Quentin tylko pokręcił głową, kiedy kłócili się dalej o kulturę. Przecież to, że była zupełnie inna od europejskiej było najbardziej fascynujące! Miasta na ich kontynencie różnią się językami, poziomem nowoczesnej technologii i zazwyczaj jedzeniem w knajpie, a tu wszystko było nowe! Ale chyba dobrze, że tego nie paplał na głos, bo jego urocza towarzyszka może nie byłaby zadowolona jego zdaniem na ten temat i cóż to by było! A tak to główna reklama czarodziejskich wakacji poszła w tany, odkrywać swoją dziką naturę, ku zadowoleniu Quentina. I o ile ona będzie zdegustowana swoim wyskokiem, Szwajcar postara się, żeby długo tego nie zapomniała! Czeka ich w końcu miesiąc w domku. - Powinnaś robić to częściej – powiedział zdecydowanie Tricheur, próbując pozbyć się tego błogiego uśmieszku z twarzy, ale kiepsko mu szło. W końcu ta pozwoliła mu tak cudownie, bliziutko gibać się obok niej. Taki był rozmarzony, że po swoich słowach zupełnie nie zrozumiał, dlaczego ta nagle się zatrzymała i spojrzał na nią zdumiony. Z żalem przyjął, że oderwała się od niego, by się rozglądać, jednak uniósł brwi z lekkim rozbawieniem. Westchnął na jej pytanie i teraz on zaczął wodzić spojrzeniem po wnętrzu. Wiedział doskonale gdzie są tylne wyjścia barów w Bernie, czy nawet Londynie, ale tutaj może być inaczej. Wziął whisky od Effie, by wziąć łyka, po czym pomniejszył butelkę zaklęciem. Był odrobinę pijany, więc nie była tak malutka jak chciał, ale trudno, mógł wsadzić ją do kieszeni. Spojrzał najpierw na wejście do kuchni, gdzie co jakiś czas znikały kelnerki, ale uznał po chwili, że to nie jest dobry trop. Żeby dziki Japończyk nie zauważył, że nie tańczą, przybliżył się z powrotem do Fontaine, ale tym razem odwracając ją tak, by mieć widok na drzwi niedaleko sceny. W końcu wile musiały mieć jakieś garderoby gdzieś tam. Pociągnął Fontaine w tamtą stronę i nacisnął na klamkę, ale drzwi były zamknięte. Tricheur rozejrzał się po kelnerkach, przy okazji kładąc palec na ustach, bo zakładam, że wila mogła zadawać jakieś pytania. A on i tak był pijany, więc niełatwo było mu teraz się skupić. W końcu nagle opuścił na chwilę Fontaine, wyjmując różdżkę i patrząc na jakąś wilę niedaleko, wpadł na przechodzącą kelnerkę. Dziewczynie wypadła z rąk pusta taca, a Szwajcar zaczął przepraszać szybko, zwalając winę na wile. Kelnerka jedynie pokiwała głową i poszła dalej, a Trichuer wrócił do Effie i zaczął przeglądać klucze, które obecnie miał w rękach, równocześnie zerkając co jakiś czas na zamek. W końcu wybrał jeden z nich i drzwi stanęły przed nimi otworem. Quentin szybko popchnął ją do środka, na niewielki korytarz i zamknął za sobą drzwi. - Idź spokojnym krokiem, jakbyś właśnie wracała ze sceny – powiedział jej bawiąc się kluczami i pokazując, by szła przodem. Minęła ich jakaś kelnerka, ale tylko zerknęła przelotnie na wilę z cudzoziemcem i poszła dalej. Przeszli lekko uchylonego wejścia do garderoby wil, a Szwajcar zatrzymał się na chwilę, spoglądając na zamki każdych drzwi.. Wyprzedził Fontaine, złapał ją za rękę i poprowadził ją w stronę jednych na końcu, po czym znowu zaczął przyglądać się kluczom. Po chwili otworzył i te, i już znaleźli się na zewnątrz, niedaleko niezbyt ładnych śmietników. Uśmiechnął się radośnie do wili, zamykając za sobą drzwi. - Koniecznie zachowaj ten szlafrok dla potomnych – powiedział pokazując na jej strój, po czym pociągnął ją dalej, w końcu wyprowadzając na drogę. - Jest całkowicie ciemno, mam nadzieję, że pamiętasz jak się szło do domku – zapytał pogodnie pani prefekt, idąc w dość nieokreślonym kierunku. Odrobinę zdezorientowany Quentin przystanął przy wieży, zastanawiając się gdzie powinien teraz iść. - Nie jestem pewny czy to mijaliśmy – mruknął z zastanowieniem, spoglądając na dziwną budowlę.
Jak Quentin powiedział, by częściej w ten sposób tańczyła, tak ona bardzo zgodnie, uznała, że już nigdy, przenigdy, nie da się wciągnąć w coś tak absurdalnego. Wciąż niezupełnie rozumiała, jakim cudem w ogóle nie uciekła stamtąd, gdy tylko stanęła na podwyższeniu. Tak czy siak, właśnie mogłaby teraz przechodzić mało przyjemne następstwa, tego, że nie uciekła w porę, gdyby tak rzeczywiście zmuszono ją do zdejmowania tego szalonego szlafroczka. Kto wie, może kolejnym etapem w występie wil był striptiz? Na Slytherina! Całe szczęście, Tricheur postanowił coś zaradzić na tą trudną sytuację. Chociaż oczywiście początkowo Eff mogła mieć wrażenie, że on sam nie znajdzie stąd wyjścia, szczególnie po tym, jak tanecznym krokiem zbliżyli się w stronę jednych z drzwi, które, no tak, oczywiście były zamknięte. Już Eff chciała zacząć gadać o tym, że są uwięzieni i na pewno teraz ona biedna spędzi całe dalsze życie jeżdżąc po Japonii i występując przed jakimiś pijanymi fagasami. Jednakże widząc gest Szwajcara, który sugerował, by zachowała milczenie, rzeczywiście dla własnego dobra, postanowiła nie pisnąć ani słówka. Z resztą, po chwili chłopak ją opuścił, co raczej wilę bardziej zmartwiło, aniżeli uspokoiło! Zdezorientowana spoglądała w stronę Ślizgona, próbując ocenić, co takiego zamierza on uczynić. I była absolutnie pewna, że nie zrobił zupełnie nic, póki nie zobaczyła w jego dłoniach pęku kluczy. Nawet nie ukrywała lekkiego zdziwienia na buźce, związanego z tym, że ani nie wypatrzyła momentu, w którym chłopak sprytnie podkradł je barmance. No tak, tak widziała już raz jak kradł, ale mimo wszystko wciąż ją to mocno zdumiewało. Wszakże jak to się działo, że ludzie absolutnie nic nie czuli? Teraz nie miała wiele czasu, by się nad tym głowić, bo musieli się pierw bezpiecznie wydostać z zaplecza ów knajpy. Jak Szwajcar zasugerował, tak Eff przybrała dość luźny krok, poprawiając przy tym lekko włosy, czy też zapięcie w swym pięknym szlafroczku, co by zbytnio nie wzbudzić podejrzeń. Ot, wracała z występu. Kiedy jednak otworzyli chyba setne drzwi z kolei i w końcu znaleźli się na zewnątrz, w chwili zamykania metalowych drzwi, Eff aż głośno odetchnęła. - No dobrze, nieznośny Szwajcarze, twoje talenty są bardzo przydatne - powiedziała spoglądając na niego przelotnie, po czym ruszając dalej, by dla pewności, jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Jeszcze by brakowało, by ktoś też wyszedł na zaplecze, zauważył tam wilę i wciągnął ją z powrotem do środka! W sumie te jej słowa, chyba były zakamuflowanymi podziękowaniami za pomoc w ucieczce, bo pewnie klasyczne "dziękuję" mogłoby nie przejść jej przez gardło, albo co gorsza, spłonęłaby nagle w ogniu, za użycie tak miłych słów. Jeszcze po drodze zajęła się zdejmowaniem szlafroczka, by ostatecznie zostawić go przewieszonego przez jeden z płotów. - Lepiej, żeby potomni, ani w ogóle ktokolwiek, nigdy się nie dowiedzieli o tym wieczorze - powiedziała jeszcze uważnie spoglądając na Szwajcara, co by milczał, bo to tajemnica, którą planuje zabrać do grobu! Nie miała jednak wiele czasu na posyłanie ów groźnego spojrzenia, bo zorientowała się, iż rzeczywiście, też wcale nie jest pewna, czy zmierzają we właściwym kierunku, szczególnie, gdy przeszli obok wielkiej wieży. - Jak na nią wejdziemy, to na pewno zobaczymy całą okolicę i tak też znajdziemy drogę powrotną - powiedziała wesoło, wygłaszając ten wspaniały plan i dając znak głową, by Ślizgon pierwszy zaczął się wspinać na górę. Była przecież w sukieneczce, więc żadne "panie pierwszeństwem", raczej tu nie wchodziło w grę! Dopiero po Queniu zaczęła się wspinać na górę, by będąc na szczycie, lekko opadała opierając się o jedną z barierek i spoglądając na całą okolicę pogrążoną w ciemności. Po chwili ponownie jednak skierowała się do Szwajcara, by obserwując go, dojść do wniosków, że jeszcze by się chyba napiła. - Zabrałeś tą whiskey? - Zapytała lekko przechylając głowę, spoglądając na jego kieszenie i czekając na odpowiedź. Heh, bo alkohol na pewno pomoże w wypatrzeniu drogi do domków, brawa Fontaine!
