Otworzył przed dwójką aresztowanych drzwi prowadzące do budynku, a następnie poprowadził ich długim korytarzem do drzwi znajdujących się na końcu. Otworzył je i zszedł po schodach, wskazując wandalom drogę, przeszedł kolejnym korytarzem, aż w końcu otworzył dużą, okratowaną celę. Zaprosił ich gestem do środka, pokazując dwie prycze, na których mieli spać, życzył złośliwie miłej nocy i zamknął celę. Wspiął się na górę, gdzie wręczył klucz i notatki dyżurującemu i wyszedł, chcąc dalej patrolować Londyn (to znaczy - znowu zgłodniał, musiał odwiedzić ulubiony bar z hamburgerami). Sprawą tej dwójki zajmie się ktoś rano, do rana muszą siedzieć w celi. Pewnie się zgwałcą, albo coś, to na pewno fetyszyści, lubiący seks w dziwnych miejscach - jak na przykład na komisariacie. Ach, ta dzisiejsza, dziwna i niewychowana ludzkość.
Tak, tak, tak... Było tak pięknie i musiał przyjść jakiś nienażarty policjant i wszystko popsuć. W dodatku w tym swoim notesie to pisał takie głupoty, że nie wiadomo czy trzeba śmiać się czy płakać. Na szczęście skuł ich razem, bo jak by Gajka miała iść z nim skuta, to dopiero byłoby nie fajnie. Razem skuci to takie romantyczne... Już czuje wiersz o takiej tematyce. Gdyby Glaber miała choć trochę talentu literackiego to pewnie by go napisała, a tak to mogła zespawać tylko parę blach i tę współczesną sztukę właśnie tak nazwać. Na pewno zdobyła by miliony fanów, w końcu kto nie chciałby patrzeć na rzeźbę, zawsze mógłby popatrzeć na uroczą autorkę. Brawa lecą, tłumy szaleją. Szkoda tylko, że ten policjant nic nie rozumie. Gaja jednak nie straciła dobrego humoru, od czasu do czasu robiąc coś głupiego po drodze. W końcu gorzej już być nie może? Tak więc chowanie się za Clemensem było jej stałym dowcipem, w końcu ten łom w niebieskim mundurze zamiast poszukać, to wpierw musiał się przestraszyć, że podejrzana mu uciekła. W sumie to ciekawe czy taka Gaja nie zmieniłaby się pod płaszcz Clemensa tak, by tamten jej nie widział. Zakładając jednak, że oboje byli strasznie mokrzy, bo w końcu zanim ten w niebieskim ich zgarnął, to trochę zdążyli się pochlapać. W końcu ludzie nie mają radaru w oczach, a jeśli siedzieli to tym bardziej brzeg fontanny przez jakiś czas ich zasłaniał. Dobra, w każdym razie już coś wiemy o całej sytuacji. Teraz ona i Clemens wylądowali w jakieś obskurnej celi z małym okienkiem, dwoma pryczami i okropnym smrodem. Gaja zaczęła szperać w swojej torebce (oczywiście na które wcześniej podziałała zaklęciem zmniejszająco-zwiększającym, taki tam babski trick). Miała tam zawsze jakieś przydatne rzeczy typu luneta czy różdżka, ale też takie mniej pergamin czy pióro. Tym razem wszystko może się przydać. Gdy widziała, że nikogo nie ma w pobliżu osuszyła się, po czym Clemensa. Nie mogli tak siedzieć mokrzy w nieskończoność. Uśmiechnęła się do niego, wyciągając lunetę. - Jak myślisz, czy było nam to zapisane w gwiazdach? - Zapytała jak zawsze bezsensownie, ale radośnie Gaja. Znała powagę sytuacji, ale z drugiej strony nie mogła pozwolić, by zaczęli się tu smucić w nieskończoność. Teraz i tak na to nic nie poradzą. Rano trzeba będzie pomyśleć co dalej. Oboje są jednak czarodziejami, więc doskonale dadzą sobie radę. A jak nie dadzą... To będzie jeszcze ciekawiej niż jest. - Ciesze się, że tu jesteś - Powiedziała po chwili, gdy w sumie już nie wiedziała co powiedzieć. Nie to, ze prościej byłoby się po prostu zamknąć. Ona tak nie potrafiła. Lubiła wyrażać na głos co w danym momencie czuje. W końcu wie, ze taka osoba jak Clemens nie wykorzysta tego przeciw nie. A jak spróbuje, to dostanie aquamentin i znów będzie mokry. Yolo!
