Bogaty asortyment dla wielbicieli płatania dowcipów, przyciąga wielu uczniów Hogwartu. Wewnątrz jest bardzo kolorowo i zawsze jest w nim pełno klientów, w końcu to jedyny tego rodzaju sklep w miasteczku. Na wielu półkach widać łajnobomby, cukierki wywołujące czkawkę czy mydełka z żabiego skrzeku, oraz wiele innych akcesoriów uwielbianych przez uczniów.
Cennik:
► Łajnobomba – 30 g ► Wrzeszczący kalendarz - 15 g ► Durnostojka - 40 g (należy doprecyzować w co się zamienia) ► Pióro głupca - 50 g ► Transmutacyjny psikus - 80 g
Kostki na przedmioty trudne do zdobycia:
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Specjalnie wybieram sobie wolny pierwszy cieplejszy weekend, bo mam świadomość, że Hogwart wypuszcza wtedy uczniów na wycieczkę do Hogsmeade. I do ostatniej chwili wydaje mi się, że Zonko nie ma o niczym pojęcia, czego pilnuję dość mocno, bo jednak ściany mają uszy, a w jego sklepie to nawet takie dalekiego zasięgu. W piątek wieczorem dostaję jednak sowę, która przyprawia mnie o zawał, waląc mi w szybę dziobem, kiedy słucham muzyki. A niech cię, Zonko. W sumie to szef chyba ma inaczej na nazwisko, ale nigdy nie mogę go zapamiętać, więc w mojej głowie jest nazwą swojego sklepu. Stoję więc od rana za ladą, modląc się w duchu, żeby nikt mi tu dzisiaj nie wpadł, bo mam niezbyt dobry humor. No ale kogo ja oszukuję? Wiadomo, że jak małolaty mają możliwość wyjścia z zamku, to pierwsze gdzie pójdą, jest moja robota. A potem Trzy Miotły, chociaż sam znalazłbym lepsze miejsca. Tylko że ja właściwie wychodziłem do wioski tylko po to, żeby wpaść do rodziców, bo atrakcje miałem obcykane lepiej niż niejeden student, który znajduje tu mieszkanie. Nagle wpada mi do środka banda trzeciorocznych. Sam nawet nie jestem pewien, z którego są domu. Chyba jakaś demoniczna mieszanka, bo rozpoznaję kilku Gryfiaków z dormitorium, ale pozostałych nie znam. Albo to kolejna wymiana, które przestałem liczyć jakoś dwa lata temu, bo co rusz pojawiają się w Hogwarcie nowe twarze. Gówniaki się przepychają, wrzeszczą i pytają, czy jak zjedzą cukierki czkawkowe w trakcie czkawki, to ona się zniweluje. Tak jakby to nie było oczywiste, że nie, bo nie jesteśmy apteką, tylko sklepem, który ma uprzykrzyć życie. Trzecioroczni najwyraźniej jednak zamierzają się odpłacić tym samym, bo jeden z nich – nie zauważam który, a szkoda, bo bym mu wyrwał z chęcią wszystkie kłaki – zrzuca mi na podłogę pudło łajnobomb, które wybuchają. Wszyscy zmywają się w trymiga, a ja mam swoje rendez-vous ze smrodem. Moja kapryśna różdżka z wilą jako rdzeń chyba znowu ma okres, więc jedyne, co mi pozostaje, to mop i wiadro wody. Doceniam fakt, że rodzice wychowali mnie nieco po mugolsku, bo w innym wypadku pewnie nawet bym nie wiedział, którą stroną złapać. Tak jak jeden dzieciak z pierwszego roku, z którym miałem ostatnio szlaban u woźnego. Mam ochotę się śmiać za każdym razem, kiedy to sobie przypominam. Latam z tym mopem jak głupi, byle Zonko się o niczym nie dowiedział, a on jeszcze daje mi podwyżkę za porządki, bo ostatnim elementem tego pomieszczenia, od którego czuć bombę, jestem ja. Facet jest bardziej naiwny niż moja matka, kiedy wkręcałem jej kit, że wcale nie byłem w Egipcie tylko się z kumplami bawiliśmy w tropiki nad szkolnym jeziorem i tak nas pochłonęło, że straciłem poczucie czasu na tydzień. Z tym że w przeciwieństwie do szefa, ona nie uwierzyła. Miałem mieć cudowny, wolny dzień, a jedynym, o czym marzę, są prysznic i łóżko. Cudownie. A jeszcze niedziela. Bennett powinna wyprowadzać tych najmłodszych na smyczy, bo robią większe zamieszanie niż Terry, Wykeham i ja razem wzięci.
Tego dnia praca wyjątkowo Ci się dłużyła. Ślęczałeś za ladą, przeglądając najnowsze wpisy w zeszycie dostaw, albo nieustannie poprawiałeś coś na półkach. Nie mogłeś znaleźć sobie miejsca, aż do sklepu wkroczył wreszcie jakiś klient. Uradowany faktem, że jednak nie umrzesz za chwilę z nudów, natychmiast zapragnąłeś mu pomóc w dokonaniu zakupów.
Rzuć dwiema kostkami: 1, 2, 3 - Niestety, klient wyraźnie nie życzy sobie Twojej pomocy. Przez bity kwadrans tylko przechadza się po sklepie, mruczy coś do siebie i dezorganizuje Ci wszystkie półki po kolei. Kurde, a tak ładnie wszystko ułożyłeś! Niecierpliwisz się i kiedy dyskretnie dajesz mu do zrozumienia, że istniejesz i jesteś gotów mu pomóc… Druga kostka: parzysta - Ten natychmiast rzuca to, co aktualnie trzyma w dłoniach (w tym wypadku dwa gryzące kubki) i mrucząc pod nosem przekleństwa pod Twoim adresem wychodzi, trzaskając drzwiami tak mocno, że kolejny kubek spada z krawędzi półki. Nosz kto to słyszał, aby ekspedient pomagał w wyborze urodzinowego prezentu! Niestety, kiedy starasz się złapać lecący kubek, ten wgryza Ci się w palce tak silnie, że dopiero interwencja właściciela jest w stanie oddzielić zębiska od Twojej skóry. Mimo wszystko, trochę jej tam zostało, więc w ciągu kilku dni możesz odczuwać dyskomfort związany z poranioną dłonią. Poza tym, jeżeli za pierwszym razem nie uda Ci się naprawić obu kubków (rzuć kostką na zakłócenia, bez przerzutów), musisz za nie zapłacić. Nieparzysta - Udaje Ci się wydusić z klienta, że ten potrzebuje czegoś na prezent dla swojej dziewczyny. Nie do końca daje się przekonać, że wręczanie kobiecie na pierwszej randce mydełka z żabiego skrzeku nie do końca jest dobrym pomysłem, ale kimże jesteś, aby go oceniać? Sprzedajesz mu kilka drobiazgów i na tym kończy się Twoja rola. 4, 5, 6 - Klient natychmiast zgadza się, abyś pomógł mu w wyborze odpowiedniego gadżetu dla jego młodszego brata. Facet chciałby trochę uprzykrzyć mu życie, ale nie jest pewien co bardziej mu się spodoba. Druga kostka: parzysta - Współpraca idzie wam idealnie. Mężczyzna nie tylko zakupuje u Ciebie kilka drobiazgów, ale także raczy Cię dość ciekawą, pouczającą historią związaną z jego miejscem pracy. Gawędzicie sobie przez prawie pół godziny, aż wreszcie w sklepie pojawia się następny klient. Facet żegna się z Tobą wylewnie i obiecuje, że wróci, aby opowiedzieć czy prezent spodoba się młodemu, a Ty z przyjemnością odkrywasz, iż nauczyłeś się dzisiaj czegoś nowego. Zgłoś się po punkt kuferkowy do wykorzystania w dowolnej umiejętności. Nieparzysta - Chodzisz od ściany do ściany, wyłażąc ze skóry, aby zaprezentować coś, co nie tylko spodobałoby się dorosłemu klientowi, ale także niespełna trzynastoletniemu chłopcu. Dajesz się kąsać gryzącym kubkom, rozbawiasz się przy pomocy maski komicznej, ogłuszasz was oboje rozmachem grubej damy i przekonujesz się, że dosłownie nic to nie daje. Klient wciąż wygląda tak, jakby nie wiedział po co tak naprawdę tutaj przyszedł i w istocie wkrótce opuszcza Zonka z niczym. Cóż, chociaż nie było nudno, prawda? Szkoda tylko, że po wysmarowaniu się mydełkiem z żabiego skrzeku podejrzanie zalatujesz rybą.
