Chętnie odwiedzany przez wszystkich młodych i troszkę starszych ludzi klub, cieszy się doskonałą renomą ze względu na dobrą muzykę, idealną do tańczenia i trochę wyciszone stoliki, przy których można swobodnie rozmawiać, bez konieczności pochylania się i przekrzykiwania innych dźwięków. Wspaniałe efekty świetlne osiągnięto przez najnowocześniejsze lampy na neonowe eliksiry!
- A co jeżeli twój szef wysłał mnie na zwiady i tak naprawdę pod kurtką mam schowany mugolski dyktafon? Pomijając fakt, że nigdy takowego nie miałam w rękach i pewnie nie wiedziałabym jak go poprawnie użyć - powiedziała z rozbawieniem, bo oczywistym było, że tylko się wygłupiała. W końcu nie chciała psuć sobie ani humoru, ani wieczoru przez to, że jej przyjaciółka postanowiła ją po prostu olać. W gruncie rzeczy to naprawdę ucieszyła się, że Adam był tego dnia w pracy i że to akurat go, a nie innego znajomego ze szkoły spotkała w tym miejscu. Nawet, gdyby jej żywcem flaki mieli wyrwać, to nie przyznałaby się na głos, że z przyjemnością podeszła do baru, żeby z nim porozmawiać. Krukon był… specyficzny, przynajmniej w jej odczuciu. Nigdy nie przywiązywała dużej wagi do relacji z chłopcami, no, do tych głębszych. Zazwyczaj krótko się z nimi bawiła i przechodziła dalej. Od ostatniego razu, gdy była w związku z chłopakiem, kręciła równocześnie z dziewczyną i od tamtej pory naprawdę tego żałuje. I to wcale nie dlatego, że straciła z nimi kontakt. Chyba bardziej dlatego, że za bardzo wkręciła się w romansowanie. Ale… tak właściwie, czemu pomyślała o tym wszystkim właśnie teraz, stojąc przed Adamem? Chyba po prostu go lubiła. Może nawet trochę jej imponował. - Nie miałam jeszcze przyjemności, żeby zobaczyć cię z samego rana - powiedziała, wzruszając ramionami jakby była zawiedziona. Może była? Nie wątpiła, że mógłby to być ładny widok. - Jak będziesz chciał, mogę to nadrobić. Tylko nie wystrasz się, jeśli zobaczysz mnie w progu pokoju z samego rana. Elaine mruknęła przeciągle, zastanawiając się nad jego pytaniem. Czy miała dość bycia singielką? Może nie liczyła na poważny związek, ale brakowało jej przyjemności z obcowania z kimkolwiek w inny niż przyjacielski czy wrogi sposób. - Nie tyle co mam dość bycia singielką… - powiedziała z wolna, przenosząc wzrok z Adama na półki za nim. - Brakuje mi plusów w związku i kontaktu - dodała, znów patrząc na bruneta. - Wygląda na to, że mnie odkryła. Nie wiem tylko czy jestem osobą, która chciałaby flirtować z pierwszą napotkaną w klubie osobą. Obcą. - Zaznaczyła, kręcąc głową. Nie zniżyłaby się do takiego poziomu. Słysząc nazwy alkoholów, przysiadła na hokerze i oparła łokcie na blacie. Przez chwilę wahała się, ale po chwili zdecydowała. W końcu raz na jakiś czas jej nie zaszkodzi, prawda? - Ognista - powiedziała, zagryzając wargę. - Chyba powinnam spróbować czegoś innego - dodała, a potem spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku. - O której dziś kończysz? Chciałbyś… coś porobić? - zapytała.
Zmarszczył brwi i się zaśmiał. Brzmiało to tak bardzo komicznie w jej słowach, że nie mógł nawet na chwilę udawać powagi. -Pomijając fakt, że jesteś czystokrwistą czarownicą i dziwnie u ciebie by coś takiego wyglądało?- zapytał przychylając głowę w bok. To, że była czystokrwista tylko komplikowało sprawę. Za każdym razem kiedy tylko chciał się do niej zbliżyć przypominał sobie to. Jej rodzina raczej nigdy nie zaakceptuje jej związku z chłopakiem półkrwi. Chociż jeszcze nie miał nigdy okazji poznać jej rodziny i nie miał pojęcia jacy oni są naprawdę, ale co się dziwić? Zawsze tylko rywalizowali i robili sobie na złość. Mieliby poznać swoje rodziny?! Ale wracając do tematu- nigdy nie będą patrzeć jak na równego. To go bolało. Poznał już wiele osób z takim statusem. Romanse, trzymanie się za rączki, uśmiechy, ukradkowe spojrzenia… ale to wszystko. Nigdy nie mógł liczyć na nic więcej, a to mu nie odpowiadało. Nie był typem chłopaka, który chciał być na drugim miejscu i widzieć jak osobę którą kocha ktoś inny obmacuje, wiedzieć, że poślubi innego bo nie ma czystej krwi. Nie może niestety nic z tym zrobić choćby bardzo chciał. Elaine była bardzo wyjątkową dziewczyną. Teraz kiedy skończyła edukacje nie chciał tak tego zostawiać. Chyba docierało do niego, że lubił ją za bardzo. To dlatego tak go wkurzało kiedy widział ją w towarzystwie innych nadętych osób. Sama była księżniczką, ale to już zupełnie inna sprawa. Powinien trzymać się od niej z daleka. Nie mógł przeżyć kolejnego rozczarowania, nie mógł sobie na to pozwolić. -Najpierw musiałabyś zdobyć mój adres by stanąć w progu mojego mieszkania, skarbie- perspektywa jej w swoim domu z samego rana była… dziwna. Pewnie nawet nie wiedziałby jak się zachować. Może powinien częściej ogarnąć swoje mieszkanie? Może w końcu powinien pozbyć się rzeczy swojego współlokatora skoro ten zaginął. Zdecydowanie powinien zrobić cokolwiek, ale nie był na to wszystko gotowy. Najwyżej by przeżyła niemałe zaskoczenie. Powstrzymał się by nie parsknąć śmiechem. Naprawdę? Poczuł się wyjątkowo skoro rozmawiała z nim w klubie. Nie był obcą, tyle wiedział. No i w sumie to z nim nie flirtowała ale jednak poczuł jakąś tam nadzieję. Szybko się ochrzanił w myślach i zdobył się na uśmiech. - żeby jakaś osoba nie była obca trzeba zacząć rozmawiać. Nie chcesz w klubie? Jest mnóstwo osób w innych miejscach- doradził jej niewiadomo dlaczego. Nie miał w tym jakiegoś dobrego doświadczenia. Przecież był osobą która kochała się tyle lat w przyjaciółce! Zawsze wybierał nieodpowiednie osoby. -Ale skoro nie chcesz to nie rób tego na siłę bo ktoś wywiera na ciebie presje. Odwrócił się za siebie i sięgnął po odpowiednią butelkę. Ognista. Zaczął lać kiedy usłyszał te niespodziewane pytanie i aż się uśmiechnął i spojrzał na nią z zaciekawieniem. - Czy ty właśnie chcesz mnie zaprosić na randkę?- podał jej ognistą i przygryzł wargę. - Dopiero za godzinę będę mógł się stąd ulotnić. Jeśli ci się spieszy to możesz iść, możesz tu mi potowarzyszyć, a jeśli ten klimat absolutnie ci nie odpowiada to tam są stoliki wyciszające- doradził jak na dobrego barmana przystało. Nie było jeszcze jego zamiennika, niestety jeszcze trochę musiał tu posiedzieć.