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Do Clementa właściwie nie docierało, co się właściwie dzieje. Ni stąd, ni zowąd przy fontannie pojawił się jakiś gburowaty mugol, który zaczął opowiadać jakieś bzdury i zakuł ich w kajdanki. To był jakiś absurd, przecież oni z Gają nie robili nic złego! Zaczął się nawet awanturować ze strażnikiem, który musiał być bardzo pewny siebie i mocy prawa, które za nim stało, skoro nie przeląkł się zwalistej sylwetki gajowego. Wellington wpadał w coraz większą złość, próbował przemówić do rozumu temu zidiociałemu urzędasowi, który na mundurze miał ślady zapiekanki z pieczarkami i w ogóle nie robił szczególnie dobrego wrażenia. Niewiele to jednak dało- gość był uparty i przekonany o swoich racjach, a Clement nie mógł przecież dać mu w zęby, bo ten natychmiast wezwałby posiłki, ani nie mógł wyciągnąć różdżki i w ten sposób go unieszkodliwić - miałby na karku całe Ministerstwo, a tego wolałby uniknąć. W końcu pozwolił się skuć razem z Gają i poprowadzić na komisariat. Jedyne co go pocieszało, to fakt, że jego przyjaciółka wydawała się raczej rozbawiona tą całą sytuacją, niż zmartwiona. Clement nie podzielał jej dobrego nastroju, czuł się upokorzony, a kajdanki przypominały mu raz po raz, że oto stał się więźniem jakiegoś zapasionego mugola. A przecież nie robili nic złego! To były zwyczajne wygłupy! Cela była koszmarna. Wellington krążył po niej jak tygrys po klatce, raz po raz walcząc z pokusą sięgnięcia po różdżkę i po prostu rozwalenia ściany, wydostania się z tego miejsca już, natychmiast. Ale znowu - Ministerstwo Magii zrobiłoby z tego niesamowitą zadymę, zwłaszcza że oboje należeli do personelu Hogwartu. Gaja była nawet w gorszej sytuacji - w końcu Clement był tylko gajowym, ale ona, jako nauczycielka, powinna dawać przykład. A teraz siedziała w mugolskiej celi, najwyraźniej szczerze ubawiona całą tą historią. Z wdzięcznością przyjął fakt, że osuszyła również jego ubranie - on sam jakoś nie miał do tego głowy. - Nie mam pojęcia. Ale jeśli było, to cieszyłbym się, gdyby równie wyraźnie zapisane było szybkie uwolnienie... - westchnął, siadając obok niej na pryczy. Niespodziewanie dla samego siebie uśmiechnął się i spojrzał na Gaję z czymś na kształt rozbawienia. - Tarapaty to twoja domena, prawda? - w jego głosie nie było wyrzutu, tylko ciepło. Właściwie co mogło się stać? Mieli nadszarpniętą reputację, wszystko wskazywało na to, że noc spędzą w paskudnej, klaustrofobicznej celi... i co? I nic. Może to właśnie było potrzebne, by Clement przestał traktować życie tak bardzo serio. - Ja też się cieszę. Jeśli już mieliśmy tu wylądować, to dobrze, że razem... - odezwał się po chwili wahania, po czym odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk włosów. Chciał jeszcze coś dodać, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów, więc wyjrzał przez małe, okratowane okienko. - Nie widać stąd gwiazd... - stwierdził z żalem, jakby to cokolwiek mogło zmienić w ich położeniu. - Nie jest ci zimno? - spytał odrobinę szorstkim tonem, jakby wracając do normalności, a raczej próbując zatuszować zakłopotanie, z którym nie potrafił sobie poradzić. Ściągnął z siebie swoją ciężką, skórzaną kurtkę i zarzucił ją na ramiona Gai, która pewnie ugięła się pod tym ciężarem. Nie chciał, żeby zmarzła. Noce bywały już zimne.
Taki wnerwiony Clemens musiał być pewnie dla Gajki bardzo przerażający. W końcu ona kojarzyła go jako takiego spokojnego człowieka, opiekującego się tymi swoimi uroczymi zwierzaczkami gdzieś na skraju lasu. Bardzo ładny obrazek, ale za dużo do opowiadania to raczej w tym nie było. Za to w parę chwil przeszedł z radości w złość. No tyko patrzeć co życie robi z ludźmi. Może to był kolejny powód przez który Gajeczka była taka zadowolona? W końcu jej pomysł na zmienienie smentnego nastroju wypalił nawet bardziej niż można by podejrzewać. Na szczęście jednak nie zostało mu tak na resztę wieczoru. Byłoby to bardzo dziwne uczucie rozmawiać z poirytowanym gajowym. Choć na pewno byłoby równie ciekawe i dawało wiele niezapomnianych wspomnień. w końcu dla Glaber tych chwil nad którymi można myśleć dniami i nocami nigdy nie było za mało. Gdyby miała myślodsiewnie na pewno pękałaby ona od głupich zdarzeń. W końu nie oszukujmy się tylko one urozmaicają życie młodej pani profesor. Nie była ona w końcu w żadnym związku, jej rodzina miała się dobrze, a uczniowie choć nie licznie to jednak przychodzili na jej zajęcia i nie sprawiali większych trudności. To wszystko jednak nie zmienia faktu, ze w sumie to Gaja i tak nigdy nie wspominała. W swoim pokręconym życiu nie miała na to czasu. Każda wolną chwile poświęcała astronomii, czyli zarówno jej pracy jak i pasji. Dwa tak ważne słowa zaczynające się na p... Przypadek? Nie sądzę. - Czy ja wiem? Możliwe, choć komisariatu w Londynie wcześniej nie odwiedzałam. Nawet nie jest tu tak źle, jak mi to znajomi opisywali - No powiem ci, że z Clemensa to zrobiła się większa gaduła niż z Gajki! Nie ma co, muszę to nadrobić. W końcu to takie dziwne. - Jakbyś tu sam trafił, to pewnie ten grubasek już byłby paszą dla twoich pupili - Złapała go za rękę, którą wcześniej tak delikatnie poprawił jej fryzurę. Jakie on ma wielkie dłonie! Gajki przy nim to jak dłoń niemowlaka. W końcu tak jak wcześniej zauważyłaś Clemens jest od Gaji rok młodszy, a wydaje się tak na prawdę sporo starszy. Glaber pewnie jednak nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że aż tak widać tę dziwnaczną różnice. Ona w końcu większość ludzi oceniała swym radosnym sercem, które zawsze jej podpowiadało, że ten kogo widzi jest miłym i uroczym człowiekiem. A jak nawet nie był, to tłumaczyła to sobie, że po prostu się ten ktoś troszeczkę pogubił. No w każdym razie lubi kogoś dopóki się na tym nie sparzy. Prawie jak dziecko... No tak, płaszcz był ciężki. Jak on w tym może chodzić? Przecież to gorsze nawet niż glany. Nie pytała jednak, w końcu dla niego pewnie to normalność. Tak jak dla niej w Dolinie Godryka były sukienki. On na pewno z gołymi nogami by się czuł dziwniej niż ona teraz. - Już nie, dzięki - Powiedziała, po czym wstała i się do niego przytuliła. Tak, chyba tylko w ten symboliczny sposób mogła jakoś okazać mu wdzięczność. Przy okazji oczywiście sprawdziła, czy on przez nią nie marznie. W końcu spłonęłaby ze wstydu gdyby przyjęła płaszcz w momencie, kiedy Clemens marznie. Gaja nie zdawała sobie sprawy z takich uprzejmości. Zawsze zastanawiała się po co mężczyźni tak ulegają kobietą, przystawiając im krzesła, wieszając płaszcze i inne tego typu. W końcu po co?
