Piękne mieszkanko numer 18 dla równie pięknych osiemnastek i świeżo upieczonych studentek z Kanady! Całe szczęście, że porządek utrzymują odpowiednie zaklęcia, bowiem ze względu na to, że w każdym możliwym zakamarku poupychane są przeróżne drobiazgi oraz książki, a ściany poobwieszane są szalonymi ruchomymi zdjęciami dziewczyn i ich najbliższych znajomych, niezłą robotę miałby ktoś, kto chciałby dokładnie wysprzątać owe mieszkanie! Dodatkowym lokatorem jest kot Marceliny, Taylor, który przechadza się dumnie po wszystkich pomieszczeniach.
Salon
Dość przestronny salon, utrzymany w jasnej kolorystyce i ładnie doświetlony, jest idealnym miejscem zarówno do odpoczywania po męczącym dniu, uczenia się, jak i imprezowania! Jest również przejściem na wyższe piętro, bowiem mieszkanie Kanadyjek jest dwupoziomowe i na piętrze znajdują się sypialnie dziewczyn oraz łazienka.
Kuchnia
Nie za duża, funkcjonalna kuchnia z jedną ścianą pełniącą rolę tablicy do zapisywania zarówno ważnych rzeczy, jak terminów do zapamiętania czy listy zakupów, zostawiania wiadomości, jak i rysowania różnych rzeczy przyjemnych dla oka i wywołujących uśmiech na twarzy. Z tego pomieszczenia prawie rozprzestrzenia się zapach świeżutkiej kawy, trochę rzadziej jedzonka, bo dziewczyny częściej jedzą w Hogu i mało czasu poświęcają na kucharzenie.
Pokój Marceline
Sypialnia Marceline, podobnie jak reszta mieszkania, utrzymana jest w jasnej kolorystyce i zapełniona najróżniejszymi drobiazgami, zdjęciami, biżuterią czy rzeczami przywiezionymi z Toronto. W tym pokoju unosi się zapach wanilii, a zaczarowane kwiatki znajdujące się na parapecie nigdy nie więdną.
Pokój Madison
Chyba jedyne pomieszczenie w mieszkaniu numer 18 o zdecydowanie ciemniejszej kolorystyce to pokój Madison. Wygląda jak szalona tajna kryjówka, cała poobwieszana barwnymi materiałami, które magicznie zmieniają wzory i falują. W sypialni pełno jest zaczarowanych światełek, które wieczorami latają pod sufitem niczym świetliki i delikatnie wszystko oświetlają oraz ozdób takich jak poruszające się papierowe ptaki czy porozwieszanie zdjęcia.
Łazienka
Na piętrze pomiędzy sypialniami dziewczyn znajduje się łazienka idealna do relaksowania się w cieplutkiej wodzie. W środku pomieszczenia zawsze unosi się charakterystyczny zapach, jaki ma ocean zimą, a wszystkie ręczniki, szlafroki czy pranie znajdują się pod opieką odpowiednich czarów.
Taras
Widok tarasu z zewnątrz jest doprawdy imponujący z powodu ogromnej ilości kwitnących przez cały rok kwiatów, jednak warto wspomnieć, że jest to również świetne miejsce na zaczerpnięcie powietrza czy małe tête-à-tête w czasie, gdy wewnątrz mieszkania trwa w najlepsze impreza i jest pełno gości.
Co za emocje! Prawdę mówiąc, Percy się bał, że jego wpadka na boisku i fakt, że nie czuł się za dobrze jako ścigający, mogą trochę pokrzyżować plany wygrania tego meczu przez Kanadyjczyków. Presja, presja, presja. Nie dość, że nowa pozycja, to jeszcze fakt, że został kapitanem- nikt się go nie pytał, czy czuje się gotowy na sprawowanie tej funkcji. Wszystko stało się jakoś szybko, tak szybko, że Percival nie zdąży wyrzucić z siebie zaskoczonego "a-ale serio? ja? kapitanem?". Merlinie, jeszcze dwa miesiące temu był rezerwowym pałkarzem, dobrym, ale rezerwowym, którego tajną bronią, poza techniką, której trudno mu odmówić, było rozpraszanie zawodniczek przeciwnych drużyn, a teraz nagle ścigający i kapitan...? Na boisku świetnie się dogadywał z innymi pałkarzami- z Madison, Riverem i Filipem, ale nagle zaczęto od niego oczekiwać, że stworzy zgrane trio razem z Cezarem, którego szczerze nie znosił i to z wzajemnością, i Kayle, z którą nie wiem, jaką ma relację, bo jakoś tego nie ustaliłyśmy, z którą nigdy w życiu nie musiał grać jako partnerką. Litości! A ten głupi Cezaire nie potrafił normalnie podać kafla i pozwolił, żeby przejęła go jakaś dziewuszka z Australii! Dzięki Merlinowi- mieli Marceline, dzielną Marceline, która złapała znicza i nie pozwoliła tym niegodziwym Australijczykom odebrać im zwycięstwa. Dziewczyna była bohaterką dnia i Percy nie omieszkał tego oznajmić światu, razem z innymi chłopakami znosząc ją tryumfalnie z boiska. A teraz w mieszkanku bohaterki dnia i jej przyjaciółki, czyli Madison, miała się odbyć szalona impreza, bo w końcu takie zwycięstwo należało oblać, prawda? Percy szybko teleportował się do Londynu, zabrał ze swojego mieszkania cały alkohol, jeśli nie liczyć kilku butelek białego wina, i przyniósł to wszystko do mieszkania dziewczyn w Hogsmeade. Jak szaleć, to szaleć!
Filip, choć siedział na ławce rezerwowych przeżywał ten mecz tak samo, jak jego koledzy z drużyny. A może i bardziej! Gryzł paznokcie i tupał nogami, gdy tylko któryś z Australijczyków zbliżał się do ich bramki. Był na siebie wściekły, że wtedy, w Japonii dał się ponieść emocjom o oberwał szlabanem, bo Rivera nie było i miał szansę wyjść na boisko! Niestety! Musiał ładnie przeczekać mecz i wyjść mógłby pewnie dopiero, gdy wszystkim rezerwowym nagle COŚ by się stało. Ale Filip nie życzył tego żadnemu ziomkowi z Kanady. Zresztą! Wygrali! Marceline była najlepsza! Joven też był super szukającym, ale to dziewczyna złapała znicz i wygrali. To było najważniejsze! Tradycyjnie wszyscy z Kanady zaczęli się ściskać i takie tam, a Filip się do nich przyłączył. Potem ktoś chyba rzucił hasło o imprezie w Hogsmead. Impreza nie podlegała szlabanowi! A więc naszego Stone'a nie mogło zabraknąć. Pachnący i czysty wyszedł z Zamku, po drodze trochę się gubiąc w tych wszystkich uliczkach i takie tam. Zobaczył plecy Percivala i pognał za chłopakiem, znajdując się w mieszkaniu dziewczyn kilka minut po nim. Był jednym z pierwszych. Jak zawsze. Pff. -Mar! Złotko! Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza?- wykrzyknął od progu, zamiast zwykłego powitania. Uściskał mocno dziewczynę, a potem i Mads (też była dziewczyną!), a z Percivalem przybił sobie piąteczkę. -Rany, Percival. Ile procentów- wywrócił oczyma, ściągając cienką kurtkę i wieszając ja gdzieś tam. -Ale ja z tobą więcej nie piję- zadeklarował, choć na pewno się napije. Bo wiadomo. -Rety, ale skopaliście tyłki tym z Australii. I w ogóle, to macie ładne mieszkanko. Może z resztą chłopaków wprowadzimy się obok, co wy na to?- wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmieszku.
- Marceline, jesteś absolutną bohaterką dnia- powiedział radośnie Percival, który może jednak zauważył jakoś Fifiego i wszedł razem z nim do mieszkania dziewczyn, zawsze to jakoś raźniej przyjść we dwie osoby, chociaż sama nie wiem dlaczego, po czym ucałował ją serdecznie w oba policzki i zamknął w swoim niedźwiedzim uścisku. Chwilę potem ofiarą jego wylewności padła także Mads, zaś przy Filipie jakoś się pohamował i przybił mu wspomnianą piątkę. Aż dziwne, że nie świecił, bo był tak szczęśliwy, że nie wiedział, co ze sobą zrobić. - No nie przesadzaj, na całą drużynę nie będzie za dużo, zapewniam cię- Percy uśmiechnął się promiennie do Filipa, zrzucając z siebie swoją kurtkę a la lotnik bitwy o Anglię, którą dostał od którejś ze swoich sióstr (najlepsze że nie pamiętał, od której, ale mniejsza!) i wieszając grzecznie w przedpokoju. Gdy Stone stwierdził, że z nim nie pije, Follett zrobił obrażoną minę i splótł ramiona na piersi.- Stone, bez takich. Gdyby nie te skręty od bliźniaków, wszystko byłoby dobrze. A poza tym... z własnym kapitanem się nie napijesz?- uniósł pytająco brwi, a z jego miny wynikało, że odmowa zostanie uznana za śmiertelną obrazę i że Fifi nie powinien tak straszliwie ryzykować, jeśli nie ma NAPRAWDĘ dobrego powodu. Hehe, teraz Percyś będzie trochę szpanował tym kapitanem, ale nie za bardzo, bo w dzisiejszym meczu raczej się nie wykazał, więc nie ma co zadzierać nosa... niestety.
Na Merlina, co to były za emocje. Marceline już od długiego czasu nie czuła się tak wspaniale jak dzisiaj, naprawdę. Ostatnie miesiące począwszy od ataku wilkołaków na balu były... dziwne. Tak, to dobre słowo, bo na chwilę obecną nie mogę znaleźć lepszego. Na pewno wiele rzeczy dawało jej do zastanowienia. Pomyślała, że Joven byłby z niej teraz dumny! Musi mu to koniecznie napisać! I to dzisiaj wieczorem. Chyba że to całe imprezowanie tak wszystkich pochłonie, że zrobi to jutro. Nie ważne. Nawet nie wiedziała, kiedy w tym całym szale ktoś rzucił tekst o zorganizowaniu melanżu w ich pięknym, jeszcze pachnącym nowością mieszkanku. Jakąś parapetówkę i tak miały organizować, ale jeśli nadarzyła się okazja już dzisiejszego wieczoru, to czemu nie? Nie minęło długo, kiedy z Mads czekały już na pierwszych gości. I nie powiem, bo były świetnie przygotowane! Alkohol, na szybko kupiony w monopolowym za rogiem (xD) stał równo ustawiony w rządku na stole w kuchni, a gdzieniegdzie były też jakieś słodycze, chipsy i inne tego typu rzeczy, które z reguły są na każdej imprezie. Mar z każdej strony była obsypywana gratulacjami i słowami uznania, ale chyba jeszcze nie do końca dotarło do niej, że tak, zrobiła to i głównie dzięki niej udało im się wygrać mecz. To było coś! Kiedy na te kilkanaście minut przed przyjściem gości były z Mads same, rzuciła się na kanapę z uśmiechem na ustach. - Ej, udało mi się. Zajebiście. - powiedziała niby sama do siebie, niby do przyjaciółki i spojrzawszy na zegar zorientowała się, że przecież musi jeszcze się wykąpać, ogarnąć i wybrać jakieś ciuchy, co w efekcie zajęło jej kolejnych dwadzieścia minut. W momencie, w którym była już gotowa na szczęście jeszcze nikt nie zdążył przyjść, co jednak stało się chwilę potem. Jako pierwsi do mieszkania wbili Filip i Peter, którzy podobnie jak wcześniej reszta zasypali ją gratulacjami. - Dzięki dzięki, totalny odjazd z tym dzisiaj, strasznie się cieszę, że wygraliśmy. - podeszła po butelkę whisky i otworzyła ją, nalewając kolegom pełne szklanki. - Nie odmówicie, prawda? - zapytała z uśmiechem, podając jedną na początku Stone'owi, a potem Percy'emu. Sama wolała się wstrzymać. Na razie. Jak już wszyscy wiedzą, to z tej naszej Marcelinki nie był zbyt imprezowy typ człowieka. - Maaaads, na Ciebie też tu czeka. W końcu jest co świętować. - zawołała Richelieu, która krzątała się gdzieś jeszcze po innych pokojach. Ciekawe w ogóle, czy wbije ktoś jeszcze! Pewnie biźniaki, Kayle, Estelle, Peter i cała reszta. Byłoby miło! Chociaż nawet gdyby pozostali w takim gronie mogliby się dobrze bawić, prawda? - Z resztą chłopaków? Już widzę, cała kamienica we władaniu Kanady. To byłoby co najmniej interesujące! - zaśmiała się na słowa Filipa, wyobrażając sobie, co mogłoby się tutaj dziać. Ale co do "fajności" mieszkanka dwóch kanadyjskich zawodniczek to miał całkowitą rację, bo naprawdę było PRZECUDOWNE. I ostatnimi czasy, to gdyby mogła, siedziałaby tu całe dnie, tak się jej podobało!