Swoją droga Quentin był przekonany, że wile, nie będą wcale ściągać tych szlafroczków. Inaczej upierałby się, żeby tutaj zostać. Jednak potulnie zorganizował im ucieczkę godną mistrzów, raczej ignorując zaniepokojone bądź zdziwione spojrzenia Effie, bo i tak go wystarczająco rozpraszały te tańczące wile i procenty we krwi. Jakby musiał się zająć też komentowaniem zdumionego wzroku swojej pięknej towarzyszki, w końcu z pewnością zostaliby tu na zawsze! Ale całe szczęście tak się nie stało i już po chwili podróżowali obok pachnących śmietników. Tricheur uśmiechnął się lekko na jej słowa i ruszył za nią znacznie spokojniejszym niż ona krokiem, jakby fakt, że mogliby ją tutaj złapać byłby wyjątkowo śmieszny. Bo w sumie to byłoby całkiem zabawne. - Nie ma za co – odpowiedział i wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po główce jak biedne dziecko. Zapalił sobie potem jednego z ostatnich papierosów w paczce, wzdychając głośno, kiedy zauważył, że zaraz mu ich zabraknie. Okropne, ciekawe czy są o tej godzinie jakieś sklepy w Japonii otwarte. Kiedy ta zostawiła gdzieś szlafroczek, Quentim cmoknął z niezadowoleniem i wrócił po niego, by samemu go sobie założyć. Na pewno wyglądał przepięknie. Uniósł brwi, słysząc, że Fontaine nie zamierza opowiadać o swoich harcach w barze. -Och, tak oczywiście, ale musisz wiedzieć, że jestem okropnym plotkarzem – powiedział parafrazując jej słowa z ostatniej rozmowy w domku i nawet podobnie, wesoło się uśmiechając do wili. Kiedy usłyszał, że chce wejść na wieżę, Tricheur na początku nie był pewny czy to dobry pomysł i chciał iść z tyłu, bo przecież miała wysokie obcasy! A jak spadnie i będzie miał ją wiecznie na sumieniu? W końcu jednak Szwajcar wymruczał coś na temat jej butów i żeby uważała, po czym zaczął się wspinać po drabince. Podał Effie rączkę, kiedy już była niemalże na górze i rozejrzał się po ciemnej okolicy. - Zakładam, że nasze domki muszą być oświetlone, więc obstawiam, że to tam i odrobinę zboczyliśmy z trasy. Boże to miasteczko jest takie małe, a ja i tak straciłem orientację, chociaż przynajmniej nie musisz mnie nieść – paplał sobie Quentin przechadzając się wzdłuż barierek, kiedy nagle Effie znalazła się obok niego prosząc o butelkę. Tricheur pokiwał głową i wyjął z kieszeni whisky, powiększając ją do pierwotnych rozmiarów. Podał alkohol wili, patrząc się wprost na Fontaine. Średnio mu się chciało po tylu kieliszka uważać na jej urok, dlatego stał sobie i się na nią gapił, dopiero po chwili ogarniając, że ma pewnie zupełnie mętny wzrok i jeszcze trochę, a zacznie się nie daj boże ślinić. Quentin pokręcił szybko głową i poprawił swój nowy szlafrok. - Żałuję, że teraz ja nie mogę cię olśnić swoim tańcem – powiedział ze smutkiem odchodząc na chwilę od Effie, żeby popatrzeć na jakieś widoki, czy coś. Wrócił jednak dość szybko, uznając, że wypicie alkoholu z pewnością pomoże na jego nieogarnięcie! Mieli dziś plany godne mistrzów.
Podpatrując palącego Quenia i Eff zachciało się palić, z resztą po tej stresującej sytuacji z wilami, to było niemal pożądane. Temu też szybko sięgnęła do swojej torebki, wyciągnęła jednego z mentolowych papierosów i odpaliła go sprawnie różdżką. Tylko pod nosem, bardzo delikatnie, co by Tricheur wcale tego nie zauważył, uśmiechnęła się na to jego pogłaskanie jej po główce, zupełnie jakby była jakimś biednym, zagubionym dzieckiem. Którym absolutnie nie była! Kiedy chłopak pobiegł po szlafroczek i założył go na siebie, dokładnie mu się przyjrzała, na moment nawet się zatrzymując. - Rzeczywiście, teraz jeszcze bardziej widać twoje podobieństwo do wil. Myślę, że powinieneś spróbować tych występów na scenie - stwierdziła niezbyt poważnie, by zaraz po tym znów się zaciągnąć papierosem i ruszyć dalej. - Może rozważysz karierę estradową? - Zasugerowała jeszcze z lekkim rozbawieniem obserwując swojego towarzysza. No tak, pięknie się prezentował w tym gustownym szlafroczku. Co więcej, jej uśmiech nawet nie znikł, gdy chłopak tak nieładnie ją przedrzeźniał, bo po tym alkoholu jakoś trudniej było jej się złościć. - Nie, wciąż jednak jesteś bardziej nieznośny, niż zdolny - stwierdziła lekko mrużąc oczy, tak też ostatecznie podsumowując swego współlokatora. I naprawdę robiła to z bólem serca, bo przecież, prościej by było, gdyby jej rozmówca był zupełnie milutki! Prościej, albo nudniej w sumie, no nieważne. Fontaine nie miała żadnych wątpliwości co do tej wspinaczki. Przecież z góry wszystko będzie bardziej widoczne, a na dodatek, czemu by nie wspinać się po nocy, gdy jest się pijanym, na jakąś nieznajomą wieżę? Zabawnie by było, gdyby czekał tam na nich jakiś strażnik pokoju czy ktoś taki. Całe szczęście, nie było tam nikogo, kto momentalnie próbowałby ich przegonić. - Nieść? Może więc powinnam się sama zająć tym alkoholem który nam pozostał? - Zapytała przejmując od niego butelkę i spoglądając z rozbawieniem w jego jasne oczy. Zaraz przerwała tą chwilę, upijając parę mocniejszych łyków, bo przecież zdecydowanie była niedostatecznie pijana. Szczególnie do dalszego konsumowania napoju wykorzystała moment, gdy Ślizgon odszedł kawałek, gdzieś tam obserwując okolicę. Zaraz jednak do niej wrócił, więc ta podała mu butelkę, bo to dobra przecież dziewczyna była. - Jestem trochę rozczarowana, tak się upierałeś na te wilowate geny, więc mógłbyś teraz zrobić ładny występ - powiedziała łapiąc pasek do jego, a wcześniej jej, szlafroka i lekko za niego ciągnąć z bardzo rozczarowaną miną. Jakby tym gestem miała go zmotywować do tańczenia. No bo jak to tak, ona występowała, a on nie? Co to za okrutna niesprawiedliwość!
