Bogaty asortyment dla wielbicieli płatania dowcipów, przyciąga wielu uczniów Hogwartu. Wewnątrz jest bardzo kolorowo i zawsze jest w nim pełno klientów, w końcu to jedyny tego rodzaju sklep w miasteczku. Na wielu półkach widać łajnobomby, cukierki wywołujące czkawkę czy mydełka z żabiego skrzeku, oraz wiele innych akcesoriów uwielbianych przez uczniów.
Cennik:
► Łajnobomba – 30 g ► Wrzeszczący kalendarz - 15 g ► Durnostojka - 40 g (należy doprecyzować w co się zamienia) ► Pióro głupca - 50 g ► Transmutacyjny psikus - 80 g
Kostki na przedmioty trudne do zdobycia:
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
- Mój kuzyn testował na nim zaklęcia.Miał wtedy chyba jakieś trzynaście lat. - Powiedziała nie kryjąc urazy do chłopca. Gdy przypominała sobie jak znalazła sztywne ciało swojego pupila na środku salonu, łzy same cisnęły się jej do oczu. Lubiła udawać twardą, więc jakoś powstrzymała się od spowodowania powodzi w sklepie. - Gdy go znaleźliśmy było już za późno by go jakoś wyratować. - Po chwili była gotowa by zmusić się do wesołego uśmiechu i beztroskiego tonu. -Może najpierw pójdziemy do menażerii, a potem skoczymy na coś słodkiego. Co o tym sądzisz? - Zapytała kierując się w stronę drzwi.
Okularnica otworzyła cicho drzwi od sklepu. Rozejrzała się. W środku nie było ruchu; to dobrze, bo nie cierpiała tłumu. Zdecydowanie wolała samotność. Dziewczyna oglądała dokładnie towar, który leżał na półkach. Nie mogła się zdecydować co kupić, a musiała. Koniecznie. Puchonka jednak zdecydowała się zakupić paczkę cukierków wywołujących czkawkę. Zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie minę ''wrednej kuzynki'', której nie cierpi. Podeszła do lady i zapłaciła za towar.
Twan energicznie wszedł do sklepu i od razu zaczął szukać tego, po co tu przyszedł. Skakanki. Była mu koniecznie potrzebna, jeśli nie skakanka to przynajmniej jakaś lina... długi sznurek... z której dałoby się zrobić idealny węzeł samozaciskajacy. O tak. Przeszukiwał wzrokiem pułki, nie oszczędzając również rąk, przez co po chwili na pólkach zrobił się niezły bałagan. Normalnie, pewnie zainteresowałby się też czymś innym, ale teraz potrzebna my było tylko i wyłącznie skakanka! A jak na złość, musiała gdzieś się schować. Nawet nie przyjmował do wiadomości, że najzwyczajniej mogłoby jej tu nie być.
Dziewczyna zauważyła, że chłopak robi coś dziwnego przy półkach. Postanowiła się temu przyjrzeć. Oczywiście tylko tak zaglądała przez okulary. Dziwnie się chłopak zachowywał, ot co. Zauważyła również, że jest z Gryffindoru, gdyż na jego szacie został wyszyty herb tego domu. Cóż. Do Gryfonów nic nie ma, ale gorzej by było gdyby to byłby Ślizgon. Wtedy na pewno jej tutaj by nie było. - Co Ty robisz? - pisnęła dziewczyna, wychylając się zza półkę. Spojrzała na niego nieco dziwnym wzrokiem. Tak jakby się bała.
Nawet nie zauważył, że ktokolwiek mu się przygląda, tak był zajęty poszukiwaniami. No, to niech gdzieś się znajdzie! - Szukam skakanki - automatycznie odpowiedział na pytanie, nie odwracając się w stronę osoby która je zadała. Nie za bardzo go to teraz obchodziło... O! Jest! W głębi półki, za stertą innych, niby to bardziej interesujących gadżetów, dostrzegł czerwoną linę, z dwoma kawałkami plastiku na obu końcach. Natychmiast ją z stamtąd wygrzebał, nie przejmując się, że przez to nieco przedmiotów spadło na podłogę. Ktoś to posprząta. - Znalazłem - oświadczył z szerokim uśmiechem, dopiero teraz przenosząc wzrok na dziewczynę.
- Szukałeś głupiej skakanki? - wymruczała dziewczyna. W tej zabawce nic nie widziała nadzwyczajnego, od co. Zwykła zabawka. - Po co Ci zwykła skakanka? - dopytywała się Puchonka cały czas. Wpatrywała się w twarz młodzieńca, jakby chciała go zapamiętać. Może faktycznie tak było. Dziewczę poprawiło okulary i schowała paczkę ''cukierków'' do torebeczki, jaką miała przy sobie.
- Zobaczysz. - Najpierw chciał ze spokojem oświadczyć do czego też potrzebna mu skakanka, ale w ostatniej chwili pomyślał sobie, że... dziewczyna mogłaby być trochę zaskoczona. Podszedł do kasy i dał aż jednego, całego galeona. Nie, nie było nawet tak drogo jak się spodziewał. - Chodź ze mną nad jezioro w Hogwarcie, to ci pokarzę! - rzekł z entuzjazmem, wciskając zakupiony przedmiot do niewielkiej kieszeni białej kurtki. Założył jeszcze czapkę, upewniając się, że uszy ma dokładnie zasłonięte, opatulił się szalikiem i otworzył drzwi na dwór. Wuuu, wiejnęło! Tak mocno, że aż się zachwiał, a to, że od razu oblepiły go płatki śnieg, to rzecz drugorzędna. Bez tego i tak był biały. Poczekał aż dziewczyna wyjdzie, po czym ruszył drogą w stronę zamku.
[zacznij na drodze do Hogsmeade]
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
Weszła do sklepu, trzymając pod rękę Kath i słuchając jednej z jej opowieści. No, może nie tak do końca. Prawda jest taka, że prawie w ogóle jej nie słuchała. Owszem, słyszała jej uroczy głos, ale żadne słowo z jej ust do niej nie docierało. Głowę miała zajętą piosenką, która kojarzyła jej się... z latającą hulajnogą? O losie. W każdym bądź razie, za nic nie mogła wyrzucić tej melodii z głowy. Musiała przyznać, że o dziwo, nie panował tutaj zbyt wielki ruch. Unosząc bródkę dumnie do góry ruszyła w stronę półek, rozglądając się za łajnobombami dla Kath, ale wiedziała, że ta i tak ją wyprzedzi. Bardziej orientowała się w terenie. - Kathie, czego aktualnie słuchasz? - spytała, marszcząc nosek, bo nadal nie mogła wyrzucić z łba tej durnej piosenki! Męczyło ją to strasznie i rozpraszało. Jak tu się skupić na rozmowie, kiedy cały czas słyszysz brzdąkanie gitar i wycie ( no dobra, on wcale nie wył!) jakiegoś gościa? Czekając na odpowiedź towarzyszki, zdjęła swój ukochany berecik, bo w pomieszczeniu było duszno.
