Znajduje się kilka kroków za głównym boiskiem, a prowadzi do niego wydeptana ścieżka, którą można odnaleźć bez problemów nawet w zimie! Powstało dla uczniów, którzy pragną uzewnętrznić swoje emocje w sposób fizyczny! Oczywiście nie tylko o takie kwiatki tutaj chodzi. Rozchodzi się tu również o liczne treningi, które czasem nakładały się na siebie i wymagały rezygnacji, którejś z grup młodzieży oraz przejściu na inny dzień. Nauczyciele quidditcha, zatem doszli zgodnie do porozumienia, że potrzebują trochę dodatkowego miejsca na mini boisko, gdzie można przeprowadzać rozgrzewkę i uczyć zawodników jakiś ciekawych manewrów! Zatem nie zastanawiając się długo poprosili dyrektora o zagospodarowanie części błoni. Tak też się stało. Zatem to tutaj znajdziesz mniejsze boisko, które ogrodzone jest wysokim płotkiem, który zdobią herby czterech domu Hogwartu. Niestety boisko nie jest wyposażone we własne szatnie czy składzik, w którym przechowywane są kafle, zastępcze miotły czy ochraniacze i to jest główna niedogodność, z którą należy się uporać, czyli należy korzystać z dobudówek głównego boiska i tam pozostawiać swoje rzeczy.
Ten dzień opiewał w tone dziwnych zdarzeń. Coccinelle już rano wstała lewą nogą, a po zgubieniu swojej najukochańszej szczotki do włosów, wiedziała, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych. W głębi serduszka przeklinała każdego, kto stanął jej na drodze. Postanowiła więc ku rozładowania emocji pójść na zajęcia z latania. Fakt, nigdy orłem nie była w tej dziedzinie, ale może to co beznadziejne pójdzie jej lepiej, skoro jej atuty zawodziły? Miała nadzieje, która okazała się być bezużyteczna. Już wsiadając na miotłę, miała wrażenie, że zaraz z niej zleci. Z resztą te pokraki z Hogwartu postanowiły zasypać ją lawiną piłek. Wiedziała, że jest piękna i przykuwa uwagę, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Pod wpływem kilkudziesięciu uderzeń spadła z miotły, na nieszczęście łamiąc przy okazji obojczyk. Tak pięknym istotą jak ona, mogłyby się one zrastać w mgnieniu oka, ale nie... Jakby przez mgłę widziała twarz nauczyciela, który zjawił się obok niej nie wiadomo skąd. Bełkotał coś pod nosem, po czym krzyknął jak szalone. "Halo, przecież upadłam, należy mi się trochę spokoju przystojniaczku!" - Huczało w jej głowie, jednak nie miała siły zwrócić temu grubiańskiego panowi uwagi. Z resztą po chwili bardziej przejęła się tym, że jej idealne włosy leżą na jakiejś brudnej ziemi, a cała pewnie wygląda jak śliwka od siniaków. Gdyby nie to, że ma w sobie coś z willi, pewnie nawet ten gbur by do niej nie podszedł. Eh... To wszystko działo się tak szybko, że pod natłokiem myśli i zmęczenia, straciła przytomność. Biedny ten, kto dalej będzie musiał ją ratować.
Arcellus dawno już nie próbował swoich sił w Quidditchu. Teraz miał wolną chwilę. Nie mógł biegać po błoniach, bo cały czas deptał (mentalnie) po drodze jakiś przyjezdnych, którzy się tam kręcili jak bąki, nie wiedząc co ze sobą zrobić, gubiąc chyba kierunki świata. Jacyś idioci, jeśli go spytacie o zdanie. Zmienić tej opinii go nie mógł. Ewentualnie przychylnie mógł spojrzeć na znajomych z Durmstrangu. Ale tych, o dziwo, nie mijał za często. Musiał się więc przyzwyczaić do frustrującej natury przeszkód na jego drodze i znaleźć sobie inne wyładowanie swojej energii. Padło na trening Quidditcha. Zjawił się na miejscu, nie wiedząc, że tak wiele mógł stracić na refleksie na miotle przez zaledwie kilka lat przerwy. Ale rzeczywiście, stracił. Bo jak tylko wsiadł na miotłę, okazało się, że większość tłuczków łapał na brzuch, konkretnie na jedną kość żeber. Aż syknął w końcu zlatując z miotły. Dajcie mu święty spokój z Quiddichtem. Stwierdził, że to dobry moment na to, żeby wygonić ze szkoły te niemożne sieroty, które zjawiły się cholera wie skąd. Czekał go intensywny miesiąc działania. Przykre. Ale ostatnio i tak umierał już z nudów.
5 - średnio [3] - obolałe żebra
Swój plan miał wcielić w życie od razu, dostrzegając czyjeś drobne ciałko padające obok niego. Jasne pasma włosów rozsypały się po ziemi, lądując w błocie, brudząc złociste kosmyki. Z początku miał ją wyprowadizć w jakiś kąt i trochę potorturowac jako pierwszą swoją nieszczęśliwą ofiarę, ale zmarszczył brwi, czując niewytłumaczalną sympatię do tej osoby. Ograniczoną co prawda, ale dostatecznie silną, by zebrać się leniwie z ziemi, podejść do niej, zgarnąć ją bez słowa z gleby w ramiona i skrzywić się znacząco na ból żeber. Ale nic nie powiedział. Udał się z boiska w swoją stronę, zamierzając wprowadzić swój plan w życie. Tylko który? Ten w trosce o jej zdrowie fizyczne czy całkiem z tym sprzeczny?
