Bogaty asortyment dla wielbicieli płatania dowcipów, przyciąga wielu uczniów Hogwartu. Wewnątrz jest bardzo kolorowo i zawsze jest w nim pełno klientów, w końcu to jedyny tego rodzaju sklep w miasteczku. Na wielu półkach widać łajnobomby, cukierki wywołujące czkawkę czy mydełka z żabiego skrzeku, oraz wiele innych akcesoriów uwielbianych przez uczniów.
Cennik:
► Łajnobomba – 30 g ► Wrzeszczący kalendarz - 15 g ► Durnostojka - 40 g (należy doprecyzować w co się zamienia) ► Pióro głupca - 50 g ► Transmutacyjny psikus - 80 g
Kostki na przedmioty trudne do zdobycia:
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Autor
Wiadomość
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Znowu cicho się zaśmiał, wtórując jej chichotowi. Irvette była bardzo trudnym człowiekiem, Basil zdawał sobie z tego sprawę. Nie zawsze się dogadywali, ale szanował ją za jej determinacje i poszanowanie zasad, które nią powodziły. Nie sprzeczał się z jej dramatycznymi postanowieniami, bo chyba za bardzo przypominała mu jego upiorną babkę, by próbować z nią walczyć. Rzeczywiście jednak prefekt gryffindoru była zupełnie w innym spektrum prefekcyjności, niż ta reprezentująca dom Slytherina. Wzdrygnął się, bo miał świadomość, że rzeczywiście marla mogła go zespłuczkować, jęknął więc cicho, nieco teatralnie i mruknął "Och, byle porcelanowa" robiąc proszalne oczka. Przymknął jedno oko, gdy kółko objęło jego twarz niczym aureolka na starym obrazie i uśmiechnął się. Był w stanie sobie łatwo wyobrazić, dlaczego Max i dlaczego River darzyli Marlę taką ogromną sympatią. Nawet jeśli sam był upośledzonym tłukiem i ponad towarzystwo kogokolwiek preferował zajebać się książkami albo ślepnąć powoli w ciemni nad zdjęciami, których świat nigdy nie zobaczy - wciąż potrafił docenić w ludziach ich wewnętrzne ciepło. W końcu ta niesamowita, emocjonalna wylewność i czarujący powab bliskości były tym, co sprawiało, że lgnął do Coona jak kretyn, kiedy tylko ten był w zasięgu jego rąk. Westchnął na jej kolejne słowa, bo przecież owszem, zdawał sobie z tego sprawę, ale to było bardzo trudne do rozumienia, a co dopiero wytłumaczenia, co czuł w związku z Solbergiem. - Cierpienie czasem jest dobre. - powiedział cicho, tonem, jakby sam siebie chciał przed sobą usprawiedliwić- To zdrowy odruch, uczący nas, by unikać tego, co nas krzywdzi. Tak jak głód uczy nas, że trzeba jeść. Cierpienie pozwala też docenić te dobre momenty, których bez niego nie umielibyśmy dostrzec i docenić. - zacisnął wargi- Ale jeśli mogę sprawić, żeby działa mu się chociaż trochę mniejsza krzywda... - zmarszczył brwi, biorąc ciężki wdech, jak gdyby mówienie o takich rzeczach, sprawiało, że jego płuca sabotowały misję zwaną życiem i odmawiały dalszej pracy. Machnął ręką, szkoda szczempić ryja. Uśmiechnął się do Marli z wdzięcznością. Nie wiedział, czy był lojalnym człowiekiem, nie do końca pojmował kwestie lojalności, bo sam niespecjalnie jej uświadczał, ani się nad nią nie zastanawiał. Było to jednak dobre słowo, nie był debilem, by nie rozpoznać w tym komplementu, który trochę nawet sprawił, że zrobiło mu się głupio. - Idziemy. - zarządził, jakby rzeczywiście miał coś do powiedzenia, kiedy gryfonka już wciągała go do środka lokalu. Rozejrzał się po mnogości dowcipasów leżących na półkach i szafkach wewnątrz sklepu. Od zębatych freesbee po filiżanki kąsające użytkownika w nos. Pewnie, zabawne rzeczy, szukał wzrokiem jednak tego, co mogło w rękach odpowiednio zdeterminowanej mistrzyni transmutacji zmienić się w prawdziwy koszmar. Bo na koszmarze mu zależało. Żeby ten śmieć szuflował magiczne gówno aż do nowego roku. - Chcę też... kieszonkowe bagno. - wyznał - Ten śmieć ma basen, który jest jego ulubionym miejscem w hotelu. - zacisnął wargi, bo w domyśle pozostawiał to, co ma się w tym basenie odmerlinić jak już uda mu się do tego przybytku włamać. El Paradiso zmieni się w La Mierda.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Za to szkalowanie to będzie najtańsza i plastikowa, na porcelanę trzeba sobie zasłużyć – zaznaczyła rozbawiona; jego prośba nie miała żadnego znaczenia, bo jeśli używała transmutacji na kimś to robiła to tylko i wyłącznie pod wpływem silnych nerwów, które zdecydowanie nie podpowiadały jej tworzenia eleganckich wzorów czy szlachetnych materiałów. Nie pozostało jej więc nic innego jak wierzyć, że Kane po raz ostatni deklamował takie oszczerstwa. Spojrzała zatroskana na Bazyla, bo intuicja podpowiadała jej, że wspominając o cierpieniu ma na myśli nie tylko Maxa, ale i samego siebie. Umiała łączyć podstawowe fakty i nie potrzebowała więcej dowodów, aby wiedzieć, że i Ślizgon borykał się z ciężkimi sprawami. I chociaż bardzo chciała, nie zamierzała w nie wnikać, bo i czemu by miała to robić? – Nie mówię, że nie jest potrzebne. Ale Max przeżył już wystarczająco dużo, zresztą dobrze o tym wiesz. Nie chcę mu nic dokładać, zwłaszcza ciężaru pt. „moi przyjaciele mieszają się w moje sprawy”. Z drugiej strony jest na tyle tym wszystkim wyczerpany, że chcę mu pomóc. Dlatego jestem za. Żeby pokazać temu staremu zjebowi, że nie jest bezkarny – zacisnęła mocno zęby, powstrzymując się przed dalszym rzucaniem obelg. Wbiła do środka z impetem, od progu krzycząc w stronę ekspedienta pełne radości dzieńdoberek. Podobnie jak Basil, rozejrzała się po sklepie w poszukiwaniu najbardziej wyrafinowanych itemów, które mogłyby się nadać na małą metamorfozę hotelu. – Kieszonkowe bagno to będzie nasz prezent numer jeden. Możemy je powiększyć i rzucić geminio, dzięki temu będzie walczył z powielającymi się kopiami, które nie będą aż tak efektowne jak oryginał, ale wciąż to będzie bagno. Mogę też pokombinować z zawartością i trochę zmienić właściwości cieczy, żeby była trudniejsza do domycia, wiesz, bardziej kleista i lepiąca. Przecież nie pozwolimy, żeby jeden chłoszczyść załatwił całą sprawę – uśmiechnęła się szatańsko, z finezją planując co przygotują. – Istnieje coś takiego jak zaklęcie Proteusza. Działa to tak, że zmiany są zależne. Czyli jeśli rzuciłabym je na dwa kieszonkowe bagna, to ty byś mógł pójść z jednym, podłożyć, a gdy już wyjdziesz, ja wtedy mogę ponapierdalać różne efekty na tym trzymanym w ręce i pojawią się one na drugim. Czyli zminimalizowalibyśmy ryzyko, że sam padniesz ofiarą naszego niewinnego żartu. Musiałabym najpierw przećwiczyć jak to wyjdzie w praktyce, nie używałam go nigdy na takich akcesoriach, ale skoro działało na bardziej zaawansowanych rzeczach to tym bardziej powinno się sprawdzić przy prostych przedmiotach i inkantacjach – starała się jak najprościej wyjaśnić zawiłe transmutacyjne zaklęcia, tym samym sprawdzając czy chłopak ma w ogóle jakiekolwiek pojęcie na ich temat, co znacznie ułatwiłoby jej pracę nad gównianą niespodzianką dla Moralesa. – Byłeś już tam? To nie jest raczej byle jaki hotel, pewnie ma ochronę, nałożone zaklęcia itp. No i weź też dopilnuj, żeby samemu wyglądać trochę inaczej jak już się tam zjawisz, żeby twoja morda nie była naklejona na wejściu, że cię poszukują – poradziła uprzejmie, zastanawiając się o co jeszcze będą musieli zadbać zanim zafundują mężczyźnie wieczór życia. – I dzięki, że poprosiłeś mnie o pomoc. Serio, to dla mnie dużo znaczy, że mogę coś zrobić zamiast dławić się bezsilnością – zerknęła na niego z wdzięcznością, szczerze dziękując za zaangażowanie w ten pozornie głupi projekt.
