Hogwart Express jak zawsze oferuje wygodne siedzenia i wspaniałe wrażenia z podróży. Z powodzeniem możesz tu zmrużyć oko, albo oddać się zażartej dyskusji ze swoimi przyjaciółmi. Nie trać czasu. Pewnie wszyscy już się pchają, żeby zająć miejsca przy oknie. Przybierz na twarz najładniejszy uśmiech i bądź bohaterem, który jako pierwszy wciągnie swoje bagaże do przedziału!
Po powrocie z Palermo Fabiano oprócz feralnego spaceru w Hyde Parku nie wyściubiał nosa z mieszkanka w Hogs. W dzień odjazdu pociągu postanowił zrobić zakupy do szkoły i upchnąć je na wierzchu kufra. Wstał więc jakoś absurdalnie wcześnie, aby się jeszcze spakować (sic!) i ogarnąć mieszkanie. Trochę bez sensu, że jedzie do Londynu, żeby przejechać się pociągiem, który dowiezie go na stację, gdzie mieszka. No, ale niech tradycji stanie się zadość. Nie przyjdzie przecież jak jakiś bubek po prostu przez Hogs do Zamku, gdy dzieciaki będą wysiadać z powozów. Biorąc pod uwagę ogólne rozbicie i stan lekkiej depresji, który towarzyszył mu przez część wakacji spędzoną w Hogs, dziwne, że zdecydował się na tą dość sentymentalną, niepraktyczną podróż. Gdy już stał na peronie, przed tą imponującą machiną, która od lat transportuje te biedne dzieci do tej przeklętej szkoły, która bawi ciepłem i rodzinną atmosferą w rzeczywistości będąc wylęgarnią chorych umysłowo. Stał przez pociągiem w pewnym oddaleniu, odcinając się od tego zgiełku, otępiały, z miną, która przypominała maskę wyrachowanego, opanowanego człowieka. Wyglądał bardziej jak nauczyciel, niż jak uczeń. Cóż, praktycznie rzecz biorąc już za kilka lat mógłby tu uczyć. Aż wzdrygnął się na tą myśl. Po kilku minutach sterczenia tak na peronie, gdy wydawało mu się, że widzi znajomą szatynkę, zapadającą się w fotel przedziału któregoś początkowego, czyżby prefekciarskiego..(?) odwrócił wzrok, potrząsnął głową i ruszył, ciągnąc za sobą kufer i miotłę. Parł uparcie korytarzem szukając pustego przedziału. W końcu znalazł, ostatni. W podświadomości zaświtało mu, że tak daleko od przedziału drugiego, gdzie najprawdopodobniej siedziała Ona. Szybko, zanim ktoś zdążyłby go uprzedzić, zajął miejsce przy oknie w pustym przedziale. Zaklęciem umieścił bagaże na swoim miejscu i zapatrzył się w dal myśląc o niczym.
Po powrocie z Japonii, Bonnie wróciła do swojego domu w Szkocji, gdzie kompletnie się zaszyła. Bowiem cały czas toważyszyło jej złe przeczucie. Nie dawało jej spać. W końcu nadszedł czas by wrócić do Hogwartu, ale nawet to nie poprawiło Puchonce humoru, choć w głębi duszy miała nadzieję, że gdy dotrze na miejsce wszystko się zmieni. Tak więc, dotarła do Londynu trzy dni przed odjazdem i pozałatwiała ostatnie sprawy, a w dzień odjazdu samotnie przybyla na peron 9 i 3/4. Wszedła do pociągu i znalazła sobie, bardzo szybko, prawie pusty przedział. Siedział tam jakiś Puchon, którego kilka razy widziała w Hogwarcie. Nie chcąc mu przeszkadzać wpełzła bezszelestnie do przedziału, ustawiła swoje bagaże i usadowiła się przy drzwiach.
Otóż także i Elizabeth powróciła pełna wrażeń z Japonii do rodzinnego domu w Londynie. Było tam nadzwyczaj spokojnie. Ojciec w końcu nie denerwował się, że przyjechała "wyrodna córka", zaś matka od razu zasypała dziewczynę pytaniami i ciasteczkami domowej roboty. A kiedy przyszedł czas powrotu do Hogwartu, do tego jakże pięknego miejsca, wsiadła do pociągu i odjechała. Wybierając szybko przedział, wprost wpadła do tego. Widząc innych Puchonów, skinęła tylko do nich głową i usiadła przy oknie, naprzeciwko Bonnie. Sprawdziła jeszcze, czy aby wszystko zabrała - ostrożności nigdy za wiele - wraz ze zwierzętami; kotem w koszyku dla kotów i sową w klatce, i gdy już się upewniła, wzięła jakąś książkę i po prostu zagłębiła się w tej lekturze.
Wakacje dobiegły końca, jaka szkoda. A przynajmniej dla Hanny, bo ona na pewno z chęcią jeszcze by została te kilka dni, ale niekoniecznie w domu. Tam nie miała zbytnio co robić, a szlochania matki nie chciała słuchać. Więc wychodziła. Gdzie? A kto ją tam wie! Dobrze, że wracała cała i zdrowa. Oczywiście matka nie wiedziała jak reagować na takie kilkudniowe wypady dziewczyny, bała się odezwać do Hanny, przecież doskonale wie jak ona by zareagowała, a nie chciała przecież zbędnych kłótni. Po części cieszyła się, że wraca do Hogwartu. Może i będzie mniej czasu na imprezowanie, ale przynajmniej nie będzie musiała trawić towarzystwa matki. Spakowała wszystkie swoje potrzebne rzeczy do kufra, do torby podręczne rzeczy, ubrała się dość wygodnie i ruszyła do centrum Londynu, by tam potem dostać się na peron 9 i 3/4. W końcu znalazła się na miejscu. Na szczęście nie spóźniła się na pociąg, jak to, ona? Oczywiście nie zabrakło tłumu wciskającego się do pociągu co bardzo Kennedy denerwuje. Na szczęście dość szybko znalazła miejsce, gdzie nie było zbyt dużo uczniów. Tylko troje, da się jakoś przeżyć. Wlazła do przedziału, rzuciła jakieś ciche 'cześć' do nieznajomych i usiadła przy samych drzwiach, bo miejsca przy oknach były już zajęte, smuteczek. Ale zanim to zrobiła swoje bagaże ułożyła gdzieś na górze, no. Wyjęła z torby jakieś magiczne pisemko i zaczęła je przeglądać. Towarzysze najwyraźniej nie są towarzyscy, a Hannah nie lubi zaczynać konwersacji, bo po co? Niech ktoś zacznie na jakiś ciekawy temat to może i się dołączy, kto wie. Długa podróż przed nimi, a przez te kilka godzin nie będzie przeglądać gazety, no proszę. Oby tylko ktoś z jej dobrych znajomych poratował, błagam!