Deven był w zaskakująco dobrym nastroju. Przywitał się grzecznie z trenerem i wszystkimi, których znał, po czym wskoczył na miotłę, koncentrując się na zadaniu. W jego stronę wystrzeliło mnóstwo oszalałych tłuczków, których jedynym celem było zrzucenie Devena z miotły, ale on nie miał zamiaru się im poddać. Starał się mieć oczy dookoła głowy, bo tylko w ten sposób mógł uniknąć uderzenia. Wykonał nawet jakiś skomplikowany manewr, zupełnie instynktownie, nie zastanawiając się nad swoją strategią, bo jeśli grasz wystarczająco długo, przestajesz zastanawiać się nad taktyką, a zaczynasz czuć cały ten mechanizm quidditcha, zaczynasz czuć, jak poruszają się tego trybiki i jak prześlizgiwać się między nimi. Limier był wyraźnie zadowolony, a to nie byle co - Deven znał swojego kanadyjskiego trenera i wiedział, że trudno o kogoś równie wymagającego jak on. Udało mu się zrobić tyle uników, że uniknął mniej więcej połowy tłuczków. Niestety, w końcu jedna z piłek walnęła go potężnie w udo, wywołując u niego syk bólu. Ale to nic, to nic... Grunt że kość nie była złamana, a Limier nie omieszkał go pochwalić. Zadowolony z siebie Indianin zszedł z boiska, marząc tylko o gorącym prysznicu.
Był rozdrażniony i bezsilny. Chciał się oderwać od tej całej idiotycznej sytuacji z Zoe, która kosztowała go tyle nerwów, tyle nieprzespanych nocy i opróżnionych butelek. Wiedział, że jest kompletnie rozstrojony, a przecież już niedługo koniec roku, koniec studiów, powinien mieć jakiś pomysł na siebie, na życie, prawda? Tymczasem nie miał żadnego. Arthur wyjechał do Kanady i Percy po raz pierwszy boleśnie odczuł nieobecność młodszego, nieznośnego brata. Ale takie życie, prawda? Chciał zostać tutaj, więc powinien się przyzwyczaić. Myślał o Stelli, o tej całej niejasnej sytuacji, która nie dawała mu spokoju... a, cholera! Wskoczył na miotłę, zaciskając zęby. Jeden unik, drugi, trzeci... Przestał liczyć. Po prostu starał się unikać tłuczków, podobnie jak smutnych myśli, które ciągle go gnębiły. Wpadł w coś na kształt transu, z którego wytrąciło go dopiero bolesne uderzenie w udo. Ale i tak zdołał uniknąć większości złośliwych piłek. Limier mówił coś o doskonałym uniku, Percy się uśmiechał, kiwając głową, ale tak naprawdę marzył tylko o długim gorącym prysznicu i maści, która uśmierzyłaby ból.
Lekcja latania? Jak najbardziej! Może nie był to sposób rozwijania światłego intelektu, ale Jaśmina nie mogłaby tego odpuścić. Już od małego uwielbiała latać na miotle, co zresztą praktykowała bardzo często ze swoim starszym bratem. Ech, co to były za czasy! Znajdowali jakieś bezludne łąki pod Krakowem, wsiadali na zagraniczne miotły kupione przez ojca i czuli się tak, jakby występowali na najprawdziwszym Finale Mistrzostw Świata w Qudditchu. W swojej rodzimej szkole, Polka występowała nawet w szkolnej drużynie jako rezerwowa ścigająca. Może nie pokazywała się w każdym meczu, ale co tam, w drużynie była! Miała napisać do Alvy, czy wybiera się razem z nią, ale zupełnie wypadło jej to z głowy. No cóż, sama też sobie da radę, choć na pewno nie będzie tak ciekawe. Punktualnie w momencie rozpoczęcia się lekcji pojawiła się na boisku, trzymając w dłoniach swoją własną miotłę, której rączka była już może nieco zdarta, ale wciąż bardzo dobrze jej służyła. Kiedy wzbiła się w powietrze, poczuła to przyjemne uczucie, które zawsze temu towarzyszyło. Ten wiatr, te widoki. No cudownie! Zaskoczyła nawet samą siebie, gdy podczas wykonywania poleceń, wykonała manewr, za który pochwalił ją nawet trener. No uwierzcie, strasznie była z siebie dumna! Nie przejmowała się nawet tym, że na jej udzie najprawdopodobniej powstanie ogromny siniak, bo nie zdążyła odsunąć się przed pędzącą piłką. Po skończonym treningu powróciła na ziemię i z humorem, którego poziom wzrósł o parę poziomów, wróciła do zamku w celu zjedzenia porządnego deseru!
Ostatni trening Quidditcha, zorganizowany przez Shae nawet mu się spodobał. Dlatego też z uśmiechem przyjął informacje o kolejnym, planowanym tym razem przez nauczyciela. Zasięgnął nawet języka, by dowiedzieć się, że to on właśnie doprowadził Kanadę do mistrzostwa. Kanadę, znaczy się chyba tych poprzednich przyjezdnych i w ogóle. W sumie, nie bardzo ogarniał, no ale nie przeszkadzało mu to w przyjściu na dzisiejszy trening, nie? Przyszedł lekko spóźniony, miał jednak nadzieję, iż nie będzie to jakiś większy problem. Początkowo nie bardzo ogarniał, o co chodziło. Znaczy się, okej ludzie w powietrzu i masa, masa, masa tłuczków wymierzona w ich stronę. Z tym się chyba nie walczyło, prawda? Nie, nie. Z tego, co mówiła mu kiedyś d’Angelo przed tym konkretnie rodzajem piłki się uciekało. A podczas meczu trzymało od niej jak najdalej. Najdalej, jak to tylko było możliwe. Różni ludzie różnie kończyli. Piątek w sumie był nawet ciekaw, ilu z nich było „zawodowymi” zawodnikami. Czy był tu ktoś z Kanady? Albo z Australii, no i z samego Hogwartu? Nie dane było mu się zbyt długo zastanawiać nad tym, bowiem i na niego przyszła kolej. Wsiadł więc na miotłę, wzniósł się w powietrze, a jużpo chwili ruszyły na niego tłuczki. Świetnie, świetnie. Nawet mu poszło. Kiedy już sądził, że nic go nie draśnie w tym zadaniu, chyba fantazja zbyt go poniosła, bowiem dostał w ramię. Szczęśliwie niezbyt mocno i na zwykłym otarciu się skończyło. Mimo to, zadowolony z siebie, wrócił na ziemię, po czym pooglądał wyczyny innych, by po zakończonym treningu wrócić do domu.