Był jej wdzięczny za to co mówiła i za to, że nie zadawała dalszych, trudnych pytań. Bazyl był ślimakiem, któremu trudno się wychylać ze skorupki i choć wzroczył na nią jednym czółkiem ze ślimaczym uśmiechem, to wciąż jednak ich znajomość pozostawała na płaszczyźnie koleżeńskiej uprzejmości. W końcu mieli wspólnego wroga, a to czasem liczy się bardziej niż sympatie i antypatie. Zaraz uśmiechnął się szatańsko, bo i w jego głowie kieszonkowe bagno miało być spektakularnym gównem, w związku z czym cieszyła go ekspresyjna kreatywność gryfonki, kiwał więc zachęcająco głową, jakby mógł ją tym skusić do jeszcze bardziej abstrakcyjnych i szalonych wizji transmutowania takowego, w prawdziwie koszmarne dzieło zniszczenia. Słuchał jej krótkiego wykładu o sekretach transmutacji, ale powszechną wiedzą było, że ze wszystkich przedmiotów, z transmutacją Bazylowi szło najgorzej i najzwyklejsze aqua mutatio szło mu tragicznie. Mógł więc jedynie podziwiać jej obeznanie i umiejętność dopasowania odpowiednich zaklęć i zamiarów do jego prostackiej, ale jakże zapalczywej zemsty. - Nie będę się wymądrzał, skoro nic nie wiem. - dodał jedynie, żeby nie było, że jej nie słuchał, ale zaklęcie Proteusza kojarzyło mu się z Prometeuszem i to wszystko, a nie chciał się wygłupić, więc nie dodał tej uwagi. Wziął z półki w rękę łajnobombe i drugą, podobną, ale w kolorze zielonym, po czym zważył obie z namysłem, jakby po wadze mógł określić ich niszczycielską moc. - Tak, to brzmi jak plan. Będą się mnożyć jak pojebane, a Ty w zacisznym i bezpiecznym miejscu transmutujesz je w prawdziwie jebiące toksycznym oparem bagno śmierci. - mówił to tak oczywistym tonem, jakby tworzenie przestrzeni tortur było jego codziennością pokroju jedzenia śniadanka.- Myślisz, że dasz radę zrobić z łajnobomby niszczycielską bombe zniszczenia? - zamyślił się- Też żeby się mnożyły, ale żeby jebały tak, że ludzie tracą przytomność? - spojrzał na Marlę z pełnym skupieniem- Najlepiej tak z opóźnionym zapłonem, żebyśmy zdążyli uciec... - zamyślił się poważnie. Kwestia anonimowości była istotna, niestety niekoniecznie było go stać na zakup wielosokowego. - Myślałem o eliksirze postarzającym, ale jak chcesz mi transmutować pysk, to też może przeżyje. - uśmiechnął się, rozbawiony wizją transfigurowanej w słoniowy ryj twarzy- Wszystko ogarnę. - uspokoił ją- W razie przypału i tak biorę wszystko na siebie. Co może się najgorszego stać. - powiedział tonem tak lekkim, jakby nawet wizja śmierci od klątwy nie stanowiła dla niego jakiegoś wybujałego problemu. Zdecydował, że bierze dwie łajnobomby, te zwykłą i te kolorową. Marla je jakoś fiki miki zaczaruje i będą sie mnożyć i mnożyć. Przeniósł na nią spojrzenie i zmarszczył brwi, początkowo nie rozumiejąc o co chodzi. W życiu tak rzadko ktoś mu za cokolwiek dziękował, że przez chwilę nie rozumiał angielskiego. Uśmiechnął się słabo. - Dzięki, że mi pomagasz. - odparł- Nawet jeśli to plan durny i małostkowy. - uniósł brwi. Zasranie hotelu w końcu nie było najbardziej wyszukaną zemstą. A jednak cieszyło jak takowa.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Radośnie wymieniała kolejne inkantacje, które mogłaby zastosować, aby ulepszyć kieszonkowe bagno, cierpliwie tłumacząc krok po kroku Bazylowi co i jak. Cieszyło ją to, że widziała na jego buzi ekscytację i próbę faktycznego zrozumienia skomplikowanych zasad transmutacji, bo przecież przy okazji mogła go zarazić fascynacją do dziedziny, która jak widać, była tak przydatna i uniwersalna. – Widzisz ile się przez to nauczysz? – spytała z uśmiechem, poklepując go lekko po ramieniu. – Jeszcze z dwie zemsty ze mną zaplanujesz i będziesz mistrzem transmy! Zastanowiła się nad jego pytaniem, mrużąc oczy ze skupienia. – Z łajnobombami jest taki problem, że wybuchają jak się od czegoś odbiją. Nie mają żadnego licznika, żeby móc je podłożyć, a potem cierpliwie poczekać parę minut. Mogłabym je zrobić na podobnej zasadzie jak kieszonkowe bagna, ale to też bym musiała przetestować wcześniej. Spoko, ogarniemy to. Na kiedy planujesz akcję? Żebym wiedziała ile mam czasu na testy – westchnęła, trochę niezadowolona, że nie wymyśliła nic kreatywniejszego, jednak ograniczona była specyficznym działaniem bomb. Zaśmiała się, gdy wspomniał o transmutowaniu twarzy. – Nie ma chyba zaklęć pozwalających modyfikować w dowolny sposób mordę. Mogę ci przefarbować włosy albo zmienić je w macki ośmiornicy, ale to chyba nienajlepszy pomysł, gdy chcesz nie rzucać się w oczy. Ale już zaklęcie kameleona powinno się nadać! Po prostu wtopisz się w tło i tylko uważny obserwator będzie w stanie cię zauważyć – rzuciła całkiem bystrym pomysłem, który mogła zrealizować bez większego problemu. – No ewentualnie czapka niewidka? – zerknęła na półkę, wypatrując na niej ewentualnych przedmiotów, które mogłyby się nadać. Przeskakiwała wzrokiem od przeróżnych piór głupców, wrzeszczących kalendarzy aż po transmutacyjne psikusy, ale nic z oferowanych rzeczy nie było odpowiednie do tej misji. – Właśnie chodzi o to, żebyś nie musiał brać na siebie żadnych konsekwencji. Po co se robić przypał? Zwłaszcza, że to nie jest obrzucenie gównem szkolnego korytarza, żeby wkurwić woźnego, a rozpierdolenie hotelu typa, który, cóż, nie ma żadnych granic – zmartwiła się. Mogłaby mu wymienić wiele czarnych scenariuszy, których prawdopodobieństwo spełnienia wcale nie było takie niskie jak mu się wydawało. – Jeszcze się nie nauczyłeś, że to właśnie te durne plany przynoszą w życiu najwięcej radości i satysfakcji? – uniosła brew zdziwiona, bo z doświadczenia wiedziała, że to właśnie najgłupsze myśli generowały najlepsze wspomnienia. – Zresztą on się taki tylko wydaje, odjebiemy mu taki gówniany bal, że będzie miał PTSD idąc do kibla – wyszczerzyła się do swojego partnera w zbrodni.
______________________
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Uniósł obie ręce ze sceptyczną miną, unosząc brwi. - Hola, hola... - aż tak by nie wybiegał radośnie z założeniami w przyszłość. Bazyl i transmutacja to jednak olej i woda, substancje niełączące się. Jeśli musiał, to stawiał się na zajęciach, ale kiedy nie musiał, to nawet nie próbował się podejmować prób transmutowania czegokolwiek. Nawet jajek w jajecznice na patelni. Oglądał różne pozostałe drobiazgi, jedne bardziej inne mniej złośliwe. Pajacyki bez wyłącznika, tutki z konfetti, bomby z brokatem, trzewiki tańczące na opak. Szczerze to by mu się nawet w głowie nie pomieściły te wszystkie psikusy, co jedynie smuciło go tym, że nigdy w życiu nie podjął się tego wyzwania, jakim jest ich wykręcanie. Był mściwy, och jak bardzo, ale kiedy dokonywał zemsty, była ona zazwyczaj zimna i długotrwała. To pierwszy raz, kiedy tak zwariował i rzucał się z motyką na słońce. Czy żałował? Wcale. - Tak bym powiedział, że przed świętami byłoby okej. Najlepiej w środę, wtedy zmieniają się ludzie z obsługi hotelu, więc to nie będzie podejrzane, że zobaczą jak się kręcę po dziwnych miejscach. Może zwiedzam, jako że jestem tu pierwszy raz, kumasz? - -wymyślił - Nie chcę, żebyś się nad tym jakoś męczyła specjalnie. Od biedy wstrzelę je leviosą przez okna, to też jest do zrobienia. Planuje rekonesans budynku tak czy inaczej. Wejścia, wyjścia, okna do pokojów, okna do strefy relaksu i takie tam. Wszystko będzie ogarnięte. - kiwnął głową i podniósł z półki kowbojski kapelusz. Kiedy tylko założył go na głowę, natychmiast zakrzyknął na załe gardło YEEEE-HAAAW! I natychmiast zdjął go z głowy. - Dobry Merlinie... - wzdrygnął się, odwracając wzrok od kapelusza- A szkoda, są tacy, którym bym transmutował gęby w dupy... - westchnął bardziej do siebie niż do niej, no ale skoro już tu tak sobie swojsko dzielą się wrażeniami i przemyśleniami, to też specjalnie nie szeptał- Coś ogarnę, nie przejmuj się tym. I tak już zwalam Ci na głowę poważną część całego przedsięwzięcia... - zmarszczył brwi machając ręką. Zaraz jednak spojrzał na nią, z równie wielką powagą, co skupieniem. Jasne, miała rację, że chodziło o to, by nie dać się złapać. W razie jednak czego, był psychicznie przygotowany na konsekwencje. Cmoknął z niesmakiem, krzywiąc się na wspomnienie Moralesa. Nie był pewien, czy w swoim krótkim życiu gardził kimś równie mocno, co nim. Nie zdążył jednak całkiem utonąć w tych myślach, bo w zasadzie słowa O'Donnell wyrwały go z tego z sukcesem. Zaśmiał się nawet lekko i pokiwał głową, bo miała świętą rację. Durne i niebezpieczne plany były zawsze najciekawsze, a choć to stało na przekór jego ślizgońskiej, analitycznej i przebiegłej naturze, ton jednak lubił czasem rzucić się jak głupi w wir akcji. Pokiwał gorliwie głową i narysował pętlę na piersi, dając tym samym znak, że to pakt i jest zawiązany. - I słowo się rzekło, więc tak będzie. - spojrzał na nią z błyskiem w oku- To co, wybrałaś? Kupujemy i zwijka?
