Mały pub na końcu Nokturnu, gdzie uczniom i studentom stanowczo nie radzimy się zapuszczać - to z powodu, iż przy zakurzonym, lepiącym się barze, spotkać można twarze, łudząco podobne do tych, które krzywią się ze złością na pierwszych stronach Proroka Codziennego, często trzymając tabliczkę WANTED. Jest tu zaledwie parę stolików, które prawdopodobnie nigdy nie miały szansy zostać chociażby przetarte, wokół unosi się kurz, słychać przyciszone, bardzo podejrzane rozmowy. Śmiało można przypuszczać, że jest to najbardziej obskurny i niegościnny pub czarodziejskiego Londynu.
Chociaż Dorien nie jest aurorem to nie da się ukryć, ze praca z nim jest zdecydowanie przyjemniejsza od interakcji nawet z najbardziej doświadczonymi aurorami, gdyż poza doskonałym wyszkoleniem, mam z nim niesamowitą więź, która znacznie ułatwia współpracę. Cieszę się, więc na misję, choć wiem, że nie będzie łatwo. W przeciwieństwie do Doriena nie zamierzam straszyć środowiska kilka dni z rzędu, dlatego schludnie ostrzyżony zarost zostaje niedbale podgolony dopiero w dniu, zaś ja sam wtajemniczam w całą sytuację jedynie siostrę, od której wyciągam kilka cennych wskazówek. Vivien przez kilka dni wciskam gadkę, że muszę zostawać dłużej w pracy - nie chce, żeby się martwiła, a fakt, że z nią nie mieszkam znacznie ułatwia tę sytuację. - Dawaj stary - mówię ze śmiechem. Najwyraźniej moje zabiegi z brzytwą na niewiele się zdały i nadal nie wyglądam jak prawdziwy zakapior - na szczęście pośpiesznie stworzona przez Doriena blizna i kilka zaklęć transmutacyjnych rzuconych na nasze ubrania załatwia całą sprawę. Już po chwili przemierzamy obskurny bar - jestem tutaj po raz pierwszy i chociaż widziałem zdecydowanie obrzydliwsze miejsca to dziwi mnie fakt, że moja siostra właśnie tutaj dość często wymienia przedmioty - jej wskazówki bez wątpienia okażą się cenne, niemniej jednak jej delikatna aparycja absolutnie nie wpasowuje się w schemat tego miejsca. Wiem, że jest silna, ale zaskakuje mnie jak robi to, że nikt jej nie podejrzewa. Podchodzimy do baru lustrując pomieszczenie jakby upewniając się, ze wszystkie szczegóły. Dorien zamawia ognistą, ja nienaturalnie chrapliwym głosem robię to samo. Nachylam się nad barem i spoglądam na młodego. - Nie ma Telforda? - pytam. Aurora powiedziała mi, że chociaż większość przychodzących zna barmana pod przydomkiem, to Ci bardziej zaufani bywalcy korzystają z jego nazwiska. Doskonale zdaję sobie sprawę, że gdy używam nazwiska młody rozpoznaje we mnie kogoś kto dobrze zna szefa, a tym samym albo prędzej mi zaufa albo chociaż się przestraszy, a w tym wypadku obie opcje nie wydają się najgorsze..
Bez wątpienia atmosfera tego miejsca nie była zbyt przyjemna, musieliście jednak dostosować się do pracy i poszło Wam naprawdę nieźle - większość przebywających w pomieszczeniu uznała Was za stałych bywalców tego miejsca. Niestety lustrujące spojrzenie Cassiana zwróciło uwagę jednego z mężczyzn siedzących nieopodal baru. Człowiek przygląda się Wam - uważajcie na niego! Żeby jeszcze problemów było mało - stworzona przez Doriena blizna znajdująca się na twarzy Therrathiela zaczęła go niemiłosiernie piec. Trudno dojść do tego czy to wina źle rzuconego zaklęcia, czy raczej braków w higienie ze strony Cassiana, nie mniej jednak pieczenie powodowało dość spory dyskomfort. Na całe szczęście przynajmniej z barmanem poszło gładko - słysząc nazwisko swojego szefa wyraźnie pobladł, jakby wiedział z jakiego pokroju ludźmi ma do czynienia. Gdy nalewał Wam whisky jego dłonie lekko drżały i wyraźnie odsunął się od lady. - Będzie wieczorem - odparł nerwowo podając Wam napoje - Byli panowie umówieni?
Zadania: Kontynuujcie nawiązywanie kontaktu z barmanem - to kluczowe, żeby dostać się na zaplecze!
Uwaga! W związku z blizną na twarzy Cassian rzuca kostką. Jeśli wypadnie 1 - nie pojawiają się żadne konsekwencje. Jeśli wypadnie 2 to w związku z pieczeniem tracisz punkt samopoczucia, jeśli 3 lub 4 - 2 punkty, zaś w przypadku gdy wypadnie 5 lub 6 blizna otwiera się, co prowadzi do lekkiego krwotoku i utraty jednego punktu zdrowia.
Podejrzane znajomości Aurory (tej drugiej, siostry Cassiana) były im bardzo przydatne. Oczywiście oficjalnie Dorien nie miał o niczym pojęcia, choć tak naprawdę też nie znał zbyt wielu szczegółów. Więcej się domyślał, bo panowie zwyczajnie stronili w rozmowach od tego tematu. Mimo wszystko Dear był świadomy, że siostra Therrathiéla nie gra całkowicie czysto. – Mhmm – mruknął przeciągle w odpowiedzi na pytanie zadane przez przerażonego młodzieńca i umieścił palce na szklance z alkoholem i, tak jak wcześniej ustalili, przejął inicjatywę w rozmowie – Ale zapewniał, że jego obecność nie będzie konieczna, bo to ty nam pomożesz. Wystarczy hasło, magiczne słowa: 'różowy Derolean' – to ostatnie wypowiedział jeszcze bardziej przyciszonym głosem, wręcz szorstkim, gardłowym półszeptem, nadając sobie groźnej aury, a wzrok, który wlepiał w barmana, był tak hipnotyzujący, że mógłby konkurować z bazyliszkiem – … I dostaniemy to, po co przyszliśmy. Cel był prosty – wystraszyć młodego chłopaka, zrzucić na niego winę i obarczyć go odpowiedzialnością. Dobrze, że blat baru się nie kleił. Chłopak wyraźnie starał się w pracy; prawdopodobnie wycierał tę zniszczoną powierzchnię z aż zbytnią przesadą. Właściwie, to Dorienowi było go trochę szkoda. Niczemu nie zawinił, poza tym że mógłby zatrudnić się u bardziej uczciwego pracodawcy, a teraz został wplątany w jakieś polityczne gierki. Gorzej, że Dorien nie zwrócił za bardzo uwagi na tego podejrzanego typa, który im się przyglądał. Napięcie w powietrzu niewątpliwie występowało.
Lata przyjaźni robiły swoje - choć wiedza o tajemnym życiu naszego rodu jest wielką tajemnicą to nie da się ukryć, że Dearowie jako blisko zaprzyjaźnieni poznali przynajmniej rąbek naszej tajemnicy. Dzięki temu tak dobrze pracuje mi się z Dorienem - z nim nie muszę niczego udawać, nie muszę symulować, że moja wysoka aurorska skuteczność nie jest przyczyną wyjątkowego talentu, a wiedzy niedostępnej zwykłym śmiertelnikom. Gdy Dorien przejmuje inicjatywę zagadując smarkacza, tak aby wprowadził nas na zaplecze, ja upewniam się, że nikt nas nie obserwuje. Dostrzegam specyficznie spoglądającego na nas faceta - dyskretnie wysuwam różdżkę z rękawa i nie spoglądając na niego rzucam dyskretnego Confundusa. Widzę, że człowiek traci skupienie i zajmuje sięczymś innym. Na razie wystarczy - wolałbym niesięgać po Imperiusa, chociaż aurorzy mogą korzystać z zaklęć niewybaczalnych. Musimy zachować więcej ostrożności. Dorienowi idzie świetnie - chłopaczek wygląda na naprawdę zastraszonego i chociaż jest mi go żal, to wiem, że to konieczne. Pieczenie dorobionej przez Doriena blizny staje się coraz bardziej bezlitosne, więc finalnie decyduje się na podrapanie po twarzy. Zbyt intensywnie wbijam paznokcie w skórę i rozdrapuję ślad - po policzku, aż do zarostu spływa mi cienka stróżka krwi. Szybko tamuję krwawienie, jednak czuję dyskomfort i martwię się, że niepotrzebna utrata krwi mogła mnie osłabić.