Elaine była czystej krwi, ale nigdy nie skreślała osób z innym statusem. A na pewno nie przez to, czyim dzieckiem się było. Tak długo jak osoba, z którą obcowała była wartościowa, tak nie przejmowała się tym, czy ktoś miał rodzica czarodzieja czy mugola. Nie była pewna jak w jej rodzinie odebrano by to, gdyby umawiała się z kimś pół krwi, ale wiedziała, że nikt by jej za to nie ściął. Może nie byliby zadowoleni albo otwarcie by krytykowali, ale w końcu to jej wybór, prawda? A przynajmniej taką miała nadzieję. - Na pewno wiele osób by mnie wyśmiało - odparła, marszcząc gniewnie brwi. - A nie przywykłam do tego typu rzeczy, więc prawdopodobnie skończyłoby się to na jednym. I to nie ja byłabym tą, która ucierpiała. - Elaine nie była raczej typem ofiary. Ba, ona nigdy by się nie dała. Była zbyt waleczna i silna, by ktoś mógł się nad nią znęcać. Słysząc jego słowa, parsknęła krótkim śmiechem. Zdobycie adresu Adama nie byłoby dla niej trudne. Prawdopodobnie, gdyby się trochę bardziej postarała to osobiście wyciągnęłaby z niego tę informację. No, ale czy to było jej teraz potrzebne? Znając życie dowie się przypadkiem, w przyszłości. - Spokojnie, Henderson. Na to też przyjdzie pora - parsknęła, kręcąc się na tabołku. Blondynka przez chwilkę obracała szklankę w dłoniach, patrząc na płyn, który wirował w szkle. Wzruszyła niewinnie ramionami i popatrzyła na chłopaka z kąśliwym uśmieszkiem. - Może i być randka, zależy od tego jak się potoczy. Uniosła szklankę do ust, wychylając kilka łyków. Paliło ją nieco w gardle, szczególnie dlatego, że nie była przyzwyczajona do alkoholi. Nie wiedziała czemu akurat dzisiaj postanowiła, że wyjdzie z Adamem. Lubiła podejmować ryzyko, a znajomość z nim była dla niej pewnym rodzajem ryzyka. - Poczekam tutaj, po prostu popatrzę. - Rozejrzała się, po czym dopiła zawartość szklanki. - Kto by pomyślał, że wyrwę się gdzieś z Adamem Hendersonem. Chyba mnie nie porwiesz, świrze? - zapytała, po czym westchnęła teatralnie. - Albo to ja porwę ciebie. Ua, kluby są jednak całkiem spoko.
Wierzył, że na świecie jeszcze istnieją takie osoby, które bratają się z mugolem. W końcu jego ojciec jest prawnikiem a jego matka bardzo surową kobietą która pracuje w ministerstwie. Jak zdołała pokochać mugola? Jak zdołała kogokolwiek pokochać? Nie miał zielonego pojęcia. Nigdy nie widział u swoich rodziców żadnych czułych gestów, żadnego romantyzmu, ale stało się. Oto był ich owocem. Może i rodzina Elaine kiedyś zdoła zaakceptować jej wybór? Jakikolwiek by on był. - W to nie wątpię, księżniczko, nie wątpię- mruknął i nalał jakiegoś drinka jakiemuś klientowi, który strasznie się niecierpliwił i swoje spojrzenie ponownie skierował na dziewczynę - Mało osób tak naprawdę może cię zranić, zauważyłem- uśmiechnął się do wspomnień. Czy naprawdę towarzyszył jej przez tyle lat a nigdy nawet nie zdobyli się na taką rozmowę jak pod koniec roku szkolnego? Lepiej późno niż wcale, prawda? Gdyby tamto nie miało miejsca pewnie teraz nawet tutaj by nie stali. Jasne, że łatwo by wydobyła z niego te informacje. Oklumencji to on nigdy nie umiał i zapewne nigdy się tego nie nauczy. Jeśli tylko chciała go zahipnotyzować i umiała to proszę bardzo- bardzo łatwo będzie. Mogła go również śledzić albo zrobić cokolwiek innego. Mogła też z nim pogadać otwarcie i chyba też wpadła na taki sam pomysł. - Jasne, że przyjdzie pora. Na wszystko w końcu przyjdzie pora- szepnął z lekkim uśmiechem na ustach. Nie wiedział że kiedyś do tego dojdzie. Nie wiedział nawet, że kiedyś takie słowa przejdą przez jego usta. - Kto by pomyślał, że księżniczka poprosi mnie na randkę- powiedział trochę za głośno, a kilka osób aż odwróciło się w jego stronę pomimo głośnej muzyki. Nie przeszkadzało mu to. Nie znał ich i widząc w jakim są stanie z pewnością nazajutrz nic nie będą pamiętać. - A gdzie byś chciała iść? W hogsmeade jest pare naprawdę fajnych miejsc tak samo jak w Londynie- zastanowił się na głos. Cały Adam. Zawsze musiał mieć wszystko zaplanowane z góry. Musiał z góry wiedzieć co powiedzieć i co zrobić. Czy będzie niezręcznie? Oby nie. Nie chciał by przy nim się czuła dziwnie. - Czy ty się już upiłaś?- zapytał unosząc lewą brew pytająco. Księżniczka mówiła, że kluby są spoko? Co by się stało gdyby wypiła kilka szklaneczek ognistej!
“Księżniczko” - Elaine zdecydowanie lubiła to miano. Nie wiedziała czy to dlatego, że tylko Adam tak na nią mówił, czy dlatego, że w jakimś stopniu ją odzwierciedla. Mama przywykła do nazywania jej w ten sposób, gdy była młodsza, bo zawsze gwiazdorzyła i w przeciwieństwie do swojej siostry, była dosyć… wybredna. W gruncie rzeczy miała cechy, które zazwyczaj przypisywało się tym złym księżniczkom. El uniosła z zaskoczeniem oczy, słysząc jego słowa, że na wszystko kiedyś przyjdzie pora. Blondynka tylko nie była pewna, czy rozmawiają o ich znajomości czy o całym życiu. Jakakolwiek by ta odpowiedź nie była, dziewczyna uśmiechnęła się z rozbawieniem. Jeżeli coś ciekawego lub dobrego miało nadejść to zamierzała na to czekać z otwartymi ramionami. - Cóż, sam widzisz, że to propozycja nie do odrzucenia, a skoro wydajesz się być zainteresowany to proponuję wyjść na Londyn. - Wzruszyła ramionami, sama zastanawiając się, gdzie mogliby pójść. - Możemy po prostu pójść na spacer i zobaczyć, czy będzie coś ciekawego. Nie była pewna czy takie spontaniczne wyprawy są w jego stylu, ale warto było spróbować. Nigdy nie wiadomo czy po drodze nie natkną się na coś szczególnie wyjątkowego. Elaine pokiwała głową i machnęła ręką, patrząc na niego spod byka. Może nie była częstym degustatorem alkoholu, ale nie była tak słaba, żeby upić się po zaledwie jednym drinku. Przez chwilę kiwała się na krześle, rozglądając się po pomieszczeniu, a potem grzecznie czekała aż Adam skończy pracę.
