Dokładnie tak - sama wybrała podziemia. Wielu uczniów bało się tu zaglądać. Przytłaczał ich mrok i tajemnica, jaką kryły w sobie niektóre mroczne korytarze. Dzięki temu w jej gabinecie panował względny spokój i cisza, niekiedy tylko zakłócana odległymi, dziwnymi dźwiękami, dochodzącymi zza drzwi.
Jej gabinet nie był zbyt wielki, ale z całą pewnością był przytulny. Duże, masywne regały na książki, stały pod ścianami, wypełnione różnej maści, opasłymi tomami. Pod przeciwległą ścianą znajdowało się wielkie, ciemne, drewniane biurko. Delikatnie zdobione, doskonale zadbane. W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze szafa, w której Anastazja trzymała sobie tylko znane przedmioty (grunt, że była tak dobrze zabezpieczona, by nikt się do niej nie dobrał), oraz potężna komoda, na której Silvarova ustawiła masę instrumentów magicznych i butelek z eliksirami. Wszędzie panował nieład. Na biurku walały się papiery, a w kątach pomieszczenia znajdowały się puste flakony i kilka zniszczonych przedmiotów. Za biurkiem znajdowały się jeszcze jedne, małe drzwi, prowadzące na zaplecze. Najpilniej strzeżone przejście w jej gabinecie - to tam chowała wszystkie swoje najcenniejsze rzeczy, ingerenty i eliksiry.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ledwo wyszedł z transmutacji, a już stwierdził, że to był błąd. Powinien tam siedzieć i specjalnie wciskać się na zajęcia z wyższego stopnia umiejętności, aby wciąż zaspokajać swoją niesłabnącą ambicję. Pomyślałby kto, że od czasu przydzielenia go do Slytherinu niewiele się zmieniło i zresztą taka była prawda. Wszystko się zmieniło, gdy zmarł jego ojciec i dzięki temu u Rasheeda jakby na nowo odżyło pragnienie bycia najlepszym. To musiało się wręcz u niego wytworzyć na etapie godzenia się z jego odejściem, bo wcześniej to było dość nieczęste zjawisko. Mimo wszystko wcale nie narzekał, bo od tego czasu nauczył się wielu przydatnych rzeczy i był coraz bliżej tego, aby osiągnąć to, czego większości się nigdy nie udało. Po wielogodzinnym błąkaniu się w celu zabicia czasu, wreszcie nadeszła godzina zero, a Sharker mógł skierować się ku podziemiom, w których umiejscowiony był gabinet Silvarovej. Stanął przed nim, przygładzając nienaganny szkolny mundurek i krzywiąc się nieco pod nosem. Nienawidził tych ciuchów, ale nie zamierzał tego komukolwiek ukazywać. Wyciągnął rękę i zapukał krótko, opanowując w ostatniej chwili chęć wsunięcia rąk do kieszeni. Anastazja co prawda była niewiele starsza od niego, ale na pewno nie popuściłaby mu okazania takiego braku szacunku. Czekał więc na reakcję, niecierpliwiąc się nieco. Cóż, taki już był.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Silvarova nie była znowu taka zła... Może i na lekcji dała trochę popalić swoim uczniom, ale to dlatego, że nie chciała, żeby ktokolwiek wchodził jej na głowę tylko dlatego, że była nowa i młoda. Poza tym wiedziała, że jak ich sobie trochę ustawi, to potem będzie miała łatwiej i nie będzie musiała się na nich wydzierać. Zmieniła już swój surowy, prosty strój na coś, co dużo lepiej podkreślało jej nieco szalony charakter. Czarna spódniczka bombka, sięgająca do kolan, do tego zielono-żółte buty na wysokim obcasie i jadowicie zielona bluzka na ramiączkach. Jej dłonie okrywały koronkowe, półprzezroczyste rękawiczki, a włosy układały się burzą, spływając na jej ramiona i plecy. Wyglądała na nieco szaloną, ale nie można było odmówić jej nieprzeciętnej urody. Usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi. Podniosła głowę znad papierów i zaklęła pod nosem. Kto to mógł być? Podeszła do drzwi i uchyliła je, siląc się na uprzejmy uśmiech. Była zaskoczona. Nie sądziła, że Rasheed NAPRAWDĘ się zjawi. - No, no, no! Panie Sharker! Proszę wejść! - Wpuściła go do swojego gabinetu. Czuła się trochę skrępowana, bo chociaż wiedziała, że ślizgon nie skomentuje nieporządku panującego w jej gabinecie, to jednak czuła się z tym nieco nieswojo. - I proszę mi zrobić tą uprzejmość i nie rzucać więcej w mojej klasie żadnymi przedmiotami, bo następnym razem będę zmuszona odjąć punkty naszemu domowi, a chyba oboje byśmy tego nie chcieli. - Rzuciła mu surowe spojrzenie. Zgarnęła część papierów na bok, żeby zrobić trochę miejsca na blacie. Zapomniała, że przyniosła ze sobą jednego ze swoich podopiecznych - ten syknął na nią wściekle i próbował uciec z biurka, ale Nastka złapała go w porę. Pyton królewski. Całkiem dorodny okaz. Oplótł się dookoła jej rąk, następnie wspiął wyżej, językiem badając teren, po którym się wspinał. Wreszcie usadowił się wygodnie na swojej właścicielce, wbijając świdrujące spojrzenie w gościa Silvarovej. Anastazja usiadła za biurkiem i pokazała Rasheedowi krzesło, które stało po drugiej stronie. W zasadzie stało dla formalności, bo raczej nie przewidywała tutaj żadnych gości, no ale jak widać - myliła się. - Usiądź sobie. - Nieświadomie przygryzła wargę. Złożyła dłonie, stykając je ze sobą opuszkami palców. - Myślałam, że jeśli będę unikała odpowiedzi na twoje listy, to wybijesz sobie z głowy ten pomysł, ale jak widzę nic z tego. - Westchnęła głęboko i zrobiła dłuższą pauzę. - Po pierwsze - tak, jestem leglimentką i znam się na oklumencji. Zaznaczam, że nie jestem pewna, jak dyrekcja zapatrywałaby się na fakt, że próbuję uczyć tych umiejętności któregoś z uczniów. - Znów zrobiła przerwę. Od czego powinna zacząć? W jej głowie kołatało się pełno myśli i chętnie wyszłaby na zaplecze, żeby kilka z nich wyrzucić do myślodsiewni. - Zacznę więc od tego, że jeśli ktokolwiek dowie się o naszych spotkaniach, a dojdzie to do mnie, to natychmiast odwołuję wszelkie spotkania i żadne błagania i listy mnie nie przekonają do tego, żebym zmieniła zdanie. Nie będę nawet pytała, czy to jest jasne, bo nie wyobrażam sobie, żeby nie było. - Spojrzała chłopakowi prosto w oczy. - Po drugie, zanim w ogóle cokolwiek zrobimy muszę Cię uprzedzić, że jest to bardzo, bardzo trudna umiejętność, wymaga długiej pracy i nie każdemu udaje się ją opanować, więc musisz być cierpliwy i nie możesz oczekiwać błyskawicznych rezultatów. Ponadto musisz zdawać sobie sprawę, że to bardzo niebezpieczne zdolności. Cokolwiek się wydarzy w tej sali, musisz mieć świadomość, że w równej mierze, jak ja czuwam nad Twoim zdrowiem, tak samo ja zawierzam swoje Tobie. To duża odpowiedzialność. - Przełknęła ślinę. Już praktycznie kończyła - od dawna wiedziała, że kiedyś nastąpi ten dzień. Jeśli nie Sharker, to ktokolwiek inny - wiedziała, że przyjdzie jej podzielić się tą wiedzą i teraz dopiero zrozumiała obawy swojego nauczyciela. Kiedyś była na miejscu chłopaka i doskonale wiedziała, że nie rozumiał tego, co mu powiedziała. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z powagi tego przedsięwzięcia i ryzyka, jakie ze sobą niesie. - Ostatnia sprawa... muszę zadać Ci to pytanie: dlaczego chcesz się uczyć leglimencji i oklumencji? Do czego jest Ci to potrzebne? - Zmrużyła oczy. Była doskonałym obserwatorem, wyglądała na wszystkie niuanse, jakie mogłyby zdradzić chłopaka, ukazać jego prawdziwe intencje, gdyby spróbował przed nią skłamać. Nieświadomie zaczęła głaskać gada po głowie, jednak ten nie drgnął ani o milimetr.