Naya nigdy nie lubiła lekcji Quidditcha. Nie dość, że nie przepadała za samym lataniem, to jeszcze po prostu nie potrafiła tego robić. Samo utrzymanie się na miotle sprawiało jej trudność, a co dopiero poruszanie się na niej! Jednak jak mu, to mus i na zajęcia trzeba się udać. Dziewczyna z kwaśną miną patrzyła na wyczyny innych. Niektórym szło gorzej, niektórym lepiej. W każdym razie była niemal w 100% pewna, że jej pójdzie tragicznie. W końcu przyszła jej kolej. Z obojętną miną weszła na miotłę i już jak wzbiła się w powietrze wiedziała, że to się źle skończy. Z przerażeniem patrzyła na zbliżające się z wielką prędkością piłki. Pierwszą ominęła, ale następne uderzały ją we chyba wszystko co możliwe. Cała obolała kompletnie straciła równowagę i zsunęła się z miotły, szybko jeszcze łapiąc za jej ogon. Krzyki nauczyciela dodatkowo ją denerwowały i dekoncentrowały. Po chwili część witek się oderwała, a Naya razem z nimi powędrowała na ziemie, spadając z 3 metrów i skręcając sobie kostkę. Co za katastrofa! Nie spodziewała się, że pójdzie jej AŻ tak źle. Profesor podbiegł do niej i usztywnił nogę, przy okazji oczywiście się wydzierając. Kazał jej iść do Skrzydła Szpitalnego, więc szybko udała się w tamtym kierunku. Czuła się zażenowana, wiedząc, że upadek widziało na pewno wiele osób.
Od rana taki cichy głosik w głowie podpowiadał mu jedno… chodź latać, chodź latać, chodź latać. Więc jak mu się mógł oprzeć? Wiedział, że będzie dziś lekcja latania, ale kiedy dotarł na boisko zaskoczyła go forma w jakiej zajęcia miały się odbywać. I wcale nie negatywnie, zawsze coś innego. Początkowo stał sobie z boku i obserwował innych licząc na to, że jakoś uda mu się podpatrzeć jak to zrobić, aby uniknąć jak najwięcej piłek. Ale nie było żadnego schematu według którego mógł działać. No nic. Wziął jedną ze szkolnych mioteł i kiedy przyszła jego kolej wzbił się w powietrze. Przez pierwsze kilka sekund trochę nerwowości wkradło się w jego ruchy, ale udało mu się szybko uspokoić i co najbardziej go zadziwiło szło mu całkiem dobrze. W ogóle jak nie jemu! Widać ten głosić w głowie wiedział co robi, że tak mu od rana podpowiadał. Nawet nie był bardzo speszony tym, że inni mu się przypatrywali. Przynajmniej do czasu kiedy sobie o nich nie przypomniał. Niefajnie. Bo zaraz oberwał mocno jedną z piłek, a później kolejną i następną. Początkowy sukces szybko zaczynał przeradzać się w porażkę, ale coś jakoś mocniej szarpnął miotłę i zrobił super fajną sztuczkę, której do tej pory nigdy nie udało mu się wykonać. Zaskoczył siebie. No serio, nie spodziewał się, że będzie w stanie zrobić coś tak fajnego. Próbował to powtórzyć, ale niespecjalnie mu poszło. Oberwał zaraz potem kolejną piłką, ale mocniej niż poprzednio. To już nie było takie fajne, trochę zziajany wrócił na ziemię. I jak tylko stanął zaczął masować nogę w którą oberwał najmocniej. Już z mniejszym zainteresowaniem przypatrywał się innym, a po skończonych zajęciach ruszył w swoim kierunku.
Echo, choć cały świat (a już szczególnie te popieprzone kostki) dawał jej do zrozumienia, że NIE POWINNA ABSOLUTNIE DOSIADAĆ ŻADNEJ MIOTŁY, nie poddawała się. Trening Gryfonów nie okazał się kompletną klapą, więc stwierdziła, że może szlifować swoje umiejętności. Może nie na tyle, aby być wybitnie wybitną w tej dziedzinie, ale chociażby po to, aby móc całkiem sprawnie unikać zaczarowanych piłek, które teraz, gdy dosiadła tej cholernej miotły, której miała nie dosiadać, latały za nią jak powalone. Uciekała i robiła zwroty, starając się uniknąć jak największej ilości i sama dziwiła się, że idzie jej tak dobrze. W głowie miała mugolski utwór, Electric Feel, który za nic nie chciał się odczepić, więc latała nawet całkiem do rytmu. Genialna strategia okazała się skuteczna, piłki pewnie nadawały na innych falach i słuchały innej muzyki, bo Gryfonka poradziła sobie z zadaniem. Otarcie na lewym ramieniu zignorowała, bo pochwały Limiera były przyjemniejsze i bardziej budujące. Była z siebie naprawdę zadowolona.
Jim chciał być w szkolnej drużynie quidditcha. A skoro chciał w niej być to musiał dużo ćwiczyć. Wiadomo, żeby być lepszym i tak dalej. Tak więc kiedy tylko się dowiedział o tej lekcji chcąc nie chcąc musiał przyjść. Z uśmiechem na twarzy powitał wszystkich i stanął gdzieś z boku. Wreszcie nadeszła jego kolej. Wsiadł na miotłę, uniósł się w powietrze i starał się skupić. Jedna, druga piłka przeleciała tuż obok niego. Z nadzieją, że utrzyma się tak do końca zadania szeroko się uśmiechnął. I kiedy robił unik przed kolejną piłką, inna uderzyła go w brzuch. Mocniej zacisnął palce na miotle i niestety zaczął przyjmować kolejne uderzenia. Co prawda coś tam udało mu się uniknąć. Obolały wylądował na ziemi i od razu dotknął miejsca po uderzeniach. Na szczęście ból był do wytrzymania. Liddle, jak można się domyślić, nie był zadowolony z wykonu zadania toteż jak najszybciej mógł (bo niestety obolałe żebra trochę go ograniczały) opuścił boisko.