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Szczęśliwie Clement nie należał do ludzi, którzy ciskają się i buntują, nawet gdy wiedzą, że nic nie zdziałają. Nie pozwalał, żeby złość zaćmiła mu umysł, potrafił dość szybko ją powściągnąć, zwłaszcza, że z natury był skryty i nie lubił obnosić się ze swoimi emocjami. Gaja nie miała się czego bać, Clement mógł być groźny, ale z całą pewnością nie dla niej. On niestety wspominał zdecydowanie za dużo, czasem, kiedy obrazy przeszłości stawały się nieznośnie wyraźne i niemożliwe do odpędzenia, po prostu wychodził do lasu i krążył po nim, dopóki nie opadł z sił, albo rąbał drewno. Ręcznie. Czarodzieje naprawdę wiele tracili, unikając mugolskich zajęć takich jak rąbanie drewna. Clementowi pomagało to odzyskać równowagę psychiczną. Czasem z trudem docierał do łóżka, zwalał się na nie i zapadał w mocny snów. Jemu myślodsiewnia zdecydowanie by się przydała, może w końcu poradziłby sobie z przeszłością, ze śmiercią Todda... ale to tylko spekulacje. - Prawdopodobnie masz rację... prawdopodobnie nastąpiłoby spotkanie trzeciego stopnia z moją pięścią - mruknął z irytacją Clement, mimowolnie spoglądając w stronę drzwi i marszcząc czoło. Gdyby nie było tu Gai, Wellington nie miałby takich zahamowań. Mógł robić co chciał, ale nie miał zamiaru narażać przyjaciółki na jeszcze większe nieprzyjemności. Pewnie potrzymają ich przez noc, przyłożą jakąś grzywnę i wypuszczą, w końcu w Londynie roiło się od znacznie groźniejszych typów niż nasza parka, prawda? Jej gest zupełnie go zaskoczył. Przyglądał się przez chwilę drobnej dłoni Gai i swojej własnej, wielkiej i spracowanej, z twardymi opuszkami palców. Czuł ciepło przepływające między ich dłońmi i nie wiedział, co zrobić, zakłopotany tą nagłą bliskością. On przecież nie potrafił być naprawdę blisko, zamknięty w swojej skorupie. A potem go objęła tak naturalnym gestem, że Wellington do reszty zgłupiał. Przez chwilę stał bez ruchu, patrząc na tę drobną postać w jego wielkim, ciężkim płaszczu, który sprawiał, że wydawała się jeszcze mniejsza, a potem niepewnym gestem przygarnął ją do siebie, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był z kimś tak blisko. Nie pamiętał. Teraz było mu z pewnością ciepło, nawet za ciepło! Gdyby nie ciemny zarost, jestem pewna, że nasz wielki gajowy spłonąłby rumieńcem. A tak oparł po prostu podbródek na czubku głowy Gai i objął ją jakby pewniej, wdychając zapach jej włosów i rozkoszując się ciepłem jej ciała. To takie dziwne, od kilku lat najbliższe mu były wspomnienia o bracie, jego duch zawsze wydawał się być tuż obok. I zupełnie zapomniał o przyjemności, jaką daje ciepło drugiego człowieka, jego zapach i bicie serca. Wpatrywał się w okienko, jednocześnie trzymając Gaję w swoich objęciach i mając wrażenie, jakby robił to po raz pierwszy. Jakby właśnie rodził się na nowo.