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Uchylono przed nim drzwi, a wyraz twarzy nauczycielki ani na sekundę go nie zmylił. Również był dobrym obserwatorem, dlatego jej próby zamaskowania zaskoczenia na nic się zdały. Zresztą nie rozumiał trochę jej reakcji. Był uparty, nawet tak bardzo, że można by go porównywać z wrzodem na pośladkach, który za nic na świecie nie chce się wyleczyć znanymi ludziom specyfikami. Biedna Anastazja, bo tym razem padło na nią. Obleciał ją szybko badawczym spojrzeniem. Jej strój w ogóle nie kojarzył mu się z członkinią brygady uderzeniowej, jednak wciąż miał w pamięci to, że teraz była nauczycielką. Fakt, był nieco ekscentryczny, ale przykuwał uwagę, co nawet sam Rasheed uwielbiał. Nie zastanawiał się jednak nad tym czy Silvarova była ładna czy nie, gdyż w tej chwili sprowadzały go tutaj jedynie interesy. Uśmiechnął się nieco cynicznie i przekroczył próg jej gabinetu jednym, długim krokiem, zastanawiając się czy powinien jej odpowiedzieć czy raczej nie. Postanowił, że najpierw ogarnie spojrzeniem pomieszczenie. Było tutaj całkiem gustownie, jak na nauczycielskie gusta, a warto pamiętać, że niektórzy belfrzy bywali dość… kapryśni i interesujący. W każdym razie skupił spojrzenie na stosie papierzysk, ale nic nie powiedział, zupełnie tak jak przewidziała. Za bardzo mu zależało na tym, aby nauczyć się oklumencji, a potem legilimencji, żeby się przejmować tym jak bardzo kuło go to w oczy. Machnął więc wirtualną łapka w myślach i wzruszył krótko ramionami po jej następnych słowach. - Proszę wybaczyć, ale D’Angelo sobie zasłużyła. - powiedział butnie, krzywiąc się nieco na wspomnienie Shenae. Och, jak ona go drażniła - Nie dość, że jest niepełnoletnia a szlaja się po barach i pije to teraz dodatkowo wtyka nos w nie swoje sprawy. Gdyby nie szacunek do Pani profesor to odstrzeliłbym jej koniuszek na zajęciach jakimś dobrym Diffindo. Myśli Pani, że dałoby się nim odciąć nos? Sectumsempra byłoby na pewno bardziej efektowne, ale czarnomagicznych nie wypada stosować na lekcji. Mogłoby się zdawać, że pozwala sobie na zbyt wiele, ale po jego minie można było stwierdzić, że żartuje. To był jednak Ślizgon, więc… no cóż, w tej kwestii na pewno nie można było im ufać. - Niech tylko Pani nie bierze tego poważnie - dodał jednak po chwili i machnął krótko ręką, jakby to był naprawdę nieudany żart i sam zdawał sobie z tego sprawę. Niemniej jednak nie wracał już do tego tematu, skupiając spojrzenie na wężu, który zasyczał wściekle na Silvarovą. To go… zaintrygowało. - Och, ma Pani węża? - zainteresował się wyraźnie, stawiając dwa kroki w jej kierunku, aby mieć lepsze spojrzenie na gada. - Witaj. Ostatnie słowo zapewne stanowiło dla kobiety ni mniej ni więcej jak niezrozumiały syk, bo i skorzystał ze swojego daru, aby porozumieć się z gadem. Dawno nie miał okazji do tego, aby pogadać z jakimś wężem, dlatego tym bardziej się cieszył, że jednak zdecydował się zamęczać Anastazję swoimi chęciami do nauki. Słysząc jednak jej słowa skierował się ku krzesłu i przysiadł na nim wygodnie, ale i nie zanadto niechlujnie, aby, ponownie, nie okazać jej braku szacunku. W każdym razie jego wzrok tak czy siak nieświadomie mknął ku wężowi. Słuchał jej uważnie, trawiąc jej słowa w ciszy i ani słowem jej nie przerywając. W gruncie rzeczy spodziewał się, że powie coś podobnego, dlatego wyraz jego twarzy ani drgnął, a wręcz był znowu taki sam jak zwykle. Chłodny i nieprzenikniony. - Shenae wie - powiedział wreszcie, splatając ze sobą palce na podołku i wydając się być jakby… nieco poirytowany tym faktem. - Obliviate? Zasugerował, po czym westchnął cicho, jakby zastanawiając się czy faktycznie byłby to dobry pomysł. - Z jednej strony to smarkula, może się wydawać niegroźna, jednakże potrafi być naprawdę upierdliwa. Jeśli spostrzeże, że wieczorami kieruje się w stronę tego gabinetu, może się zrobić nieprzyjemnie. - przedstawił swoje wątpliwości, zastanawiając się czy powinien coś jeszcze dodać na ten temat, ale najwyraźniej zrezygnował, decydując się na przejście do omawiania dalszej części jej wypowiedzi. - Nie zamierzam nikomu się spowiadać z tego co będzie się tutaj działo. Wiem na czym polega ta dziedzina magii i wolałbym, aby było zdecydowanie jasne to, że faktycznie nic poza ten gabinet nie wyjdzie, zarówno moje wspomnienia, jak i Pani, o zdrowiu już nie wspomnę, bo jest to rzecz naturalna. Należy dbać o tego, który udziela nam nauk. Przerwał na sekundę, wlepiając znowu spojrzenie w gada, ale zaraz wrócił nim do oczu belferki. - To oczywiste, że muszę być cierpliwy, zdaje sobie z tego sprawę, nawet mimo tego, że może to być trudne. Nie zamierzam jednak rezygnować, tylko dlatego, że ktoś mówi mi, że mogę sobie nie poradzić. - był butny, zdawał sobie z tego sprawę, ale tak go ukształtowała rodzina, cóż się na to poradzi. Poza tym był zawzięty. Nikt nie mógł się dowiedzieć o jego tajemnicach, a mimo wszystko właśnie zamierzał dopuścić do nich Silvarovą… to jednak dla większego dobra, nieprawdaż? Spojrzał na nią uważnie po jej pytaniu i uśmiechnął się krzywo, poprawiając swoja pozycje na krześle. - Oklumencja do ukrycia własnych sekretów. Nie jest tajemnicą to, że wśród innych uczniów zdarzali się już legilimenci, a ja bardzo bym nie chciał, żeby ktoś znał moje życie. Za to jeśli chodzi o legilimencję to zdaje się, że chciałbym, aby ta zdolność była pełna. Poza tym zastanawiałem się nad karierą aurorską w przyszłości, a takie umiejętności na pewno podnosiłyby moje kwalifikację, nieprawdaż? - tutaj uśmiechnął się znacząco do Anastazji, która musiała coś o tym wiedzieć.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Chłopak nie zdawał się być towarzystwem gada. To dobrze. Anastazja miała ich więcej. Dużo więcej. W jej domu w Hogsmeade pełzały sobie spokojnie pomiędzy pokojami, dlatego, że im na to pozwalała. Poza tym skutecznie zniechęcały ludzi do odwiedzin. Silvarova zdawała sobie sprawę z tego, że jest co najmniej... nietypowa, ale było to przecież normalne wśród aurorów. Prawdę mówiąc - nie znała żadnego, który byłby w pełni zdrowy psychicznie. Nie po tym wszystkim, co mieli okazję widzieć, przeżyć podczas szkoleń i akcji. To wszystko składało się na jej charakter i wizerunek. Co do węży... miała do nich dziwną słabość. Ludzie nie do końca akceptowali jej fascynacje. Był to symbol Salazara Slytherina, poza tym ludzie pamiętali Nagini - potężnego węża Czarnego Pana. Ona nie widziała związku. Poza tym, że podobnie, jak obaj wcześniej wymienieni - potęga pociągała ją, niczym afrodyzjak. Rasheed musiał mieć w sobie to samo pragnienie. Był tak samo niecierpliwy i ambitny, jak ona... Chcąc nie chcąc musiała czuć pewną słabość do ślizgona. Tym bardziej, kiedy przemówił w języku węży. To niezwykle rzadka zdolność, prawie niemożliwa do nauczenia. - Zasłużyła, czy też nie, wolałabym, żebyś nie robił tego na moich lekcjach - skomentowała. - Istotnie - mało kto zdaje sobie sprawę z ofensywnych możliwości zaklęcia Diffindo. - Delikatny uśmiech wykwitł na jej twarzy, ale oczy pozostały chłodne, a spojrzenie nieodgadnione. - Gdybyś