______________________
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Najgorsze w pracy są momenty, kiedy nie mam co ze sobą zrobić. Kręcę się bez sensu po sklepie, układając przedmioty w równej linii, jak gdybym cierpiał na nerwicę natręctw. Zonko jest wtedy oczywiście zadowolony, bo wszystko pozostawiam w idealnym porządku, mimo że całkowicie przeczy to idei sklepu, który reprezentuje sobą konkretny chaos. Dostawy oczywiście na krótki moment pozwolają oderwać mi się od układania piramidy z mydła, ale panujący na zewnątrz upał nie przywołuje mi żadnych klientów. Może sezon na dowcipy skończył się wraz z pierwszym kwietnia? Wtem pojawia się jakiś włóczęga, co przyjmuję z ogromnym entuzjazmem, bo może zajmę czymś nie tylko swoje myśli, ale również ciało, kręcąc się wokoło, aby mu pomóc. Ten mimo wszystko jest jakiś pokręcony, bo tylko wścieka się na mnie, że w ogóle mam czelność cokolwiek do niego mówić. Fakt, zachowałem się trochę jak typowa ekspedientka magicznej drogerii, biegająca za klientami i przypatrująca się, czy czasem niczego nie kradną. No ale po co przychodzić do sklepu z głupimi gadżetami, kiedy się ich nie docenia? Klient spaceruje między półkami, najwyraźniej nie wiedząc, czego szuka, a ja wyczuwam w tym kolejny pretekst, by się czymkolwiek zająć. Przecież nie będę się na niego gapił, skoro wszystko inne mam już ukończone. - Może jednak potrzebuje pan pomocy? – pytam z nadzieją i lekkim zniecierpliwieniem, bo powoli zbliżamy się do zamknięcia, a jegomość najwyraźniej nie ma ochoty się stąd wynieść i nieprędko coś wybierze. Ten za to wścieka się jak durny i wychodzi, rzucając przy tym gryzący kubek. A żeby go coś pierdolnęło, krótko mówiąc, bo ładniejszego słowa nie wymyślę, tak mnie rozjuszył. Ale gdy trzaska drzwiami, spada kolejne naczynie, a ja rzucam się jak debil,by je złapać, bo jeśli Zonko usłyszy kolejny trzask, raczej się tym zainteresuje. Oczywiście zagrywka ta nie jest najlepszym pomysłem, bo kubek wgryza mi się w palec. – Kurwa mać – drę się, bo boli masakrycznie, a naczynie nie ma zamiaru mnie puścić prawie tak mocno jak Potworna księga potworów nie chciała kiedyś wypuścić ze swoich zębisk ogona mojego psikusa. Do dzisiaj ma go lekko wystrzępionego na końcu. Na (nie)szczęście pojawia się Zonko i ratuje mnie z opresji, a moja skóra ma już nowego właściciela, co niespecjalnie mi odpowiada, bo palec nie będzie w najbliższym czasie do użytku, a to oznacza niemożliwość brzdąkania na gitarze i wkurzania tym świata, bo nadal najlepiej mi nie idzie. Wracam do roboty, tak jak mi każe, a że muszę naprawić oba kubki, nie jestem tym zbytnio zachwycony. Moja różdżka nadal strzela fochy, więc wszelkie próby rzucania nią zaklęć nie skończą się z pewnością najlepiej. No ale niestety z właścicielem nie ma co dyskutować, mimo że sam by je pewnie naprawił w pięć minut. - Reparo – rzucam czar na pierwszy z kubków, ale ten zamiast się sklecić, rozsypuje się w jeszcze większy pył, a przeciąg stworzony przez kolejnego klienta rozsypuje go po podłodze. Ja pierdolę, myślę sobie, bo nie wypada przy człowieku kląć. Na szczęście Zonko postanawia sam go obsłużyć, zapewne niezbyt zadowolony tym, że mi się dziś nie powodzi. – Reparo – rzucam drugi raz, licząc na to, że chociaż jedno zniszczenie uda mi się zreperować, ale nic z tego. Dzieje się dokładnie to samo, co w poprzednim przypadku i coraz mocniej mam ochotę ten patyk złamać na pół i wywalić do śmieci, ale nie stać mnie na kolejny. A zważywszy na to, że muszę też zapłacić za szkody, to będzie jedna wielka finansowa porażka. A niech szlag trafi te zakłócenia!
kostki:nie pamietam, bo rzucałam w dzień dodania ingery, a nie mogę znaleźć, ale było to coś z puli raz, dwa, trzy a potem parzysta
Śmiało można był odnieść wrażenie, że tego dnia drzwi do sklepu po prostu się nie zamykały. Ciągle ktoś wpadał z jakimś pytaniem, prosił o rady, zgłaszał reklamację, a kolejka do kasy wydawała się nie mieć końca. Szef ciągle ganiał cię między sklepem a magazynem, wiecznie było coś do roboty i miałeś tylko nadzieje, że ten dzień skończy się lada moment. Kiedy późnym popołudniem ruch ustał odetchnąłeś z ulgą i wydawałoby się, że tego dnia nic cię już nie zaskoczy. Nic bardziej mylnego. Do sklepu wchodzi kobieta, która nie wpasowuje się w charakterystykę typowego klienta tego miejsca, a jednak kroczy po sklepie bardzo pewnie. Rzucasz kostką.
1-2: Okazuje się, że to jakaś staruszka weszła nie tam gdzie trzeba. Zamówiła herbatę, posiedziała chwilę i po parunastu minutach zaczęła dopytywać o inne opcję w menu. Miała ochotę coś przegryźć, więc spokojnie i mimo ogarniającego zmęczenia wytłumaczyłeś jej, że tutaj niczego takiego nie sprzedajecie. Rzuć kolejną kostką. Parzysta - Starsza pani docenia twój uprzejmy ton i w spokoju dopija herbatę, podpytując cię z ciekawością o różne nieznane ją przedmioty. Komplementuje sklep i uznaje, że to musi być bardzo ciekawa praca. Najwidoczniej pogawędka z tobą sprawiła jej przyjemność, bo zamiast 5 galeonów należnych za kawę wręcza ci całe 20! (+15G) Nieparzysta - Och, ta pani dzisiaj chyba nie jest w najlepszym humorze. Najwidoczniej twój uprzejmy ton zdał się dosłownie na nic, a staruszka wstaje z oburzeniem. Chyba uznała, że wyśmiewasz jej pomyłkę, bo ze złością chlusnęła ci herbatą w twarz i wyszła ze sklepu bez płacenia. Szef nawet nie zamierzał cię za nią fatygować, kazał ci zapłacić za kawę i wszystko posprzątać. Na szczęście napój był na tyle ostudzony, że obyło się bez większych poparzeń, odczuwasz jedynie nieprzyjemne pieczenie, a twarz zrobiła ci się lekko czerwona. Uwzględnij to jeszcze w następnym wątku. (-5G)
3-4: To była wyjątkowo irytująca staruszka i wyjątkowo długi i trudny dzień, którego miałeś serdecznie dosyć. Byłeś tak zirytowany tą pracą, tak rozdrażniony, że odpowiadałeś jej na wszystkie pytania bardzo nieprzyjemnie i oschle. Ona z czasem też zaczęła się denerwować i ze złością machać rękami. W ten oto sposób strąciła z półki kilkanaście kubków, a wszystkie rozwaliły się na podłodze w drobny mak. Wiedziałeś już, że to ty poniesiesz tego koszty, nie mówiąc już o konieczności sprzątania tego chaosu. Coś w tobie pękło i zacząłeś krzyczeć na staruszkę, która nie pozostawała ci bierna. Zwyzywała cię, obrażała, a ty na każdy jej wykrzyknięty złośliwy komentarz odpowiadałeś tym samym. Chyba naprawdę cię poniosło. Twój szef zauważył całą sytuację, zaczął przepraszać kobietę, dał jej parę gadżetów na koszt firmy, a kiedy wyszła przeprowadził z tobą poważną rozmowę. Kazał ci stąd wyjść i nigdy więcej się nie pokazywać. Twoja kariera w tym sklepie właśnie dobiegła końca.
5-6: Nie masz pojęcia, czego ta kobieta właściwie chce. Zmęczony, strudzony całym dniem słuchasz jej opowieści o życiu, o przypadkowych sytuacjach z jej dnia, oraz z pracy, która nie wydaje się być ani trochę interesująca. Nic nie zmierza w kierunku tego, żeby faktycznie miała nabyć u was cokolwiek. Ona chyba nie wyczuwa twoje znużenia, wręcz przeciwnie, rozmawia z tobą coraz śmielej i chyba nawet zaczyna flirtować, będąc przekonana, że to odwzajemniasz. Niezależnie od twojej reakcji na jej delikatne próby zaprezentowania się z jak najlepszej strony, ona odbiera cię bardzo pozytywnie i wręcza ci dementora-zabawkę. To było co najmniej dziwne, ale przynajmniej masz w posiadaniu uroczego pluszaka. (Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie)
______________________
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Przyjście dzisiejszego dnia do pracy nie jest najlepszym pomysłem. Zamiast udawać, że jestem chory, a przy takich zmianach pogody zdarza mi się to dosyć często, idę sobie radośnie smutaśnie (bo wmawiam sobie, że skończyła mi się Euforia, chociaż mam ją w plecaku) do Zonka, licząc na to, że kolorowa witryna poprawi mi nastrój. Nie powinienem bawić się w walkę z nałogiem w robocie, ani w szkole, ani przy znajomych, którzy o nim nie wiedzą… Czyli wychodzi na to, że nie powinienem wcale, co chyba będzie dobrym rozwiązaniem, bo aż mi niedobrze od braku cytrynowego eliksiru. Jednak dzielnie przychodzę ze szkoły do Hogsmeade i zjawiam się za ladą, gdzie moje miejsce. I spędzę za nią kilka najbliższych godzin. Tłum zjawia się niemiłosierny i nie nadążam ze wszystkim, co się wokół mnie dzieje, a jestem zupełnie sam, bo Zonko nawiał na zaplecze i nie zamierza wyściubić stamtąd nosa. No dzięki, szefunciu. Humor psuje mi się coraz bardziej z każdą minutą, więc w końcu furczę na klientów, chociaż to nie ich wina. Oni jedynie pytają, jak działają gadżety, które dla ich bezpieczeństwa pozostają zamknięte. Albo proszą o radę, gdy nie są pewni, który z dwóch przedmiotów powinni wybrać, a w gruncie rzeczy od tego tutaj jestem. Więc o co mi chodzi? Sam nie jestem pewien. I w końcu zjawia się ona: stara Hackettowa, która zniszczyła mi dzieciństwo, bo dowiedziałem się, że to ona wniosła o wycięcie drzew z naszego ogrodu i która miała też zrujnować moją karierę w tym miejscu. Nie żebym wiązał z nim jakąś dalszą przyszłość, ale przynajmniej wakacje i kolejny rok studiów. Jestem zmęczony i rozdrażniony, więc traktuję Hackettową trochę zbyt oschle. Z drugiej strony znam ją od dziecka i niespecjalnie za sobą przepadamy, zwłaszcza że to na jej balkon spadłem, gdy złamałem kiedyś nogę. W końcu nie wytrzymuję i zaczynam się z nią kłócić, bo robi mi bałagan, aż wreszcie przechodzimy też do prywatnych spraw, które powinienem załatwiać z nią raczej poza pracą. Nie cierpię jednak sąsiadki rodziców i ona doskonale o tym wie, więc wykorzystuje sytuację, by narobić mi problemów u Zonka i jeszcze na tym zyskać. Wstrętne babsko. Hackettowa strąca kilka kubków i trzask wymieszany z ogólnym zamieszaniem w końcu przywołuje szefa, który przy okazji jest świadkiem mojej kłótni z tym babsztylem. A potem jest już tylko gorzej, bo Zonko wciska jej gadżety, o które tak walczyła, a mnie wywala z hukiem za drzwi, mówiąc, że mogę już więcej nie wracać. Tyle dobrze, że chociaż na odchodne mi płaci. Chyba już się zdążył przekonać, że walczyłbym o swoje równie mocno, co moja sąsiadka o rybie mydła. Przynajmniej wiem już, dlaczego klatka schodowa capi śledziem.
z/t
kostka: 3 albo 4, nie pamiętam, ale wiem, że wylatuję
Niedawno zacząłeś pracę w sklepie u Zonka. Szło Ci naprawdę dobrze, odnajdywałeś się w roli i skutecznie zwiększałeś utarg, nie mając problemu z zachęceniem klientów do kupna większej ilości towaru. Zbliżał się koniec miesiąca, więc właściciel poszedł na zaplecze zrobić remanent i zostawił główną izbę sklepu na Twojej głowie...