Szalony dzień, doprawdy. Chociaż właściwie to szalone było ostatnie kilka miesięcy. Ten mecz dobrze im zrobił, w końcu ruszyli do przodu, starając się zostawić za sobą nieprzyjemne wydarzenia. Zwycięstwo, ach słodkie zwycięstwo, smakuje najlepiej na świecie, dając jednocześnie efekty podobne do stanu lekkiego upojenia lub haju. Adrenalina huczała w żyłach, usta Madison rozciągały się w szerokim, lekko nieprzytomnym uśmiechu, a gdy szła, miała wrażenie, że wszystko delikatnie się zamazuje. Też przemknęła jej przez głowę myśl, że powinny napisać do Hamilton i się pochwalić pierwszą, ale na pewno nie ostatnią wygraną, jednak owa myśl szybko została wyparta przez inne, bardziej naglące. Przecież zaraz do ich mieszkania zwalą się ludzie! Dziewczyny włączyły tryb jakiegoś nieludzkiego przyspieszenia i w niesamowitym tempie przygotowały wszystko. A do tego oczywiście przydał się niezastąpiony sklep za rogiem otwarty 24/7 hehe, dobrze, że Madison zapisała tę ważną informację na ich superanckiej tablicy, bowiem tego wieczoru na pewno komuś wpadnie do głowy pomysł wycieczki po zapasy! - Byłaś świetna, bez kitu, chyba nie pamiętam kiedy ostatni raz graliśmy tak krótki mecz! – pochwaliła Marcelinkę, kiedy ta zasiadła na kanapie. Chwilę później obie pędziły już na górę na złamanie karku, żeby przygotować się, bo duch drużyny duchem drużyny, ale nie powinny występować na melanżu w swoich meczowych ciuszkach! - Już już, lecę do Was pędzikiem! Ja nigdy nie odmawiam, ale to już wszyscy wiecie hehehe. – zawołała Madison, słysząc jak Marc ją woła do picia i w ogóle do przywitania się z gośćmi, tak więc dziewczyna przestała przestawiać wazon z kwiatami w bezpieczne miejsce, z którego raczej nie dało rady by go stłuc i pobiegła do kuchni, gdzie wyściskała wszystkich. - Panie kapitanie, nasz mecz debiutancki dzięki naszej gwieździe wieczoru był udany, gratuluję tak świetnej drużyny hehehe. – nie ma co, humorek miała wybitny! – Szlabanowy rezerwowy, widziałeś jak wymiatałam Australijczyków tłuczkiem? Niby takie ze mnie chuchro i sama na boisku byłam, a dwójkę z nich trafiłam bardzo ładnie, a ich pałkarzy było dwóch i trafili tylko Cezara! – pochwaliła się wyjątkowo nieskromnie, ale co tam, była z siebie dumna, tym bardziej że na długo przed meczem stresowała się bardzo wizją grania solo, bez drugiego pałkarza. - Hehs z jaką resztą chłopaków? Macie na myśli tych, którzy siedzą w Kanadzie i nie wiadomo kiedy wrócą? – zapytała w pierwszym odruchu marszcząc brwi. To było coś, czego nie mogła zrozumieć ani przetrawić. Jak można zostać w Kanadzie, nie wyjaśnić nic i nie potrafić określić, kiedy i czy w ogóle się wraca. Momentalnie jednak ogarnęła się, przywołując na twarz poprzedni, wesolutki uśmiech, jednocześnie stwierdzając, że trzeba się szybciutko napić, żeby o tym nieprzyjemnym fakcie zapomnieć. - Rozkręcamy melanż, mordeczki! Za naszą kochaną Marcelinkę, do dna! – zarządziła Richelieu, unosząc swoją szklankę do góry i wymuszając toast. – I w ogóle liczę na to, że bliźniaki ruszą głową i przyniosą swoje pro elo skręty, przyda nam się naprrrrrawdę dobra zabawa i niech nikt nie zaprzecza! Jasne, że przyjdą inni. Ale dlaczego mieliby na nich czekać? Dziś miało się polać dużo dużo alkoholu, nie mieli czasu do stracenia! Miejmy nadzieję, że ich przecudowne mieszkanko przeżyje owy melanż i nie podzieli losu mieszkania Melody, które nie nadawało się do niczego po parapetówce. - Hmm a tak w ogóle to wpadnie do nas Jezus pobłogosławić ten melanż, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, nie? Wiem, że Krab, ale spoko ziomek z niego jest, zobaczycie sami. – poinformowała zebranych, nie będąc świadoma faktu, że Fifi i Joshua są w związku. Jasne, wiedziała o ich upojnej nocy, ale o niczym więcej!
-Ja nic nie przyniosłem, dzieciaczki. Wiedziałem, że na was mogę liczyć- wyszczerzył zęby i jednym ruchem porwał butelkę czegoś tam. Na pewno nie był to ten mugolski daniels, który pił Gabriel co się gździ z czternastolatką. Takich akcji tu nie chcemy. Przyjrzał się zawartości, ale potem pojawiła się Mar już z pełnymi szklankami, a że to raczej brzydko pić tak z dwóch na raz to Stone odstawił butelkę na podłogę, mając nadzieję, że nikt jej nie zbije. Tyle dobra nie może się zmarnować! -Ej no, nie bądź taka skromna! Złapałaś znicz, bejbs!- uniósł do góry szklaneczkę, wymachując nią, bo tak było fajnie. W ogóle, to czasem mam wrażenie, że Filip ciągle jest na haju. Bo ileż można cieszyć ryja? -Bałbym się dzielić mieszkanie z bliźniakami. Zresztą, oni musieliby mieć osobne, z tym swoim całym harem. Ja mogę wynająć z Percivalem i Peterem- dźgnął kapitana w bok, akurat, gdy w przedpokoju pojawiła się Madison. Nieźle, co? Jeszcze nie weszli dobrze do mieszkania, a już pili! Przy Mads wolał nie wypowiadać imienia Rivera, bo nie wiedział, jakby dziewczyna zareagowała. Mógłby się zrobić kwas, a tego nie chcemy. Zwłaszcza dzisiejszego wieczoru. Bardzo nieładnie ze strony Rivera, że tak bez słowa wrócił do Kanady. Bo chyba tam jest, prawda? No i Joven. Rety, co z tymi braćmi? Dobrze, że Cameron i Cezar nie odwalają takich numerów. Muszą im to wyjaśnić, jak wrócą, nie ma innego wyjścia. -No to za Mar- pokiwał głową i stuknęli się wszyscy szklaneczkami, po czym Filip pociągnął spory łyk i zsunął z nóg buty, coby nie brudzić dziewczynom podłogi. Taki był dżentelmen. W skarpetkach zaczął się ślizgać w stronę salonu, ciesząc się, że idzie z przodu, bo gdy tylko koleżanka Mads wspomniała o Jezusie uśmiechnął się głupkowato, a potem poczerwieniał i na koniec znów się uśmiechnął. -Serio? Nie wiedziałem, że jesteście tak blisko- palnął głupio. Kto tu jest blisko z Jezusem, co? No, na pewno nie Filip! Hłe hłe. -Ale spoko. Niech wpada. Może skombinuje coś dobrego, bo sorry, dziewczęta, ale mogłyście się postarać o jakiś lepszy trunek- zaczął wybrzydzać, oczywiście tylko w żartach. -A tak w ogóle to on chyba ma urodziny. W sensie Joshua. Tak mi mówił. Jak się spotkaliśmy niedawno- wzruszył ramionami, jakby to było nic takiego, coby sobie nie myśleli. Ale nieźle by było, jakby nagle wyskoczył z tekstem "Jezus i ja jesteśmy razem".
Jak smakuje przegrana? Czy jej metaliczny posmak pozostaje na długo w ustach? Joshua bardzo się tym przejął. W końcu chodziło tylko o rozgrywki. Anglia nie miała polegać na dramatach z chłopakiem, przyjaciółmi. Puchar, liczył się tylko Puchar. Teraz musiał zadbać o jakieś zabezpieczenie. A może wrócić do Australii? Nie miałby chyba do kogo. Nie mógł siedzieć cały czas na głowie cioci Annie. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić a już tym bardziej ze swoją przyszłością. Przecież był doskonałym szukającym! Może powinien zahipnotyzować dyrektora Hogwartu, aby przyjął go do szkoły i grałby właśnie tutaj? A może dostałby się do londyńskiej drużyny, traktując tym samym uczelnie jak hotel? Brzmiało to pięknie! Wtedy mniej więcej dostał odpowiedź od Madison. Czas przestać marzyć. Zeskoczył z parapetu, a następnie poszedł do walizki. Dla swojej drogiej przyjaciółki chwycił australijskie wino, które jakimś cudem mu zostało. Dlaczego go w zasadzie nie wypił? To dopiero zagadka! Zakładając czerwony sweter na siebie, opuścił dormitorium Slytherinu. Dojście do wyjścia nie zajęło mu wcale długo. Gorzej było ze znalezieniem domu Madison. Był tu przecież tyle razy, a wciąż nie mógł zapamiętać numeru! Gdy dobił się w końcu pod osiemnastkę, miał ochotę piszczeć z radości. Tylko tu słyszał głosy imprezy, więc szarpnął za klamkę. W końcu kto by usłyszał pukanie, gdy jest taki hałas? Gdy zauważył Madison, pobiegł do niej. Następnie przytulił ją, nieco unosząc do góry. - Ach, krwiożercza bestio! – miło ją przywitał prawda? Pokazał jej butelkę wina, uśmiechając się figlarnie – Dla Ciebie Mads, jeszcze się ostało
Mecz był naprawdę fajny! A musicie wiedzieć, że w słowniku Add określenie "fajny" oznacza przednią zabawę. Były momenty, w których naprawdę drżała o życie jednego z bliźniaków, na którego zawodnicy przeciwnej drużyny się uwzięli. Ale potem obaj jej bliźniacy dali czadu i nikomu nie stało się nic poważnego! Patrzcie, jak o nich pieszczotliwie mówiła. Moi. Prawie, jak mamusia. Albo jak żoncia. Tylko którego? Oto jest pytanie. Po wygranym meczu Kanady Add miała zamiar wrócić do dormitorium i trochę posiedzieć nad książkami (tylko trochę, bo to początek roku), ale usłyszała, że dziewczyny obok piszczą coś o jakieś imprezie. Cóż... Adelaide i tak wolała się pouczyć! Nie wypadało jednak odmówić, gdy Cezar dogonił ją w drodze do Zamku i zapytał, czy się z nim nie wybierze. Z nim i z Cameronem, choć tego drugiego nie widziała w pobliżu, niestety. Zgodziła się jednak chętnie, uznając, ze to bardzo miłe ze strony braciszka jej przyszłego męża i że może w ten sposób chłopcy chcą ją jakoś przeprosić za to, co działo się w Japonii! W każdym razie- było to miłe i Add zamiast się uczyć, postanowiła przymierzać sukienki, choć i tak w ostateczności postanowiła na spodnie i biały sweterasek, troszkę wyciągnięty, idealny na imprezy wszelkiego typu, bo nie było go szkoda wybrudzić ani podrzeć. Z Cezarem spotkała się przed Zamkiem i we dwójkę udali się do Hogsmead. Po drodze Perry zapytała, gdzie jest ten "jego kochany braciszek, Cameron", bo nie ukrywajmy- troszkę jej było głupio, tak z samym Cezarem! Jeszcze ją wezmą za puszczalską, że tu zaręczona z jednym, a kręci z drugim. Tak, panienka Perry miała jeszcze skrupuły i przejmowała się, co inni na to. -Chyba nie wypada tak z pustymi rękami, prawda? Poza tym, strasznie mi głupio. Nie znam waszych znajomych. Będziesz musiał mnie niańczyć!- zawołała i w przypływie tych nagłych uczuć złapała go nawet za ramię, gdy stali przed drzwiami mieszkania nr 18 w kamienicy.