jednak użył Sectumsempra... - przerwała na chwilę, uważnie wpatrując się w ślizgona. - Pamiętaj, że nadal pracuję dla Ministerstwa Magii. - Bardziej, niż dla Hogwartu tak po prawdzie. To całkiem niesamowite, że były Minister Magii sprowadził ją tutaj specjalnie po to, żeby pomogła uporać się z problemem Lunarnych, a teraz został zrzucony ze stanowiska z powodu odkrycia jego powiązań z tą organizacją. Polityka bywała brutalna i niezrozumiała... Nie interesowało jej, jak wyglądała prawda. Liczyło się, że ludzie zostali ukarani. Przynajmniej Ci, którym winę udowodniono. - Nie ma takiej potrzeby. - Pokręciła przecząco głową. - Gdyby ktokolwiek pytał, odmówiłam Ci, a gdyby ktoś snuł jakieś spekulacje na temat Twoich wizyt tutaj, to uczęszczasz do mnie na zajęcia dodatkowe z Transmutacji. Gdyby D'Angelo robiła jakieś problemy - poinformuj mnie, ja się tym zajmę. Przydatne mogą się okazać Twoje informacje na temat łamanych przez nią punktów regulaminu... To mogłoby zaważyć na jej karierze w drużynie quidditcha. - Nie okazywała żadnych zbędnych emocji. Nauczyła się je doskonale ukrywać. Nie martwiła się też o żadną przemądrzałą, rozwydrzoną krukonkę. Anastazja miała większy autorytet i poważanie w tej szkole, a jeśli sytuacja by tego wymagała, to również w Ministerstwie Magii. Podobał się jej zapał chłopaka, ale nie przyznawała się do tego. Bała się, że jeśli otwarcie mu to powie, to pomyśli sobie nie wiadomo co i będzie czuł się zbyt pewny siebie. - Zaczniemy od nauki oklumencji. O moje sekrety bać się nie musisz. Pokażę Ci tylko tyle, ile będę chciała, żebyś zobaczył, w celach edukacyjnych. Co do legilimencji - nie chcę Cię smucić, ale to bardzo wyczerpująca umiejętność. Nawet najpotężniejsi czarodzieje nie potrafili nad nią do końca panować. Tylko nieliczni, jak Czarny Pan umieli w pełni korzystać z jej potęgi, bez ponoszenia przykrych konsekwencji. - Wstała od biurka i odłożyła delikatnie węża do terrarium, ustawionego na komodzie. Wrzuciła do środka żywą mysz, którą wyciągnęła z pudełka. Stała odwrócona do chłopaka plecami. - Możemy zaczynać? - Spodziewał się tego? Że już dziś? - Uprzedzam, że to nie będzie przyjemne. - Zwróciła się do niego przodem i przygotowała różdżkę. - Jeśli jesteś gotowy, stań naprzeciwko mnie. Czy kiedyś ktoś używał przeciwko Tobie klątwy Imperiusa? - Głupie pytanie, zapewne nigdy... - Żeby przeciwstawić się legilimencji, trzeba wykazać się podobną siłą woli. Nie spodziewam się, żeby za pierwszym razem choć trochę Ci się udało. Chciałbym, żebyś najpierw poczuł, jak wygląda efekt wtargnięcia do umysłu. Ty postaraj się skupić całą siłą woli na zbudowaniu "bariery". Wydaje Ci się to głupie? Tak to właśnie działa. Musisz skupić wszystkie myśli, żeby przeciwstawić się mojemu atakowi. Musisz potrafić powiedzieć NIE. Gotowy? - Stanęła z założonymi rękoma, czekając na reakcję ślizgona.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jakkolwiek dziwnie by to teraz nie zabrzmiało - Sharker absolutnie nie miałby nic przeciwko wizycie w domu Silvarovej. Znaczy jeśli tylko by się dowiedział o tym ile ma węży i oczywiście byłoby to w celach naukowych. Uwielbiał gady, co zresztą nie było dziwne, skoro był wężousty. Lgnęły do niego, jeśli tylko spostrzegły, że potrafi się z nimi porozumieć, bo przecież był ich panem, może nawet bliżej lub dalej spokrewniony z samym Slytherinem? Lubił o sobie myśleć w ten sposób i szczerze powiedziawszy miał do tego prawo, skoro daru się nie nauczył, a został on mu przekazany genetycznie. W takich chwilach bardzo się cieszył z tego, że jego ojca ten zaszczyt ominął. Pierdolony sukinsyn na pewno cierpiał na ból dupy, że jedno pokolenie to przeskoczyło. Uśmiechnąłby się nawet z satysfakcją, gdyby nie to, że byli w gabinecie nauczycielki i jakby nie patrzeć to nie była chwila na takie rozmyślania. Mimo wszystko nad myślami się nie panuje, zwłaszcza nachodzącymi w takich nieodpowiednich momentach. Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze, gdy kobieta się uśmiechnęła, a on sam wydawał się być nieco rozbawiony tym co powiedziała. Och, ani na sekundę o tym nie zapomniał, gdzieżby śmiał. - Mówiłem, żartowałem. - wzruszył delikatnie ramionami, chociaż jego twarz przybrała nieco wyzywający wyraz. Nie wzięło się to z chęci przekory, a właśnie z tego dziwnego rozbawienia, ale on sam poczuł naglę chęć żeby przetestować cierpliwość swojej… hmm, mentorki? Mimo wszystko pracownik Ministerstwa Magii mógł przymykać oko na wiele rzeczy, jednakże Sharker nie wiedział na ile mógłby sobie pozwolić w jej towarzystwie. Delikatne naginanie granic już zaliczył, skoro tak uparcie dążył do nauki legilimencji i oklumencji, a skoro już miał wystawiać stopę poza nią, to wolał aby jednak pozostawała ona złączona z ciałem. W skrócie - nie chciał przeginać, więc podarował sobie gadkę, nawet mimo tego, że z wielką chęcią mógłby poopowiadać jej o tym, cóż mogłoby się przydarzyć Shenae. PRZYPADKOWO oczywiście. Ot mała omyłka w formule zaklęcia na zajęciach z Archibaldem bądź Brendanem, a wysadziłby ją w powietrzę, czyż nie tak? Flaki Krukonki rozrzucone na korytarzu. Mmm, pycha! Oblizałby się, gdyby nie to, że wyglądałoby to dziwnie w obliczu tego o czym rozmawiali, ale nie zrezygnował z knucia planu zemsty. Och, nikt tak bardzo nie załaził mu ostatnio za skórę jak ona. Czyż istniał jakiś łatwy sposób na zemszczenie się na niej bez pogrążania samego siebie? W gruncie rzeczy właśnie sam spowodował, że D’Angelo załapała u Anastzaji kilka punktów ujemnych, więc… - Tak jest. - potwierdził, że zrozumiał jej słowa, ale nie mógł powstrzymać się od tego, aby nie uśmiechnąć się do niej z zadowoleniem. Quidditch! Och, no pewnie, że to zabolałoby najbardziej wielką panią kapitan. - Jaka wielka byłaby szkoda, gdyby tak się stało. Zaironizował, ale w głębi ducha właśnie tańczył fokstrota na biurku Silvarovej. To będzie piękne popołudnie… W każdym razie słuchał dalej, a z każdym jej słowem robił się jedynie bardziej niecierpliwy i uparty. Nic nie było w stanie go odwieść od prób nauki tej dziedziny magii. Jeśli nie ona by go nauczyła, to pewnie zacząłby zaraz poszukiwać kogoś innego. Mimo wszystko z Anastazją było łatwiej, wszak była nauczycielką i pracownikiem Ministerstwa, w razie potrzeby mogłaby wszystko pięknie zatuszować. - Nie oczekuję szybkich rezultatów, jednak może być Pani pewna, że nie zrezygnuje szybko. Porażki mnie nie zrażą, wszak każdy musiał się kiedyś uczyć, aby osiągnąć perfekcję. To jedynie kolejny krok w stronę szczytu, a talent może to jedynie przyspieszyć, najwięcej i tak zależy od charakteru. - powiedział, obserwując uważnie jej ruchy i wstał, stojąc do niej przodem. Wsunął dłoń do kieszeni, a wymacawszy w niej swoją nową różdżkę poczuł się lepiej. To co prawda nie był jesion, ale myślał, że w razie czego się sprawdzi. Pytacie czemu to robił? Nie byłoby to zbyt inteligentne, gdyby pozwolił komuś na mierzenie w niego różdżką, podczas gdy on stał naprzeciw bezbronny. STAŁA CZUJNOŚĆ, jak mawiał pewien mądry auror. - Nie - powiedział, odpowiadając w ten sposób na jej oba pytania, a potem wzruszył krótko ramionami. - ale zaczynajmy. Nie przyszedł tutaj po to aby tracić czas, a więc ledwie to powiedział, a postarał się, aby z jego głowy zniknęły wszelkie zbędne myśli i emocje. Nie było to jednak takie proste, jakby mogło się wydawać, wszak nie od dziś wiadomo, że Rasheed był człowiekiem dość… impulsywnym i długo jeszcze nosił w sobie odczucia z dnia powszedniego. Dlatego teraz jego całe podekscytowanie skutecznie rozpraszało go, powodując, że „bariera” była słowem naprawdę abstrakcyjnym. Mimo wszystko słowo się rzekło więc…