Aurorskie doświadczenie i czujne oko pozwoliły Cassionowi wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji - pozbyliście się niechcianego obserwatora. Dorien radził sobie równie dobrze - choć 'różowy Derolean' definitywnie nie był umówionym hasłem, to młody był absolutnie przerażony, nie tylko naciskiem ze strony Doriena, ale również tym, że zupełnie nie pamiętał prawdziwego hasła podanego mu przez przełożonego. Finalnie zagrożenie czające się w oczach Doriena przeważyło i zostaliście wpuszczeni na zaplecze. Znaleźliście się w niedużym pomieszczeniu, w którym znajdują się trzy pary drzwi. Te naprzeciw Was są uchylone, zaś te po bokach zamknięte, możecie wiec domyślać się, że poszukiwany przez Was czarodziej znajduje się w jednym z dwóch pomieszczeń. Zanim jednak zdecydujecie się na szturmowanie któregoś z pokoi możecie zbadać trzecie pomieszczenie. Znajduje się w nim stół, a także przedmioty - wachlarz sakura, latający dywan, ogniste kastety, tiara Albusa, welon Morgany oraz sakiewka z nieokreśloną liczbą galeonów. Wprawdzie jesteście w pracy, ale raczej nikt nie zauważy takiego nadużycia...
Zadania: 1. Zdecydujcie co zrobić z przedmiotami - każdy z Was może wziąć tylko jeden. Przedmioty mogą się przydać w dalszej części gry, ale mogą również Wam zaszkodzić, dlatego korzystajcie mądrze. Nie zapominajcie również, że jesteście w pracy! 2. Spróbujcie zweryfikować za którymi drzwiami znajduje się Wasz przeciwnik i przygotujcie się do następnej części, podczas której będziecie otwierać drzwi.
Barman łyknął wszystko jak młody pelikan. Nie tylko wpuścił ich na zaplecze, ale też bez słowa zostawił mężczyzn samych. Dopiero wtedy Dorien zauważył, że, wnioskując po jasnoczerwonym śladzie, jeszcze chwilkę wcześniej krew musiała ciec ciurkiem po twarzy współtowarzysza. – Przesadziłem? – zapytał, odnosząc się do rany, którą zrobił przyjacielowi przed wejściem do tego okropnego pubu – Te są otwarte. Mieli przed sobą trzy pary drzwi. Loteria. Mogli albo szukać tego typa na pałę, włamując się siłą i pewnie sprowadzając na siebie zbyt wiele podejrzeń i niebezpieczeństw, albo poświęcić więcej czasu i uwagi, zrobić porządny rekonesans, ryzykując odkryciem ich spisku. – Myślisz, że tym handluje? – spytał cicho, kiedy okryci peleryną niewidką weszli przez uchylone drzwi – Jeśli ją torturował… Dorien nie dokończył. Dziewczyna równie dobrze mogła być już martwa albo, choć nie wiedział, czy to lepsze czy gorsze, postradać zmysły. Postanowili ukryć się pod peleryną, która do tej pory spoczywała schowana w kieszeni Doriena, na wypadek gdyby pomieszczenie nie było puste. W przedmiotach leżących na stole rozpoznali silne, niebezpieczne czarnomagiczne artefakty. Szczególnie jeden przykuł uwagę Deara – był to wachlarz sakura, taki sam, jaki kiedyś miała Ruth. Użyła go w restauracji, dokładnie wtedy, gdy pod wpływem eliksiru cisnęła w Doriena klątwą. Potem udało mu się zdobyć swój egzemplarz w trakcie wyprawy do Egiptu. – Zabieramy coś? Może nam się przydać… - właściwie nie czekając na odpowiedź Cassiana ostrożnie wziął ogniste kastety, mając nadzieje, że nie odpadną mu palce.
Na naszą korzyść działa, że chłopak nie jest zbyt sprytny. Naprawdę szkoda, żeby dzieciak marnował się w takim miejscu - w myślach zapisuję sobie fakt, aby kiedy indziej podrzucić mu ofertę pracy w bardziej przyzwoitym miejscu. - To drobiazg - rzucam do Doriena, by po chwili ledwie dosłyszalnie parsknąć - Jestem aurorem, a nie jakąś mugolską pizdą Wchodzimy do wybranego przez przyjaciela pomieszczenia. Poruszanie się jest odrobinę problematyczne ze względu na pelerynę, obaj jednak wiemy, że tak będzie najbezpieczniej. W pomieszczeniu znajduje się pokaźna kolekcja artefaktów. Przyglądając się poszczególnym przedmiotom zastanawiam się jak się tutaj znalazły. - Myślę, ze to raczej trofea, a nie przedmioty na handel - mówię stłumionym głosem. Nie podejmuję tematu tortur - tego, że oprawca torturował dziewczynkę jestem niemal pewien, doświadczony tego typu sprawami. Wiem, że Dorien jest twardym facetem, ale wolę jednak nie martwić go wiedzą, jak mroczna może być ta sprawa. Zamiast tego skupiamy się na przedmiotach - trochę obawiam się ryzyka związanego z obcowaniem z tego typu artefaktami, dlatego odpowiednio się zabezpieczam. - Specialis Revelio - szepczę kierując różdżkę na wybrany przez siebie przedmiot. Zaklęcie nie wykazuje żadnych rzuconych uroków, dlatego po krótkiej chwili wahania biorę wachlarz. Myślę, że może się przydać. Nie zastanawiając się zbyt długo wracamy do pierwszego pomieszczenia. Gdzie iść dalej? - Homenum Revelio! - mówię bezgłośnie, wycelowując różdżkę w prawe drzwi. Nic. Ponawiam zaklęcie, tym razem niewerbalnie w kierunku lewych drzwi. Po chwili daję do zrozumienia Dorienowi prostym gestem, że nasz przeciwnik jest za ścianą.
Niestety - nie wszystko poszło po Waszej mysli. Choć Cassianowi udało się wyjść bez szwanku, to Dorien dokonał złego wyboru. Wprawdzie może zachować kastety, niemniej jednak nieodpowiedni chwyt doprowadził do oparzenia dłoni. Na całe szczęście udało Wam się jednak odkryć gdzie znajduje się Wasz przeciwnik - działajcie dalej! Choć peleryna zakrywa Wasze ciała to wejście do pomieszczenia bez zwrócenia na siebie uwagi kryminalisty może nie być łatwe. Zastanówcie się jak odwrócić uwagę mężczyzny i zyskać kilka cennych sekund, które mogą dać Wam przewagę w walce.
Zadanie: Postarajcie się wejść do pomieszczenia lub wywabić przestępcę, w taki sposób by nie zwrócić na siebie uwagi.
Uwaga! Kastety nie było odpowiednio zabezpieczone - jeden zły chwyt sprawił, że Dorien dość mocno poparzył palce. Choć oparzenie nie jest niebezpieczne dla życia to tracisz dwa punkty zdrowia. Jeśli nie zadbasz o uleczenie oparzelin albo przynajmniej przytłumienie bólu co kolejkę będziesz tracił punkt samopoczucia.
Doświadczenie Cassiana ewidentnie przeważało ponad nieostrożnością Doriena. Ten drugi, chociaż przemknęło mu przez myśl, że wyłożone na stole przedmioty mogą być bardzo niebezpieczne, nie powziął żadnych środków bezpieczeństwa i wsunął na dłoń kastety, które, jak się okazało, od razu go poparzyły. I to tyle z super walki na pięści, na którą liczył. Pomimo dotkliwego bólu nawet nie syknął, z jedynie zacisnął mocno zęby, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi oponenta. – Przeżyję, jeszcze może nam się przydać – podziękował Cassianowi za chęć odstąpienia mu swojego leczniczego eliksiru, bagatelizując poparzenie. Odkryli, że właściciel pubu znajduje się za drzwiami z lewej strony. Nie mogli tak po prostu otworzyć drzwi i wejść. Ich przeciwnik mógł mieć wsparcie, mógł być uzbrojony. Najlepiej, gdyby udało im się go wywabić. – Proponuję narobić hałasu – szepnął do Cassiana, kiedy już ustalili gdzie znajdował się sam Telford – Wciśnijmy się tu w sam kąt, tak żeby na nas nie wpadł. Albo wręcz przeciwnie, możemy mu podciąć nogi. Złapiemy go, gdy wybiegnie. Kiwnięcie głową Dorien odebrał jako zgodę. Trzy głębokie oddechy później jeden z nich cisnął zaklęciem w stojący przy stole z artefaktami stary drewniany regał, z którego z hukiem posypały się książki i zakurzone bibeloty.
Pomysł Doriena wydaje mi się najsłuszniejszy, dlatego nie silę się na dyskusje czy podważanie planu - wiem, że musimy działać szybko i że rozkminianie wielu rozwiązań podczas takiej akcji nie ma sensu. Trzeba działać spontanicznie, a jednocześnie zachowywać zdolność chłodnej kalkulacji. Decydujemy się na pierwsza wersję - ustawiamy się w kącie pod peleryną delikatnie przyginajac kolana, tak aby mieć pewność, że nasze stopy nie będą spod niej wystawały. Dopiero wtedy, gdy mam już pewność, że jesteśmy niewidoczni ciskam zaklęciem w znajdujące się nieopodal przedmioty, które z hukiem uderzają o podłogę.
