swoim jeżyku wywracając oczami, ale chłopak nie mógł tego zobaczyć. Przestąpiła z nogi na noggę. Była zła. Ale nie potrafiła się też długo gniewać, bo nie byłaby sobą. -Myślałam, że bedę t sama.-mruknęła do niego z lekko nutą wyrzytu, ale nie jakoś tak wrednie, tylko tak po Nixowemu. Co zrobić, że przyszedł jej przeszkadzać, przecież to nie jej wina, że trochę ją wkurzył, nie?
Ona chce litości? Jakby co najmniej robił jej zdjęcia do obserwatora jak to beznadziejnie lata. Już leciał, na pewno chciał jej sprawić "bul i rzal"... A tak na serio, to po prostu się spotkali. Czysty przypadek, jak wiele innych które jeszcze oboje w życiu czeka. To los steruje naszym życiem, nie można mieć wszystkiego zaplanowane, a nawet najlepsza pora dnia dobrana na latanie nie gwarantuje sukcesu. Skoro mieli się spotkać, to tak wyszło, siła wyższa i nic więcej. Na prawdę, z takim podejściem wszystko jest prostsze. Philippe na przykład już niejednokrotnie z tego korzystał, by powiedzieć sobie, ze to na tych zajęciach nie przyszło mu być, to tamtego miał najwyraźniej nie zrobić, skoro mu się nie udało. Zero pretensji do eteru, piękne nie? Pozwalające wyluzować, wziąć w dech, pomyśleć o tym co się w takim razie zrobi z monetę, którzy przyszło przeżyć. Fakt, rozmyślanie co byłoby gdyby się nie spotkali jest melancholijne, zdarzało się czasem Philowi, ale szybko zostało wypierane przez myśl "Co by było, gdyby ten moment był idealny?" czyli zawarty w świecie idei, gdzie wszystko ma swoją postać, a nie konkretne cechy. W nim to łóżko jest łóżkowate, drzwi drzwiowate... Nie trudno powiedzieć, nie? A teraz spróbuj to sobie wyobrazić, znaleźć tego istotę. Niech książka nagle straci kształt, fakturę, barwę, objętość. Zostanie książką uniwersalną, która może zawierać każdą treść, bo jest wszystkim i niczym jednocześnie. Tak... Właśnie takie podejście towarzyszyło też temu spotkaniu. Philippe nie był zły, że dziewczyna burczała coś pod nose, że w sumie nie powiedziała mu nic, czego nie dało się domyślić. Był krukonem, wiedział co to szukać samotności, znał najróżniejsze sposoby dążenia do niej. Teraz chciał po prostu odreagować. Również ten brak osób sobie najbliższych. - To chyba nieco nierozsądne trenować samemu. Gdyby ci się coś stało nie miałby kto nawet wezwać pomocy, co? - Stwierdził, ciągle obarczonym ciężarem bycia prefektem. Powoli przyzwyczajał się, że to sposób myślenia, a nie tylko plakietka przy mundurku szkolnym, który swoją drogą prędzej mógłby służyć do wycierania kibli niż noszenia na ramionach. Wbrew pozorom Philippe nie szukał zwady, nie chciał się wywyższać, upominać czy tworzyć innych nieprzyjemnych sytuacji. Zawsze było mu daleko do przejmowania się teraźniejszością. Po chwili więc zmienił ton, nie mogąc dłużej zachowywać się jak jakiś nadęty dupek, który gdy był mały zwracał mu na wszystko uwagę. Wtedy jeszcze uważał, że prefekci to brzydcy frajerzy... Eh, jak ten czas szybko leci. - Z resztą, co ja ci tróje. Wyglądasz na dużą dziewczynę, dasz sobie rade. A tak w ogóle to Philippe jestem. - Wstąpił na nieco bardziej towarzyską stopę rozmowy. Nie kojarzył dziewczyny, więc pewnie była kimś z nowych uczniów z wymiany. Choć może nie? W sumie krukon mało kogo kojarzył. Z twarzy mu się zdarzało, imion nigdy nie pamiętał. Czase nawet zastanawiał się czy jeszcze pamięta imię "Taitiane", które swego czasu sporo zmieszania w jego życiu wprowadziło. Nie wspominając o takiej Cornelii czy Chairze, które tylko czasem przemykały przez jego myśli, bardziej jako twarze niż imiona. Tyle osób się przez jego życie przetoczyło, że wolał nie pamiętać wszystkich. Jeszcze przemijanie wprowadziło by go w rozmyślanie, a tego nikt by nie chciał.