Tak, mecz był bardzo fajny, szczególnie w momencie, w którym Cesaire wykonujący swój super rzut do pętli oberwał tłuczkiem prosto w głowę i zobaczył wszystkie gwiazdy! Doprawdy, Add powinna się bardzo przejąć jego losem i pobiec do niego zaraz po meczu i sprawdzić, czy z jego głową wszystko okej. W końcu w Japonii tak zrobiła, kiedy Cameron-Cezar oberwał dzbankiem, nie? Ale to urocze, że Perry uważała ich za „swoich” bliźniaków. Dobrze tylko, że nikt o tym nie wiedział, bowiem z tych milionów szalonych romansów Cezara nic by nie wyszło! Całe szczęście, że wygrali. Marcelinie należały się ogromniaste brawa! Kanadyjczyk po meczu poszedł się wykąpać i wskoczyć w ubranka mniej formalne niż strój reprezentacji Riverside, po czym spotkał się z Adelaide, żeby razem się udać do mieszkanka Marceline i Madison. Uśmiechnął się jeszcze ujmująco do dziewczyny, odpalając papierosa. Ach niedobry nałóg, jedyna skaza pana idealnego hehehe. Niestety jego szanowny bliźniak nie raczył jeszcze do nich dołączyć, ale miejmy nadzieję, że jeszcze się pojawi na świętowaniu! - Pewnie przyjdzie trochę później. Wiesz, spóźnienia są w modzie. – odpowiedział na pytanie dziewczyny o narzeczonego, wzruszając lekko ramionami i wydmuchując kłąb papierosowego dymu. Cezar jak to Cezar, nie był zbyt rozmowny i w sumie śmieszył go ten cały układ, w którym to on skończył jako eskorta przyszłej domniemanej partnerki Camerona, więc dreptali sobie w milczeniu, od czasu do czasu wymieniając kilka słów. - Nic nie wiesz, Adelaide Perry! Ja nigdy nie idę z pustymi rękami! – oświadczył niemalże dramatycznym głosem, ale oczywiście nie wyjaśnił co i jak, przecież zobaczy zaraz! – To poznasz, co za problem? Nie przejmuj się, będzie dobrze. A potem przyjdzie Twój słodki narzeczony i będzie już tylko lepiej! – on jak zwykle nie widział żadnego, jego ziomy były super i dziewczyna na pewno będzie się dobrze bawić! A jak nie z Kanadyjczykami, to w środku z pewnością będzie dużo ludzi z Hoga, zresztą o tym świadczyły melanżowe odgłosy na klatce schodowej w kamienicy. Gdy weszli do środka, w pierwszej chwili miał problemy z tym, by dojrzeć swoich znajomych w tłumie, jednak gdy w końcu mu się udało, chwycił Add za rękę, żeby mu się nie zgubiła wśród obcych i ruszył w kierunku Reemów. - Marc, akcja doprawdy mistrzowska, gratuluję, teraz nam wszyscy zazdroszczą tak utalentowanej i pięknej ścigającej! Ładnie się urządziłyście. – rzucił na przywitanie, ściskając dziewczynę i całując ją na przywitanie w oba policzki. Następnie wyjął ze swojej sprytnie zaczarowanej kieszeni dwie butelki szampana, przecież musieli świętować! Przywitał się ładnie z całą resztą, podał łapkę Jezusowi, Filipowi i nawet Percy’emu, bo pomimo tego, że uważał, że ich nowy kapitan jest źle wybrany i w ogóle zmiana z pałkarza na ścigającego na krótko przed meczem była złym pomysłem, to jednak wygrali i nie powinni sobie psuć humorów głupimi spinami, na koniec jeszcze ucałował policzki Madison, a wtedy przez głowę przebiegła mu myśl, że trochę śmiesznie, że ściąga do mieszkania Kanadyjki dziewczynę, która poniekąd była przyczyną rozstania Richelieu z jego bratem. – Add, to Marceline i Madison, organizatorki, a dalej Filip i Percy, nowy kapitan naszej drużyny. I Joshua, zbłąkany Ognisty Krab z Red Rock! Wszyscy, to Adelaide… narzeczona Camerona. – przedstawił wszystkich, wskazując po kolei wymieniane osoby. A na sam koniec chwycił w kuchni jakiś cynowy zamykany dzbanuszek, który pełnił chyba rolę wazonu, sięgnął ponownie do swojej przepastnej kieszeni i wyciągnął z niej cuda niewidy! – Widzisz, mówiłem, że nie przychodzę z pustymi rękami. – powiedział do Add ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem na ustach, pokazując jej, jak chowa w dzbanuszku cały pęk skrętów, których moc poznały już chyba wszystkie Reemy! – Częstujcie się, dziś jest nasza noc, trzeba świętować! – oznajmił kanadyjskim ziomeczkom, podsuwając wszystkim po kolei owe dobrodziejstwa, a kiedy już chętni się poczęstowali, zamknął przykrywkę i postawił dzbanek na półce, uprzednio wyciągając jednego skręta dla siebie, cwaniak, nikt niepożądany nie znajdzie tych skarbów!
Na wzmiankę o wspólnym mieszkaniu z Filipem i Peterem, Percy roześmiał się swobodnie, ale nie skomentował. Miał własne mieszkanie w Londynie, zresztą szczerze wątpił, by wytrzymali pod jednym dachem dłużej niż kilka tygodni. Dla dobra drużyny coś takiego nie powinno się nigdy wydarzyć, bo mimo że obu naprawdę lubił, to nic tak nie sprzyja konfliktom jak wspólne mieszkanie. Klepnął Stone'a po plecach i wzniósł toast za bohaterkę dnia. Fajnie, fajnie, napływa coraz więcej ludzi! Madison zaprosiła jednego z Krabów? W porządku, przecież i tak nie będą rozmawiać o swojej genialnej taktyce, która nie istniała, prawda? Chwila, czy to nie był ten gość, który przeszkodził jemu i Filipowi w ich popijawie, wtedy, w Japonii? Percival zmarszczył brwi. No cóż, pewności nie było, w końcu byli obaj na niezłym haju. Upił spory łyk Ognistej i odetchnął, czując przyjemne ciepło rozpływające się po całym ciele. Nawet sobie nie zdawał sprawy, jak bardzo był zestresowany tym pierwszym meczem, w którym grał rolę kapitana. Merlinie! Dopiero teraz stres zaczynał mu odpuszczać, a Percival czuł się królem życia. Był niesamowicie dumny z Marceline, która przecież normalnie, podobnie jak on, była rezerwową, a jednak błyskawicznie złapała znicza, nie dając Krabom najmniejszych szans na wygraną. Złota dziewczyna, naprawdę. Wpadł nawet Cezar z jakąś sympatycznie wyglądającą dziewczyną, którą przedstawił jako narzeczoną Camerona, i przywitał się jak człowiek. Tu Percy szczerze się zdziwił, bo nie słyszał o żadnych planach matrymonialnych swojego kumpla, ale prawdę mówiąc nigdy nie fascynowały go plotki, a ostatnimi czasy był zbyt zaabsorbowany osobą panny Champion, żeby zwrócić uwagę na związki, romanse i flirty w swojej drużynie. Niech każdy robi, co chce! Za skręta podziękował, wciąż mając w pamięci tamten koszmary poranek, kiedy nawet czułości Zoe nie były w stanie skłonić go, by wygrzebał się z kołdry, przestał jęczeć i powtarzać, że chce umrzeć. Prawdę mówiąc, jako kapitan, powinien zasugerować swoim zawodnikom zdrowszy tryb życia, ALE BEZ PRZESADY. Jak świętować, to świętować, prawda? Jedyne, co psuło mu nastrój, to nieobecność Stelli. Po Japonii nie wróciła jeszcze do Hogwartu, nie odpowiadała na jego listy, a Percival czuł, że w jego żołądku rośnie lodowata gula przerażenia, która roztapiała się na chwilę jedynie w obecności Zoe. Oparł się teraz o framugę okna, obserwując z lekkim uśmiechem swoją rozradowaną drużynę, ale gdzieś w środku poczuł bolesne ukłucie, że obok niego nie ma Stelli, że nie czuje charakterystycznego zapachu jej włosów, że nie zatańczą tego wieczoru razem, że nie szturchnie go lekko w bok i z nutą złośliwości nie spyta, co się tak zagapił na zgrabne koleżanki. Zamyślony, ba, wręcz zatroskany Percival? To coś podejrzanego. Ostatnie dwa miesiące bardzo go zmieniły. Upił łyk Ognistej. Nie czuł się kapitanem. Nie czuł się chyba nawet Percivalem Magnusem Follettem, a w każdym razie nie tym, którym był jeszcze pół roku temu. Nie, to nie był wieczór, kiedy powinien oddawać się takim rozmyślaniom, ale brak Stelli sprawiał mu niemal fizyczny ból. Właśnie dzisiaj. Kiedy świętowali, pili, kiedy mieli tańczyć i bawić się do rana, Percy czuł się wybrakowany, niepełny. Bo obok nie było jej. Ani Zoe.
Ciężko jest być organizatorem imprezy, naprawdę! Podczas gdy wszyscy przybywający do mieszkania z podekscytowania prawie rozrywali Marceline na strzępy i co chwila pojawiał się ktoś nowy z gratulacjami i wyrazami uznania, Richelieu starała się kontrolować sytuację, żeby z ich uroczego lokum nie została rudera, żeby goście dobrze się bawili, nigdzie nie walały się puste butelki i żeby Tylor nie uciekł, gdyż kot Delacroix był co najmniej zniesmaczony natężeniem hałasów i ilością ludzi w miejscu, które traktował jako swoje królestwo. Może i imię „River” było od jakiegoś czasu starannie omijane we wszelkich rozmowach, jednak nie dało się nie pomyśleć o właścicielu owego imienia, gdy pojawiały się tematy drużyny, Kanady, ziomków czy tak jak w tym przypadku „reszty chłopaków”. Rzeźnia, rzeźnia, rzeźnia, kat dobrego humoru, a najgorsze była niemożność uczynienia czegokolwiek, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy. Niestety terapia alkoholowa wydająca się być oczywistym rozwiązaniem w tej sytuacji, nie była najlepszym pomysłem. I to nawet nie ze względu na wizję członkostwa w AA, tylko obowiązek pilnowania mieszkania i gości właśnie. W takim razie może to i dobrze, że Richelieu przypadł ten obowiązek? Dziewczyna wzruszyła ramionami słysząc Filipowe „nie wiedziałem, że jesteście tak blisko”. Tak jakoś to wyszło, może powinna była się pochwalić Reemom swoją znajomością z Australijczykiem, ale co tam, yolo, tak wyszło! - Tak tak, wczoraj miał urodziny. – pokiwała swoją blond główką, przypominając sobie zawartość listu od Jezusa. Na serio nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ani nie była świadoma tego, że daje się wplątać w jakąś niewiarygodną intrygę i zaraz stanie się narzędziem napędzającym następną dramę. Ale cóż, może gdyby jej mordeczki były z nią bardziej szczere i wiedziałaby co i jak, wszystko byłoby dobrze! Nie miała jednak czasu na rozmyślania, bowiem została zamknięta w niedźwiedzim Jezusowym uścisku, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu odsłaniającym cały rządek zębów. Dziś miał być jej debiut aktorski, wielka rzecz, nie czas na smutki! - Uuuu australijskie wino, muszę je dobrze schować, żeby nikt z gości się do niego nie dobrał! Dziękuję – ucieszyła się, oglądając wręczoną jej butelkę i całując w policzek Joshuę. Już miała powiedzieć coś więcej, kiedy do ich grona dołączył Cesaire z jakąś dziewczyną, której nie kojarzyła. Nie pytajcie skąd wiedziała który to bliźniak, chyba po prostu nauczyła się ich w jakiś sposób rozróżniać kiedy spotykała się z Cameronem, bo głupio byłoby rzucić się na nie tego brata! Mads uśmiechnęła się przyjaźnie do nowoprzybyłych i… niespodzianka! Tego się nie spodziewała, na serio. Pewnie nie zostawiłaby tego tak wolno i zaczęłaby rzucać jakieś uwagi czy robić aluzje, jednak miała misję do wykonania! - Ach więc to jest ta przeurocza narzeczona Camerona, o której tyle się nasłuchałam! Muszę was na chwilę opuścić, ale chyba mamy całkiem dużo wspólnego! – zaświergotała rozanielonym głosikiem, chwytając za łapki Add w geście mówiącym mniej więcej „będziemy dla siebie jak siostry i opowiemy sobie wszystkoooo!”. - Joshua, jaka ja jestem roztrzepana, prawie bym zapomniała! Mam dla Ciebie niespodziankę, tylko musisz pójść ze mną! – oświadczyła nagle, teraz dla odmiany chwytając za rękę chłopaka i ciągnąc go przez tłum, uprzednio chwytając jeszcze skręta od Cezara. – Hehe nie nie, to nie ja jestem tą niespodzianką, wyzbądźcie się zbereźnych myśli, słoneczka, zaraz do was wrócę! – zawołała jeszcze do swoich kanadyjskich ziomeczków, bo ta sytuacja mogła wyglądać z boku trochę dziwnie. Dobrze, że Joshua nie znał każdego punktu jej niecnego planu, w ten sposób jego zaskoczenie wyglądało naprawdę wiarygodnie. Richelieu zaprowadziła chłopaka na górę do swojego pokoju, trącając jeszcze po drodze po przyjacielsku Percyego i mówiąc do niego "to nasz wieczór, rozchmurz się, kapitanie!", a stojąc w wejściu do pokoju krzyknęła jeszcze głośne „NIESPODZIANKA!” zanim zamknęła drzwi, na wypadek gdyby ktoś na dole pomimo ogólnego zamieszania i tłumu zwrócił na nich uwagę. - Dobra, koniec szopki, przedstawiam mój oficjalny plan! - klasnęła w ręce, sadzając chłopaka na krześle, po czym ruszyła w stronę łóżka po przygotowane wcześniej ubranka. – Ja się przebieram i mówię, a Ty się odwróć i nie podglądaj. – zarządziła, po czym rozpoczęła skomplikowaną operację szybkiej zmiany stroju na ubrania, których nie nosiła prawie nigdy, więc nikt z jej znajomych nie mógł ich rozpoznać. – Dziś jestem Jasmine, Twoją najlepszą i najukochańszą dziewczyną na świecie, która przebyła niesamowicie długą podróż z Australii tylko po to, żeby świętować Twoje urodziny i kibicować na meczu. Chciałam Ci zrobić niespodziankę, dlatego dogadałam się z Madison, a ta wspaniałomyślnie mi pomogła i schowała w swoim pokoju do Twojego przybycia, bo przecież chodzi o element zaskoczenia, nie? Tak czy inaczej, zaraz wrócimy na dół, a Ty musisz wyjaśnić innym gdzie podziała się Richelieu. Możesz powiedzieć, że ktoś ma problem z dotarciem na miejsce, bo tę kamienicę ciężko znaleźć i poszła po tą osobę, ale jakoś niedługo wróci czy coś takiego, wymyślisz coś. Acha i nie powinnam dzisiaj pić za dużo, więc powinniśmy chyba podmienić zawartość jakiejś butelki, bo inaczej mój misterny plan legnie w gruzach. Zrozumiałeś wszystko, jesteś gotowy? – paplała cały czas, przebierając się, dołączając dodatki, malując się i dbając o każdy szczegół nowego stroju i wyglądu. Później jednak na chwilę zamilkła, przymknęła oczy, odcinając się od melanżowych odgłosów i całego zamieszania, musiała się mocno skupić. Gdy Joshua odwrócił się w końcu, zaalarmowany zapewne tym, że Madison umilkła, stała przed nim zupełnie inna osoba, dziewczyna o znacznie krótszych, ciemnych włosach z grzywką, ostrzejszych rysach twarzy, macie zaszczyt podziwiać ją na okresowo zmienionym avatarze! - I jak, podoba Ci się Jasmine? Możemy iść? – zapytała, obniżając ton głosu, żeby brzmieć inaczej niż na co dzień, bo przecież Jasmine nie może mieć takiego samego głosu jak Madison, jeśli mają grać przy jej ziomkach! Wykonała jeszcze obrót dookoła osi, żeby lepiej się zaprezentować, po czym przystanęła z uśmiechem, czekając na reakcję Jezusa.