Wakacje się już skończyły, a Sama nie należały do najlepszych. Chciał do Japonii pojechać, ale oczywiście rodzice nie chcieli go puścić. No trudno, nie miał ich przecież aż takich nudnych. Dzisiaj nadszedł dzień by pojechać to jak że ukochanej szkoły i zacząć pierwszy rok studiów. Chłopak wszedł do pociągu, zaraz miał odjeżdżać, a on zdążył w ostatniej chwili. Szkoda by było jak by nie dotarł do Hogwartu. Sameer przechodził wśród różnych przedziałów aż znalazł jakieś wolne miejsce. W końcu znalazł. -Siema, tu wolne?- Zapytał pokazując na jedno miejsce przy drzwiach. Gdy usłyszał odpowiedź potwierdzającą wstawił na miejsce swoje ładunki i usiadł. Widział że każdy był zajęty własnymi sprawami, tak więc siedział cicho ze spuszczonym wzrokiem w duł.
Czy Allison usłyszała... SZELEST KARTEK MAGICZNEGO PISEMKA? TAK, TAK, O TAK, BYŁO, BYŁO GDZIEŚ W POBLIŻU... Szczupła blondynka o wielkich niebieskich oczach, wystrojona i wymalowana wpadła do ósmego przedziału, słysząc znajomy dźwięk papieru. Jej uzależnienie do magicznych czasopism wzmogło się niesamowicie przez wakacje, kiedy odebrali jej wszelkie fundusze i kontrolowali zakupy. Jak mogli, jak śmieli pozbawić ją najważniejszego źródła informacji? Przeszukała wszelkie szafki w domu, ale nie znalazła żadnej gazety. Rodzicie wycofali nawet prenumeratę Proroka Codziennego! Na Merlina, to były naprawdę ciężkie dwa miesiące odwyku od Czarownicy. Nie powinni zabierać się do tego w taki sposób, bo teraz spojrzenie Allison było doprawdy wygłodniałe. Zignorowała wszystkich, którzy siedzieli w przedziale, oprócz jednej dziewczyny. Hej, kojarzyła ją. Hannah Kennedy. Była za ładna, żeby istnieć na tym świecie, Allie zawsze rywalizowała z nią. Musiała być ładniejsza. Lepsza. Ale teraz tak pragnęła przerzucić kilka kartek i dowiedzieć się co słychać u magicznych gwiazdek, że tylko podeszła do niej, przebierając niekontrolowanie paluszkami i wybałuszając oczy. - Kennedy. Ktoś cię szukał. Na korytarzu - mruknęła. - Pożyczysz mi gazetę? - zapytała piskliwym głosem. Gdy ją dostała, wyleciała z przedziału, aby wrócić do swoich przyjaciółek, które nie pomyślały o tym, żeby zaopatrzyć się w Czarownicę na drogę. Ech, IDIOTKI...
Sameer jakoś się nie zaskoczył się tym że do wagonu wbiegły idiotki. Nie obchodziło go to skoro się go o nic nie czepiały. Kiedy sobie wyszły zrobiło się spokojnie. Chłopak zasnął na chwilę ale obudził się kiedy pociąg się zatrzymał. Zgasło światło i zrobiło się dziwnie niepokojąco. Wszystko byłoby ok, gdyby nie warki wilkołaków. Hindus poczuł lęk. Wilkołaki to jest jego największa fobie. -Co jest?- Zapytał, choć i tak reszta pewnie też nic nie wie. Wstał i wyjrzał na korytarz, ale nie było nic widać. Dla własnego bezpieczeństwa wrócił na swoje miejsce. Miał nadzieje że nie zainteresują się nim. Można było zauważyć u niego stres i zaniepokojenie. Oddychał głęboko żeby się uspokoić. Ale raczej nie wpadnie w histerie, umie się opanować. Oczywiście wilki i wilkołaki to jedna z nie wielu rzeczy które wywołują lęk przed takim chłopakiem jak Sam. Teraz tylko zostało nie rzucać się w oczy.
Jeanette wyciągnęła ją z przedziału w idealnym momencie. Georgia skrzywiła się z niezadowolenia, gdy obleśny gość wparował do ich przedziału, zaczął wgapiać się w nią i obmacywać Curtis, ledwo powstrzymała się przed ciśnięciem w niego jakąś paskudną klątwą. Zatrzymała ją właściwie właśnie Jea. Minimalne ilości spożytego alkoholu momentalnie wyparowały jej z głowy, gdy adrenalina zaczęła sączyć się do krwi: właśnie miała rozpocząć się akcja Lunarnych. Sancroft dopiero wyszła z Krukonką na korytarz, gdy pociąg stanął a światła zgasły; wszystko działo się szybciej niż powinno, nie było czasu na zastanowienie się. Nie zdążyły wcielić swojego planu w życie, ale nieważne, trzeba było działać! Australijka pozostawiła Żanetkę samą i pobiegła do przedziału bagażowego. Panowała tam ciemność, ale z łatwością dostrzegła skrytą postać: Farida. Skinął jej głową na znak, by działała, więc zatrzasnęła drzwi przedziału, by wydobyć z siebie swoją wilczą naturę. Jej zduszony krzyk przeobraził się w warknięcie, kończyny wydłużyły, kręgosłup zdeformował i już za chwilę stała na czterech łapach jako lunarny. Szarpnięciem łapy otworzyła drzwi, wybiegła na korytarz, zatrzaskując je ze sobą z łomotem (KULTURALNE WIKOŁAKI). Zawarczała złowrogo, zawyła i wpadła do pierwszego z brzegu przedziału, szukając swojej ofiary. Nie było go tam, wilkołak wydał z siebie kolejne warknięcie, prosto w stronę Sameera. Wycofała się z przedziału, na odchodne zamachnąwszy się łapą i zadrapując lekko Khana.