Pojawiając się na boisku chciałam pokazać, że nie jestem takim mózgowcem na jakiego bym wyglądała. W domu miałam nawet miotłę, ale rzadko kiedy z niej korzystałam. Wchodząc na boisko poczułam lekki powiew wiatru, przez który włosy zasłaniały mi widoczność. Kurwa! Musiałam wrócić do szatni i zrobić sobie szybkiego warkocza. A rzadko się mnie widzi w warkoczu. Częściej w koku, bądź po prostu z rozpuszczonymi włosami. Teraz wracając na boisko ubrana by nie było mi w powietrzu stosunkowo zimno przerzuciłam miotłę przez ramię i wsiadłam na nią. Czując powiew wiatru... to jest rzadkość u mnie. Poczułam się tak dobrze, że już po kilku metrach prawie spadłam z miotły. Ale po kilku kolejnych próbach coraz bardziej wpadałam w rytm. Jednak nie latam często, a nawet nie latam dostatecznie długo by robić dobrze uniki i takie tam. Raz spadłam z miotły przy uniku, ale byłam dostatecznie nisko bym stłukła se jedynie żebra. Po treningu poszłam przed siebie wyprostowana, by żebra mnie tak nie bolały. 5
Lena, spóźniłaś się, więc nie biorę Twojego posta pod uwagę. Zaraz rozdam wszystkim punkty i powysyłam listy promujące. Dziękuję za przybycie w imieniu Lazare!
Punkty do rywalizacji między domami: Hufflepuff: 4 * 5 = 20p Ravenclaw: 7 * 5 = 35p Gryffindor: 7 * 5 = 35p Slytherin: 10 * 5 = 50p
Gramy w dwa ognie, ale na miotłach. Boiska dodatkowo wyposażone są w trzy pętle, po obu stronach. Każda drużyna składa się z dwóch pałkarzy, obrońcy, niezliczonej ilości ścigających i różdżek oraz jednego neutralnego dla obu drużyn szukającego. Dodatkowo w grze mamy dwa tłuczki, jednego znicza i trzy kafle. Zadaniem pałkarzy jest utrudnianie gry przeciwnej drużynie, miotając w nich tłuczkami. Ścigający mają na celu zbijać członków przeciwnej drużyny kaflem. Trzy kafle krążą między drużynami. Dozwolone jest korzystanie z różdżek i rzucanie zaklęć na przeciwników. Strącanie ich z mioteł mile widziane. Jednak ostatecznie z boiska dyskwalifikuje użytkownika tylko celne uderzenie kafla. Gra toczy się dopóki neutralny szukający nie złapie znicza, w przypadku zdyskwalifikowania szukającego – dopóki nie zbije się wszystkich graczy drużyny przeciwnej. Punktowany jest każdy rzut do pętli, każde zbicie gracza kaflem i strącenie go z miotły.
Żeby nie było zamieszania na początku każdego posta należy zaznaczyć do kogo go kierujesz. Według wzoru:
Kod:
<retroinfo>Shenae D’Angelo:</retroinfo> (…) więc wycelował w nią zaklęciem, mając nadzieję, że gadzina zleci z miotły. W końcu! Klękajcie narody, bo D’Angelo składa pokłon Mistrzowi.
Pełny, odświeżany skład drużyny znajduje się TUTAJ.
DRUŻYNA PIERWSZA:
DRUŻYNA DRUGA:
Bell Rodwick Levee Delinger Aiko Odagiri Kyohei Takano
Potrzebuję jeszcze minimum 6 osób, żeby trening się odbył!
RZUT KAFLEM DO PĘTLI:
0-10pkt w kuferku z Miotlarstwa
Rozwiń:
Parzyste – trafione Nieparzyste – nietrafione
+10 pkt z Miotlarstwa
Rozwiń:
K*P = X > 45
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 45 – rzut jest celny.
OBRONA RZUTU DO PĘTLI:
Rozwiń:
K*P = X > 50
Gdzie K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 50 – udaje się obronić.
RZUCENIE ZAKLĘCIA NA PRZECIWNIKA
0-15pkt w kuferku z Zaklęć
Rozwiń:
Parzyste – powodzenie Nieparzyste – niepowodzenie
+15 pkt Zaklęć
Rozwiń:
K*P = X > 50
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 50 – rzut jest celny.
OBRONA PRZED ZAKLĘCIAM:
0-15pkt z Zaklęć
Rozwiń:
1, 2, 3 – udaje Ci się obronić przed Zaklęciem, używając zaklęcia defensywnego. 4, 5 – obrywasz zaklęciem 6 – obrywasz zaklęciem i spadasz z miotły
+15 pkt z Zaklęć
Rozwiń:
K*P = X > 50
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 50 – udaje Ci się obronić przed Zaklęciem, używając zaklęcia defensywnego. Jeśli X nie przekroczy progu punktowego 50 – obrywasz zaklęciem. Jeśli X nie przekroczy progu punktowego 50, a ty wylosowałeś 1 – obrywasz zaklęciem i spadasz z miotły.
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 45 – udaje Ci się uniknąć kafla, ale go nie łapiesz/nie odbijasz (jeśli jesteś pałkarzem). Jeśli X przekroczy próg punktowy 75 – udaje Ci się uniknąć kafla i go złapać/odbić (jeśli jesteś pałkarzem).
WYCELOWANIE TŁUCZKIEM W PRZECIWNIKA:
Rozwiń:
K*P = X > 55
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 55 – atak jest celny.