Tak, tak! Nareszcie w Zonku! Uśmiechnęła się do sprzedawcy, który swoją drogą bardzo dobrze ją znał i dawał najlepszy towar, jaki miał w sklepie oraz od razu podeszła do kasy. - To co zwykle - poprosiła. Łajnobomby.. Gdzie by tu je podstawić ? Może do klasy eliksirów ? Nie, po pierwsze miesięczny szlaban i sprzątanie klasy, a po drugie tata nie byłby zadowolony, że wyniszcza tak cudowne miejsce. Czy zna ktoś większego maniaka od Briana Gardnera ? Nie, bo nie ma, ha ha ha! Czego aktualnie słucha ? To jest pytanie, na które nie można odpowiedzieć tak szczegółowo, jakby chciała Lil. Kath nie ma określonych faz na dany zespół czy gatunek. Nigdy nie odstępuje cudownej, klasycznej Frani. Ciągle coś nuci, wystukuje rytm, śpiewa. Ach, dziecko muzyki, owszem. A jak się dorwie do pianina to już dopiero.. Zapomina gdzie jest. Tylko dźwięki, klawisze i ona. Wygrywa to, co akurat gra w jej sercu, co jej przypomina przyjaciół, wspomnienia. Komponuje własne myśli i przelewa je do świata zewnętrznego w kształcie czarnych nutek. - Muzyka klasyczna - odparła zupełnie szczerze. Do tej pory jeszcze nikt nie odważył się zaśmiać, gdy usłyszeli o tym, jaki ma gust muzyczny. Owszem, nie gardzi innymi gatunkami, aczkolwiek same dźwięki znacznie bardziej oddziałują na jej wyobraźnię. Powiedzcie sami, czy wolicie się uczyć i myśleć przy ostrych brzmieniach czy też delikatnych tonach pianina ? O gustach się nie dyskutuje, prawda, jednakże trzy czwarte wybierze drugą opcję. - A ty ? - spytała cicho. Kathleen znała dziewczynę na wylot, ale ta miała ciągle zmienne zdanie w związku z pasją Gardner. Chciała się dowiedzieć o niej wszystkiego co możliwe. Poznać całkowicie. Odkrywać coś nowego. Po prostu znać i uwielbiać za to, jaka jest. Mądra decyzja, Melonie.
Lilyanne Wayland
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : fachowe robienie zdjęć lucjanowi pod prysznicem ♥
A więc Kath otrzymała kartę stałego klienta. Powinni jej dać jakąś zniżkę, skoro sprzedawca już wie, co ma dla niej szykować, kiedy tylko ją zobaczy! Trzeba będzie o tym poważnie pomówić, w końcu „Klient - Nasz Pan”, a zasady tej trzeba przestrzegać! Tak więc stanęła za Kathleen, która czekała na towar, a sama zaczęła rozglądać się po wnętrzu. Po co? Sama tego nie wiedziała. Znała ten sklep na pamięć, wiedziała gdzie co się znajduje, pamiętała na którą deskę nie należy stawać, bo ze starości popękała tu i ówdzie, przez co łatwo było się potknąć. Lubiła zapamiętywać takie nieistotne szczegóły. Ale widocznie coś tu poprzestawiali, bo nie bardzo wiedziała w tej chwili, co gdzie jest. Przemeblowali sklep! Często tu przychodziła, razem z Melonikiem, który uzupełniał zapasy, twierdząc, że nie ma pojęcia, gdzie te wszystkie łajnobomby wcięło, co wywoływało wybuch śmiechu u dziewczyny. A teraz dupa blada, schowali gdzieś wszystko! Albo przyszła dostawa i dopiero wszystko poustawiają. - Hej, Kath, chcesz trochę tych... tego czegoś? - spytała, rzucając w stronę dziewczyny jakimiś dziwnymi kulkami w różnych odcieniach. Co to do licha jest? Podeszła do lusterka, które wisiało na ścianie i skrzywiła się, widząc swoje odbicie. Z westchnięciem wsunęła włosy za ucho, bo leciały jej do oczu tak, że nie widziała otaczającego ją świata. A nuż z krzaków wyłoniłby się jakiś pedofil z młotkiem, a ona by go nie zauważyła przez to, że połowa jej twarzy była zasłonięta czymś, co zwie się włosami, ale bardziej przypomina siano? - Muzyka klasyczna. - powtórzyła. Cóż, wiedziała to od dawna, powinna jaśniej sprecyzować pytanie. Chodziło jej o utwór. Ale Melonik sam przecież komponował. Powinna ponazywać jakoś te swoje dzieła, na wypadek, gdyby odkrył ją jakiś łowca talentów i zaproponował kontrakt. Nie raz widziała Kath przy gitarze, która była ósmym cudem świata, zdaniem Gardner, oczywiście. I nic dziwnego. Wyprawiała takie rzeczy, które nie mieściły się... w pale, ślicznie mówiąc. A jak fajnie się słuchało melodii, wychodzącej spod jej dłoni. Kto by pomyślał, że szarpiąc struny w określonej kolejności można stworzyć coś tak przyjemnego? - Ja? Baroku, oczywiście. - odpowiedziała na pytanie Gryfonki, uśmiechając się do niej szeroko. Prawdę mówiąc, Lil słuchała wszystkiego po trochu... No, może nie do końca wszystkiego. Ale Kathie wiedziała dokładnie, co jej się spodoba, a co nie, więc pomińmy tę kwestię. - Wiesz, że wielkość kciuka jest wprost proporcjonalna do wielkości nosa? Albo, że serce żyrafy waży piętnaście kilo? A co roku czterdzieści tysięcy ludzi robi sobie krzywdę, korzystając z toalety? - poinformowała Panienkę Gardner. Lubiła wiedzieć coś, czego nikt nie wiedział. Niby nikogo to nie obchodziło, to takie nieistotne szczegóły. Ale zaskakiwały.
Kubki gryzące w nos... Niby taki banalny zestaw, a jednak można było nabrać większość balowiczów ! Constantine układał w głowie jakiś niecny plan dotyczący zrobienia rozróby w cukierni, toteż przez resztę drogi praktycznie nie odzywał się do Lei. Kompletnie zapomniał nawet o tym, że kiedyś był z nią bliżej związany. Cóż, uczucie przelało się aktualnie na inne osoby, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać! - Lecimy do Zonka - zarządził oficjalnie, puszczając ślizgonce oczko, które miało na celu uświadomienie jej, że wpadł na genialny pomysł - a potem wrócimy do cukierni. Nie martw się, nudno nie będzie - dopowiedział z uśmiechem. W końcu powóz przystanął w miejscu, dlatego Brown zeskoczył i stanął twardo nogami na ziemi, aby móc pomóc wyjść dziewczynie. Ach, no tak, dobre maniery - czegoś go jednak mamusia nauczyła. Dwójka pognała uliczkami Hogsmeade do odpowiedniego sklepu, a kiedy znaleźli się u Zonka, Constantine zaczął rozglądać się w celu znalezienia czegoś odpowiedniego. Niestety mało było konkretów, dlatego chyba będą musieli się zdać na boską moc cukierków wywołujących czkawkę czy gryzących kubków. - Widzisz coś ciekawego ? - zapytał, krzywiąc się odrobinę, bo szczerze mówiąc nieco się rozczarował. Jeśli odpowiednich gadżetów brak, to będzie musiał powziąć odpowiednie kroki... Skorzystać z własnej głupoty i wydostać z siebie niedorosłe, nieodpowiedzialne 'ja'. Wystarczyło stanąć na środku cukierni, krzyknąć coś bezsensownego i tańczyć do niesłyszalnej muzyki - już wtedy obserwatorzy nie mogli odwrócić od niego wzroku! Pewnie wszyscy zastanawiali się stąd ten młodzieniec bierze tyle energii. Ano... Pije dużo mleka!