Nie wiem cholender, ale w Australii jak była wygrana, to wszyscy się cieszyli, a nie smutno stali rozstawieni po kątach! Joshua trochę tego nie rozumiał. On tu jedyny miał powód do narzekania, bo halo był na imprezie świętującej zwycięstwo swoich przeciwników! Poniekąd śmierdziało tu zdradą. Oczywiście gdyby nie to, ,że spędzili tu już tyle czasu, iż nawiązały się przyjaźnie, związki… Zauważył Filipa, kręcąc się w kółko z Madison, i nie wiedział jak powinien się zachować. Z jednej strony się pokłócili, ale Joshua wszystko mu wymazał. Włącznie z tym, skąd się wziął olbrzymi siniak na jego brzuchu. Chłopak chyba dzisiaj wolałby go unikać. Po wczorajszym jeszcze nie doszedł do siebie, aby wymyślić, jakie powinien mieć do niego nastawienia. Zrozumiał po Filpowym zachowaniu, że nie chciałby się zbytnio odnosić z ich szalonym związek. Pomijając fakt, napieprzania Madison o ich seksie. Swoją drogą, teraz powinno go olśnić, dlaczego wiedział o jego marudzeniu. Ale dość użalania się nad sobą. - Weźcie się obudźcie, mamy alkohol, Wasze zwycięstwo, piękne panie, czas rozkręcić tę imprezę! – krzyknął, odstawiając uprzednio Madison na ziemię. Heh, brzmi to jakby latała w przestworzach! Zostawił na chwilkę swoją przyjaciółkę, aby podać rękę wszystkim (włącznie z Filipem) lub ucałować dziewczyny w policzek. Kulturka musi być. Nie wiedział, że drużyna Kanady jest aż tak liczna. Może tak naprawdę zasłużyli na to zwycięstwo? Gdy już witał się z Marceliną, w sumie chyba jego też droga przyjaciółka, przystanął na chwilę. - No, żeby to było mi ostatni raz – zaśmiał się, przytulając ją od razu. Ale miał szczęście do uzdolnionych przyjaciółek, ulalal! Nic tylko rwać. A w sumie miał jakąś blokadę z nimi. Może łączyła ich prawdziwa przyjaźń? I chęć siania intryg? Och, to nie było tak, że on okłamywał Madison. Co jak co, ale tu Filip był odsuwany od prawdy, a owe dziewczę w zasadzie o wszystkim było informowane. Nawet o rzekomych urodzinach! - Niespodziankę? Chcesz mnie wrzucić do smoły, abyście cieszyli się pełną parą swoją wygraną? – spytał zupełnie zaskoczony. Jaka do diabła niespodzianka! Nie lubił niespodzianek. Wtedy tracił kontrolę nad własnym życiem. Jak ciągnęła go za rękę, naprawdę minę to miał niemrawą. Normalnie zaczął się bać Madison, a przecież z ich dwójki to on był psychopatą! Mijając Percyego, również pokazał mu uniesiony kciuk do góry jakby na pochwałę, chociaż mógł zrozumieć to nieco inaczej. W końcu ledwo zaczęła się impreza, a oni już szli do pokoju. - Oczywiście, odwróć się i nie podglądaj – przedrzeźnij ją, ale nie ruszył się ani centymetr ze swojego miejsca. W zamian za to zaczął rozglądać się po pokoju Madison, oczywiście co chwilę na nią zerkając. Znalazł pustą butelkę po wódce. Czuł się jak wygrany. Wziął wodę, która znajdowała się tuż obok łóżka, a następnie jej zawartość przelał do szklanej butelki, pokazując ją Richelieu. - Spijemy się jak świnie. – skomentował, unosząc wyżej brew, gdy zobaczył bieliznę Kanadyjki. No, miała dobry gust, dobra przyjaciółka. Gdy zobaczył jej minę, ten błysk w oku, naprawdę się przeraził. Aż mu przeszedł dreszcz po plecach! - O kurwa – rzucił, siadając na łóżko. Wyglądała… bombowo! Tak bardzo w jezusowym stylu. Na pewno gdyby zobaczył taką dupeczkę, zrobiłby wszystko, aby zwróciła na Joshua uwagę. Przełknął głośno ślinę, a gdy nagle zaczęła dodatkowo zmieniać rysy twarzy, kolor włosów. Po prostu szczęka opadła mu na samą ziemię. Bełkotał coś pod nosem, nie mogąc się napatrzeć. - To jest zajebiste – powiedział po wielu próbach, skonstruowania byle jakiego zdania. Złapał ją za rękę, a butelkę z „wódką” położył znowu na stoliku – Gdy Mads wróci, weźmiesz ją. A o Jasmine już zadbam abyś nie piła. – zaśmiał się, dotykając ją po twarzy, włosach. Wyglądała niesamowicie. Tylko oczy miała takie same. Szaleństwo, czyste szaleństwo! Nie puszczając jej dłoni, wyszedł z pokoju. Szedł korytarzem, mijając kolejne to osoby, aż doszli do salonu. Miał ją przedstawić, czy co? - Mads musiała pomóc znaleźć drogę innym, więc niebawem wróci, a to jest moja niespodzianka. Jasmine przyjechała z Australii, szkoda, że musiała patrzeć jak dajemy dupy, ale Wasza wygrana też się ceni! – jeszcze raz oddał hołd Kanadzie za tę grę, a nawet lekko ukłonił się! Objął ramieniem Jasmine, czując się trochę dziwnie. W końcu to była jego Madison, w tak seksownej wersji! Nie to, żeby jako „ona” była brzydka, ale nie była aż tak w jezusowym stylu, aby tak jak teraz co chwilę, gdy tylko na nią patrzył, opadała mu szczęka. - To co dzieci śmieci, gramy w butelkę? – spytał. Przecież nie będą stać i sobie gadać. Co to za zabawa!
Choć impreza się rozkręcała to Filipowi już przyjemnie szumiało w głowie. Nie z powodu wypitego alkoholu, ani nic w tym stylu, ale zapowiadała się świetna zabawa i chłopak znów czuł się, jakby był w Kanadzie. W około tylko jego przyjaciele, żadnych kwasów i tak powinno być. Od dawna nie czuł się tak fajnie. Chyba od czasów wakacji, ale o tym każdy wie. Eheś. I wtedy wparował Jezus, poprzytulał Madison, a Filipowi nawet uścisnął rękę, co Stone skomentował lekkim, nieco ironicznym uśmieszkiem. Oh, a więc teraz tak będą się witać? Świetnie! Filip z przyjemnością się dostosuje. Szczerze mówiąc, liczył, że Joshua go przytuli albo coś. Nie żeby sam chciał się przytulać. Pfff. Miał tu lepsze rzeczy do roboty. Na przykład spić się i wylądować pod stołem w salonie dziewcząt. -A gdzie Cameron?- zapytał, witając się z Cezarem piąteczką. Filipa zawsze śmieszył fakt, że wszyscy mylą ich bliźniaków. Wbrew pozorom Cezar i Cameron różnili się! Nawet wyglądem. Mieli inne gesty i trochę inną mimikę. A może to tylko Kanadzie się tak wydaje? Bo w końcu znają się kupę lat i trochę głupio by było, jakby wciąż ich mylili. Narzeczona? Filip aż zagwizdnął cicho, uśmiechając się do ślicznej Krukoneczki (hłe hłe, nie ma to jak schlebiać własnemu multi). Aż zazdrościł Cameronowi! Taką dziewczynę mieć, hoho. Ale i tak Marceline i Madison były ładniejsze! Ładniejsze od wszystkich dziewczyn w Hogwarcie i na świecie, a Filip jako ich ulubiony pałkarz czuł się w obowiązku im to powtarzać. Wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył co Cezar wyprawia i pokręcił głową, niby to wielce zdegustowany jego poczynaniami. -Stary, te fajki odebrały mi cnotę- rzucił z głupkowatym uśmiechem, po czym oddalił się ładnie w drugi kąt pokoju, rozwalając się na kanapie, coby za bardzo nie zawstydzać tej nowej Add, bo dziewczyna mogła być co najmniej zdziwiona. Wiecie, w ogóle się nie znają, a tu podchodzi taki Filip i rzuca takimi tekstami. Kól, bro. Gdy tak sobie siedział na tej kanapie, zerknął w górę na Percivala i wyprostował się, klepiąc miejsce obok siebie. -Co się dzieje? Wygraliśmy mecz, a ty tu stoisz i ani trochę nie wyglądasz na szczęśliwego- skomentował, opróżniając swoją szklankę do końca i stawiając ją obok siebie. Po chwili namysłu znów wziął ją w łapki, bo szklanka nie jego i musiałby odkupywać, gdyby ktoś postanowił na niej usiąść albo coś. -Nie mów tylko, że chodzi o kobiety- dodał, uśmiechając się do niego lekko. -Zrelaksuj się. Zabaw. To nasz dzień- objął go lekko ramieniem i potrząsnął chłopakiem, coby go trochę rozruszać. Nawet nie zauważył, że Madison i Jezus zniknęli, ale chyba musieli to zrobić, bo gdy znów rozejrzał się po pokoju dziewczyny nie było. Za to Jezus mówił coś o jakieś Jasmine i Filip dopiero wtedy spojrzał na dziewczynę stojącą obok JEGO CHŁOPAKA. Phi. W ogóle nie była ładna. -Ile ty masz lat, co?- zaśmiał się cicho, ale sam zaczął się rozglądać za jakąś pustą butelką albo za czymś, co mogłoby ją udawać. -No, to siadajcie wszyscy grzecznie w kółeczku i zaczynamy- powiedział, wskazując głową na podłogę. Sam jednak nie miał zamiaru ruszać tyłka z wygodnej kanapy. Wziął butelkę i poczekał aż wszyscy ładnie usiądą, po czym zakręcił nią, a ta wskazała Cezara. -No, mój drogi. Co wybierasz? Pytanie, czy wyzwanie?- zapytał i gdy chłopak wybrał to drugie, podparł policzek na dłoni. Był kiepski w wymyślaniu takich rzeczy! A nie chciał kazać mu robić czegoś w stylu "Przeliż się z tą lub tamtą". To było głupie i mało wyszukane. -Dobra, masz tu najtańsze piwo na świecie- powiedział, sięgając po butelkę i szklankę, którą napełnił. -Wylej to na brzuch jakieś niewiasty lub, jak wolisz, chłopca i zliż elegancko- zarządził. Mówiłam już, że Filip był w tym kiepski? Ja też. Bo jedyne co przyszło mi na myśl to to lub polanie sobie alkoholem głowy. Wybitnie, prawda?