+
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
– Nie holuj mi tu – od razu mu przerwała, nawet nie biorąc pod uwagę, że może być inaczej. Basil jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego jaką siłę rażenia miało jej zaangażowanie i pasja, a jeśli miała okazję choć trochę zachęcić kogoś do zagłębiania jej ulubionej dziedziny, nie zamierzała odpuszczać. – Jak mówię, że będziesz to będziesz, po co zaczynasz dyskusję, która z góry jest przegrana? – sprzedała mu kuksańca, już w głowie myśląc jakby tu przemycić kolejne ciekawostki i korzyści jakie oferowała królowa magii czyt. transmutacja. Uśmiechnęła się złowieszczo, słysząc o tak pięknie dobranym terminie. – Najs, czyli niedługo środa dzień gówna – zaśmiała się, oczywiście wykorzystując ze swojego arsenału prostackich żartów nawiązanie do jednego z najbardziej prymitywnych. – Ależ mu prezent pod choinkę sprawimy, mam nadzieję, że do wigilii łajna spod paznokci nie wydłubie. Oczywiście mam na myśli wigilię 2024 roku – stwierdziła, optymistycznie wierząc aż nad wyraz w swoje transmutatorskie umiejętności, po czym zaśmiała się na widok Bazyla we wrzeszczącym kowbojskim kapeluszu. – Do twarzy ci! Gdybyś był tak przygotowany na jakieś zajęcia jak na tę misję to aż bym ci za to dodatkowe punkty dała. Mogę w ogóle jako zwykły prefekt jakoś kogoś nagradzać? – zmarszczyła brwi, nie do końca pewna czy zakres jej kompetencji sięgał aż tak daleko. – A jebać, miliard punktów dla Slytherinu, brawo! – krzyknęła na cały lokal i klasnęła w dłonie, nie przejmując się konwenansami ani tym, że zwróciła na nich uwagę wszystkich klientów i sprzedawcy. – Pewnie waszą klepsydrę już wyjebało w kosmos od nadmiaru kryształów – z rozbawieniem przesunęła na półce jakąś podejrzaną popielniczkę, od razu cofając palce, gdy te przez chwilę zmieniły się w smukłe papieroski. Dziarsko pokiwała głową. – Tak, mamy wszystko omówione i wybrane. Biorę co trzeba, płacę i nawet nie próbuj protestować. Chociaż tak mogę się przysłużyć i odwdzięczyć za tę wspaniałą rozrywkę! Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak dawno nie angażowałam się w tak wybitne plany. Błagam, powiedz w ogóle, że masz aparat, żeby mi to zrelacjonować potem. Same opowieści mi nie wystarczą… – trajkotała, w międzyczasie płacąc za łajnobombę i wyszli z lokalu, dalej analizując mocne i słabe strony ich szatańskiego, ale jakże szlachetnego przedsięwzięcia.
Kontynuacja wątku Eva Castel + Maximilian Felix Solberg
Znikąd właściwie pojawiła się filigranowa blondynka, wpychając przed Maxa i odpychając go brutalnie. Nim ekspedientka zdołała cokolwiek powiedzieć, wystawiła wypielęgnowany palec przed jej twarz w uciszającym geście, wydając z siebie nieznoszące sprzeciwu "ĆŚ!". Podparła się potem pod boki, wpatrując w Solberga morderczym wzrokiem i unosząc brwi coraz wyżej i wyżej, w oczekiwaniu najwyraźniej na to, że ten ją rozpozna. Nie widząc jednak zrozumienia na jego twarzy prychnęła i... sprzedała mu siarczysty policzek. - Solberg Ty oszuście kutasiarzu ty zaśmierdła kupo gnijących plumpek! - wydarła się tak, że połowa klientów w okolicy obejrzała się na nich. Druga połowa ich zignorowała, bo to w końcu sklep Zonka, tu co chwila ktoś drze morde.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gawędził sobie miło z ekspedientką, próbując dokonać zakupów, bo jakby nie patrzeć, taki był cel jego dzisiejszej wizyty w tym przybytku, gdy nagle wszystko uległo drastycznej zmianie, a on oberwał w twarz zaraz po tym, jak oberwał kilkoma niezbyt przyjemnymi epitetami. -Tak, to ja, a co? - Wyszczerzył się, rozmasowując czerwony od dłoni dziewczyny policzek. Nie kojarzył jej specjalnie, więc był pewien, że pewnie coś usłyszała, albo kiedyś przypadkiem oberwała jakimś jego żartem na korytarzu, a może któraś jej koleżanka, była jedną z byłych niedoszłych Maxa.... Opcji kilka było i Solberg nawet nie próbował udawać, że nie należy mu się takie traktowanie. Z jakiegoś powodu kobiety zdecydowanie zbyt rzadko uświadamiały mu jego wady w tak bezpośredni sposób, co nawet zrobiło na nim wrażenie i był praktycznie gotów postawić sobie za wyzwanie, ułaskawienie tego ognistego temperamentu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fuknęła ze złością. - A sro! - zamachnęła się jeszcze raz, ale poprzednio mogła wykorzystać moment zaskoczenia, teraz Solberg był szybszy, uchylając się przed ciosem- Jesteś najgorszym. - tycnęła go palcem w klatę - Najokropniejszym. - i znów - Przebrzydłym. Głupim. Dupkiem! - natycała się tak, że rozbolał ją palec, a że już nie sięgnęła w twarz, to kopnęła go w piszczel- Jeszcze udajesz, że mnie nie pamiętasz?! - potrząsnęła złotymi włosami, czerwieniąc się na twarzy ze złości. - Chciałam Cie poinformować, Panie amancie, że jak sie komuś mówi, że się odezwie, to dżentelmeni słowa dotrzymują! - wykrzyknęła, wymachując rękoma- Moja siostra, Denise, płakała przez tydzień! Mógłbyś chociaż odpisać jej na wizzengerze, żeby spierdalała! - darła się dalej- Wiesz ile ja się musiałam nasłuchać o Twoich superlatywach?! A POTEM O WADACH?! Rzygam Tobą! - gorączkowała się, w końcu znajdując obiekt by dać upust swojej siostrzanej frustracji.