Książki i przedmioty rozsypały się po podłodze wywołując niemiłosierny huk. Pozostaje mieć nadzieję, że dotarł on jedynie do przestępcy, a nie do baru - zaplecze jest wprawdzie wyciszone, ale lepiej chuchać na zimne, a Wy nie zadbaliście o żadne zaklęcia mające zmniejszyć hałas. Żeby tego jeszcze było mało jedna z książek z impetem uderzyła w nogę Cassiana, który z trudem powstrzymał się przed krzyknięciem z bólu (- 1 do zdrowia, - 2 do samopoczucia). Niemniej jednak czekaliście i nic się nie działo. Już byliście pewni, że nic z tego nie będzie, kiedy zza drzwi wyłonił się poszukiwany przez Was mężczyzna. Stąpał powoli rozglądając się po pomieszczeniu i nerwowo ściskając różdżkę. Gdy zobaczył, że nikogo nie ma w pomieszczeniu posprzątał książki za pomocą zaklęcia, a następnie odwrócił się by wrócić do pokoju. Mieliście dosłownie pięć sekund na działanie.
Dorien błagał Cassiana w myślach, żeby nawet nie pisnął. Widział na twarzy przyjaciela, że ból stopy był porównywalny do uderzenia o kant mebla małym palcem bądź stąpnięcie na mały, twardy klocek. Dał radę. Zapowietrzył się i zacisnął powieki i zęby, ale nie wydał z siebie nawet najcichszego dźwięku. Zuch chłopak. Sekundy mijały Dorienowi ambiwalentnie - jednocześnie miał wrażenie, że czas spowolnił, gdy czekali na reakcję podejrzanego, zdążyli wymienić między sobą kilka gestów, zastanawiając się co dalej, a jednocześnie cień sylwetki złoczyńcy wyłonił się zza drzwi niemal natychmiast. Tak działał stres. Pozwolili, by właściciel pubu ich minął i schylił się po rozrzucone po podłodze przedmioty. To był ten moment. Żaden z nich jednak się nie ruszył, ewidentnie zbyt wystraszeni lub zbyt honorowi, by cisnąć zaklęcie w plecy przeciwnika. Cassian może wciąż był porażony bólem, ale do tej pory Dorien nie zrobił nic. Zupełnie nic. Wybrał drętwotę. Rozbrajanie Telforda Expeliarmusem mogłoby być zbyt ryzykowne - wciąż mógłby rzucić się do przodu na niewidzialny cel, krzyknąć po pomoc albo wyjąć z kieszeni sztylet. Skoro miał na zapleczu takie przedmioty jak ogniste kastety czy welon Morgany, to na pewno chodził uzbrojony w coś więcej niż różdżkę. - Szybko, musimy go związać - mruknął cicho do Cassiana, wciąż starając się nie narobić zbyt wiele hałasu.
Ból związany z książkę towarzyszy mi przez dłuższą chwilę, jednak przyzwyczajony do tego typu urazów jakoś to znoszę. Na całe szczęście Dorien panuje nad sytuacją i po chwili mamy naszego przestępcę w garści. Po odczekaniu momentu, czy aby na pewno ktoś nie wyjdzie z sąsiedniego pomieszczenia zsuwamy pelerynę i zabieramy się do pracy. - Chyba nie mamy żadnej liny - odpowiadam. No tak, ale ze mnie głupek. Sięgam po różdżkę i wycelowuję ją w mężczyznę szepcząc -Orbis. Nie jest to może najlepsze rozwiązanie, ale na ten moment nie mam lepszego pomysłu. - Na ten moment powinno wystarczyć - mówię do Doriena, po czym zabieram się za ściąganie z pomieszczenia zaklęć uniemożliwiających teleportację. Wiem, że musimy jeszcze odnaleźć dziewczynę, ale proces jest na tyle skomplikowany, że muszę zabrać się za niego teraz, żebyśmy w razie czego mieli możliwość ucieczki. To dość trudne zadanie, ale już kiedyś się tym zajmowałem, więc powinienem dać radę. - Pójdziesz jej poszukać? - pytam przyjaciela.
Prośba Cassiana skierowana w stronę Doriena wybrzmiała, lecz zapewne nie była konieczna, gdyż dosłownie sekundę później z sąsiedniego pomieszczenia rozległ się krzyk ofiary. Była poraniona, przeżyła również tortury, lecz jej życiu nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo. Jedyne co musieliście zrobić to przetransportować przestępcę do aresztu, a także zmodyfikować pamięć dziewczyny i przenieść ją do mugolskiej kliniki. Misja mimo przeciwności zakończyła się sukcesem!
Napiszcie po ostatnim poście - po tym możecie rozliczać ten wątek. W rozliczeniu wynagrodzenia przysługuje Wam 150% i 1 punkt kuferkowy. Poza tym niedługo przyznam również do Waszych kuferków zdobyte przedmioty i punkty. Dziękuję za wspólną grę!
Odpowiedź Cassiana dotyczącą braku liny tłumaczył ogromnym stresem. Niewątpliwie tak właśnie było. Mieli przed sobą co prawda rozbrojonego, ale bardzo niebezpiecznego przestępcę, a byli tam tylko we dwóch. Dorien nie mówił tego głośno, ale chwilami bał się, że nie wyjdą z tego cało. To była najtrudniejsza i najbardziej wymagająca akcja, na jakiej do tej pory byli z Therrathielem. Ufał, że przyjaciel zajmie się Telfordem i przygotuje im możliwość szybkiego transportu – właściciela i oprawcę w jednym do aresztu, a ofiarę do mugolskiego szpitala. – Już dobrze, nie zrobię ci krzywdy – próbował uspokoić kobietę, która była ewidentnie mocno ranna, przerażona i zdecydowanie nie chciała być dotykana, ale mimo to Dorien powoli i delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, tak by odwrócić jej uwagę od różdżki, którą ukradkiem kierował w jej stronę, by zmienić jej pamięć i usunąć wszystkie wspomnienia dotyczące magii – Jesteśmy z policji, zabiorę cię do szpitala. Chwilę później wyniósł nieprzytomną dziewczynę. – Spadamy stąd.
Choć mam za sobą wiele trudniejszych akcji to większość z nich była zakrojona na dziesiątki aurorów albo przynajmniej kilku aurorów w towarzystwie amnezjatora lub urzędników z biura bezpieczeństwa. Rzadko zdarzają się tak skomplikowane akcje w tak małej grupie - oczywiście, dyskrecja jest potrzebna, ale małą grupa zwiększa ryzyko i znacznie utrudnia akcję. Na całe szczęście nieźle sobie radzę ze ściąganiem zabezpieczeń z pomieszczenia, zaś Dorien ogarnia dziewczynę. Cieszę się, ze mam go przy sobie - nie dość, ze jest świetnym i profesjonalnym partnerem to zna się zdecydowanie lepiej na czyszczeniu pamięci niż ja. Nigdy nie byłem na tyle subtelny by robić to wystarczająco dobrze. Poza tym zawsze jest dobrze mieć w takiej sytuacji kogoś komu można bezgranicznie zaufać. Przyjaciel zabiera dziewczynę, ja zajmuję się przestępcą. Po chwili niezauważeni opuszczamy pomieszczenie. To była wybitnie udana akcja.