Rąbanie drewna? Nie wyobrażam sobie takiej Gajeczki przy drewnie, przecież ta siekiera to pewnie byłaby cięższa od niej, złamałaby ją wpół czy zrobiła jakąś inną krzywdę. W końcu lepiej, że tego nie robią, bo ilość zajętych łóżek w św. Mungu gwałtownie by wzrosła. Oczywiście nie chce w tym miejscu nikogo obrazić, że to niby takie sieroty, ale nie oszukujmy się robiąc coś z siekiera po raz pierwszy nie trudno o wypadek przynajmniej mały. A wiadomo, że jak jest krew to w większości jest też panika i zapomnienie podstawowych zaklęć na uleczenie ran. Oczywiście zakładając, że nasza kochana, świetnie wyedukowana młodzież w ogóle je znała, hehs. Z resztą wysiłek intelektualny równie dobrze pozbawiał myślenia co fizyczny. Taka Gaja po całym dniu przekazywania wiedzy gdyby tylko miała ochotę mogłaby paść jak długa na swoją kanapę i nie wstać aż do rana. Ją jednak ciągnęło do czegoś więcej, w końcu jej jakiekolwiek życie mogło się zacząć dopiero nocą, gdy to gwiazdy zastępowały błękit nieba. Z drugiej strony tę dziewczynę roznosiła energia tak po prostu, odkąd ktokolwiek pamięta, więc nie można jej winić za to, że jest nocnym markiem, który nie wie co to zegarek. W tej sytuacji chyba tylko mogłoby jej lekko popsuć humor, że nie będzie mogła pójść rano pobiegać i jej 5180 dni ciągłego uprawiania sportu dla zdrowia gwałtownie stoczy się do liczby 0. Na szczęście ona jeszcze sobie z tego nie zdaje sprawy, a w objęciach Clemensa jest jej dalej do myślenia o tym niż do najbliższej galaktyki. W końcu oboje doskonale znają uczucie samotności, z tą jednak różnicą, ze Gaja nie nazywa go wprost. Jest to uczucie jakby nie patrzeć lekko negatywne, a ona takich unika jak ognia. W końcu wszędzie trzeba widzieć jakieś pozytywy, a w tym raczej ciężko. Za to teraz oboje mogli wyłapać tyle pozytywów, że nawet słowa nie dałyby rady tego określić. W końcu niewiele rzeczy wyzwala więcej endorfin niż bliskość drugiego człowieka. Dała Clemensowi delikatny buziak w policzek, a w sumie to w brodę bo jak wiemy on był od niej znacznie większy, po czym powiedziała wesoło dobranoc i położyła się spać. Nie było sensu dłużej ciągnąć tego dziwnego, co równie wesołego dnia. W dodatku muszę ci powiedzieć, że Clemens wybrał sobie bardzo niefortunne miejsce na odradzanie się. Areszty na pewno nie sprzyjają odnowie ducha, ale co ja tam wiem o życiu. Obudziła się rano o tej samej piątej rano co zawsze. Człowiek który miał ich pilnować najwyraźniej uciął sobie drobną drzemkę, bo chrapał tak głośno, że w sumie nie zdziwiłoby mnie gdyby to właśnie on obudził Clemensa. Nie zamierzała jednak wstać, w końcu nie często nadarza się okazja, by popatrzeć na śpiącego słodko Clemensa w drugim łóżeczku, które w dodatku całkowicie nie było dostosowane do przyjęcia takiego wielkoluda. Za parę godzin pewnie ich wypuszczą tak jak mówisz z jakąś paskudną grzywną, a z tej przygody zostanie tylko wspomnienie. Pewnie nie liczny pozytyw w głowie mężczyzny.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
No dobrze, może w przypadku Gai rąbanie drewna rzeczywiście nie było najlepszym pomysłem. Gdyby Clementowi w ogóle przyszło do głowy, że mogłaby robić coś takiego, przeraziłby się na samą myśl, bo te delikatne rączki z pewnością nie były do tego stworzone! Wiadomo, każdy ma swoje sposoby na odreagowanie stresu czy pozbycie się natarczywych myśli - jego sposobem było po prostu zmęczenie fizyczne, które działało oczyszczająco na psychikę Clementa, który z jednej strony nie był prostackim osiłkiem, ale z drugiej ufał temu, co namacalne, co bliskie, naturalne, nierozerwalnie związane z przyrodą. Dużo czytał, to prawda, ale były chwile, kiedy czytanie doprowadzało go do jeszcze gorszego stanu ducha, bo prowadziło do formułowania nowych pytań, na które odpowiedzi nie znał i podejrzewał, że nigdy nie pozna. Ani on, ani nikt innych. Przyroda była paradoksalnie równie prosta, co złożona. Jej prostota i przejrzystość niektórych mechanizmów, doskonała celowość, sprawiały, że Clement czuł się spokojniejszy. Wiedział, że gdzieś między 10 a 17 maja nadchodzi Zimna Zośka* i wszystkie rośliny trzeba koniecznie zabezpieczyć przed przymrozkami, że jeśli ptaki odlatują do ciepłych krajów wcześniej niż zwykle albo kiedy zwierzęta jedzą dwa razy więcej niż normalnie, to zima będzie długa i mroźna. Potrafił obserwować i przewidywać, jednocześnie nigdy nie przestając się dziwić cudom Matki Natury, począwszy od wzorów malowanych lodem na szybach, poprzez mądrość, dumę i majestat hipogryfów, na uroku i komunikatywności małych bobrów kończąc. Natura była nieskończenie doskonała i odkąd sięgał pamięcią, był w niej nieprzytomnie zakochany. Clement uśmiechnął się pod nosem, czując delikatnego całusa na swojej brodzie i stał przez chwilę w milczeniu, patrząc jak Gaja układa się do snu na twardej pryczy. Niewprawnie opatulił ją swoim płaszczem, życzył dobrej nocy i usiadł na swojej pryczy. Jakoś nie mógł zasnąć. Coś w nim drgnęło, czuł to wyraźnie, ale jakoś nie potrafił nazwać. Chciał zapalić