Lorelei L. E. Coleridge
Rok Nauki : I
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ha! Czyli dobrze myślała, zawsze znajdzie się coś do zrobienia, nawet przy tak formalnych okazjach. A właściwie, to co tu pamiętać? Było fajnie, przynajmniej się nie nudzili i mieli kogoś, kto umilał czas. Większość związków dziewczyny wyglądało tak, a nie inaczej, bo była osobą, która nie szukała nikogo na siłę. Jeśli znalazł się ktoś, z kim dobrze się bawiła - tak samo się składało. Lubiła potem wspominać, przeglądać zdjęcia... Miała frajdę. A często nawet nie pamiętała, o co poszło. Zresztą, po takich luźnych związkach warto było zachować przynajmniej neutralne stosunki, aby nie gryźć się na każdym kroku. - Że też na to nie wpadłam - pochwaliła pomysł Gryfona. Chwilę potem byli już na miejscu. Regałów było sporo, a wybór... rzeczywiście, Weasley'owie bili Zonka na głowę. - Niekoniecznie, ale da się wykombinować coś z tego, co tu jest - powiedziała, sięgając po cukierki wywołujące czkawkę. Skoro przyjęcie było w cukierni, pewnie było tam sporo słodyczy, a można było dołożyć jeszcze kilka tych. Może nie było to genialne, ale widok pary, która właśnie chce się cmoknąć, a dziewczyna nagle dostaje czkawki był bezcenny. - Kubki gryzące w nos to świetny pomysł - powiedziała, nieświadoma, że Constantine wcześniej o nich myślał. - I łajnobomby, dla zabicia słodkiego zapachu - uśmiechnęła się, wyobrażając sobie zamieszanie, jakie miało tam zapanować. - Zawsze można odwiedzić Weasley'ów, może też coś znajdziemy - dodała, szukając jeszcze wzrokiem jakichś ciekawszych rzeczy.
Zerkał przez ramię kobiety na cukierki wywołujące czkawkę, uśmiechając się typowo łobuzersko. Chyba jednak nie było tak źle, zawsze można było wykombinować nowe zastosowanie tych gadżetów... W tym akurat Brown był nienagannie dobry. - Zwykłe mydła w łazienkach można zamienić na mydełko z żabiego skrzeku. Myślę, że to co tu jest, nada się idealnie. Noc jest długa, ale nie opłaca się teraz lecieć do Weasley'ów, nie uważasz ? I tak zrobią wystarczające zamieszanie, by wykurzyć stamtąd większość uczniów. Zapewne ktoś ich potem nakryje, a w rezultacie zostaną skazani na męczący szlaban, ale właśnie to była największa frajda, mieszająca się z niesamowitą satysfakcją. Przechodząc szkolnymi korytarzami większość ludzi kojarzyła wtedy daną osobę z dobrą zabawą na imprezach, więc o zaproszenia nie było później trudno. Constantine chwycił kolorowe kubki z różnymi wzorami, wykładając je na ladę obok sprzedawcy. Zagarnął też pozostałą część gadżetów, niezbędnych do zaczęcia zamieszania i uśmiechnął się zaczepnie do Lei. - To nam wystarczy. Teraz lecimy na bal - skomentował, płacąc za wszystko i zmierzając w stronę wyjścia. No to wieczór zapowiadał się obiecująco, trzeba przyznać. Brown z chęcią poobserwuje reakcję uczniów na nagłą zmianę w ich planach. Cóż, nie zawsze jest aż tak pięknie!
Co przywiało tutaj tą rudowłosą, przedziwną i czasami mówiącą do siebie osóbkę? Z pewnością nie wiatr, a tym bardziej nie chęć do zrobienia komuś psikusa. To takie płytkie, niezabawne, nie w jej stylu. Co innego pośmianie się w duchu z czyjegoś nieszczęścia! Ah, Katarina, zła dziewczynko... Dlatego nikt cię nie lubi, ale tak, tobie to nie robi różnicy, bo sama nie znosisz takich człeków. Tak, czy inaczej, nasza Ślizgoneczka w rozpuszczonych i nijako ułożonych włoskach, wkroczyła do sklepu Zonka. Wyglądał tak przyjaźnie i miło, że na początku miała zamiar go ominąć, no, ale chęć ujrzenia tych nabranych i ufajdanych min była silniejsza. Dziewczynka miała na sobie białą koszulę wciśniętą w zielone (ah, te ślizgońskie kolorki!), przylegające do nóg spodnie oraz jakieśtam buty, które, gdy była mugolem, nazywała trampkami. Ciuchy nie mają znaczenia! Akurat stawiała nóżkę w progu kolorowego sklepu, gdy potknęła się i postawiła kolejne parę kroków przed siebie, zataczając się i ledwie utrzymując równowagę.
Morgan zaszczycił to miejsce swoją obecnością już nieco wcześniej i właśnie przeglądał kolorowe regały w poszukiwaniu peruwiańskiego proszku natychmiastowej ciemności. Z delikatna nutką irytacji minął kolejny kąt z różnej maści łajnobombami - te go nigdy jakość szczególnie nie bawiły. Przejechał dłonią po zmierzwionych czarnych jak smoła włosach, wprawiając je w jeszcze większy artystyczny nieład. Nie planował dzisiaj żadnego specjalnego podrywu, z nikim też się nie umawiał. to miał być szybki wypad do Hogsmead po najważniejsze rzeczy i natychmiastowy powrót do zamku. Darował więc sobie układanie fryzury, nie zrezygnował jednak z eleganckiej ciemno-zielonej (grunt to utrzymywać tonację swojego domu) koszuli i czarnych spodni. Skórzane buty ładnie podkreślały strój i nadawały mu nieco życia. Za pasek wsunął ładnie wykonaną różdżkę, tak by w każdej chwili swobodnie mógł do niej sięgnąć. Postanowiwszy udać się na drugą stronę sklepu, zmuszony był przejść obok wejściowych drzwi. to właśnie wtedy uaktywniły się w nim dżentelmeńskie odruchy i nijak nie mógł pozwolić upaść uroczej dziewczynie, którą jak sądził kojarzył z Hogwartu. Być może ze domu węża, choć nie był do końca pewny. Ostatecznie nie spotkał jej wśród grupki dziewcząt z którymi regularnie rozmawiał. Chwycił ją w dłońmi w pasie, co wcale nie było takie trudne, bowiem biedaczka chwiała się wyraźnie w jego stronę i istniało pewne niebezpieczeństwo, że zaraz poleci na deski. Morgan nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ostatnio coraz częściej zdarza mu się być świadkiem (czasem przyczyną) kobiecych upadków i zachwiań równowagi. Zachichotał cicho na tę myśl i gdy nabrał pewności, że Ślizgonka może stanąć już mniej więcej pewnie zdjął ręce z jej talii. -Nic ci nie jest?