Quentin uśmiechnął się szeroko na jej słowa i zamachał brwiami, z pewnością bardzo zalotnie i seksownie. Zatrzymał się razem z nią, by mogła go podziwiać chwilę. I zaczął udawać zastanawianie się, gdy wspomniała o zmianie profesji. - Całkiem dobry pomysł. W sumie mam już nawet klucze do tylnego wyjścia, więc mogę mieć nawet darmową salę do ćwiczeń. Jak chcesz możesz tam tańcować ze mną – powiedział żywo, bardzo zadowolony ze swojego pomysłu, strzepując po drodze popiół. Zaśmiał się wesoło na jej złośliwe słowa. - Myślę, że to we mnie uwielbiasz – powiedział udając lekko zachrypnięty głos, prawdziwego Casanovy. Ach ten podrywacz Quenitn, powinien zdobyć złoty medal w podrywaniu. Tylko wtedy to on powinien wpaść na pomysł schowania się z wilą wieży, więc trochę spalił. No trudno. Zapomniałaś dodać, że Effie była też w jakiś niebotycznych obcasach w trakcie wspinania po pijaku, co sprawia, że ten pomysł wydaje się być jeszcze lepszy! I spoko Quentin by sobie poradził na pewno ze strażnikiem, hehs. W końcu cóż to byłaby za głupota zostać ukaranym w Japonii za wchodzenie na jakąś wieżę, skoro przed chwilą ukradł komuś klucze do baru. - Skoro jesteś takim kozakiem, to pij całe – powiedział wzruszając ramionami i rzucając gdzieś dalej swojego gasnącego papierosa. Swoją drogą ona w ogóle ogarniała chwilowe zawiechy Quentina? Czy była tak pijana, że średnio zauważała to, czy była do tego przyzwyczajona? No nieważne, Tricheur wrócił do Fontaine, by napić się trochę alkoholu. Zrobił smutną minkę na jej słowa. Przez dość dużą ilość wypitego alkoholu, kiedy pociągnęła go za pasek szlafroczka, przybliżył się do niej o krok czy dwa. Zaś sam szlafroczek mu się rozwiązał, wszak aż tak mocno się nim nie ściskał. - Nie mogę tańczyć bez ciebie. Jesteś moją muzą – oznajmił dramatycznym tonem, korzystając z tego, że dziewczyna jest blisko, więc położył dłoń bez butelki na jej talii i pogłaskał ją lekko, na potwierdzenie swoich słów.
No tak, Eff na pewno skrycie marzyła o powrocie do tego baru by móc tam tańcować z Tricheurem. Obawiam się, że biedaczka teraz za każdym razem, przechadzając się po Japonii, będzie wybierać jakąś okrężną drogę, by czasem nie przechodzić obok tamtego, przeklętego baru, w obawie, że ktoś mógłby ją znów zaciągnąć tam do tańczenia. Chociaż, gdyby była trzeźwa, na pewno nie dałaby się tak łatwo tam umieścić, albo przynajmniej od razu by zwiała. Oczywiście słysząc te jego słowa, że niby za to go uwielbia, aż głośno się zaśmiała. - No tak, to mi wyjaśnia skąd to moje skryte uwielbienie do ciebie - rzekła z lekkim sarkazmem w głosie. Naprawdę nie wiem skąd tu na złośliwości drobne się jej teraz wzięło! Może od świeżego powietrza zbyt wiele alkoholu z niej wyparowało? Rzeczywiście, zupełnie zapominałam wspomnieć o tych, naprawdę wysokich butach Fontaine, które musiały jej okropnie przeszkadzać podczas wspinaczki. I chociaż na początku nie wpadła na to, by po prostu je zdjąć, to w połowie drogi musiała w myślach się przeklinać za ten brak rozsądku. No nic, jakoś dawała radę, wspinała się wyżej i wyżej, i właściwie tylko raz noga się jej trochę omsknęła. Ostatecznie nie było aż tak tragicznie. Kozakiem? Sam wspomniał o tym, że niedajboże mogłaby go nieść. - To tylko troska, że rzeczywiście musiałabym Cie później odprowadzić, a stąd ciężko zejść, strasznie tu wysoko - powiedziała niewinnie wzruszając ramionami i zaraz upijając łyk alkoholu, którym początkowo pogardził Szwajcar. Myślę, że Eff doskonale ogarniała i te i wcześniejsze zawiechy Quenia, i chociaż pięknie łaskotały jej ego, to jednocześnie w jakiś sposób może była do tego trochę przyzwyczajona? Przecież była wilą, więc to dość logicznie. Chyba podświadomie troszkę to ignorowała, ot co jakiś czas tylko wesoło się uśmiechając do uroczego Szwajcara i przyjmując ten stan rzeczy. Tak jak grzecznie przyjęła fakt, że chłopak odrobinę się przybliżył po tym jej pociągnięciu szlafroczka. - Muza chyba więc powinna wykonywać swą powinność - rzekła, jakby nic nie mogła poradzić na to, że świat tak był skonstruowany. Wyrzuciła więc przez barierkę swego papierosa, umieszczając ręce na ramionach chłopaka. Nie zaczęła jednak żadnego tańca, to on przecież powinien prowadzić. - Zwłaszcza, gdy chodzi o taniec z drugim wilem - po chwili dodała, przyglądając się z tej niewielkiej odległości swojemu czarującemu koledze. Kiedy ona właściwie zwróciła na niego uwagę, w taki sposób? Kiedy określiła go mianem czarującego? Już wtedy, na wielkiej sali, we wspólnym domku, czy dopiero po tym jak wypili parę kieliszków w barze? Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie, każda odpowiedź wydawała się błędna.
Wszystkie kobiety skrycia marzą o tańcowanie w barze z Quentinem, proste. Nawet jeśli się do tego nie przyznają. Cóż, przynajmniej teraz nie może się skarżyć na nudny pierwszy dzień w Japonii! Na pewno zapamięta go i ten bar do końca życia. Z resztą podobnie jak Tricheur. Tyle, że straciła dość przyjemne miejsce do picia przy świetnej muzyce, która grała im nad głowami na początku. Najgorzej. Na jej sarkazm, Quenio tylko uśmiechnął się szeroko i cmoknął w jej stronę. Oczywiście, że go uwielbiała, nawet jeśli udawała, że to nie prawda! I niech sobie mówi złośliwe rzeczy, w końcu Tricheur robi to samo co chwilę, ach, taki już jest urok ich rozmowy. Ale dobrze, że wziął ten alkohol, bo jeszcze nie daj boże by mu Effie całkiem wytrzeźwiała? I cóż by wtedy było? Effie powinna buty zdjąć na górze, więc powinna w sumie podwójnie przeklinać się za brak rozsądku, bo jak tu tańczyć znowu z partnerem o tyle niższym! Quentin powinien sprawić sobie jakiś eliksir, który by go wydłużył, czy coś w tym stylu. - Myślisz, że ja za to dałbym radę znieść takiego grubasa jak ty, jeśli wygrzmocisz resztę alkoholu sama? Będziemy musieli tu nocować wtedy – powiedział Tricheur pełnym rezygnacji tonem, po czym odwrócił się by otrzeźwieć od tego działania wili. Czyli Szwajcar jednak nie był na tyle sprytny i jednak mogła się czegoś domyślać, po jego uciekającym wzroku od czasu do czasu, czy ucieczki od bliskości z nią. A ponoć taki bystry z niego Ślizgon! Teraz jednak nie miał zamiaru się oddalać, tylko dzielnie wytrzymać tą bliskość! - Powinna – powiedział, bo w sumie nie mógł nagle znaleźć innych słów, nie wiem dlaczego. Zagapił się na piękną wilę, uśmiechnął błogo, pewnie też trochę głupawo na jej słowa, po czym zorientował się, że stoją w idealnej pozycji do wolnego tańca. Uznał jednak, że już tańczyli jak ślimaki, nie będą tu się bujać jak lalki na sznurkach. Dlatego złapał jej dłoń, ściągając ze swojego ramienia i nagle zaczął z nią tańczyć żwawo po całej wieżyczce. Nucił bardzo skoczne „tararararara” o nieokreślonej melodii, co chwila okręcając swoją wilę i szybko łapiąc z powrotem w objęcia, co by mu się nie wywaliła, biedna! W pewnym momencie, niesamowity tancerz Quentin Tricheur odchylił ją mocno do tyłu, niczym partner w tangu, czy czymś podobnym. Uśmiechnął się do niej wesoło, trzymając ją, by nie upadła i zauważył jak blisko nagle znalazły się ich twarze. Dlatego czarujący Szwajcar, niczym w jakiejś komedii romantycznej średniej klasy, pochylił się bardziej, by pocałować delikatnie Fontaine. Cóż, raz się żyje, a niecodziennie trzyma się pijane wile w ramionach.