Przyjemne, choć pełne przejść wakacje dobiegły końca i nadszedł czas pracy. Po skończonym stażu pełniłem już pełnoprawnie obowiązki młodszego aurora. Zazwyczaj wrzucano mnie do papierów, a w terenie pojawiałem się tylko jako asysta dla starszych urzędników, niemniej jednak nie mogłem narzekać na brak zajęć. Praca była ciężka, ale na ten moment sprawiała mi bardzo dużo satysfakcji i nie żałowałem mojego wyboru. Niestety trudno było nie odczuć dość znacznej zmiany w moim życiu - wieczorami nie miałem siły na imprezowanie, a zazwyczaj siedziałem w domu i odsypiałem. Spotkanie z przyjaciółmi z czasów szkolnych w jednym z najfajniejszych miejsc w Hogs wydawało się najlepszą opcją na odreagowanie stresu i nawału pracy. Nie mogłem doczekać się wspólnego picia i balowania. Niestety nie wszystko ułożyło się tak jakbym chciał. Godzinę przed spotkaniem dotarła do mnie sowa od Bastiana, który niestety pilnie musiał wrócić do ojca w Szwajcarii. Mimo wszystko nie zamierzałem się zrażać - przecież w dwóch z Calumem, również mogliśmy się świetnie bawić. Zamówiłem ognistą whiskey i powoli ją sącząc oczekiwałem na przyjaciela. Gdy dokończyłem szklankę zaczęło mnie irytować jego spóźnienie, lecz zamówiłem drugą nie dopuszczając do siebie myśli, że kumpel jednak nie przyjdzie. To chyba nie był jednak największy problem tego wieczoru.
Lilah pragnęła się odstresować, tak po prostu. Chciała, ba!, oczekiwała od życia, że świat przestanie nagle wirować, a wszystkie jej problemy ulecą gdzieś w eter. Rozmyślała wciąż o Holdenie, podobnie jak o wakacjach, a zarazem miała w głowie słowa kumpla, który zaproponował wspólny wypad na festiwal. Może tak było lepiej? Kończyła kolejnego drinka, aż w końcu wolnym krokiem ruszyła do baru, by złożyć jeszcze jedno zamówienie. Humor dopisywał jej od samego początku, toteż bez trudu obdarzyła barmana słodkim uśmieszkiem i wsparła się dłońmi o blat kontuaru. - Przystojniaczku, daj mi jeszcze dwa kieliszki ognistej – głos wydawał się nieznacznie łamać, mimo iż nie była wstawiona. Odczuwała lekkie szumy w głowie, toteż procenty jakie spożywała wydawały się być lepsze, aniżeli te sprzed kilkunastu minut. Teraz jakoś wszystko wchodziło łatwiej; zaskakujące. Uniosła wymownie brwi, kiedy jej wzrok powędrował w bok, a ona błękitnymi tęczówkami dostrzegła postać Lysandra Zakrzewskiego. - O, proszę, proszę… Kogo my tu mamy? Moja ulubiona rybka z Gryffindoru, pan były kapitan! – tembr Lili rozniósł się echem po najbliżej zgromadzonych osobach, by zaraz potem zbliżyć się do mężczyzny (chłopca?) i obdarzyć go figlarnym uśmieszkiem. Musnęła lekko jego policzek, bo teraz nie pamiętała o niechęci i nienawiści, pomógł jej w tym alkohol. - To co? Może napijesz się ze mną? Dzisiaj przynajmniej możesz skorzystać, a jutro wszystko wróci do normalności. Czy nie na to czekałeś?
Kolejna szklanka dobiegała końca, zaś Caluma nadal nie było i szczerze powiedziawszy już raczej się go nie spodziewałem. Miałem dwa wyjścia - albo upić się i poderwać jakąś pannę albo wrócić do domu i zakończyć ten wieczór z kulturą. Żadna szczególnie mi nie odpowiadała, wiec odsunąłem podjęcie decyzji na dalszy moment. Nie było mi to jednak dane, bo nagle u swojego boku usłyszałem ten, tak ukochany i znienawidzony jednocześnie głos. Jej głos. Moje spojrzenie zetknęło się z jej ciemnymi oczami i bez wątpienia poczułem się jak cholerne gówno. Mimo całego bólu, który wprost wypierdolił mi gonga w ryj zmusiłem się do ciepłego uśmiechu. - Cześć Lilah - powiedziałem na tyle głośno, by przekrzyczeć klubowy hałas. Jej muśnięcie paliło mnie jak rozgrzany metal, ale mimo to nawet się nie skrzywiłem. Czy naprawdę musiałem trafić na nią akurat dzisiaj, gdy byłem totalnie zmęczony i po prostu chciałem się wyluzować? Jak miałem się na spokojnie upić i zrelaksować, gdy patrząc na nią czułem, że serce pęka mi po raz kolejny. - Żebyś mnie otruła? - powiedziałem pół żartem, pół serio parskając śmiechem,bo choć w gruncie rzeczy jej widok wywoływał we mnie więcej smutku niż radości to dzięki ćwiczeniom nad bezróżdżkowość panowanie nad sobą i tym co czułem w głębi serca przestało mi sprawiać kłopot - No cóż, taka okazja zdarza się wyjątkowo rzadko, najwyżej skonam w męczarniach. Skinąłem na barmana, żeby podał kolejną porcję ognistej, zarówno dla mnie jak i dla niej. W gruncie rzeczy już sam nie wiem na co czekałem.
Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, a już tym bardziej, że dzisiejszego popołudnia spotka się z Lysandrem, od którego obecności stroniła bardziej, aniżeli od lekcji Swana. Idiotycznym było zatem stwierdzenie, że jakiekolwiek działania ze strony ich obojga były celowe. Los płatał im figla po raz kolejny, co musieli niewątpliwie zaakceptować, a tym samym – alkohol ułatwiał interakcje i przysparzał w tej chwili więcej radości, aniżeli niepotrzebnych nerwów. Z drugiej strony, po co się złościć, skoro życie wydaje się takie piękne? - Wybacz, ale prawie zawsze łapałam trolle z eliksirów, więc choćbym bardzo chciała to nie jestem w stanie cię otruć – skrzywiła się na samą myśl. Jak mógł oskarżać ją o takie wstrętne rzeczy? Powinien się wstydzić, wszak Sorensen była uosobieniem niewinności, której brakowało wielu osobom… Naprawdę – wielu, na przykład przyjaciółce Zakrzewskiego. - Przestań biadolić jak baba, bo to nie na miejscu. Zrozumiałabym gdyby Thatcher jęczał jak dziewczyna, ale ty? – musiał go zapewne użreć jakiś cudaczny gatunek stworzenia, dzięki któremu były gryfon nie zamierzał przestać marudzić. Fakt, Lil była już wstawiona, ale kompletnie nie pojmowała, co ugryzła Lysa, a może to przez ten alkohol? Dopiero kiedy kieliszki pojawiły się przed nimi, postanowiła haustem upić jeden z nich, by zaraz potem zwrócić się do ex-chłopaka. - Dlaczego jesteś dla mnie taki niemiły?
Czułem, że mam przejebane. Gdyby los był czymś więcej niż splotem świata, gdyby przybrał choć w pewnej mierze formę postaci, najlepiej takiej potrafiącej wykazać choć odrobinę uczuć to zapewne śmiałby się do rozpuku patrząc na to co wyprawiał ze mną i Lilah. Dotąd oboje byliśmy przekonani, że jesteśmy się w stanie siebie pozbyć, lecz wszystko wskazywało, że jakaś wyższa siła chciała nam uprzykrzyć życie. Może to nie był przypadek, może jednak wpadałem na nią z jakiejś przyczyny - w końcu nasze sprawy nie zostały jeszcze do końca zamknięte. Przeprosiny padły, ale wybaczenie wciąż pozostawało w zawieszeniu. Z tego powodu nie zamierzałem nawet dyskutować z jej sugestią biadolenia, czy też z faktem, ze porównała mnie do pieprzonego Thatchera. Puściłem to mimo uszu, bo przecież nie chciałem się kłócić czy tym bardziej prowokować dziewczyny. - Nie jestem niemiły - powiedziałem tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji - Co najwyżej lekko chłodny. Może trochę zbyt chłodny Zmierzyłem ją krótkim spojrzeniem błękitnych oczu, po czym wyciągnąwszy w jej stronę szlankę zmusiłem się by wywołać na moich wargach uśmiech i rzuciłem: - Twoje zdrowie. Jednym haustem wypiłem sporą część zawartości licząc, że przyśpieszy to proces upicia.
Owszem, tak było, ale tkwił w tym pewien wyjątek, wszak - - Lilah nadal pozostawała trzeźwa, choć nie w pełni. Rozsądek i umysł na pewno kosztowały już procentowego upojenia, oddając się w ramiona spontaniczności. Uśmiech przyozdobił lico Lilah, która tkwiła teraz tak cholernie blisko Lysandra, omiatając jego szyję oddechem, kiedy to usilnie próbowała utrzymać pion. Orzechowe tęczówki osiadły na twarzy byłego gryffona, po czym uśmiech rozpromienił bledziutką twarz Islandki. - Właśnie, a to duży błąd… Duży… Błąd… – powiedziała z rozbawieniem, lecz tak naprawdę w głowie miała wiele scenariuszy na dalszy przebieg ów spotkania. Równie dobrze mogłaby się znęcać, ośmieszać, ale z drugiej strony – po spotkaniu z Biancą próbowała być bardziej zdystansowana do osoby Zakrzewskiego, aniżeli wcześniej. - Uważaj, bo się jeszcze zakrztusisz – rzuciła poważnie i upiła spory haust z kieliszka, choć niepełny. Uniosła wymownie brew na aurora, by zaraz potem ułożyć dłoń na jego ramieniu, gdy usłyszała tę jakże dobrze znaną im piosenkę. Dawniej potrafili bawić się do upadłego, a teraz? - Jak tam praca w Ministerstwie? Carson twierdzi, że jesteś gnidą, ale ja są-sądzę, że to iiiidealny zawód dla ciebie – głos Lilah zapadał się z każdym dźwiękiem, jakby procenty zbyt mocno zaszumiały w jej głowie, ale czy pijani ludzie nie mówią tego co myślą? - Byłbyś moim bohaterem. Ups.
Jej oddech, włosy, blask oczu, bliskość - cała ta otoczka doprowadzały mnie do szaleństwa. Choć nie byłem jeszcze pijany, bo wielka postura i wyćwiczona głowa wciąż chroniły mnie od złego, to uparcie dążyłem do tego by poczuć się trochę lepiej wlewając w siebie kolejne porcje alkoholu. Tylko to mogło mi pozwolić znieść Lilah - tak mi w tym momencie bliską, a jednocześnie absolutnie niedostępną. - Pół szkoły twierdzi, że jestem gnidą - roześmiałem się mimowolnie nawet nie zastanawiając się w jaki sposób mogłem podpaść Carson. W gruncie rzeczy zupełnie nie miałem pojęcia kim była ta dziewucha, więc nie widziałem sensu rozkładania na części pierwsze jej zarzutów wobec mnie, zamiast tego zdecydowanie wolałem pociągnąć temat mojej pracy zawodowej - Tak sądzisz? Tekst o bohaterze odrobinę zbił mnie z pantałyku, jednak po chwili wahania nachyliłem się w jej stronę i wprost do ucha wyszeptałem jej: - Ratowanie ciebie byłoby warte każdego ryzyka. Byłem niemal pewien, że mnie sprowokowała, żebym zdobył się na tego typu wyznanie, po czym zamierzała mi dopierdolić. A jednak nie mogłem się powstrzymać, bo jej towarzystwo sprawiało, że wszystkie moje pierwotne, odziedziczone po babce instynkty wyrywały się spod kontroli. Z trudem powstrzymywałem się przed porwaniem jej na koniec świata - jedyne co trzymało mnie na wodzy to fakt, że miałem świadomość iż każdy mój ruch może sprawić, że Lilah rozpłynie się w powietrzu.
Smutek. Przeraźliwy smutek zaczął wypełniać jej tunele żylne, kiedy to powoli dochodziło do niej jak wielki błąd popełnili oboje, a którego zapewne nie mogli już naprawić. Oczekiwała, że to wszystko się zmieni, dzięki procentom, które spożywała tak chętnie. Nie mogła jednak się oprzeć i pragnęła tkwić tak blisko Lysandra, choć miejsce zdawało się nie być odpowiednie. Ułożyła więc smukłe palce na jego dłoni i pogładziła męską skórę opuszkami, przekraczając kolejne granice. - Ale ja nie jestem pół szkołą, tylko Lilah – oburzyła się, po czym uśmiech wykrzywił delikatnie jej usta. Oczywiście, mogłaby użyć wielu epitetów na Zakrzewskiego, jednak dlaczego miała teraz o tym myśleć? Wolała skupić się na czymś, co wydaje się być przyjemniejsze, jak chociażby kolejne szoty wlewane bez zastanowienia do gardła. - Tak, jesteś męski, odważny, a do tego wiele dziewczyn chciałoby się z tobą umówić… – wypowiedziała te słowa szeptem, ledwie słyszalnie. Nadal rozważała dawne wspomnienia, które wypalały w jej sercu dziurę, która nieustannie powiększała się, kiedy to poddawała się iluzorycznej destrukcji. - Nadajesz się na bohatera. Po słowach, które wypowiedział, nawet nie myślała nad tym co robi. Ujęła dłoń chłopaka, splatając z nim swoje palce, po czym pociągnęła go (trzymając w drugiej dłoni tackę małych drinków) w stronę bardziej zacienionych stolików. - Uratuj mnie dziś w takim razie od nudy - mruknęła wprost do jego ucha, gdy wreszcie znaleźli się w loży. Usiadła przy ścianie, pozostawiając mu resztę miejsca na sofie.