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Na wizytę może raczej nie liczyć, ale węże spotykał pewnie będzie, jeśli zechce odbywać kolejne lekcje legili i oklumencji. Może nawet Anastazja kiedyś przyprowadzi swojego ulubieńca? Tytusa - potężnego pytona tygrysiego w odmianie barwnej granit. Mierzył już około pięciu metrów i kto wie, czy nie urośnie większy. Anastazja pewnie zabrałaby go ze sobą do Hogwartu, ale sprawiał pewne... problemy logistyczne. Dobrze, że nie kontynuował tematu. Nawet nie chodziło o jakieś przekraczanie granic. Silvarova nie miała ochoty wysłuchiwać żali ślizgona, na temat koleżanki, która zalazła mu z jakiegoś powodu za skórę. Swoją drogą - nie powinien aż tak cieszyć. Anastazja nie należała do osób impulsywnych. Nauczyła się pracy śledczego doskonale - gdyby chłopak spróbował wykorzystać ją, żeby zemścić się na D'Angelo, nie zawahałaby się użyć legilimencji, żeby wydobyć z niego takie informacje i odpowiednio go ukarać. Dziewczyna nie lubiła łamać i naginać prawa, co nie oznaczało, że tego nie robiła. Zdawała sobie sprawę, że czasami inaczej się po prostu nie da. Wysłuchała jego przemówienia na temat talentu. Prawda. Talent to nie wszystko. Potrzeba również wytrwałości. Czasami jednak, kiedy ktoś jest wybitnym beztalenciem, może nie starczyć mu czasu, by opanować niektóre umiejętności. Jak było w przypadku Rasheeda? Przekonamy się, ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj nie oczekiwała żadnych rezultatów. Prawdę mówiąc był jeszcze jeden powód, dla którego nie chciała uczyć legilimencji i oklumencji. Wymagały od niej niebywałego nakładu sił fizycznych i prowadziły do wyniszczających dla zdrowia konsekwencji. Długo cierpiała niektóre próby wdarcia się do umysłów. Pokręciła głową z dezaprobatą. Przynajmniej był szczery. - Legilimens - wypowiedziała spokojnie zaklęcie, skierowując swoją różdżkę w stronę chłopaka. Poczuła, jak coś spływa przez jej ciało, do różdżki. Jej umysł otworzył się, a różdżka wyrzuciła niewidzialny promień, który miał utworzyć most pomiędzy umysłem Rasheeda i Anastazji. Zniknął gabinet, zniknęło wszystko dookoła. Czuła, jak jej siły słabną. Mnóstwo wysiłku kosztowało ją ustabilizowanie tego połączenia. Wszystkim wydawało się, że czytanie w głowach innych ludzi, jest takie proste, kiedy się je opanuje. Wystarczy wyszeptać formułę zaklęcia i voila! Błąd. Sama wielokrotnie zastanawiała się, w jaki sposób potężni czarnoksiężnicy korzystali z tej zdolności z taką łatwością? Ilekroć z niej korzystała, czuła się później straszliwie wyczerpana. Fakt, że miała przed sobą jeszcze dużo czasu na naukę - miała dopiero dwadzieścia pięć lat. Osiągnęła już i tak bardzo wiele. Nie przyznawała się do tego, ale była chyba jeszcze bardziej niecierpliwa i żądna wiedzy, niż Sharker. Wdarła się do jego umysłu bez większego problemu, tak jak się spodziewała...
----------------------------------
może opisz jakieśtam wspomnienia, które poznała Nastka, jak się wdzierała, ok? : ) bo nie będę szperał po sesjach xD. sama wiesz lepiej ; )
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Czyż było to złe? Ambicja, nawet chora, doprowadzała do rozwoju, a ten był dobry, bo postęp gwarantował to, że kiedyś będzie żyło się lepiej, a jak nie lepiej to łatwiej, wygodniej. Rasheed zawsze lubił dostawać dokładnie to czego pragnął, więc to, że postęp miał zapewnić mu łatwiejsze i prostsze życie działał na niego dopingująco. Dążył więc do doskonałości, do swoistego ideału, jaki sobie w swej nędznej egzystencji stawiał, bo przecież musiał być najlepszy. Już nie dla kogoś, a dla siebie, a to motywowało. Bardzo. Wiedział, że nie będzie przygotowany do tego co zaraz się stanie i polegnie. Otworzy przed nią to, co chciałby właśnie najbardziej ukryć. Swoje życie, swoją przeszłość, swoje emocje. Przygryzł mocno dolną wargę, słysząc magiczne Legilimens, które zaraz miało zepchnąć jego pewność siebie w taki dół, z którego potem miałby się nie wygrzebać. Miał jednak nadzieję, że nie będzie żałował tego, że to Anastazja ujrzy prawdę o nim. Oczywiście jego opór dało się przełamać bez najmniejszego problemu. Był młody, niedoświadczony i prawdę mówiąc, pierwszy raz w życiu, próbował stworzyć w swoim umyśle barierę. Zazwyczaj jego intencje aż od niego biły, dlatego tym bardziej było mu trudniej, ale i z drugiej strony miał przy okazji większą motywację. Nie okazywać słabości. Za to teraz? Teraz starał się po prostu ukryć przed nią to co najcenniejsze, jednakże nieświadomie właśnie w ten sposób nakierował w tą stronę swój umysł, otwierając przed nią swoją traumę. Przed nimi były drzwi, dębowe mocne, a mały chłopiec stał przed nimi, zlękniony, bo i weń dobijał się ktoś hałaśliwie. To było jego dzieciństwo, to najwcześniejsze, z którym nie miał najmniejszych problemów, aby przywołać je w tej chwili. Ten moment, w którym nabawił się tak straszliwego lęku, że cała wizja była nim przesycona. Wpadł przez nie człowiek, zapłakany, spanikowany, ale nie było to dokładnie pokazane. Wszystko mignęło, przechodząc od razu do sceny, w której pojawiał się dementor. Wysmukły z ciemnością ziejącą zamiast twarzy, która złożyła pocałunek na twarzy kuzyna naszego bohatera. Siup. Znajdowali się na krużgankach. To wspomnienia zdecydowanie było świeże, bo Rasheed był w nim wysoki i szczupły, dorosły już. Jakiś chłopak spał na ławce, a dziewczyna pochylała się nad nim, mówiąc coś. Zaspane ramię objęło ją wtedy, a wargi pocałowały. Była zaskoczona, ale nie oponowała. Sharker chwycił ją wtedy za ramię i odepchnął, a chłopaka spoliczkował. - Widzę jak Ci zależy - warknął wtedy, a zabrzmiało to w tym momencie tak samo gniewnie i nienawistnie jak wtedy. Bolało go oglądanie tego wspomnienia, ale nic nie mógł na to poradzić. Padły kolejne słowa, w których dość dosadnie przekazał komunikat, że nie chce go więcej znać. To wciąż był drażliwy temat, więc bardzo dobrze, że sceneria się zmieniła. Szkoda tylko, że na taką. Siup. Znowu pojawił się dementor, lecz tym razem otrzymał odparcie natarcia. Jakaś dziewczyna, wychudzona i rudowłosa sprawiła, że z jej różdżki wychynął biały paw. Kiedy potwór został odpędzony, ona odwróciła się do Ślizgona, a on ją uderzył. Pięścią prosto w twarz. Dalszego ciągu wizji już nie było, bo Rasheed upadł na kolana, a połączenie zostało przerwane. Oddychał ciężko, aż opadł na pięty, siadając na nich w ten sposób, by zaraz przysunąć dłonie do twarzy i schować ją w nich. Był w rozsypce. Nie zniósłby ponownego patrzenia na zmaltretowaną rudą, a wiedział, że to zobaczą… że znowu będzie go prześladował jej skatowany fantom. To był koniec. Jedna próba i już koniec, upadł, rozpadł się. - Jeszcze raz - warknął gniewnie, podnosząc się nagle na równe nogi. Był wściekły, ale nie na nią, ani na to, że zobaczyła. Po prostu okazał słabość, a to było niedopuszczalne. Musiał jej udowodnić, że potrafi, po prostu musiał. Zawziął się. Koniec.