/zt obaj
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Spodziewałam się, że podczas urlopu na Saharze uda mi się znaleźć coś naprawdę ciekawego – niestety się zawiodłam. Piaski pustyni nie skrywały szczególnie interesujących tajemnic, zaś nie byłam na tyle butna, by bez towarzysza i odpowiedniego przygotowania zapuszczać się w głąb piramid czy innego typu tajemniczych miejsc. Moje doświadczenie było znaczne, ale wiedziałam, że nie należy tracić pokory. Stąd powrót do Wielkiej Brytanii oraz pierwsze zlecenia były dla mnie czymś naprawdę ważnym. Choć zazwyczaj zajmowaliśmy się przemytem na większą skalę to czasem zdarzało nam się brać mniejsze, ale równie niebezpieczne zlecenia. Tym razem jakiś dawny klient ojca zażyczył sobie zdobycia i przeszmuglowania broszki zwanej Gwiazdą Południa. Miałam z tego typu biżuterią już dość dużą styczność, lecz nie zmieniało to faktu, że pokonanie jej posiadacza sprawiło mi naprawdę dużo kłopotu – przedmiot ten oddziaływał z niebywałą mocą także na mnie, przez co gdy spotkałam tego mężczyznę w wiosce nieopodal Paryża, miałam ochotę ściągnąć z niego wszystkiego ubrania, zamiast walczyć. Choć finalnie mi się to udało, zaś dzięki wyczyszczeniu pamięci obyło się bez śmierci mężczyzny to musiałam przyznać, że było to naprawdę trudne zadanie. Inaczej było z przetransportowaniem przedmiotu do Londynu – małe rozmiary sprawiły, że nie musiałam szczególnie się starać. Po powrocie do Wielkiej Brytanii umówiłam się ze wspomnianym klientem w jednym z barów na Nokturnie. Raczej nie lubiłam załatwiać w ten sposób spraw, bo korzystanie z ojcowskim pośredników było zdecydowanie bezpieczniejsze – nie tylko dla mojego życia, ale również kariery i reputacji, jednak tym razem ojciec poręczył za tego mężczyznę, zdecydowałam się więc na osobiste spotkanie. Mężczyzna nie był żadną wielką przestępczą szychą, ale raczej drobnym rzezimieszkiem, niemniej jednak pozostawał w dobrych układach z moim ojcem – nie dało się ukryć, że wspólne interesy czasem łączyły, a Ci którzy byli wierni i lojalni wobec Therrathielów mogli liczyć na naszą lojalność, nawet jeśli nie niosła ona ze sobą zaufania. Niestety znajomy ojca bardzo mnie zawiódł – mimo wykonanego zlecenia nie chciał uiścić całej umówionej kwoty tłumacząc się długami i znajomością z ojcem. Dopiero ostrze Karona, dyskretnie przyłożone do jego klatki piersiowej, sprawiło, że zrezygnował z kluczenia. Choć uzyskałam całą kwotę to już wiedziałam, że muszę ostrzec ojca przed tym typem.
Przeciągnęła się, chociaż nie było to najłatwiejsze zadanie. Ani najprzyjemniejsze. Niektóre kości strzykały, inne mogły nawet wygiąć się pod innym kątem, wolała nie patrzeć. Była obolała, chociaż bez większego powodu, w końcu nie była zwolennikiem ciężkiego wysiłku fizycznego, który miałby poprawić jej sylwetkę. Odłożyła książkę i zsunęła się z wysokiego łoża, orientując się, że nie mruży oczu przed słońcem, które zawsze przedostaje się przez warstwy zasłaniające okno. Był wieczór, czyli pora, w której zdecydowanie mogła funkcjonować. Zdjęła szlafrok i wsunęła się w spodnie z wysokim stanem, które wisiały na krześle. Włożyła bluzkę do spodni i chwyciła w drzwiach kurtkę, nie kłopocząc się nawet o zamykanie drzwi. Uroki mieszkania na Nokturnie były takie, że nie musiała się takimi sprawami przejmować, wbrew pozorom... Ukrycie swojego domu również miało swoje zalety. Kiedy przechodziła pobliskimi uliczkach, czuła jak powoli robi się coraz cieplej. O dziwo, jeszcze rok temu o tej samej porze umierałaby z zimna, uważając, że nic nie pomoże na tę dziwną przypadłość. Kiedy rozmyślała o tych jakże przyziemnych sprawach, jej wzrok spoczął na szyldzie jednego z pubów. Od razu się zatrzymała, zastanawiając się nad decyzją niecałe pół minuty. Po chwili otworzyła drzwi do "Pod czarnym kotem" i zsunęła z ramion kurtkę. Podeszła do baru, zamawiając sherry. Kiedy otrzymała swój trunek, ruszyła do stolika przy oknie, odwieszając swoje odzienie. Usiadła, popijając spory łyk napoju. Przegryzła wargę, kiedy delikatne pieczenie załaskotało jej przełyk. Tak, to idealne miejsce na spędzenie tego wieczoru. Najłatwiej jest wyrzucić pewne sprawy z pamięci, a jeszcze do niedawna nie była zwolennikiem takich rozwiązań. No proszę, jak wiele może się zmienić w tak krótkim czasie.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Nie mogłem spać tej nocy. Każde zamknięcie powiek i nieudolne oddawanie się sidłom Morfeusza kończyły się nagłym atakiem. Ciężko było mi stwierdzić czy to był atak paniki czy czegokolwiek innego - po prostu nagle wstawałem jak struna, gotowy do starcia na śmierć i życie. Z tyłu głowy cały czas widziałem kamienną twarz, skąpaną w półmroku, której kąciki ust były lekko uchylone w uśmiechu. Ta właśnie twarz pozbawiła mnie nogi, skosztowała jej i wydawało mi się, że całkiem jej smakowała. Zwykle pogodziłem się już z tą stratą, magiczna proteza pod kilkoma względami w ogóle się nie różni od zwykłej nogi. Zdarzają się jednak i takie dni, kiedy kopalnie pojawiają mi się przed oczami, ołtarz i piękny nieskazitelny kryształ, nigdy nie dowiedziałem się czy to właśnie jego szukaliśmy. Jako że nie spałem, to musiałem spożytkować ten czas i przez całą noc i większość dnia rozmawiałem z Jamesem. To znaczy, prowadziłem monolog, mężczyzna w klatce przestał się już odzywać. Zachowuje się już jakby cofnął się w rozwoju, jedyne słowo jakie czasem wypowiada to "Amu". Stało się to na skutek moich testów i prób najróżniejszych zaklęć, zwykle nieuchodzących za moralnie dobre. Prędzej rzekłbym, że to najmroczniejsze uroki jakie można wyszukać w starych księgach o czarnej magii. Tak czy siak, pod wieczór, kiedy już "wyspowiadałem" się Jamesowi, postanowiłem przewietrzyć się, zaczerpać trochę cierpkiego powietrza, jakie występuje na Śmiertelnym Nokturnie, bo tam właśnie się wybierałem. Może to było trochę nierozsądne, zważywszy, że byłem już uczniem, a nie po prostu bezrobotnym, jednak wydawało mi się, że dałbym sobie radę z większością przeciwników. ` Wyszedłszy z Borgina i Burkesa, poszedłem do znanego mi pubu, w którym lubiłem czasem spędzać czas. Zwykle na zwykłym piciu czegoś mocniejszego, zdarzało się, że również na jakiejś bójce. Za każdym razem to była dla mnie krótka piłka, byłem mocnym graczem jeśli chodzi o „mordobicie”. W takich miejscach rzadko kiedy pojedynkuje się za pomocą różdżek. Powód jest prosty – każdy jest tak najebany, że prędzej by sobie wybili oko własnym patykiem niż wycelowaliby go w przeciwnika. Dlatego metoda pięści jest bardziej efektywna i powszechniejsza. Miałem nadzieje, że moje ulubione miejsce będzie wolne, nie akceptowałem siedzenie gdzie indziej w tymże pubie. Jakoś tak przyjąłem sobie taką zasadę kilka miesięcy temu i się jej trzymałem. Wszedłem do pubu i od razu zamówiłem kieliszek ognistej, w myślach narzekając, że nie mają tutaj szkockiej. Jakoś tak mugolski alkohol lepiej mi wchodził. Ruszyłem do swojego ulubionego stolika z lekką krzywą miną, patrząc na ciemnowłosą kobietę, która właśnie przy nim siedziała. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem do niej, przybierając lekko uśmiechnięty wyraz twarzy. - Można się dosiąść? Miło byłoby spędzić ten wieczór z kimś więcej niż samym sobą. – Rzuciłem najbardziej klasycznym tekstem, takim co zwykle według mnie śmierdzą i są beznadziejne, ale nie miałem pomysłu na nic innego. Nie czekając na pozwolenie, dosiadłem się i uśmiechnąłem trochę łobuzersko. - Jestem Louis. – Przedstawiłem się i podałem kobiecie rękę, nie czując żadnego skrępowania całą sytuacją. Uważałem, że póki jestem naturalny, to nie może stać się nic złego. W sumie to nawet towarzystwo mi pasowało. - Dziś jest dobry dzień na picie. – Powiedziałem, sam nie będąc pewien czy ta wiadomość była skierowana do niej, czy bardziej do siebie samego. Uniosłem szklankę i upiłem z niej łyka ognistej, od razu czując gorąco w przełyku.