Kochani, aby nie przedłużać wątku, jak ktoś zwraca się do osoby tak jak tutaj Filip do Cezara, to niech już wylosuje kostką czy ma być to pytanie (nieparzysta liczba oczek) czy wyzwanie (parzysta liczba oczek) i od razu pyta/mówi co ma robić, aby gra nabrała trochę tempa
Ostatnio zmieniony przez Filip Stone dnia Sro Wrz 04 2013, 13:59, w całości zmieniany 2 razy
Percy przysiadł się do Filipa, ale przez chwilę nic nie mówił, jakby zbierał w sobie to wszystko, co chciał powiedzieć, tylko nie był pewien, czy powinien. Merlinie! Percival, który był niepewny. Autorka zaczyna się poważnie martwić o swoją ulubioną postać, która nagle postanowiła żyć własnym życiem i zacząć się zachowywać jakby bardziej odpowiedzialne. No, naprawdę, niesamowite. Zacisnął palce na swojej szklance, w której połyskiwała jeszcze Ognista, po czym spojrzał na Fifiego z wahaniem. - Oczywiście, że jestem szczęśliwy, tylko...- przygryzł dolną wargę, poszukując właściwych słów, z czym zwykle nie miał problemu.- Spieprzyłem wszystko. Na całej linii, stary. Co ze mnie za ścigający, a tym bardziej kapitan? Cholera jasna, wiesz, że nie przyznaję się do takich rzeczy i że gdyby ktoś próbowałby mi to powiedzieć, dostałby w zęby. Ale gdyby nie Marceline, ten mecz byłby porażką. Dałem sobie odebrać kafla. Stella nie wróciła do Hogwartu. Nie odpowiada na listy. Nie umiem świętować bez niej, rozumiesz? Ona powinna siedzieć tu- wskazał na wolne miejsce ze swojej drugiej strony.- A jej nie ma. Jakby w tej pieprzonej kanapie była czarna dziura. Jestem beznadziejnym kapitanem, beznadziejnym ścigającym i beznadziejnym przyjacielem. Jedynym jasnym punktem w tym całym gównie jest Zoe. A teraz przestaję pieprzyć. Za Marceline!- powiedział, po czym upił łyk Ognistej. Nie był pewien, czy ma ochotę brać udział w tej grze, ale niech tam. Uśmiechnął się i spojrzał na roześmiane twarze drużyny i przyległości. To była ich noc.
Puk, puk, puk, rozbrzmiały odgłosy dobijana się do drzwi, Curtis-Karin obciągnęła bluzeczkę, sięgającą ledwie do pępka. Klęła w duchu, że z powodu niedokładnego sprawdzenia źródła pochodzenia włosa, dodanego do eliksiru, zmieniła się w Karin Cortez, a nie w Estelle Cośtam, członkinię kanadyjskiej drużyny. Musiała obmyślić nowy plan, a ponieważ Curtis w trudnych sytuacjach radziła sobie wyobraźnią, i tym razem wymyśliła plan awaryjny. Karin Psychofanka Kanady Wessę Twoją Osobowość, o. Juvinall widziała kiedyś Kortez na korytarzu, zdążyła zaobserwować styl ubierania, mówienia, chodzenia, ale mimo wszystko, trudno jej się było przestawić i zacząć udawać, chociaż w duchu sobie powtarzała, że będzie to po prostu następne wyzwanie, które później opisze w swoich opowiadaniach, dodając oczywiście krwawe szczegóły. Powtórzyła stukanie do drzwi, poprawiając jasno brązowe włosy. Tak szczerze mówiąc, Curtis nie była osobą skorą do knucia intryg, czy szpiegowania, wręcz przeciwnie! Co nie znaczy, że nie ciekawiły ją plany kanadyjskiej drużyny! Plus fakt, że ostatnio trochę narzekała na brak rozrywki, a Karin w założeniu nigdy nie miała się dowiedzieć, co jej kosztem Curtis będzie robić.
- Pewnie się pindrzy albo wyrywa jakąś fankę. – rzucił niedbale w odpowiedzi na pytanie o Camerona, podpalając skręta i czekając, aż końcówka spłonie do odpowiedniego momentu. Może faktycznie bliźniaki dawało się odróżnić, jeśli wiedziało się na co zwracać uwagę? Chłopak chyba nigdy nie zastanawiał się nad tym, jakie szczegóły wyłapują ich przyjaciele, którym czasami mimo wszystko zdarzały się pomyłki, bo te dwa cwaniaczki potrafiły idealnie udawać siebie nawzajem i wkręcały innych dla zabawy, pozdrawiam Adelaide Perry ♥. Cesaire nie rozumiał tych zdziwionych min będących reakcją na słowo „narzeczona”, przecież chyba wszyscy wiedzieli, że Cameron tkwi w jakimś dziwnym układzie, w końcu wcześniej czy później ten temat musiał wypłynąć chociażby przy okazji dramy z Madison, nie? - Ziom, nie wiem czy w tym przypadku jest się czym chwalić. – zaśmiał się Weatherly, gdy Filip oznajmił, że jego cudowne sticki były przyczyną utraty jego dziewictwa. No bo jak to, halo, ile oni mieli lat i jakimi fejmami byli grając w reprezentacji, wyrwanie dupeczki chociażby na jedną noc nie było żadnym problemem! Cezar pokręcił głową z niedowierzaniem, obserwując oddalającego Filipa, po czym wyszczerzył ząbki do Add. – Widzisz jaka Kanada jest rozrywkowa? – zażartował, wydmuchując powolutku chmurę gęstego mlecznobiałego dymu. Kanadyjczyk zerknął lekko nieprzytomnie na znikających na piętrze Jezusa i Madison, ale właściwie Merlin jeden wie co siedziało w jego głowie w tym momencie, wiadomo tylko tyle, że zaczynał odczuwać niesamowite odprężenie i mało co zdawało się teraz liczyć. Po chwili jednak przybyła jakaś nowa dupeczka, która była rzekomo dziewczyną Joshui, no a była doprawdy niczego sobie! Obejrzał ją sobie dokładnie swoimi ciut zbakanymi oczkami, przedstawił jej się pięknie i pokazał jeszcze Australijczykowi uniesiony kciuk, Cesaire approves hehehe. - Hohoho wywalili go z klubu prawiczków to od razu chce rozrabiać! – rzucił super tekścikiem Weatherly, udając się w stronę tworzącego się kółeczka grających w butelkę i oczywiście sprawdzając czy Adelaide również udaje się w tym kierunku, przecież był za nią poniekąd odpowiedzialny tego wieczoru. Usiadł chyba jednak w pechowym miejscu, bowiem butelka na swoją pierwszą ofiarę wybrała właśnie jego! Bez myślenia wybrał wyzwanie, chociaż oczywiście w jego przypadku mniej ryzykowna byłaby prawda, ponieważ wszyscy wiemy, że na niewygodne pytania odpowiadał bez wahania nieprawdziwą historyjką, trochę jak patologiczny kłamca, ale patologii już wystarczy na czaro, więc nie nazywajmy tak tego. W oczekiwaniu na decyzję Filipa, zaciągnął się ponownie swoją używką. - Haha serio? – zapytał z lekkim niedowierzaniem, odbierając szklankę. Może i ludzie byli podpici, ale chyba nie aż tak żeby zlizywać z siebie nawzajem alkohol czy być świadkiem takich scen! No ale nic, dobrze, wybrał wyzwanie to teraz musiał sobie radzić. – Nie mam siły wstawać, więc mam nadzieję, że się nie obrazisz, Perry! Wyobraź sobie, że jestem Twoim uroczym narzeczonym czy coś hehehe. – oznajmił wesolutkim tonem, zwracając się do Add i wręczając jej przy tym skręta, żeby go potrzymała, gdy będzie wykonywał swoje zadanie. Jasne, mógł wybrać kogoś innego, ale był już w tak beztroskim stanie, że nie myślał o niczym, a i nie chciało mu się wstawać, gdy już tak wygodnie sobie usiadł. No i żeby nie było, że tak bez przyzwolenia, to gdy dopatrzył się jakiegoś jej przytaknięcia czy coś, co pewnie zobaczył tylko on i uznał to za przyzwolenie, bo dziewczyna pewnie była zbyt zdziwiona, by się zgodzić, ułożył ją na pleckach, uniósł lekko jej koszulkę, wylał piwo na jej brzuszek, rzucił jakieś „szkoda marnować trunek” i z niepokojącą wręcz wprawą zlizał alkohol na oczach wszystkich, Boże co za perwersja. Po wykonanym zadaniu uśmiechnął się triumfalnie, odebrał swojego skręta i zaciągnął się zupełnie jakby odbierał nagrodę. Trzymając skręta w zębach zakręcił butelką, która wskazała… Percivala! - Prawda czy wyzwanie, mordo? – zapytał, ale Percy jakiś niemrawy był i w ogóle głośno było w salonie, więc Kanadyjczyk średnio słyszał odpowiedź. – Acha, okej, czyli wyzwanie, trzeba Cię rozruszać! – uznał, nie mając pojęcia co ostatecznie wybrał Follett, ale co tam. - Hmm pocałuj najładniejszą dziewczynę w tym kółeczku. – zarządził, wybitnie zadowolony ze swojego pomysłu, który był banalny aż do bólu, nie? Chociaż w ten sposób połączył wyznanie z prawdą, bo zobaczymy jak to świat wygląda w Percysiowych oczach, rajt? – I zauważcie, że powiedziałem „dziewczynę”, a nie „osobę”, bo szczerze, przebijam was wszystkich. – dodał dając pokaz swojej skromności i niesamowitemu poczuciu humoru.
Madison pokiwała ochoczo głową, kiedy to Joshua zagrzewał resztę, która coś trochę przygasła, do zabawy. Przecież po to to całe zbiorowisko, mieli się bawić! Rozumiała, że gdy opadały powoli meczowe emocje, miało prawo dopaść ich zmęczenie, ale powinni świętować, a nie oddawać się jakiejś chorej melancholii, która była zupełnie nie na miejscu! - A niech to, przejrzałeś mój niecny plan! – zrobiła smutną minkę, gdy wypytywał o prawdopodobieństwo kąpieli w smole. Zaśmiała się, widząc jego minę, w sumie wcześniej sądziła, że żartował mówiąc, że nie lubi niespodzianek, ale teraz była już pewna, że mówił prawdę. Och biedny, przestraszony Joshua, widok doprawdy rozczulający! Dobrze, że nie powiedział jej, że się jej boi, bo wtedy dopiero zrobiłaby się groźna. Albo obraziła. Albo i jedno, i drugie, w sumie nie jestem pewna. Richelieu chyba średnio świadoma faktu, że Williams wcale się nie odwrócił ani nawet nie zamknął oczu, przebierała się w najlepsze i zerknęła na niego dopiero gdy zaczął coś mówić o szalonym pijaństwie i chargotać jakąś butelką, która była pewnie pozostałością jej chandry spowodowanej dłuższymi wakacjami Rivera i dowodem jej niemożności poradzenia sobie z tą sytuacją w odpowiedzialny sposób hehs. - Mówiłam, żebyś nie podglądał! No wiesz, nazywali mnie różnie, ale tak chyba jeszcze nie. – zaśmiała się, kiedy chłopak rzucił „o kurwa”, ale żeby nie było, że wszystko mu uchodzi na sucho, cisnęła w niego poduszką, która sama nawinęła jej się pod rękę. No i oczywiście, że miała ładną bieliznę, proszę, przecież ona była cała ładna i wszystko miała ładne! Madison była tak dumna ze swojej przemiany, że na początku nawet nie zauważyła jakie wrażenie zrobiła na Jezusie. – Cieszę się, że aprobujesz. – oznajmiła, dygając wdzięcznie, po czym przytaknęła przyjmując do wiadomości plan z podmienioną wódką, po czym ścisnęła mocniej jego dłoń i wyszli z pokoju. Kurtyna w górę! Kiedy Australijczyk tłumaczył chwilową nieobecność Madison, grana przez dziewczynę Jasmine obejmowała jego ramię i przedstawiała się ładnie i uśmiechała się przyjaźnie do wszystkich tych ludzi, których znała jak własną kieszeń, a których teraz wrabiała i, o zgrozo, najbardziej urokliwe spojrzenie posłała właśnie Filipowi. - Och już nie bądź taki surowy, dobrze Wam szło! – wtrąciła się, po czym machnęła niedbale ręką. – Swoją drogą, to był naprawdę piękny chwyt. – zwróciła się do Marceline głosem zapalonej fanki, która obserwowała uważnie każdy ruch z trybun. No no bez takich, że to była Madison w seksownej wersji, bo przecież Richelieu nie ma innej wersji! - Pytasz, czy mogę na legalu pić alkohol? Mogę. Chcesz zobaczyć mój dowód? – zapytała roześmiana Filipa, który nie wiadomo z jakiej paki wypytywał o jej wiek. – Tak tak, grajmy! – zawołała ochoczo, sadowiąc się w kółeczku pomiędzy Jezusowymi nogami i opierając się o niego pleckami. Uroczo, swobodnie i nie będą mieli jak się ogarniać, więc hehe wyjaśnione dlaczego nie będą tego robić, nie? Madison-Jasmine obserwowała przebieg gry z zainteresowaniem, halo jak to, co się dzieje, jak Cezar może się lepić do dziewczyny, przez którą musiała się rozstać z Cameronem, skandal skandal skandal. No ale nic, przecież była teraz zupełnie obcą osobą, więc nie mogła się rzucić na środek niczym Rejtan i protestować. Zareagowała natomiast na słowa Kanadyjczyka, wykorzystując je jako odniesienie do pięknej historii, która oczywiście się nie wydarzyła. - Kochanie, słyszysz? Narzeczona. Gdyby nie ten Twój wyjazd do Anglii też mógłbyś mnie tak nazywać teraz. Tak tak, wakacyjne podróże po Europie, kłódka na moście Pont des Arts w Paryżu, pamiętasz co pisaliśmy na tej kłódce? Na zawsze i na wieczność, pamiętasz? Dałeś mi tę śliczną bransoletkę, ale to przecież nie o bransoletkę chodziło, tylko o pierścionek i wszyscy o tym wiedzą. Wyjechałeś do Anglii, zostawiając nasze sprawy rozgrzebane, a mógłbyś mnie tak nazywać teraz. - mówiła ze smutną minką, odchylając głowę do tyłu i wlepiając w Jezusa swoje oczka, żeby mógł zobaczyć, jak bardzo przykro jej jest z tego powodu. No ale nic, życie!