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Powinien chwilę odczekać. Nie, żeby uważała, że więcej nie wytrzyma. Sama pobladła. Krew odpłynęła z jej policzków, a spojrzenie było nieco błędne. Czekolada. Podeszła do biurka i wyciągnęła z niego całą tabliczkę. Sama ułamała sobie jedną kostkę, a chłopakowi podała cały pasek, gotowa wepchnąć mu go na siłę do ust, gdyby próbował oponować. - Rasheed... To żaden wstyd mieć chwilę słabości. To było do przewidzenia. Wiesz już, jak to wygląda, kiedy ktoś zagląda do Twojego umysłu. Ja robiłam to nieświadomie. Wspomnienia, które widziałam, pokazałeś mi sam. Sam mi je podsunąłeś, bo się na nich skupiłeś. O wiele łatwiej się obronić przed takim nieświadomym atakiem, prawdziwi wrogowie będą wiedzieli, czego szukają. Skoncentruj się. - Szczerze wątpiła, żeby poczynił jakiekolwiek postępy po takim jednym razie, szczególnie zważając na fakt, że był osłabiony. Nie próbowała nawet analizować jego wspomnień. Mogła tylko domyślać się, jak bardzo ważne są dla chłopaka. Nie czuła wyrzutów sumienia, ale żal jej było ślizgona. Z całą pewnością nie chciał do tego wracać, a już na pewno nie chciał się nimi dzielić. Musiał być jednak świadomy konsekwencji, jeszcze zanim przyszedł do tej sali. Jeśli zaś nie był, to pewnie już nigdy nie wróci. I oby tak się stało. Nie, żeby życzyła mu źle, nie żeby nie chciała go nauczać... Przygryzła wargę. - Gotowy? - Przyjrzała mu się uważnie. Wyglądał na mniej gotowego, niż ostatnio. Ręka nieco jej zadrżała, kiedy sięgała po różdżkę. Zdołała uchwycić jeszcze jego zdeterminowane spojrzenie. Jej zimne, puste oczy nie wyrażały absolutnie niczego. - Legilimens - powiedziała okrutnie spokojnym tonem, a jej umysł znów się otworzył, na kolejną porcję bolesnych wspomnień z życia chłopaka. Odchyliła głowę do tyłu, jej powieki zadrżały, gdy spojrzeniem uciekła do góry. Dało się dostrzec tylko białka jej oczu. Zacisnęła mocniej zęby. Palce pobielały jej od zaciskania się na różdżce. Nie cierpiała tego stanu. Był dla niej bolesny i osłabiający, choć potrafiła opanować go już na tyle, że nie mdlała za każdym razem, gdy spróbowała wedrzeć się do czyjejś głowy. Co musiał czuć Rasheed? Przecież wiedział doskonale, że nie powstrzyma zaklęcia. Ani teraz, ani później. Jeszcze wiele razy Anastazja wedrze się wgłąb jego umysłu, kradnąc mu coraz to inne, intymne wspomnienia. Puzzle, które ułoży w spójną całość, dowiadując się o nim tak wiele, że chyba nawet on sam nie był świadom wszystkich tych rzeczy i wniosków. Nie chciała tego, ale była to cena, którą chłopak musiał zapłacić, czy tego chciał, czy nie. Znów nie poczuła oporu, kiedy jego umysł na chwilę odkrył przed nią swoje sekrety.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Był tak blady, że gdyby nie ogień, który płonął w jego oczach, można by pomyśleć, że zaraz się przewróci i straci przytomność. Był tak zdeterminowany, jak jeszcze nigdy wcześniej. Paradoksalnie każdy upadek sprawiał, że zadzierał wysoko głowę i stojąc dumnie upominał się o więcej. Niech go krzywdzi, niech penetruje umysł, bo o to przecież chodziło. Jeśli chcesz stać się odpornym, musisz stać się słabym. Zmaltretują cię najlepiej jak potrafią, aż wreszcie ty odeprzesz atak. Tak się zaweźmiesz, że wreszcie zrozumiesz jak to jest nie pozostawać biednym na te próby wdarcia się do głowy. Wreszcie krzykniesz, odepchniesz od siebie tę siłę i poczujesz słodki smak zwycięstwa. Nie oczekiwał żadnego innego rezultatu, jednak… nie dzisiaj. - To żaden wstyd, racja… to hańba… - wysyczał, mrucząc jeszcze potem stek przekleństw w wężomowie. Zdaje się, że już tak przywykł do posługiwania się plątaniną syków i charkotów, że porzucił na jej rzecz swój ojczysty szwedzki. Był wstrząśnięty tym, że znowu widział Watson. Nie było mowy o tym, aby tym razem cokolwiek odparł, bo znowu nie był w stanie. To go upokarzało, ale jednocześnie dawało solidnego kopa w Ślizgoński tyłek. Da sobie radę, do cholery kiedyś się jej postawi. Przyjął czekoladę, nawet nie mając zamiaru oponować i to nawet nie chodziło o to, że był słodyczoholikiem i nie przepuściłby takiej okazji. Wiedział, że to pomoże mu ustać na nogach, więc po prostu ją zjadł, by wyprostować się i posłać Anastazji spojrzenie, wręcz kipiące od determinacji. Oczywiście, że wyszło z tego to co poprzednio. Jego opór był tak minimalny, że ledwie musnęło go zaklęcie, a już pękł, niczym bańka mydlana, pozostawiając jego wspomnienia nagie i zdatne do przejrzenia. Wrócili znowu do parku. Biały paw lśnił koło nich, gdy ostatki ciemności rozpraszały się pod naporem jego blasku. Wargi rudowłosej poruszyły się, a w zamian otrzymała cios, prosto w twarz, który rozorał jej policzek. Na palcu chłopaka lśnił sygnet rodowy i to on był sprawcą tego wszystkiego. Potem otrzymała kolejny cios, w żebra. Wiedział, że je złamał. Jak dzisiaj słyszał ich pękanie… Kilka kopnięć, dużo agresji, a potem nienawiść. Nikogo nigdy tak bardzo nie nienawidził jak jej, a teraz… Shenae to wszystko nadrabiała. Siup. Ta myśl, sprawiła, że przenieśli się gdzieś indziej, wprost do świetlistego pubu Rozbłysk. Krukonka siedziała przy stoliku, a on zajmował miejsce obok niej. Popijał wodę z lodem, a Shenae piła wprost z butelki Ognistą Whisky, mówiła do niego, on jej odpowiadał, widać, że niechętnie. Po jakimś czasie zabrał jej butelkę i wyprowadził na zewnątrz. Szli do zamku, do tej pory pamiętał jak odstawiał ją aż pod same drzwi tego głupiego, zadającego zagadki dormitorium. Siup. D’Angelo naprowadziła jego myśli na Quidditch, więc następną wizją był ich ostatni mecz. Znikacze z Hogwartu kontra Reemy z Riverside. Mknął w powietrzu, a jego ramiona bezustannie się poruszały. Odbijał tłuczki w stronę Kanadyjczyków. Dobrze wspominał ten mecz, a przynajmniej jego fragment. Nie spudłował żadnej piłki. Co prawda nie wszystkie wytrącały kafla, ale był na dobrej drodze aby wygrać ten mecz. Wtedy też tłum ryknął. Estelle złapała znicz, a Tanner jakby nieco zdezorientowany już lądował na ziemię. Znowu pojawił się gniew. Palce zacisnęły się na pałce, a Rasheed nagle miał przeogromną ochotę na to, aby wbić ją Chapmanowi w przełyk. Wizja się urwała, a on wciąż stał na nogach. Co prawda zatoczył się i chwycił szybko biurka, przy którym niespodziewanie się znalazł. - Kurwa mać - zapomniał się i zaklął głośno, przecierając oczy, jakby miało mu to pomóc wrócić do rzeczywistości. Jego opór znowu łatwo było pokonać, ale był postęp. Pokazał jej jedynie jedno ważne wspomnienie, a reszta… reszta była po prostu fragmentem codzienności.