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
O mało co nie zaśmiał się jej w twarz, słysząc tę piękną odzywkę, ale na szczęście rozproszyła go konieczność szybkiego uniku, który o dziwo naprawdę mu wyszedł i nie oberwał po raz kolejny prosto w swoje ryło. Nie wiedział, naprawdę nie wiedział, dlaczego ta kobieta jest tak na niego zła, ale coś czuł, że niedługo sama mu powie. -Yhmm.... Janice? - Postanowił zaryzykować, bo te piękne blond włosy coś mu mówiły, ale chyba nie do końca wszystko. A na pewno nie to, co dziewczyna chciałaby usłyszeć, bo naprawdę i szczerze jej nie pamiętał. Rozmasowywał sobie obolały od dźgania mostek, gdy ta postanowiła szerzej nakreślić mu kontekst. -Taaa, zajęty byłem. Nie wiem czy słyszałaś, ale pół roku miałem amnezję, to nie pomaga w utrzymywaniu kontaktów. - Zagrał kartą współczucia, gorączkowo myśląc, która z jego podbojów miała na imię Denise. Nie jedną zostawił bez słowa, gdy uznał, że gra nie jest warta świeczki, albo znalazł sobie inny cel. Nie mówiąc już o tym, że od jakiegoś prawie roku był w związku, więc raczej nie gustował w romansach. Choć może gustował, ale po prostu się do nich nie uciekał. -Mówiła o moich zaletach? Dużo ich było? - Nie wiedział czemu, postanowił grać w tę grę i przyjąć postawę dupka, za jakiego go miała. Możliwe, że była to świadomość widowni, jaka się tu zebrała, a może po prostu potrzebował chorej odskoczni od codzienności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Prychnęła jeszcze głośniej na tę Janice, omal nie smarkając na niego. - A w dupie mam Twoją amnezje. Strasznie czerstwa wymówka, idealna dla takiego czerstwego czerepa jak Ty! - tupnęła ze złością. Kiedy się już zaczął dopytywać o swoje zalety, wymieniane przez jej siostrę, aż wytrzeszczyła oczy w zdumieniu, bo odjęło jej z wrażenia mowę. Oto taktyka zadziałała, tak dołożyć do pieca, że aż przekręci się licznik. - A żeby sie psidwak w dupę wyruchał! - walnęła go mocno obiema dłońmi w pierś, chcąc zepchnąć z drogi, bo był stanowczo za duży, żeby mogła go przewrócić i odeszła zamaszystym krokiem, pozostawiając go bez dalszych odpowiedzi. Wiele pytających min widniało również na twarzach tych kilku klientów, przysłuchujących się nastoletniej dramie, dziejącej tuż przed ich oczami. Nie trzeba nawet włączać MagiTV!
| Atlas
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mógł być nazywany sukinsynem, kutasiarzem, lowelasem, czy co tam jeszcze ta blondi mu wyrzuciła, ale czerstwy to zdecydowanie nie był. Nic więc dziwnego, że prawie się na to oburzył, przewracając aż oczami i zakładając dłonie na piersi, patrząc na nią z góry. -Grozisz, czy obiecujesz? - Ruszył sugestywnie brwiami na ostatnie słowa dziewczyny, cofając się o krok pod wpływem jej pchnięcia. Jakby nie było włożyła w to trochę siły i zmieniła jego środek ciężkości. Spojrzał jeszcze za oddalająca się figurą, która - tak, musiał to przyznać - była naprawdę niezła, po czym westchnął i ruszył do drzwi sklepu, nie bacząc na zaciekawione spojrzenia. Nie pierwszy i nie ostatni raz był gwiazdą lokalnej afery i tak samo jako zwykle, nie miał zamiaru tłumaczyć się nikomu, kto nie należał do grona jego najbliższych.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Westchnęła, przekręcając tabliczkę z “zamknięte” na “otwarte”. Yay, zapowiada sie kolejny piątek pełen wrażeń. Była niemal pewna, że popołudniu zwali się tutaj cała gromadka dzieciaków. Jeszcze dwa miesiące temu aż tak by na to nie narzekała. W sumie lubiła swoją pracę, sama nie była przecież święta i takie klimaty jej odpowiadały. Przecież Melody nieustannie padał ofiarą jej niewybrednych żartów. Co nie zmienia faktu, że za ladą u Zonka przesiedziała już całe wakacje. Ile można polerować gabloty, odkurzać asortyment i pomagać średnio rozgarniętym trzecioklasistom przeliczać knuty, za które kupowali swoje pierwsze łajnobomby. Męczyło ją to, trochę żałowała, że nie zdecydowała się na ambitniejszą pracę. Ale musiała być realistką, w końcu dopadły ją długo wymarzone studia. Snuła się po sklepie, doglądając towaru. Był poranek, a hogwarckie wycieczki do Hogsmeade zaczynały się dopiero po piętnastej, toteż nie spodziewała się tu nikogo o tej porze. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy kilka minut po ósmej usłyszała dzwonek oznajmiający przybycie pierwszego klienta.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przed swoim wyskoczeniem do Venetii z Maxem musiała jakoś zabić czas, nie chciała już w drugim tygodniu szkoły wciągać go w wagary, bo zachciało jej się wycieczki, więc nie namawiała go na wcześniejsze opuszczenie murów. Przecież mogła poczekać, zresztą sama miała swoje treningi, więc to nie tak, że umierała z nudów. Po prostu najchętniej już bawiłaby się na ulicach słonecznej Venetii, a zamiast tego spacerowała sobie po ulicach Hogsmeade między porannymi zajęciami z baletu i gimnastyki, a faktycznymi ćwiczeniami na lodzie. Z drugiej strony może dobrze, że tak wyszło? Rozanow ostatni raz zgodził jej się przesunąć na inny termin trening… Pół roku temu i była pewna, że nie planował po raz kolejny zrobić czegoś aż tak „niegodnego”. Tak więc korzystając z przerwy kupiła sobie podwójne smocze espresso, a jakże – zrobione przez Carly i ruszyła dalej, pilnując czasu, żeby we właściwym momencie wrócić nad jezioro. Nie chciała wkurzać rosyjskiego niedźwiedzia. Miała jeszcze trochę minut w zapasie, a co ważniejsze, zobaczyła bardzo dobrze jej znaną, rudą czuprynę. Wyszczerzyła się przeszczęśliwa! Verka! Starsza, zajebista kuzynka, która w jej oczach była jedną z najfajniejszych osób na tym świecie, może i to dziecinne z jej strony i nieprzystające na osiągnięty wiek pełnoletności, ale nie potrafiła patrzeć na nią i myśleć o czymś innym niż „so cool”. Chyba już na zawsze miało jej to zostać. - Verka! – wykrzyknęła wesoło, wpadając do sklepu jak zawsze jak burza, z promiennym, firmowym SeaverSmile i energią, która wystarczyłaby korpopracownikom ministerstwa na następne trzy kwartały. – Nie masz zajęć rano?
- Harmony, cześć - przywitała się, spoglądając na kuzynkę. Zapytanie się jej co tutaj robi było zupełnie bez sensu, bo jak cała szkoła Veronica wiedziała o feralnej historii z dumbaderem, a raczej jego urojeniem. Ta opowieść była według niej niezwykle zabawna, tym bardziej, że Remka wykazała się elementarną głupotą i brakiem odpowiedzialności, ale w jej ocenie kara jaka na nią spłynęła zbyt dotkliwa. Nie powiedziała jednak o tym Gryfonce, żeby jeszcze nie pomyślała, że ją wspiera, kocha i akceptuje. Czy coś. - No tak się składa, że nie. Dzisiaj miotły, a to kompletnie nie dla mnie - Vera zdusiła w sobie przemożną chęć, by nie wywrócić oczami na jej widok. Uśmiechnęła się do niej niemrawo i stanęła za sklepową ladą. Wróciła zza niej z wielkim pudłem cukrowych piórek. Mogłaby je rozpakować za pomocą magii, ale po co. W taki sposób miała przynajmniej czym zająć ręce podczas rozmowy z pierwszą “klientką”, która jak wiele osób przetaczających się przez sklep zapewne nic nie kupi. Z Harmony było dziwnie. To nie tak, że jej nie lubiła jej na amen. Przecież były do siebie takie podobne. Ekspresyjne, niepokorne i głośne. Nieustannie zwracające na siebie uwagę, z deczka nieroztropne. Ciekawe świata, sięgające po marzenia bez wahania… Nie sposób powiedzieć dlaczego Veronica nie była do końca w stanie znaleźć z nią wspólnego języka, pomimo tego, jak niewiele je dzieliło. Nie potrafiła odpowiednio ubrać tego w słowa, ale zbyt wiele czasu w jej towarzystwie było po prostu męczące. Nie rozumiała, jak można być w i e c z n i e tak radosnym. Za mało było w Gryfonce tej wredoty, która sprawiałaby, że jest ciekawie. - Jak tam życie w zawiasach. Chyba za niedługo wracasz na lekcje, co? - zapytała, stawiając słodycze na sklepowej półce. Od kiedy zaczął się nowy rok szkolny cukrowe pióra schodziły jak świeże bułeczki. Praktycznie każdego ranka ktoś musiał je uzupełniać.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony była zazwyczaj naprawdę bystrą dziewczyną, jeżeli chodziło o emocje, potrafiła je u innych wyczytać i ocenić, ot tak, ze zwykłej empatii i wyczulenia na ludzi, czego akurat najbardziej mogli potrzebować. Jej inteligencja emocjonalna nie tyczyła się jednak członków rodziny. Oczywiście, zawsze służyła im radą i emanowała do nich takim ciepłem, że można by ją uznać za jeden z powodów topnienia lodowców, po prostu z uczuciami nie do końca pozytywnymi, kierowanymi do niej miała pewne problemy. Dokładniej mówiąc – problem ich nierozczytywania. Bo kiedy patrzyła na Verkę nie widziała lekkiej niechęci, zmęczenia czy może i nawet zdrowej dawki złośliwości, a tą zajebistą, starszą kuzynkę, która zawsze miała swoje zdanie, niczego się nie bała, a w dodatku grała muzykę! Jeżeli ktoś zasługiwał na to stereotypowe, jedynie pozytywne określenie cool to była to właśnie Verka. Jak więc było jej się dziwić, że mordka cieszyła jej się na sam jej widok i pewnie, gdyby miała ogon, merdałaby nim z prędkością helikoptera. - No nie mów?! Miotły?! – zarzuciła rękami pod sufit i opuściła je z rezygnacją, kochała quidditcha! I słyszała tyle dzikich historii o jego treningach z początku roku! Ależ by wskoczyła na miotłę! – Robiłabym komuś prace z HMu przez rok, jeżeli zamieniłby się ze mną na miejsca, żebym mogła się trochę z nimi pogonić… – skrzywiła się, krzyżując ręce na piersi. Zawieszenie nie było takie złe, przez większość czasu było nawet przydatne! Po prostu gdy świat przypominał jej jak fajnie mogło być w szkole, trochę ją to uwierało w serduszko. Jednak, jak to ona, nie potrafiła długo utrzymać kwaśnej minki, która zresztą i też była bardziej teatralną demonstracją niż faktycznym, kiepskim humorem. Uśmiechnęła się szeroko, bez większego powodu i przyglądała temu, co robiła Verka. - Każdemu bym poleciła raz na jakiś czas – odparła ze śmiechem. – Dużo czasu, trener nie krzyczy, no i mogę się wyspać. Wracam od poniedziałku, chętnie powtórzę jak mi się lekcje znudzą – zażartowała wesoło, szczerząc się przy tym jak głupia, jakby właśnie opowiedziała najlepszy dowcip. - Nowa dostawa? – spytała, kiwając głową na towar, którym zajmowała się dziewczyna.