Mimo wlewania w siebie kolejnych porcji alkoholu zbitka szaleństwa i rozpaczy wciąż we mnie narastała, z całym sił atakując mój umysł. Choć moja silna wolna i wieloletnie wyrzuty sumienia powstrzymywały mnie od dalszego kontaktu z kobietą, to całe moje serce rwało się w jej stronę, za żadne skarby nie dając mi spokoju. Opanowywane miesiącami emocje, które dotąd nie podlegały mojemu panowanie, znów wymsknęły się spod kontroli. Przegrywałem. Jej szept układający się w pean pochwalny skierowany w moją stronę bolał jeszcze bardziej niż najgorsze obelgi. Doszukiwałem się w tym iluzji, a także jakiejś pokrętnej zemsty ze strony Gryfonki. Nie wierzyłem, że za tą wiązanką może kryć się szczerość, nawet taka wywołana przez nadmiar alkoholu. Nie minęła chwila, gdy zaciągnęła mnie do zaciemnionej loży. Choć wiedziałem, że ta sytuacja jest dla mnie co najmniej zgubna, to jednak byłem posłuszny. Ba, w tym momencie zrobiłbym wszystko co by mi kazała, bez jakiegokolwiek mrugnięcia okiem. Zasiadłem obok niej, na moment utrzymując między nami przyzwoity dystans, jednak kolejny, niezbyt duży drink sprawił, że ta odległość wydawała mi się zgubą, niepotrzebnym elementem wystroju. Przysunąłem się do niej i bez cienia wahania ułożyłem dłoń na jej kolanie. - Tęskniłem za Tobą Sørensen - wydusiłem tonem mieszającym ze sobą troskę i przekleństwo. W gruncie rzeczy nie miałem nic do stracenia, poza nią. Lecz bądźmy szczerzy - choć szalałem z uczucia do niej, to po tylu latach zdążyłem przywyknąć do jej utraty. Ból związany z jej brakiem nie dorównywał w żaden sposób cierpieniu, które spotykało mnie, gdy czułem uderzający od niej chłód. A teraz? Nie widziałem dystansu.
Nie była przyzwyczajona do picia, podobnie jak do lawirowania nad granicą przepaści. Próbowała ze wszystkich sił pozostać w miejscu, a zarazem jej ciało wyrywało się z oków dystansu. Właśnie teraz, przy nim, kiedy to ujmowała jego dłoń i ciągnęła za sobą – nie oczekując niczego, żądając jedynie bezwzględnej uległości, bo cóż stało na drodze? Emocje odnajdywały upust, podobnie jak dotyk, który teraz ze strony Lilah rozpoczynał nieokreśloną wędrówkę po ciele Lysandra. Uśmiech przyozdobił na moment jej karminowe wargi, a oczy błysnęły nieprzejednanym światłem, jakby dając mu przyzwolenie, na które nie miała wpływu jej świadomość, wszak była otępiona zbyt silnie alkoholem. - Jak bardzo? – zapytała ironicznie, kiedy zbliżyła się dostatecznie, a ich wargi znajdowały się niezwykle blisko. Dłoń chłopaka na kolanie wcale jej nie przeszkadzała, podobnie jak kolejne kieliszki, bo dzięki nim mogli być znów tak blisko, jakby nic innego się nie liczyło. Czy to nie było piękne? Musiało być, wszak zdawało się być jedynie snem, który tak łatwo można przerwać, a zapewne Zakrzewski nie chciał się obudzić. Nie teraz. - Przekonaj mnie o tym… – zasugerowała rozbawiona, zaś w jej głosie było słychać pijacką nutę drżenia.
Wiedziałem, że ze mną igrała, że wystawiała mnie na pokuszenie i że w każdej chwili mogła uciec albo rzucić na mnie klątwę, a jednak dawałem mamić się pozorom bliskości, ponosić euforii związanej z przeżywaniem chwili. Rządził mną alkohol i tęsknota, nic poza tym nie miało dla mnie znaczenia - wszystkie logiczne podszepty umysłu zepchnąłem do podświadomości, tak aby nie przeszkadzały mi w dalszym podejmowaniu decyzji rujnujących moje życie. - Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak bardzo - powiedziałem, jakby nie słysząc wypowiadanej przez nią ironii. Byłem zbyt zaangażowany, zbyt zaślepiony, zaś jej żartobliwa sugestia bym przekonał ją o mojej tęsknocie zadziałała na mnie jak płachta na byka, jeszcze bardziej potęgując moje pragnienie. Wlałem w siebie jeszcze jeden kieliszek whisky, po czym wciągnąłem ją do siebie na kolana i wplątawszy palce w jej włosy, zatopiłem się w jej ustach - nie chciałem ryzykować, że po raz kolejny złamie mi nos, dlatego rozpocząłem pocałunek delikatnie, jakby czekając na jej protest lub akceptację.
Czy doprawdy w działaniu Lilah była premedytacja, przykra celowość? Ależ skąd; odnajdywała jedynie prowizoryczny spokój, które nie czuła przez ostatnie dni. Może to wina alkoholu – owszem, jednak mimo wszystko, Islandka wolała nie myśleć o konsekwencjach tej nocy, chełpiąc się w bliskości Lysandra, która była przenikająca i doprowadzała ją na skraj przepaści. Uniosła nawet wymownie spojrzenie na jego kolejne słowa, bo doprawdy – to było możliwe? Nie protestowała, gdy tak dosadnie pokazał jej swoją władzę, udowodnił, jak gdyby była jedynie kukłą, a przecież nie była, prawda? Ludzie wirowali na parkiecie, lecz dla gryffonki nie miało to większego znaczenia. Uniosła nawet wymownie brew, kiedy to upił kieliszek, a zaraz potem tkwiła na jego kolanach, zatapiając się w pocałunku, który był przyczyną przyjemnego mrowienia w lędźwiach. Na moment oderwała się i parsknęła śmiechem, bo zdecydowanie – była pijana, a podświadomość dyktowała jej kolejne kroki. Bez zastanowienia ujęła kieliszek z procentami w dłoń i kilka kropel wylała na swój dekolt, prowokując Zakrzewskiego, by spił to z jej delikatnej membrany skóry. - Jutro nie będziemy zapewne tego pamiętać – powiedziała przekornie i uśmiechnęła się ponownie, bo cóż stało na przeszkodzie, by przekroczyć wszelkie amoralne bariery?