Chłopak modlił się żeby zapomnieli o tym przedziale. Oczywiście nie było to możliwe. Sam zastanawiał się czy nie lepiej by było odpłynąć, był tego bliski. Ale nie ważne jak bardzo chciał musiał być pełen świadomości tego co się dzieje. To ich przedziału wparował wilkołak. Ciągle mnie dziwi dlaczego jeszcze Khan nie dostał zawału. Patrzył swoimi przestraszonym wzrokiem w wilkołaka. Serce mu zabiło trzy razy mocniej niż dotychczas. Potwór rozejrzał się tylko. Widocznie nie miał jakiś złych planów co do Jego osoby. Ale oczywiście nie obeszło się bez zadrapania. Gdy wilkołak się zamachiwał chłopak podniósł rękę. Przez co dostał w nią. Nie miał jakoś mocno tej ręki poharatanej. Lekko krew mu poleciała nawet go nie zabolało. Włochaty sobie poszedł, ale nasuwa się jedno pytanie DLACZEGO on jako jedyny dostał? Może dlatego że był najbliżej. Na szczęście nie mają zamiaru go zabić. Ale mógł się przygotować na więcej gości. Na jego szczęście pociąg ruszył. Czy to znak że wilkołaki sobie poszły? Nie można być tego pewnym ale Sameer musiał się przewietrzyć.
Dzisiejszy dzień, dzień powrotu do Hogwartu, może stać się lepszy tylko z jednego powodu - wreszcie udało Ci się zająć wymarzone miejsce przy oknie! Bądź panem własnego losu - zajmij miejsce w przedziale jako pierwszy, daj sobie możliwość wyboru!
Całkiem przyjemnie minęły Gregersowi te wakacje, aż żal było wracać do szkoły. Całe szczęście, że on kierował się swoim własnym regulaminem i na zajęciach nie bywał często... W każdym razie, Indie mu się całkiem podobały, było dużo pubów i barów, a także klubów. Tak, to właśnie one stanowiły największą atrakcję dla Coltona. No i znalazł współlokatorkę. Opcja mieszkania z Sarą wydawała się być całkiem spoko. Już widział tony wypalonych fajek i hektolitry wypitego piwa. Gorzej, jak się pokłócą... Współczuję sąsiadom, doprawdy. Jakoś z Sarą kłócił się inaczej, niż z innymi i nie potrafił zachować spokoju. Wrzeszczeli więc obydwoje tak głośno, jak się tylko dało, a z ich ust wypływały coraz to bardziej wymyślne przekleństwa... Niech się ludzie modlą, żeby w Ślizgońsko Puchońskim mieszkaniu było mało powodów do kłótni. Wszedł właśnie do pociągu i skierował swoje kroki w stronę ósmego przedziału, bo tam też znaleźć miał swoje miejsce. Ach, jak dobrze, że na razie było pusto! Mógł zająć więc miejsce koło okna, a do tego rozsiąść się wygodnie, opierając nogi na przeciwnej kanapie. Co z tego, że ją pobrudzi? Serio myślicie, że wcześniej była czysta? No właśnie. Usiadł więc na upragnionym miejscu w równie upragnionej pozycji i składając ręce na karku, przywołał na twarz nieznaczny uśmiech. Miał nadzieję, że przyjdzie mu spędzić tą podróż w choć trochę znośnym towarzystwie. Chciałoby się, co?
Te wakacje nie należały do najgorszych, ale też nie do najlepszych, całe wakacje Allison spędziła w Londynie, a teraz powrót do Hogwartu, trudno określić czy to dobrze, czy nie, ale dziewczyna była pewna jednego, znów się zaczną zakazy, które trzeba przestrzegać i z tego powodu nie była zadowolona. Weszła do pociągu, wolnym krokiem szła przez korytarz, nie wiedziała czy się ma cieszyć, czy nie, po chwili skręciła w stronę ósmego przedziału, był już tam Gregers, nie zależało jej na siedzeniu przy oknie, dała bagaż tam gdzie było jego miejsce i usiadła obok drzwi.
z.t - Znam mnóstwo innych zasad, Coltooon. - Wymamrotała pod nosem i parę uroczych zdań później, musiała się podnieść ze swojego siedziska, bo ten jej tak kazał! Zmrużyła drapieżnie swoje oczęta i dźgając go palcem w tors, uśmiechnęła się zbyt grzecznie i .. znacząco? Oczywiście! Obracając swoją anielską buźkę w stronę dwóch pozostałych dziewcząt, westchnęła teatralnie i wzruszyła ramionami. - Wybaczcie ale ten, mnie chce zaciągnąć nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim celu. - Stwierdziła, z powrotem przenosząc na niego podejrzliwie spojrzenie i wraz z cichym westchnieniem, zadarła do góry swoją łepetynę. Przeciskając się obok niego w przejściu, wyjrzała zza rozsuwanych drzwi i aż jęknęła głucho na te całe zbiorowisko, które zaległo na korytarzu. Gorzej będzie jak i ona się za chwilę na nim znajdzie.. a za nią Gregres. Połączenie tych dwóch faktów, zaowocowało dość zabawną myślą w głowie puchonki, która bezczelnie wycelowała palcem w nochal Ślizgona. - I łapy przy sobie! - zagrzmiała groźnie, gdy wylazła na korytarz i po dłuuuugich minutach dotarła do tego ślizgońskiego przedziału. (oby nie rozpusty! Chociaż kto tam wie, co Ślizgonowi się uroi w głowie!) Marszcząc lekko nosek, spojrzała na niego kątem oka po czym wskoczyła na wolne miejsca. - I po co żeś mnie tu zaciągał, Smoku! - jęknęła cicho i zdmuchnęła ze swoich oczu kosmyki włosów.