swojego rytualnego papierosa, ale nie był przecież sam. Zadowolił się więc obracaniem go w palcach i wpatrywaniem w zakratowane okienko, przez które widział jedynie kawałek jakiegoś muru i czarnego, nocnego nieba. Nienawidził zamknięcia. W końcu głowa zaczęła mu ciążyć. Z westchnieniem ułożył się na pryczy, podkładając jedno ramię pod głowę i zwijając w kłębek - rzeczywiście legowisko nie było dostosowane do jego gabarytów i gdyby nie podwinął nóg, wisiałyby w powietrzu. Po chwili zapadł w lepką ciemność bez snów, bez obrazów... w spokój. Żeby nie było zbyt słodko, muszę tutaj nadmienić, że Clement trochę chrapał. Nie żeby wydawał odgłosy zbliżone do starego traktora, nie! Ale jakieś tam ciche pochrapywanie na pewno z jego pryczy dobiegało, zwłaszcza że leżał w tak niewygodnej pozycji, z podkurczonymi nogami. Obudził się pewnie koło szóstej, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, gdzie się znajduje. Rozejrzał się zdezorientowany po celi, w końcu jego wzrok padł na Gaję, do której uśmiechnął się niepewnie, próbując rozprostować obolałe nogi i kręgosłup. Zupełnie biedaczek zdrętwiał, może też odrobinę zmarzł, ale nigdy w życiu by się do tego nie przyznał. Gorzej, że był głodny. Cholernie głodny, a tego nie dało się już ukryć, bo jego żołądek zaczął wydawać z siebie pełne dezaprobaty pomruki. Clement skrzywił się lekko i potargał palcami swoje trochę za długie włosy. - Mmm... cześć. Bardzo chrapałem...? - spytał ochrypłym od snu głosem, siadając na pryczy i próbując przywrócić sobie normalne krążenie. Musiał wyglądać jak rasowy włóczęga - z zarośniętą twarzą, za długimi włosami i wymiętym ubraniem, które nie mogło ukryć potężnych okazałych mięśni. - Czy ten tuman poda nam śniadanie, czy weźmie głosem? - mruknął z niezadowoleniem, po czym usiadł obok Gai na jej pryczy i uśmiechnął się przepraszająco. Nie bardzo wiedział, co jeszcze powiedzieć, głód zawsze wyzwalał w nim, jeśli nie agresję, to przynajmniej naprawdę złe emocje, ale powinien pamiętać, że tym razem nie jest sam i wypadałoby się trochę ogarnąć.
* w sumie nie wiem, czy na Wyspach Brytyjskich mają Zimną Zośkę, ale coś innego na pewno mają
Gaja za to jedyne co z kalendarzem związane, to wiedziała jak zmieniają się znaki zodiaku i pory roku. No nie oszukujmy się kalendarz nie był rzeczą do której często zaglądała. Mogłabym raczej powiedzieć, że był ostatnią rzeczą do której miała ochotę sięgnąć po meczącym dniu. Datę0 można było wyczytać z gwiazd i nazwać go drugim dniem pierwszej fazy księżyca niż jakimiś nieistniejącymi cyferkami. No bo czy ktoś widział kiedyś trójkę? Nie jako trzy jabłka czy trójkę uczniów, ale jako samą cyfrę. No niestety przykro mi, ale tego się nie da zrobić. Dlatego też Gaja nie widziała sensu nazywać dni poprzez pryzmat czegoś, co nie istnieje. Wracając jednak do ich cudownej rzeczywistości, na którą na prawdę nie wiem czym sobie tak bardzo zasłużyli. W czasie niespełna godziny, w której Clemens się budził, najwyraźniej strażnik trochę ściszył swoje chrapanie, skoro nie ono było pierwszym tematem o którym zagaił. Gdyby jednak to słyszał wiedziałby, dlaczego Gaja w sumie nie potrafi odpowiedzieć czy mocno chrapał. Z resztą nie wiedziała co dla niego oznaczało mocno, w końcu na co dzień mógł burczeć przez sen niczym jakiś niedźwiedź, hehs. - Nie, nie było źle. Strażnik skutecznie cię zagłuszał. - Powiedziała dość żywo, w końcu nie spała od godziny. On może wyglądał strasznie, ale jakoś Gajeczce to nie przeszkadzało. Przecież ona zakładała, że nie wygląda wcale lepiej. Niby najpiękniejszy widok dla faceta to kobieta rano, ale z drugiej strony muszę przyjąć jej stronę. Była nieuczesana, miała pomięte ubrania i nie wiadomo co jeszcze. Jak wejdą w takim stanie na teren szkoły to czuje, że nie opędzą się w kolejnych tygodniach od plotek. - Chyba nie chce sprawdzać co serwują w aresztach. Jeszcze bym się zielona zrobiła i wyglądała jak jak mieszkańca innej galaktyki. Na pewno by mi było do twarzy! - Gdyby nie to, że Gaja wstawała lewą nogą rzadziej niż padał śnieg na Saharze, to pewnie nie byłba teraz w tak dobrym humorze. Na szczęście nie musieli długo czekać, bo już po paru minutach ten sam grubsek, który ich tu przywlókł, otworzył cele. Oczywiście dowiedzieli sie, że sprawa została umorzona z powodu małej szkodliwości, ale zamiast dostać tak oczekiwaną grzywnę oddelegowano ich na prace społeczne w wymiarze 10 godzin w tygodniu. Mianowicie mają pomalować okna Galerii Narodowej, które pędzla to nie widziały odkąd zostały wstawione. Praca nie za ciekawa, jednak nic nie mogą na to poradzić. Wszystko wskazuje na to, że będą musieli się z tym uwinąć jeszcze przed gwiazdką. W sumie to by było na tyle, choć jako Glaber powinnam się przejmować czy informacje o tym wszystkim nie dojdą do dyrektora. na pewno nie życzył by sobie, by jego nauczyciele malowali okna. Tym bardziej by jakiś uczeń przez przypadek mógł to zauważyć. No trudno... Jakie życie taki rap, Gajeczka i tak już w śmieszniejszej sytuacji nie może się znaleźć, yolo!
