Słuchałam tego co mówił o demimozach z pewną dozą fascynacji - nie samymi stworzeniami, ale sposobem w który on na nie spogląda. Widziałam w tym siebie polującą z dzikim zaangażowaniem na kolejny, rzadki artefakt albo ustalającą skomplikowany kontrakt ekonomiczny. Widziałam dzikość, fascynację i miłość, którymi obdarzał swoją pasję. Lubiłam to obserwować - Eh - westchnęłam cicho nie chcąc w żaden sposób go urazić - Wybacz, nie chciałam wypowiadać się o nich lekceważąco. Byłam zirytowana, samo tak wyszło. Wciąż, choć nieumyślnie postrzegał mnie jako podrostka, dziewczątko, które choć zdolne nie do końca zasługiwało na zawierzenie mu życia. Skoro nie przekonywało go to co przed chwilą zobaczył, to wiedziałam, że jeszcze długo nie dorosnę w jego oczach. Nie zamierzałam mu udowadniać, bo mimo iż nie odpowiadała mi obecna sytuacja, to nie do końca chciałam rozczarowywać go prawdą o mnie. Byłam pewna, że widok mnie rzucającej zaklęcia niewybaczalne byłby dla niego co najmniej rozczarowujący, zaś prawda o moim narzeczonym, który mnie torturował zapewne byłaby ciosem dla jego dobrego serca. Zdecydowałam się jednak powściągnąć język i tylko obdarzyłam go głębokim spojrzeniem. - Wiesz o mnie mniej niż ci się wydaje, Tony - skomentowałam krótko, by po chwili opuścić wzrok i dodać - A ja nie mogę sobie darować, że coś Ci się stało mimo mojej obecności Gdy w końcu zgodził się na odpoczynek pośpiesznie rozciągnęłam wokół nas najlepsze bariery ochronne jakie umiałam, po czym rozbiłam pośpiesznie namiot za pomocą kilku machnięć różdżką. Nasza baza nie była może najpiękniejsza, jednak namiot przypominający dwupokojowe mieszkanie wydał mi się całkiem komfortowy, jak na otaczające nas warunki.
Trzeba przyznać, że jeśli chodziło o magiczne stworzenia to Selwyn potrafił zachowywać się dziwnie. Fascynowały go, to niewątpliwie. Sprawiały, że chciał poznawać coraz bardziej i bardziej ich niesamowity magiczny świat. Chciał wiedzieć więcej każdego dnia. Pragnął spotykać kolejne. Nic więc dziwnego, że ta pasja objawiała się w każdym jego słowie, czy czynie. Chciał, aby więcej ludzi miało możliwość poznania ich cudownego świata. Może właśnie dlatego zachowywał się w taki a nie inny sposób? Ciężko wyjaśnić o co tak naprawdę mu chodziło. -Nie masz za co przepraszać, naprawdę. - machnął lekceważąco ręką i uśmiechnął się tak, jakby chciał dojść do jakiejś zgody czy konsensusu. - Poza tym, nie zmuszam nikogo, aby wielbił magiczne stworzenia, tak jak ja. To jest moja prywatna opinia i nie zamierzam nikogo zmuszać do posiadania podobnej. - dodał po chwili namysłu, zgodnie ze swoimi odczuciami. Nie ma co się oszukiwać, raczej mało prawdopodobnym było, aby w Aurorze kiedykolwiek obudziła się taka pasja do magicznych stworzeń, jaka w nim zakiełkowała już od naprawdę młodych lat. Jej kolejne słowa sprawiły, że westchnął. Oczywiście, że wiedział o niej niewiele. Ale nie była to tylko jego wina. Chciał ją poznać. Chciał dowiedzieć się, co tak naprawdę skrywa to drobne ciało. Nie dane mu było. Czuł, że Aurora świadomie stawia mur pomiędzy nimi tylko nie miał pojęcia dlaczego to robi. Przecież znali się nie od dziś, wiedzieli o sobie wiele, ale wciąż miał wrażenie, jakby to było zdecydowanie za mało. -W takim razie powiedz mi o sobie więcej. - coś na kształt bólu pojawiło się w jego głosie. Nie chciał naciskać, ale nie zamierzał też słuchać dziwnych, pustych frazesów, które w ogóle nie miały pokrycia z rzeczywistością, skoro ona nie chciała nic robić w kierunku tego, by się ich wyzbyć i sprawić by stały się nieaktualne. - Ty również niewiele o mnie wiesz. Ale ja z chęcią dowiem się o Tobie więcej Auroro. W końcu, muszę wiedzieć komu zawdzięczam swoje życie. - uśmiechnął się delikatnie przy tych ostatnich słowach dosłownie kącikiem ust. Podszedł do niej. Nie pytając o zdanie po prostu wziął ją w ramiona i przytulił mocno. Pozwolił sobie na złożenie niewielkiego pocałunku na czubku jej głowy. -Nie mogłaś tego przewidzieć. Nic konkretnego się nie stało. Nie możesz się tym zadręczać. To nie Twoja wina. - wyszeptał tylko wprost do jej włosów świadom faktu, że na pewno go słyszała doskonale, nawet jeśli chciałaby udawać, że jest inaczej. Przyglądał się spokojnie jej poczynaniom, starając się nie dać po sobie poznać, że szlak go trafia, że nie może jej pomóc. Czuł się w tym momencie tak bezużyteczny, jak jeszcze chyba nigdy wcześniej w swoim życiu. Jednak niewiele mógł na to poradzić.