Jeśli pałkarz ma mniej niż 15 pkt z Miotlarstwa
Rozwiń:
1, 6 – atak udany. 2, 3, 4, 5 – atak nieudany
UNIK PRZED TŁUCZKIEM:
Rozwiń:
1 – dostajesz mocnym, celnym strzałem w brzuch, tracisz równowagę i spadasz z miotły 2, 3 – udaje Ci się uniknąć uderzenia tłuczka 4, 5, 6 – dostajesz tłuczkiem, jeśli: 4 - w ramię, 5 – w udo, 6 – w piszczel
Jeśli wylosowałeś: 1, 4, 5, 6 i masz minimum 15pkt Miotlarstwa, możesz rzucić kostką jeszcze raz, stosując ją do poniższego wzoru:
Rozwiń:
K*P = X > 60
Gdzie: K = liczba wylosowanych oczek P = ilość punktów miotlarstwa X = wynik mnożenia
Jeśli X przekroczy próg punktowy 55 – udaje CI się uniknąć zderzenia z tłuczkiem
ZŁAPANIE ZNICZA:
Rozwiń:
Rzucasz dwoma kostkami. Jeśli obie mają te same oczka – udaje Ci się złapać znicza.
Uwagi:
Rzucać zaklęcia może każdy gracz (!) co 5 postów dowolnych graczy.
Pałkarz może celować tłuczkiem co 3 posty członków swojej drużyny.
Szukający może próbować złapać znicza co 10 postów dowolnych graczy.
Gracze sami decydują do kogo trafia kafel po chybieniu, obrońca do kogo rzuci po obronie.
Proszę nie zapominać o wstawianiu kostek w post (Ambroży)!
Wynik równy progowi nie jest zaliczany jako przekroczenie progu.
Można korzystać z trzech zaklęć: Poena inflicta, Tarantallegra, Aquamenti.
Na każdą z powyższych akcji rzucamy jedną kostką (wyjątkiem jest Szukajacy).
Można zbijać kaflem KAŻDEGO gracza na boisku, na każdej pozycji.
Obrońca może schodzić z linii obrony.
Pałkarz może przechwytywać chybione kafle i rzucać nimi jak tłuczkiem (kości na odbicie tłuczka).
Jeśli rzucają w Ciebie kilkoma kaflami, rzucasz jedną kością na uniknięcie jednego kafla, dwoma na uniknięcie dwóch, trzema na uniknięcie trzech. Złapać/odbić (jeśli jesteś pałkarzem) możesz tylko jeden. rzuty dotyczą kości na unikanie zbicia kaflem.
EDYCJA: Piszemy krótkie, dynamiczne posty! Jak w Quidditchu.
Ostatnio zmieniony przez Shenae D'Angelo dnia Pon Maj 05 2014, 21:26, w całości zmieniany 3 razy
Szedł w stronę boiska, czując dualność samego siebie niemal w każdej myśli. Był mędrcem i głupcem, prefektem i nikim, człowiekiem i egzystencjalnym potworem. Dworaka istota, która zdawała się nie mieć końca, wpływała na jego wybory bezgranicznie. Pokazywała mu świat idealny, po czym brutalnie sprowadzała do rzeczywistości, po empirycznym zetknięciu ze zjawiskiem. To jednak nie było w stanie pogrążyć go bardziej. Chciałby żyć w świecie ideałów, gdzie wszystko ukazuje swoją istotę, nie zaś fakturę czy rozmiary. Gdzie każdy dzień to osobna karta, w której na nowo odkrywamy otaczający nas świat. Czuł się jak dziecko, mając wrażenie stawiania pierwszych kroków na błoniach. Zaraz dosiądzie po raz pierwszy miotły. Ogarniało go szaleństwo, które w połączeniu z jego naturalnym rozsądkiem, dawało roztwór niejednolity. Jakby w wodzie jego melancholijnych myśli błądziły kawałki historii, reagując razem wybuchowo. Jeszcze chwila, a proces się zakończy. Czas wystarczy, on mija niezależnie od niczyjej woli. Jeszcze sekunda, a znów Lorrain będzie mógł coś zrobić. Zostało tak niewiele czasu. A co dalej? Nie wiedział. Phil swoim pogrążonym w myślach rozumie starał się ułożyć to wszystko w logiczną całość. Skoro już odbił się od emocjonalnego dna, powinien zmienić coś, by znów do niego nie wpaść. Miał parę pomysłów, ale wszystkie były tak niejasne i niesprecyzowane, że nie bardzo wiedział co z nimi zrobić. Właśnie wtedy dowiedział się o treningu. Skoro już miał myśli w chmurach, to czemu nie mógł całym tam być? Nie odpowiedział, chwycił miotłę w rękę i nieprzytomnie obserwował to samo niebo, które ponad tysiąc lat temu mógł badać sam Platon. Czekał na wszystkich, by wsiąść na miotłę i zapomnieć kim jest. Pani kapitan na pewno wymyśliła coś wybornego, czyż nie? Znał Shenae, skoro pisała, to miała powód. Nie mogła go zawieść, tego był pewien.
Pójść czy nie pójść? Oto jest pytanie! A może bardziej wyzwanie. Sam nie wiedział, co takiego sprawiło, że zachciało mu się przyjść na trening quidditcha, zważywszy na jego przeogromny lęk wysokości. I antytalent do mioteł. Właściwie to chyba tylko chęć zobaczenia się z Jeanette, która z pewnością wpadnie na boisko. Tyle zajęć ich pochłaniało, że nie mieli okazji się spotkać, więc musiał jakoś do tego doprowadzić. Trzymając miotłę w trzęsącej się dłoni, wkroczył na boisko, zastając na nim tylko dwie osoby – panią kapitan i prefekta Krukonów. No tak, było do przewidzenia, że ta dwójka pojawi się jako pierwsza. Ale ani widu ani słychu Jean. - Witam – odparł, gdy tylko się do nich zbliżył. Potwornie wiało, więc jeśli nie zrobi sobie krzywdy na tym dziele samego diabła, jakim była miotła, to będzie mógł to sobie wpisać do cv. Jednakże skoro dał radę z boginami, to dlaczego nie miałby sobie poradzić z kolejnym lękiem, jakim była ogromna wysokość? Natrętne myśli nie dawały mu spokoju i starał się je opanować, póki co bezskutecznie. Może gdy wsiądzie na miotłę i wzniesie się w powietrze, będzie o wiele przyjemniej, niż mu się wydaje. A to wszystko tylko i wyłącznie dla Villeneuve. Co mu odbiło?!