Do zakończenia eventu, proszę by gracze, którzy nie biorą udziału w poszukiwaniach nie wchodzili do tego tematu!
Gdy cała werwa z Ciebie zeszła, a adrenalina opuściła żyły, obejrzałeś się i zauważyłeś, jak wiele zniszczeń spowodował Twój mały wyskok. Kilka stłuczonych szklanek to przy tym nic, bowiem nawet proste reparo załatwi sprawę i wszystko mogłoby iść w zapomnienie. Zdarza się, prawda? Mimo to, rzesza ludzi pociągnięta Twym bojowym nastawieniem także nie szczędziła sobie zabawy, lecz to na Twoim koncie, jako głównego prowodyra, lądują wszelkie zasługi tej udanej zabawy. Połamane nosy, zniszczone ubrania, krew na podłodze i poprzetrącane nóżki od stołków wydają się nie być wielką przeszkodą dla czarodzieja, dlatego zapewne nie rozumiesz, czemu sytuacja przybrała takiego obrotu. Musisz jednak zmierzyć się z rzeczywistością, która jest dużo bardziej brutalna niż było można to przewidzieć. Dowiadujesz się, że czeka Cię kara 48 godzin odsiadki za spowodowane zniszczenia. Alternatywą do tego jest wpłacenie 100 galeonów kaucji i teraz tylko od stanu Twojej sakwy zależy, jak spędzisz kolejne dni.
Kod:
<zg>Wybieram:</zg> Płacę kaucję/zostaję w więzieniu
Jeśli wybrałeś więzienie, Twoja postać zostaje zawieszona z fabuły na 2 dni fabularne. Może Cię tu ktoś odwiedzić, ale przez te dwa dni nie możesz rozpocząć żadnego nowego wątku fabularnego! Jeśli jednak zdecydowałeś się uiścić kaucję, dług ureguluj w tym temacie.
Percy otrzeźwiał dopiero po pewnym czasie, prawdopodobnie kiedy już wypocił część tej dziwnej substancji, która dostała się do jego organizmu. Nie miał pojęcia, co mu się stało, skąd ten niepohamowany entuzjazm, zdolność ucieczki i skuteczność, z jaką demolował lokal, szczególnie że zazwyczaj ograniczał się do dania komuś po mordzie. Najgorsze było to, że bywalcy "Szatańskiej Pożogi" nie należeli do nadmiernie opanowanych, a wręcz przeciwnie - z rozkoszą wdawali się w bijatyki, a zachowanie Percivala tylko ich rozochociło. Dlatego szybko poszły w ruch pięści i różdżki, a nawet krzesła, których fragmenty walały się po podłodze. Wszystko było zbryzgane krwią i choć nikomu nie stało się nic naprawdę poważnego, to on, Percival Magnus Follett, został pociągnięty do odpowiedzialności za wszystkie zniszczenia. Uznano go za prowodyra. Próbował się bronić, tłumaczyć, że przecież to wszystko da się naprawić jednym skinieniem różdżki (pomnożonym rzecz jasna przez liczbę zniszczonych przedmiotów), ale najwyraźniej nikt nie miał zamiaru się z nim patyczkować. Mógł albo wpłacić kaucję (swoją drogą niebotycznej wysokości) albo spędzić dwie doby w areszcie. Dwie doby? Percivalowi zrobiło się jakoś nieprzyjemnie, jednak szedł w zaparte - nie cierpiał na nadmiar pieniędzy, odkładał na prawo jazdy i własny motocykl, a akurat przez te dwa dni nie musiał zjawiać się na treningach. Zacisnął zęby i z uporem maniaka wpatrywał się w ścianę, kalkulując, ile czasu musiałby zbierać sto galeonów... zdecydowanie zbyt długo. Trudno. Jakoś wytrzyma dwie doby w celi. O ile nie zwariuje. Miał tylko nadzieję, że jego rodzina w Kanadzie nie dowie się o tym wyskoku. W końcu od zawodzenia wszystkich był Arthur, a nie Złote Dziecko Percival.
To była dla was ciężka noc. A zapowiadało się tak niewinnie, prawda? Wspólne wyjście do mugolskiego klubu, trochę alkoholu (no, może nie takie trochę?), taniec, zabawa i nic więcej. Cóż, nie tak dzisiaj potoczyła się wasza historia. Wybraliście się do popularnego i obecnie bardzo obleganego klubu w centrum Londynu. W środku był imponujący tłum, może trochę za duży, ale duchotę łatwo było zignorować po paru zimnych drinkach. Bawiliście się naprawdę dobrze - do czasu. Właściwie już od godziny jakiś mężczyzna uparcie zaczepiał Kore, ni to podrywał, ni to próbował wyprowadzić z równowagi, na pewno rzucał niesmaczne teksty, a w pewnym momencie pokusił się nawet o siarczyste klepnięcie w pośladki. Angel nie był tym zachwycony, a mężczyzna, cóż, nie był zachwycony jego bojową postawą. Trudno było powiedzieć kiedy z wzajemnych gróźb przeszliście do ciosów, sytuacja toczyła się dynamicznie, tak szybko, że ochroniarze nie zdążyli zainterweniować zawczasu. Dopiero kiedy dołączyło do was kilka innych, przypadkowo popchniętych osób, ktoś się zorientował i pobiegł po ochronę. Zanim ta podjęła faktyczne działania, połowa parkietu była już w rozsypce, niektórzy chcąc nie chcąc oberwali, bo znaleźli się w centrum zamieszania. Cała zaangażowana w zamieszanie gromada została rozdzielona i odwieziona prosto na komisariat. Sytuacja może nie byłaby tak skomplikowana, gdyby jakiś facet w tłumie nie odbił się głową o kant baru, tracąc przytomność i jadąc prosto do szpitala. To nie wy go popchnęliście, ale relacje wszystkich różnią się od siebie i policja zamierza zostawić was na komisariacie do momentu ustalenia faktów. Zanim przyjdzie wasza kolej, zostaliście wsadzeni do aresztu wraz z kilkoma osobami z klubu i innymi, przypadkowymi osobami, które były już na miejscu z innych przyczyn. Strażnik zamknął kratę i zostawił was w tym szemranym towarzystwie, odchodząc kawałek dalej i popijając kawę.