Odchyliła się na krześle, pozwalając, aby włosy odbiły się od oparcia krzesła. W pomieszczeniu było duszno, powietrze przesiąknięte było potem, wilgocią i dymem, który unosił się również z końca jej papierosa. Małe zabójstwo, któremu pokazywała zęby w szaleńczym uśmiechu za każdym razem, kiedy się nim delektowała. Ten wieczór zdecydowanie był jednym z wielu, które zamierzała spędzić właśnie w ten sposób. Pijąc, paląc i bijąc się z myślami, niekoniecznie przychylnymi, dla jej własnej osoby i sytuacji, w której się znalazła. Bójka w tym przypadku nie wchodziła w grę, chyba, że ktoś chciał skończyć rozszarpany na strzępy bądź ugodzony czymś o wiele poważniejszym od kilku lewych sierpowych. Nie była stałym bywalcem. Mogła spokojnie rzec, że jej osoba pojawiała się w podobnych miejscach tylko i wyłącznie przez sprawy służbowe, które czasem wymagały nawet kilkugodzinnych odwiedzin. Nie wiedziała, że ludzie mają swoje ulubione miejsca, takie, od których zależą losy całego wieczoru. Z pewnością nie zdawała sobie sprawy, że zajęła jedno z nich... Gdyby tylko wiedziała, zapewne by ją to rozbawiło, chociaż kiedyś, jej wargi nawet by nie drgnęły. Teraz? Przekrzywiłaby głowę, zaśmiała się i wskazała miejsce obok, kompletnie nie przejmując się faktem, że ktoś nie ma ochoty na towarzystwo. Przyjmie ofertę lub odwróci się na pięcie i znajdzie swoje miejsce. Kto pierwszy ten lepszy, prawda? Drgnęła lekko, słysząc głos, który zdecydowanie był skierowany do niej. To była ostatnia rzecz, której się tutaj spodziewała. Odwróciła się, zaszczycając nieznajomego dokładnymi oględzinami, które trwały zdecydowanie za długo, cóż, bywa. Czyżby aura lodowców przestała być przez nią wytwarzana? Czy może tej osobie było wszystko jedno, gdzie i z kim siedziała? Rozejrzała się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu innych miejsc, do których mógłby się udać. Chociaż nie miała w zamiarze wyjść na kogoś niegrzecznego. -Z pewnością ktoś wygląda na bardziej przychylnego do rozmowy z nieznajomym.-Powiedziała, upijając łyk swojego trunku, uśmiechając się do swojej szklanki, jak i do ów osobnika. Niezdecydowana? Czy zwyczajnie sprzeczna? Pomimo tego, co powiedziała oraz jak się zachowywała, przyjęła jego dłoń, lekko nią potrząsając, serwując firmowy uścisk. Po chwili ponownie oplotła chudymi palcami naczynie, jakby chłód szklanki koił jej nerwy. A raczej idealnie zbijał temperaturę jej ciała. -Segovia-Uniosła swój trunek lekko do góry, jakby wznosiła toast za ten wieczór oraz za to towarzystwo.-Jak każdy inny.-Mruknęła, unosząc brwi do góry. Zabrzmiała jak wprawiona w piciu? Być może, chociaż stroniła od alkoholi, szczególnie ciężkich. Aktualnie czuła się niezniszczalna. Przeniosła spojrzenie na Louis'a. -Często tak napastujesz obcych ludzi? Ta dzielnica raczej nie słynie z nawiązywania nowych znajomości.-Oparła się o stolik, próbując odczytać coś z twarzy mężczyzny. Nie miała planów na wieczór, prawda była taka, że do tego przybytku również trafiła przypadkiem. Czemu miała więc ograniczyć się do milczącej atmosfery, w które rozkoszowałaby się jedynie alkoholem? Jej instynkty szalały i nie wiedziała, czy to przez księżyc, który rzucał światło na ich stolik, czy nie był to jej dzień.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Klimaty barów zawsze mi odpowiadały. Ścisk, kwaśne powietrze i aura najbardziej parszywych miejsc do spędzania wolnego czasu. Porządni ludzie nie zapuszczali się do takich miejsc, tym bardziej jeśli są one na Śmiertelnym Nokturnie. Ja nie byłem porządnym człowiekiem i nigdy się za takiego nie uważałem, dlatego siedzenie w takich właśnie miejscówkach nie deprymowało mojego wewnętrznego ego czystokrwistego ważniaka. Na szczęście ono istnieje tylko w teorii, mam swoje inne, własne demony. Kobieta, do której się dosiadłem, wydawała mi się niepasującym elementem w układance. Nie zdziwiły mnie więc dyskretne spojrzenia barmana i innych podchmielonych już klientów na kobietę, nie zamierzałem również póki co reagować. Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jej uszczypliwą uwagę, sugerującą mi odwrót i znalezienie sobie kogoś innego do zaczepiania. Tak się jednak nie stało, nie wstałem z krzesła i nie poszedłem Merlin wie gdzie. Nawet nie drgnąłem, tam gdzie siedziałem, tam byłem i popijałem alkohol, rozkoszując się jego nieprzyjemnym smakiem. - Cóż, wszyscy tutaj się znają i rozmowy powoli stają się nudne, ty zaś jesteś tu chyba pierwszy raz. Każdy wlepił swoje gały w ciebie, jakbyś była pierwszą kobietą, jaką zobaczyli od lat, co jednocześnie sugeruje, że to miejsce jest ci obce. W innym wypadku wiedziałabyś też, że ten stolik jest moim ulubionym i naprawdę nie lubię rezygnować z niego na rzecz kogoś innego - powiedziałem, zaciągając się dymem papierosowym i dając sobie chwilę ciszy dla pełnego odczucia nikotyny podróżującej po całym moim ciele - dlatego też usiadłem z tobą, bez względu na to co o tym sądzisz. - Wzruszyłem ramionami z lekkim uśmiechem, świadczącym, że byłem pewny w tym co mówiłem i nie żartowałem. Dotyk nie działa na mnie zbyt dobrze, krótka pamięć też nie. Zapomniałem o tym, co spowodowało moje własne wizje w głowie, których nie jestem w stanie jakkolwiek odróżnić od rzeczywistości. Lewa część wargi Segovii została odgryziona, wygląda jak przez psa. Widać było szereg jej białych, zakrwawionych zębów, tak, dużo krwi, ściekającej jej po skórze, wchłaniając się w jej ubiór, bądź też krople kończyły swój krótki, gwałtowny żywot rozbijając się o drewnianą posadzkę. Uśmiechała się. Jej szkliwy wzrok, wpatrzony w pustkę był szczęśliwy, nie było widać w nim ni smutku, ni złości. Był po prostu martwy. Włosy, jeszcze ciemniejsze niż normalnie, były mokre i z końcówek kapały kropelki krwi. Widziałem w tym wszystkim i siebie, trzymającego scyzoryk i rozcinającego przypadkowe miejsca na jej skórze. Wtedy też się obudziłem. Wróciłem do normalności, wzdrygnawszy się powracając myślami do cholernych zwidów, które miałem coraz częściej i nie wiedziałem jak sobie z nimi poradzić. Choć z drugiej strony nie były dla mnie aż tak tragiczne. - Egzotyczne imię, jak na Wielką Brytanię - zauważyłem, upijając łyk alkoholu, cały czas wpatrzony jak to nie w oczy dziewczyny, to w jej ubiór, styl, stan. Segovia rzuciła niejednoznacznym tekstem, który nie wiedziałem jak miałem odebrać. Że jest już zaprawiona w boju w libacjach alkoholowych. - Nieczęsto, zwykle natychmiastowo ustępują mi miejsce, nie musząc się nawet zbytnio naciągać, byli mi to winni. Co do dzielnicy to właśnie na niej z paroma wyjątkami, spotkałem najwięcej ludzi, którzy do dziś są moimi przyjaciółmi- stwierdziłem, po czym dodałem - oczywiście wybieram tych (nie)agresywnych. Gdybyś ich spotkała to byliby potulni jak owieczki, ale coś mi mówi, że nie musiałbym im nic mówić, sama byś narzuciła im swoje myśli. - Powiedziałem, powoli lekko przesadzając. Zamówiłem kolejną szklankę Whisky i odpalił kolejnego papierosa, nie zwracając uwagi na innych oprócz siebie i Segovię.