Spojrzała na nią z mieszanką rozbawienia i zdegustowania. Z jednej strony szczerze podziwiała przecież to, co zrobiła. Trzeba mieć jaja żeby początek siódmej klasy zacząć z takim przytupem. Poukładana, wiecznie chodząca na treningi Remka w głowie Veronici była kujonem i konformistą. Ulegała sugestiom systemu, zgłaszając się do odpowiedzi na każdej lekcji szybciej niż zrobiłaby to Hermiona Granger. A jednak była w niej ta ikra, ta niepohamowana chęć robienia psot. I za to Verka ją jednak trochę szanowała. W ocenie Krukonki ta głupotka była tak seaverowa, że bardziej się nie dała. Chciała przygody to miała, a za śmiałe marzenia dostała szlaban u Pattola. Westchnęła na myśl o tym, jakie to niesprawiedliwe, że ograniczają ich sztywno ustalone zasady. Trochę było jej szkoda. Ale szybko przestało tak być, gdy zauważyła, że ta chętnie za lekcję miotełek oddałaby innym swój cenny czas. - Z tego, co mi wiadomo to nie masz zakazu latania, promyczku. Może pomiędzy jednym treningiem a drugim weź się przeleć wokół naszej rezydencji. Szlaban czy zawiasy, formę trzeba trzymać - mruknęła, w dalszym ciągu układając towar na półkach. Skrzywiła się na myśl o quidditchu, bo ten sport nieodłącznie kojarzył się jej z Baxterem. - Solo nikt cię nie będzie ograniczał. Przemyśl to sobie. Odstawiła puste pudło na ziemię i sięgnęła po następne. Uśmiechnęła się, słysząc, że ta poleca jej zawieszenie. W sumie kusząca propozycja…. - Widzę, że już nie kibicujesz Gryfom w wyścigu po Puchar Domów - zauważyła kąśliwe, owy mając za dziecinadę. W Hogwarcie mieli zdobywać wiedzę i doświadczenie a nie słoneczka i chmurki jak jakieś dzieci w przedszkolu. - Ano nowa. Sam cukier - skrzywiła się, zerkając na Remy. W sumie ona też była słodka, może nawet trochę za bardzo. Wybrała różowe piórko i podała jej do ręki. - Masz, na mój koszt. Może przyda się w poniedziałek na wejściówkę Morrisa, bo z tego co słyszałam od początku roku się nie oszczędza. - Uśmiechnęła się nieznacznie i pomyślała przekornie, że jeśli tylko ją złapie z gadżetem od Zonka niechybnie ją wyśmieje. Nie żeby tego właśnie jej życzyła. Ale cukrowe piórka kojarzyły jej się z dziećmi, które nie potrafią wytrzymać goryczy dorosłości. - Jak idzie przygotowanie do sezonu? - spytała, otwierając już nożyczkami kolejne pudło. W sumie sezon łyżwiarski nigdy się u Remy nie kończył, ale z tego co mgliście kojarzyła o tym sporcie, zima była znacznie ważniejsza niż lato.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
To prawda, że Harmony była aktywną uczennicą, ale była też aktywną buntowniczką. Choć nazwanie jej tak też nie było do końca oddające rzeczywistość. Była po prostu Seaverową kulką energii, szukającą przygód wszędzie, nawet tam, gdzie ich nie było i oddająca się zabawie jak leciało. Robiła najzwyczajniej w świecie to, na co miała ochotę i co sprawiało jej radość, będąc niekwestionowanie i bezkompromisyjnie sobą, tak więc czy to była aktywność na lekcji swojego ulubionego przedmiotu, czy próba wjazdu do Hogwartu na wielbłądzie, podchodziła do tego z takim samym zapałem. - Masz rację! – wyćwierkała wesoło, w momencie podskakując w miejscu jak na małą piłeczkę radości przystało. – Mogę przy okazji pościgać się z psami! Ciekawe kto pierwszy padnie – zaśmiała się i zaraz prychnęła jeszcze mocniej, bo patrząc z dziecięcym entuzjazmem na Verkę, przypomniała sobie Milo jak uciekał przed Annubilisami. Była to dość jednostronne starcie i chyba nie trzeba dodawać, że wygrała większa liczba nóg. – O Merlinie szlaban… – aż się wzdrygnęła dla żartu. – Już się boję, co tam Patol wymyśli – i jej żartobliwy ton wcale nie wskazywał na to, żeby się bała. Miała tylko nadzieję, że nie zawierał w sobie za dużo czyszczenia podłogi szczoteczką do zębów. – Ależ pamiętam! – oznajmiła, unosząc głowę wysoko, z dumą i szczerząc się jak debil. Szybko przegrzebała torbę, żeby pokazać kuzynce bocentaura w butelce. – Dzisiaj na przykład robię sobie mały wypad prosto do Venetii, trzeba korzystać z wolności, no nie?! – zaśmiała się entuzjastycznie. Aż się zapowietrzyła, zdecydowanie komediowo, nie na serio, jak usłyszała takie zarzuty. - Nie ma szans! – zapewniła równie głośno co wyraźnie. – To tylko… Trudny start, zobaczysz, pod koniec roku znów zdobędziemy puchar! Nie ma, że nie ma! Obronimy tytuł! – w jaki sposób, jak z tego co słyszała byli mocni do tyłu? Nie wiedziała, ale dla chcącego nic trudnego, a ona tak chciała wygrać, że była pewna, że wszystko było możliwe. Zaraz za to świecącymi oczami spojrzała się a różowe, cukrowe pióro. - O rany?! Serio?! – przyjęła je z promiennym uśmiechem. Co prawda nie zamierzała go jeść, bo cóż, cukier = kalorie, ale był to prezent od Verki, więc był czymś cennym i godnym docenienia. Nawet jeżeli w ogóle nie załapała, że tym samym gestem nazwała ją dzieckiem. – Macie jakieś ulotki na nowe produkty? Może rozdam znajomym! O! I mogę też dać Terry’emu, żeby rozniósł po młodszych rocznikach! Samej wejściówki nie skomentowała, tylko zanotowała sobie w głowie, że powinna się przygotować. Dobrze wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniały, a Morris pracował z zapałem na miano drugiego Patola. Chyba nie chciałaby go widzieć w innej, przyjaźniejszej formie, wieczna opryskliwość była dobrym motywatorem, żeby tym bardziej się postarać i cisnąć ten przedmiot. - Ostro! – skomentowała krótko i z widoczną satysfakcją, że tak właśnie było. Jeżeli coś kochała, sama chciała na to pracować pięć razy ciężej niż wymagała norma. Chciała wychodzić poza nią, osiągać więcej, niż zakładały standardy z zaangażowaniem i fokusem na sukcesie. Łyżwiarstwo uwielbiała samą sobą i była absolutnie dumna z tego, ile uwagi i pracy mu poświęcała. – Rozanow chodzący diabeł, ale to dobrze, to znaczy, że ma duże oczekiwania i plany – ucieszyła się tym bardziej, mogąc to powiedzieć. – Właśnie jestem po balecie przed łyżwami, taka mała przerwa dla odetchnięcia. A jak u ciebie? Zapowiada się spokojny koniec roku czy zupełnie inaczej?