______________________
Kore Blondeau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 174
C. szczególne : piękna twarz, figura modelki, powolne, dystyngowane ruchy, spokojny uśmiech, rumiane policzki
Zezłomowana, zniszczona, połknięta, przeżuta, wypluta, taka teraz była. Misterny makijaż przyozdabiał teraz malownicze worki pod oczami oraz szczyty arystokrackich kości policzkowych, brązowe włosy spływały pojedynczymi kosmykami w dół, przemoczone trunkami osób, które stały w pobliżu i ten przeogromny, straszny ból głowy, która pulsowała z powodu co raz większego guza na czole Kore. Lubiła zatopić się pośród tłumu mugoli, wystroić w najpiękniejszą sukienkę, postarać trochę bardziej niż zazwyczaj i zniknąć z magicznych radarów w towarzystwie swego przyjaciela, Angela. Tak też było tamtego wieczoru, kolejna, zwyczajna impreza, zakrapiana litrami kolorowych alkoholi i zagryzana tysiącami dziwacznych tabletek. Najwyraźniej, natarczywy gość wziął o jedną za dużo i stracił nad sobą panowanie, klepną Kore w tyłek, upokorzył na oczach obcych ludzi i całkowicie zniechęcił do imprezy, na szczęście była w towarzystwie Price, a ten, jak na prawdziwego bohatera, takiego wyciągniętego wprost z mugolskich komiksów, obronił niewiastę w potrzebie, gorzej, że skutkowało to w wielką, przeogromną awanturę i bitwę, większą nawet od tej o Winterfell. Obolała, odchyliła się do tyłu, opierając głowę o zimną powierzchnie ściany komisariatu. Wokół tłum nieznajomych twarzy, gość, który spoliczkował jej tyłek też czaił się gdzieś w kącie, inny łypał na Kore dziwacznie, jakby chciał zrobić z nią rzeczy o wiele, wiele gorsze. Pomimo wszystko, nie potrafiła powstrzymać rosnącego podekscytowania, lampy, mugole, kraty, metal, policjanci piszący coś w tych dziwnych, małych urządzeniach, ktoś płakał, ktoś inny się śmiał, degrengolada, cyrk na kółkach, jakże ona idealnie się w ten obraz nędzny i rozpaczy, wpasowywała. Dźgnęła go łokciem pod żebra, lekko, żeby się zbudził i razem z nią obgadał odpowiednią kwestię. Najgorzej, że nie zabrała różdżki, bo w razie niebezpieczeństwa mogła się teleportować, nie zwracając uwagi na znajdujących w pomieszczeniu mugoli, no, ale zostawiła ją w Hogwartcie, bo po co, jeszcze by ją kusiło żeby czarować. - Nigdy nie sądziłam, że skończę w pierdlu i to jeszcze mugolskim! - odwróciła głowę w stronę jego uszka, coby lepiej ją usłyszał - Normalnie, jak stąd wyjdziemy to Cię obcałuje całego chyba - dodała, uśmiechając się pięknie, w jednej sekundzie jej samopoczucie obróciło się o 180 stopni, teraz mogła poznać niemagicznych w naturalnym środowisku, pod presją wiezienia, prawdopodobnego zamknięcia na 24 godziny i cholera, tak strasznie jej się podobało!!!