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jakże mogłoby go tutaj nie być, skoro dopiero co odbywał OSOBISTY trening z panią kapitan i Jul? Co prawda wkręcił się na niego przypadkiem i teraz równie mocno przypadkiem wbijał się na domowy trening Quidditcha niebieskich. Będzie miał niepowtarzalną okazję do tego, aby podejrzeć ich taktykę, ale przede wszystkim chodziło mu o to aby potrenować z kimś na poziomie, a zdawało mu się, że ten trening będzie doskonałą okazją do tego, aby się rozwinąć jeszcze bardziej, jeśli chodziło o umiejętności w zakresie gier miotlarskich. W każdym razie przytargał swój leniwy tyłek na trening, niosąc pod pacha swą nowiuteńką miotłę, a o udo uderzając swoją pałką, którą zamierzał dzisiaj nabić kilka siniaków, niekoniecznie bezpośrednio, a za pomocą tłuczka. D’Angelo wręcz musiała coś o tym pamiętać, nieprawdaż? Ostatnim razem celował praktycznie tylko w nią i troszkę ją poturbował, ale w gruncie rzeczy się opłaciło, bo wygrał. Nieważne czy miał fory czy nie skoro się udało! No to ten, przyszedł i rozejrzał się po przybyłych, poszukując wzrokiem kogoś, kogo by znał, ale cóż, nie miał zbyt wielu znajomych w Krukolandzie, więc nie było to zbyt owocne, a szkoda. Może chociaż Julka przyjdzie? Shenae tak się do niej doczepiła, z tego co zauważył nasz bystrzacha, że spodziewał się ją tutaj zobaczyć wcześniej czy później. Znowu zboczyłam z tematu, ale nieważne, bo po prostu stanął sobie z boku, obserwując zbliżających się ludzi.
Sądziła już, że będzie miała chwilę na odpoczynek, w końcu była ostatnio na kilku treningach i lekcjach, więc zwyczajnie klapnęła sobie na kanapie w mieszkaniu lekko przysypiając. W pewnym momencie przyleciała do niej sowa z listem od Shenae. Następny trening? Omg, i to jeszcze Krukonów? Wiedziała, że koleżanka ma pewne problemy z zebraniem drużyny, ale żeby aż tak? No, ale skoro potrzebowała obrońcy i pałkarza to spoko, czemu nie. Dała znać o tym wszystkim Rekinowi i sama ruszyła w stronę boiska. Gdy już tam dotarła zauważyła, że tłumów niestety nie było, ale chociaż Sharker już tu przybył. Podeszła do niego uśmiechając się tylko na przywitanie. Cóż nie była dziś zbyt rozmowna, więc po prostu usiadła na trybunach czekając na resztę Krukolandii.
Astrid była trochę zaskoczona listem, ale nie narzekała. Ostatecznie było to lepsze, niż ten ostatni, którego zupełnie nie rozumiała. Określenie "pizderanda" nie brzmiało zbyt ładnie i przysporzyło biednej Westerberg sporo nerwów, jacyś mili Krukoni musieli wyciągać ją z dormitorium następnego ranka. Rzadko przejmowała się obelgami i nieprzyjemnościami, ba, była do nich całkiem przyzwyczajona, jednak zmiana środowiska okazała się wystarczającym powodem, aby mieć problemy ze zignorowaniem listu. Przyszła więc na boisko ze swoją różdżką, Lou, licząc na to, że będzie mogła poleczyć jakieś porozcinane łapki obicia. Nie latała na miotle zbyt dobrze, ale ostatecznie mogła spróbować. Coś czuła, ze stawianie się pani kapitan byłoby nierozsądne. W liście nie brzmiała zbyt przyjaźnie, ale co tam! Astrid rozejrzała się po obecnych. Był tu ten chłopak od jabłka. Był wszędzie. Posłała mu bardzo nieprzyjazne spojrzenie i stanęła gdzieś po drugiej stronie, żeby mieć z nim jak najmniej wspólnego.
Shenae i jej treningi były prawie jak Jeanette i jej cyrki. Prawdę mówiąc, Villeneuve w pewien sposób podziwiała zaangażowanie D'Angelo, przez co wizje latania na miotle wydawały się mniej nieprzyjemne. Do tego towarzystwo Krukonów, gdzie mogła rozsiewać swój fałszywy urok osobisty, to wszystko było warte zachodu. Zostawiła więc swoje herbatki, teleskopy, ćwiczenia rozciągające i podręczniki z zaklęć, aby pojawić się na małym boisku, dzierżąc różdżkę, którą lewitowała za sobą miotłę. Zmiatacze, z tego co się orientowała, nie były specjalnie dobre, ale ta miotła wystarczała jej całkowicie. I tak nie pograłaby sobie zbyt długo w drużynie, skoro w tym roku miała opuszczać szkolne mury, więc miotła nie była specjalnie istotna. Zlała obecność Sharkera, czując wewnętrznego wkurwa. Trening. Trening, kurwa, Krukonów. Zmądrzał? Och, pewnie nawet nie pamiętał spotkania, w którym zaciągnęła go do kuźni, gdzie był torturowany. Farid na pewno usunął mu pamięć. Trochę lepiej niż ona pozbawiła Sunny wspomnień. Mimo wszystko nie pałała do Ślizgona przesadną sympatią. Zamiast komentować, skierowała się w stronę przyjemniejszych ludzi. - Mru! - przywitała się wesoło, krótko i dyskretnie przejeżdżając palcami po dłoni Nickodema. - Nie wiedziałam, że latasz!