- Oczywiście, że tak. Ja ją zawsze mam - zaśmiała się, spoglądając na dziewczynę. Ale żeby być fair wobec biednych piesków dodała jeszcze. - Ale hola hola, jak z nimi to proszę bez miotełki. Wiem, że lubią hasać ale przy tobie wyplułyby płuca. Vera kochała zwierzęta, może nawet bardziej niż ludzi. One przynajmniej wiernie słuchały i nie zdradzały nikomu tajemnic, które szeptała im do ucha w chwilach słabości. - Nie martw się, cokolwiek to nie będzie i tak jakoś to wytrzymasz. Pattol ma wiele wad i niemało zalet, a kreatywność nie jest jedną z nich. Obstawiam, że każe wam czyścić puchary w Gablocie Pamięci czy coś. Upierdliwe, ale do przeżycia. Przynajmniej nie będziesz musiała użerać się z klientami jak ja. - Pozwoliła sobie na żart, obśmiewając swoje własne zajęcie. Kochała psikusy, ale ludzie (a już szczególnie dzieci) strasznie dawali jej w kość. Przynajmniej mogła cieszyć się z tego, że pracując u Zonka miała zniżkę na cały asortyment, przez co regularnie była w stanie wysyłać pocztą łajnobomby zarówno Melody, jak i Timowi. Westchnęła, słysząc o Venetii. No nie, to niesprawiedliwe! Nie dość, że ominęły ją cudowne wakacje to jeszcze Remy ma być tam DZISIAJ? Żenada. Prychnęła, ale uśmiech nie zszedł z jej twarzy. Spojrzała jakoś dziwnie na Harmony, nieudolnie próbując ukryć zazdrość. - Przywieź mi coś ładnego. Choćby kamyk - rzuciła, odkładając kolejne piórka na półkę, z zadowoleniem zauważając, że to już ostatnia partia. Tęskniła za Włochami jak mało kto, ale doskonale rozumiała, że jej życie, znajomi i obowiązku są przecież tu. - Korzystaj z wolności póki możesz, bo dorosłość to gówno. Rozśmieszyło ją to, jak bardzo Remy się zapowietrzyła. Oj, to takie słodkie, że ona traktuje tę sprawę tak poważnie. - Jasne, jasne. Wmawiaj sobie co tam tylko chcesz - pokazała jej język i stanęła za ladą. Wyjęła spod niej kolejne pudło, tym razem drunostójek i zaczęła żmudny proces przyczepiania cen. Dzieliły się na trzy typy, toteż miały różne ceny, ale jej wprawne i doświadczone oko w mig rozpoznawało już która jest która. To z jakim promiennym uśmiechem przyjęła taką drobnostkę poprawiło jej humor. Zdziwiła się, słysząc jej pytanie, ale na chwilę rzeczywiście przerwała wykonywaną czynność i otworzyła szufladę pod kasą. Wyjęła z niej niemały plik ulotek reklamujących Zonka i podała z wdzięcznością niesfornej kuzynce. - No będę wdzięczna. Nie ma lepszej formy promocji niż poczta pantoflowa. A przecież ja mam premię od sprzedaży, także daj im znać, żeby wpadali głownie gdy jestem za ladą. - Zaśmiała się promiennie, po czym wróciła do naklejania metek. Gdy temat zszedł na treningu spojrzała na nią przelotnie. Szanowała jej miłość do swojej pasji równie mocno co kochała swoje. - A do czego teraz tańczysz? - zapytała z ciekawością, zakładając kosmyk włosów za ucho. Balet i perkusję łaczyło nieodmiennie jedno - muzyka. Muzyka, która łagodziła wszelkie obyczaje i pozwalała Verce patrzeć na nią z taką dziwną łagodnością. - U mnie? W porządku. Mam już dość pracy, ale miło jest mieć w końcu jakieś swoje pieniądze. Ale mieszkanie w zamku to dla mnie już katorga. Zastanawiam się, czy sobie czegoś nie wynająć.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Musiała tutaj przyznać Verce rację, Patol był mistrzem złośliwości i uprzykrzania innym życia, ale jakąś wyjątkowo kreatywność się go nie tyczyła. Owszem, nie wątpiła w to że jakby regulamin nie zabraniał, miałby BARDZO wiele i różnokolorowych pomysłów na karanie uczniów, skoro jednak zmienianie w gumochłona było poza zasięgiem jego możliwości, raczej nie uciekał się do wielkich fajerwerków. Plus czy mogło być coś gorszego niż sprzątanie łajnobomby rękami bez magii? No właśnie, chyba faktycznie nie miała się czym szczególnie przejmować. Odbębni swoje i tyle. - Chyba masz rację, nie widzę go jako wielkiego złola, masterminda zła i zniszczenia! - śmiała się, dla wygłupów robiąc "przerażające" miny, jakby właśnie opowiadała horrorowe historie. - Lepiej dla nas! - podsumowała to "wielkie" przedstawienie ćwierkająco, a zaraz brew jej się uniosła w zaciekawieniu. - Klientami? Czyżby nowe roszczeniowe historie? Dramogenne madki? - dopytała, bo to były jedne z najlepszych historii. Co prawda nie dla bezpośredniej ich ofiary, ale dla słuchającego? Bajka! Gdy zobaczyła minę Verki, lekko zmarszczyła brwi, by za chwilę z niemałym przerażeniem się zreflektować. No przecież! Włochy! Wakacje ominęły kuzynkę! - Wiesz, dziś już jestem tam umówiona, ale daj znać kiedy masz wolne, pożyczę Ci go - uniosła wyżej bocentaura, nim schowała go do bezpiecznie do torby. - To niezużywalny świstoklik! Tylko zawsze ląduje w porcie w Venetii - wytłumaczyła, nie mając żadnego problemu żeby pożyczyć tego przydatnego fanta. - Sama prawda! - odparła wesoło i, jakże dorośle, też wystawiła do niej język jako jakże wybitny argument. Nie było chyba nic lepszego od przekomarzania się z rodzeństwem, nawet jeżeli było to rodzeństwo cioteczne. Kochała Verkę jak własną siostrę i tak też się z nią wygłupiała, jak to nieznośne, młodsze rodzeństwo wpatrzone w starszych, nawet jeżeli dla rudej mogłoby być to upierdliwe, trudno się było pozbyć tej kulki energii, gdy już się przyczepiła. A już szczególnie, gdy Vera się uśmiechnęła i w ogóle dała jej drobiazg, automatyczne, nachalne oddanie jak u goldena, tylko z równą energią także w gadaniu. - Pewnie! Każdy, kto przyjdzie w innych godzinach oderwie tłuczkiem! Albo łyżwą! - zapewniła ze śmiechem, dla podkreślenia jeszcze salutując. Oczka znów jej się zaświeciły, gdy temat przeszedł na muzykę. Nie było wiele rzeczy wspanialszych od sztuki, tylko Seaverowie i podróże, Verka więc odhaczała właśnie dwie z trzech najzajebistszych w jej spojrzeniu rzeczy. - Artie komponuje mi muzykę - powiedziała z uśmiechem i niemałym zachwytem. Nie było nawet co próbować ukrywać, że chłopak zajmował specjalne miejsce w jej sercu, nie było i do tego potrzeby. - Krótki ten sam, którego użyłam w sezonie wodnym. Dowolny będzie za to zupełnie nowy! - wyszczerzyła się z równą dumą co ekscytacją. - Obydwa liryczne, chociaż zastanawiam się czy na przyszłoroczny wodny nie spróbować czegoś bardziej żwawego. Może jakiś współczesny układ... - zastanawiała się na głos, dzieląc się otwarcie przemyśleniami. Verce mogłaby powiedzieć wszystko, zupełnie jak starszej siostrze, nawet jeżeli ona nie miała podobnych sentymentów. Niczym nowym ani odkrywczyni nie było to, że Remy, mimo całej swojej głośnej osobowości, najlepiej spełniała się w układach lirycznych, wymagających dużo artyzmu, delikatności, wczucia się w emocje. Zastanawiała się jednak, czy na najbliższy sezon nie wyjść z czymś bardziej wybuchowym. To jednaj było do przemyślenia. Nie kryła zdziwienia, gdy Verka opowiadała jej o swoich planach. Nie dziwiło jej wcale, że nie chciała spać w zamku, ale... - Nie zostajesz w rezydencji? - spytała, przecież każdy Seaver mógł mieć tam bezpieczny kąt. Kąt w znaczeniu olbrzymiej posiadłości z całą historią rodową.