Nie podobało się Jezusowi to, że przy wszystkich otwarcie nawiązywał do ich seksu. W końcu Obserwator pisał o spotkaniu przy drzewie. Psia krew, aż chciał się czegoś mocniejszego napić! Musiał być sprytniejszy niż wszyscy. Puści na chwilę dłoń Jasmine, udając się na wszystkich napojów. Tu niby trzymał Ognistą Whisky w jednej dłoni, ale tak naprawdę lał jakiegoś soku do nieprzezroczystego, czerwonego kubeczka, ach legenda! Chociaż to chyba w Ameryce, ale uznajmy, że w Szkocji też! Podał „drink” dziewczynie, lekko oblizując usta. Och, ta młoda kobieta była najpiękniejsza na świecie. Szalona, bez skrępowań. Całą Europę z nim zwiedziła, tańcowała z nim do białego rana. Po prostu kobieta marzeń dla każdego mężczyzny, który nienawidzi nudy. Ich drogi rozeszły się przez Puchar. Musiał pilnie wracać do Australii do szkoły, ponieważ cała drużyna miała się zebrać i wybrać się do Hogwartu. Szkoda, że z prawdziwą Jasmine miał tylko listowny kontakt… - Wolisz czułe zwierzenia o pierwszych razach i marudzenie? – tym razem spojrzał na Percy’ego – Zaraz Cię najebiemy i przestaniesz być w takim żałosnym humorze. Wyszczerzył się do swojego super ziomeczka Cezara, gdy tak krytycznie spoglądał na jego dziewczynę. Och, a co byłoby gdyby dowiedział się, że to Madison? Joshua chyba zapadłby się pod ziemię. Filip mógłby pomyśleć, że nie jest utrzymać żadnego człowieka przy sobie z którym sypia. To byłoby naprawdę przykre. - Ej chyba ktoś puka do drzwi – mruknął Jezus, niechętnie wstając. Oddał Jasmine swojego drinka szalonego, a następnie pobiegł do drzwi, otwierając je. Chyba kojarzył ten super brzuszek! Chrząknął, opierając się o framugę i przepuszczając tym samym dziewczynę. - Nie wiedziałem, że zamawialiśmy strptizerkę – oczywiście że znał tę dziewczynę. Zapowiada się niesamowita zabawa. Dziwka i napaleni Kanadyjczycy. Och, dobrze, że w jednym pomieszczeniu miał swojego chłopaka i… dziewczynę. Ledwo co wrócił do pokoju, a już Cezar lizał brzuch jakieś dupeczki. Zassał głośno powietrze, śmiejąc się głośno. - Zostawić Was na chwilę! – skomentował to głośno z wielkim niezadowoleniem. Co jeśli ominęła go połowa przedstawienia? Wyjął papierosy, które sam skręcał i znów wrócił do Jasmine, do której się przytulił od tyłu, siadając na podłodze. Gdy tylko Percival miał wykonywać swoje zadanie, aż go skręciło, że mógłby poprosić Mads o pocałunek, dlatego aby uniknąć tej sytuacji, odpalił papierosa. Trzeba tutaj chwileczkę się zatrzymać, bo Joshua w tę używkę wkładał dużo serca! Ta wtedy opowiadała o ich szalonych podróżach. Och, ile wtedy poszło alkoholu, który podpowiadał im przeróżne scenariusze! Pokiwał tylko głową. Narzeczeństwo nie było dla niego. W końcu oni też nie byli oficjalnie razem. Po prostu podróżowali, bawili się, cieszyli życiem. W końcu dlaczego mieliby się powstrzymać? Młodzi, warto szaleć. - Kto wie, co działoby się potem. Tyle podróżować, mieć wyjebane na szkołę, tylko teleportować się na trening i buff znów być na drugim końcu świata, to było zajebiste – skomentował, zaciskając lekko uścisk na brzuchu dziewczyny. Ich bransoletki otarły się o siebie. Joshua oparł się wygodnie o ścianę. Zaciągnął się papierosem, a następnie przybliżając się do Mads – Jasmine, uśmiechnął się lekko, zadziornie wręcz. Wypuścił dym prosto w usta przyjaciółki, czując się z tym trochę dziwnie. W tym czasie na pewno Percy wybrał swoją wybrankę i oby to nie była Jasmine! W końcu Mads na pewno nie byłaby w siódmym niebie. - Och, Follett, musimy Cię dzisiaj zdecydowanie rozruszać! Narzekasz gorzej niż baba – podał zarówno dziewczynie jak i sobie super drinki z soczku samego – Tylko wiesz, nie upij mi się, muszę mieć z Ciebie lepszy pożytek niż trzymanie włosów w kiblu – wystawił do niej język, a następnie jeszcze raz przeniósł spojrzenie na zebranych. Zwłaszcza na Filipa. Cholera, Jezus, jak mu się wytłumaczysz? W końcu to była niespodzianka, sprawa…. Sprzed 6 miesięcy!
Prawdę powiedziawszy nie miała ochoty w nic grać. Nie z Kanadą! Biedna Add, gdyby wiedziała, co tu będzie się wyprawiać chyba w ogóle by tu nie przychodziła. Ale Cezar tak ładnie prosić! A ona nie chciała go tak chłodno zbywać, bo będzie jej rodzinką! W przyszłości. Będzie wujkiem jej dzieci i pewnie będą się często widywać. A co, jak ta jedna sytuacja, to że odrzuciła jego zaproszenie na imprezie zaważyłoby na całej ich znajomości?! Adelaide myśli przyszłościowo, taka mądra z niej dziewczynka. Usiadła więc grzecznie w kółeczku, podwijając pod siebie nogi i kładąc ręce na kolanach, przyglądając się wszystkim po kolei. Musiała przyznać, że ci Kanadyjczycy byli całkiem przystojni! Ten Percival, który wydawał się taki zdołowany, ten co przyszedł tu z dziewczyną, coś na Jot (bo Adelaide już zapomniała, że nie jest on z Riverside) i Filip, nad wyraz pobudzony, jakby już wypił co najmniej trzy piwa. Odpłynęła sobie jednak myślami gdzieś daleko, żałując, że nie ma tu Elliotta, za którego mogłaby się schować. Ale zacznijmy od tego, że Elliott nie pozwoliły jej tu przyjść, bo by się o nią bał! I by z nią został w bibliotece, razem odrabialiby lekcje. Romantycznie, co nie? A dla Adelaide ani trochę nudno. Panowie, słuchajcie! Im więcej książek przeczytacie, tym większe macie szanse u naszej Perry. Inteligencja jest naprawdę seksowna! Uwierzcie mi, bo wiem, co mówię. Hłe hłe. I faceci w okularach są niesamowicie pociągający! I w koszulach, i w garniakach. I tak dalej, i tak dalej. Add to lubi. Ten Filip to ma pomysł! Pozdrawiam tu też Jezusową! <3 Add była ciekawa, kogo wybierze Cezar- może jakiegoś chłopca? Może tego, który rzucił mu to wyzwanie? To by było ciekawe! Miałby za swoje, za rzucanie takich głupich i dziecinnych wyzwań. Pfff! Ale Adelaide nie wiedziała, że połowa Kanady jest biseksualna. To troszkę smutne. I wtedy Cezar podciągnął jej koszulkę! Co to ma być?! I kiedy znalazła się na podłodze?! Próbowała go jakoś odtrącić i uderzyć, ale nie była w stanie się nawet poruszyć. Ani wtedy, gdy ją dotykał, a potem zlizywał to... to ohydne coś z jej brzucha. Czuła się strasznie zażenowana. Obnażona. Brudna. Łatwa. Poniżona. I to wszystko w przeciągu kilku sekund. Musiałaby być niezłe nawalona, by nie poczuć się w ten sposób, a jeśli inne dziewczyny uważały to za świetną zabawę i jej nie rozumiały to musiały być łatwe albo mieć nierówno pod sufitem. Albo jedno i drugie. -Nic się nie stało!- powiedziała, szybko podrywając się z podłogi i pomknęła w stronę łazienki. W połowie drogi zatrzymała się i pokazała Cezarowi kciuk w górę, że wszystko okej, bo serio nie chciała, by się o nią martwił ani robił sobie wyrzuty, że z jego powodu idzie do kibla podciąć sobie żyły, czy coś w tym stylu. Trochę posiedziała na kibelku, uspokajając się i umyła twarz (i brzuch!) zimną wodą, po czym wróciła do salonu, gdzie to już Percival kręcił dziarsko buteleczką Och, i była też jakaś nowa dziewoja! Jak uroczo. Może Add znajdzie w niej koleżankę i razem czmychną na górę, by poimprezować same? Byłoby cudownie! Tiaa.
Szczerze mówiąc, Percival nie był w najlepszym nastroju i nawet argumenty Filipa, że to, że tamto, że powinien się zabawić i tak dalej, jakoś nieszczególnie dodały mu animuszu. Miał fatalny humor, brakowało mu Stelli, miał ochotę zamknąć się w swoim mieszkaniu, ściągnąwszy tam uprzednio Zoe, wtulić się w jej ciepłe ciało, może trochę rozwinąć akcję, ale trochę drażnił go napływ obcych osób, nawet jeśli byli to kumpel Madison (świętowanie z przeciwnikiem własnej wygranej było co najmniej dziwne) i narzeczona Camerona, która akurat nieszczególnie mu przeszkadzała. O, a teraz jeszcze jakaś ponętna brunetka, do której przylepił się ten cały Australijczyk. Podobno miała na imię Jasmine. Fajnie, fajnie, ale on nie czuł się zwycięzcą. Nawalił jako kapitan, a teraz jeszcze miał grać w tę idiotyczną butelkę, na co nie miał najmniejszej ochoty. Upił łyk i spojrzał na Cezara z czymś na kształt rezygnacji. Dobra, nie będzie psuł wszystkim zabawy, strojąc fochy, więc po prostu wzruszył ramionami, oczekując czegoś na miarę niezbyt zabawnych pomysłów jednego z bliźniaków. Joshua też działał mu na nerwy tym spoufalaniem się. Jeśli Percival nie będzie chciał się upić, to się nie upije, nie miał trzynastu lat, żeby mogły przejść numery z upijaniem wbrew wcześniejszym zamierzeniom. Było za mało dziewczyn, z którymi można by potańczyć, przede wszystkim nie było Stelli, jego doskonałej partnerki, z którą zawsze wymiatali na parkiecie. Prawdę mówiąc, miał ich wszystkich dość. Pewnie! Cieszył się, że wygrali, mimo jego niekompetencji, a dzięki talentowi Marceline, ale fakt, że sam nawalił skutecznie psuł mu nastrój, co pogłębiała jeszcze nieobecność panny Moliere. A taki Australijczyk jeszcze mu mówi, że narzeka gorzej niż baba! Cholera jasna, co za bezczelność! Zwłaszcza że mówił o swoich wątpliwościach Fifiemu, z którym był w dobrych relacjach, a nie jakiemuś nadętemu Krabowi. Szczerze mówiąc, dla rozładowania emocji miał ochotę dać mu w zęby, ale urządzanie burdy w ciągu pierwszej godziny imprezy nie było w dobrym tonie, więc tylko zacisnął zęby i silił się na uśmiech. Niech ich wszyscy diabli. - To trudniejsze zadanie niż tańczyć na linie po pijaku- mruknął Follett, siląc się na uśmiech i patrząc kolejno na cztery panie. No litości, ale mu dowalili. Chyba Cezar bardzo chciał, żeby damska część zgromadzonych szczerze go znienawidziła, bo każda kobieta jest szalenie wrażliwa na punkcie swojej urody vide sąd Parysa. Tylko tym razem sytuacja była jeszcze gorsza, bo bogiń było trzy, a tutaj nieco więcej. Więc tak... Madison wsiąkła, zresztą ostatnio już się do siebie przykleili w Japonii i woleli tego nie powtarzać. Add była narzeczoną Camerona, więc też lepiej nie. Tej z gołym brzuchem w ogóle nie znał, więc zostawała tylko Marceline, która szczerze mówiąc podobała mu się chyba najbardziej. Wstał więc i podszedł do panny Delacroix, po czym usiadł obok niej i... po chwili wahania, a raczej stopniowania napięcia, pocałował ją w oba policzki. Nawet poprawiło mu to nastrój, więc uśmiechnął się szeroko i spojrzał na Cezara z czymś na kształt złośliwości.- Nikt nie mówił, gdzie mam całować- zauważył z rozbawieniem. Nie miał zamiaru lepić się do swojej dobrej koleżanki z drużyny, zwłaszcza że należała raczej do zdystansowanych osób. Pewnie część obecnych była zawiedziona, ale z pewnością Marceline doceniła jego takt.- Moje panie, ucałowałbym wszystkie, ale kazano mi wybierać... wszystkie jesteście tak samo urocze, więc szalę przeważył fakt, że Marc jest bohaterką dzisiejszego dnia!- zakończył z lekkim ukłonem w stronę zebranych pań. - W porządku, no to kręcimy!- hoho, butelka zakręciła się ładnie i wskazała na Filipa, który zażyczył sobie wyzwanie, PEWNIE MIAŁ SPORO DO UKRYCIA, hehe.- Hmm... stań na rękach na krawędzi stołu i spróbuj się nie zabić- zasugerował Percy, mając nadzieję, że jego rezerwowy pałkarz podoła zadaniu i nie złamie sobie czegoś.