Możliwe Scenariusze: Rzuć Kostką! 1,4 Od rana panował gwar i było pełno klientów! Uwijałeś się niczym mrówka, obsługując z uśmiechem wszystkich. Doradzałeś, słuchałeś i pomagałeś podjąć najlepszą decyzję, gdy ktoś robił prezent dla drugiej osoby. Nie wiedziałeś, że zza drzwi obserwuję Cię Twój przełożony. Z uśmiechem kiwał głową, a na koniec dnia, gdy zamykaliście sklep — otrzymałeś od niego jednorazową premię w wysokości 40 Galeonów za doskonale wykonaną pracę! Zgłoś się po pieniądze w odpowiednim temacie!
2,5 To nie był Twój szczęśliwy dzień. Ludzi było zbyt wielu, wszyscy się przekrzykiwali i każdy chciał Twojej uwagi, a Ty nie miałeś pojęcia, kogo obsłużyć najpierw. Na twarzach klientów malowało się zniecierpliwienie. Westchnąłeś cicho, przecierając oczy i myśląc tylko o kawie. Niestety, nie było na to czasu. Do końca dnia ciężko pracowałeś, a do tego wszystkiego właściciel był tak zajęty papierkową robotą, że sam musiałeś po zamknięciu posprzątać sklep. Z pewnością był to bardzo długi i nużący dzień, a jednak dałeś sobie z nim radę.
3,6 Byłeś zaskoczony, jak niewielu klientów dziś mieliście. Popołudnie minęło Ci na tyle spokojnie, że miałeś czas przygotować nowe wystawy i poprawić gabloty sklepowe, starając się wymyślić fikuśne aranżacje. Starsze przedmioty spakowałeś w pudło i wyniosłeś na zaplecze, odkładając na jedną z drewnianych półek. Już miałeś odejść, gdy Twoim oczom ukazała się leżąca pod szafką, zakurzona Maska Komiczna! Podniosłeś ją z ziemi i wytrzepałeś, a przechodzący obok właściciel rzucił tylko, że możesz ją sobie zatrzymać! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie!
______________________
Gabrielle R. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
Praca w sklepie Zonka była przyjemna. Wystarczyło być nieco ogarniętym. Przyjemnym, komunikatywnym, znać się na żartach, mieć poczucie humoru. Umieć dobrze się śmiać. Uczniowie i studenci Hogwartu wpadali tu często, ale bliżej weekendu ruch się zwiększał. Pewnie młodzież planowała coś szalonego na wolne dni albo nie. Gabrielle dobrze bawiła się, pracując tu. Może nie zarabiała kokosów, ale zawsze na coś tam było ją stać. Ważne, że nudą tu nie zajeżdżało. Ten sklep pasował do niej. Wewnątrz było bardzo kolorowo. Na wielu półkach widać łajnobomby, cukierki wywołujące czkawkę czy mydełka z żabiego skrzeku. Żyć i nie umierać. To był raj. Uwielbiała doradzać niezdecydowanym klientom, którzy chcieli zrobić psikusa swoim przyjaciołom, albo dokuczyć nauczycielowi lub zaplanować "krwawą zemstę". Można było również kupić sobie coś do picia. Zwyczajną herbatkę, sok dyniowy czy piwo kremowe. Bywało, że od tego gadania suszyło ją i sama miała wióry w buzi. Dlatego nauczyła się, żeby zawsze przed pracą zrobić sobie herbatkę z jakimś miłym dodatkiem. Uśmiech od rana nie schodził jej z twarzy, bo czy w ogóle Gabrielle, która na nazwisko miała Swansea, uśmiech mógł zejść z twarzy? Na pewno nie tej, która trafiła do Gryffindoru. Nie musiała zakładać maski komicznej, aby mieć dobry nastrój. Dobry nastrój żył dla niej. Najchętniej komiczną maskę poleciłaby wszystkim, którzy odstawali od niej dobrym humorem, a naprawdę i w tym sklepie zdarzały się ponuraki. Na szczęście Gabrielle była jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. W gruncie rzeczy to wszyscy odstawiali od niej. Przy niej cały świat musiałby nosić maski komiczne. Energiczne przeżuwała gumę o truskawkowym smaku i zerkała co jakiś czas w stronę wchodzących przez drzwi. Niektórzy tylko się rozglądali, jeszcze inni dotykali przeróżnych rzeczy i byli tacy, co śmiali się pod nosem, szepcząc coś, czego nie mogła usłyszeć. Tłum bliżej południa powoli się zwiększał. Kilka osób miało coś kupić, ale zrezygnowało z zakupu, ciesząc się piwem kremowym lub sokiem dyniowym. Dzień przebiegał w miarę spokojnie. Bywało, że trzeba było zainterweniować zaklęciem Finite, żeby jakiś jedenastolatek nie rozniósł sklepu Pana Zonka. Jakiś krukon opowiadał dowcip swoim przyjaciołom i okazał się on widocznie dobry, bo wszyscy się śmiali. Nie zawsze można było się spodziewać takiego poczucia humoru wśród domu samych mądrali. Oczywiście zdarzały się te wyjątkowe perełki. Swansea sama miała pół kuzynów w tym domu i w żadnym wypadku nie wiązało się to z duszą artysty. Wiedziała jedno, że na tym polu jeszcze nie przegrała. Gabrielle stojąc dzisiaj za ladą, zastanawiała się momentami, czy wychodziła zza niej. Miała wrażenie, że więcej sprzedała napoi i słodyczy niż jakiś konkretnych zabawek. Może to wina ubogości studentów. Jak płacili im tak marnie, jak jej to nic dziwnego, że wszyscy szczypali się z galeonami. Życie studenckie nie było łatwe, nawet jak rodzinka miała kupę szmalu. Swansea coś o tym wiedziała. Popołudnie powoli zbliżało się ku końcowi. Sklep niedługo miał być zamknięty. W zimowe dni nikt raczej nie przychodził tu po zmroku. Młodzież wolała spędzać czas w barach niż w sklepie z gadżetami. Prędzej widziała tu młodzików na dniu, a po ciemku nikt nie myślał o psotach. Na tygodniu uczniowie Hogwartu mieli małe możliwości, żeby znaleźć się w Hogsmeade to nauczyciele, to pozwolenie, a niektórzy studenci po prostu byli już za dorośli na takie pierdoły.
W Sklepie Zonka zazwyczaj panuje harmider, tłok i czysty chaos, do którego zapewne zdążyłeś już się przyzwyczaić. Wielobarwne szaty, kurtki czy czapki uczniów wydają się nie tworzyć osobnych bytów, a jednolitą, przelewającą się między pułkami masę. Nawet gdybyś chciał, to nie byłbyś wstanie zliczyć ile osób aktualnie znajduje się w sklepie, bo dzwoneczek zawieszony w przejściu sam pogubił się już w rachunkach, opierając się z wycieńczeniem o wciąż otwarte drzwi. Ale nie lękaj się, dumny Gryfonie! Nie jesteś na tym polu bitwy sam i kilku Twoich współpracowników uwija się już między przywiezionym towarem; pułkami, które trzeba uzupełnić i kasą, z której galeony aż się wysypują. - Na piątej i dwunastej, ziomuś. Blondyna i staruszek - słyszysz za sobą, niemal w tej samej chwili, gdy na Twoim ramieniu spoczywa ciężar znajomej dłoni, a zaraz przed oczami majta Ci się palec, wskazujący na zmianę dwa kierunki, zupełnie niepasujące do podanych wcześniej współrzędnych. - No, szybciuterkiem, rozdzielamy się. Kogo wybierasz?
1. Młoda uczennica Wydaje Ci się, że zdołasz jeszcze uratować sytuacje i szybko podskoczyć do dziewczyny sprzątając rozbite przez nią piwo kremowe, zanim stłoczeni ciasno ludzie zdążą roznieść lepką ciecz po połowie sklepu, jednak jeszcze w drodze zauważasz, że dziewczyna spanikowana wpadką, ale również zaciskającą się dłonią rudego mężczyzny na swoim ramieniu, odskoczyła w bok, tracąc równowagę. Nie zdążyłeś nawet wyjąć różdżki, a drobne ciało obiło się o półkę, a dłoń desperacko próbując się czegokolwiek złapać, pociągnęła na ziemię całą zgrzewkę kremowego piwa, które z hukiem roztrzaskało się, zalewając buty i nogawki spodni kilku najbliżej stojącym osobom. Rudy mężczyzna pociągnął Cię za skraj uniformu Zonka, żądając, byś natychmiast zajął się zaklęciami suszącymi i czyszczącymi na jego (jeszcze przed chwilą) śnieżnobiałych adidasach, a przerażona sytuacją blondynka ukryła czerwoną twarz w dłoniach, zniewolona roztrzęsionymi z emocji kolanami, nie potrafiąc zmusić się do wstania z piany wsiąkającej w jej mundurek Gryffindoru. Jak odnajdziesz się w tej sytuacji, gdy boleśnie kuje Cię świadomość, że szef mógłby przymknąć oko na jedno piwo, ale nie na całą zgrzewkę, więc ktoś za to wszystko musi ponieść konsekwencje?
2. Starszy mężczyzna Tłum mieni się, transformuje i zdaje się nieustannie przemieszczać - ale nie on. Wyraźnie starszy mężczyzna, pod drobnym kapeluszem kryjący zaskakująco bujną białą gęstwinę, który od dobrych czterdziestu minut przegląda opisy pudełek od łagodniejszej, limitowanej wersji transmutacyjnych psikusów, wyraźnie memląc przekleństwa pod nosem. Krzaczaste, nastroszone brwi zniechęcają do zaproponowania pomocy, ale hej, przecież w ogłoszeniu o pracę wyraźnie zaznaczone było, że poszukiwane osoby muszą posiadać ducha pełnego wigoru, a czy to nie właśnie Ty? Cóż, ktoś w końcu musiał do niego podejść, by nie blokował połowy wąskiego przejścia między alejkami przez kolejne kilkadziesiąt minut. Niezależnie od tego jak pogodnie i żartobliwie byś go nie zagadał, mężczyzna łypnął na Ciebie żywotnym jak na sędziwe lata spojrzeniem, wyraźnie zupełnie nie czując rozrywkowego klimatu tego sklepu. - Na sto beczek ognistej whisky, czy was Marlin opuścił z tymi znaczkami - zaczął psioczyć, gdy tylko wyłapał okazję - Jakby wam to nieśmiałki paznokciem wydrapywały, tyle Ci powiem, bo kiedyś to było, a nie to co teraz z tymi wymysłami, dowcipami i tylko dziadek to, dziadek tamto, a już dobrych klasycznych łajnobomb to nie ma komu docenić - wyrzucał z siebie dalej, wystrzeliwując z oburzenia drobinkami śliny z wysuszonych ust, po czym wycelował Ci w pierś smoczą główką laski, łypiąc na Ciebie czujnie jednym okiem, gdy drugie zmrużyło się podejrzliwie - Coś dla dwunastolatka potrzebuję z tych waszych zapsidwionych nowości, coby nie wyjść na starszego od Merlina.