Obserwowała Remkowe miny z ciekawością, myśląc sobie, że jest naiwna i słodka. Czy ona naprawdę miała 17 lat? Musiała jej przyznać absolutną rację, przecież Patol był śmieszny, a nie straszny, nie było w nim zła a jedynie gorycz i złość, a zniszczone było przede wszystkim poczucie jego własnej wartości. Żaden normalny dorosły nie zachowywał się w taki irracjonalny i rozkapryszony sposób. Czy lepiej? Tak długo jak nie posyłali uczniów do Zakazanego Lasu pozornie wszystko było w porządku. Jak chodzić tam, gdzie nie wolno to tylko bez zgody nauczycieli i Wang. W przeciwnym razie gdzie tu cała zabawa? - Ach no klientami, ale na szczęście madki przychodzą tu rzadko. No chyba, że jakiś uczniak kupi łajnobombę i rzuci ją biurko nauczyciela, a potem mają pretensję, że im to sprzedaliśmy. Branie odpowiedzialności za własne czyny to dla nich pojęcie względne, jeśli nie powiedzieć obce - rzuciła z przekąsem, jasno sugerując, że oczywiście ta zwalana jest na przedstawicieli Zonka. Czyli najczęściej za osobę stojącą za ladą. - Zdecydowanie przeważają tu jednak trzecioklasiści, który mają problem z liczeniem knutów. Wiem, że matematyka to mugolska nauka, ale przecież powinni ich chyba nauczyć takich podstaw w domach? - zapytała retorycznie, a palce miała całe oblepione w kolorowych metkach. Nie była sama jakimś orłem zdolnym policzyć całki, ale rozumiała chyba jeszcze, że ¼ to więcej ⅙. - Och, a z kim się umówiłaś? - zapytała niby od niechcenia, przyklejając oznaczenia na durnostójki. Niby Remka nie grzeje ją ni ziębi, a jednak była trochę ciekawa tego, by dowiedzieć się o niej coś więcej. A potem, gdy usłyszała “niezużywalny”, oczy zaświeciły się jej jak pięć galeonów. - No co ty?! Gdzie zdobyłaś takie cudo, u Brandonów? Ileż ona by dała za kolekcję takich okazów! Uwielbiała podróżować, ale ciągle z jakiegoś powodu było u niej krucho z kasą. I czasem, toteż póki co trasę zjechania świata miała jedynie w planach. - Będę wdzięczna. W sensie, jeśli pożyczysz. Port jest przepiękny, chciałabym go znowu zobaczyć na własne oczy - odpowiedziała, wodzona za nos wspomnieniami. Urzekło ją to, z jaką naiwną dziecinnością zaoferowała jej użyczenie tak cennego przedmiotu. W tej chwili Verkę uderzyło, że Harmony musi jej naprawdę ufać. I jakaś część jej jaźni poczuła się źle z faktem, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie odwzajemnić tego uczucia. Uśmiechnęła się słysząc to o jej sławnej już na całą szkołę łyżwie. No tak, ale miała szczerą nadzieję, że na groźbach poprzestanie. Gdyby Remka miała za każdym razem rzucać łyżwą, gdy o tym mówi, już dawno wylądowałaby w Azkabanie. - Artie? Ten Krukon? - zapytała, mgliście kojarząc jego twarz, ale nie nazwisko. Zobaczyła jednak zachwyt na jej twarzy i zanotowała sobie w głowie, żeby w razie co podpytać dziewczyn w Pokoju Wspólnym co to za gagatek kręci się przy jej kuzyczence. Lubiła ją czy nie, rodzina to rodzina. Trzeba o siebie nawzajem dbać. - Wiesz, do odważnych świat należy. Kompletnie się na tym nie znam, ale może warto spróbować. Może ci przez jeden sezon pójdzie o wiele lepiej, a może o wiele gorzej. Ale przynajmniej wyciągniesz z tego lekcję na przyszłość - podeszła do sprawy, jak to ona, metodycznie i z logiką. Chociaż w sztuce nie było przecież na te miejsca… Przemyślała więc, co należy jeszcze dodać i odłożyła kolejną oklejoną durnostójkę na miejsce. Westchnęła, bo akurat skończyła. Zgarnęła asortyment do pudełka, minęła Remkę posyłając jej uśmiech i podeszła do regału, aby ułożyć towar na półkach. - Chociaż wiesz, w sumie to… po prostu rób co ci w duszy gra. Może to jest właściwe wyjście z tej sytuacji. Nawet jeśli ten cały Rozanov miałby cię za to zabić. - Wzruszyła ramionami, spoglądając na nią. Gdy usłyszała pytanie, na chwilę przerwała a jej ręka zastygła w miejscu. Nie od dzisiaj miała wobec miejsca wiele mieszanych odczuć, Remy mogła się tego domyślać. - Na pewno na weekendy tak, ale wiesz. Na co dzień chciałabym powoli mieć już coś swojego.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Wytrzeszczyła na Verkę oczy, słysząc słowa o madkach i aż nie powstrzymywała niedowierzającego prychnięcia. - A że niby czemu? Masz za nie wychowywać dzieciaki? Same im dają na to kasę – wywróciła oczami, nie wierząc w bezczelność niektórych osób. – Może ja tak powinnam zrobić? – poruszyła brwiami z rozbawieniem, jakby właśnie wpadła na najgenialniejszy plan świata. – Poskarżę się tacie, że wcale mnie nie nauczyli, że wielbłąda się nie sprowadza do szkoły – aż teatralnie ustawiła się jak paniusia ze szlacheckiego rodu, chichrając się już w głos. – A czego się spodziewasz po kimś, kto sam nie ma nawet podstaw kultury? – wywróciła oczami, bo chociaż sama była rozwichrzona, rozwiana i rozlatana ze swoim zachowaniem, to nie wyobrażała sobie powodować takich akcji, o jakich Verka jej opowiadała. – Powiedz chociaż, że możesz ich wyprosić ze sklepu bez wyjaśnień? Verce zaświeciły się oczy na wspomnienie o bocentaurze, Remce z kolei na to, że udało jej się zainteresować kuzynkę, a uśmieszek ze złośliwego zmienił się po prostu w słodko dziecięcy. Niby była dorosła, ale maniera tej „młodszej” w rodzinie chyba już zawsze miała jej zostać. - Z Maxem! W sensie… Solbergiem! – doprecyzowała, jakby pomyślała jednak o Brewerze i dopiero po krótkiej chwili zrobiła minę, jakby nie wiedziała, czy walnąć się w czoło czy jednak wyjaśnić swoje wielkie odkrycie, którym było to, że przypomniała sobie, że Verka mogła zwyczajnie tych dwóch wyznawców chaosu nie znać. – Wiesz, właściciel Pure Luxa, wrócił w tym roku na studia! No i po zajęciach skaczemy sobie do Venetii! – ekscytowała się coraz bardziej wizją podróży, szczególnie, że mieli rozpalić piece wielkiego alchemika! To dopiero była przygoda! Ale nie wiedziała czy o tym powinna wspominać i ile z sekretu Anafesto mogła wyjawić bezpiecznie. – Dawali te cudeńka na festiwalu, wiesz, jak opowiadali o historii żeglugi! Ale to był fajny wykład, wiesz, że… – i zaczęła opowiadać dosłownie wszystko jak kulka energii, którą była, czego się wtedy dowiedziała. Czy zrobiła jej wykład? Tak. Czy Verka chciała tego wykładu? Cóż, uciec nie mogła. Przynajmniej pod koniec potwierdziła, że bez problemu może jej pożyczyć świstoklika, gdyby nie to, że sama miała z niego skorzystać, pewnie nawet teraz – wiedziona entuzjazmem spotkania i radością z dzieleniem się fascynującymi ją informacjami – wepchnęłaby jej przedmiot w ręce, mówiąc, że zastąpi ją w sklepie. Była dziecięco naiwna w stosunku do swojej rodziny, ale właśnie w tej naiwności całkowicie szczera ze swoją miłością i przywiązaniem. - Tak! – potwierdziła nie czekając nawet pół sekundy i opowiedziała w skrócie od jak dawna się znają, rozpływając się przy kilku uroczych anegdotkach. Wysłuchała wszystkich rad Verki, biorąc sobie wszystkie do serca z uśmiechem wdzięczności na twarzy. Zawsze robiła co jej w duszy grało, po prostu trochę niecodziennym było, że zaczęły jej grać inne nuty, nie tylko liryczne (chociaż nie chciała się od nich zupełnie odwracać). Nuty związane z jej charakterem na co dzień, nie tylko emocjonalnym, ale żywym, żądnym przygód duchem. - O rany! – zainteresowała się, gdyby miała psie uszy, te teraz by nadstawiła. Oparła się na ladzie, wpatrując się w nią z podziwem. – Myślałaś już, gdzie chcesz się przenieść?