Właśnie obok dziewczyny przeszedł przystojny czarnowłosy chłopak, o równie rozmierzwionej fryzurce, co ona. Ni drgnęła. Właściwie, drgnęła, bo leciała na podłogę, kiedy jego twarz śmignęła przed jej oczami, ale niespecjalnie przejęła się rysami i wyrazem buźki Gryfona. Czy go kojarzyła? Nie, ona nikogo nie kojarzyła. Ona znała każdego, prowadzi w swoim móżdżku mini- akta, w których czasami szpera, szukając jakiś informacji o danej osóbce... Tak, jest dziwna, dlatego nie zmiękczył jej serducha (którego chyba nie ma) Morgan. Poczuła, jak coś, a raczej ktoś, chwyta jej zgrabną talię. Po co? Weźże te łapska! To jest Katarina, ta zła, która nigdy się nie zakochała, której nie wolno dotykać! Tylko ci nic nie zrobi, zabije cie tylko w swoim umyśle. Dobrze, dobrze. UpadłaBY na podłogę, taką wygodną i w ogóle. Ale nie, to straszne, złapał ją umięśniony Gryfon! To straszne, co ona teraz zrobi? Skoczy z mostu, o! Sukhorukov, jak to ona, odepchnęła od siebie Rackharrowa, biednego Rackharrowa, który chciał tylko pomóc, i przebyła kilka kroków w głąb sklepiku tak, żeby zachować jakiś dystans. - Wszystko okej, ale nie musisz mnie macać! - odparsknęłą. Złość piękności szkodzi, Kat.
Roześmiał się, przyciągając prawą dłoń do torsu,a lewą opierając na biodrze. Co za niepoważna myśl. -Koleżanko, gdyby chciał sobie kogoś pomacać z pewnością byłby to ktoś, kto ma do zaoferowania więcej niż abstrakcyjny kolor włosów. Puścił do niej oczko, dalej nie przestając się uśmiechać. Rzadko zdarzały mu się takie sytuacje, co nie najgorzej świadczyło o płci pięknej, bowiem większość nie miała o sobie tak absurdalnego mniemania, żeby sądzić aby każdemu facetowi chodziło tylko o macanie. Prawda sam Morgan nie miałby nic przeciwko, uważał bowiem, że jedną z głównych przyczyn istnienia kobiet, jest właśnie możliwość obcowania z jej pięknym ciałem. Niemniej było o wiele więcej rzeczy, które bawiły go w tymczasowych towarzyszkach niż tylko ładne cycki.. Choć trzeba przyznać, że to tez było ważne. Gdzieś w myślał doszukiwał się obrazu dziewczyny i coraz bardziej stawiał na to, że była ona jednak ze Ślizgonek... Choć z drugiej strony obraz był nadal dość mglisty i mogła być równie dobrze z Hufflepuffu. Z drugiej strony takie pyskate stworzenia to tylko w zielonym. Ta ich nienormalna chęć robienia ludziom na złość czyniła je w oczach Morgana uroczymi, natomiast pozwoliła mu także snuć w wolnych chwilach pewne przypuszczenia, jakoby dziewczęta Slytherinu charakteryzowały się jakimś subtelnym skrzywieniem psychiki. Wariatów w Hogwarcie nigdy dość. -A skoro już przestałaś wpadać ludziom pod nogi, pozwól że zabiorę swoje paskudne i zboczone, w twoim mniemaniu, łapska i udam się w swoją stronę, wściekła wiewiórko. Uśmiechną się do siebie na myśl o własnie wymyślonym przezwisku. Mógł pozostać przy wiewiórce, ale ognisty kolor włosów, a także paskudny temperament nie pozwolił mu nie podejrzewać wścieklizny czy innego rodzaju choroby. Dłonie miał ułożone na biodrach, palce wskazujące nonszalancko wepchnięte do kieszeni. Irytacja gdzieś znikła, a to impertynenckie stworzenie w jakiś dziwaczy sposób poprawiło mu humor. Planował jednak ruszyć dalej w poszukiwaniu umyślnego proszku, sądząc że dziewczyna nie będzie chciała kontynuować tej wymiany zdań. Katem oka dostrzegł niewielką wystawkę na drugim końcu sklepu, na którym wyłożono niewielkie woreczki,a także większe otwarte worki, w których majaczyły kolorowe proszki, na pierwszy rzut oka przypominające jedynie przyprawy. nie cieszyło się ono większym zainteresowaniem, więc istniała możliwość że Morgan będzie mógł spokojnie tam pobuszować.
Roześmiał się, przyciągając prawą dłoń do torsu,a lewą opierając na biodrze. Co za niepoważna myśl. -Koleżanko, gdyby chciał sobie kogoś pomacać z pewnością byłby to ktoś, kto ma do zaoferowania więcej niż abstrakcyjny kolor włosów. Czemu on się z niej śmieje? Nie, tak być nie może. Ona, porządna i bezwzględna Ślizgonka ma się przejmować takim czymś?! Nienienienienienienienienienie! No, najwyraźniej jej twarde serducho z kamienia powoli zamieniało się w takie normalne. Śmiech Gryfona wywołał uśmiech na jej twarz, co widokiem było niecodziennym, rzecz jasna. Zboczeniec, macanie mu tylko w głowie? To tylko twoje chore wyobrażenia, kochana. Nie każdy facet jest taki, jak twój ojciec, zapamiętaj. Niestety na obelgę Morgana odpowiedziała tylko cichym „phi!” i skierowała wzrok na jego trzymającą tors dłoń. Co to w ogóle za gesty, co? Widać, że podrywacz, dużo Kataryna słyszała o nim od SMS- ki. Ha, nic się przed nią nie ukryje! Puszczanie oczek, macanie? Tu jest coś nie tak! Oczywiście tak myśli tylko Sukhorukova „wiewiórka”, która nie wie co to flirt, znaczy się wie, ale tylko w teorii, co nie? A to nie było macanie, ja to wiem, tworzycielka Morgana to wie, ale Kataryna tego nie wie, więc oświećmy ją, co? Tu i teraz, żeby sobie większego wstydu nie narobiła. Wariatów w Hogwarcie nigdy dość? To ona wiedziała już od dawna, jest zabawnie i jest o czym rozmawiać, jak dla niej! Tylko, czy rudzielec wie o tym, że to o niej tak mówią? „Wariatka”? E tam, przecież ona nie przejmuje się takimi glistami, których reszta zwykła nazywać ludźmi. Tak? - Wściekła wiewiórka? Patrz na siebie… Całoroczny bałwanie! – suchary w ciągu dnia nie są bezcenne, suchary zjada się na śniadanko, ewentualnie na kolację. Czy musi jej się tak jęzor plątać? To przezwisko jest żałosne, i w ogóle nie pasuje do Kataryny! Paskudny temperament? Jaki paskudny? Wyrazisty i niezapomniany! Zaczęła latać w okół niego, machając rękami przed jego oczami, zwróconymi w stronę wystawy. W świecie Jugoli na woreczki i worki, zwykła mówić narkotyki. Jej wina, że w takim środowisku się wychowała? Ah, Rosja…