//misiaczki, przepraszam, ale trening był zaklepany wcześniej, niż zaczęliście, zapraszam na lekcję
Lazare już od dłuższego czasu był zaangażowany w treningi drużyn Quidditch’a. Od dłuższego czasu chciał też zorganizować jakiś trening, jednak cały czas coś mu wypadało. Wiecie jak to jest, praca, praca, no i jeszcze raz praca. Żadnego życia prywatnego, cały czas Hogwart. Jednak gdy zobaczył co dzieje się na treningu Krukonów, postanowił, że nie może dłużej czekać. Przekraczało to wszelki granice, żeby kazać uczniom grać w buldgera, który był nielegalny, żeby „podszkolić ich umiejętności” – a raczej na pewno posłać ich do szpitala? Tak nie mogło dłużej być. Postanowił o tym wspomnieć na dzisiejszych zajęciach z latania. Gdy wszedł na boisko, stało tam już kilku uczniów, czekających na pana profesora. Poczekał jeszcze jakieś dziesięć minut i rozpoczął swój wywód, wywracając przy tym raz po raz oczami na znak, że nie jest w stanie pojąć, jak można wpaść na taki pomysł. - Witajcie na kolejnej w tym roku lekcji latania. Kto jakimś cudem jeszcze o mnie nie słyszał, nazywam się Lazare Limier i uczę Was śmigania na miotle dookoła boiska – mruknął, zerkając na uczniów wpatrzonych w niego z lekkim znużeniem. Nie wiedział po co to mówi, większość nie przyszła tu słuchać o pierdołach, W rzędzie przed uczniami leżały miotły, każda obok siebie. Dzisiaj nie ma równych i równiejszych, wszyscy latają na tych samych miotłach, starych, zużytych, szkolnych. – Mam nadzieję, że żadnemu z kapitanów drużyn nie przyjdzie do głowy kazać grać swojej drużynie w buldgera na treningu. Ostrzegam, jeszcze jeden taki numer, a inaczej sobie porozmawiamy. Przejdźmy jednak do właściwej części zajęć. Proszę stanąć przy miotłach, każdy po lewej stronie swojej. Zaczniemy od czegoś, czego chyba nigdy z Wami nie trenowałem, a co powinniście umieć. Wyciągacie rękę nad miotłę i mówicie do mnie. Do mnie! – dodał nauczyciel, żeby zaprezentować jak powinno wyglądać dobrze wykonane zadanie. – Teraz wasza kolej, do dzieła – uśmiechnął się szeroko i zaczął chodzić dookoła uczniów, patrząc, jak idzie im zadanie.
Miotła:
Rzucacie jedną kostką na powodzenie tego zadania. Za każde dziesięć punktów w kuferku przysługuje przerzut. Osoby mają ponad 20 punktów z latania mogą uznać, że od razu im się udało, bez rzucania kostkami. Więc:
parzyste – miotła ma Cię dosłownie w nosie. Dwoisz się i troisz, ale za żadne skarby świata nie udaje Ci się sprawić, żeby wylądowała ona w Twojej ręce. Wreszcie, gdy profesor patrzy na Ciebie z rezygnacją, poddajesz się i podnosisz miotłę ręcznie, a Twoje policzki pokrywa rumieniec. Taki wstyd! nieparzyste – Twoja umiejętność podporządkowania sobie innych jest zadziwiająca, ponieważ nie skończyłeś dobrze wypowiadać formuły, a miotła już leży idealnie w Twojej dłoni. Profesor Limier jest zadowolony z prawidłowego wykonania zadania, co okazuje lekkim, ledwo zauważalnym uśmiechem.
Limier dał im na wykonanie zadania około pięciu minut, nie za mało, nie za dużo. Komu miało się udać, temu się udało. Kto nie potrafi sobie poradzić z prostym przywołaniem miotły do siebie może nie powinien w ogóle przychodzić dzisiaj na te zajęcia? Rozczarowanie w jego oczach mówiło tak wiele.. jednak starał się tego po sobie nie pokazywać i po upłynięciu wyznaczonego przez siebie czasu postanowił, że teraz potrzeba im rozgrzewki. Krótkiej, niezbyt intensywnej, ponieważ ważniejsze jest skupienie się na grze, niż na kondycji. Nad tym każdy powinien pracować sam. – Dobrze, teraz wskakujcie na miotły i do dzieła. Waszym zadaniem jest przebycie boiska w jak najkrótszym czasie. Uważajcie jednak, ponieważ tłuczki cały czas na Was polują! – Limier zaczarował kilka tłuczków tak, by celowały idealnie w uczniów, próbujących pokonać slalom z tyczek ustawionych na całej długości boiska. Nie wznosili się na dużą wysokość, bo jakieś 5-6 metrów, jednak jeśli spadnie się z takiej wysokości, pobyt w Skrzydle Szpitalnym z pewnością gwarantowany.