Oczywiście, że tutaj nie pasowała... Z powierzchownego punkty widzenia. Segovia doskonale wie, w których momentach i w jakich miejscach powinna zagrać odpowiednią rolę. Była do tego szkolona, chociaż wychowana brzmiało poprawniej. Była żołnierzem na polecenie swojej rosyjskiej rodziny, która nigdy nie zaakceptowała Wielkiej Brytanii jako swojego domu. Wytrzymali dwa lata, to i tak całkiem długo. Wracając do jej odmienności w tym miejscu...Tylko w takich spelunach człowiek mógł naprawdę odpuścić. Czy tutaj kogokolwiek interesowało to, skąd jesteś? Nie. Czym się zajmujesz, jak wielkim czarodziejem jesteś? Nie. Nokturn był jej miejscem na ziemi, który był, chociaż zbliżony do czegoś, co mogłaby nazwać domem. Czuła swobodę ruchu i własnych myśli w tym lokalu, czy w podobnych niemu. Mogli się patrzeć tyle, ile chcieli, ani ją to raziło, ani schlebiało... Chyba nie będziemy tutaj mówić o jakiś szczerych uprzejmościach, stwierdziła najzwyczajniej w świecie fakty. Naprawdę, ktoś inny mógłby nawet uznać za interesujące przebywanie w towarzystwie tego mężczyzny. Ona? Na razie jedynie uważnie mu się przyglądała, zastanawiając się, jak interesująco może naprawdę być. -Sugeruje to raczej, że powinni w końcu wysunąć nosy zza murów tego pubu, gdzie znajdą podobne do mnie.-Powiedziała, chociaż w pewien sposób właśnie go okłamała. Nigdy nie spotkają kogoś podobnego do niej. -Albo chociaż inne kobiety.-Uniosła delikatnie brwi, kojąc gardło chłodnym jeszcze trunkiem. Spokojnie rozejrzała się po pomieszczeniu, obejmując wzrokiem każde spojrzenie, czekając na pospieszny odwrót. Ilekroć to się działo, jej usta wykrzywiał grymas zadowolenia, a może był to zwyczajny w świecie uśmiech? Dopiero po chwili ponownie utkwiła spojrzenie w swoim tymczasowym towarzyszu, jakby coś rozważała. -Może i ulubione, ale nie zarezerwowane. Najwidoczniej nie masz problemu w tym, aby pójść o krok dalej niż cała reszta tutaj.-Powiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Raczej nie sugerowała tego, że był jednym z osób, które gapiły się na nią jak na dziwadło w cyrku, czy w jakikolwiek inny sposób. Zapewne taki widok nawiedzał ludzi w nocnych koszmarach. Mógł wierzyć lub nie, była koszmarem. Z pierwszym krzykiem, który wydobył się z jej gardła, do tego momentu. Kiedy przestajesz działać według zasad, które ustanowili inni i należysz do grona osób nieprzewidywalnych, zapewne tak właśnie jest. Oczywiście, jest też kilka lepszych powodów, dla których jej osoba może prześladować innych. Jednak to? Gdyby tylko wiedziała, co widział oczami wyobraźni, pochyliłaby się nad stolikiem ze świecącymi oczami, w których już dawno nie było widać światła. Iskra czegoś, co kiedyś miało zostać siłą odebrane. Ciekawe. W rzeczywistości jego odjazd stanowił zaledwie kilka sekund, a dla niej? Była to chwila ciszy, która w żaden sposób nie zakłócała jej spokoju. Upiła swój trunek, z niemal smutkiem uświadamiając sobie, że to koniec. Odwróciła się i uniosła delikatnie szklankę, patrząc na mężczyznę za barem. I w momencie, w którym zabierał z półki jej napój, ruchem różdżki przywołała całą butelkę. Posłała jedno, długie spojrzenie w jego kierunku. Raczej nie musiał obawiać się o to, że nie ureguluje należności. Dolała sobie napoju jakby nigdy nic. Jakby właśnie nie zawładnęła resztką sherry, jakby już wcześniej do niej należała. I było to całkowicie normalne. -Gdyż nie jest stąd.-Powiedziała, wydobywając swój charakterystyczny rosyjski akcent. Mogła się go pozbyć zawsze, ilekroć tylko chciała. Powierzchowna adaptacja, jak wcześniej wspomniała. Dlaczego więc go już nie używasz? Niemal drgnęła, słysząc cichy głosik, który postanowił się odezwać. Poczuła niemal ukłucie żalu, że tak dawno się nie odzywał. Oh, mógł tak sądzić. Było jej to raczej obojętne. -Nie sądziłam, że ludzi stąd można nazwać przyjaciółmi.-Powiedziała spokojnie, przekrzywiając lekko głowę. -Czym sobie na to zasłużyłeś?-Było to nawet ciekawe. Kiedyś nie pofatygowałaby się nawet spojrzeniem w jego kierunku. Kiedyś, kiedyś, kiedyś... Kochanie, tych czasów już dawno nie ma. Otrzymałaś niemalże nową tożsamość, ciesz się tym. Uniosła delikatnie wargi.-I nawet nie zdawaliby sobie z tego sprawy.-Fakt, żadne zapewnienia czy przechwałki. Czy wyglądała na kogoś, kto tego potrzebował?
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Gdyby się nad tym zastanowić, obecność tej kobiety znacząco kontrastowała z resztą otoczenia. Wyglądało to tak, jakby do westernowego saloon’u przyszedł ktoś nieznajomy, nie z tych stron. Wyróżniająca jest cała „aura” tego jegomościa. Podobnie było z Segovią, w pubie, który stronił od ludzi, którzy osiągnęli w życiu coś więcej. Prędzej znajdzie się tutaj narkomana, starszego mężczyznę wspominającego czasy Czarnego Pana albo zwykłego agresora, który szuka godnego przeciwnika. Tłem natomiast są ludzie, którzy nie mieli się gdzie podziać, więc przyszli tutaj na piwo, nie wiedząc co mogliby zrobić w tym czasie. Albo by właśnie wiedzieli, lecz nie znaleźliby w sobie tego uporu, żeby wyjść z własnej strefy komfortu. Segovia do żadnej z tych grup nie pasowała, przez co sama jej tu obecność była co najmniej dziwna. Ja też poniekąd nie pasowałem do tego miejsca, jeśli patrzyłoby się przez pryzmat kategoryzowania w sposób wyżej opisany. To, co sprawia, że moja obecność w tymże miejscu nie wygląda ponadprzeciętnie to jest moja długa przyjaźń z tym miejscem. Za pierwszym razem może i było to jakieś wydarzenie, moje przyjście w te progi, jednak w obecnym czasie nikogo nie dziwił mój widok. Poza tym, szybko zasymilowałem się z tym towarzystwem. Byłem skory do bójek, które na ogół zwycięsko kończyłem, przez co jednocześnie podniosło szacunek tych ludzi w stosunku do mnie. Szybko przestali zachowywać się, jakbym był niechcianym nieznajomym. - Powinni też znaleźć sobie godniejszą pracę i przestać chlać o poranku. – Odpowiedziałem, uśmiechając się nieznacznie. Spokojnie przyglądałem się spojrzeniom Segovii na wszystkich tych ludzi, którzy w zetknięciu się z chłodnym spojrzeniem nieznajomej, uciekają, nie potrafili udźwignąć ciężaru, który niósł ze sobą jej wzrok. Wzruszyłem ramionami, nie mogąc nie przyznać jej racji. - Nie przyrównywałbym chyba swojego zachowania do reszty, oni prędzej wyobrażają sobie ciebie jako bóstwo, które pod ludzką postacią zawitało w ich progi. Moje obycie w świecie nie kończy się jednak w tych czterech ścianach, przez co też nie widzę nic nienaturalnego w zaczepieniu cię pod pretekstem ulubionego stolika, nieprawdaż? – Upiłem kolejny łyk palącej w gardle cieczy i skończyłem papierosa, kolejnego, którego nawet nie pamiętałem, że zapaliłem. Zapewne za kilka sekund nawet nie zarejestruje faktu jak zapalam kolejnego. Widok przed moimi oczami był czymś niespodziewanym. Wizja, jedna z kolejnych, choć wciąż zaskakująca i nie taka jak zwykle. Intensywniejsza. Widziałem więcej niż normalnie, a może i nie tylko to. Nie sądziłem, że moja własna głowa jest w stanie zaprezentować mi takie widowisko. Było przerażające, ale jednocześnie elektryzujące. Przyciągało wzrok i odpychało równocześnie. Miało w sobie pewną magię. Jej skóra wydawała mi się idealna do uchwycenia na obrazie, była alabastrowa, piękna. Jeszcze piękniejsza, gdy po niej spływała samotna struga krwi, w kontraście ciemna, skupiająca uwagę, ale jednocześnie bardzo spokojna, harmonijna. Obudziwszy się, wróciłem do normalności, jednak im dłużej sobie myślałem o tym wyobrażeniu jej martwego ciała, tym bardziej mnie jej ciało pociągało, wizja ta była zbyt intensywna w porównaniu do jego poprzednich. Była wyjątkowa. Faktycznie dla mnie cały ten incydent trwał dużo dłużej, niż w rzeczywistości upłynęło czasu, co pozytywnie odbierałem, gdyż nie chciałem swoim odlotem skupić na sobie niepotrzebnej uwagi. Słysząc jej akcent, uśmiechnąłem się szeroko, doskonale go rozpoznając. - Witamy w wielkiej Anglii, moja droga – Powiedziałem po rosyjsku, skutecznie naśladując akcent, w którym mimo mych starań wciąż było dane słychać nutkę brytyjskiego angielskiego akcentu. Dobrze się składało, bo rosyjski był moim niemalże drugim językiem, w którym doskonale się odnajdywałem, pomimo dużych różnic w stosunku do angielskiego. Nalałem sobie whisky, patrząc nieustannie na Segovię. - Wszystko kwestią przyzwyczajenia i porzucenia pierwotnych osądów. Gdybyś poświęciła więcej czasu i spożytkowała go na rozmowę z tymi ludźmi, lecz w specjalny sposób, dowiedziałabyś się, że są tu ludzie, którzy mogliby w innych warunkach dojść dużo dalej, spełnić swoje uśpione pod brudem alkoholu pragnienia i żądze. Czym zaś sobie na to zasłużyłem? Chyba po prostu obiłem sukcesywnie parę łbów i potem jakoś tak poszło. Rozmawiałem… w specjalny sposób – Uśmiechnąłem się dość nietuzinkowo, tajemniczo, znowu poruszając temat wyjątkowości prowadzenia rozmów z tymi ludźmi. Chodziło mi przede wszystkim o wyciągnięciu z nich wszystkich ich sekretów, w taki sposób, że oni nie są nawet świadomi, że właśnie poruszają ich najskrytsze tematy o własnym sobie. Wskazałem na nią palcem z uśmiechem, jednoznacznie zaznaczając, że właśnie o to mi chodziło. Ich brak świadomości jest w tym elementarny.