Niezależnie którą opcję wybierzesz przewiduję zarówno pozytywny jak i negatywny efekt, więc to, czy pojawia się oba, czy tylko jeden, zależy już tylko od Twojej reakcji! Wyczekuj więc mojego posta w odpowiedzi. Po skargi, zażalenia i wyrazy miłości zapraszam do @Skyler Schuester
______________________
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Potrzebował tej pracy. Potrzebował pracy jakiejkolwiek. Był już dorosły. I być może brakowało mu trochę do piastowania stanowiska poważnego, odpowiedzialnego czarodzieja, ale starał się jak mógł. Chciał choć trochę odciążyć finansowo rodziców, no a na szkolne stypendia nie miał co liczyć. Małymi kroczkami dążył do usamodzielnienia się, do niezależności finansowej. Praca w sklepie U Zonka pomagała mu zachować pozory tego, że jakoś sobie w życiu radzi. Pensja nie była wysoka, ale zawsze kilka dodatkowych galeonów do sakiewki wpadało. A praca? Cóż, raz było lepiej, a raz gorzej - zależne od ruchu. Bywały dni, gdy siedział na zapleczu przez pół zmiany i zastanawiał się, czy policzył już wszystkie rysy w deskach na podłodze. A bywały też takie, że nie wiedział, jak się nazywa, a drzwi do sklepiku się nie zamykały. Takie dni, jak ten. Od rana uwijali się jak małe skrzaty, pakując przeróżne drobiazg i heheszkowe akcesoria do kolorowych pudełek. Przekrzykiwali się wręcz z klientami, opowiadając o superlatywach łajnobomb i proponując trzecią butelkę piwa kremowego, bo przecież w zestawie taniej. Bruno radził sobie całkiem nieźle. Nie można było powiedzieć, że nie nadawał się do tej roboty: był wesoły, szybki, trochę umiał w zaklęcia... Jakoś dawał radę. Jeszcze. Choć czuł już, że nogi wchodzą mu w rzyć, a koszulka zaczyna przylepiać do pleców (fujka), to nie zwalniał obrotów. Nie mógł. W sklepie było za dużo klientów. Zupełnie jakby zbliżały się święta, no ale nie. W całym tym zamieszaniu ledwo dosłyszał słowa współpracownika, które (jak się okazało) były skierowane do jego osoby. Dopiero ciepło dłoni, która uwiesiła się na brunowym ramieniu, pozwoliło mu ogarnąć się w sytuacji. Podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i zmarszczył czoło. Najchętniej zająłby się śliczną blondynką, ale powiedzieć, że wyglądał teraz niewyjściowo, to jak nazwać smoka jaszczurką. Czuł, że nie pachnie już najlepiej, a włosy wpadały mu do oczu. - Zajmę się tym dziadkiem. - westchnął, siląc się na uśmiech. Niech już będzie moja strata. Wygramolił się zza lady i ruszył w kierunku starszego czarodzieja, który wyglądał, jakby pomylił lokale. Gdy mijał dziewczynę, z której zrezygnował, dosłyszał trzaski tłuczonego szkła i aż włosy mu się zjeżyły na karku. Ktoś tu nie będzie miał premii... - Witamy U Zonka! W krainie, gdzie magia zabawy nigdy nie przeminie! - wymyślił tę wątpliwej jakości rymowankę na poczekaniu. Uśmiechnął się jednak szeroko i (o dziwo) szczerze, a gdy stanął tuż przed mężczyzną: ukłonił mu się lekko. Nie był jednak zbyt dobrej myśli. Facet wyglądał, jakby miał ochotę puścić z dymem cały ten lokal. - W czym mo... - nie zdążył dokończyć, bo starszy czarodziej już uraczył go swoją wielce entuzjastyczną przemową. Zamknął się więc, czekając cierpliwie, aż dziadek skończy narzekać mówić. Wkładał całą swoją energię w utrzymanie uśmiechu, choć w środku błagał Merlina o to, by go jakoś zbawił. Potakiwał mu co chwila, czasem trochę wbrew sobie, no ale przecież: klient - nasz pan! Ukradkowo starał się przesuwać na bok, by i sędziwy czarodziej podążył mimowolnie za nim i przestał torować ruch. Na nic się jednak zdały jego podchody. - Dwunastolatka? Tak, już, już... - o mało nie pobladł, gdy smocza głowa dotknęła jego uniformu. Z emerytami to nie ma żartów. Biegnie taki do świstoklika, jakby jutra miało nie być, a potem ci laską w głowę łup! No ale w kolejce w Świętym Mungu to "przepuść, piękny młodzieńcze!" Ech... I jeszcze te kropelki śliny! Jak nisko upadnie dla tych marnych pieniędzy? Choć w środku już się gotował, to jednak na zewnątrz pozostawał beztroski i uprzejmy. Do porzygu. - Mamy w naszym asortymencie wiele ciekawych przedmiotów! - i znów żwawa gestykulacja, i banan na mordzie. Chyba powinien zapisać się do szkoły aktorskiej. - Największym hitem jest Transmutacyjny Psikus. O, to to małe pudełeczko. - mówiąc to, wziął z regału prostopadłościan i zaprezentował, jednak bez otwierania, bo... - Po otwarciu pudełka, zostaje rzucony urok na osobę, która stoi w pobliżu. Trzeba uważać, bo ta osoba zmienia się zazwyczaj w zwierzę. Nie na długo, maksymalnie trwa to dobę. - tłumaczył, powątpiewając w to, czy facet skusi się na tak ekstrawagancką i ryzykowną zabawkę (warto jednak próbować) - Jest to w pełni bezpieczne, jeśli odbywa się w kontrolowanych warunkach. - dodał, a żeby nie ryzykować i nie oberwać laską, od razu przestąpił kilka kroczków w tył i sięgnął po kolejny przedmiot - A to Maska Komiczna. Wystarczy założyć ją na twarz i od razu poprawia się humor. Przedmiot z pewnością posłuży przez kilka lat. - powiedział i wyciągnął rękę z maską w stronę czarodzieja - M-może chce pan..? - wypróbować? Z pewnością by się przydało! Że też wybrał zrzędzącego staruszka, a nie dziewczynę od piwa. Wystarczyłoby wyczyścić podłogę i po sprawie. A tutaj? Dziadyga zdążył już chyba zapuścić korzenie, a Bruno powątpiewał, że jegomość kupi u nich cokolwiek. Już on znał takie przypadki...
Mężczyzna łypał na Ciebie spod ściągniętych, splątanych ze sobą brwi, marszcząc się coraz mnie z każdym wyrzuconym przez Ciebie słowem, aż w końcu tylko przyglądał Ci się podejrzliwie, jakby doszukiwał się podstępu w szerokim uśmiechu i uprzejmym tonie. Sapał coś pod nosem o młodzieży, energii, czasach, które to były,a już ich nie ma, aż w końcu zamilkł zupełnie, zainteresowany wyciągniętą przed jego nos maską. Sapnął i zakrył maską zmarszczoną życiem twarz, w pierwszej chwili jedynie nieruchomiejąc i wpatrując się w Twój uśmiech, dopiero po chwili stopniowo zaczął się prostować, z cichym stuknięciem zawieszając laskę na jednej z półek. - A jednak jest w tym waszym pokoleniu jakaś nadzieja - rzucił nagle i klasnął w dłonie, odwracając się w stronę pudełka z transmutacyjnymi psikusami, by nie wychylając chociaż skrawka twarzy spod maski, zanurzyć dłonie w zabawkach, chcąc wylosować spontanicznie jakiś ciekawy efekt. - Aagh! psidwaki dwa by to… - zaklął wesoło i uniósł cały kartonik zabawek, wciskając Ci je w ramiona - Co ja się będę szczypał z tą drobnicą, wszystkie wezmę, to kolegom porozdaje, a TO... - urwał, odsłaniając zdecydowanie nie mniej pomarszczoną, ale od uśmiechu wydającą się dużo młodszą twarz - ...dam łobuzowi - dokończył, kładąc maskę na stercie transmutacyjnych psikusów i wciąż niesiony magicznym wyrzutem endorfin złapał energicznie za swoją laskę i poklepał Cię nią po udzie ponaglająco, by czym prędzej trafić do kasy. Tobie zresztą też wyraźnie się spieszyło, by dokonać transakcji zanim staruszek przypomni sobie o tym, że przecież nie ma czasów, a kiedyś to były. - A wiesz co, Loczek, nawet mi mnie przypominasz z lat studenckich - wybełkotał, już nieco mniej energicznie, podpierając się o blat z wyraźnym przypomnieniem sobie o bolących plecach. - Taaak, kiedyś to było się z czego cieszyć - westchnął z głośnym mlaśnięciem jęzorem na końcu i pokiwał głową, sam sobie przytakując w tych staryczych mądrościach. Łypnął na Ciebie, już całkiem po staremu podejrzliwie i zaraz otworzył szerzej oko, by unieść opadającą powiekę i przyjrzeć się badawczo swoim zakupom. Brwi opadły mu nisko, tworząc puchaty pomost i zaraz pokiwał głową, choć wyraźnie znów naburmuszony, to jednak w głębi duszy usatysfakcjonowany, a nawet wzruszony napływającymi wspomnieniami. Z głośnym brzękiem wyciągnął worek galeonów na stół, byś odmierzył odpowiednią sumę, samemu zaciskając dłoń na smoczek główce laski, odkręcając ją kilkoma sprawnymi ruchami. Jeśli byłeś naprawdę spostrzegawczy, mogłeś dostrzec, że cały trzon wypełniony jest drobnymi kulkami, a jedna z nich właśnie została wciśnięta Ci w dłoń. - Spróbuj Disclore - mruknął bełkotliwie, pochylając się w Twoją stronę i dyskretnie puścił Ci niemrawe oczko na pożegnanie.