Praca u Zonka nie należała do najcięższych. Właściwie była bardzo przyjemna, bo zawsze się coś działo. A to jakiś dzieciak zepsuł fałszoskop, a to ktoś inny rozrzucił kilka łajnobomb i było sporo sprzątania. Tak zresztą było i tego dnia. Na początku zmiany Demetriusa przyszła nowa dostawa, którą zupełnie ogarnąć, rozpakował, idealnie wręcz poukładał. I wszystko było naprawdę dobrze dopóki nie przyszedł jakiś niezdarny dzieciak z wioski, zapewne jeszcze nie miał jedenastu lat, bo był małym brzdącem, można by powiedzieć. Garver zapytał go o to, czy potrzebuje pomocy, a chłopiec odpowiedział, że nie, że sam sobie poradzi i znajdzie coś dla brata. Powiedział to sepleniąc, a Dem niekoniecznie uwierzył w jego słowa, dlatego też stojąc za kasą bacznie go obserwował. Bo tego jeszcze brakowało, żeby rozrzucił poukładane idealnie kremowe piwa w butelkach, roztłukł kubki gryzące w nos lub przypadkiem rozrzucił łajnobomby... Obserwując chłopca jednak nie przypuszczał, że stanie się cokolwiek złego. Dzisiejszego dnia w sklepie ruch był... No cóż, słaby, nie ma się co oszukiwać. Krukon tak się nudził, że aż usiadł na najbliższym krześle za ladą i zaczął czytać książkę. Dokładnie w tej samej chwili, w której kończył trzecią stronę, usłyszał jak ktoś wchodzi do środka. Od razu się wyprostował i uśmiechnął od ucha do ucha, gotowy pomóc we wszystkim niczym prawdziwy pracownik miesiąca. Gdy klientka podeszła do kasy, od razu sprzedał jej kilka kremowych piw i nawet nie zauważył, że ten chłopiec wciąż jest w sklepie. Możliwe, że jednak nie był pracownikiem miesiąca, skoro przeoczył coś takiego... No ale, gdy sprzedawał kremowe piwa kobiecie, dzieciak stał akurat przy łajnobombach. Demetrius czuł lekko niepokój, bo nie wiedział w końcu dlaczego chłopiec tak się im przypatruje, ale z początku był zajęty obsługą klientki. Gdy ta jednak wyszła, od razu podszedł do chłopca, który trzymał jedną łajnobombę obiema dłońmi. Delikatnie dotknął jego ramienia, ale chłopiec się zwyczajnie wystarczył i upuścił kulkę na podłogę, która już po chwili była cała usyfiona. Zaczął przepraszać, a Garver tylko zacisnął usta, mówiąc wcześniej, że nic się nie stało, ale musi za to zapłacić. Chłopiec posłusznie wyjął należną kwotę i wybiegł, przepraszając jeszcze kilka razy. Krukon tylko westchnął z wyraźną rezygnacją i przejechał dłonią po swojej twarzy. Musiał to teraz posprzątać... Problem tkwił tylko w tym, że nie chciał ryzykować z rzucaniem zaklęcia, wiedząc o problemach z magią, które pojawiły się na wycieczce do Grecji. Postawił więc na tradycyjne sprzątanie, po mugolsku. Spróbuje rzucić zaklęcie czyszczące dopiero w ostateczności, ale na pewno nie teraz... Miał tez nadzieję, że nikt ze znajomych nie zobaczy jak biedak sprząta łajnobombę...
Daniel zrobił sobie odświeżający spacerek po Hogsmeade. Rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami, więc brunet zamierzał spędzić jak najwięcej czasu ze swoją rodziną i roślinkami, którymi porządnie się zajął przez całe wakacje, więc nie musiał się teraz martwić, że jego mama w jakiś niechcący sposób im zaszkodzi. Kaktusy były teraz przygotowane na wszystko! No więc, nie ukrywając, Dan spędził wakacje z rodzeństwem, rodzicami i przyjaciółmi; były dobre, dużo odpoczywał, ale nie było w nich nic fascynującego. Jakoś nigdy nie działo się nic szczególnego, co zaczęło go powoli nużyć. Starał się jednak myśleć pozytywnie, żeby już zupełnie się nie zdołować - BO W KOŃCU ZAWSZE MOGŁO BYĆ GORZEJ. Tak więc przechadzając się po miasteczku w bliżej nieokreślonym kierunku, przypomniał sobie, że jego brat ma zmianę w sklepie Zonka i z czystej ciekawości zdecydował, że go sprawdzi; ot, jak sobie chłopaczyna radzi. Nie odwiedzał go często w pracy, właściwie to chyba zrobił to tylko raz, gdy Demi dopiero zaczynał, więc to była idealna okazja, żeby się zobaczyć. Zbliżając się do drzwi wejściowych, coś uderzyło w niego z impetem. Raczej nie coś, tylko ktoś - jakiś dzieciak, który szybko uciekł ze środka. Daniel wszedł do środka i niemal parsknął śmiechem na widok swojego przybranego brata z miotłą w ręce; i tym razem to nie była miotła, na której mógłby grać w Quidditcha. Brunet oparł się bokiem o framugę drzwi i zaczął bić brawo, uśmiechając się głupkowato. - Już myślałem, że zapomniałeś jak się używa miotły i zmiotełki - zaśmiał się, wreszcie się odzywając, aby Demetrius zwrócił na niego uwagę. - Niezłego syfu tutaj narobiłeś. Nastraszyłeś tego smarkacza czy co, że tak uciekał? - zapytał, unosząc brwi.