/przeniesione z przedziału V - Oświeć mnie. - Rzucił, stojąc wymownie pod drzwiami przedziału, dając tym samym znak Sarze, że naprawdę nie chce mu się tyle czekać i powinna już ruszyć tyłek. Wywrócił oczami, słysząc jej pożegnanie z koleżankami, a Sheili puścił jeszcze oczko. - Planuję zaciągnąć ją do swojego przedziału, z walizki wyjmę wódkę, upiję Sarę, a dalej, to już wiecie, co będzie. - Zatarł ręce, po czym przywołał na twarz minę w stylu serio w to wierzycie? i kolejny raz pospieszył dziewczynę ruchem ręki. - Dobra, dobra, buziaczki na pożegnanie i idziemy. - Pociągnął ją za sobą i już po chwili przedzierali się przez tłum nieznośnych uczniów, stojących na korytarzu. Nie przepraszając pozwalał sobie czasami walnąć kogoś z przysłowiowego bara. No bo to tłum, nie? Niechcący przecież! Ta, pewnie. Kiedy weszli do przedziału, spojrzał tylko na siedzącą tam Ślizgonkę, nieznacznym ruchem głowy dał znać, że jako tako się z nią wita, po czym sięgnął do swojej walizki, zerkając na Sarę zawadiacko. Poszperał chwilę,wyraźnie czegoś szukając, po czym z tryumfalnym spojrzeniem, wyciągnął butelkę ognistej. Spodziewaliście się czegoś innego? Serio, po Gregersie? - Nie kłamałem. - Wykonał charakterystyczny ruch brwiami, po czym skierował swoje spojrzenie na dziewczynę, którą skądś kojarzył, ale mówiąc szczerze, nie zamienił z nią nigdy słowa i zmrużył oczy. - Może się z tobą podzielę, jak udasz, że niczego nie widziałaś. Chyba jesteś Ślizgonką, więc mam nadzieję, że nie pójdziesz zaraz kapować do profesorów... - Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, po czym zerknął z uśmiechem na Sarę i upił łyk z butelki, po czym Puchonce zaproponował to samo.
- Psujesz mi opinię takimi głupimi tekstami! - wymamrotała niezadowolona gdy jednak zlazła ze swojego nowego siedziska i niczym sarenka (hahahhaha!) doskoczyła do niego i bezceremonialnie wyciągnęła łapę gdy ten zaczął grzebać w swoich rzeczach. Niecierpliwiąc się, po chwili szturchnęła go swoim biodrem by się łaskawie odsunął od swojej walizy - a czemuż? Ano Sara mu z chęcią pomoże szukać wszelkich używek! Chwilę później już w przedziale była wyciągnięta Ognista a to mądre dziewczę korzystając z okazji - gdy ten się przymilał do kolejnej laski - sama zanurkowała do jego podróżnego pudła w poszukiwaniu fajek. Przecież nie da jej w tyłek za grzebanie mu po rzeczach! Zresztą i tak już mu raz myszkowała i jakoś przeżyła. I ha! Odnalazła! Już miała się uśmiechnąć do siebie gdy wyczuła na sobie jego wzrok i .. dość gwałtownie się odwróciła twarzą do Ślizgona, jednocześnie przypadkowo siadając mu na walizce. Gregersowe fajki już zdążyła sobie schować do tylnej kieszeni spodni, więc życzę powodzenia w próbie odebrania jej tejże cudownej rzeczy. Myśląc gorączkowo cóż powiedzieć, zrobiła pierwszą lepszą rzecz i machnęła nieco głową gdy dojrzała ponad ramieniem chłopaka jakąś laskę. - No sieeema! Super dzień mamy, nie? - palnęła, uśmiechając się przy tym iście niewinnie i zrobiła z warg zabawny dzióbek gdy zerknęła na Smoka i klasnęła w dłonie. Skoro ma co ma, to może czas zwiać do swojego przedziału zanim ten ją oskalpuje? - To ja ten, tego. Zostawiłam coś w przedziale! Zaraz wracam! - odparła podnosząc się szybko i spróbowała się dostać z powrotem do przedziałowych drzwi.
- Przecież i tak nie uwierzyły. - Spojrzał na Sarę, jakby pytająco, po czym dodał. - Chyba nie są na tyle tępe, żeby w to uwierzyć! - Zmarszczył brwi i parsknął śmiechem. Ależ zabawnie by było, jakby rzeczywiście pomyślały sobie, że Gregers zamierza bóg wie, co z Sarą robić! Jak sama kiedyś powiedziała, nie miał kryształowej opinii, ale no bez przesady! Nie była pierwszą lepszą, co to z nią można do łóżka pójść po paru ładnych komplementach... W każdym razie, właśnie ta niewinna Puchonka grzebała teraz w jego rzeczach, na co Ślizgon zareagował czymś w rodzaju warknięcia. - Łapy przy sobie. - Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem i przez chwilę nawet można powiedzieć było, że się zdenerwował. Dopadła go taka nieznaczna irytacja, która pojawia się zawsze wtedy, kiedy ktoś narusza jego prywatność. Niemalże parę sekund później jego wyraz twarzy złagodniał i nie pamiętał już prawie, co przed chwilą zaszło. A Sara już była przy drzwiach. Uniósł tylko brwi i palcem dał jej znać, żeby wróciła na miejsce. - Co tam mi zajebałaś? - Schylił się nad walizką. Były trzy opcje. Butelka ognistej, bo miał w zanadrzu jeszcze jedną... Swoją drogą, skąd tyle kasy na ten alkohol u Gregersa? Tego nie wie nikt. Chociaż, pewnie ognistą podjebał komuś w barze, jak to miał w zwyczaju. Piwo kremowe, bo jeszcze jedna butelka mu została, albo fajki. Pierwsze dwie rzeczy były tam, gdzie powinny być, a on spojrzał na Sarę, mrużąc oczy. - Fajki. - Wystawił otwartą dłoń, oczekując, że już za chwilę odzyska swoją własność. Jednakże, znając życie, skończy się to inaczej, bo Sullivan i Colton byli równo uparci, więc jak mniemam, ona będzie udawać, że jego fajek nie ma, a on kolejne parę godzin spędzi na wymyślaniu pułapek, jak tu paczkę odzyskać. Bo zabrać byłoby zbyt prosto i tak jakoś nieśmiesznie. - Masz swoje! - Wygiął usta w smutną podkówkę i po raz kolejny wyglądał, jak małe, niepocieszone dziecko, którego nie lubią inne dzieci i zawsze zabierają mu zabawki.