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Nie starała się kierunkować swoich ataków na wrażliwe części jego umysłu. Mogłaby skupić się na pewnym motywie. Punkt zaczepienia, który podsunął jej chłopak za pierwszym razem. Mogłaby ZMUSIĆ go, by opowiedział jej całą tą historię. Prawdę mówiąc była dość drastyczna, jak na osiemnastoletniego ucznia Hogwartu. Pozwalała mu opierać się w inny sposób. Pozwalała mu podsuwać sobie te spojrzenia, które chciał, żeby zobaczyła. Na razie szło mu fatalnie, ale tym razem bardziej się postarał. Anastazja uśmiechnęła się blado. - To też nie hańba. Każdy tak zaczynał Rasheed... musisz sobie to uzmysłowić. Wściekłość Ci nie pomoże. Determinacja - owszem. Musisz jednak wyzbyć się wszystkich negatywnych i pozytywnych uczuć, bo one powodują, że nie potrafisz nad sobą panować. To dlatego wciąż podsuwasz mi obrazy tej dziewczyny - powiedziała to na głos. Oczywiście, że był świadom tego, że ona też to widziała, ale wiedziała, że jeśli wypowie te słowa, to chłopak utwierdzi się w przekonaniu, że to prawda. Czasami trzeba coś wyrazić słowami, żeby w to uwierzyć. Miała na celu go sprowokować. Liczyła na to, że wzbierze w nim agresja. Chciała wytknąć mu ten błąd, uzmysłowić to, co robi źle. Wiedziała, że nie wystarczą rady - chłopak musiał się sparzyć, musiał pocierpieć, żeby zrozumieć. Schyliła się i zakręciło jej się w głowie, ale nie dała tego po sobie poznać. Co najwyżej skrzywiła się, ale chłopak nie mógł tego zauważyć. Zdjęła szpilki. Nie pomagały jej w utrzymaniu równowagi. Teraz wydawała się naprawdę filigranowa i krucha. Szczególnie w obliczu ślizgona mierzącego ponad trzydzieści centymetrów więcej od niej. Nadal była jednak twarda i stanowcza. Jeśli sądził, że to jest prawdziwe cierpienie, to powinien spróbować kiedyś wytrzymać klątwę Cruciatusa. To dopiero potrafi złamać ciało i duszę czarodzieja - niczym zapałkę. Nie miała mu za złe przekleństwa. Było to całkiem naturalne. - Wszystko okej? Nie wyglądasz, jakbyś mógł kontynuować - powiedziała zmartwionym tonem. Chłopak opierał się rękoma o biurko, więc Silvarova mogła bez trudu przyjrzeć się jego twarzy. Złapała go za brodę i podniosła głowę, żeby zajrzeć mu w oczy. Kilka popękanych żyłek. Wydawał się być równie blady, co ona. Poza tym zdawał się oddychać jakby ciężej. Wzięła czekoladę i podała mu kolejny pasek. Sama tym razem też zjadła całe trzy kostki. Odetchnęła głęboko. Musieli chwilę odpocząć. - Myślę, że na dzisiaj już dość. - W jej głosie przebrzmiewała nutka troski. - Powinieneś odpocząć i przemyśleć to, co się stało, co powiedziałam i to, co zrobiłeś źle. - Odetchnęła głęboko, zamykając na chwilę oczy. Będzie musiała wrócić do domu i wziąć długą, gorącą kąpiel. Potrzebowała relaksu. Pamiętała, jak niechętnie korzystała z legilimencji, kiedy śledztwo tego wymagało. Wtedy sesje trwały dłużej. Dużo dłużej.
- Panno Silvarova! - męski głos wybudził ją z letargu - potrzebujemy cię Anastazjo! Myślisz, że nie dasz rady? - ta kpiąca nutka w tonie jego głosu. Zacisnęła zęby. - Oczywiście, że dam radę. - Nie było wtedy pewności w jej głosie. Ledwo stała na nogach. Przesłuchanie trwało już ponad godzinę. Więzień zdawał się ledwie utrzymywać przytomność. Może to dlatego, że został upojony odpowiednimi eliksirami? Od niej wymagano, żeby to wszystko jakoś wytrzymała. Uniosła różdżkę - Legilimens - wypowiedziała z chłodną determinacją w głosie. Kolejna porcja wspomnień. Krzyknęła
* * *
- Nic ci nie jest?! Cholera! Wezwij uzdrowiciela! Anastazja! Nastka! - Wszystko widziała, jak przez mgłę. Mózg zdawał się być spuchnięty z wysiłku i nie była w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Zwymiotowała na posadzkę. Z jej nosa krew leciała strumieniem, mieszając się z treścią żołądkową i tworząc dość nieprzyjemny obraz. Podniosła głowę. Więźnia już nie było. Tylko kałuża krwi. Pewnie też nie wytrzymał. Jej oczy zaczęły łzawić. Przetarła je ręką - znowu krew. Zacisnęła powieki. Najważniejsze było teraz tylko to, czy pamięta wszystko, co zdołała wydrzeć z umysłu tego nieszczęśnika.
Oderwała się od rozmyślań. Czy chłopak sobie poradzi? Kiedyś pewnie mu opowie. Choć trochę. Tyle ile będzie wymagała tego sytuacja.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie musiała się starać ani odrobinę. Był słaby, podatny na ataki, bo i zawsze impulsywny, nigdy jeszcze nie powstrzymał się, gdy unosił się gniewem, a teraz… teraz było to banalne. Ona była legilimentką, nauczycielką, pieprzonym członkiem Ministerstwa, a on jedynie małym uczniakiem, który porywał się na coś, co stanowiło rzecz o wiele zbyt trudną jak na jego możliwości. Nie musiała go dodatkowo wkurzać, bo sam był wystarczająco zbyt wściekły na to, aby w ogóle myśleć, a co dopiero panować nad sobą. Jako, że jednak słowo się rzekło, to już miał przeciwko komu koncentrować swój gniew. Po tej serii brutalnych wspomnień, aż ręka go świerzbiła, aby i na nią się zamachnąć. Pomyślałby kto, że zawsze był osobą, która miała przed tym ogromne opory, a teraz ot tak dawał się ponosić temu destrukcyjnemu uczuciu i myślał o czymś takim. Przygryzł tylko wargi, czując się niemożliwie pokonanym, ale nic nie powiedział. Po prostu milczał, starając się utrzymać równowagę. Chłopaczek z dobrego domu, nieprzyzwyczajony do tego, aby ktoś mieszał mu w umyśle w ten sposób, czujący się teraz gorzej, niż przez te wszystkie lata, gdy mieszkał z ojcem. Wiedział, że to też jej pokaże, nie było innej opcji. Jego egzystencja obfitowała w przykre wspomnienia, z którymi musiał walczyć na co dzień i nieważne jak bardzo by nie grał, że żyje mu się dobrze to… wcale tak nie było. Gówno jakie dźwigał niejednego z nas przygniotłoby do ziemi i nie pozwoliło więcej wstać, a on jednak za każdym razem podnosił się z kolan i parł naprzód. Każdy miał swoją historię, szkoda, że nie miał myślodsiewni,w której mógłby ukryć te bardziej drażliwe. To zdecydowanie ułatwiłoby mu naukę, nie musiałby się wtedy martwić tym czy zobaczy jego rodzinną kłótnię, albo jego próby poradzenia sobie z firmą zostawioną przez ojca, ale mimo wszystko czuł, że to bardziej go motywuje. Rani, ale i napędza, czyż nie tak działa wszechświat? Nie odpowiedział, w pierwszej chwili łapiąc oddech i starając się walczyć z obezwładniającą ochotą na to, aby opaść na plecy i dać się ponieść ciemności. Po dwóch atakach na umysł, czuł się trochę tak jakby wszedł do wanny po wyjątkowo męczącym treningu. Wyjście z niej było okrutnie trudne, a woda dodatkowo ciągnęła go na dno, ale mimo wszystko stał, nie przejmując się tym, że zaglądała mu w oczy. Nie chciał wiedzieć jak teraz wygląda. To chyba dobry moment na potłuczenie wszystkich luster… Huh, chociaż dzisiejszą noc chyba spędzi w dormitorium. Jakże mógłby w tym stanie się teleportować, zwłaszcza do Londynu? Pewnie okręciłby się na pięcie i klapnął od razu na tyłek, gdzieś w środku lasu deszczowego. Uśmiechnął się pod nosem, reagując rozbawieniem na swoją wyobraźnię i to chyba ostatecznie pomogło mu w tym, aby wreszcie się wyprostował, częstując się zaproponowaną czekoladą. Musiał zanotować w pamięci to, żeby następnym razem przynieść do jej gabinetu cały worek… - Tak jest… - mruknął tylko w odpowiedzi i spojrzał na nią z nieodgadnioną miną -Poproszę o listowną informację kiedy następne spotkanie. Jeśli jej nie otrzymam, przyjdę tutaj jutro o tej samej porze. Skierował się w stronę drzwi, ale zanim wyszedł rzucił przez ramię jeszcze jedno słowo: - Dziękuję.