Po porannej kąpieli i południu spędzonym przed lustrem na upiększaniu się różnymi kremami i maseczkami, które na dobrą sprawę nie były jej do niczego potrzebne, postanowiła wybrać się na trening quidditha. Jej strój nie nadawał się nawet do jazdy konnej, a co dopiero do latania, gdyż suknia za kostki i cienki sweterek to zestaw prawdziwej damy. Mimo wszystko nie chciała odmawiać Shenae, która tego samego dnia wysłała do niej zadziwiająco dużo ilość listów. Zwłaszcza, że nie była ona jej najlepszą przyjaciółką od majowych wyprzedaży. Weszła na boisko trochę rozkojarzona. Tym razem na szczęście jako uzdrowicieka, bo z miotłami na najbliższy czas nie chciała mieć nic wspólnego. Z resztą, nawet jeśliby chciała to stan jej zdrowia na to nie pozwalał. Paranoja, że kaleka będzie próbowała uchronić innych przed kalectwem. Mimo wszystko plusem był fakt, że je towarzyszką niedoli okazała się Astrid. Podeszła więc do niej, po czym uśmiechnęła się pięknie, jak to na wilę przystało. Jeszcze moment dzielił ich od rozpoczęcia tego tańca latającego mięsa, a Cinny już miała wrażenie, że nie powinna tu być. Przypadek? Nie sądzę.
Nie spodziewał się takiego listu. W ogóle. Dlatego w pierwszej kolejności chciał go zignorować, ale po chwili złapał za pióro żeby odpisać. I choć początkowo nie był zbytnio pozytywnie nastawiony do tego pomysłu, ostatecznie postanowił się zjawić. Zamek go przytłaczał, a świeże powietrze zawsze każdemu dobrze robiło. Z różdżką i miotłą pojawił się na boisku. Z daleka już pomachał do Astrid. Ucieszył się, że i ona tutaj będzie. Zawsze to jakaś znajoma twarz. - Hej - przywitał się z pozostałymi. Nigdy nie czuł się na miotle zbyt pewnie, więc teraz zaczynał się zastanawiać czy dobrze zrobił przychodząc tutaj. Ogólnie to latał zbyt nerwowo i za szybko, co później nie kończyło się dobrze. W sumie nie wiedział jak wygląda Shenae, ale uśmiechnął się ciepło do wszystkich zebranych. Może zaraz się dowie?
Nie do końca rozumiała faktu, dla jakiego postanowiła się zgodzić na tą przedziwną grę. Nie była dobra w quidditchu, czy samym opanowywaniu miotły w powietrzu. Musiała wziąć parę głębokich wdechów zanim odpisała Shenae na list, a potem dosyć długo waliła łbem o prowizoryczny stolik złożony ze skrzynki i starych drzwi. Ona nie latała, wyssała to z mlekiem matki, która wyssała to z mlekiem babki mugolki i miała też identyczny przykład w swym ojcu, a dziadku Levee. To wszystko miało swój klasyczny ciąg. Przekazywana z pokolenia na pokolenie niechęć do latającego przedmiotu, używanego przez mugoli do zamiatania podwórka. Co miało swój głębszy sens, jakby się nad tym zastanowić. Jednak cóż, coś ją podkusiło, zatem już musiała się zjawić, skoro dała komuś słowo. Przeklęte wychowanie. Nie mniej myśl, iż mogłaby napisać w matce, że w czymś była REALNIE lepsza od niej, byłoby na swój sposób kojące i mile łechtające ego. Choć doskonale wiedziała, że będzie ostatnią ofermą na boisku, gdzie pewnie większość z nich będzie śmigać w powietrzu niczym błyskawica. I to było dołujące. Jednakże, jak Katia miałaby sprawdzić, czy rzeczywiście dobrze sobie poradziła? No właśnie. Uwielbiała jej kłamać w listach, wyolbrzymiając swoje dokonania, aby była zadowolona. Choć nawet nie wiedziała, czy czyta te wszystkie przesyłki. I tak znalazła się na boisku, gdzie uprzednio udała się do szatni, aby się przebrać i wziąć jakąś szkolną miotłę. Rozejrzała się po wszystkich, a gdy ujrzała Jeanette z krukonem znanym jej z widzenia, postanowiła do nich podejść. - Cześć - przywitała się, uśmiechając się lekko, acz niepewnie. Tym razem nie mogła używać potęgi swojego umysłu i to było w gruncie rzeczy dobijające.
She widząc Philippe poderwała się z lawki podchodząc do niego i z tego zadowolenia, że nawet ten piekielny mól książkowy się tu znalazł, podeszła do niego bezpardonowo obejmując go krótko za szyję, choć bardziej przypominało to klepnięcie po plecach. Ot co, szczególnie przytulaśna to nie była. — Cześć, mordo — w tej sposób go powitała, zanim stanęła prosto, patrząc jak z końca boiska przybywa również i Hamillton. To zaskoczenie. Jak proporcjonalnie do jej leniwego składu Drużyny, docierały na trening osoby, które z Quidditchem nie miały nic wspólnego. Splotła ręce na piersi, dochodząc do ciekawych wniosków. Powinna zmienić skład drużyny, skoro ta pierwotna nie raczyła się nawet zjawić — Hamillton — skinęła mu głową i pochyliła się, rzucając mu bez ostrzeżenia pałkę, podniesioną z ziemi, to samo zrobiła z drugą. Losowo dobierała drużyny — Philippe ze mną w drużynie, tylko się nie zabij tą pałką. Hamillton,w przeciwnej. Wiesz do czego służy, mam nadzieję? Ale to pałka… każdy wie do czego jego pałka służy — głupio to zabrzmiało, choć D’Angelo rozpatrywała to tylko w kategoriach sportu w tym momencie. —Julia — zerknęła na dziewczynę, kiedy i ta pojawiła się na boisku — Bierz bramkę, którą chcesz. Po boisku możesz się jednak dowolnie poruszać