//Zdobywasz tajemniczą kuleczkę, która pozostaje nią do czasu, aż nie zdejmiesz z niej czaru podanym zaklęciem. Z tego co sprawdziłam, brakuje Ci do tego kilku punktów, więc masz do wyboru nauczyć się czaru/zdobyć brakujące punkty z transmutacji/poprosić kogoś o pomoc. Jakąkolwiek z opcji wybierzesz i gdziekolwiek to zrealizujesz - oznacz @Skyler Schuester w poście, a MG przybędzie, by zdradzić co konkretnie Ci się trafiło!
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ingerencja w pracy Sprzedawca u Zonka - jednopostówka
Najgorsze w maju były tak zwane ''letnie deszcze" - w połączeniu z angielską pogodą tworzyły dosłownie istny Armagedon dla podróżujących pieszo. O ile jeszcze dorośli - i pełnoletni - czarodzieje mogli w moment zawinąć się przed wiszącą nad nimi ulewą z pomocą teleportacji, lub osłonić się Aexteriorem, tak młodszym uczniom (i mniej zdolnym studentom) pozostawało umykanie pod sklepowe markizy. Lub w ogóle wchodzenie do pobliskich przybytków kompletnie bezcelowo, aby tylko przeczekać najgorsze urwanie chmury. Tego dnia nie było inaczej - o ile sklep "Zonka" zawsze cieszył się popularnością wśród młodszej trzódki okolicznej i hogwarckiej, tak teraz na sali sprzedaży zapanowały prawdziwe tłumy! Jeśli wcześniej było tu duszno, to człowiek dopiero teraz mógł odczuć brak tlenu połączony z zaduchem typowym w czasie burzy i zbyt liczną obecnością przemoczonych nastolatków. Jeden ze współwłaścicieli "Zonka" - wysoki blondyn o twarzy upstrzonej w bliznach po smoczej ospie, ubrany w prawdziwie fikuśną koszulę, zmrużył swoje głęboko osadzone oczy. Chytry wzrok przebiegał po myszkujących w gadżetach młodzieży - aż nagle przeskoczył na stojącego za ladą Narcyza. Jasne brwi zbiegły się niemal w prostą linię okraszoną zmarszczkami, gdy Dominic mełł w wąskich ustach własne myśli. — Na co czekasz Bzyk? — fuknął, ponaglająco wskazując podbródkiem na klientelę. Cholera wie czemu, zawsze mylił nazwiska własnych pracowników. Być może intencjonalnie. — Rusz się i sprzedaj im coś! Za co Ci płacę? Cóż, chyba nie masz wyboru - jeśli chcesz w ogóle dostać wypłatę za ten miesiąc. Scenariusze (rzuć kostką k6):
1/5 Podchodzisz do dwóch, ślicznie uśmiechniętych nastolatek, dużo młodszych od Ciebie - wyglądają na miłe kruszyny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Stoją przy półkach ze słodyczami, szepcząc coś do siebie jedna przez drugą. Proponujesz im jeden z rodzajów cukierków o fikuśnej niczym koszula szefa nazwie - nastolatki wysłuchują Cię uważnie, po czym zaczynają nabijać się z twojego twardego akcentu. Zaraz dołącza do nich grupka chłopaków, którzy papugują twoją wymowę, ku uciesze koleżanek.
2/4 Ledwo wychodzisz zza lady, a doskakuje do Ciebie jeden z drugoklasistów, prosząc o pomoc w doborze odpowiedniego psikusa dla dręczącego go kolegi. Młodzik praktycznie ciągnie Cię w kierunku jednej z półek, nadając przy tym jak tawerniana katarynka - strzela słowami niczym z karabinu maszynowego, ledwo idzie rozpoznać kiedy właściwie kończy zdanie, a co dopiero wyłapać w tym wszystkim sens. Jakby tego było mało, chłopak sepleni. Gdy nie odpowiadasz na zadane przez niego pytanie (kiedy on je w ogóle zadał?) - nadyma wargi i zirytowany ciska w Ciebie łajnobombą z najbliższej półki, po czym wybiega w te pędy ze sklepu.
3/6 Nie zdążyłeś nawet postawić kroku - do lady podchodzi parka studentów. Dziewczyna i chłopak - studentka zerka na swojego partnera spode łba, kiedy ten z wymuszonym uśmiechem prosi Cię o nalanie im kremowego piwa. Wygląda na to, że nieco się posprzeczali, bo napięcie wręcz wisi w powietrzu. Pod czujnym okiem szefa wyciągasz napoje z lodówki, kiedy dziewczyna prosi Cię o przelanie trunku do kufla - co zrobić, spełniasz jej prośbę. Tylko po to jednak, żeby zaraz na spółkę z jej chłopakiem oberwać falą spienionego, słodkiego piwa prosto w twarz.
@Narcyz Bez odnieś się do wylosowanego scenariusza, podlinkuj kostki i oznacz w swoim poście @Jessica Smith
______________________
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Są takie dni, kiedy wybudzasz się z niespokojnego snu z totalnie absolutną pewnością, że wszystko, co spotka Cię od momentu postawienia stopy na podłodze, zostało zesłane tylko po to, by Cię zniszczyć i upokorzyć. Najlepsze, co możesz w takiej sytuacji zrobić, to odgonić gryzące wyrzuty sumienia i pod pretekstem zabójczej groszopryszczki odwołać wszelkie obowiązki, a następnie ukrywać się przed przykrym przeznaczeniem tak długo, aż się Tobą znudzi. Tego poranka jeszcze o tym nie wiedziałem, więc w swej naiwności zignorowałem subtelne przesłanki o nadciągającym kataklizmie; zaczęło się bardzo niewinnie - od łagodnego bólu głowy, skarpetkach nie do pary i przewróconej solniczki. Potem był lekki deszcz łapiący mnie wpół drogi do pracy i ustający prawie natychmiast po tym, jak chronię się we wnętrzu sklepu. Sowa za żadne przysmaki nie chcąca dać sobie przywiązać lekkiej paczuszki do nogi, a wreszcie i on, jeden ze współwłaścicieli Zonka, który ten właśnie dzień wybrał sobie na wizytację w sklepie. Nie lubię czuć na karku oddechu moich przełożonych; mam wrażenie, że moje ręce drżą, pocą się, nie chcą ze mną współpracować, jakby należały do kogoś zupełnie innego. Bełkoczę przy tym jeszcze bardziej i rzucam tylko krótkie odpowiedzi, rozmywającym się półszeptem, z nadzieją, że jak najmniej słów dotrze do wścibskiego ucha Dominica. Nie lubię tego deszczu, który drwiąco i ponaglająco rozbija się o szyby. Nie lubię tłumu wpychającego się do sklepu i wypełniającego tę małą przestrzeń hałasem; wybuchami piskliwych chichotów i młodzieńczych krzyków. A przede wszystkim nie lubię tego pogardliwie brzmiącego "Bzyk", po usłyszeniu którego automatycznie się nieco garbię, jakbym otrzymał tnący skórę cios biczem. Mężczyzna zadaje jednak słuszne pytanie - za co w zasadzie mi płaci, skoro nie za pracę? Za każdą minutę upokorzenia. Za ponadprzeciętny stres, nierzadko negatywnie wpływający na moją kontrolę metamorfomagii jeszcze na długo po wyjściu ze sklepu. Za z trudem hamowane łzy, które naturalnie cisną się do oczu, gdy ktoś wyrzuca z siebie zdenerwowane komentarze, wcale nie oczekując rozwiązania, a jedynie chcąc się wyżyć na pierwszym lepszym koźle ofiarnym. Z zalążkiem zrozumienia własnej sytuacji wychodzę zza lady i szybko jestem porwany przez jednego z klientów. Ze słowotoku chłopca wyłapuję jedynie pojedyncze wyrazy - psikus, prześladowca, być może streszcza nawet większą część swojego życia, w końcu jako drugoklasista nie ma go zbyt wiele za sobą, ale wszystko, co potrafię zrobić, to stać jakby ktoś rzucił na mnie jęzlep i bezradnie rozglądać się po półkach w nadziei, że zaraz mnie natchnie, a mój mózg się odblokuje. Chłopiec jednak nie daje mi tyle czasu. Być może ktoś inny byłby pełny podziwu dla tego, jak łatwo dręczonemu przyszło zachować się w podobny sposób do kogoś innego, jakby wcale nigdy nie znajdował się w sytuacji, gdy jedynie marzy się, by ziemia pod stopami jednak się rozstąpiła i oszczędziła wstydu. Oddycham płytko; nie wiem, czy to moja wyobraźnia podsuwa mi dźwięk szeptów i chichotów. Czuję na sobie zbyt wiele spojrzeń, przed którymi nie mam jak uciec. Łajnobomba zostawia paskudnie cuchnący ślad nie tylko na mojej koszulce, ale również na poczuciu własnej wartości. Już wiem, że za każdym razem, gdy tylko przekroczę próg tego sklepu - ba - za każdym razem, gdy rano będę prasował uniform, będę przypominał sobie o tej jednej sytuacji. - Nie zasługuję na to - szepczę do siebie w ojczystym języku. Tak naprawdę nie podejmuję decyzji w pełni świadomie - po prostu czuję, że jeśli spędzę w tym sklepie chociaż jedną dodatkową chwilę, to zwyczajnie się uduszę. Nie patrzę pracodawcy w oczy, gdy cicho mówię: - Ja muszę... nie mogę tu być... przepraszam. Przepraszam. Omijam go i omijam też lustro, nie chcąc patrzeć na metamorfomagicznie przekształconą twarz, na jej kolory i własne formy buntu. Cieszę się na drażniący wcześniej deszcz, który przyzwala na przemknięcie przez ulicę anonimowo i studzi emocje. Nie szkoda mi jeszcze tych galeonów, których prawdopodobnie nie dostanę za tak bezczelne wyjście i z pewnością nie szkoda mi tej pracy - przeciwnie, pierwszy raz od dawna czuję po prostu ulgę.