Rozgrzewka:
Rzucacie jedną kostką, która mówi o tym, w jakim tempie i z jakimi obrażeniami udało Wam się pokonać trasę wyznaczoną przez Limiera. Za każde dziesięć punktów z kuferka przysługuje jeden przerzut.
1, 2 – chyba pomyliłeś przedmioty. Latanie nie jest obowiązkowe, więc na Twoim miejscu dobrze zastanowiłbym się nad sensem przychodzenia tutaj. Idzie Ci fatalnie, nie dość, że z ledwością unikasz tłuczka, to w połowie slalomu decydujesz się lecieć prosto, żeby wyrwać się spod celownika tych złośliwych piłek. Limier nie jest zadowolony z Twoich popisów na miotle i gdy pojawiasz się obok niego, patrzy na Ciebie z politowaniem. 3 – z unikaniem tłuczków idzie Ci całkiem nieźle, jednak ze slalomem już gorzej. Pierwsze kilka metrów pokonujesz bezbłędnie, jednak później cały czas zahaczasz o jakąś tyczkę, o mało jej nie wywracając. Warto poćwiczyć koordynację ruchową, nie sądzisz? 4 – slalom to dla Ciebie pestka, jednak tak bardzo się na nim skupiasz, że nie zauważasz tłuczka lecącego w Twoją stronę. Na szczęście nie ucierpiałeś zbyt mocno, dostajesz tylko w lewą stopę. Na początku strasznie boli, jednak z upływem czasu i długości boiska zapominasz o niej i kończysz z całkiem dobrym wynikiem, co widać po minie profesora. 5, 6 – Limier jest pod wrażeniem Twoich umiejętności! Dlaczego odkrywa je dopiero teraz? Jesteś znakomicie skoordynowany, potrafisz jednocześnie obserwować czy tłuczek nie chce zwalić Cię z miotły i bezbłędnie wykonywać slalom. Jeśli nie jesteś jeszcze członkiem drużyny, koniecznie pomyśl o wstąpieniu do niej, nawet jako rezerwowy. Kto wie, może niedługo znajdziesz się w głównym składzie?
Profesor obserwując starania uczniów co jakiś czas poprawiał zaklęciem tyczki, które oni uparcie cały czas przesuwali. Slalom nie jest przecież aż tak trudny, prawda? Przynajmniej tak wydawało się profesorowi do momentu, gdy zobaczył jak wygląda on w wykonaniu jego uczniów. Załamany po skończonej rozgrzewce podszedł do nich, starając się brzmieć spokojnie. – W porządku, teraz kolej na właściwy trening. Jak widzicie, boisko podzieliło się już na trzy części. W jednej z nich będą pałkarze, którzy mają za zadanie trafić w zaczarowane manekiny latające na miotłach. W drugiej części ścigający będą ćwiczyć podania. W trzeciej części obrońca będzie natomiast bronił trzech miniaturowych pętli przed zaczarowanymi kaflami, które są pomniejszone i wielkością przypominając raczej mandarynkę. Szukający natomiast ma do dyspozycji całe boisko. Jego zadanie, jak zawsze, jest złapanie złotego znicza. Powodzenia! – Limier odsunął się na lewą stronę boiska, doglądając bacznie treningu i co chwilę rzucając jakieś uwagi w stronę zawodników. Po zakończeniu treningu udał się do zamku, myśląc, jakby tu zachęcić ich do większej mobilizacji.
Pałkarz:
Pałkarz? Rzucasz jedną kostką. Twoim zadaniem jest odbijanie tłuczków w manekiny, które Limier zaczarował tak, aby same latały po jednej z trzech części boiska. Jeśli trafisz – bardzo dobrze, jeśli nie – odrobinę gorzej. Za każde dziesięć punktów z kuferka przysługuje jeden przerzut.
1, 6 – żadnego z Twoich uderzeń nie można nazwać celnym. Niestety, kompletnie nie nadajesz się na bycie pałkarzem. Widać, że próbujesz i się starasz, jednak gołym okiem widać, że brakuje Ci talentu akurat w tej dziedzinie. Może warto pomyśleć nad zmianą pozycji na inną? 2, 5 – owszem, udaje Ci się trafić, jednak nie w manekina, a w innego członka zajęć. Na szczęście profesor cały czas czuwa nad bezpieczeństwem innych, więc jakimś cudem udaje mu się powstrzymać jego uderzenie o ziemię. Powinieneś iść mu podziękować. Limier każe Ci opuścić boisko, krzycząc na Ciebie i pokazując palcem, w co miałeś celować. 3, 4 – całkiem dobry z Ciebie zawodnik. Idzie Ci świetnie, każde Twoje uderzenie w tłuczek jest mniej lub bardziej celne, niemniej jednak, za każdym razem trafiasz idealnie w manekina. Może powinieneś zastanowić się nad dołączeniem do drużyny Quidditch’a Twojego domu? Limier pokazuje Ci dwa uniesione kciuki, co w jego skali oznacza „wybitny”. Powinieneś być z siebie dumny!