- Nie. -odparła równie uparcie co on i począwszy się kiwać na swoich piętach, zmierzyła go puchoniasto groźnym spojrzeniem. Mógł pilnować swojego dobytku! I pomyśleć, że jeszcze przed chwilą, to ona chciała go określić mianem kleptomana. Noo dobra, sama nie była święta ale bez przesady to tylko papierosy! Wykonała więc kilka kroków w jego stronę i dla bezpieczeństwa znowu usiadła sobie na jego walizce. Fajek i tak mu nie odda, bo nie , bo jej się nie chce, bo chce go podręczyć. Jak zawsze! Zamiast tego strzeliła palcami i wskazała mu brodą na butelkę trunku, który trzymał w swojej dłoni. - Chlapnij sobie a Ci ulży! - Mruknęła rozbrajająco szczerze i skinęła mądrze łepkiem. Wyciągnęła nawet ręce by i z nią się podzielił gdy nagle zmarszczyła czoło. - A! Łapy to ma niedźwiedź a nie ja. Ty też masz łapy. Spójrz jakie wielkie masz a jakie moje są małe! - i z tymi słowami, wyciągnęła przed siebie rączkę (ewentualnie łapkę!) i pomachała mu nią przed nosem by mógł się bez przeszkód jej przyjrzeć. Chociaż jak mu nią tak machała jak nienormalna to trudno będzie cokolwiek dostrzec ale olać. Uśmiechnęła się szeroko gdy strzelił tą minę godną smutasa i pokręciła z rozbawieniem głową na znak, że na nią to nie działa. Zamiast tego zawiesiła swe spojrzenie na tej całej Ślizgonce co jakoś dziwnie cicha była i wzruszyła ramionami. Przecież nie będzie każdego bawiła! A poza tym myślami była już daleko i już sobie wyobrażała te wszelkie akcje jakie będzie odstawiała w ich mieszkaniu. Bo przecież oboje wiedzą, że grzecznie nie będzie prawda? W głowie się nawet zastanawiała ile będzie ją kosztował konieczny odwyk lub wizyta u dobrego psychiatry, gdy ma z Gregiem większość czasu spędzać i coś czuła.. że rodzinie zrzednie mina gdy jakiś psychol wyśle im rachunek na imię córeczki. Zresztą będzie jeszcze o tyle zabawniej, że Sara ma.. starszego brata. Przyrodniego co prawda ale i tak w ostateczności będzie miała Gregowi kim grozić. Chociaż z drugiej strony będzie miała przerąbane na całej linii, gdy jej kochany braciszek się dowie, z kim ona mieszka. A, że trafiło się, że jest gryfonem.. to mogła już tylko oczami wyobraźni widzieć jak bardzo się polubią z tym oto.. Ślizgonem.
Allison cały czas milczała, patrząc w dół, nic w tym dziwnego nie było że nie chciało się jej rozmawiać, bo przecież prawie w ogóle nie spała i zmęczenie robiło swoje, najchętniej zostałaby w domu, no ale cóż, niestety nie zawsze jest wspaniale i niestety trzeba wracać tam, gdzie się nie lubi zbytnio przebywać... Mimo tego że była myślami gdzie indziej, słyszała wszystko i wciąż słyszała pytanie czy nie będzie donosić, no chyba logiczne że nie, choć zależy, bo gdyby chciała im uprzykrzyć życie, to czemu by nie, ale nie miała do tego jakichkolwiek powodów, tym bardziej że sama święta nie była, ale przecież w tym roku z prośby matki ma być grzeczna, no ale przecież jej tego nie obiecała. Dziwiło ją zachowanie puchonki, przecież to niby takie miłe i grzeczne osoby, no ale właśnie, niby... W każdym bądź razie jak widać była w błędzie, zauważyła także że dziewczyna przez chwilę się na nią patrzyła, ale jakoś nie miała zamiaru nawet odwracać głowy, oparła głowę na ręce i zamknęła oczy, bo światło ją raziło.
Nie mógł powstrzymać rozbawienia jej dobitną odpowiedzią. Nie. Nie i tyle, nie i koniec. Jakże zabawnie brzmiało to w ustach Puchonki. Aczkolwiek właśnie to lubił w Sarze, prawda? Że nie spuszczała głowy, że można się z nią było podroczyć i że nie obrażała się za każdą jego złośliwość, a takich w końcu było wiele. - Tak. - Odpowiedział równie stanowczo, a rękę wciąż miał wyciągniętą przed siebie, dopominając się tego, co do niego należało. No dobra, dobra! On też był kleptomanem i podpierdalał sobie flaszki, fajki i inne szklaneczki z barów, ale jemu wolno! Kiedy stwierdziła, że powinien się napić, zmrużył oczy, po czym przechylił głowę na bok i sięgnął za butelkę. - No to zdrowie. - Najwyraźniej uznał, że to rzeczywiście dobry pomysł, nawet, jeśli ulżyło mu już dawno. W każdym razie, upił spory łyk, a kiedy Sara wyciągnęła ku niemu swoje ręce, a może nawet małe rączki, o których mówiła przed chwilą. Uśmiechnął się zadziornie i dokładnie tak, jak miał w zwyczaju, nie planował jej dać czegokolwiek za darmo, dopóki nie odzyska swojej własności. Schował więc flaszkę do walizki, coby wyglądać na grzecznego chłopca w razie odwiedzin profesorów. - Najpierw fajki, potem możesz się upominać o swoje. - Kiwnął głową i rozsiadł się wygodnie na kanapie, zerkając co jakiś czas w stronę Sary. W pewnym momencie zatrzymał swoje spojrzenie na Puchonce chwilę dłużej, a przez jego głowę przebiegła myśl. Zdecydowanie dziwna i nieco frustrująca myśl, którą m u s i a ł natychmiast zniszczyć i nie pozwolić jej dojść na dobre do umysłu. Odwrócił wzrok i wbił go gdzieś w okno. Że niby obserwował widoczki, czaicie, nie? Przetarł twarz dłonią, zdradzając w tym momencie, że coś go trapi. Taki miał dziwny tik nerwowy, a raczej w ten sposób próbował trochę się otrząsnąć. - Daj chociaż jednego papierosa, nałóg się upomina. - Posłał Sarze lekki uśmiech tak, by nie dostrzegła, że gdzieś w środku jest zaniepokojony. O czym ja, kurwa, myślę?! Chcąc zająć czymś umysł, skierował swoje spojrzenie na dziewczynę, która była z nimi w przedziale. - Jak ci na imię? - Zapytał, choć w gruncie rzeczy wcale nie musiał tego wiedzieć. Taki temat zastępczy, który miał uspokoić gonitwę myśli, wyrwać go z osłupienia.