Danny był chyba ostatnią z osób, które Demetrius chciał w tej chwili widzieć. Albo raczej ostatnia osoba, którą Dem chciał, aby zobaczyła go podczas sprzątania. W końcu rzadko można było go zagonić do robienia porządków w domu czy jego własnym mieszkaniu. Mógł być perfekcjonistą, ale nie znaczyło to tego, że lubił odkurzać, łazić z mopem czy też zmiotką i wszystko sprzątać. To go chyba trochę dyskwalifikowało w byciu perfekcjonistą, ale na jego obronę powiem, że gdy miał poukładane wokół siebie książki, wszystkie musiał ułożone mieć wręcz równiutko jak od linijki. Gdy było inaczej, dostawał istnego obłędu, ładnie mówiąc, bo są na to znacznie gorsze określenia. Lepiej ich nie używać. Krukon, słysząc głos swojego brata, zrobił zrozpaczoną minę i zacisnął usta w cienką kreskę. – Jesteś kretynem – odparł, słysząc jak zaczął bić mu brawo. Naruszył tym jego dumę, choć na ogół niesamowicie by się ucieszył, gdyby ktoś zaczął to robić, bo, cholera!, zostałby uznany. W innej sytuacji pewnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ale nie teraz. Nie, w tej chwili na pewno nie czuł się uznany przez kogokolwiek. Właściwie to był zdruzgotany postawa brata. I po co się z nim kiedykolwiek dzielił swoimi fasolkami? Co po dawał mu karty z Czekoladowych Żab, które mu się powtarzały, a których Daniel zaciekle szukał? – Ja nic nie zrobiłem. Ja tylko... Drogi Merlinie, ten chłopiec po prostu wystarczył się, że na niego nakrzyczę, gdy zrzucił łajnobombę. Ja nawet nie wiem po co dokładnie przyszedł, bo nie chciał mi powiedzieć. – Agresywnie zamiótł podłogę. Przecież nie był strasznym człowiekiem. Przecież... Przecież zwykle wyglądał na przyjaznego. Jeśli nie zawsze! On sam twierdził, że zawsze był przyjazny i potrafił doradzić w kwestii zakupu jakiegoś prezentu dla drugiej osoby. Znał się na tym. I nie był groźny. Impulsywny, ale nie groźny. Przecież by na tego dzieciaka nie nakrzyczał, nie był gburem. – Powiedz mi, czy ja wyglądam przerażająco? Mam się inaczej czesać? Nosić jeszcze bardziej kolorowe skarpetki, żeby uchodzić za przyjazną osobę, którą w gruncie rzeczy jestem i zawsze byłem? – popatrzył na Daniela. W sumie cieszył się z tego, że w sklepie był tego dnia tak słaby ruch. Z drugiej jednak strony w każdej chwili mógł spodziewać się dostawy towaru. I musiał uregulować sprawę zniszczonej łajnobomby. Jednak najpierw musiał posprzątać. – Jako, że jestem wspaniałym pracownikiem, pracownikiem miesiąca wręcz, muszę zapytać. Czy pomóc w wyborze zakupów? Szukasz czegoś konkretnego czy przyszedłeś po prostu pognębić i upokorzyć swojego przybranego brata? – zapytał, opierając podbródek o sam czubek kija od miotły.
Daniel też, tak prawdę mówiąc, nigdy nie był wielkim fanem sprzątania i cały bałagan zazwyczaj zostawiał swojej siostrze bliźniaczce; chyba nigdy nie zapomni tego, jak głośno potrafi wyklinać to, jak wielkim bałaganiarzem potrafi być. A mówią, że Dan to najwolniejsza osoba w całym Londynie! Wychodzi na to, że kiedy trzeba to potrafi uciekać z prędkością światła. Szczególnie przed mamą albo wściekłą Delią. Tak, więc ani on, ani tym bardziej Demi nie byli zbyt skłonni by złapać miotłę lub ścierkę i ogarnąć w domu, choć nie ukrywajmy, Demetrius tak czy siak przewyższał Daniela w byciu czystym perfekcjonistą. To znaczy nie - Garver nie był brudasem! O swoją higienę dbał bardzo. Gorzej było z rzeczami wokół niego. Lepiej nie wspominać o tym jak wyglądało jego łóżko w dormie czy w domu. - Ale za to jakim przystojnym kretynem - poprawił go, uśmiechając się szeroko i ukazując szereg prostych zębów. Wiedział, że wjechał mu na dumę, a przecież nic tak bardzo nie uwielbiał jak irytowanie Demiego. Robił się taki czerwony, kiedy tak na maksa się na niego wkurzał. - Chyba nie zostaniesz pracownikiem miesiąca - zacmokał, przybliżając się do swojego przybranego brata i wbrew pozorom, najlepszego przyjaciela. - Biedne dzieci, co jeśli teraz zacznie się żalić swojej mamie o nieprzyjemnej obsłudze? - zapytał retorycznie, wzdychając ciężko. - Nie potrafisz być delikatny dla dzieci. - Brunet zmarszczył zabawnie nos i widząc jak jego równolatek opiera podbródek na miotle, złapał za jej trzonek i pociągnął w swoją stronę przez Demetrius niemal poleciał do przodu, gdyby nie wyciągnięta ręka Dana, który przytrzymał go za ramię. - Widzisz jak się o ciebie troszczę, braciszku? - parsknął. - Przynieś zmiotkę. Pieprzysz się z tym od dziesięciu minut, ja na twoim miejscu już dawno miałbym to zrobione - dorzucił, pomagając mu w ogarnięciu bałaganu. Gdy głupi uśmiech zszedł mu z ust, odchrząknął znacząco, patrząc bratu w oczy. Byłoby to głębokie, gdyby nie to, że Daniel zaraz znów parsknął głupim śmiechem. Ach, jakże on miał dziś dziwny humor. Podwinął rękaw czarnej, zdecydowanie za dużej koszuli i teraz sam oparł się brodą o końcówkę miotły. - Przyszedłem, bo muszę cię o coś zapytać - powiedział wprost. - I przy okazji cię pognębić, żebyś się przypadkiem nie zanudził, skoro nie masz tu ruchu, nie licząc nadpobudliwych dzieciaków. - Czekając aż Demi przyniesie zmiotkę i wreszcie wyrzucą ten cały syf, westchnął teatralnie jakby coś naprawdę ciążyło mu na sercu. - Po pierwsze - Wyciągnął najmniejszy palec ku górze. - Czy przed powrotem do szkoły kupisz mi cztery doniczki, które dostałem od ciebie przed początkiem wakacji, bo nigdzie nie mogę ich znaleźć i powoli zaczyna mnie to wkurwiać, a przecież Petunia czuje się w nich znakomicie. - Wyciągnął drugi palec. - Po drugie, czy pójdziesz ze mną na zakupy do szkoły, bo zgubiłem swoją listę zakupów. - Wyciągnął trzeci palec - I nie uważasz, że Delilah ostatnio dziwnie się zachowuje? - zapytał, nieco bardziej zmartwiony. To tak jakby nie znał swojej własnej siostry bliźniaczki, ale ostatnio wydawała się być taka trochę bardziej wycofana.