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Woń, którą za sobą roznosił, miała w sobie nutkę piżma. Zawsze lubił dobrze pachnieć. Nie ważne gdzie wychodził. Nawet w takim tłocznym klubie. Chociaż tutaj nutka piżma lekko komponowała się z zapachem orzeźwiającej, lecz słodkiej mandarynki. W tłocznym, dusznym miejscu wszystkie zapachy się mieszały, a pot im tylko wtórował, dlatego Angel Price potrafił wyłapać szczególne zapachy, roznoszone przez ludzi. Wdzierająca się woń wkradała się do nozdrza, aby zmienić się w smak — nie zawsze była to idealna kompozycja, wręcz niektórzy byli jak złe połączenia kokosa i cytryny; koszmarna ohyda. Ci, co znali Anioła mogli śmiało powiedzieć, że to chłopak, który lubi swoim strojem szokować. Odważny, kontrowersyjny, ekstrawagancki — pedał. Na pewno nie to ostatnie, aczkolwiek wiele nieprzyjemnych słów słyszał pod swoim adresem, jednak były to kłamstwa. Ludzie po prostu nie znali się na modzie. Na dobrym wyglądzie. Zazdrościli. No i oczywiście gryffon sam nie miał nic wobec homoseksualistów, ale sam do takowych nie należał. Był w sto procent hetero i jego stara babka, gdyby jeszcze żyła śmiało mogła to potwierdzić. Co niedziele chodziła do kościoła i prosiła Stwórcę w Niebiosach Najwyższego, aby chłopak co trzy dni nie prowadzał się z inną. Wierzyła święcie, że wybłagała u Najwyższego Pana ten dłuższy czas, kiedy poznała Kore, wpadającą do nich co jakiś czas i o dziwo w pokoju Prica nie roznosiły się dziwne stęki i hałasy. No i tak święcie przekonana mogła umrzeć w spokoju, tak też się stało. Angel Price uwielbiał zapach kobiet, szczególności Blondeau. To dziwna dziewczyna była z tego, co kojarzył to ona czysto krwista była, a takie panienki nie zadawały się z byle kim. Price coś o tym wiedział. Ta była całkowicie inna. Bardzo, bardzo inna. Ona wręcz ubóstwiała mugoli, co schlebiało Angelowi, zwłaszcza jak zadawała dużo pytań, a przecież Aniołek uwielbiał odpowiadać na takowe, zwłaszcza kiedy dotyczyły jego. Dlatego dzisiaj nie ubrał się jak model, a specjalnie założył zwyczajną koszulkę z wizerunkiem rodzinki Simpsons z takiej mugolskiej kreskówki, licząc na szereg pytań, na które będzie mógł odpowiadać. Mimo że nieszczególnie spędzał czas przed telewizorem. Wolał raczej zajmować się sobą, więc zawsze mógł coś nazmyślać na temat mugolskiej kinomatografii. Jak zwykle zabawa w klubie była świetna. Uwielbiał takie imprezki. Któż by ich nie wielbił? Zwłaszcza że Blondeau wszystko wręcz ciekawiło. Kolorowe drinki, barwne tableteczki i każde mugolskie wygibasy ciałem. Pirce'owi żaden magiczny świat nie był do szczęścia potrzebny. Kore na pewno należała do intrygujących zjawisk na tym świecie. To, że się spotkali, nie mogło być przypadkiem, a bardziej musiało być przeznaczeniem. Angel nie traktował jej jak każdej kobiety na jedną noc, ponieważ ich relacja stała się bardziej w stylu Price "normalną relacją", jeśli można to tak nazwać. Lubił dobrze się zabawić, ale nie pił aż tak dużo i nie zażywał niepotrzebnych substancji. Nie zawsze, ponieważ dbał o swoje zdrowie, a przede wszystkim ciało; co jedno i drugie się nie wykluczało. Bardzo nie spodobały mu się kierowane do Kore brzydkie, ordynarne słówka i to klepnięcie po tyłku. Co za złamas. Tak też Angel nie szczędził słów, gróźb i innych epitetów. W ruch poszły pięści, a to, że Price może i miał siłę w łapach, ale w biciu to szło mu średnio, tak też dostał w prawe oko, a powieka szybko zsiniała. Wyrwało mu się kilka słów na "k" i na "ch", a także na "j", a nawet "c". To zapoczątkowało niezłą bitwę. W której poszły nawet krzesła, szklanki i butelki. Sam Price machał na prawo i lewo pięściami, a na koniec przełożył krzesłem komuś przez plecy; oby to był ten gnój, co zaczepiał Kore. Tak też znaleźli się tu w mugolskim więzieniu. Nie, żeby Angel był kryminalistą, ale zdarzyło mu się czasem tu trafić tak przez przypadek, jak teraz, chociaż bardziej lądował w szpitalu. Poobijany, z siniakiem pod okiem, wytarmoszony, ze stojącymi włosami we wszystkie strony i z przetartymi dżinsami, na których zrobiła się dziura od zielonego szkła butelkowego piwa nieznanej marki, siedział, opierając się o ścianę. Przymknął oczy, chcąc pozbyć się bólu oka, który promieniował lekko na głowę. Miał nadzieje, że szybko ich wypuszczą, ale sądząc po policjancie sączącym kawę — nie szybko; tak też liczył na złamany kręgosłup niż na stracenie homoseksualnego dziewictwa. - Aj, ostrożnie. - Wyrwało mu się, jakby zaraz miał się rozsypać, kiedy poczuł jej delikatny łokieć pod żebro, który mu zaserwowała. Potem zdał sobie sprawę, że w takim miejscu jak to nie powinien ukazywać swoich słabości, więc zaraz to się ślicznie uśmiechnął, lecz nie za bardzo, aby nie kusić potencjalnych gwałcicieli. - Będziesz musiała mnie wycałować co najmniej ze trzy razy całego. - Dotknął swojego oka i delikatnie się skrzywił. Czekały ich długie, bolesne godziny. - Czy źle to tak bardzo wygląda? - Zapytał dziewczynę, przerażony, że będzie miał wielkie limo pod okiem, bo jakby oślepł, a nadal by miał ładną buźkę, to by go to w ogóle nie ruszyło. - Na pewno posiedzimy tu jeszcze trochę, więc możesz cieszyć się mugolskimi więziennymi atrakcjami. - Odszepnął konspiracyjnie, modląc się do Jezusa Chrystusa o to, aby znów jakiś napakowany mięśniak nie chciał zaczepić Kore, bo z tymi tu nie miał szans. Jeden wyglądał jak z jakiegoś gangu motocyklowego i miał niemiecki tatuaż. Angel Price wzdrygnął się na samo spojrzenie, szybko też zaczął błądzić wzrokiem po celi, nie zatrzymując wzroku na nikim konkretnym, aby nie prowokować niebezpiecznych typków.