i grać razem ze Ścigajacymi. Zaraz objaśnię zasady. — odczekała trochę aż przyjdzie kilku innych ludzi. Przypadek zdecydował, ze Jean trafiła do drużyny z Nickodemem. Czujne oko D’Angelo wyłapało lekkie muśnięcie jego dłoni. Nic nie umknie jej uwadze. Świetnie! Czyli będzie im się dobrze pracować. — Jean jesteś z Hamilltonem. — to było albo pytanie dotyczące ich relacji albo stwierdzenie składu drużyny. Rzuciła jej koejną, trzecią pałkę, łapiąc czwartą. Dopiero teraz łaskawie przeniosła wzrok na Rasheeda — Ty… — że na usta przychodziły jej same niecenzurowane słowa, skoro jeszcze pamiętała ich ostatni trening, nic więcej nie powiedziała, bo przyjezdni powoli zbierali się na boisku, wolała ich nie przestraszyć — Łap — pałka poleciała w jego kierunku i uśmiechnęła się słodko — Możesz być w jakiejkolwiek drużynie chcesz o ile nie będzie to drużyna Heikkonen — jak tylko zebrało się więcej ludzi, wytłumaczyła wszystkim zasady, kolejno wymieniając imiennie nawet każdego z przybyłych przyjezdnych. Nie pytajcie jak ona to robila, ze was wszystkich znała, ale po gruntownych, podstawowych przygotowaniach potrafiła wymienić wszystkie nazwiska przyjezdnych, choć ani jednego nie znała osobiście. Zawiesiła się tylko na Jesperze. — Jasper… — zaryzykowała przekręcając jego imię, choć mówiła tak pewnie, jakby powiedziała je poprawnie — dołączasz do drużyny pierwszej – Astrid Westerberg do dwójki — tu z kolei musiała się rozejrzeć za dziewczyną, bo niestety z jej przeszpiegów nie udało jej się dowiedzieć, jak dziewczę wygląda — Coccinelle! Jest medyk to jesteśmy gotowi— machnęła na dziewczynę. Tak! Powitała się ze wszystkimi i z tymi, którzy przyszli trochę później. — Zaczynamy grę. Astrid, Jesper i Levee mamy po kaflu. Żadne to faworyzowanie. Kto pierwszy przyszedł ten lepszy. Jakieś pytania? Nie? To gramy!
Astrid Wendy Westerberg, Jesper Tahti, Levee Delinger mają po kaflu. Heja. Jedziemy z grą! Rzucacie wszyscy na rzut kaflem (póki nie ma Amelii, nie rzucajmy do pętli). Nie zapomnijcie o wzorze na post!
DRUŻYNA PIERWSZA:
DRUŻYNA DRUGA:
ŚCIGAJĄCA: Bell Rodwick ŚCIGAJĄCA: Julia Walker ŚCIGAJĄCA: Levee Delinger ŚCIGAJĄCY: Jesper Tähti ŚCIGAJĄCY: Kyohei Takano PAŁKARZ: Jeanette Villeneuve PAŁKARZ: Nickodem Hamillton OBROŃCA: Julia Heikkonen (gościnnie)
Astrid nie do końca ogarniała co się dzieje, bo ledwo co zdążyła przywitać się z Jesperem, pani kapitan zaczynała wydawać surowe rozkazy. Westerberg patrzyła na nią uważnie, czując się jak pod dyktaturą, albo jakby rzeczona Krukonka była nauczycielem, ale nie narzekała. Wolałaby być uzdrowicielem, jak Coccinelle. Nie zdążyła się odezwać i powiedzieć Shenae, że chciałaby pomóc koleżance, bo już wepchnęli jej kafla w ręce i kazali grać w zbijanego. Wytrzeszczyła tylko oczy, rozejrzała się i stwierdziła, że jasne, może spróbować rzucić. Spojrzała na Krukona, którego średnio kojarzyła, ale rzuciła kafla w jego stronę. Nic dziwnego, że nie trafiła, skoro jej wahanie trwało tyle czasu. Nie podobało jej się w ogóle, że Jesper jest w przeciwnej drużynie. Wca-le.
Nie zdążyła nawet za bardzo pogadać czy z Jeą, czy z Nickiem, jak kapitan krukonów zarządziła, że rozpoczynają grę. Levee stanęła spokojnie, lustrując dziewczynę uważnym wzrokiem, przyswajając oczywiście jej słowa. Starała się zrozumieć z nich jak najwięcej, ale i tak nie była pewna, czy aby na pewno jej się to udało. To wszystko brzmiało trochę skomplikowanie, więc podrapała się po karku z głową myśliciela, po czym wzruszyła ramionami. I tak zaraz odpadnie. Zatem kiedy D'Angelo skończyła wszystko wyjaśniać, Delinger na koniec pokiwała głową, a potem wsiadła na miotłę i niepewnie wzbiła się w powietrze, uprzednio oczywiście łapiąc kafla. Na Merlina, ona ma tym rzucać?! W ludzi, którzy sobie latają po boisku?! NA PEWNO SIĘ UDA, huh. W każdym razie próbowała ogarnąć, kto nie jest z nią w drużynie i pech chciał, iż to właśnie Shenae znalazła się jako pierwsza w jej zasięgu wzroku. Rzuciła piłką w jej kierunku, pytanie tylko, czy brunetka ją złapie, czy nie. A ONA MIAŁA DZIWNE WRAŻENIE, ŻE ZŁAPIE.
Jeanette też średnio ogarniała co się dzieje, ale posłusznie udała się tam, gdzie wskazała jej Shenae, zadowolona z tego, że jest w drużynie z Levee (przywitały się pewnie jakimś super cmoknięciem) i Nickiem. Nie było przynajmniej kłopotu z celami, w przeciwnej drużynie miała ich więcej. Na przykład Sharkera. Co tam, nic nie szkodzi, że nie pamiętał spotkania z Sherazim, i tak mogła się powyżywać, a nikt nie znał powodu i wszystko było usprawiedliwione treningiem, Żaneta mistrz zbrodni. Kiedy dziwna przyjezdna z wyłupiastymi oczami, celująca w Hamilltona, chybiła, Jea od razu zrobiła użytek z pałki, trzymanej w dłoniach. Trzepnęła nią pięknie w kafla, chcąc przyłożyć Sharkerowi, ale kafla nieco zniosło, a do tego jebany się uchylił. SUPER. Ale przynajmniej Nick powinien docenić jej poświęcenie, bo prawie stanęła w jego obronie, co nie?