Nie pasowała do żadnego miejsca, do którego wchodziła. I już nawet nie chodziło o to, że mogła ubierać się inaczej, czy to, że była kompletnie odmiennego pochodzenia. Jej mowa i zachowanie również nie były problemem. Nie czuła się jak obcokrajowiec, ale jak osobowość, która nie posiada swojego miejsca przynależnego. Nie była tym rodzinna posiadłość, nie było tym mieszkanie, w którym spędzała ostatnio bardzo wiele czasu. Pomimo tego, jak efektywnie je zmieniła... Jak sprawy z bratem wpłynęły na jej życie, wciąż nie mogła jasno określić, gdzie powinna być. Jak wiele osób mogło powiedzieć, że gdzieś naprawdę pasowały? Mógł uważać, co tylko chciał, mogła nie wpasowywać się w kanon stałych klientów takich przybytków, ale z racji jej pracy, często musiała przesiadywać w podobnych lokalach. Lubiła je, a może raczej fakt, że większość ludzi nie wtykała nosy w nie swoje sprawy. Chociaż czasem odmiana potrafiła być całkiem przyjemna, ciekawe, czy będzie się do tych wyjątków zaliczać. Przyglądała mu się i zastanawiała, kim była osoba przed nią. Nie często się nad tym zastanawiała, w końcu nie było jej to w tym momencie potrzebne. Nie chciała dowiedzieć się, kim był, aby opracować do tego plan działania. Nie potrzebowała go do wykonania zadań narzuconych przez biuro. Inwigilacja w tym przypadku nie była konieczna. Wiele rzeczy się zmieniło w przeciągu tych kilku miesięcy, to była jedna z nich. Rozmawiała z nim, nie zmieniła miejsca, nie zniknęła za drzwiami przybytku, kompletnie niezainteresowana tym, co się tutaj działo. -Nie mów mi, że przejmujesz się ich pijackim trybem życia.-Powiedziała spokojnie, przez moment rozglądając się po twarzach zebranych tutaj osób. Niektórzy na nich spoglądali, inni skrupulatnie odwracali swoje spojrzenia. Nie, nie pod wpływem ciężkości jej spojrzenia... Miała dziwne wrażenie, że to jego obecność przy tym stoliku tak na nich wpływała. Ciekawe. Uniosła delikatnie brwi, popijając swoją sherry i uważnie go słuchając. Na pewno jego uwadze nie umknął delikatny uśmiech, który pojawił się na jej ustach. Nie był on jednak uśmiechem przepełniony dumą, czy szczątkami narcyzmu. Wsunęła podbródek do przodu, lekko gryząc wargę, jakby słowa sunące się na usta nie powinny zobaczyć światła dziennego.-Nie wiem, czy takie wyobrażenie mogłoby komukolwiek schlebiać.-Powiedziała. Prędzej czułaby się tutaj jak kawałek mięsa, rzucony do klatki wygłodniałej zwierzyny. -Do niedawna nienaturalne było dla mnie obcowanie wśród innych, bardziej lub mniej cywilizowanych osobistości.-Wzruszyła lekko ramionami, jakby w odpowiedzi na jego słowa. Czasem była w szoku, jak naturalnie przychodziło jej granie pewnych ról, jak niepokojące było wcielanie się w kogoś i brak uczucia tracenia samego siebie. To tak, jakby w środku nie znajdowało się nic, czego człowiek mógłby się chwycić. Była spostrzegawcza, jednak sekundy milczenia, czy zatracenia się we własnych myślach, nie były czymś, na czym powinna dłużej się skupić. Nie przeszkadzała jej cisza, która mogła się między nimi wytworzyć. W końcu w pierwszej kolejności dlatego tutaj przyszła, bo pomimo hałasu, który unosił się w powietrzu, ona słyszała tylko szum, jak za mydlaną bańką, jakby wcale jej tutaj nie było. Tylko czasem czuła, jak pojedyncze dźwięki zaczynają się przebijać, docierając do niej... Jakby chciały, aby również w tym uczestniczyła. Wbrew wszystkiemu, chciała. Zmrużyła lekko oczy, jakby słysząc brytyjski akcent w jej rodzinnym języku, bolał wewnętrznie. Uśmiechnęła się po chwili, opierając wygodnie o oparcie krzesła i skrzyżowała ramiona na wysokości klatki piersiowej. I chociaż odrzuciła swoje nazwisko, jak i wszystko, co się z tym wiązało, lubiła wydźwięk znajomego języka. -Niemal dekada spóźnienia, ale dziękuje.-Skinęła lekko głowę. -Nie muszę porzucać swoich osądów, aby móc z nimi porozmawiać. -Przytrzymała szklankę, delikatnie nią mieszając i patrząc jak, trunek osadza się na ściankach naczynia i spływa.-Prawda jest taka, że niewiele się od nich różnimy.-Nachyliła się lekko nad stolikiem i utkwiła swoje spojrzenie w jego, które cały czas było skierowane na nią. Jej warga drgnęła.-Masz całkowitą rację. Inne warunki sprawiają, że patrzymy na nich w inny sposób. Może jesteśmy lepiej ubrani, może na naszych kontach znajduje się więcej galeonów. Jednak pod powłoką, wszyscy jesteśmy zaślepieni pragnieniami i żądzami.-Dodała.-I wydaje mi się, że mając to wszystko, nie umiemy postępować tak, jakbyśmy tego naprawdę chcieli. Ich nic nie ogranicza.-To tak, jakby trochę im zazdrościła. Ona? Naprawdę? Jednak coś w tym było. Kiedyś nie miała problemu w spełnianiu swoich dziwnych, czasem instynktowych fantazji. Potem nauczyła się je kontrolować wbrew swojej woli... Teraz? Nie miała z tym problemu. Tak jak teraz. Miała ochotę wyjść, miała ochotę rozkoszować się trunkiem. Czy zrobiłaby to kiedyś? Czy posłuchałaby swojego wewnętrznego głosiku, który krzyczał, aby to zrobiła? -Brawo, widzę że mowa ludu nie jest ci obca.-Uniosła lekko szklankę, w geście toastu?