Nigdy dotąd nie odczuwała zbytnio faktu, że nie może wychodzić poza teren szkoły oraz Hogsmeade. W Hogwarcie działo się tak wiele, że i tak nie miała na to czasu, natomiast Hogsmeade jako jedna z nielicznych w pełni magicznych wiosek stanowiło dla niej nie lada atrakcję nawet po czterech latach regularnych wycieczek. Czasem brakowało jej siostry, ale z drugiej strony Gwen na tej swojej medycynie i tak nie miałaby dla niej czasu, niczego więc nie traciła. No, chyba że mowa o prezencie dla przyjaciela. To zdecydowanie było dużą stratą. Chciała wybrać mu coś fajnego, ale niestety sklepy w hogsmeade nie miały szczególnie dużego asortymentu i zamiast w spokoju pobuszować po półkach, musiała polegać na swojej pamięci i szybkim wglądzie w wizbooka centrum affara. Całe szczęście, że od czasu do czasu wrzucali fotki swoich produktów! Było jej przykro, że musiała uciec się do zakupu listownego, toteż postanowiła wypełnić czymś torbę. Napisała do taty o mugolskie słodycze, w kiosku zakupiła po numerze Playwitcha i Magicboya, a do Zonka weszła po to, żeby zakupić łajnobombę. Głupi prezent dla niemądrego Percivala – wszystko trzymało się, hehe, kupy. Usatysfakcjonowana opuściła sklep i pognała w stronę Hogwartu, licząc, że kiedy dotrze do szkoły, paczka z Londynu będzie tam już na nią czekać.
Kiedy składała swoje ubogie w doświadczenie CV do sklepu Zonka jeszcze nie wiedziała, że będzie to najprawdopodobniej jeden z większych błędów, jakie mogła popełnić. Najidealniej byłoby dla niej zaczepić się w jakiejś aptece, zaznajomić się z ziołami i eliksirami... Albo jeszcze lepiej, przyczepić się do okolicznego uzdrowiciela i asystować mu w jego gabinecie! Niestety były to wyłącznie marzenia Evy, niespecjalnie osiągalne przez wzgląd na jej ubogą wiedzę w owych tematach. Cóż jej więc zostało? Roznoszenie tac z napojami i przekąskami też nie leżało w sferze jej zainteresowań, a praca w sklepie z artykułami papierniczymi szybko skłoniłaby ją do wbicia sobie w szyję któregoś z piór wystawianych na sprzedaż. Zonk wydawał się być wtedy naturalnym wyborem, dużo wspólnego z zaklęciami, do tego wracały wspomnienia ze szkoły, kiedy to z kolegami z roku urządzało się przeróżne zasadzki z łajnobombami, po których obrywało się szlabanami i myło szkolne kible szczoteczkami bez użycia magii. Ach, te czasy... Nie wzięła pod uwagę, że miała teraz już osiemnaście lat i z łajnobomb nieco wyrosła, a przeciętna klientela Zonka składała się z grupek wrzeszczących trzecio, może czwartoklasistów, którzy dopiero zachłystywali się możliwościami uprzykrzania innym życia. Najgorsze były weekendy, w które tłumnie ściągali do Hogsmeade, bo przeważnie było dość spokojnie. Studenci rzadziej zaglądali do sklepu z żartami, wobec czego Eva mogła się poświęcić swoim zajęciom, oczywiście zaraz po tym jak kończyła pieczołowicie ustawiać przedmioty na wystawach. Dzisiejszego dnia miała zamiar odkurzyć podręcznik z eliksirów do piątej klasy, niestety jej plany zostały unieważnione przez nieostrożnego gościa, który nie dość że zrzucił łajnobombę na podłogę, to jeszcze zamiast jak cywilizowany człowiek posprzątać po sobie machnięciem różdżki, postanowił uciec i zostawić Evę z brudną robotą. Spojrzała na rozlewającą się po parkiecie kałużę łajna i westchnęła. Za co?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Można by pomyśleć, że miał już wystarczająco zajebaną chatę niepotrzebnymi rzeczami, ale nie. Max i jego zakupoholizm musiały dziś pojawić się u Zonka, by dojebać sobie niepotrzebnych śmieci szczególnie, że przecież już za rogiem, za całe trzy miesiące, miał być prima aprilis! Prawdą było, że bardziej interesowała go budowa tych wszelkich psikusów, którą chciał uważniej przestudiować w ramach nauki transmutacji. Wchodząc do sklepu od razu uderzył go ogromny smród dochodzący ze środka. Jak się okazało ktoś postanowił skazić to miejsce łąjnobombami. Solberg nie wiedział, czy się śmiać, czy współczuć biednej pracownicy, która nie wyglądała na zachwyconą tą sytuacją. -Lepsze to niż kieszonkowe bagno. Potrzebujesz pomocnej różdżki? - Miał względnie dobry humor, więc uznał, że pomoże. Błędem niestety było to, że kompletnie nie poznał osoby, która była u Zonka zatrudniona. Gdyby zwracał większą uwagę na to, na kogo jego podrywy nie działają zapewne od razu zrobiłby zwrot w tył i ratował własny tyłek, ale oczywiście takiej funkcji jego mózg nie miał. Instynkt przetrwania leżał wciąż i nie miał zamiaru się u niego urodzić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Zanim zdążyła wyciągnąć różdżkę, by posprzątać bałagan, drzwi sklepu się otworzyły. Minę miała bojową, szykując się na ponowne spotkanie z kajającym się gagatkiem, który skruszony postanowił jednak wrócić i samemu zaradzić szkodom, które wyrządził... Ale nie. Zamiast jegomościa, przez którego powietrze w całym sklepie zdążyło przesiąknąć dławiącym zapachem łajna, w progu stanął Max. Złość na jej twarzy nagle ustąpiła szczeremu zaskoczeniu (bo cóż mógłby robić tu on, Maximilian Solberg?), a następnie ogromnemu zakłopotaniu. - Niby tak - przyznała, choć czuła się, jakby właśnie w takowym bagnie grzęzła. Drżącą dłonią zaczęła poszukiwania różdżki po kieszeniach, a gdy w końcu (choć trwało to zaledwie sekundę, dłużyło jej się jak minuty) dobrała się do niej i zacisnęła na niej palce tak mocno, aż zbielały jej kłykcie, machnęła nią w kierunku gównianej kałuży, mamrocząc pod nosem "chłoszczyść". Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi na delikatne drżenie jej dłoni. - Nie trzeba, już po wszystkim - odparła, od razu żałując, że w ogóle postanowiła skomentować tę oczywistość. - W czym mogę Ci pomóc? - zapytała, ponownie nie zdążywszy ugryźć się w język. Dlaczego musiała się odezwać tak... p e r s o n a l n i e?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Na miejscu Evy widząc wchodzącego do sklepu Solberga chyba nikt nie poczułby do końca ulgi, ale faktem było, że nie miał zamiaru niczego rozpierdalać. Przyszedł na kulturalne zakupy i miał zamiar z równą godnością ten przybytek opuścić. -Zaradna kobieta, to mi się podoba. - Machinalnie puścił jej oczko. Niektórych nawyków nie dało się od tak pozbyć, a to był jeden z nich. Nie zauważył natomiast drżących dłoni, które zostały zamaskowane sprawnie rzuconym zaklęciem czyszczącym, które w mig uporało się z uprzednim bałaganem.-Hmmm, szukam czegoś do zabawy oczywiście. Nic konkretnego, ale może macie na stanie coś, co by mnie zadowoliło? Jakieś nowe dostawy, te klimaty? - Oczywiście odzywał się na luzie jak do wszystkich, ale wciąż nie pamiętał, kim Eva jest, co uprzednio puszczone oczko mogło dawać do zrozumienia. Z chęcią za to miał zamiar przygarnąć profesjonalną pomoc pracownicy, skoro ta sama już takową zaproponowała. Nie będzie przecież jak debil latał i przeglądał każdego jednego produktu na półkach, choć pewnie byłby w stanie to odwalić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
"Zaradna kobieta" - te słowa odbijały się jeszcze przez kilka sekund echem w jej podświadomości. Owszem, była życiowo zaradna. No, wystarczająco zaradna. Natomiast jeśli chodziło o uczucia była prawdziwie ułomna. Z perspektywy czasu dziękowała sobie za wszystkie te lata, podczas których decydowała się na ćwiczenie i praktykowanie oklumencji, bowiem tylko ona była w stanie uratować ją w chwilach takich jak ta. Wzięła głęboki wdech, starając się uspokoić kołatające w klatce piersiowej serce. Dlaczego tak reagowała? Nie miała pojęcia. Ludzki organizm niby działał jak dobrze skoordynowana maszyneria, a jednak istniały jakieś niezależne organy, których reakcje przejmowały kontrolę nad ogółem. - Hitem sezonu są wrzeszczące kalendarze - rzuciła mimochodem. Cyklicznie wracały do łask, jako że wielu chciało wejść w Nowy Rok z nową energią i najlepiej czymś, co regularnie wylewałoby na łeb kubeł zimnej wody, przypominając o zaległych zobowiązaniach i zbliżających się deadlinach. Max jednak nie wyglądał na kogoś, kto byłby zainteresowany zmianą swoich nawyków. - Może mamy jeszcze jakieś transmutacyjne psikusy... - dodała, zerkając na jego minę, by wybadać, czy byłby przedmiotem zainteresowany. Jeśli chciał zabawy... Nic nie mogło się równać zmianie kogoś w gołębia na całą dobę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z uczuciami tak już było, że chyba nikt tak do końca nie był w tym perfekcyjny. Każda relacja rządziła się swoimi prawami i wymagała indywidualnego podejścia, a zamykanie się w pewnych schematach choć pozornie mogło wydawać się bezpieczną opcją, często było zgubną taktyką doprowadzającą te więzi do końca. -To nie dla mnie. Nie potrzebuję, żeby drąga się morda przypominała mi o czymkolwiek. - Odrzucił tę propozycję bo zdecydowanie potrzebował czegoś innego, ciekawszego, z większym potencjałem do badań. -O! To już prędzej! Jakieś konkretne modele polecasz? - Zainteresował się żywiej, bo to leżało już bliżej tego, czego szukał. Jakby nie było ta zabawka trzymała w sobie transmutacyjną magię, która uwalniała się w odpowiednim momencie czy ofiarą tego chciała czy też niespecjalnie. Zazwyczaj niespecjalnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Przygryzał nerwowo wargi, czekając na Marlę. Szedł do Hogsmeade na piechotę, żeby zebrać myśli. Być może zdurniał zupełnie, ale niestety, raz zakorzenionego w głowie pomysłu nie mógł się już pozbyć. Mogło to być ignorowane, mógł myśl tę spychać zawzięcie na peryferia swojej uwagi, nie mógł jednak pozbyć się jej zupełnie. Bazyl był cichym chujem, nie pokazywał po sobie, że coś zapadło mu w pamięć bardziej niż inne. Permanentnie krzywiący się na wszystko, mamroczący pod nosem przekleństwa, wyglądał na niezadowolonego niezależnie od tego, co się działo - to było wygodne. Faktycznie jednak zdarzały się w życiu rzeczy, które Bazyl brał jako personalną potwarz. Obrazę majestatu, choć wcale nie koniecznie jego. Od momentu, w którym dowiedział się o tym, co wydarzyło się w Lumosie, czuł w środku ten sam gorzki gniew, jaki zawsze zapowiadał ten toksyczny wyrzyg, który właśnie miał nastąpić/. Bazyl był pamiętliwym chujem. Milczał, nie podejmując tematu, obserwował, nie wdając się w dyskusję, ale jak słoń podążający tą samą trasą setki mil do wodopoju, podążał ścieżką swojej zemsty jak pielgrzym czarnego boga. Bazyl był bowiem ponad to wszystko, okropnie mściwym chujem. Raz dokonanej zadry, urazy, nie wybaczał nigdy. Rozpamiętywał krzywdy, jakby były psalmami jego złośliwej świętości. Miłował je, lubował się w nich, doglądał, aż nie zakwitły czerwonymi kwiatami zemsty. Nie mógł przetrawić tego, co spotkało Maxa. Nie potrafił otwarcie przyznać się przed sobą, ale w głębi duszy wiedział, że ta sama sytuacja skrzywdziła i Rivera, który był mu znacznie bliższy, niż Kane zamierzał się do tego przyznać. Wciąż jednak był tylko siusiumajtkiem, głupim nastolatkiem bez koneksji, możliwości, potęgi. Nie miał jak wyzwać dorosłego, szemranego czarodzieja na pojedynek - ale czy to jedyne rozwiązanie? Może gdyby był szlachetny i honorowy, to tak. Rzucenie rękawicy w obronie godności najbliższych mu osób brzmiało bardzo rycersko. Tylko do rycerza było mu strasznie daleko, znacznie bliżej do chorego na wściekliznę szczura kanałowego, więc wcale nie zamierzał grać fair. Pomysł rodził się powoli, obrastał w pióra i szpony, kształtował się w jego głowie w coś paskudnego. Niestety, nie wszystko mógł zrobić sam, a choć proszenie o pomoc przychodziło mu z trudem od najmłodszych lat dziecięcych, nie zastanawiał się długo, kiedy uznał, że jedynym rozwiązaniem problemu jest znajomość transmutacji. Kane i transmutacja to jak żart Merlina, ale przecież nie musiał polegać na sobie. Zdobywszy się na to, by napisać do gryfońskiej pani prefekt, w sobotę zawinięty w szaro-zielony, ślizgoński płaszcz, stał pod zonkiem, trzymając w ręku parasol, bo już zaczynało paskudnie siąpić. Może to i lepiej, w deszczu nikt nie będzie ich podglądał ani podsłuchiwał.