Instynkt. Brał górę nad logiką, moralnością, a nawet nad głębokim uczuciem, które do niej żywiłem. Rozlany na dekolcie trunek ściągnął moją uwagę - nie dlatego, że zawierał w sobie alkohol, a dlatego, że pożądliwa krew wili brała nade mną górę. Moje usta przemierzyły jej wargi jeszcze raz, wpijając się w nie z wyjątkowym zaangażowaniem, lecz po chwili uciekły w stronę szyi i dekoltu. Pozornie spijałem z jej piersi whiskey, w gruncie rzeczy samo obcowanie z gładkością jej skóry wydawało się znacznie istotniejszym elementem wieczoru, szczególnie biorąc pod uwagę, że mimo pozbycia się resztek alkoholu wciąż nie odrywałem ust od jej nagiej skóry. W innych okolicznościach uznano by nas za ordynarnych, ale nie w klubie, gdzie wystarczyło wejść do toalety, by natrafić na znacznie bardziej imponujące widoki. - Co ty ze mną robisz? - zapytałem w końcu, na moment starając się odzyskać kontrolę nad sytuacją. Wciąż jednak wodziłem po jej plecach dając jej do zrozumienia, że nie ucieknie mi tak łatwo.
Lilah nie myślała trzeźwo, wydawać się nawet mogło, że alkohol całkowicie wypełnił jej tunele żylnie i odbierał zdrowy rozsądek. Ulegała Lysandrowi, dokładnie tak, jakby był mężczyzną doskonałym, stworzonym właśnie dla niej, a ciche pragnienia pchały ją w ramiona oddania, byle pokazał jej ten świat, którego nie zdążyła poznać. Czy to normalne? Czy tak powinno być? Oddech dziewczęcia spłycił się pospiesznie, kiedy to wreszcie ich wargi zetknęły się raz jeszcze, a zaraz potem te należące do gryffona spłynęły na jej łabędzią szyję. Wypuściła powietrze ze świstem, aż w końcu udało jej się uśmiechnąć, bo przecież czy nie był to niezwykły wieczór? Być może powinni czynić w ten sposób poza terenem klubu, lecz przecież siedzieli w zacienionej loży, nie dając zbytniego poglądu na zachowanie. - Jestem grzeczna, ale uważam, że wolałbyś mnie w innym wydaniu – zażartowała i zaśmiała się w ten typowy sposób dla lolitek, choć do takiej dziewczyny było jej niezwykle daleko. Procenty jednak robiły swoje, zaś sama Lilah zbliżyła się raz jeszcze do Lysandra, składając mu na wargach ulotny pocałunek. - Prawda?
Szyja, wargi, policzki. Całowałem i pieściłem Lilah nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Była w moim zasięgu, po raz pierwszy od lat, tak jakby między nami nie zaszło żadne cholernie nieporozumienie. Nie wiedziałem czy ta chwila jest nagrodą od losu, czy raczej bolesnym rozczarowaniem, od którego dostanę w ryj, gdy Gryfonka znowu ode mnie ucieknie. Rozum rwał się by wypchnąć z mojej głowy radość z chwili, ale walczyłem by jeszcze chwilę celebrować jej obecność. - Lubię cię w każdym wydaniu - szepnąłem otępiale, w sposób głupi, lecz do cna szczery. Mogłabym stać przede mną chora i opatulona w koc, a i tak byłaby dla mnie równie atrakcyjna jak teraz. Pragnąłem jej obecności - nie tylko gdy była pijana i rozochocona. Chciałem, żeby byłą obok zawsze, w każdym możliwym wydaniu. Byłem gotowy zapłacić wielką cenę. Skradłszy jej lekki pocałunek uśmiechnąłem się zawadiacko i upewniwszy się, ze wypiliśmy cały alkohol chwyciłem ją za rękę. - Pójdziemy stąd? - zapytałem jeszcze nie do końca pewien swoich intencji.
Nie sądziła, że kiedykolwiek to się wydarzy. Nie przypuszczała, że Lysander będzie oddziaływał na nią równie silnie, co kiedyś. Oddychała więc cicho, lecz miarowo, a z każdym kolejnym uderzeniem serca jej ciało wyrywało się do niego. Pragnęła pójść krok dalej – ten jeden raz, kiedy nikt nie przyglądał im się, kiedy pozostawali dla wszystkich niewidoczni. Mimowolnie złączyła z Zakrzewskim wargi, kiedy to znalazła się na nowo blisko niego, a zaraz potem obdarzyła go uśmiechem. Wątpił, że chciałaby opuścić klub? Wbrew pozorom – pragnęła tego, by jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym bezwarunkowo byliby sami. Niczego bardziej nie pragnęła. - Tak, chodźmy stąd – wyszeptała, po czym zsunęła się z jego kolan i pociągnęła go w stronę wyjścia. Nieustannie całując go, zaczepiając w zadziorny sposób i myśląc tylko o tym, że przeszłość nie istnieje – jest tylko strasznym koszmarem, z którego należy się obudzić. Teraz, jak najszybciej. - Prowadź mnie.