[zt]
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Gdyby spróbował się na nią zamachnąć... Nie zdziwiłaby się. Stała czujność. Ta mantra, powtarzana niegdyś bez końca przez wybitnego aurora, wpajana była teraz wszystkim nowym członkom Brygady Uderzeniowej. Już wcześniej wierzyła w nią całym sercem. Bądź zawsze gotowa. ZAWSZE. Gdyby próbował się na nią zamachnąć... Szybki ruch. Szybszy, niż mrugnięcie oka. Miała dość energii, żeby stawić czoła uczniowi. Naprawdę. Oczywiście nie w bójce, nie była jakimś tam prymitywnym mugolem. Poza tym ze swoją posturą mogłaby co najwyżej sobie zrobić krzywdę. Ona użyłaby magii. Nie skrzywdziłaby go za bardzo, nie chciała tego robić, więc dobrze, że chłopak się powstrzymał. Dobrze, że w jego głowie kołatały się te trudne myśli. Oklumencji nie powinno się ćwiczyć w sposób łagodny, z taryfą ulgową - kiedy ktoś zaatakuje, to zaatakuje z impetem, nie będzie przebierał w środkach, nie będzie czekał, aż chłopak ukryje swoje najskrytsze myśli. On musi to zrozumieć. Pogodzić się z niepowodzeniami i nauczyć się panować nad swoją przeszłością. Ona też musiała pokonać swoje demony, kiedy jej nauczyciel wdzierał się do JEJ umysłu. Nie był zachwycony, kiedy natrafiał na niektóre szczegóły jej życia. W Durmstrangu nauczano Czarnej Magii... to była surowa i trudna szkoła. Raczej... mniej przyjazna od Hogwartu. Zupełnie inne nastawienie. Tam normalnym było to, że uczeń jest ukarany karą cielesną, normalnym było, że ktoś stracił jakieś ucho, palec, czy oko. Wszyscy wieczorem kładli się przeciwnikami, każdy był rywalem. Wyścig szczurów, walka o przetrwanie. To nie była zła szkoła, ale surowa, zupełnie inna, od Hogwartu, gdzie można było jeszcze przeżywać normalne dzieciństwo, normalne uniesienia, normalny wiek dojrzewania. Anastazja miała już ochotę wrócić do domu. Puścić sobie muzykę i zasnąć w wannie, wypełnionej gorącą wodą. Obok, po podłodze, leniwie przesuwał się wąż. Widziała to już oczyma wyobraźni. Skinęła tylko głową. - Jutro i tak Cię nie przyjmę. Musisz odpocząć. Czekaj na list. - Poczekała, aż wyjdzie i opadła na krzesło, oddychając głęboko. - Chodź maleńki... - szepnęła do węża, kładąc dłoń na blacie biurka, by wąż mógł po niej wpełznąć, na Silvarovą. - Czas na nas.
Gittan nie uważała, że Anastazja należy do tych głupszych. Ona po prostu chciała zrobić coś z tymi oparzeniami. Sama doskonale wiedziała, że nie robiła nic złego. To były niewinne żarciki, sprawdzenie samej siebie. Równie dobrze mogłaby oskarżyć ją za "ojcze nas", które wiele osób traktowało jako klątwę. Anastazja nie może jej zabronić nauki Starożytnych Run. Znalazła się w Hogwarcie przez stypendium, a nie przez chęć szerzenia zła i wyłapywania swoich zwolenników. Nie mogła nic zrobić w pojedynkę i Silvarova powinna o tym wiedzieć. Gittan nie chciała wchodzić na żadną wojenną scieżkę. Ona pragnęła wiedzy, a przede wszystkim tego, aby przestało piec ją całe ciało. Czy aż tak wiele wymagała? - Puść mnie, jakbyś nie widziała, jestem cała poparzona i to cholernie boli - warknęła, wyrywając się. Nawet jakby była niewyobrażalnie silna, mogłaby po prostu uwolnić się z uścisku. Przecież nie miała szans wziąć nogi za pas i uciec. Tak czy siak Silvarova by ją złapała. Nawet przeszła na "ty", bo to co się tu działo nie mieściło się w ogóle w granicach prawa czarodziejskiego. Gittan nie stanowiła żadnego zagrożenia na świata. Svensson parsknęła śmiechem. Uznała, że nie będzie rozmawiała z nią na ten temat, skoro tak czy siak musi iść do gabinetu. - Świetnie, słyszałam, że brytyjczycy słyną ze swojej oziębłości - żachnęła - Dzięki, sama pójdę, nie potrzebuję wsparcia - dodała po chwili, zerkając sugestywnie na różdżkę. Niech nie traktuje jej jak skończonego wroga, bo przecież co może zrobić jej szóstoklasistka? Droga się dłużyła. Gittan miała wrażenie jakby minęła wieczność. Szła w milczeniu, szukając kogoś na korytarzu, aby chociaż wsparł ją spojrzeniem. Nie bała się szlabanu tylko tego, że sprawa wyjdzie na jaw, a ona będzie musiała się tłumaczyć przed Ministerstwem Magii i to ze zwykłej pasji do nauki! Gdy dotarły do gabinetu, Gittan odetchnęła. Chociaż nie powinna. Tu Anastazja miała zdecydowanie większą władzę niż mogła sobie Svensson wyobrazić. Westchnęła. - Posłuchaj, traktowanie mnie jako zagrożenia dla świata czarodziejów jest jakimś absurdem. Błagam, nie przerywaj mi. Rozumiem, że na tym biurku znajdują sie karty historii ludzi, którzy zabiliby wszystkich mugoli, zaciągnęliby ich do ciężkiej pracy i Merlin wie jeden co jeszcze, ale to tylko Starożytne Runy. Słowa, tylko słowa, które są moją pasją, dziwactwem i w które wierzę. Nie stanowię żadnego zagrożenia i nie brałam żadnego udziału w pojedynku, bo z zaklęć jestem jeszcze gorsza niż z transmutacji - siliła się na spokojny, opanowany ton, ale to, że musiała się tłumaczyć przed pracownikiem Ministerstwa Magii wydawało się jej największą głupotą dzisiejszego dnia. Chciała jeszcze dodać, że jej "zaawansowany poziom" zaklęć doskonale widać poprzez ubranie i oparzenia.
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Tu nie chodziło wcale o dziewczynę. Silvarova nawet przez chwilę nie wierzyła w to, że obrzęd mógł jej się udać, ani na chwilę nie przyszło jej do głowy, że ona byłaby zdolna do tak podłych planów, jak podbój całego świata, czy sięgnięcie po potęgę porównywalną do tej, którą władał Czarny Pan. Przyjezdna nie była nawet w połowie tak zdolna, jak Grindelwald czy Riddle. Nie widziała w niej żadnego zagrożenia. Tu nie chodziło wcale o nią. - Nie jestem cholernym brytyjczykiem! - Warknęła i puściła jej ramię, popychając ją na krzesło. Przyjezdni mogli nie rozpoznawać jej wschodniego akcentu, miejscowi doskonale zdawali sobie sprawę, że język angielski nie jest jej językiem ojczystym. - Wcale nie uważam, żebyś stanowiła jakiekolwiek zagrożenie - prychnęła, obdarzając Svensson pogardliwym spojrzeniem i zakładając rękę na rękę. Oparła się tyłkiem o brzeg biurka i spojrzała na uczennicę. Wyglądała rzeczywiście żałośnie, ale nic jej nie będzie. Wytrzyma, a do obowiązku Silvarovej należało kontrolowanie sytuacji takich, jak ta, którą widziała. - Nie interesuje mnie, dlaczego to robiłaś i nie wnikam czy cokolwiek ci się udało, chociaż szczerze wątpię, żeby stało się cokolwiek. - Przerwała na chwilę. Zza biurka wypełzł Tytus - nie pytajcie, jak jej się udało zabrać tego pięciometrowego kolosa do Hogwartu. Chyba zwabił go głos jego Pani. Anastazja obejrzała się na węża i syknęła głośno, jak kot. Nie była wężousta, ale Tytus chyba zrozumiał aluzję i wrócił za biurko. - To, co zrobiłaś - nie będziemy takich rzeczy tolerować tutaj. JA nie będę ich tolerowała. I uwierz mi - dowiem się, gdybyś spróbowała odprawić podobne rytuały w tej szkole. Może ci się wydawać, że to niewinna zabawa, pragnienie zgłębiania wiedzy. Wiedz, że mam cię na oku. - Nie zdradziła jej, że tak naprawdę podejrzewała, że stoi za tym ktoś jeszcze. Ktoś, kto prowadził ją za rękę, kto pokazał jej odpowiednie księgi, naprowadził na tą wiedzę. Może się myliła. Oby. Oby to był tylko głupi młodzieńczy wybryk, ale lepiej zawczasu zadziałać. Machnęła różdżką w kierunku drzwi na zaplecze i te otworzyły się szeroko. - Accio Maść Lecznicza! - zawołała i z zaplecza przyleciała ampułka. - Proszę. To powinno pomóc. - Wskazała głową na jej oparzenia. - Jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć tu i teraz? - Spojrzała jej prosto w oczy. Teraz wydawała się być opanowana, niczym posąg. Nie liczyła na odpowiedź. Svenssen pewnie tylko podziękuje, weźmie maść i ucieknie z gabinetu.