Dziewczyna niechętnie otwarła zmęczone oczy i spojrzała na chłopaka, wydawał się jej znajomy, może kojarzyła go z Hogwartu, a może gdzieś go kiedyś mijała, ale to i tak nie było ważne. Allison. A ty? - spytała mając na celu przestać choć na chwilę myśleć o spaniu i o tym dlaczego nie mogła zasnąć, choć łzawiące ze zmęczenia oczy, nie pozwalały jej nawet na chwilę zapomnieć o zmęczeniu, miała nadzieję że nikt się nie będzie pytał co jej jest, bo nie lubiła się tłumaczyć, ale co do tej kwestii, to pewnie by i tak nie powiedziała prawdy, tylko by kłamała, co często robiła i nawet dobrze jej to wychodziło, choć w sumie czasem się zastanawiała dlaczego tak robi, ale rzadko kiedy miała sensowne wytłumaczenie.
- Nie znaczy nie! Zapomnij o nich, a najlepiej to ładnie pomachaj do nich i powiedz, pa pa. I tak. One zdecydowanie wolą mnie. - skwitowała zadzierając swój nieco piegowaty nosek, tak iście zadziornie i uśmiechnęła się łobuzersko do wężyka. Może i kiedyś mu podrzuci pustą paczkę, kto ją tam wie. Macając się po wszystkich swoich spodniowych kieszeniach, sprawdziła na wszelki wypadek czy jej owe fajki nie wypadły i w końcu wyczuwając na swoim tyłku paczuszkę - wzruszyła lekko ramieniem i przyklapła sobie na miejscu obok niego. Przecież nie jest psem i nie usiądzie na podłodze, no bez jaj. A koło nieznajomej miała siadać? Też w sumie nie miała ochoty, bo jakaś taka niemrawa i ogółem jak takie zombie wyglądała. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Rozsiadając się wygodnie, chwilę później wyrzuciła przed siebie nogi, ręce oczywiście jak na prawdziwego bunta przystało - skrzyżowała na swoich piersiach i z wielkim, puchońskim naburmuszeniem wlepiła swoje ciemne ślepia w pociągowy sufit. Nie omieszkała także fuknąć na Smoka gdy ten nie chciał jej dać trunku i jedynie.. poczęła obmyślać plan zdobycia jego walizki i wszystkich jego rzeczy by mu podokuczać. Co prawda nie widziała jak temu cały czas łeb przekręcał się w jej stronę - może bardziej odczuwała na sobie jego wzrok i .. czując się niepewnie, zaczęła się kręcić na swoim miejscu. Czy to miała być odmiana kary za to, że podkosiła mu papierosy? Te ukradkowe spojrzenia? A dobrze wiedział, że nie lubiła gdy ktoś zbyt długo się jej przyglądał! W końcu sama przeniosła na niego swój baczny wzrok i uniosła do góry brew. I nie, nie skrytykowała tych jego dziwnych spojrzeń. Czasem doprawdy lepiej nie wiedzieć co drugiej osobie łazi po głowie. A zwłaszcza ślizgonowi. - Trzymaj w ryzach swój nałóg! Albo zjedz ciastko. Smaczniejsze! - Zapewniła go z rozbawieniem gdy przekrzywiła do boku głowę i leniwie prześlizgnęła się swoimi tęczówkami na nijaką Allison. - Siema Allison, jestem Sara. - mruknęła czując się przy tym wyjątkowo głupio, bo jak na jakimiś dzikim stowarzyszeniu anonimowych alkoholików. A zapewne w niedługim czasie i to ją będzie czekać! Super. Żyć nie umierać!
Nie, znaczy nie. Trzy razy nie, dziękujemy. Zrobił minę zbitego psa i westchnął ciężko, opierając ramiona na oparciu kanapy, (oparł na oparciu, pzdr) po czym obrzucił Sarę spojrzeniem takim, że chyba największa twardzielka zastanawiałaby się, cóż takiego złego temu chłopcu uczyniła. - To nie, poradzę sobie. - Demonstracyjnie odwrócił głowę w zupełnie innym kierunku, jakby chcąc podkreślić swoje oburzenie. Na jego nieszczęście tąż głowę właśnie wtedy skierował z powrotem w stronę Sary i żałował tego wyboru przez kolejne parę minut. Kto wie, czy minuty nie przeciągną się w godziny, a godziny w dni. Coś tak nagłego nie miało prawa bytu, ale równocześnie było zbyt silne, by dało się zignorować. Czy naprawdę nie można tej myśli rozpierdolić? Jedna, cholerna myśl, a Gregers miał poczucie, jakby kotłowała się w jego głowie od dawna. Niestety pierwsza pociągnęła za sobą drugą, druga trzecią i już powstał łańcuch wydarzeń, które w prawdzie nie miały jeszcze miejsca, ale Colton widział je już oczami wyobraźni. Nie był ani pijany, ani nafaszerowany prochami, ani nawet nie najadł się grzybków halucynogennych. Co więc stało się, że nagle coś w jego głowie dokonało obrotu o sto osiemdziesiąt stopni? Ej, Colton, uspokój się. Jak na zawołanie, na jego twarz wpłynął lekki uśmiech. Teraz nie rozumiał tego, co działo się w jego głowie przed chwilą i miał nadzieję, że nie będzie musiał więcej o tym rozmyślać. Panikować. - Przytrzymam nałóg w ryzach, jak będę chciał rzucić. - Odparł, wzruszając ramionami. Poczuł, że na miejsce paniki, wpłynął dystans. Chłód. Taka reakcja obronna. Niektórzy w sytuacjach stresowych się śmieją, inni płaczą, a Gregers zwyczajnie robił się chłodny. Ciekawe, która opcja najlepsza? - A teraz poproszę fajkę. - Znów wyciągnął dłoń w stronę Sary, unikając jednakże kontaktu wzrokowego, który przed chwilą okazał się być tak zgubny. - Gregers. - Rzucił od niechcenia w stronę Allison. Naprawdę nie był zainteresowany jej imieniem, ani w ogóle jej osobą. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, a ona sprawiała wrażenie zaspanej, zniechęconej i generalnie mało zainteresowanej światem laski, więc nie zamierzał przeszkadzać w pogrążaniu się w melancholii. Każdy ma swój świat, nie?