O tak, takiego pierwszego dnia, to jeszcze na żadnych wakacjach nie miała. Zapoznawanie się z kulturą Japońską zostało zdane na medal! Gorzej z tym brakiem możliwości spędzania większej ilości czasu w tym barze, zwłaszcza, że przecież wciąż nie dostała autografu od jednego z tych drących się muzyków! Ech, jednak cały wyjazd będzie zmarnowany, jeśli gdzieś na drodze w Sakurze nie spotka ów wokalisty, a ten nie złożył jej autografu, na dekolcie chociażby. Taktak, taki był urok ich rozmowy, a w sumie nie tylko ich, bo jak wiadomo, gdyby nasze postacie trochę się nie posprzeczały, trochę nie powymieniały przeciwnych poglądów, to w ogóle nie byłoby frajdy. Nawet jeśli jakieś tam nasze twory są podobne, to przecież zawsze znajdzie się coś, co może ich poróżnić! - Tu? I znów z tobą? Nie, to już wolę nasz domek. - Jęknęła marudnie, bo przecież to największa kara na świecie, spędzać noc w towarzystwie Szwajcara. I dokładnie to samo mówiły jej czyny, to że teraz z nim sobie zamierzała potańczyć na szczycie pustej wieży, ot w środku nocy, gdy oboje byli już pijani po podboju knajpy. Tak, tak właśnie postępują osoby, które nie chcą spędzić wieczoru w towarzystwie tego drugiego. A już na pewno takie osoby nie mają nic przeciwko, by zmniejszyć trochę dystans między sobą, czy popatrzeć nieco w swe oczka, nawet jeśli przy tym wymieniali drobne złośliwości. Oczywiście, wszystko pozostawało w normie. Eff głośniej się roześmiała, gdy Ślizgon ją pociągnął nucąc przy tym jakąś wytworną melodię "tarararara", już sam tytuł brzmi obiecująco. Ot tak, bo to gwałtowny ruch był, a poza tym rozbawiło ją to jego podśpiewywanie. Poza tym jednak, naprawdę pięknie tańczyli i Fontaine zupełnie nie miała nic przeciwko, gdy gdzieś tam ją obrócił, czy też nawet pochylił. Tego przecież wymagało tango. A poza tym nie mogła się sprzeciwiać, gdy do tego Quenio tak uroczo się do niej uśmiechał. Może rzeczywiście był wilem? O, może tak w jednej dziesiątej na przykład? I teraz ta jedna dziesiąta była w jego słodkim uśmiechu? Coś w tym na pewno musiało być, bo przecież inaczej na pewno nie dałaby się pocałować. Ba, na pewno wolną ręką nie przyciągnęłaby go nieco mocniej, ani nie pogłębiając przy tym tego, chyba jednak spodziewanego, pocałunku. Nienienie, nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby nie te wilowe geny.
Nie tylko z kulturą Japońską, bo plus zaliczyła pierwotne instynkty, przekazane przez gen wily. Za to zdobyła wybitny od profesora Quentina Tricheur. Ale spokojnie, przecież Quentin ma klucze, może kiedyś zakradną się za kulisy, by zdobyć ten autograf! Dlatego niech nosi dekolty i będzie w gotowości. Ewentualnie jakieś krótkie spodenki, żeby mogła szybko podwinąć je i pokazać pośladek, również dobre miejsce na autograf. No właśnie, przecież jakby tu siedzieli i wzdychali jedno przez drugie, mówiąc jaki piękny jest krajobraz, to byśmy pomarły z nudów. Jesteśmy mistrzami ciętych dialogów, mówiąc skromnie! No dobra, może nie aż tak, pewnie jesteśmy beznadziejne i nie umiemy pisać jak normalnie ludzie, nie dokuczając sobie nawzajem. - Okej, współlokatorko, ja też wolę domek, tam mamy miękki materac – powiedział wesoło na jej marudzenie, jakby właśnie wyraziła szaloną radość jego towarzystwa, a nie jęczała na ten temat. Oczywiście widział jej ogromne niezadowolenie, kiedy się do niej przybliżył, a potem porwał do tańca! O mało nie uciekł po jej niezwykle ponurym spojrzeniu, kiedy położył swoją dłoń na jej talii. No proste, niezwykła melodia, a Szwajcar miał na pewno piękny głos i mógł brzmieć jeszcze lepiej, niż ich japoński zespół z baru! Boże, wszystkie moje postacie są niesamowitymi tancerzami, serio. Ruchy Quenia są z pewnością godne wili. Szczególnie, że jego CZERWONY SZLAFROK W CZARNE JAPOŃSKIE SMOKI, powiewał, kiedy ten tańczył sobie żywiołowo z Effie. Swoją drogą, czy oni w ogóle tańczyli tango? Chyba dopiero zaczęli i to na dodatek od jakiejś końcowej figury. Nie wiem, muszę przyznać, że tak naprawdę nie znam się na tym. I kto wie, może był tą wilą! Po prostu nikt w rodzinie nie powiedział mu, że jego praprapra, razy milion babcia miała ten gen. To by tłumaczyło jego uroczy wygląd! I fakt, że Fonatine zamiast kopnąć go i uciec z furią, pogłębiła ich pocałunek. Swoją drogą to nie było takie proste, utrzymanie wili w tej pozycji, a sam Quentin wcale nie chciał przerywać pocałunku by ją postawić do pionu. Dlatego wybrał znacznie lepszą opcję. Wystarczyło, że przechylił ją odrobinę bardziej, a już nagle znalazła się na podłodze wieży strażniczej. Sprytny Ślizgon! Za to sam Tricheur oderwał się od niej na zaledwie sekundę, by zrzucić swój szlafrok i pojawić się nad nią. Może nawet spojrzał na nią przez krótką chwilę, zanim ponownie wrócił do jej ust. Więc w sumie mogła teraz zmienić zdanie. Albo i nie, miała za mało czasu, zdecydowanie. Długie palce Szwajcara, całkowicie przypadkiem oczywiście, zaczęły błądzić po jej nóżce, zupełnie niechcący podwijając jej sukienkę.