Filip z kwaśną miną słuchał tego wykładu Josephine, czy jak jej tam było na temat zaręczyn z Jezusem. Jasne! Ale ściema! albo Jezus był świetnym kłamcą albo hipokrytą. Albo jednym i drugim. A ta laska musiała być też niezła: skoro pozwalała by jej chłopak dymał innych za jej plecami i wcale jej to nie przeszkadzało to supcio. Są siebie warci. Filip nawet jej nie znał, a już jej nie lubił, co było dość zabawne, zwłaszcza, że była to Mads, za którą z kolei szalenie przepadał. Och, życie płata figle! Bywa. Potem z rozbawieniem przyglądał się temu, jak Cezar wylizuje brzuch narzeczonej swojego brata. No, komedia! Po prostu. Filip ryknął śmiechem, zwłaszcza, gdy zobaczył minę biednej niewiasty, która potem wymknęła się do łazienki. Pewnie wzięła prysznic. Filip był się w stanie o to założyć. Och, biedactwo, naprawdę. Może potem, gdy impreza zacznie się kończyć pocieszy ją i odprowadzi do dormitorium? Taki słodziak z niego był. Ale dobra, wróćmy do imprezy. Potem Cezar rzucił wyzwanie Percivalowi, który wykonał je bez najmniejszego trudu. Na jego miejscu Stone zrobiły tak samo! Nie żeby dziewczyny tutaj nie były piękne, ale Jezus był facetem i w sumie to tylko go z tego całego towarzystwa miał ochotę pocałować. Zwłaszcza, że kleiła się do niego ta brzydula. Niech zobaczy, jak jej niedoszły przyszły narzeczony się zabawiał, tu w Hogwarcie, gdy jej nie było! Skoro wszyscy biorą wyzwanie to on też, a jakże. Uśmiechnął się i wytarł usta wierzchem dłoni, po czym podniósł się i spojrzał raz jeszcze na kolegę, by upewnić się, czy mówi poważnie. -Ale dajcie mi chwilkę, bo wiecie, serio nie chcę się zabić- powiedział ze śmiechem. Podskoczył kilkakrotnie w miejscu, strzepnął kilkakrotnie nogi (jak to mówiła moja ulubiona wuefistka), potem rozciągnął ramiona i znów zaczął podskakiwać. Jeśli ktoś myślał, że Filip tak o, skoczy na stół i stanie tam na rękach to grubo się mylił. Sorry za zepsucie szoł, ale nie miał zamiaru się zabić, a takie coś mogło być naprawdę niebezpieczne. Podszedł do stołu i odsunął wszystkie krzesła na bok. Wszedł na blat i najpierw mocno naparł na niego stopami, coby sprawdzić jego wytrzymałość. No, solidny mebel, drewniany! -Patrzcie i podziwiajcie!- zawołał, a gdy wszystkie oczy skierowały się w jego stronę zginął się w pół i położył dłonie na blacie. Zacisnął palce na krawędzi stołu. -Ej, w ogóle, to przydałoby się by ktoś mnie asekurował. Ty, nowa- skinął na tą z gołym brzuchem- jak będę leciał to mnie złap, okej? Co to za kumple! Nikt nawet nie ruszył tyłka, by w razie czego go przytrzymać! No, ale piękne Karin podeszła, a Filip mocniej zacisnął dłonie i podniósł najpierw jedną nogę, a potem drugą i powoli zaczął je prostować. Stał tak w górze może trzy sekundy, ale jakie to były trzy sekundy! Mógł się nawet pochwalić swoim super umięśnionym brzuchem, bo koszulka zsunęła mu się na twarz. A potem poleciał w przód, wyginając się w łuk. Ręką chwycił pewnie ramię dziewczyny i zgrabnie wylądował na ziemi. -Mam nadzieję, że się podobało, bo nie będę dziś tego powtarzał- roześmiał się krótko i wrócił z prawie pół nagą dziewczyną na miejsce, gdzie chwycił butelkę i zakręcił. Oho! Patrzcie, Jasmine i Jezus. Cóż za zbieg okoliczności. Poczekał aż zdecydują między sobą, kto bierze to na siebie. -Pytanie?- powtórzył za Jasmine lub Jezusem, po czym wyciągnął nogi przed siebie i pomachał stopami w skarpetkach. -Jak ty i Jezus się poznaliście? Wszyscy na pewno są ciekawi, jak to się stało, że największy casanova wśród przyjezdnych został usidlony- zapytał, z jakże uroczym uśmiechem, przyglądając się dziewczynie.
Mój Internet i moja nowa szkoła są tak wspaniałe, że w ich imieniu przepraszam za to, że w tym poście mogłabym pominąć jakieś słowa, rozmyślania czy inne dywagacje kogoś z tu obecnych, bo zwyczajnie trudno jest mi ogarnąć taki ogrom postów. Ale spróbujmy! Marceline stała sobie w gruncie rzeczy cały czas w tym samym miejscu obok swoich ziomeczków z drużyny, których z minuty na minutę było coraz więcej. A żeby nie było tak kanadyjsko, to nawet pojawił się Joshua, jakieś osoby z Hogwartu i w ogóle mieszanka ludzi z wszystkich trzech szkół. Oho, zapowiadała się dobra impreza. Tak przeczuwam. I co, jak każdy lubiła, kiedy ktoś jej czegoś gratulował. Zwłaszcza, że sama była z siebie dumna. Może te wszystkie komplementy powodowały u niej większe zakłopotanie, niż na przykład w takiej sytuacji zachowywałaby się Madison, ale i tak sprawiała wrażenie nadzwyczaj uskrzydlonej. Sięgnęła po szklankę whisky, ażeby to nie odstawać tak bardzo od reszty, ale i tak, szczerze mówiąc, była w tak wyśmienitym humorze, że pierwszy raz nie poczuła żadnego pohamowania przed spróbowaniem czegoś mocniejszego. A uwierzcie bądź nie, ale panna Delacroix z czymś innym niż jakiś napój bezalkoholowy w ręku nie była częstym widokiem, nawet dla osób, które spotykały ją tak często jak chociażby Madison czy Filip. Chyba po prostu zdawała sobie sprawę, że ona i alkohol nie jest dobrym połączeniem, bo głowę miała wyjątkowo słabą. Każdy ma jakieś ułomności, nie? Ale jak już wspomniałam, dzisiaj stwierdziła, że jak się bawić, to się bawić. A przecież jedna szklaneczka nie musi oznaczać kolejnej (hehe, jak to wygląda naprawdę, to każdy wie, ale nie wyprowadzajmy naszej uroczej Kanadyjki z błędu - na razie). Upiła duży łyk, a zaraz potem kolejny, nieco mniejszy. Dziękowała rzecz jasna wszystkim za słowa pochwały, a już w ogóle ożywiła się, kiedy w ich grupce pojawiła się niejaka Adelaide, narzeczona Camerona. Spojrzała porozumiewawczo na swoją bff. Będą hejty? - Hej, miło cię poznać. - powiedziała nieco spokojniej, wyciągając rękę w stronę Krukonki. Ta cała akcja z tym narzeczeństwem to był dla niej totalny odjazd, także no, nic nie komentowała. Jak można się z kimś zaręczyć, w dodatku z osobą, którą ledwo się zna pod presją rodziny czy coś w tym stylu. Było to dla niej śmieszne i tragiczne zarazem, naprawdę. W międzyczasie Mads tajemniczo zniknęła z Joshuą, a kiedy Australijczyk wrócił z jakąś nieznaną jej brunetką, dowiedziała się, że jej przyjaciółka poszła robić za Matkę Teresę. Przedstawiła się nowo przybyłej, przyglądając jej się uważnie. - Dzięki. Mam nadzieję, że mecz się podobał. - odpowiedziała na jej słowa, uśmiechając się lekko. Niedługo później wszyscy siedzieli na ziemi, grając w grę, która była chyba stałym elementem wszelakich imprez. Warto wspomnieć, że ta jej szklaneczka w jakiś magiczny sposób stała się pusta, a w rękach dziewczyny równie magicznym sposobem znalazła się kolejna. A w głowie powoli szumiało coraz bardziej. Zaśmiała się, widząc poczynania Cezara, a następnie zarumieniła lekko, kiedy Percy wybrał ją jako NAJŁADNIEJSZĄ DZIEWCZYNĘ W POMIESZCZENIU. Jest fejm, co nie? - Filip, nie zabij się tutaj. - stwierdziła za śmiechem, oglądając poczynania przyjaciela. I załóżmy, że w tym kółku siedziała właśnie obok jednego z braci Weatherly, bo w momencie, kiedy inni oczekiwali na odpowiedź ciemnowłosej Kanadyjki obróciła się do chłopaka, odgarniając za ucho niesforny kosmyk. - Cam wbije dzisiaj, czy raczej nie? - zapytała, rozglądając się, czy może przypadkiem nie zrobiła z siebie idiotki, bo przecież tamten mógł przyjść niezauważony. - A tak w ogóle, to głowa nie boli? - zadała pytanie, unosząc lekko brwi i uśmiechając się, równocześnie upijając łyka PYSZNEGO whisky. KOLEJNEGO ŁYKA, hehe.