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
To nie tak, że nie interesowały mnie magiczne stworzenia - jeszcze w czasach szkolnych udało mi się zdobyć całkiem pokaźną wiedzę z ich zakresu i bez wątpienia nie mogłam się jej wstydzić, niemniej jednak każdy z nas miał swoje priorytety, a ja i Tony żyliśmy w odrobinę odmiennych wymiarach. W gruncie rzeczy nie widziałam w tym nic złego, do momentu, gdy nie musiałam martwić się o jego życie. Nawet nie zauważyłam, gdy znalazłam się tak blisko mężczyzny. Chciałam mu wyznać prawdę, zaufać i porozmawiać, z drugiej jednak strony wiedziałam, że prawda o mnie byłaby dla niego zbyt trudna i bolesna. Choć wiedział, że polowałam na artefakty, to nie miał pojęcia o mojej bezwzględności przetykającej się ze skrajnym zagubieniem. Nie znał prawdy o oklumencji, narzeczonych, czy moim ojcu. Tak bardzo chciałam mu ufać, ale nie mogłam. - Nie chcę Cię rozczarować - szepnęłam niemal bezgłośnie, tak, że tylko przy tak niewielkiej odległości był w stanie mnie usłyszeć. Zrezygnowałam z odpowiadania, gdy wspomniał o braku mojej winy - wiedziałam, że ten temat będzie zawsze źródłem sprzeczki między nami. Zamiast tego, lekko zaskoczona ciepłym gestem mężczyzny przylgnęłam do jego klatki piersiowej. Przyjęłam uścisk i delikatny, opiekuńczy gest pocałunku w czoło z głęboko skrywaną ulgą. Jego ramiona uspokajały skołatane nerwy, pozwalały na kilka sekund odzyskać tak dawno utracone poczucie bezpieczeństwa. Czułam się tak dobrze, a jednocześnie cholernie dziwnie, bo uzależnienie od drugiej osoby, nawet tak chwilowe wydawało mi się skrajną słabością. Wzniesienie barier było dla mnie rzeczą oczywistą i ze względu na liczne ćwiczenia - prostą, dlatego nawet w normalnych warunkach mogłabym spokojnie zrobić to bez pomocy Anthony'ego. Ba, zazwyczaj robiłam to sama, bo choć nie było to szczególnie odpowiedzialne to najczęściej zdarzało mi się polować samodzielnie. - Chyba pora zwiedzić nasze pałace - zażartowałam gdy w końcu udało mi się przemienić kawałek polany w bezpieczny nocleg.
Nie musiał nic więcej mówić. Wiedział, że nic więcej od Aurory nie usłyszy. Choćby bardzo się starał, to ona musiała zadecydować o tym, kiedy zechce cokolwiek powiedzieć. Nigdy nic na siłę. Gdyby tylko spróbował na nią naciskać, w jakikolwiek sposób, zamknęłaby się jeszcze bardziej, odsunęła od niego, uciekła, byle dalej. Głupotą byłoby porównywanie zachowania kobiety do jakiegoś magicznego zwierzęcia, ale nasuwało się samo. Bo dokładnie tak się zachowywała. Nieodpowiednie podejście mogło wywołać wyłącznie negatywne skutki. Jeden gest mógł zaważyć na wszystkim, co do tej pory udało im się wzajemnie wypracować. Nie chciał tego tracić. Szanował kobietę i rozumiał, że może są rzeczy o których teraz mówić nie zamierzała. Może sprawiały jej ból? Może chciała o nich zapomnieć? -Nigdy mnie nie rozczarujesz. A co ważniejsze: nie ważne co byś powiedziała, czy zrobiła, nigdy mnie nie stracisz. - dodał tylko po dłuższej chwili, czując jak pozwala sobie na sekundę opuścić gardę, odprężyć w jego ramionach. Jak przez chwilę pozwoliła sobie na to, aby ktoś zaopiekował się nią. Zaraz jednak znów przed nim pojawiła się Aurora Therrathiél, Zastępca Szefa jednego z ważniejszych departamentów w Ministerstwie Magii i przemytniczka w jednym. Mimo to, delikatny uśmiech pojawił się na jego ustach. Wspaniałym było wiedzieć, że choć przez chwilę była sobą, nie tą wersją, którą pokazywała każdego dnia każdemu czarodziejowi. Na propozycję odwiedzenia namiotu, tylko uśmiechnął się szerzej. - Panie przodem. - wskazał namiot po czym odchylił kawałek materiału, aby Aurora mogła swobodnie wejść do środka. Prawda wyglądała w następujący sposób: zarówno ona jak i on nie byli w stanie nic już dzisiaj zrobić. On, bo po prostu ten cholerny kamień jakby wyssał z niego wszelkie moce magiczne i odebrał siły. Ona, bo on sam by jej nie pozwolił działać. Choćby nie wiem co. Nie pozostawało im więc nic innego, jak tylko czekać na kolejny dzień z nadzieją, że przyniesie on znacznie lepsze rezultaty niż ten cholerny.