Ach no tak, całe szczęście, że zachował te klucze, nadzieja na autograf od rozwrzeszczanego Japończyka wciąż istniała! Teraz, gdy będą sobie mieszkać i razem dzielić to dwuosobowe łóżko, o które każde z nich tak dzielnie walczył, na pewno Fontaine zaproponuje Queniowi, by wrócili do "Samuraja" zdobyć dla niej wyśniony autograf. I tylko wtedy założy ten odpowiedni dekolt. Oczywiście na jego wspomnienie o wspólnym, miękkim materacu musiała przewrócić oczami, bo przecież w taki sposób tylko jej przypominał, że jeszcze nie udało jej się zmusić go, by poszedł spać do tej drugiej sypialni. I co gorsza, wciąż nie wiedziała jak go do tego zmusić. Zwłaszcza, że coś oknami i drzwiami nie wpadali pozostali współlokatorzy marzący o ich rozdzieleniu. No co za ciężkie życie Effie Fontaine! Och to dobrze, że omal od niej nie uciekł, widząc to jej wrogie spojrzenie gdy tańczyli, bo przecież strasznie się starała, żeby go spłoszyć. W ogóle wprost się wyrywała, krzycząc i kopiąc, a ten niedobry Tricheur nigdzie nie pozwalał jej pójść. No widzisz Effie, tak to jest jak się spotykasz z marginesem Hogwartu. A tak odwołując się do tego genu wilowego, kto wie, po tylu "rozrzedzaniach" krwi pewnie i kolor włosów mógł się zmienić i w ogóle. Pewnie go tak do nich ciągnie, bo wzywa go zew przodków! Ten sam, który dziś kazał Fontaine tańcować na scenie, co za diabelska moc, deprymowała biednych uczniów. Jak to się właściwie stało, że po chwili lekko zderzyła się z chłodną posadzką wieży strażniczej? Jeszcze przed momentem, może nie wyśmienicie stabilnie, ale jednak, stała na nogach, pięknie sobie tańcząc. Ach ten podstępny Szwajcar i jego sprytne ruchy taneczne, w których wszystko sobie zaplanował! Oczywiście Eff przejrzała jego okrutny plan, dlatego nie chcąc pozostawać dłużną, przyciągnęła go tak, by sam od razu też się znalazł na ziemi. Bardzo dobrze też się złożyło, że postanowił zdjąć jej szlafrok (co z tego, że przed chwilą zostawiła go na płocie, jednak go chciała!), który uwaga, nie tylko był czerwony w czarne smoki, ale i sięgał do kolan oraz był wykonany ze śliskiego materiału. To bardzo ważne informacje, bo pewnie każdy kto czyta ten wątek głowi się od paru postów jak wyglądał ten tajemniczy, super ciuszek. Dobrze, że ustaliliśmy takie istotne szczegóły. Więc, kiedy Quenio zdjął ten szlafrok, przez co musiał na moment odsunąć się od Eff, dziewczyna zaraz znów go przyciągnęła bardzo namiętnie całując. Ot taki tam wyraz niechęci, oczywiście. Bo zdecydowanie chciała ją wyrazić, zwłaszcza, gdy Ślizgon gładził ją gdzieś tam po udzie. Jeszcze lepszym dowodem na to, że niewiele chce mieć z nim wspólnego, było złapanie za go pasek (tak! wreszcie ten od spodni!) i lekkie poszarpanie za niego w celu rozpięcia. A potem jeszcze rozpięcie jego spodni. No tak, niechęć najlepiej jest wyrazić poprzez konkretne działania i to własnie Fontaine teraz czyniła. Brawa, zuch dziewczyna!
Boże nienawidzę swojej nogi. W każdym razie tu coś pisałam, ze z pewnością Effie Fontaine teraz będzie codziennie wyciągać do ich baru, by posłuchać niesamowitej muzyki, potańczyć z wilami i wypić sake. A na koniec zacznie go zapraszać cnotliwego Quentina na jakąś wieżę strażniczą, by mu ukraść kwiatka, czy jak to się mówi. Za to Tricheur uśmiechnął się szerzej, kiedy ta przewróciła oczami. Bo powszechnie wiadomo, masa naszych czytelników z pewnością już wymieniła się tym poglądem, że Effie wyraża i mówi jedno, a potem zachowuje się zupełnie inaczej. Dlatego sprytny Quenio ją rozgryzł i wiedział, że tak naprawdę bardzo chciała z nim spać, a współlokatorów, którzy próbowaliby ich rozdzielić z pewnością by pozabijała. Albo przynajmniej wymyśliła jakąś wymówkę, dlaczego niestety musi spać ze Szwajcarem! No dobra w sumie może trochę wodze fantazji za bardzo same się wypuściły Quentinowi. Był takim dzielnym chłopcem, powinien być chyba w Gryffindorze, skoro nie uciekł, przy tak odpychającej Effie. Na dodatek taki jest męski, że przytrzymał ją w swoich niezwykle silnych ramionach, nie pozwalając nigdzie iść, kiedy ta prawie przemieniała się w harpię. Może faktycznie ciągnie go do swoich pobratymców! A jego praprapraprababka wila, wyszła za jakiegoś murzyna i dlatego Quentin miał takie ciemne włosy? Miał też czasem karmelową karnację, ale to tylko po solarce. Póki co był blady. Oj tak, Quentin Tricheur już zanim przyszła do domku, zdążył wymyślić cały układ. Pisząc posta słucham niechcący soundtracku z „Mamma Mia!”, więc jestem przekonana, że tajemnicze „tararara” to Szwajcar nucił „Honey, honey”. Ale to ona była tu główną uwodzicielką, on tylko ułożył sobie ten diabelski taniec. Całe szczęście, że teraz wszyscy wiedzą jak wyglądał ten niesamowity ciuszek, obecnie niestety leżący sobie na ziemi obok nich. Quentin z przyjemnością powrócił do Fontaine, która według jego mniemania wcale nie była taka niechętna, ale to tylko głupi Szwajcar, pomylił się. Szczerze mówiąc był odrobinkę zdziwiony, kiedy wila w szybkim tempie zaczęła łapać za ten pasek, który powinna od początku. Ależ agresywna dziewczyna. Quenio powinien się chyba teraz zarumienić i odsunąć, czy coś. Ale niestety tak nie zrobił. Jej sukienka podwinęła się jakimś sposobem jeszcze bardziej, a dłoń Szwajcara znalazła się na bieliźnie dziewczyny, którą zaczął delikatnie przesuwać. Wszak nie mieli czasu na zdejmowanie ubrań! On zresztą też ledwie zsunął swoje spodnie, oderwał się od ust Effie, zajęty odrobinę ważniejszymi na tą sekundę rzeczami. Po chwili Tricheur poruszał się delikatnie, pochylając głowę tak, by składać co jakiś czas pocałunki na szyi Fontaine. Bardzo niegrzeczne wile z nich były.
Tak, tak, oczywiście to ona go tu wyciągnęła, zapraszała i nie wiadomo co jeszcze. Zaraz pojawi się wniosek, że w sumie Quenio chciał cały dzień siedzieć w pokoju, a ta niedobra Fontaine uznała, że sobie go uwiedzie, pierw wyciągając po barach i okolicznych wieżach. A tak wcale nie było! To ona była tutaj tą niewinną i zagubioną. O proszę, tak była zagubiona, że mówiła jedno, a robiła zupełnie co innego w tym samym momencie. Bo to przecież na pewno nie było zamierzone, a ona absolutnie nie była przewrotna. To taki zgubny wpływ Szwajcara! No dobrze, trzeba jednak przyznać, że Fontaine była klasycznym przykładem dziewczyny, co mówi nie, a jednocześnie myśli tak. I to chyba doskonale widać na tym przykładzie, gdzie cały wieczór tak cierpiała z powodu towarzystwa Tricheura, że ostatecznie pierwsza go tam na wieży chciała rozbierać. Po prostu, biedaczka miała problemy z okazywaniem pewnych rzeczy. O, na przykład takich, że Tricheur wcale nie jest dla niej aż takim znów utrapieniem. Ach ta biedna Effie Fontaine. Wspominałam już, że ma trudne życie! Więc huhu, kto wie, może i wymyśliłaby jakąś wymówkę, dajmy na to takiej Jeanette, która chciałaby zająć jej miejsce w tej dwuosobowej sypialni? W sumie nigdy nie wiadomo, w końcu to szalona wila, nawet ja nie wiem co Effce strzeli do głowy. Wile są ponoć bardzo zaborcze. Honey, Honey, Abba na dachu wieży w Japonii, czemu nie! Na pewno pięknie pasowała do ich tańców, a po słuchaniu tamtych szczekających Japończyków, Fontaine nie miała nic przeciwko takiej melodii. Oczywiście, że Szwajcar się pomylił oceniając czy jest niechętna, czy może chętna. Przecież ona praktycznie tam krzyczała i uciekała. Widzisz, będziesz mieć zaraz drugą postać gwałciciela. Czyżby Tricheur spotykał się tylko z dziewicami, że był zaskoczony, że Eff dość szybko przeszła do rozpinania jego spodni? Ach, co się z tą dziewczyną działo, definitywnie rozszalała się. Naprawdę. Seks z praktycznie nieznajomym na jakiejś wieży? Merlinie, to wszystko twoja wina, naopowiadałeś kuzynce wiele gorszących historii, to nie chce biedaczka pozostać w tyle. Tak, tak. Nawiązując do tej teorii, Eff szybko pomogła chłopakowi zupełnie rozpiąć spodnie, wcale nie protestując, gdy ten ręką powędrował do jej bielizny, czy nawet, gdy dość szybko z naszą bezbronną wilą się połączył. Naprawdę nie wiem jak to możliwe, że nawet nie krzyknęła o pomoc, ba z jej usteczek co najwyżej wydobył się jakiś pomruk zadowolenia. Koniec świata. Zaraz się tam przekręciła z tym drugim wilem, co by znaleźć się na nim, a nie odwrotnie, bo tak sobie wymyśliła, ot. I to chyba był nie najgorszy pomysł, bo zakładam, że żadne z nich skarżyć się teraz nie miało na co, a wprost przeciwnie. Kiedy już oboje znaleźli końcową satysfakcję z tego uroczego wieczora pod gwiazdami, Fontaine wciąż z kołatającym sercem zsunęła się ze swojego uroczego partnera, po prostu padając na ziemię obok niego. Tak prostu, w celu ochłonięcia. I pojęcia nie miała jak do tego wszystkiego doszło, jakim cudem zabrnęli tak daleko. A jednak, delikatnie uśmiechnęła się na myśl o tym absurdalnym wieczorze. Cóż poradzić, w końcu to niegrzeczne wile był!