Między perfekcjonizmem, a pedantyzmem była przepaść, w której mieścił się właśnie Demi z tym swoim osobliwym dziwactwem, które składało się na sprzątanie tylko w sytuacjach, które sprzątania od niego wymagały. Szczególnie w takich skrajnych. Jak na przykład w pracy. No bo wciąż chciał być super pracownikiem. Liczył na podwyżkę. Liczył też na to, że prędzej czy później znajdzie nową robotę, lepiej płatną. W końcu musiał kupić sobie nowy strój do Quidditcha i nową miotle, ponieważ jego stara zaczęła jakiś czas temu strasznie ciągnąć go w lewo. Popatrzył na Daniela z powątpiewaniem. Jasne, może gdyby Dem nie był chłopakiem, W DODATKU JEGO BRATEM (co z tego, że przybranym), Danny by mu się podobał. Ale to tylko gdybanie, bo przecież Dem był raczej hetero. No i zwykle raczej utwierdzał brata w tym, że nie jest ani trochę przystojny. Musiał dbać o ego tego idioty, prawda? - Jesteś zabawny, Danny - odparł, kręcąc przy tym głową z rozbawieniem. Krukon spiorunował brata wzrokiem, gdy ten stwierdził, że nie zostanie pracownikiem miesiąca. - Zostanę - odpowiedział, ale pościł wzrok, robiąc przy tym trochę smutną minę. Oczywiście niekontrolowanie. - Jesteś najgorszym bratem na całym świecie, wiesz? Zero, kuźwa, wsparcia z twojej strony. Doceniam jak cholera, Danka - mówiąc to patrzył na Daniela z widocznym rozbawieniem. Jak on kochał zdrabniać jego imię w te różne sposoby. Kochał, naprawdę. Danny, Danusia, Daniela, Danka. Mógł tak godzinami rzucać zdrobnieniami imienia Daniel, Daniela i Danuta. Poza tym, lubił patrzeć jak uroczo denerwuje się jego brat. Wydawał się wtedy robić cały czerwony i wyglądał wprost przeuroczo! Chociaż to chyba tylko Demiemu sprawiało taką frajdę… Krukon nie spodziewał się tego zagrania brata. Prawie wywalił się przez tego kretyna na twarz. Przeklął w myślach, gdy Daniel go przytrzymał po tym, gdy wyrwał mu miotłę. Zrobił smutna minę, tym razem w stu procentach udawaną. - Nie zwykłem pieprzyć się z miotłą, ale nie osądzam. Teraz przynajmniej mogę się domyślić tego, gdzie podziewają się wszystkie miotły, które zginęły mamie… - odpowiedział, teatralnie wywracając oczami, ciesząc się z tego, że nikogo innego nie ma w sklepie. Och, jak dobrze, że nikt nie słyszał ich posranej, typowo braterskiej rozmowy. Typowej dla nich, dla jasności! Demetrius westchnął jednak cicho, słysząc, że ma przynieść zmiotkę. Od razu po nią poszedł, a nie była zbyt daleko, bo jedynie pod ladą. Schylił się, bez przerwy słuchając słów Daniela. Zmarszczył lekko brwi, ale postanowił odpowiedzieć na wszystko za jednym zamachem. Na ogół był straszna gadułą, ale w takich sytuacjach po prostu nie chciało mu się tracić energii na wtrącanie się w długą wypowiedź brata. - Po pierwsze - zaczął, podnosząc się zza lady ze zmiotką w dłoni. Podszedł do brata w ciszy i podał mu ją, unosząc lekko brwi w zdziwieniu, bo dopiero teraz zaciekawiło go to, dlaczego Dan nie zamierza użyć zaklęcia. Przecież tak było łatwiej… Dem nie chciał tego robić tylko dlatego, że nie lubił ryzykować, a obawiał się, że przez te dziwne zakłócenia rozwali calutki sklep, bo zaklęcie zamiast posprzątać, zabrudzi. - Chyba już do końca zwariowałeś, jeśli sądzisz, że ponownie kupię ci ten sam prezent tylko dlatego, że jesteś sierota, która go zgubiła. Jak można zgubić cztery doniczki? Po drugie - w tej chwili na moment przerwał, patrząc na brata z rozbawieniem i z całej siły powstrzymujać śmiech, którym jednak po chwili wybuchnął. Po tym jedynie cicho odchrząknął, odzyskując powagę - Nie mam pojęcia co ma piernik do wiatraka. Jestem ci potrzebny do sporządzenia listy zakupów czy w trafieniu na ulice pokątną? Czy na tej liście znajdowały się łajnobomby, maski komiczne lub mydełka z żabiego skrzeku? Je możesz kupić właśnie tutaj! Mam doradzić? - Uśmiechnął się przyjaźnie, choć wcześniejsze słowa wypowiedział tonem przepełnionym sarkazmem. Na słowa o Del, przygryzł jedynie dolna wargę. - Dawno z nią nie rozmawiałem. Tak samo jak i z Dianą. To okropne, wiesz? To, że tak się oddaliliśmy od własnych bliźniaczek. To, że oboje mamy bliźniaczki też jest okropne… - odparł, choć tak naprawdę kochał całe swoje rodzeństwo, a z Diana łączyła go więź szczególna. W końcu… Nie mogłoby być inaczej.
Dzień zapowiadał się całkiem miło i przyjemnie. Niewielu ludzi w sklepie, ładna pogoda i wyjątkowa duża dawka eliksiru euforii, którą zażył @Holden A. Thatcher II. Niektórzy uczniowie dziwili się bardzo szerokiemu uśmiechowi chłopaka, inni byli zdezorientowani przez łapanie za nos. Miałeś ochotę skakać zamiast normalnie się przemiezzczac. Co ci przyniósł ten niewątpliwie szczęśliwy dzień?
1,2 - niestety, zalegałeś z wypełnieniem wielu dokumentów i musiałeś się za nie zabrać. Nie ma to jak siedzieć za biurkiem i zajmować się liczeniem cyferek, gdy roznosi cię energia. Nudzi ci się piekielnie, a ręce zaczynają ci niebezpiecznie drżeć. W pewnym momencie kręcisz się tak bardzo, że wylewasz sok na jedno z ważnych potwierdzeń. Na dokument został nałożony czar zabezpieczający przed używaniem innych uroków, więc Chłoszczyść nie ma szans. Rzuć kostką. Parzysta - Dopada cię wściekły szef. Odkrywa też szybko, że jesteś naćpany. Chyba cudem uniknąłeś wyrzucenia za sklepu. Potrąca ci 10 galeonów z pensji. Odnotuj to. Nieparzysta - jakoś wszystko tuszujesz, dzięki czemu unikasz poważnych konsekwencji. 4,5 - Nucisz sobie wesoło piosenkę albo nawet wyjesz. Wtedy drzwi się otwierają i nie wierzysz własnym oczom... Do sklepu wchodzi wokalistka, której utwór właśnie wybrzmiewał w twoich ustach. Bardzo ją lubisz. Kobieta tłumaczy, że w związku z Prima Aprilis chce zrobić kawał swojemu bratu. Okazujesz się świetną pomocą i jest ci bardzo wdzięczna. Polubiła też twoje pozytywne nastawienie. Przed wyjściem całuje cię w policzek. Nie każdy może się czymś takim pochwalić. 6,3 - Wykrywasz jakiś błąd w najnowszej dostawie cukierków wywołujących czkawkę. Szef chwali cię za czujność. Po paru klótniach z dystrybutorami sprawa w końcu została załatwiona. Ku twojemu zdziwieniu otrzymujesz kilka cukierków, które możesz zatrzymać. Upomnij się o nie.