W końcu można było powiedzieć, że naprawdę wróciła do formy. Zrezygnowała z karmienia piersią na rzecz wygodnych mieszanek, dzięki którym znacznie łatwiej było jej zorganizować dzień. Powoli wracała do pracy i do studiowania i cieszyła się, że skrzat może opiekować się małą, kiedy wracała do życia. Kiedyś wrócić do niego musiała, zwłaszcza z powodów finansowych, ale też po to, żeby nie zwariować. Z tego powodu umówiła się z Chloé na wspólne wyjście do klubu. Miały w planach napić się, potańczyć, może poznać jakichś facetów - była otwarta na wszystko i czuła, że tego potrzebuje, żeby znowu poczuć się przez chwilę sobą. Niczego nie żałowała, była wpatrzona w córkę jak w obrazek, ale tęsknota za dawną sobą mimo wszystko była silna. Nie chciała, żeby macierzyństwo było końcem. Wierzyła, że może pogodzić je z normalnym życiem, nawet, jeśli będzie ciężej. Zregenerowała się po porodzie dość szybko, zwłaszcza, kiedy szybko zrezygnowała z karmienia i bez większych zahamowań mogła brać odpowiednie eliksiry. Jej ciało nie było może jeszcze idealne, ale całe życie była szczupła, więc z powrotem do formy nie miała większego problemu. Jej brzuch co prawda nie był tak płaski, jak wcześniej, ale nie był też powodem do większych kompleksów. Generalnie zerkając tu i ówdzie dało doszukać się zmian i kilku dodatkowych kilogramów, ale prawdę mówiąc, przed ciąża miała ich wręcz trochę za mało, więc tę zmianę można było rozpatrywać nawet na plus. Mimo wszystko strój wybrała rozsądnie, nie zdecydowała się na odsłonięty brzuch, a postawiła raczej na większy dekolt w cekinowej bluzce i obcisłą, czarną, skórzaną spódnicę przed kolano. Postawiła na mocny, ciemny makijaż, który przy okazji zakrywał cienie pod oczami, a włosy jedynie przeczesała, nie przykładając do tego zbyt dużo uwagi. Ubrała czarne szpilki na wysokim obcasie, płaszcz w tym samym kolorze i cmoknęła Milkę w czółko, a potem teleportowała się prosto przed klubgeometria, gdzie czekała już na nią @Chloé Swansea. - Wyglądasz bosko. Wchodzimy? - uśmiechnęła się i już chciała przekroczyć próg klubu, kiedy nagle dostrzegła tuż obok znajomą twarz. @Nathaniel Bloodworth stał i palił kawałek od wejścia. Wyglądało na to, że nie tylko one miały dzisiaj nastrój na imprezę i aż żal nie było skorzystać z sytuacji. Spojrzała porozumiewawczo na Chloé, domyślając się, że nie będzie miała nic przeciwko wzbogaceniu towarzystwa o jeszcze jedną osobę i podeszła do mężczyzny, wyjmując z torebki własne papierosy. Poczęstowała Chloé i odpaliła jednego. - Sam, samotny przed klubem? Podryw nie wyszedł jak powinien? Może ci coś poradzimy? - zagadała i zaciągnęła się, poprawiając płaszcz, bo dzień nie należał do najcieplejszych.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Od paru miesięcy nie mogły się doczekać wieczoru, kiedy będą mogły wspólnie wybrać się do klubu. Właściwie to od momentu, kiedy ciąża panny Dear była na tyle zaawansowana, że lepiej było nie organizować takich wypadów. Im bliżej rozwiązania, tym bardziej Chloé czekała (Heaven prawodpodobnie jeszcze bardziej), aż młoda mama będzie mogła zostawić pod opieką małego człowieka i wyrwać się na parę godzin z domu. Wiedziała, że życie Heaven zmieniło się teraz o sto osiemdziesiąt stopni, ale z pewnością dało się połączyć macierzyństwo z namiastką dawnego życia. Chloé nie miała jeszcze okazji poznać jej córeczki, ale na pewno nie miało to nastąpić dziś. Dzisiaj wyciąga mamuśkę na imprezę. Nalezy jej się! Niecierpliwymi ruchami przetrząsała swój kufer i szafkę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na wieczór. Już tak dawno nie była w klubie, że powpychała nie wiadomo gdzie odpowiednie ciuchy. W końcu jednak znalazła chabrową, nieco luźniejszą bluzkę na cienkich ramiączkach z głębszym dekoltem. Bluzka była nieco dłuższa, więc jej przód wsunęła z przodu za materiał czarnych, wąskich dżinsów, do których założyła wysokie szpilki z paskiem na kostce. Włosy związała w pozornie niedbałego, niskiego kucyka, wypuszczając kilka niesfornych kosmyków tuż przy twarzy. Makijaż sprawiał wrażenie delikatnego, ale do tej stylizacji pasował idealnie. Gdy nadeszła odpowiednia godzina Chloé narzuciła na ramiona skórzaną ramoneskę i opuściła dormitorium. Pojawiła się przed klubem szybciej niż Heaven, więc poczekała na nią przed wejściem. W końcu dziewczyna pojawiła się i twarz Chloé rozjaśnił szeroki uśmiech. Objęła ją i mocno uścisnęła, obdarzając buziakiem w policzek. Standarsowe powitanie w stylu panny Swansea. - Dziękuję! Ty też cudownie wyglądasz! - powiedziała, przyglądając się jej ze szczerym podziwem. Kiwnęła głową na znak zgody, ale Heaven już wbiła wzrok w jakiś cel obok nich. Chloé podążyła za jej spojrzeniem i dostrzegła Nathaniela. Uśmiechnęła się i ponownie kiwnęła Heav głową, wiedząc o co jej chodzi. W kilka kroków znalazły się tuż obok chłopaka, a Chloé po drodze odebrała od Heaven papierosa, którego odpaliła szybko. Panna Dear zagadnęła Nathaniela, co było zdecydowanie naturalne, biorąc pod uwagę fakt, że Chloé nie znała go tak, jak Heaven. Która swoją drogą nie mogła powstrzymać się od drobnych uszczypliwości. Chloé opuścła lekko głowę, ukrywając rozbawiony uśmiech. Zaciągnęła się, wypuszczając powoli dym z płuc. - Właśnie miałyśmy wchodzić - wskazała na klub. - Zapraszamy, im więcej osób, tym lepsza zabawa - zachęcała. - Myślę, że to jedna z lepszych opcji spędzenia tego wieczoru - dodała jeszcze, uśmiechając się kątem ust.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Już od dawna nie był na dobrej imprezie i, cóż, ta też do takowych nie należała. Liczyło się jednak to, że ruszył się z domu w towarzystwie czegoś więcej niż butelki whisky i kogoś innego niż Leonel, który, choć był dla niego jak brat, chwilami bywał zbyt małomówny, by zastąpić mu bardziej obszerne towarzystwo. Zresztą w tym momencie i tak nie było go na Wyspach, pojechał gdzieś, nie bardzo chwaląc się co to za miejsce i tylko wspomniał, że wiąże się to z przemytem. Dlatego też nie wnikał – sam niezbyt chętnie dzielił się szczegółami z tej części swojego życia... zresztą im mniej wiedzieli, tym niejednokrotnie lepiej dla nich obu. Postanowił odezwać się do znajomych z Ministerstwa – tych nielicznych, którzy nie byli w jego oczach skończonymi kretynami i wyrwać się gdzieś. Gdziekolwiek, było mu naprawdę wszystko jedno. Szybko przypomniało mu się jaki był jeden z licznych powodów, przez które naprawdę nie cierpiał swojej dawnej pracy – jak długie i szerokie były kije, które wsadzone mieli w tylą część ciała, jak irytujący był ich przemądrzały ton. Nigdy nie czuł się jednym z nich, a teraz na dodatek również formalnie nic go już z nimi nie łączyło. Siedział z nimi, ale wcale nie bawił się dobrze... a kiedy do gry wszedł raptuśnik, zdenerwował się na tyle, że wyszedł zapalić. Nie tolerował narkotyków, nie brał ich i nie zamierzał oglądać jak robią to inni – nieważne czy była to mało szkodliwa roślina, czy jad bazyliszka. Ledwie wyszedł na zewnątrz, narzucając na koszulę skórzaną kurtkę i odpalił papierosa, a pojawiła się przy nim Heaven, którą zmierzył spojrzeniem. Zatrzymał je przez chwilę na płaskim brzuchu, bo choć widział go już wcześniej, wciąż wprawiało go to w zadziwienie – przywykł do tego, że była duża. — Miałbym palić wewnątrz? — odpowiedział, krzywiąc się nieco — A Ty co, bycie matką roku już Ci się znudziło? — zaciągnął się dymem i dopiero wówczas zauważył, że dziewczyna obok niej też nie wchodzi – czyli były razem. Zatrzymał na niej zielone oczy, przez chwilę analizując wszystkie znajome elementy jej twarzy (a może i figury?). Skąd ją kojarzył? Ano tak, z wizbooka! Dziewczyna postująca dość odważne i bardzo ładne zdjęcia, jak mógł o niej zapomnieć? Ta, której „proponował” przejażdżkę motocyklem. Świat jest jednak mały. O tym, że zna ją również z lekcji, pomyślał w drugiej kolejności – przede wszystkim dlatego, że wcale jeszcze nie oswoił się z myślą, że ma zupełnie nową pracę, która nie jest dla niego jak wrzód na tyłku. Choć i duża ilość nowych twarzy jakie wówczas ujrzał nie była bez znaczenia. — Lepszych? — powiedział z udawanym wahaniem i ironicznym uśmieszkiem czającym się w kąciku ust — No nie wiem, Heaven już chyba do reszty zapomniała czym jest klub. Zresztą wewnątrz jest dużo innych potencjalnych towarzyszek, potrzeba mi lepszych argumentów. Oparł się plecami o ścianę, patrząc to na jedną, to na drugą. Zamierzał zaraz się stąd ulotnić, ale przecież nie szkodziło mu chwilę z nimi porozmawiać. Zaciągnął się i wypuścił dym ku górze.