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
Jej postać intrygowała mnie, ciekawiła tym bardziej, im dłużej o niej myślałem. Chciałem poznać przyczyny jej wyjątkowości, skąd to się brało i kim ona tak naprawdę była. Do takiego pubu łatwo się nie wpasowywać, ale kobieta w obecnej sekundzie pasowała mi tylko do arystokratycznych salonów, bankietów. Choć też nie w pełni, taka ocena jako finalna, byłaby krzywdząca. Może dało się w jej urodzie znaleźć coś wyróżniającego i wpasowującego się w ten osąd, jednak jej zachowanie pokazywało, że tam też by nie była w pełni swobodna. Taka atmosfera nie pasowała do niej w stu procentach, a jeśli już, to wydawało mi się, że byłaby ona taką czarną owcą, buntowniczką, która nie byłaby skłonna udawać, że coś jest jak należy, kiedy to było kłamstwo. Ja natomiast? Byłem trochę podobny. Udało mi się ugryźć zarówno slumsy, takie jak to miejsce, ale również wielkie piękne komnaty przeznaczone dla najbogatszych. Ojciec często zabierał mnie na takie szopki, żebym zaznał pewnej kultury życia osób, które nie muszą się martwić o swój status majątkowy. Ze względu na mój naturalny talent do interesów rodzinnych, ten zaszczyt uczestniczenia w tych najwspanialszych uroczystościach spadał na mnie częściej niż na moje rodzeństwo. Zaś gdybym usłyszał, że Segovia często bywa w takich miejscach, zdziwiłbym się. Wydawało mi się, że jednak regularne przebywanie w tego typu miejscach, wpływało na osobę, a po Segovii nie widziałem tego wpływu. Chwyciłem kolejnego papierosa, rozmyślając o uwadze kobiety. - Chyba się nie przejmuję. Raczej… jestem zawiedziony, że potencjał ginie w tym mrocznym, pijackim procesie. Tyle zdołałbym wyciągnąć z ich ciała, dowiedzieć się... - Powiedziałem, lekko zamyślony nad własnymi słowami. Pociągnąłem dym nikotynowy, żeby za sekundę go wypuścić i wpatrywać się jak leniwie unosi się do góry, niknąc na moich oczach. Starałem się nie rozglądać w momencie, kiedy przed moimi oczami zaczynały błyskać różne wizje. Gdy nie skupiam się na jednej osobie, a na całej przestrzeni, ona również się zmienia. Jakby na przekór samemu sobie, szybko omiotłem całe pomieszczenie przeciągniętym spojrzeniem, widząc najrozmaitsze rzeczy. Mężczyzna przy barze, nożem zdzierał sobie skórę w dłoni, nucąc pod nosem jakąś piosenkę, brzmiącą jak szanty. Barek był cały we krwi, leniwie kapała z niego na brudną podłogę, pełną błota i brudu. Za nim, a dokładniej za barmanem, który był rozłożonymi zwłokami, powieszona była dziewczynka, gdzieś w wieku jednej z moich sióstr – czyli miała skończone jedenaście lat, w tym roku powinna pojawić się w Hogwarcie. Oprócz tego, całe miejsce wyglądało, jakby tego dnia było Halloween. Na nieszczęście nie było. Czułem, że wszystkie te wizje wydawały mi się coraz bardziej absurdalne. Wyobrażałem sobie jak każdego z osobna tutaj mordowałem, każdego w inny sposób, coraz bardziej wymyślny. Znowu odwróciłem wzrok i skupiłem się na swojej towarzyszce, która akurat się uśmiechnęła, przez co, spomiędzy jej zębów, popłynęła krew, niemalże czarna w porównaniu z jej skórą. - Mi schlebiałoby, gdyby ktoś powiedział mi, że wyglądam jak bóg. Gdyby jednak dodał, że jedynie w oczach żebraków i pijaków… wtedy możliwe, że zmieniłbym zdanie, masz rację. – Lekko się uśmiechnąłem i pociągnąłem papierosa. Z każdą chwilą poznawałem coraz bardziej Segovię, co jednak też miało wpływ na moje wyobrażenie jej osoby. - Ja już za młodych lat nauczyłem się „być” wśród ludzi, obojętnie jakiego statusu majątkowego. To na szczęście zostało mi do dziś, dzięki temu… – Miałem dodać, że łatwiej jest mi znaleźć obiekty, które częstowałem najznamienitszymi czarnomagicznymi zaklęciami, jednak w porę się powstrzymałem – łatwiej nawiązywać mi kontakty, które wykorzystuje w interesach. – Uśmiechnąłem się tajemniczo, na co nawet nie miałem wpływu. Z jej kącików ust spływały dwie cienkie strużki krwi, a ja musiałem całą wolą powstrzymywać się przed skosztowaniem ich, poznaniem metalicznego smaku jej krwi. W mojej głowie brzmiało to dość sensownie, nie miałem pojęcia, że gdybym to w tamtej chwili jej powiedział, najprawdopodobniej byłbym uznany za szaleńca. Tak byłoby u przeważającej większości. Czy jednak Segovia nie udowodniła już wystarczająco, że ona do tych „przeciętnych” nie należy? Wysłuchałem jej uważnie, w pewnym momencie całkowicie zaprzestając robienia innych czynności i skupiłem się na jej wypowiedzi. Nie powiem, zaimponowała mi. Tym, że była tak blisko moich własnych przekonań, lecz ubrana była w takie słowa, o których bym nawet nie pomyślał, sama powiedziała to w taki sposób, że ja lepiej nie byłbym w stanie. - Powiedzieć, że się z tobą zgadzam to wielkie niedomówienie, byłbym skłonny stwierdzić, że nie ma takiego słowa, albo go nie znam, które by opisało jak bardzo zbieżne mamy zdania. – Uśmiechnąłem się szczerze i podniosłem swoją szklankę, stukając ją z jej i popijając w milczeniu, nie ustaliwszy na głos za co piją.
Najwidoczniej wystarczyła mu tylko chwila, aby ją przejrzeć, bo bardzo wiele z jego spostrzeżeń było trafnych. Czy nie pojawiło się trochę niedopowiedzeń? Przeglądanie jej historii, czy osobowości raczej mu nie pomoże w uzyskaniu jednoznacznej odpowiedzi. Doświadczenie pokazało, że była zmienna. Posiadała wiele osobowości, przy czym każda posiadała, chociaż cząstkę jej prawdziwego ja. Umiała odnaleźć się w każdej sytuacji, bo tak została wyszkolona. I to było odpowiednie określenie. Sygnet, który zdobił jej palec, był symbolem władzy w jej rodzinnych stronach. Miała przejąć interesy ojca, jego zamiłowania, wyznawców w postaci ich rodziny... Nie otrzymała tego tytułu łatwo, chociaż zrzekła się go już jakiś czas temu. Walczyło o to tak zaciekle... Jak nawiną kobietą, była. Jak niewiele wtedy wiedziała. Zaintrygował ją. Wystarczyło kilka prostych, naprawdę zwyczajnych słów, które człowiek mógł interpretować na wiele sposobów. I jakby za machnięciem magicznej różdżki, widziała go w kompletnie innej osłonie. Jakby dopiero w tym momencie zauważyła jego spojrzenie, które pospiesznie wodziło po pomieszczeniu... Nie. Raczej uciekało od tego, co mógł zobaczyć jedynie on. Obydwoje byli godnymi sobie przeciwnikami w kwestii obserwacji. Obydwoje mogli posiąść ją w różnych momentach i przy różnych metodach, jednak wszystko kończyło się w tym jednym punkcie. -Wyciągnąć, w jaki dokładnie sposób?-Spytała, lekko nachylając się nad stokiem, naprawdę zaabsorbowana tym tematem. Odbiegała od dawnych nawyków, kiedyś, gdyby okazała jawne zainteresowanie, czułaby się odkryta. Jakby ktoś przejrzał jej najciemniejsze zamiary. Teraz? Teraz czekała na ten supeł w żołądku, który nakazywał chwytać się tego, co wywołało w niej jakąkolwiek reakcję. Tak funkcjonowała. Wróciła do świata żywych po niemal dekadzie przebywania w letargu, a chociaż dni przeplatały się na przemian w bólu i euforii, nie było dnia, w którym czegokolwiek by żałowała. Zadziwiające jak wszystko może się zmienić w przeciągu jednej krótkiej chwili. Powinna podziękować nieżyjącym. -Chociaż, czy nie byłby to lud posłuszny? Czy nie byliby odpowiedniejszy na wyznawców od tych, którzy sami chcieliby być wielbieni?-Uniosła szklankę do ust, jednak nie zamoczyła ich w trunku. Zastanawiała się nad tym, chociaż posiadanie wianuszka wyznawców wcale nie było czymś, do czego aspirowała.-Jak niewiele jest im potrzeba, jak sprawnie można by było nimi manipulować. Czy coś by stracili? Nie mają czego. Czy zyskali? Jak najbardziej. Masa zawsze była niebezpieczną bronią. Wystarczy użyć odpowiednich argumentów.-Ot, zwykłe przemyślenia, których nie musiał zaszczycać odpowiedzią. -Oh, tego można nauczyć się dosyć szybko. A co z wewnętrznymi przekonaniami? Zostałam nauczona poczucia wyższości nad innymi, dlatego nieważne jak odmienne mogłoby być teraz moje zdanie, czy jak subtelnie wtapiam się w towarzystwo... Ludzie i tak to wyczują.-A przynajmniej będzie to ich wyobrażenie o tym, kim była i co sobą reprezentowała. Czy warto spierać się z czymś, co jest w jakieś mierze prawdziwe? Nigdy nie starała się robić wrażenia na innych, nawet na osobach z pokroju jej ojca, przy których faktycznie powinna wybić się na tle tłumu. Nie potrzebowała do tego słów, przechwałek, czy pokazywania swoich ukrytych talentów. Chociaż odrzuciła swoje nazwisko oraz pochodzenie, była córką swojego ojca. Potrafiła zawładnąć pomieszczeniem, jeżeli tylko tego zapragnęła. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że jeżeli nie spróbujesz, nigdy się nie przekonasz. Popierała to, a jemu zalecała skorzystanie. Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz i jakie jego własne wyobrażenie, czy wizje poznasz. Cisza, a raczej zastój, który wypełnił przestrzeń między nimi, kiedy mówiła, sprawił, że podniosła na niego swoje spojrzenie. Czy tak dobitnie trafiła w punkt? Nie spodziewała się. Zawsze spotykała się z argumentacją, na cokolwiek by nie powiedziała. Lubiła odmienność zdań i charakterów, które nadawały dynamikę rozmowie, czy przyszłej znajomości. Jak w przypadku Diany. Tutaj? Mogła jedynie upić łyk trunku, za coś niewymagającego użycia słów. Ten rodzaj również lubiła, a rzadko znajdowała kogoś, przy kim nie byłby to problem.