Pannica Sullivian spojrzała badawczo na Smoczysko, gdy tylko dostrzegła jego zmianę zachowania i przygryzła z niepewnością swoją dolną wargę. Nawet prosząc o fajka nie spojrzał na nią - jakby się bał, że ta go zaraz pogryzie! W sumie to było możliwą opcją.. ale no kurde! Marszcząc z niepokojem swoje czoło, westchnęła pokonana i przekręcając się jakoś dziwnie na swoim siedzisku, wyciągnęła jednego papierosa i bezceremonialnie wsadziła mu go do łapy. - Coś jeszcze mam Ci do licha, dać? - spytała, wywracając przy tym swoimi oczętami. Paczką zaczęła się machinalnie bawić a w głowie usilnie się zastanawiać co też mu wpadło do tego tlenionego łba. Może to miało związek z dziewczyną siedzącą naprzeciwko? Jezus Maria, bo chyba nie z nią samą, prawda? Nie, to niemożliwe by aż tak śmiertelnie się obraził na podebranie mu paczki papierosów! Roztrząsając wszelkie możliwe aspekty tego, co mu takiego się nagle stało, Sara odruchowo skinęła na potwierdzenie jego słów, że nazywa się tak a nie inaczej i wpatrując się w jakąś plamę naprzeciwko - westchnęła przeciągle. Nie miała bladego pojęcia o co mu chodzi, wybaczcie! I wtem odkryła, że poniekąd się o niego martwiła. Co prawda o jego stan umysłowy ale jednak.. martwiła. A on był przecież ślizgonem..., ona z kolei puchonką robiącą niemal za świętą matkę Teresę z Kalkuty ale zdecydowanie puchonką. On Ślizgonem.. - powtórzyła sobie w myślach jak mantrę i poczuła jak jej oczy powoli, powolutku stają się coraz szersze a oddech urwany jakby ktoś ją ścisnął za serce. To niemożliwe, błagam.. Nie mogła się martwić o ślizgona. To wbrew hogwarckim tradycjom! I honorowi! I puchońskiemu kodeksowi! (który nie istnieje, ale ok.) A nawet i wbrew NATURZE. To nie może się dziać naprawdę, na Merlina siwobrodego! - z racji tego, Sara coraz to bardziej bladła na swoje coraz to dziksze pomysły a i miała wrażenie, że z tego wszystkie zemdleje, padnie na ziemię i skończy się to przedwczesnym zawałem. Na testrala głodującego, ona nawet o własną rodzinę się tak nie martwiła! Może trochę o swoich znajomych puchonów (pomijając wszystkie wyjątki typu krasnolud i gwiazda) - ale Puchoni to jak rodzina! Jak takie miłe, puchate i grzeczne zwierzaczki! Prześlizgując się swoimi tęczówkami, koloru płynnej czekolady po tej całej zombiaczce, westchnęła dramatycznie i machinalnie przeczesała palcami swoje włosy, jak zawsze gdy się czymś denerwowała. - Merlinie.. - wyszeptała cicho z wyczuwalnym zdumieniem w swoim głosie i od razu zacisnęła swoje wargi co by jej nie usłyszała ta slytherińska jaszczurka, siedząca obok niej.
Wsadził papierosa do ust i zgrabnym ruchem go odpalił. Wciąż wpatrywał się gdzieś to za okno, to w Allison. Generalnie patrzył wszędzie, tylko nie na Sarę. Wciągnął dym do płuc, zatrzymując go na chwilę, po czym ze świstem wypuścił powietrze. A w głowie miał chaos. Był na zmianę przerażająco spokojny i okropnie zmieszany. Myśli co parę sekund cichły, by po chwili wrócić i uderzyć ze zdwojoną siłą. Walczył sam ze sobą, choć miał wrażenie, że wynik był już przesądzony. Czuł, że ostatecznie nie może na niego wpłynąć, by po chwili znów mieć kontrolę nad samym sobą. Wszystko było takie chwiejne, takie dziwne i takie nieuchwytne równocześnie. Przymknął oczy, by się wyciszyć. Zniszczyć te myśli, ale im bardziej próbował z nimi walczyć, tym mocniej go chwytały. Jakież to dziwne... Może tak jest? Może w pewnych momentach trzeba odpuścić i dać się ponieść temu, co nas ogarnia? Może inaczej się nie da? On nie dopuszczał tego do siebie. - Nie... - Odpowiedział, wyrwany z amoku, po czym wstał i wygrzebał butelkę ognistej z walizki. Przechylił ją i wypił tyle, co doświadczony alkoholik, podając flaszkę Sarze. Nie wiedział, czy to dobry pomysł. Nie wiedział, czy alkohol nie pogorszy sytuacji, ale równocześnie nie miał pojęcia, co innego mógłby zrobić. Spojrzał na Puchonkę, która przez chwilę wydała się równie zszokowana, co on. Nie miał pojęcia, dlaczego. W końcu to niemożliwe, by w jednym momencie coś uderzyło ich oboje, ale nie chciał pytać. Westchnął tylko i ciężko opadł na kanapę, by znów pogrążyć się w swoich myślach, które tak bardzo chciał już wyrzucić z głowy. To było tak absurdalne, tak... Trudne i tak cholernie dziwne. Narażało jego i nie tylko jego na zranienie. Kompromitację, ale czy naprawdę można mieć na coś takiego wpływ? Czy nie o tym jedni piszą wiersze, a inni kręcą filmy? Kurwa mać... - Zaraz przyjdę. - Wyrzucił nie do końca dopalonego papierosa przez okno i wyszedł na korytarz. Chyba wszyscy trafili wreszcie do tych swoich przedziałów, bo w pobliżu Gregersa stało tylko parę osób. Zatrzymał się przy oknie, chcąc na chwilę odetchnąć i odzyskać kontrolę nad samym sobą. Trwało to kilka minut. Kilka minut walki o spokój i wrócił. Usiadł w tym samym miejscu, a na jego twarz powrócił dawny wyraz. - Czasami mam chorobę lokomocyjną, wiesz. - Rzucił, przejmując od Sary butelkę z alkoholem. - Ale jak wezmę tabletki, to mi przechodzi. - Kiwnął głową jakby na potwierdzenie swoich słów, które oczywiście, że prawdziwe nie były, ale co mógł powiedzieć? Sara, chyba coś poczułem?