No cóż, trudno było się z tą logiką nie zgodzić. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni Vera nie rozumiała logiki co po niektórych osób, bo nie widziała w niej ani grama sensu. - No cóż, dokładnie. W pełni się z tobą zgadzam, Rems - rzuciła, co ani w jej głowie ani na jej ustach nie pojawiało się zbyt często. - Ale są ludzie i są parapety. Nie ma co się do nich przyrównywać. - Vera spojrzała na kuzynkę, dusząc w sobie chichot. Dobra, musiała przyznać, że to jej się udało. Coś na dnie jej jaźni nieśmiało podpowiadało jej, że zbyt surowo ją oceniała. Ile by ją kosztowało dać Harmony drugą szansę? - Z całym szacunkiem, ale Laurence jest tak bystry, że nikt tego nie kupi. Za to w twoją buńczuczność i brak wyobraźni uwierzy każdy. - Pokazała jej przekornie język, ustawiając na półkach oklejone cenami durnostójki. Dobry humor jej się udzielił, toteż powściągliwa w okazywaniu emocji Krukonka również pozwoliła sobie na małe hihihihi. - Oczywiście, że nie mogę. Nasz klient nasz pan. Ale wiesz, to świadczy o nich a nie o mnie. Zapytaj mnie jak bardzo mam to w dupie, no dawaj, proszę bardzo. - Posłała jej uśmiech, w którym kryło się coś zadziornego. To… ile ona Maxów zna? Owszem, słyszała o Solbergu, trudno było o nim nic nie wiedzieć. Ale na tym liczba Maxów, których kojarzyła się kończyła. - Oho i co tam będziecie robić. Warzyć eliksir wielosokowy? - zażartowała, w sumie zaciekawiona tym tematem coraz bardziej. Ale nie na tyle, żeby dociekać i zadawać więcej pytań. Vera szanowała prywatność jak mało kto, toteż nie zamierzała drążyć Remy dziury w brzuchu. Nie jej cyrk, nie jej małpy. - No to miłego wypadu. Tylko nie rób głupstw - mruknęła, po czym znowu ją minęła, aby wrócić się do sklepowej lady i zgarnąć kolejną partię magicznych zabawek. Wykładu o historii żeglugi wysłuchała z ironicznym uśmiechem na twarzy, bo Remy chyba zapomniała, z kim miała do czynienia. Miała rację, nie miała gdzie ucieć, toteż wysłuchała dobrze znanej sobie historii i co rusz posłyała jej grzeczne mhm”, “aha” i “no co ty nie powiesz!”. Warto było jednak dla tej obietnicy, że w przyszłości pożyczy jej magiczny środek transpotu. - Dziękuję - mruknęła, nieco zmieszania tym obrotem spraw. Cierpliwie wysłuchiwała też tego, co ma do powiedzenia o Artim, ale również i tutaj nie zadawała pytań. Po prostu kiwała głową ze zrozumieniem, a jej myśli mimowolnie pomknęły do Fitza. No tak, pierwsze miłości. Dopóki się nie wypalą pozostawiają w sercu same ciepłe odczucia. Gdy w końcu przyszła kolej, aby odpowiedzieć na jej pytanie, przez chwilę się wahała. Ale w sumie stwierdziła, że koniec końców i tak każdy Seaver się dowie. - Myślałam o Hogsmeade, szczerze mówiąc. Blisko do szkoły i do zamku. Ale na tyle daleko, aby nie być pod stałym okiem czujnych psorów. - Wzruszyła ramionami, odkładając ostatnią durnostójkę na półkę. No, powoli zbliżała się ta pora, gdy do sklepu naprawdę schodzą się ludzie. Ale wszystko już chyba było gotowe.
Było popołudnie, a na dworze panowała szarówa. Nie tylko z powodu mgły, ale i paskudnej pogody – wiatr kąsał policzki przechodniów, padał śnieg z deszczem i było niezwykle zimno. Veronica westchnęła, spoglądając za okno. Tęskno jej było za latem, za słońcem, za ciepłem. Przy życiu utrzymywała ją głównie perspektywa zbliżających się ferii. W sklepie było relatywnie mało klientów, podejrzewała, że to głównie oglądacze. Jak zwykle – trzecioklasiści, których de facto nie było stać nawet na najtańszy produkt. Niemniej spoglądała na nich raz po raz, nie mogąc się doczekać chwili, w której wyjdą, a ona będzie mogła poukładać towar na półkach. Choć była artystką, ceniła sobie porządek. O dziwo, do kasy podszedł jeden z młodzików i położył na ladzie łajnobombę. Z kieszeni spodni wyjął dosyć pokaźną liczbę knutów i posłał w jej stronę nieśmiały uśmiech. Dusząc w sobie chęć teatralnego przewrócenia oczyma, zaczęła odliczać pieniądze. Jej smukłe palce sprawnie radziły sobie z pokrytymi brudem monetami. Pochłonięta tą czynnością w pierwszej chwili nie zauważyła, że do sklepu zawitała dobrze jej znajoma twarz. Usłyszała tylko dzwonek – dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć… Patrząc na tę sytuację z dobrej strony, dzisiaj do końca dnia nie będzie już nikomu winna przysłowiowego grosika. Schowała pieniądze do szuflady i odprowadziła młodego chłopaka do drzwi. Dopiero teraz podniosła spojrzenie i widząc znajomego, zmarszczyła brwi. Uśmiech wstąpił na jej twarz, ale jako, że nie byli w sklepie sami nie odsunęła się od lady. Była ciekawa, czego tu szuka.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dopalał papierosa wchodząc na uliczkę, na której znajdował się Zonko. Był już stanowczo za stary na dowcipasa, który mu przyszedł do głowy, ale nie mógł się powstrzymać, więc jak tylko skończył zajęcia, to wciągnął zimową kurtkę na barki i wybrał się na ten nieprzyjemny spacer. Pogoda nie rozpieszczała, jednak Swansea miał wrażenie, że mu żadna pogoda w życiu nie odpowiadała, żadna go nie rozpieszczała i ogólnie wszystko chuj. To, że cierpiał na reumatyzm, nie było tajemnicą, a że miał ten reumatyzm czy to słońce, czy to deszcz wcale nie pomagało poczuć się trochę bardziej żywym. Wyrzucił peta w kałużę, choć to niekulturalne i prostackie, po czym wyciągnął różdżkę i wchodząc do sklepu osuszył sobie zaklęciem przemoknięte obrzydliwą mżawką włosy. Rozejrzał się po półkach pełnych zębatych frisbee, spektakularnych łajnobomb i kieszonkowych bagien czując, że choć przed chwilą wiedział dokładnie, czego mu trzeba, tak teraz z powodu nadmiaru opcji powoli tracił orientację. Rozejrzał się za obsługą, a widząc znajomy rudy czerep, uśmiechnął się. - No siema, nie wiedziałem, że tu pracujesz. - powiedział, choć skąd miał wiedzieć, skoro nie bywał klientem tego przybytku.
Odrzuciła długie rude włosy do tyłu szczupłą, bladą dłonią i spojrzała na niego tajemniczo. Tyle rzeczy o niej nie wiedział, a drugich tyle nigdy się nie dowie. Nie żeby jakoś specjalnie ukrywała fakt, że panienka Seaver była finansowo w wiecznej bessie. Nie wstydziła się również tego, że pochodząca z czystokrwistej rodziny parowała się tam prymitywnym zajęciem jak sprzedaż zabawek dla nieco starszych dzieci. Praca uczyła szacunku do czasu i pieniędzy, była lekcją pokory. A tej jej przecież brakowało. - A ja nie wiedziałam, że taki z ciebie żartowniś - spojrzała na niego uważnie, w jej oczach widać było szczerą sympatię. Na tyle, na ile zdążyła go poznać nie przypuszczała, że jest skory do psot i psikusów. Patrzył na sklepowe półki nieco zagubiony, a przynajmniej na takiego właśnie wyglądał. Upewniwszy się, że szuflada na pieniądze jest zamknięta na cztery spusty, wyszła zza lady i podeszła do niego niespiesznie. W końcu nasz klient, nasz pan. - W czymś ci pomóc? - zagaiła uprzejmie, zerkając przelotnie na stojących obok trzecioklasistów. Jeszcze przed chwilą oblegali półkę z cukrowymi piórkami, pozostawiając po sobie niezły syf. Mimowolnie zgromiła ich wzrokiem, wyrażając tym samym, że jej cierpliwość wisi na włosku. Albo coś kupicie, albo zjeżdżacie. Macie trzy sekundy. Podłapali chyba aluzję, bo ciche szepty i chichoty nagle umilkły. Trzecioklasiści opuścili sklep w trybie przyspieszonym i ten sposób zostali w nim teraz sami. - Kręcili się tu już z pół godziny. Oczywiście, że nie dadzą zarobić, a do tego zostawiają taki sajgon. Na Merlina, dajcie mi już te ferie - burknęła pod nosem, nie wyjmując różdżki z kieszeni spodni. Zamiast tego podeszła do półki i z prędkością światła zaczęła układać porozrzucane piórka. - W każdym razie, co tam ci trzeba. I komu chcesz zrobić tę wątpliwą przyjemność, jeśli to nie tajemnica.