______________________
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Praca u Zonka jest najlepszym, na co mogłem trafić. Nie dość, że mogę nieco odciążyć rodziców, przekazując im część wypłaty, to jeszcze moje dziwne zachowanie po eliksirze euforii wydaje się całkiem naturalnym dla tego miejsca. Fakt, bywają tacy, którzy przychodzą zszokowani, że ktoś w sklepie z dowcipami może mieć poczucie humoru albo skakać, śpiewać, czy nawet chwytać ludzi za nosy, ale większość przyjmuje to jednak z radością. A szef jest zadowolony, bo przyciągam klientów. Zwłaszcza że mogę przy tym testować nowe gadżety, udając, że to pokaz dla klientów, by przekonać ich do kupna. Dziś jednak sklep odwiedza niewielu ludzi. Wolą skorzystać z dobrej pogody, która ostatnio trafia się rzadko. Czy Słońce się na nas obraziło, że przeciąga zimę w nieskończoność? Etap zachwytu zimą skończył mi się gdzieś w okolicach Bożego Narodzenia i mam serdecznie dosyć śniegu oraz błota. Marzy mi się zielona trawa i świeże zioła rosnące w okolicach cieplarni. Mógłbym nazrywać trochę mięty, by zneutralizować chwytanie za nosy. Calum dorzuca ją czasem do eliksiru euforii, który mi sprzedaje, ale zazwyczaj za mało. A nie chcę zwracać na siebie uwagi nauczycieli podczas lekcji. Gdyby wykryli cokolwiek, odcięliby mi dostęp do mikstur. Może w ogóle wyrzuciliby mnie z zajęć w lochach, a niezbyt mi się to uśmiecha. Szef każe mi przyjąć dostawę, a sam znika gdzieś w terenie. Jak znam życie, poszedł na lunch do jakiegoś baru, albo innego przybytku w Hogsmeade, a potem będzie się zarzekał, że robił sondę na temat sprzedaży gadżetów. Tak jakby mnie to obchodziło. Jego tłumaczenia jednak zawsze mnie bawią, więc staram się udawać, że jego wymówki mnie interesują. W międzyczasie odwiedza mnie brat, próbując wysępić ode mnie fałszywe różdżki za pół ceny. Młody nie ma za grosz kreatywności, jeśli chodzi o żarty, bo ten znudził się mi jakoś około dziesiątego roku życia. Tak samo jak rodzicom, którzy nawet się nie dziwili, znajdując gdzieś stare przedmioty od Zonka, które wygrywaliśmy w zakładach podwórkowych. Nie przerywam jednak pracy, wiedząc, że jeśli nie sprawdzę całej dostawy, nie zostanę wypuszczony do domu, a tym samym nie zdążę na kolację. Jestem okropnie głodny, jak zwykle zresztą. Przynajmniej euforii mi nie brakuje, więc zaczynam śpiewać pod nosem stare hity Fatalnych Jędz, których nałogowo słucha ojciec. Ani się obejrzę, a słychać mnie już w całym sklepie, czym odstraszam potencjalnych klientów. Przynajmniej nie będą mnie rozpraszać. Liczę po raz drugi cukierki wywołujące czkawkę, bo coś nie zgadza mi się w papierach. Zamawialiśmy dwieście sztuk, podczas gdy dystrybutor wysłał zaledwie sto pięćdziesiąt. Co on myśli, że jak jestem studentem, to nie potrafię liczyć do dwustu? Umiem nawet dalej, ale nie wiem, czy to dobry powód do przechwałek, bo liczby ogarniają nawet pierwszoroczni. Kusi mnie, żeby kilka zjeść, bo w brzuchu burczy mi głośniej, niż wyję piosenkę o hipogryfach. Szef jednak zorientowałbym się, gdybym dostał niekontrolowanego ataku czkawki i zamiast dostawcę, oskarżyłby o braki mnie. Ale ja się staram. Pracowałem już w wielu miejscach, ale to pierwsze, na jakim serio mi zależy. Kiedy więc szefunciu raczy wrócić z obiadu, od razu informuję go o problemie. Znika na zapleczu, skąd słyszę krzyki. Nie wiem, czy drze się w kominek, czy tworzy wyjca, ale nie mogę się powstrzymać od śmiechu, gdy tak opierdziela dystrybutora. Zawsze lepiej jego, niż mnie, co nie? Po chwili wraca z magazynu, już ochłonięty, a na dodatek chwali mnie, wciskając w ręce kilka cukierków i odsyła do domu. Jestem zdziwiony, ale ulatniam się, nim zdąży zmienić zdanie. Liczę na to, że zdołam się wepchnąć na kolację do rodziców, bo do hogwarckiej jeszcze dwie godziny.
@Holden A. Thatcher II Czy znasz to uczucie, kiedy zdążysz już sobie zaplanować cały swój wolny dzień, a potem dostajesz wiadomość od szefa z prośbą o pojawienie się w pracy? Teraz dołóżmy szczegóły – sobota, piękny, słoneczny ciepły dzień. Dodatkowo twój szef chyba wiedział o wycieczce młodszych uczniów Hogwartu do Hogsmeade. Podejrzane.
1,3 Do sklepu wpadła grupa bardzo głośnych dzieciaków. Przekrzykiwali się, przepychali w kolejce i zadawali mnóstwo irytujących pytań. Zastanawiałeś się jak prędko dojdzie do jakiejś katastrofy… i wcale nie musiałeś długo czekać. Nieznany sprawca strącił cały karton łajnobomb, które po uwolnieniu z pudełka rozsiały bardzo nieprzyjemny, drażniący zapach. Nie dość, że musisz je posprzątać, to cały przesiąkasz tym odorem. Zaklęcia nie działają wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne, a mydło nie wystarczyło, by pozbyć się zapachu. Szef o niczym się nie dowiedział, za to nagrodził cię (+25G) za wyszorowanie podłogi, mimo że w grafiku nie było przewidzianego tego dnia sprzątania. Odnotuj wpływ nieprzyjemnej woni w kolejnym nowo rozpoczętym wątku.
2,5 Klient, którego obsługiwałeś rano, wrócił okrutnie zdenerwowany. Narzekał, że kubek, który sprzedałeś mu rano, odmówił ugryzienia w nos osoby będącej ofiarą żartu. Postanawiasz sprawdzić owy gadżet, który, jak łatwo się domyślić, dotkliwie ukąsił cię w nochal, w dodatku nie chciał puścić. Dopiero gdy chwyciłeś za różdżkę, udało się odseparować naczynie od twojej twarzy (+1 zaklęcia). Na nosie pozostaje ci czerwony ślad, ale przynajmniej nie musisz robić zwrotu.
4,6 Ciągle wchodzące i wychodzące dzieciaki wpuściły do lokalu niechcianego gościa w postaci małego latającego magicznego stworzenia. Rzuć ponownie kostką. Parzyste – bez trudu rozpoznajesz trutniowca krwiopijcę, w dodatku dostrzegasz, że to czerwona odmiana. Udaje ci się spacyfikować owada i wypuszczasz go na wolność. (+1 ONMS) Nieparzyste – próbując wypędzić zmutowaną osę tylko ją rozwścieczasz. Ta, bzycząc na ciebie groźnie, niemal cię ukąsiła. Zamachnąwszy się czymś, co miałeś pod ręką, stłukłeś bądź zniszczyłeś kilka sztuk towaru. Trutniowiec uciekł, a ty musisz ponieść koszty (-20G).