Podniosła na niego przerażone spojrzenie swoich sarnich ocząt i mrugając nieznacznie, podparła się swoim łokciem o kolano, które już dobre parę chwil temu zdążyła pod siebie podciągnąć. Teraz to ona niczym uciekinierka z wariatkowa, spoglądała na jego profil a w głowie przeleciało jej tysiące myśli niczym stado kolorowych motyli. I jak tutaj powstrzymać swoje emocje by nie odnalazły ujścia na jej drobnej twarzyczce? Sara zacisnęła delikatnie wargi a po chwili rozchyliła je by móc zaczerpnąć więcej powietrza by się dotlenić, by zrozumieć, by zapomnieć. By zrobić cokolwiek. Drgnęła gwałtownie gdy chłopak niespodziewanie się podniósł i ukradkowo śledząc jego wszelkie ruchy, zrozumiała, że szuka swojego alkoholu. Nie wiedząc, czy to było spowodowane danym impulsem czy jeszcze czymś innym - odwróciła od niego spojrzenie. Nie mogła na niego patrzeć a zarazem podświadomie widziała, jak jasnowłosy przechyla butelkę.. i w parę chwil, powoduje znaczy ubytek mocnego trunku. Kłamię. Nie widziała nic podświadomie. Pociągowa szyba odbijała wszystko tak idealnie, że Sara aż miała chęć ze złością przekląć. Dokładnie widziała w niej każdy szczegół na jego twarzy, każdy włos sterczący w inną stronę skończywszy na jego.. niewyraźnej minie. Jakby toczył ze sobą walkę. Ironiczne w tym wszystkim jest to, iż Sara podobną toczyła tyle, że sama ze sobą. Na wszelkie przystępne metody, usiłowała zgasić nagły pożar swoich myśli a najlepiej w ekspresowym tempie wybudować w swojej głowie mur. Po jednej jego stronie byłyby w miarę normalne myśli a po drugiej.. myśli o NIM. A raczej rodzące się powoli myśli. Jednak, nie. Ona musiała już je w zarodku zdusić, zdeptać, zniszczyć, zniewolić. By nie dać sobą rozporządzać. I gdy pozornie już zdążyła uporządkować panujący w jej głowie chaos - kolejna natrętna i podstępna myśl wkradła się do jej skołatanej głowy. Mieli ze sobą zamieszkać. I to nie za tydzień, za miesiąc czy też za rok. A za parę godzin. Za parę godzin mieli zacząć spędzać ze sobą większość swojego wolnego czasu i zgodnie ramię w ramię, ruszyć do miasteczka Hogsmeade w stronę cholernej kamienicy 23 a dokładniej mieszkania numer trzynaście. O ile wcześniej była zadowolona ze swojego współlokatora to teraz czuła, że nerwy ją praktycznie zjedzą i nie zostawią z niej nic. Strach sparaliżował to biedne złotowłose dziewczę do tego stopnia, że ledwo co zarejestrowała, ze Gregers wsadził jej w dłonie butelkę Ognistej Whisky, a sam wyszedł na korytarz. Zapomniała nawet o innej osobie znajdującej się w przedziale. Tak więc, nie myśląc a chcąc uśpić swój strach - podniosła butelkę do ust i pociągnęła jeden, mocny łyk. Alkohol palił jej język oraz gardło niczym sam ogień piekielny ale Sara nie zważała na to. Zamiast poprzestać to ponowiła swoją czynność i po raz wtóry, ognisty i cierpki w smaku trunek, pomknął w głąb jej ciała by móc się zmieszać z jej krwią, by dodać pewności siebie i animuszu. By odebrać jej samokontrolę i zdrowy rozsądek. Minuty ciągnęły się nieubłaganie długo od jego wyjścia na korytarz a Sara zdążyła już przenieść się na jego miejsce by móc być bliżej okna i skuliła się na jego fotelu, dzierżąc mocno w palcach butelkę z whisky. Czołem oparła się o zimną szybę i przymknęła powieki, wypuszczając tym samym rozgrzany oddech. Co ja mam zrobić? Nie wiedziała. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała co ma zrobić, co powiedzieć i jak się zachowywać. W końcu kiedyś musi nadejść ten pierwszy raz prawda? Na oślep, sięgnęła dłonią po paczkę jego papierosów, którą mu zabrała dobre kilka minut temu i nieco drżącą ręką wsunęła sobie jednego z nich do warg. Opuszczając wzrok na złącze dwóch foteli, musnęła palcem pozostawioną przez niego zapalniczkę i po chwili chwyciła ją pewniejszym ruchem, by móc się napawać rakotwórczym i niezbyt przyjemnym smakiem papierosów. W dalszym ciągu były dla niej niedobre ale w pewien sposób, pomagały jej odgonić te złe myśli. Gdyby ktoś teraz wlazł do przedziału i spojrzał w jej stronę ujrzałby dość niecodzienny widok. Puchonka ubrana w przepisowy mundurek z jedynie poluzowanym krawatem w barwach Helgi, siedząca z dość nieobecną miną. W jednym ręku trzymająca na wpół opróżnioną butelkę Whisky a w ustach mająca jarzącego się papierosa, którego raz po raz odsuwała od swych warg, by móc wypuszczać siwy obłoczek dymu. Włosy oczywiście były skołtunione przez wiatr, który hulał w okiennych szybach - a nikt by się nie domyślił, co szalało jej w myślach. I nikt się nie dowie. Nie dopuści do tego. Słysząc jak drzwi się ponownie rozsuwają - westchnęła cicho i z wolna, podążyła spojrzeniem w jego stronę. Na jego słowa, skinęła z pozoru spokojnie głową a w myślach gorzko się uśmiechnęła. Kto miesza alkohol z tabletkami? I kogo Ty chcesz oszukać.. - Nie ma problemu. Zawsze się ktoś znajdzie, kto nie przepada za jazdą. - odparła zamiast tego, dziwnie wypranym z emocji głosem i odruchowo podała mu butelkę. A raczej chciała, bo w tym samym czasie i on po nią sięgnął. No cóż. Jak mieć pecha to podwójnego, prawda?