Hehehe ale z Joshuy był cwany lis, kiedy przyszedł moment wyboru „najpiękniejszej” do całowania, zaczął sobie palić po studencku ze swoją „dupeczką”. I o ile Madison pojęła w mig ten motyw i mimo wszystko starała się zachowywać swobodnie i naturalnie, było to nieco dziwne, bo przecież jej przyjaźń z Williamsem nie była skażona pożądaniem ani podszyta romansem przeszłym czy teraźniejszym, a w dodatku w jej głowie zupełnie jak wtedy na tej dziwnej Tanabacie w Japonii pojawiały się krzykliwe myśli, mające formę zarówno audiofoniczną jak i wizualną, a składało się na nie tylko jedno słowo, wielki napis niczym graffiti we wnętrzu jej mózgu i krzyk o natrętnej częstotliwości River River River. Ciężki żywot. - Tak, to by było zajebiste, tylko wybrałeś inaczej. – burknęła pod nosem wcielając się w rolę zawiedzionej i rozdrażnionej dziewczyny, której oczekiwania nie zostały spełnione, a która dodatkowo znalazła się w niewygodnej dla siebie sytuacji. Brzmi znajomo? Nieee, gdzie tam! Zerknęła na identyczne bransoletki znajdujące się na ich nadgarstkach, czyż nie wyglądały słodko aż do porzygu? Byłoby przykro, gdyby ktoś się dowiedział, że w gruncie rzeczy są to przetransmutowane dwa kawałki rzemyka, których miała u siebie pełno w pokoju. Jasmine uśmiechnęła się uroczo, odbierając drinka z Jezusowych łapek i jednocześnie niby od niechcenia muskając dłonią jego dłoń i na chwilkę splatając ich palce. - Daj spokój, nie dam Ci się dzisiaj spić, mało romantyczne wizyty łazienkowe zostawię na inny raz, teraz przyjechałam na krótko. – oznajmiła uspokajającym tonem, jakby trajkotała o pogodzie, a nie mówiła coś z serii „nie wypiję za dużo, więc będę się później nadawać do czegoś w łóżku, spokojna głowa”. Wszystko było pięknie aż do momentu, w którym Percy wymyślił dla Filipa wyzwanie, wtedy Madison aż musiała się ugryźć w język, żeby nie krzyknąć „NIE, TYLKO NIE MÓJ ŚLICZNY STOLICZEK, PRZECIEŻ GO ROZJEBIESZ”, a uwierzcie mi, że wybierała go bardzo długo i serduszko jej się krajało, gdy obserwowała, jak Stone wskakuje na niego i sprawdza czy może bezpiecznie robić swoje cyrkowe wygibasy. Trochę nieświadomie ścisnęła mocniej łapkę Jezusa, upijając łyka ze swojego kubeczka. Jaka szkoda, że był to drink w wersji dziecięcej bez jakichkolwiek procentów, których teraz pragnęła tak bardzo, a które okazałyby się być zgubne dla całego jej przedstawienia. I nawet biedna nie mogła się uraczyć skrętami, o których z takim zapałem mówiła na początku melanżu. Dopiero kiedy Stone zawołał jakąś dziewczynę, żeby go asekurowała, zorientowała się, że oto w swoim mieszkanku goszczą celebrytkę wielkiego kalibru, Karin Cortez! Biedna Madison oczywiście nie mogła dać po sobie poznać, że poznaje tę dziewczynę, ale skrycie liczyła na to, że zaraz nie wpadnie do nich alfons Meksykanki z gnatem (bo alfons z gnatem wygląda groźniej niż alfons z różdżką) i nie zrobi rozróby. Gdy butelka wskazała miejsce, w którym dziewczyna siedziała z Jezusem, przez chwilę ciężko jej było zdecydować, kto został wybrany. Ostatecznie jednak stwierdziła, że skoro padło bardziej na środek, a nie na boki, gdzie były nogi Williamsa, padło na nią, więc stwierdziwszy, że nie jest w nastroju do stawania na rękach, udawania kury czy jakichkolwiek innych głupich wyzwań, dlatego wybrała dramatyczną „prawdę”. Hehe no i masz babo placek, historia do opowiedzenia! Madison nie miała zielonego pojęcia o tym, że gdzieś tam w Australii naprawdę istnieje jakaś Jasmine, z którą Joshua spędza dużo czasu, bo nigdy nie rozmawiała z nim na takie tematy, dlatego wszystko leciało prosto z jej wyobraźni! - Niestety zawiodę Cię, nie będzie wielce romantycznej historii. Poznaliśmy się w szkole, jak chyba wszyscy. Ziomkowaliśmy się od pierwszej klasy, Joshua często wpadał do mnie w wakacje. Mieszkam niedaleko Noosa Beach, to jest prawdziwy raaaaj dla surferów, więc w któreś wakacje zaczęłam uczyć Jezusa surfować. I wiecie jak to jest, ocean, plaża, słońce… wtedy zaiskrzyło. Ale ja nie jestem typem lubiącym zobowiązania, Josh zresztą też nie, więc chyba nie można powiedzieć „usidlony”, wszystko zostało na etapie no labels. I wiem, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu na sto przypadków takie coś nie wypala i prędzej czy później się rozpada, ale to jest właśnie ten jeden pozostały przypadek. Wybaczcie, jeśli was gorszę, no ale nikt z nas nie jest święty. My tego po prostu nie ukrywamy, prawda? – opowiedziała jakże śliczną historyjkę, na zakończenie cmokając uroczo Jezusa w policzek. – Ale żeby już was tak kompletnie nie zawieść, trochę romantyzmu też się wkradło, bo oto pewnego przepięknego wieczoru… hehs no dobra, wszyscy wiemy, że żadna dobra historia nie zaczyna się słowami „pewnego dnia, kiedy jadłem sałatkę”, więc do rzeczy: na jednej z imprez trochę nas poniósł melanż i uzgodniliśmy, że jeśli do studiów żadne z nas nie będzie w sensownym związku, pobierzemy się. Ale ten tu obecny brunet zamiast klęknąć przede mną, uciekł do Anglii! Chyba jestem straszniejsza niż myślałam hehehehe. – dokończyła ze swoim super śmieszkiem, po czym zakręciła butelką, która wskazała dziewczynę z gołym brzuchem, która asekurowała Filipa, Karin Cortez, no ale Jasmine o tym nie mogła wiedzieć. Pytanie. Hehe okej. - Nie mam jakiejś super weny, więc prosto z mostu: kim Ty właściwie jesteś i co tu robisz, że mój chłopak uznał Cię za striptizerkę? – zapytała w końcu, uznając, że to jest dobry sposób na dowiedzenie się, co kurwa robi meksykańska prostytutka w jej mieszkaniu, na jej imprezie, chociaż nie może się przyznać, że ona to ona. Sherlock.
Dobra, ogólnie to tak bardzo wciągnęłam się w akcję jasminowania, że szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia co w tym czasie robił Cezar. Załóżmy więc, że nie grzeszył zbyt przesadną aktywnością i podczas gdy wszyscy z ożywieniem o czymś dyskutowali, biegali po całym mieszkaniu, nawiązywali nowe znajomości, stawali na rękach i robili milion innych dziwnych rzeczy, Kanadyjczyk siedział sobie po prostu, leniwie dopalając skręta i zagadując czasem do siedzących blisko osób, ale tylko do tych, bo nie chciało mu się wstawać do innych. Hehs i czasami rzucał jakieś wyrafinowane żarciki, średnio zwracając przy tym uwagę na to, czy kogokolwiek śmieszą. Pewnie nie, bo jego mózg już wchodził w odmienny sposób pojmowania świata, a chyba nikt aż tak nie poleciał. Jeszcze. Miejmy nadzieję, że ktoś dołączy i Weatherly będzie miał z kim toczyć poważne rozmowy o życiu i śmierci! Beztroskość, cudowna beztroskość. Chłopak czuł się tak, jakby nic go nie dotyczyło, jakby nic go nie mogło ruszyć, jakby był jednocześnie obecny i nieobecny, jakby stał z boku, za taflą szkła tłumiącą lekko dźwięki i rozmazującą obrazy i obserwował niezbyt uważnie samego siebie, ciało żyjące własnym życiem, ciało, na które nie miał żadnego wpływu. Ledwie zauważył znikającą w łazience Perry z uniesionym do góry kciukiem i dziwną miną, której nawet nie próbował określić. Chyba jednak nie była fanką dzikich imprez ani nie uległa jego nieodpartemu urokowi osobistemu i nie spodobało jej się jego wyzwanie. Życie, trudno. Kto by się tym przejmował? Na pewno nie on. Jednym uchem Cesaire wyłapywał jakieś poszczególne zdania z monologów ciemnowłosej Australijki i pewnie gdyby nie fakt, że znajdował się już częściowo we własnym świecie, zmarszczyłby brwi skonsternowany, zastanawiając się, jak to się stało, że jego morda Joshua dał się wjebać w taki układ. Przecież on unikał związków i zobowiązań jak ognia, a tu jakaś dziewczyna opowiadała o niedoszłych zaręczynach, Jezus Maria i wszyscy święci! Ale przynajmniej dobra dupa była, taki plus hehehe. - Dobry wybór, ziooom. Oczywiście bez urazy, drogie panie, ale Marc dostaje dodatkowe punkty za pochodzenie i za złapanie znicza. – stwierdził pogodnym tonem, kiedy Percy ruszył w stronę Marcelinki. Może to i lepiej, że Kanadyjczyk średnio już obserwował przebieg tej ambitnej gry, w której uczestniczył i był w tak imprezowym nastroju, że nie komentował niczego? Jakoś średnio w sumie spodobała mu się wizja Folletta lepiącego się do jego przyjaciółki, bo przecież Cezar był szalonym bff Jovena i to właśnie z nim szipował uparcie Delacroix, uciekając się nawet do podstępnych sowich analogii. No a poza tym halo, mówimy o Percym, hejty dalej są! Pewnie z tych właśnie powodów chłopak zamiast zaprotestować, że Kanadyjczyk oszukuje, uśmiechnął się lekko, kiedy ten ucałował dziewczynę tylko w policzki. Tak się wciągnął w owe rozmyślania, że chwilka minęła, zanim ogarnął, że Marcelinka coś do niego mówi! Spojrzał na nią, dalej lekko się uśmiechając, po czym również rozejrzał się, żeby sprawdzić czy jego szalony bliźniak jeszcze się nie pojawił. - Myślałem, że przyjdzie, ale najwyraźniej ciężej zdobyć u niego audiencję niż u królowej. – westchnął prawie że teatralnie w odpowiedzi na pytanie o Camerona. Jakoś tak przykro mu się zrobiło, że jego bliźniak jednak nie dołączył, wszak była tu jego narzeczona, ziomki i w ogóle świętowali! – Nie nie nie, dziena za troskę, ale wszystko gra, najwyraźniej ten pałkarz nie jest taki super jak nasi. Albo mam dobre znieczulacze hehehe. – stwierdził, odruchowo dotykając głowy w miejscu, w które oberwał tłuczkiem, ale nic nie poczuł. A skoro już o znieczulaczach mowa, chwycił znajdującą się nieopodal butelkę i nalał bogato Ognistej do szklanki Marceline i do swojej szklanki. Alkohol i zioło, świetny pomysł, będzie funfunfun!
No dobrze, Mads wraca to pora na odpis, hehehe wiadomka, nie chciałam, żeby jej było przykro i grzecznie poczekałam aż wróci z tych wakacji, przykładny ze mnie czarodziej, nie powiecie, że nie. Z Curtis też był przykładny czarodziej, ale niestety nie wiedziała, że Karin ma na wizbooku ustawiony status "to skomplikowane" z własnym alfonsem. Mogłoby się zrobić bardzo dziwnie, gdyby ten mhroczny pan meksykańskich burdeli wpadł na imprezę, szukając Karin. Eliksir wielosokowy działa niby tylko godzinę, ale taki alfons Patrick, uwzględniając jego różnorakie talenty (w tym nakłanianie czternastolatki do prostytucji, pozdrawiam), pewnie zapakowałby biedną Curtis w samolot i już by z tego Meksyku nie wróciła, eeech. Patrick Porwę A Jak Nie Będziesz Karin To Sprzedam Twoją Nerkę. Wybitnie długa nazwa. Curtis - Karin (CURIN) nie miała jednak czasu wymyślić innej, bowiem jakiś Reemy kazał jej się asekurować! Niemalże zapomniała o tym, że gra teraz meksykańską prostytutkę i prawie wywróciła oczami, nie zaszczycając Filipa słowem, ale zanim obróciła się na pięcie i odeszła parę kroków od tego stołowego samobójcy, przypomniała sobie, że teraz nie jest żadną Curtis Juvinall. A z Karin to na pewno krejzolka była, uznała Australijka, dlatego głęboko wzdychając w duchu, wyciągnęła ręce do Stone'a i prawdę mówiąc, wiele by mu to nie dało, gdyby faktycznie spadł, ale cóż... Karin była gryfonką, życie na krawędzi i te sprawy, rozumiecie, nie mogła nie podjąć szansy na skręcenie karku, to by było niegryfońskie i mogłoby wzbudzić podejrzenia. A Curtis chciała zachować anonimowość. Filip Chcę Sobie Skręcić Kark jednak nie zaliczył gleby roku, a Curin odetchnęła z ulgą, mając najszczerszą nadzieję, że już nie będzie musiała się dzisiaj w ogóle odzywać. NO ALE ŻYCIE, następne pytanie spadło na nią i hehe zamierzała się trochę zabawić. Zwykle lubiła szokować ludzi, tym razem po prostu musiała to zrobić w inny sposób, bo gdyby opowiedziała krwawą historyjkę, na której opowiedzenie miała NIESAMOWICIE PALĄCĄ ochotę, ktoś mógłby ją rozpoznać. O ile Joshua by jej pewnie nie wydał, tak inni naturalnie nie mieliby z tym kłopotu. Australijka bawiąca się w szpiega, udaje meksykańską prostytutkę i idzie na imprezę konkurencyjnej drużyny, po czym dostaje pytanie od Kanadyjki, udającej dziewczynę swojego przyjaciela, żeby uświadomić jego chłopakowi parę rzeczy. Hehehe tak bardzo czaro stajl, aww! - No więc... - odchrząknęła, uświadamiając sobie, że jej głos mógł zdawać się przez chwilę zbyt curtisowy. - Jestem meksykańską prostytutką, która zarabia na życie obsługiwaniem bogatych klientów, twój chłopak po prostu pamięta nasz wspólny wieczór, no bo wiesz, niektórzy zapłacą krocie, żeby oderwać się od swojej dziewczyny, hihi! - i wykonała dłonią ruch zbliżony do naszej emotki latifa, po czym zaśmiała się, jak sama miała nadzieję, bardzo sztucznie. To było świetne uczucie, robienie czegoś, za co nie poniesie się żadnych konsekwencji. Chociaż gdyby jej prawdziwa tożsamość wyszła na jaw, również mogłoby być ciekawie! Uśmiechnęła się milutko do Jasmine, nie mając zielonego pojęcia, że tak naprawdę na złość zrobiła jedynie Filipowi i ewentualnie Jezusowi, któremu oczywiście później postanowiła wyjawić całą prawdę. Ale to później. Teraz ze sztucznym uśmieszkiem, próbując wciąż i wciąż nie poprawiać tej okropnej bluzki, zakręciła butelką. WYPADŁO NA CEZARA HI HI HI. - Na pewno pytanie, he - wzruszyła ramionkami, udając, że się zastanawia. Tak naprawdę pytanie aż samo cisnęło jej się na usta. - Jestem wielką fanką waszej drużyny. - oznajmiła głośno i wyraźnie, tak, aby nikt nie miał wątpliwości. - I na pewno wygracie, AUSTRALIA SUXX. - dziwne, że przeszło jej to przez gardło. To na pewno wina tego, że wyglądała jak Karin. Curtis Juvinall, po wypowiedzeniu tych słów, spłonęłaby w kilka sekund. - Ale... - tutaj znaczący wzrok skierowany w kierunku Cezara. - gdybyś miał wybrać JEDNĄ dziewczynę z Red Rock, która podoba ci się najbardziej, która by to była? - spytała z miną prawdziwego niewiniątka. Zaraz się jednak zreflektowała. - Tylko musisz nam ją opisać, bo wiesz... ja nie znam ludzi z tej Australii.