Ze wszystkich znanych jej osób, listu akurat od Bazyla spodziewała się najmniej. Nie sprawiał wrażenia kto ot tak zagaduje do kogoś znanego jedynie z widzenia, a tym bardziej nie wydawał się być kimś, kto prosi o pomoc. A tej by mu nie odmówiła, nawet jeśli nie zobaczyłaby na pergaminie imion gamoniów, którzy byli dla niej bliscy i o których martwiła się bardziej niż o samą siebie. Dlatego kiedy zaczęła zbliżać się pora umówionego spotkania, opuściła kamienicę podenerwowana, bo pomimo wrodzonego optymizmu, akurat w tej sytuacji spodziewała się raczej złych wiadomości. Jak zwykle deszcz w listopadzie był dla niej ogromnym zaskoczeniem; zaklęła ponuro pod nosem i zerknęła na zegarek. Była niemal spóźniona, więc nie zdążyłaby wrócić się do domu po parasol, a przywołanie go mogło skutkować wybiciem prawie każdego okna w kamienicy i atak parasolek, wyfruwających ze wszystkich mieszkań w okolicy. Nie pozostało jej nic innego jak przyspieszyć kroku i apaszkę spod szyi narzucić na głowę, odrobinę chroniąc się przed paskudną pogodą. – Basil! – krzyknęła na widok Ślizgona i od razu wtarabaniła się pod jego parasol, który powiększyła prędkim zaklęciem, aby bez problemu zmieścili się tam we dwójkę, bez konieczności przywierania do siebie. – Długo czekasz? Najmocniej przepraszam, Jinx zajął łazienkę i urządził sobie recital piosenek Celestyny pod prysznicem, musiałam czekać aż łaskawie skończy. Chcesz wejść do środka na zakupy, skoro zaproponowałeś Zonka? Na trzecim roku miałam tu kartę stałego klienta, bo używanie łajnobomb to była moja ulubiona rozrywka – zaśmiała się, próbując rozluźnić atmosferę i zamaskować to jak bardzo zmartwiona i zatroskana była. – Jeszcze zapalę, okej? Masz coś przeciwko? – spytała; nie czekając na odpowiedź zaczęła szukać paczki papierosów po kieszeniach płaszcza, a kiedy znalazła, wyciągnęła jednego i podsunęła Bazylowi pod nos prawie całe opakowanie cytrynowych Kameleonów. – Nie są zbyt dobre, jagodowe znacznie lepsze – mruknęła i odpaliła papierosa różdżką. – Więc? – uniosła brew ku górze, wpatrując się oczekująco w chłopaka, bo o ile zwykle potrafiła zagadać swojego rozmówcę na śmierć i pleść głupoty non stop, tak teraz chciała od razu dowiedzieć się o co chodzi. – Co takiego musisz zrobić, w co zaangażowany jest Max i River? Wszystko z nimi w porządku? Zestresowałam się jak zobaczyłam twoją wiadomość – przyznała i wypuściła dym w odwrotną stronę niż tę, gdzie stał @Basil Kane.
______________________
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zauważył ją trochę za późno, żeby zgrywać dżentelmena i wybiec jej z tą parasolką naprzeciw, mimo to, wyciągnął ją nad jej głowę, kiedy tylko wykrzyknęła jego imię. Był tak pochłonięty swoim szatańskim planem, że nie połapał się w czasie. - hej. - przywitał się, wylewny jak zawsze, wpatrując się w nią dwubarwnymi oczami spod zmarszczonych w stałym grymasie niezadowolenia brwi. To wyjściowa mina Bazyla, nie należało więc się specjalnie przejmować, szczególnie że Marla przez te wszystkie lata, pewnie miała okazję przywyknąć do tej skisłej twarzy. Pokiwał głową na ten potok słów, nie mając za bardzo nic do powiedzenia, ani za wiele pytań, był nawet skłonny przyznać, że nie był pewien, czy chciał znać te wszystkie szczegóły, ale dopiero wyszedłby na chama, jak ją tu ściągnął w sobotę i powiedział na starcie, że go nie interesują piosenki Jinxa w łazience. Dopiero kiedy wyrzuciła z siebie całą historię, jak opóźniony w rozwoju windows explorer, odpowiedział: - Nie czekam długo, nic się nie stało. - obserwował, jak wydobyła papierosy i choć palał w zasadzie tylko, jak ostro walił alkohol, to jednak skusił się na jednego towarzyskiego, bo w zasadzie to się nawet trochę denerwował. Odpalił peta i wpatrzył się w ulicę, zalewaną deszczem, kiedy cytrynowy dym zakręcił się pod dzielonym przez nich parasolem, przypominając mu aromatem cytrusowe perfumy szopa. - Sory, że Cię zestresowałem. - w końcu się odezwał, choć pomilczeć też lubił. Zaciągnął się, znów spoglądając na gryfonkę- Nie mogę powiedzieć Ci dokładnie wszystkiego. - wypuścił dym nosem, a zabrzmiało to jakoś poważniej, niż zakładał początkowo- Jesteś prefektem i Twoim obowiązkiem byłoby, przynajmniej spróbować mnie powstrzymać. spojrzał na ziemię przed swoimi butami, starając się strzepnąć peta tak, by popiół nie spadł mu na spodnie- Nie wiem, czy słyszałaś cokolwiek o tym, co zaszło w Barze Lumos? - zmarszczył brwi, zaciskając mimowolnie zęby- A bardziej od tego, co tam zaszło, czy słyszałaś, czym właściwie to było spowodowane. - -sama myśl o człowieku, który nie dość, że zranił jego najlepszego przyjaciela, to jeszcze wykorzystał chłopca, który zaczynał przylegać do Bazylego, popierdolonego serca jak lotopałanka, wzbudzała w nim jakąś padaczkę, co zauważył patrząc, że zaczęły mu drżeć palce, w których trzymał papierosa- Mmm... wszystko zawęża się do jednego człowieka, którego nie mogę wyzwać na pojedynek, bo mnie zwyczajnie zabije. Muszę więc podjąć się sabotażu. - oblizał wargi i pociągnął cytrynowy dym, patrząc w przestrzeń- Jak na ślizgońską świnię przystało. - uśmiechnął się kątem ust, bo nie od dziś do uczniów domu węża przylegała łatka podstępnych i niehonorowych, w odróżnieniu od, chociażby, szlachetnych gryfonów- Potrzebuję pomocy mistrza transmutacji, którym jesteś. Moim planem jest zamienić łajnobomby i kieszonkowe bagno w coś naprawdę trwałego i paskudnego, ale pomyślałem, że może jak wybierzesz się ze mną do Zonka, to zainspiruje Cię coś innego. - zamknął w końcu swoją wypowiedź- Generalnie zależy mi na tym, żeby było dużo gówna i ten skurwiel musiał się strasznie namęczyć, by to ogarnąć... - jako była mistrzyni podkładania łajnobomb, o czym sama zresztą mu przed chwilą wspomniała, na bank musiała mieć jakieś swoje pomysły.