Ścigający:
Ścigający? Rzucasz jedną kostką. Twoim zadaniem jest podawanie kafla do innego ścigającego. Za każde dziesięć punktów z kuferka przysługuje jeden przerzut. Uważaj, ponieważ profesor Lazare jest bardzo spostrzegawczy, zobaczy każde zawahanie w Twoich ruchach, każde niedociągnięcie, każdą próbę oszustwa.
1, 4 – widać, że masz dzisiaj zły dzień. Kompletnie nie masz ochoty na podawanie sobie kafla z jakąś dziwną, mało znaną Ci osobą. Starasz się więc unikać podań, a jeśli już ktoś do Ciebie rzuci, celowo nie łapiesz, żeby dali Ci spokój. Limier bierze Cię na bok i próbuje dowiedzieć się o co chodzi, w końcu jednak, zdenerwowany, każe Ci opuścić boisko i przestrzega, że jeśli nie chce się brać udziału w jego lekcji, to lepiej nie przychodzić niż ignorować zadanie, które Ci powierzył. 3, 5 – złapałeś kafla może z trzy razy. Cały czas wylatuje Ci z rąk, jakbyś miał w nich ogromną dziurę. Ta pozycja nie jest zdecydowanie dla Ciebie. Nie przejmuj się, nie we wszystkim musisz być najlepszy. Ważne, że widać, że się starasz. Po treningu Limier proponuje Ci inną pozycję. Przemyśl dobrze tą propozycję, jeszcze nie jest za późno! 2, 6 – jesteś urodzonym ścigającym. Każdy kafel rzucony w Twoją stronę ląduje idealnie w Twoich wyciągniętych rękach. Widać, że jesteś właściwą osobą we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Limier po skończonym treningu gratuluje Ci dobrego refleksu, czyż nie jest to powód do dumy?
Obrońca:
Obrońca? Rzucasz pięcioma kostkami. Twoim zadaniem jest złapać kafle wielkości mandarynki. Są one zaczarowane przez profesora Lazara tak, aby zawsze trafiały do pętli, jeśli nie uda Ci się ich obronić. Za każde dziesięć punktów z kuferka przysługuje jeden przerzut. Jedna kość = jedna obrona.
parzyste – udaje Ci się złapać pomniejszonego kafla, możesz być z siebie dumny. nieparzyste – niestety, kafel przelatuje Ci między palcami i ląduje z pętli, a zawiedziony Limier spogląda na Ciebie ze smutkiem w oczach.
Szukający:
Szukający? Rzucasz dwoma kośćmi. Twoim zadaniem jest złapanie złotego znicza. Masz do dyspozycji całe boisko. Za każde dziesięć punktów z kuferka przysługuje jeden przerzut. Suma kości:
1-6 – nie byłeś nawet blisko złapania znicza, nie zauważyłeś go ani razu. Za to na murawie boiska coś cały czas błyszczało. Z ciekawości podleciałeś tam i proszę – znalazłeś jednego galeona. Limier jednak patrzy na Ciebie z politowaniem, obserwując Twoją gonitwę za pieniążkiem. Zdecydowanie nie powinieneś grać na tej pozycji. 6-10 – niestety, byłeś blisko, ale znicz uciekł Ci w ostatniej chwili. Nie udało Ci się za pierwszym razem, a chociaż później rozglądałeś się dokładnie, nigdzie nie można było go znaleźć. Może następnym razem pójdzie Ci lepiej? 11-12 – brawo, gdy tylko zobaczyłeś znicz wiedziałeś co masz zrobić, poleciałeś za nim i proszę! Idealnie w Twoje ręce. Obyś tak samo dobrze łapał go na meczu, prawda?
Limier po zakończonym treningu podziękował wszystkim i ruszył wolno w stronę zamku.
Robicie zt, czas na napisanie macie do soboty, do godziny 10:00, wszystkie posty napisane po tym terminie nie będą już liczone. Miłej zabawy! Jeśli ktoś jest już w drużynie, gra na swojej pozycji, jeśli nie jest, może sobie wybrać ewentualną, na jakiej chciałby być.