Czuła się naprawdę dobrze w swoim ciele, zwłaszcza w porównaniu z tym, co było ostatnio, więc uśmiechnęła się na odpowiedź Chloé. Wyjście do klubu nie było przypadkowe, nie chodziło tylko o odrobinę dobrej zabawy, której brakowało w jej codzienności. To był też doskonały sposób, żeby trochę się dowartościować. W końcu dawno nie widziała na sobie takiego męskiego spojrzenia, dzięki któremu czuła się pewnie i seksownie. W klubie nie było o to trudno – zwłaszcza w skąpym stroju i zwłaszcza, kiedy nie przypominała już wielkiej piłki. Potrzebowała tego, żeby odżyć i uświadomić sobie, że nie musi być i nie jest już tylko matką. Nawet jej codzienność skupiała się teraz na pieluchach, butelkach i organizowaniu Milce własnego kąta. Chociaż z chwili wolności mogła korzystać po prostu wysypiając się, to wiedziała, że to prosta droga do depresji. - Hm, narazie byłam miesiąca i mi wystarczy, potrzebuje przerwy – pokręciła głową i znowu się zaciągnęła. Nie czuła się dziwnie z tym, że teraz był ich nauczycielem, bardziej ją to bawiło, niż w jakiś sposób przeszkadzało. Prawdę mówiąc, wydawał się teraz jeszcze bardziej atrakcyjny (tak jakby do tej pory nie musieli być wystarczająco dyskretni). Chloé ewidentnie również to nie wadziło, a przynajmniej nie było dostateczną przeszkodą do wypicia kilku drinków w jego towarzystwie. Trudno było powiedzieć, jakie podejście miał do tego mężczyzna, który jednak teraz miał na głowie regulamin, który trochę go ograniczał. A przynajmniej powinien. Z drugiej strony, nigdzie nie było powiedziane, że nie może spędzać czasu w klubie z pełnoletnimi studentkami. - Lepszych. Myślisz, że wyszłam z wprawy? Niektórych rzeczy nie sposób zapomnieć - patrzyła na niego z dobrze znajomym mu uśmiechem. Wypuściła z ust kolejną smugę dymu i powoli kończyła dopalać papierosa. - Wiesz, w środku pewnie znajdzie się kilka spoko... towarzyszek, ale z żadną nie masz gwarancji dobrej zabawy. A mnie już trochę znasz, nie? – rzuciła niedopałek na ziemię i zgasiła go butem.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Chloé nie wyobrażała sobie mieć teraz dzieci. Co prawda Heaven była starsza od niej o dwa lata, ale mimo wszystko miały podobne charaktery. Dlatego tak dobrze się dogadywały w wielu kwestiach. Heaven kochała swoje dziecko i instynkt maierzyński odezwał się w końcu w odpowiednim momencie, ale prawdopodobnie, gdyby mogła wybierać, przesunęłaby macierzyństwo o kilka lat. W związku z zaistniałą sytuacją Chloé zastanawiała się czy ona kiedykolwiek zapragnie mieć dziecko. Generalnie lubiła dzieci, ale cudze. Nie wyobrażała sobie siebie w roli matki. Nie znała nikogo, kto nadawałby się do tej roli mniej niż ona. Może to kwestia tego, że i do poważnych związków i miłości jej nie ciągnęło. Może jakby znalazł się ktoś, kto zawróci jej w głowie tak, że jej odwali i się zakocha to i inne kwestie ulegną zmianie. Na razie jednak dobrze jej było tak, jak jest. Uśmiechnęła się, słysząc tekst o matce roku (lub miesiąca). Rzeczywiście, według dziwnego stereotypu matki powinny siedzieć przy dziecku przynajmniej przez rok bez wychodzenia z domu, bo co to za matka, która w pierwszych miesiącach życia dziecka zostawia je z kimś innym i - o zgrozo! - idzie się pobawić?! Przecież zmienia się status z "kobieta" na "matka"! Wyczuwała jednak, że Nathaniel tylko droczył się z Heaven. Tak jej się wydawało, nie znała go w końcu zbyt dobrze. Nie miała jednak nic przeciwko, aby wypić te kilka drinków i pobawić się w klubie. Może gdyby nie ich krótka interakcja na wizzbooku odnosiłaby się do tego inaczej choć raczej nie, a tak, jakoś "zapominała", że praktycznie był jej nauczycielem. Asystentem, ale jednak nauczał. Tylko czy ona kiedykolwiek zwracała uwagę na jakieś przeszkody, które stawały na drodze? - Właściwie to najlepszą, ale nie chciałam być zbyt narcystyczna - uśmiechnęła się z błyskiem w oku. - Oczywiście - zaczęła po słowach Heaven - jest dużo potencjalnych towarzyszek i faktem jest, że nikt nie zagwarantuje ci na wstępie dobrej zabawy. Ale... nie dowiesz się czy jesteśmy lepszym towarzystwem, dopóki nie spróbujesz. A jak już się dowiesz to inne i tak cię nie będą obchodziły - powiedziała z figlarnym uśmiechem i skrzyżowała ramiona. Dopaliła papierosa i oderwała się od ściany, o którą się wcześniej oparła. - Idziemy? - powiedziała, unosząc brew i obrzuciła wzrokiem oboje, zatrzymując się dłużej na Nathanielu. - Mam ochotę na jakiegoś smacznego drinka - dodała, postępując o krok w kierunku drzwi.