Dobrze, że uzgodniliśmy kto jest tutaj złym Ślizgonem. W końcu Quentin unika pogaduszek z wilami, jak to przeczytałaś w relacjach! Dlatego to musiała być ona. Wcale nie wyglądała poza tym na zagubioną, kiedy tańczyła dziko wśród wil. I to tylko oznacza, że była małym kłamcą, ot co. Przykro mi, wszystko już wszystko wiemy. Nie musi się jednak tym przejmować, chyba teraz dostatecznie dobrze okazała, że Trichuer wcale nie jest dla niej kimś nieprzyjaznym. Znaczy pewnie Quentin na pewno znalazłby jeszcze parę rzeczy, którymi mogłaby to udowodnić, hehe, ale spoko to wystarczy PÓKI CO. Dobra straszny ze mnie żartowniś. Swoją drogą Szwajcar nie miałby nic przeciwko, gdyby Effie z Jeanette biły się o spanie z nim. A to niby Cyril jest super seksownym cwaniakiem, męskim, o niesamowitych oczach, lew salonowy. Po prostu wychodzi na to, że Quenio jest zacznie sprytniejszy od Belga, bo on po siedmiu latach nic nie zrobił z Effie Fontaine, piękną wilą, a Tricheurowi wystarczyły dwa spotkania. Bystry chłopak naprawdę. Boże, moje gwałcące postacie. Jakoś Effie do nich ciągnie swoją drogą, nie wiem czy to dobrze. I tak, oczywiście. Fetyszem Quentina są dziewice, to jest jedyne racjonalne wytłumaczenie dlaczego się zdziwił, że piękna wila, na wieży strażniczej, po paru pocałunkach rozpina mu spodnie. Gdyby w końcu przestał latać tylko za tymi cnotliwymi, pewnie taką sytuacją, nazywałby sobotą. I nie ma co zwalać na Merlina! Raczej mu podziękować za poszerzenie horyzontów, dzięki jego opowieściom. Całkiem dosłownie, biorąc pod uwagę, że są teraz na wieży! Swoją drogą, dobrze, że musieli się śpieszyć. Pewnie ich zabawa nie trwałaby zbyt długo, gdyby pijany Quentin widział w pełnej krasie nagą wilę. Może uniknęli tym sposobem rozczarowania z jednej strony i zażenowania z drugiej? Kiedy Efffie zsunęła się na ziemię obok niego, wciąż zdumiony tym co się stało Tricheur, uspakajał oddech, podciągając bokserki. Ślizgon odwrócił głowę, spoglądając na Effie niepewnie, cóż ma teraz on począć, po tak nagłym rozwoju sytuacji. Widząc jej delikatny uśmiech Tricheur nagle parsknął krótkim śmiechem, po czym zerwał się z miejsca, stając na nogi. - Chyba to najwyższy czas powrotu do naszej sypialni – powiedział zapinając sobie spokojnie spodnie. Rozejrzał się za ich alkoholem i podał jej butelkę, by się napiła łyka, a sam wziął jej szlafrok, przewieszając sobie przez ramię. Wrócił po whisky i zmniejszył zaklęciem po czym uklęknął sobie obok niej. - Nie ma opcji, że po takiej ilości alkoholu będziesz schodziła w tych butach – oznajmił kręcąc głową i pocałował ją nagle, znajdując się na chwilę nad panią prefekt. Złapał ją za śliczne nóżki i ściągnął obcasy. Odsunął się od niej szybko i stanął nad drabinką, zrzucając w dół jej buciki. - A właśnie, dalej masz coś przeciwko, żebym schodził pod tobą? – zapytał uśmiechając się niewinnie i spoglądając na sukienkę. Cóż może nie do końca już widział wszystko co było pod nią, ale i tak uznał swoje pytanie za bardzo zabawne. Więc po chwili władował się na tą świetną drabinkę. W końcu chodziło tu tylko o jej bezpieczeństwo!
Pff, nie ma żadnych innych rzeczy, za sprawą których Szwajcar mógłby jej udowodnić, że wcale nie uważa go za utrapienie, poza tym drobnym małym wyskokiem, który to odbył się na tej wieży. Więc niczym by jej poza tamtym, nic nie udowodnił! Ale to chyba bez znaczenia, bo stosując jako argument ich dalsze poczynania, nic więcej nie musiałby dodawać. A tak swoją drogą, ta sprawa z Cyrilem była bardzo zagadkowa. Mowa oczywiście o jego zniknięciu. Chociaż to, że Eff przez te wszystkie lata z nim się nigdy nie ogarnęła było w sumie równie tajemnicze! I nie rozpowiadaj tak w postach, że Ci wystarczyły dwa spotkania z Eff, bo tu jej opinie szargasz. Niech czytelnicy myślą, że te postacie od wieków się już znały, może kogoś nabierzemy. Przecież to taka normalna sytuacja, że wyrywasz wilę, to ona po paru pocałunkach, od razu zdejmuje Ci spodnie. Naprawdę Quentin niczym Jon Snow nic nie wiedział? Swoją drogą, tak sobie poważnie o tym myślę, to czy wile nie powinny być nieco bardziej swobodne w tego typu kontaktach niż normalni ludzie? Przecież ich matki, czy babki, zwabiały facetów, żeby odprawiać z nimi dzikie harce, jednocześnie tam okradając, czy nie wiadomo co jeszcze, wyprawiając. To gatunek tak bardzo nastawiony na wykorzystywanie płci przeciwnej poprzez urok, uwodzenie i zapewne seks ostatecznie. Trochę jakby ich istnienie wokół tego się kręciło. Eff więc łatwo poddała się instynktom, gdy Quenio ślicznie się do niej uśmiechnął, alkohol buzował we krwi, a warunki, wszakże wakacje!, wydawały się wprost idealne. Raczej nie trzeba było jej namawiać. A to zażenowanie i rozczarowanie byłoby takie prawdziwe! Chociaż niezupełnie pożądane, nie ma więc co kręcić nosem, że wcale nie tak śpieszno nam do realizmu. Po prostu całe szczęście, iż uznali, że tracenie czasu na zdejmowanie ubrań jest bardzo głupim pomysłem. Chociaż nie przeczę, na pewno Fontaine chętnie by zobaczyła tą jego mężną klatę swego towarzysza. Słysząc pierw jego śmiech, a później to, że zerwał się na nogi i ona leniwie nieco się podniosła, bardziej do pozycji pół siedzącej, pół leżącej, przeczesując długie włosy, by nadać im znów chociaż minimalny ład. Przerwała ów czynność, gdy podał jej butelkę, z której to bardzo chętnie wypiła klika większych łyków, zwłaszcza, że po harcach przed chwilą, najzwyklej w świecie, chciało się jej pić. - Ach taktak, nasza sypialnia czeka. Potrafisz skutecznie przekonywać do swoich pomysłów - rzekła niby to od niechcenia, chociaż jej oczy były dość rozbawione całą tą sytuacją. Oczywiście nie mogła protestować na pomysł zdjęcia butów, więc zamiast tego oddała ten krótki pocałunek i pozwoliła, by Ślizgon zdjął jej piękne butki, które potem brutalnie wylądowały pod wieżą. Kiedy już wstała na równe nogi, poprawiła się jeszcze trochę, co by przechodząc przez tą wioskę nie wyglądać jak ostatni obdartus, a dopiero wówczas ruszyła za Tricheurem, coś tam prychając pod nosem, gdy usłyszała wspomnienie o drabince. - Lepiej już tam idź. I tak jest ciemno i nic nie widać - uznała nie będąc wcale czy to co mówi, stoi chociaż blisko prawdy, ale przecież nie przyzna Tricheurowi zbyt wiele razy, że końcem końców wychodzi tu na jego. Bo jak to tak! W sumie wszystko to było tak skandaliczne, że uznała, iż musi jednak przemyśleć spanie w trójce. Ale to może później. Pierw zeszła z drabinki i ruszyła po swoje piękne buciki, by czasem nie zostawić ich pod tą wieżą. No, teraz mogą wracać do domku.