Gittan przestała ją rozumieć. Skoro miała świadomość, że to nie są żadne czary, które zagrażały światu, to dlaczego ją tu trzymała? Aż śmiała się w duchu, co by się stało, gdyby dowiedziała się o jej przypadłości "rzucania klątw". Gittan chciała stać się najlepsza na świecie ze starożytnych run, zatrudnić się w szkole jako profesor i opowiadać o czarownicach z Salem, które swoją mocą przewyższały Riddle. To starożytne Runy były jej obsesją, a nie władanie światem. - Świetnie, czyli Durmstrang, tam się pewnie uczyłaś, skoro nie masz oporów włazić mi do umysłu i popychasz mnie jak szmacianą lalkę - burknęła pod nosem. Gittan na jej nieszczęście należała do zbyt bezpośrednich osób, które nie wiedzą, kiedy trzymać język za zębami. W Szwecji/Norwegii nie spotykało się żadnych słowiańskich korzeni. Oczywiście były jakieś przypadki, ale zazwyczaj te osoby mówiły rewelacyjnie po norwesku. Nie rozumiała pogardliwego spojrzenie. Przecież nie wiedziała, na czym skończyło się to wspomnienie. Pomijając fakt, że Gittan zemdlała i babcia musiała ją cucić. Chciała porozmawiać z kimś na ten temat, czy mogłaby nauczyć się magii żywiołów, korzystać z nich, ale tylko dla siebie, aby miała wewnętrzną siłę, która powtarzałaby jej: nic nie jest niemożliwe. - To dlaczego nagle wyleciałaś z tekstem, że jesteś z ministerstwa i mówiłaś o zagrożeniach? - rzekła totalnie zbita z tropu. Jedyne co jeszcze przyszło jej do głowy to wykorzystanie wiedzy przez kogoś innego. Gittan nie była tak naiwna, starożytne runy trzymała tylko dla siebie. Chociaż mogłaby trzepać niezłą kasę z korepetycji, uważała, że ta dziedzina nauki nie jest godna wszystkich. - Może on się jednak schować? - wskazała na węża. Jasne, Slytherin, musiało tu brakować jeszcze małego potwora, który hipnotyzował dziewczynę swoim językiem. Paskudztwo. Kiedy wrócił zza biurko, odetchnęła głośno z ulgą. Nie chciała nawet myśleć, że zaraz może pojawić się tuż przy jej nogach. Jak mogła mieć takiego zwierzaka?! - Nie musisz mieć mnie na oku, bo takich zaklęć nie rzuca się byle gdzie i byle gdzie się ich nie praktykuje, do tego potrzebne jest miejsce, a obydwie wiemy, że Hogwart ma swoją aurę i jak widać utajnionych nauczycieli, którzy tak naprawdę pracują dla Ministerstwa Magii. Widziałaś kawałek przeszłości, a nie teraźniejszości. - dodała spokojnym głosem. Czy to dobrze, że przestała się obawiać nauczycielki? Gittan doskonale wiedziała, że jakby podali jej veritaserum, to wyszłaby z tego cało. Nie rzuciła nigdy żadnej klątwy, nie miała mentora i nie chciała zawładnąć światem. Była jedynie dzieckiem, który zakochał się w niebezpiecznej dziedzinie nauki. Zdążyła przestudiować historię Hogwartu i tego, jak walczyli z Czarnym Panem. Zaklęcia ochronne przeszkadzały w rytuałach, aczkolwiek Zakazany Las był do tego doskonały! W Norwegii nie istniał Dział Ksiąg Zakazanych. Im miała większe osiągnięcia w szkole, tym bardziej nauczyciele pozwalali jej sięgać do swoich zbiorków. Gittan była głodna wiedzy, a oni to wykorzystywali. Widząc maść lecznicą, oczy jej rozjaśniały. - Na Merlina, masz serce, dziękuję - wyciągnęła dłonie po ampułkę i chciała tu i teraz ściągnąć ubrania, a następnie wysmarować się klejącą mazią. Kiwnęła głową. Oczywiście, że było coś, co chciała powiedzieć. Ona miałaby milczeć i uciec? Chciała jakoś załagodzić konflikt, przejechała po spierzchniętych ustach dłonią, zastanawiając się, czy to będzie na miejscu. Trudno. - Oczywiście, jakbyś przyjmowała kogoś do zagłębienia transmutacji albo szukała asystenta... Cóż, to była bardzo przyjemna lekcja transmutacji. Głównie dlatego, że nie wysłałaś nas na zadupie i nie kazałaś przeżyć tam jedynie dzięki transmutacji przez trzy dni. Tak robili w Norwegii, z resztą, na pewno o tym wiesz - wzruszyła ramionami i od razu tego pożałowała. Ból rozniósł się po całym ciele, skupiając się głównie na żebrach. - Mogę już iść? - spytała, nagle przypominając sobie, że powinna być grzeczniejsza w stosunku do Anastazji. Może w zasadzie nie była wredną suką, która zabroniła na początku zając się oparzeniami?
Anastazja Silvarova
Wiek : 36
Czystość Krwi : 90%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, opiekun Slytherin'u
Czuła się niezadowolona. Svensson chyba nie została nauczona dobrych manier... Co z tego, że Silvarova była jeszcze młoda? Była profesorem i pracownicą Ministerstwa. Ileż lat by nie miała ta smarkula, powinna była okazać jej choć odrobinę szacunku. Nie oczekiwała skruchy, na razie Silvarova postanowiła po prostu mieć na nią oko. Przynajmniej wiedziała, kogo wziąć na cel, jeśli komuś stanie się coś złego i będzie miało to związek ze starożytną magią runiczną. - PANI PROFESOR - rzuciła ozięble. - Nie jestem twoją koleżanką, Panno Svensson i nie przypominam sobie, żebyśmy przeszły sobie na TY. Minus dziesięć punktów dla Ravenclaw. - Rzuciła jej chłodne spojrzenie, spoglądając na godło jej domu, naszyte na szacie. Nie prosiła się o posadę opiekunki Slytherinu, dyrektor uznał, że się nadaje, a ona nie odmówiła. Nigdy nie faworyzowała żadnego domu i chociaż zaczynała czuć pewien rodzaj sympatii do ślizgonów, to nie utożsamiała się z nimi w żaden sposób. Przynajmniej na razie... Nie podobał jej się Tytus? Może powinna go na nią poszczuć? Może wtedy przypomniałaby sobie, czym są dobre maniery, bo najwyraźniej nie nauczono jej ich ani w domu, ani w poprzedniej szkole. Nie miała serca, nie współczuła dziewczynie, to tylko należało do jej obowiązków. Teraz powinna odprowadzić ją do Skrzydła Szpitalnego. - Ciesz się, że nie wnikam w to, co robiłaś tam w skrytce na składniki. Teraz możesz zmykać do Skrzydła Szpitalnego. Już, już! Sio! - Westchnęła, kręcąc głową i wyprowadzając zbuntowaną krukonkę za drzwi. Jeszcze przez próg spojrzała na nią i pomyślała chwilę. - Nie potrzebuję na razie żadnej pomocy. - Chciała raczej wyciągnąć z niej coś na temat sytuacji, którą ujrzała w jej wspomnieniach. Jakiegoś bardziej realistycznego usprawiedliwienia, tymczasem otrzymała propozycję pomocy. - Ale jeśli czujesz się na siłach, to może jeszcze się skontaktuję listownie, Panno Svensson. Do widzenia. - Uśmiechnęła się do niej. Powinna sprawdzić później, czy na pewno zawędrowała do szkolnej pielęgniarki, ale stwierdziła, że sobie odpuści - po co robić dodatkowe kłopoty? Skoro krukonka jeszcze tam się nie znajdowała, to nawet z jej błogosławieństwem, z całą pewnością tam nie trafi.