Zaciągnęła się mocniej, kiedy usłyszała, że nie może dowiedzieć się wszystkiego; w takim razie po co ją tu sprowadzał i na jakiej podstawie chciał ową pomoc otrzymać? Odpowiedź nadeszła szybciej niż zdążyła się oburzyć na głos, a była równie absurdalna jak to, że w ogóle prefektem została. – To moja funkcja w szkole i pełnię ją od niedawna – westchnęła. – Może faktycznie za bardzo się nie znamy, ale wiedz, że bycie prefektem nie ma dla mnie żadnego znaczenia w momencie, gdy chodzi o moich przyjaciół. A tym jest właśnie dla mnie Max czy River – wyjaśniła, chyba po raz pierwszy natrafiając na kogoś, kto uznał, że durna odznaka jest dla niej ważniejsza niż najbliżsi. – Więc zawsze możemy ewentualnie uznać, że trułam ci dupę, że masz odpuścić i że to chujowy pomysł blablabla, a ty i tak powiesz mi co planujesz i jeśli tylko będę w stanie to zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ok? – uśmiechnęła się zachęcająco, chcąc go upewnić, że trafił na odpowiednią osobę do realizacji swojego tajemniczego celu. Wzięła kilka kolejnych buchów, umożliwiając mu zabranie głosu. Wzdrygnęła się mimowolnie na wzmiankę o barze, bo tamtejsze wydarzenia wciąż były niewyjaśnione, a dla niej – nie do końca zrozumiałe. – A właściwie to kim, nie czym – wtrąciła i skrzywiła się, bo podobnie jak Basil winy doszukiwała się w tej samej osobie. Osobie, której nigdy nie poznała, a już pałała do niej czymś na kształt nienawiści, której życzyła samych najgorszych rzeczy, bo jeśli było coś, czego nie akceptowała to na pewno zabawy kosztem kogoś, kogo kochała. – Bycie ślizgońską świnią wcale nie jest takie złe – szturchnęła go lekko i parsknęła śmiechem, bo może i faktycznie nie wpadłaby na podobny plan i pozwoliła się kierować gryfońskiej odwadze i porywczości, co nie oznacza, że wyszłaby na tym lepiej. – To, o czym mówisz, raczej nie będzie stanowiło dla mnie żadnego wyzwania – oznajmiła, może i nieskromnie, ale szczerze. Nie wymagało to od niej czegoś, czego by już nie robiła, nawet na taką skalę, o jakiej myślał Bazyl. – Tylko… Hm, jakby to ująć. Doskonale rozumiem potrzebę załatwienia tego i zareagowania. Sama jestem wkurwiona, że w ogóle do tego doszło, bo ten incydent sprawił, że jestem, podobnie jak ty, między drętwotą a bombardą. Myślałeś tylko o Maxie? Jak odbierze tę interwencję, jeśli się dowie? Możemy wyklinać tego skurwiałego starego zgreda, ale chyba istnieje jakiś powód, dla którego Solberg wciąż jest w jego pobliżu. Rozumiesz co mam na myśli? Nie nam oceniać co jest między nimi, chcę mieć jednak pewność, że Max nie zinterpretuje naszych intencji zupełnie na odwrót. Zwłaszcza, że nieszczególnie chciał o tym zajściu rozmawiać, przynajmniej ze mną. Więc nie odbieraj tego jako odmowy, jestem całym sercem za! Tylko jeśli masz jakieś informacje na ten temat z jego strony to mi powiedz albo chociaż zapewnij, że nam za to nie doleje wywaru żywej śmierci przy najbliższym spotkaniu – podjęła próbę rozwiania wszelkich wątpliwości, bo ostatnie, czego chciała to konsekwencji w postaci kłótni czy wpędzenia Maxiofelka w kolejny grób. – To mi wystarczy, aby zrobić Moralesowi z dupy jesień średniowiecza i gównianą imprezę, na jaką zasłużył – w jej oczach błysnęła iskierka, która była tylko potwierdzeniem, że jest w pełni zaangażowana w misję Ślizgona.
Na jej wyjaśnienia zaśmiał się cicho pod nosem. - Nie wiem, naszej prefekt fest odjebało, od kiedy objęła stanowisko, wolę dmuchać na zimne. - popatrzył na Marlę, jednak już nieco bardziej koleżeńsko, niż się wcześniej szczypał. Nie potrzebował wysłuchiwać moralizatorskich pogadanek o odpowiedzialności ani o podejmowaniu pochopnych decyzji. Głównie dlatego, że z moralnością miał raczej nie po drodze już od lat szczenięcych, a pochopność nigdy nie była jego domeną. Zemstę pielęgnował w sobie zawsze i choćby skały srały, a babcie płakały, doprowadzał do niej w ten, czy inny sposób.- Deal. - skinął głową. Choć zemsta była jego głównym celem, wolał nie robić niczego kosztem przyjaciół Maxa i Rivsa, nawet jeśli to nie byli jego osobiści przyjaciele. Ostatnie czego potrzebował to ofiary poboczne, bo i tak już rzucał się na coś, co mogło być stanowczo za duże do ugryzienia, nawet dla węża pomimo jego kinetycznej czaszki. - Czym. - powtórzył twardo, bo się nie przejęzyczył. Salazar pozostawał dla niego śmieciem, nawet jeśli Max zarzekał się, że to dobry chłop i naprawdę wierzył w to, że Solberg jest w nim szczerze zakochany, Chyba pierwszy raz w życiu... Pokiwał głową na jej słowa, znów uśmiechając się dziwnie. Bycie ślizgońską świnią w jego mniemaniu było nawet trochę powodem do dumy, uważał, że reprezentował cechy swojego domu należycie i z szacunkiem i gdyby czasem nie podłożył komuś świni to byłoby plamą na dobrym imieniu samego Slytherina. Parsknął szturchnięty i pokręcił głową, zaciągając się. - Nikomu nie powiem, że tak powiedziałaś. - mrugnął do niej, coby wiadomo, jej sekret był z nim bezpieczny. Poczuł się spokojniej, słysząc, że takie wyzwanie nie było dla niej problemem, jednak zaraz znów się spiął, słysząc jej kolejne słowa. Zmów zamilkł na chwilę, trochę w zamyśleniu, trochę przyglądając się dymom z papierosów, splatającym i rozmywającym na wietrze przed nimi, dziurawionym kropelkami deszczu. Nie wiedział, ile powinien jej mówić i to nie ze względu na zaufanie, Max był ich wspólnym przyjacielem, tylko... nie sądził, że jest odpowiednią osobą na te opowieści. Solberg powinien sam się dzielić tymi stronami swojej duszy. Westchnął lekko i kiwnął głową, jakby sam się na coś ze sobą w końcu zgodził. - Wypiliśmy dwie butelki wódki, a potem dał się namówić na uczenie mnie czarnomagiczcnych klątw, które prezentował mi... na mnie. - spojrzał na nią- To był dla niego naprawdę straszny cios. Nigdy nie widziałem... nigdy nie... - zmarszczył brwi- Zrobiłbym wiele, Marla. Chuj wie, może naprawdę wszystko, żeby go uchronić przed krzywdą. Już mu w życiu wystarczy, naprawdę wystarczy tego gówna. - patrzył na nią z niesamowitą zawziętością, wymalowaną na twarzy- Biorę to całkowicie na siebie. Nie wiem, jak Max zareaguje, ale wiem, że nie dam rady patrzeć mu w oczy, jeśli nie zrobię niczego, by wyrównać tę krzywdę. - potarł palcami brwi, bo nie umiał mówić. Nie umiał nazywać tego, co czuł ani tego, co nim powodowało. Rozmawianie o takich rzeczach i tak przychodziło mu z trudem, a już szczególnie jeśli wiązało się to z emocjami, które łączyły go z kimś tak bliskim. - Zrozumiem, jeśli nie chcesz ryzykować. - powiedział spokojnie, po czym dopalił petka i rzucił go w kałużę- Jakoś to ogarnę. Ale naprawdę... - pogryzł nerwowo wargi w charakterystyczny dla siebie sposób wściekłego psa- ...przydałaby mi się Twoja pomoc.
Ostatnio zmieniony przez Basil Kane dnia Czw Lis 17 2022, 13:23, w całości zmieniany 1 raz
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Omal się nie zakrztusiła, słysząc to subtelne szkalowanie ślizgońskiej prefektki. – Powinnam się śmiertelnie obrazić, że wrzucasz mnie do jednego kuferka razem z nią – zachichotała, w myślach przyznając mu rację, że to super nadęte stanowisko wyciągało z ludzi to, co najgorsze. – Udam, że tego nie słyszałam, ale następnym razem skończysz jako spłuczka do kibla – zażartowała, wcale nie mając takich zamiarów względem Basila, bo to by tylko potwierdziło, że prefekci są drętwi i pozbawieni poczucia humoru. Odwzajemniła uśmiech i wypuściła w jego stronę kształtne dymne kółko. – Zobacz jak chęć zemsty zbliża człowieka, już dzielimy sekret – stwierdziła lekko; może daleko im było do stricte przyjacielskich relacji, ale podświadomie czuła, że akurat teraz mogą sobie zaufać i wzajemnie pomóc, a tym samym wyrównać krzywdy wyrządzone ich bliskim. Kiedy Kane hardo powtórzył słowo czym, wiedziała, że ma do czynienia z kimś, kto podzielał jej poglądy, których nie wypowiadała na głos, trochę z obawy, iż zostanie uznana za bezduszną – a zdecydowanie się w ten sposób nie postrzegała. Wsłuchała się w jego słowa z uwagą, nie dając po sobie poznać jak wstrząśnięta jest wizją rzucania do siebie czarnomagicznymi zaklęciami i jak bardzo przeżywała nienajlepszy stan Maxa. – Masz świadomość, że choćbyś był z nim non stop to go całkowicie przed cierpieniem nie uchronisz? – spytała, nie dodając już, że to sam Solberg lgnął do kłopotów i bólu, jakby potrzebował tego, aby jakkolwiek funkcjonować. – Ale zgadzam się, że przeżył wystarczająco wiele i nie zasługuje, aby tak to dalej wyglądało. Tylko jeśli się czegoś nauczyłam przez te wszystkie lata przyjaźni z nim to tego, że nic na siłę i że dopóki sam nie będzie chciał o coś zawalczyć to ja jestem wtedy bezsilna i pozbawiona mocy sprawczej. A uwierz, to nie jest pierwszy raz, kiedy jestem zesrana po pachy, gdy myślę o tym co u niego – wyznała, w przeciwieństwie do Basila nie mając najmniejszych problemów z mówieniem o tym, co wiązało się z silnymi emocjami. Spojrzała więc na niego ciepło i pokiwała lekko głową na znak, że jest po jego stronie. – Dźwigamy ten krzyż razem! – powiedziała nieco zbyt entuzjastycznie jak na temat rozmowy, bardziej skupiając się na fakcie, że miała teraz prawdziwego partnera w zbrodni, równie żądnego krwi i zemsty jak ona. – Nie mam powodów, żeby rezygnować. Mogę za to się cieszyć, że moi przyjaciele mają przy sobie kogoś tak lojalnego jak ty – bez cienia fałszu wyraziła swój podziw i przywołała zaklęciem rzuconego parę sekund temu peta Ślizgona, transmutując go, podobnie jak swojego, w guzik. – To co, idziemy szukać asortymentu? – zapytała dziarsko i wsunęła rękę pod bazylowe ramię, aby pociągnąć go w stronę sklepu, pozwalając sobie na ten gest spoufalenia, wszak wymierzali rakiety w te same strony.