Nie miała co robić, więc poszła zwiedzać. Głowa trochę ją bolała po wczorajszym świetowaniu. To sake wcale nie jest takie słaby jak mogłoby się wydawać. Szukała więc miejsca z dala od ludzi. No i znlazała. Wieża strażnicza. Fakt fktem nie uśmiechało się jej tam wchodzić, ale wszędzie było tak głośno... No więc w końcu się przemogła i weszła. Z góry rozpościerał się niesamowity widok na wioskę i jej okolie. Doskonale było stąd widać domki, jezioro i góry. Coś pięknego. Od razu pomyślała, ze Piątek powinien tutaj wpaść. Może by go to zainspirowało do kolejnego dzieła? Po dłużeszej chwili podziwiania usiadła na posadzce i oparła głowę o ścianę wieży. Było tutaj tak cicho i przyjemnie...
O matko. Kac, kac, Bruno czuł tylko i wyłącznie kaca tego ranka. Nie wiedział, ile wypił ze swoją ekipą, czy czegoś przypadkiem nie zaćpał czymś albo nie daj boże wypił jednego ze swoich eliksirów przygotowanych tylko na wrogów. Jedyne, co pamiętał, to że rzygał z jakimś obcym japońcem w publicznej toalecie, próbując się z nim dogadać. On mówił tylko po francusku (wszak pijany człowiek nie szuka specjalnie słów w innym języku więc jedyne co pamiętał z angielskiego to "YEAH"), a kitajec zaś obrzygał mu buty i spodnie w odpowiedzi. To było po prostu bardzo przykre. Uwielbiał te tramposze! Prędko musiał je wyrzucić do kosza, a następnie teleportować się do Tokyo czy tam innego miasteczka, aby kupić buty klejone przez wyzyskiwane małe kitajce. Teraz wyglądał jak pan elegancik. Z papierosem szedł sobie na wieżę strażniczą, mając nadzieję, że tym razem nie spotka nikogo, kto będzie się ruchał. Ostatnimi razami musiał wychodzić. Raz nawet spytał, czy może się dołączyć, ale laska tak krzyczała, że uznał, iż ogłuchnie nim osiągnie szczyt. Wypuścił wolno dym, widząc jakąś dziewczynę. - Czekasz na jakiegoś lubego i będziecie się ruchać czy też mogę tu posiedzieć? - spytał łamaną angielszczyzną - Ostatnio co tu przychodzę, to tylko się ruchają i ruchają, jakby nie mogli pójść gdzie indziej. Uważałbym na siedzenie na tej posadzce, naprawdę!
No i masz... nawet tuaj brak spokoju. Ni z tego ni z owego usłyszała czyjeś kroki, a po chwili zobaczyła Bruna, znajomego ze Slytherinu. Normalnie by go zignorowała, ale... ON MIAŁ FAJKĘ! A jej sie cholernie chciało palić! No więc postanowiła być "Miła". -Czy ja wyglądam na kogoś kto czeka na ruchanie?- spytał umęczonym głosem. Oj tak.... Kac daje o sobie znać. - Masz fajkę?- spytała z nadzieją. Te japońskie papierosy jakieś takie dziwne były... ani sie tym nie napali, ani nie smakują... Ale ostatnio widziałą owocowe, to trzeba spróbować. Tylko akurat wtedy pieniędzy nie miała więc nie kupiła. -Ty, a moze ty im zazdrościsz?- spytała zaczepnie odnosząc się do tych ruchających się wszędzie par.
Spokój jak spokój, z Brunem nigdy nie było spokoju. Nawet jeśli był umówiony z Gryffonką (a bądźmy szczerzy, zdarzało się to wyjątkowo rzadko) dbał o to, aby biedaczyna się nie nudziła. Czasem podusił, czasem pocałował. Ogólnie był bardzo milutki z niego chłopaczek! - Jesteś tak rozkraczona, że wszystko możliwe. Czy w Gryffindorze nie uczą, jak siadać na podłodze? - spytał również tym samym głosem. Jeśli chciała być miła to trochę jej nie wyszło. Niestety Bruno nie dał sobie w kaszę dmuchać, więc wolno wypuścił dym tytoniowy w stronę dziewczyny. Doprawdy, myślała, że da jej papierosy, francuskie papierosy? - Jestem grzecznym chłopcem, nie palę! - odparł, wzruszając ramionami. Zaciągnął się mocno używką, opierając o barierki wieży strażniczej. On też od tego miejsca oczekiwał jakieś ciszy, która ukoiłaby rozszalałe zmysły przez całą tą alkoholową libację. Chrząknął, kiedy usłyszał, że Bedau zazdrości komuś seksu. Naprawdę, jakby miał mało znajomości, polegających tylko na fizycznym aspekcie. - Oczywiście, a co masz ochotę? - spytał równie prowokująco, chociaż nie był w ogóle zainteresowany dziewczyną. Zastanawiał się, czy mógłby wysłać sowę do swoich "przyjaciółek", ale kompletnie nie wiedział, czy wziął ze sobą do Japonii jakiś pergamin. Może powinien się po prostu do nich przejść do domku?
-To jak siedze to moja sprawa.- odparła obojętnie. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Boże... jak jej sie chciało palić! A on taki cham, że nawet nie da. No cóż... jakoś wytrzyma te trzy dni. W końcu czeka ją meksykańska dostawa, a tatmtejsze cygara uchodza jako jedne z najdoższych. -No tak nie palisz, tylko ciągniesz, żeby nie zgasło.- mruknęła pod nosem. Czy go prowokowała? Oczywiście. Szczerze mówiąc to trochę się jej nudziło. Bezwiednie zczęła się bawić kawałkiem tiulowej spódniczki. W końcu musiała coś zrobić z rękami, skoro nie miała papierosa. -Ja nie sypiam z byle kim.- odpowiedziała na zaczepne pytanie chłopaka. No w sumie było w tym trochę prawdy. Gdy była w Meksyku pracowała tylko z tymi, których wybrał jej Patric, a w hogwarcie nie brała nikogo młodszego młodszego od siebie. Ale o tym Bruno nie mógł wiedzieć.
Bruno prychnął. Oczywiście, że to była sprawa tej dziewczyny, co robiła ze swoimi nogami, a w zasadzie w jaki sposób je trzymała. Salazarze, chroń nas od cnoty Gryffonów! Bruno zaczął się skrycie modlić, aby jakaś parka przyszła tu jednak się pieprzyć, bo jak widać dziewczyna stała się dla niego niesamowitym towarzystwem! - Rzeczywiście to Twoja sprawa, lecz pytałaś się, czy sprawiasz takie wrażenie, stąd bardzo miło, o ja Ślizgon, odpowiadam na Twe pytanie, znaj moją litość - odpowiedział znudzony, ziewając ostentacyjnie. Rany, rany czy może go ktoś poratować? Jakiś alkohol nawet na kacu, ześlij mu Boże jak istniejesz chociaż kilka kropel! Na pewno powinna dostać jakiś szalony medal za ten detoks, wszak Bruno kompletnie by nie wytrzymał! On skręciłby je z trawy, żeby zadusić w sobie głód. - To nie ja powinienem był mistrzem ciągnięcia, ale może mnie nauczysz? - spytał, opierając się do barierkę w taki sposób, że stał do dziewczyny tyłem. Och, nawet nie pamiętał jej imienia. Nie miał więc jak zareagować na jej zabawy spódniczką. Może powinna się bardziej postarać? - Ja Ci nie wchodzę do łóżka i nie pytam, z kim sypiasz. Chyba że bardzo chcesz sie tym podzielić? - odwrócił się do niej na chwilę, aby zobaczyć reakcje.
Nadęty bufon- pomyślała. Już zapomniała jaki Bruno potrafił być wredny. No ale cóż... bywa i tak.Nic nie odpowiedziała na jego jakże ciętą ripostę. O Chryste! Ratujcie! -Hm. Widzę, że radzisz sobie z tym wręcz doskonale, wiec po co ci korki ode mnie?- spytała zezując na coraz szybciej ubywający papieros w jego dłoni. Dziewczyna zaczęła coraz bardziej tarmosić skraj spódniczki zastanawiając się, czy nie ma gdzieś schowanego jakiegoś papierosa, cygara, czegokolwiek. Chwyciła torebkę leżącą obok niej i zaczęła w niej grzebać. Może jednak... -Ja nie jestem jakąś nadętą Ślizgonką, żeby chwalić się takimi rzeczami.- odpowiedziała z głową w torbie.-Ha!- mruknęła pod nosem wyciągając trochę pokruszone, ale jednak jeszcze całkiem dobre cygaro. Jest uratowana. Odwinęła się szybko z folii, obcięła jeden koniec i zaczęła przypalać różdżką obracając używkę w ustach. W końcu z lubością się zaciągnęła. O tak... Tego było jej potrzeba.
Był ślizgonem, bufon to jego drugie imię, więc nie przesadzajmy z tą miłością! Trochę dziwne że oczekiwała od niego przyjaznej pogawędki, w której zatraciliby się obydwoje do tego stopnia, że od śmiechu bolałaby ich brzuchy. - Z tego co słyszałem zarówno od Twoich klientów jak i od Twojego szefa, to robią Ci niezłą reklamę. Wiesz, sprawny języczek, sztuczki z połykiem. Zapewne rywalizujesz z Sashą! - jak widać musiał rzucić bardziej bezpośrednią aluzję, bowiem biedna Gryffonka nie zajarzyła. Pokręcił głową z zażenowaniem. Nie wiedział, czy bawiła się spódniczką, bo chciała się jej pozbyć (czyli powinien uciekać) czy może pogryzł ją jakiś magiczny komar (czytaj też powinien uciekać). - O ile wiem, to Gryffonki słyną z cnoty, a od Ślizgonek mogłabyś się wiele nauczyć. Chociaż nie, inteligencji się nie da - odpowiedział z nikłym uśmiechem. Doprawdy, jak tiara mogła ją przypasować do domu Lwa. Gdzie ona była niewinna? Gdyby Bruno poszedł do jej szefa, to pewnie obciągnęłaby mu tu i teraz. Jednak bałby się potem długiego leczenia z Mungu, więc odwrócił się do niej przodem i aż ciężko wypuścił powietrze. Gdzie ta się dziewczyna wychowała? Obserwując zaciągnie się dziewczyny cygarem, parsknął śmiechem. Salazarze, widzisz to i nie grzmisz. - Nawet cygaro musisz ciągnąć? - spytał, unosząc brew.
Wszystkie obelgi po niej spływały, a gdy powiedział o jej szefie tylko się zaśmiała. -Wiesz co, może lepiej odstaw grzybki bo już chyba zaczynasz na serio wierzyć w te halucynacje , których po nich dostajesz.- powiedziała z pogardą. Znów wciągnęła dym, ale nie w płuca. Delektowała się jego smakiem. Po pół minuty wypuściła go z ust. Czyżby on próbował ja obrazić? oj... To będzie trudne. W końcu wstała i otrzepała spódniczkę z piasku. Czuła się już trochę lepiej, ale do rewelacji jeszcze dużo jej brakuje. -A słyszałam, że te twoje Ślizgonki to takie cnotki nie wydymki dla ciebie, że musisz szukać pociechy wśród puchonów lub mugoli.- powiedziała od niechcenia znów wciągając dym w usta. Miała gdzieś czy go obrazi, czy nie. W tej chwili był dla niej takim samym zerem jak jakiś pierwszoroczniak.
Ależ ona miała tupet! Bruno pokręcił jeszcze raz głową. Co ta dziewczyna miała najebane we łbie. - Szlamo, jeśli Ciebie interesują grzyby, a nie prawdziwe magiczne używki, to chyba pomyliłaś się z powołaniem. Może lepiej było wyjechać do Amsterdamu? - spytał, nawiązując do rozwiązłego przemysłu pornograficznego. Tam z resztą wszystko było dozwolone. Nie dość, że mogłaby się zapoznać bliżej z mugolskimi używkami, to jeszcze zarobiłaby pieniądze na swoim tyłku. Czy nie byłoby to dla niej idealne? Och, nienawidził Meksyku. Może był nieco hipokrytą, bo sam nie był 100 % czarodziejem, lecz nikt o tym nie wiedział. Teraz już w ogóle wybuchł śmiechem. Kiedy on w ogóle zaliczył jakąkolwiek puchonkę bądź nie daj boże mugolkę? O ile była francuzką, to jeszcze by to zniósł, ale tak to... coś się tej gryffonce w głowię poprzewracało, a raczej w dupie. (Były rzucone dwie kostki, pierwsza nieparzysta (nie udaje sie) druga parzysta (udaje sie zaklecie)) Wyjął różdżkę i wypowiedział zaklęcie rozbrajające, ale przecież dziewczyna nie miała różdżki więc nie mogło się udać! A potem dodał słodkim głosem jęzlepa, które na niekorzyść Korin się udało. - Przestań pieprzyć głupoty. Nie znasz ani mnie ani tych, z którymi sypiam, więc skończ pierdolić, chociaż nie! Nie możesz, bo umrzesz z głodu. Powodzenia więc w pracy i lepiej nie pojawiaj mi się więcej na oczy, bo będziesz wisieć do góry nogami i zachęcać wszystkich, aby Cię ruchali ile wlezie. Chociaż wiesz, że istnieje taki eliksir, który wprowadza człowieka w halucynacje i nagle zaczyna on spełniać wole swojego guru? Na przykład mnie? Cortez, radzę Ci, nie spotkaj mnie następnym razem. - fuknął. Miał w dupie to, czy poleci się poskarżyć do nauczyciela czy też jak idiotka będzie latać po ludziach, gestykulując, że jest zaczarowana i nie może mówić. Naprawdę miał to gdzieś! Zszedł z wieży strażniczej, wyrzucając peta za mur. [zt]
Patrzyła na niego jak na idiotę. No bo idiotą był. Ale przynajmniej udało jej się go wkurzyć, obrazić, czyli coś czego nie udało się jemu. No cóż, jak się jest frajerem, no to psikus. Zaczarował ja. No i co? Da sobie jakoś radę. Czy do kogoś pójdzie, czy sama będzie próbowała, to już jej problem. W każdym razie w końcu miała spokój. Zaczarowany język jej nie przeszkadzał, wiec znów usiadła na ziemi i zaczęła rozmyślać. Przypomniała sobie Piątka i jego obraz. Chłopak na prawdę miał talent, ale rzadko dzielił się nim z innymi. Z żalem zgasiła ledwo napoczęte cygaro i schowała z powrotem do torebki. no cóż... do dostawy zostały 3 dni, trzeba sobie jakoś radzić. Po ponad godzinę wstała i również zeszła z wieży. Chyba poszuka Ambroga, albo Aarona, żeby jej pomogli. [zt]