Chętnie odwiedzany przez wszystkich młodych i troszkę starszych ludzi klub, cieszy się doskonałą renomą ze względu na dobrą muzykę, idealną do tańczenia i trochę wyciszone stoliki, przy których można swobodnie rozmawiać, bez konieczności pochylania się i przekrzykiwania innych dźwięków. Wspaniałe efekty świetlne osiągnięto przez najnowocześniejsze lampy na neonowe eliksiry!
W końcu nadszedł sobotni wieczór. Po całym tygodniu nudnej aż do bólu pracy Anne mogła pójść wyszaleć się do jakiegoś klubu. Nie żeby była jakąś imprezowiczką, ale od czasu do czasu taki wypad jeszcze nikomu nie zaszkodził. Szczególnie, że czuła że zaczyna wychodzić ze swojej skorupy, więc postanowiła iść za ciosem i korzystać z okazji. Ubrana w typowo klubowe ciuchy ruszyła do Hogsmeade wraz z grupką znajomych, którzy, jak mogła się spodziewać, byli nastawieni na schlanie się do nieprzytomności. Sama nie przepadała za tym stanem, bo co to za przyjemność, kiedy nawet nie pamiętasz, z kim całowałaś się danego wieczoru?! Dzisiaj jednak jej znajomi mieli jakąś tajemniczą moc i namówili ją na kupienie na wejście kilku drinków, kiedy tylko wybór klubu padł na KlubGeometria. Anne posiedziała chwilę przy barze, po czym postanowiła ruszyć na parkiet, który mimo dość wczesnej pory już był prawie zajęty do granic możliwości.
Prawdę powiedziawszy Binnie odkąd przyjechała do Hogwartu nie miała okazji zwiedzić całego Hogsmeade. Owszem, zabrali ją do trzech mioteł i wrzeszczącej chaty, trochę pokręciła się między uliczkami zwiedzając okolicę, nawet na własną rękę odkryła bar jazzowy, który wyjątkowo przypadł jej do gustu przez wzgląd na klimatyczny wystrój i muzykę. Ale jeszcze ani razu nie zdarzyło jej się dotrzeć do klubu. Ba, tak na dobrą sprawę to nawet nie miała pojęcia o jego istnieniu! Zdawała sobie sprawę, że gdzieś te hordy nastolatków tłumnie ciągnie w weekendy i była świadoma, iż gdzieś po prostu MUSI być miejsce do tańczenia, inaczej nadmiar nagromadzonych przez tydzień hormonów mógłby wybuchnąć, nierozładowany przez szaleńcze wygibasy na parkiecie. A tego na pewno byśmy nie chcieli, sodoma i gomora odgrywająca się na zamku osiągnęłaby apogeum. Kara boska byłaby wprost proporcjonalnie wielka do przewinienia. Wymknięcie się z zamku było szalenie ekscytujące, w organizmie Binnie adrenalina krążyła jak szalona, dodatkowo potęgowana przez nieustannie zaciśniętą na jej dłoni dłoń Caspra. W trakcie drogi niewiele rozmawiali, bardziej skupieni na tym żeby nie wpaść, ale jego obecność czuła tak silnie, jakby znajdowali się w dosyć niedwuznacznej sytuacji, gdzie odległość między ich ciałami byłaby niemalże zerowa. A przecież dzieliła ich całkiem spora ilość ubrań. Damn, chyba odbiegłam od mojej myśli przewodniej... Zatem wracając, Dorotka wystrojem klubu była dosyć zaskoczona, pozwalając prowadzić się chłopakowi przez, wcale nie mały zważywszy na dzień, tłum, rozglądała się na boki, ze zdziwieniem odnotowując podobieństwo wnętrza do wnętrz mugolskich klubów. W Australii czarodziejskie kluby nie były aż tak nowoczesne a nawet jeśli, wciąż były przynajmniej stylizowane na oldschoolowe. Mimo iż wystrój odrobinę za bardzo trącał kiczem, muzyka była znośna a i przy dobrym towarzystwie Binnie szybko zapomniała o pierwszym, nie najlepszym wrażeniu. Lawirując między ludźmi, dziewczę dostrzegło bar toteż nie wahając się ani chwili, stanęła w miejscu, pociągając gwałtownie biednego Kacperka do siebie. Hałas zmusił ją do maksymalnego ograniczenia swojej przestrzeni. Cóż, jeśli miała ochotę rozmawiać a nie krzyczeć przez tłum, musiał znajdować się teraz naprawdę blisko niej. - Postaw mi drinka. - powiedziała wprost przy kacperkowym uchu, uprzednio opierając wolną dłoń na jego klatce piersiowej i wspinając się lekko na palce. Nie odsuwając się, przekręciła głowę delikatnie w bok tak, by móc na niego spojrzeć i uśmiechnęła się zadziornie, boleśnie wręcz zdając sobie sprawę z bliskości ust Villiersa. Mimo nieodpartej ochoty posmakowania ich, Dorotka podtrzymała żądze na wodzy i z ociąganiem odsunęła się, prowadząc chłopaka w kierunku baru.
Kiczowaty wystrój, kiczowata muzyka, ale alkohol mieli całkiem dobry. Rozlewał się nie tylko po stolikach, ale też po gardłach, a potem po prostu wbiegał bezczelnie do krwi i robił z człowieka wariata, który nie pamiętał potem jakiejś części swoich czynów, albo zastanawiał się co go do tego popchnęło. Casper znał takie sytuacje. I znał to miejsce zbyt dobrze. Było tu mnóstwo kolorów. Tak jakby ktoś ze sobą chciał pogodzić cztery domy Hogwartu i dołożył do nich jeszcze milion innych odcieni. Może to był już jakiś sposób na życie? Warto było zapytać właściciela baru. Wszak Villiers go tu znał, gdyż pracował tu przez pewną część wakacji, której nie spędził z nauczycielką eliksirów. Tak. Villiers zarabiał... Pytacie o co? Przecież mieszkanie opłaca mu regularnie matka, miotłę ma najnowszą, a ubrania też nie byle jakie... A zatem do czego są potrzebne pieniądze dla takiego Casperka? Właściwie to gdy chłopak miał jeszcze w zamiarze wyjechać, zadecydował, że musi mieć jakieś swoje oszczędności na nowy start... Gdzieś, gdzie jego imię nie będzie wypowiadane z pogardą, a on z czystym sumieniem znów zapracuje na opinię podobną do tej, która teraz o nim się rozprzestrzeniła. Niestety. Niektórzy ludzie się nie zmieniali i choć dostawali od losu kolejną szansę to udowadniali, że wcale się nie zmienili. Podobnie było z Casprem. Z tym, że on był świadomy tego, że może się zmienić i ma dla kogo, ale udowodnił, że nie jest typem, któremu można zaufać. Hm. A czy Binnie przeżyje to samo rozczarowanie? Trudno spekulować na ten temat, bo to co działo się w głowie chłopaka wydawało się zostać na zawsze tajemnicą. Jeśli rzeczywiście ktoś chciałby poznać jego myśli... To życzymy powodzenia. Kiedy tylko znaleźli się w środku do nozdrzy Caspra dotarł znajomy zapach... Pomieszanie alkoholu ze wszystkimi perfumami świata. Słyszał jak dudniła muzyka według, której poruszali się różni ludzie. Ktoś ich po drodze zatrzymywał i podawał Casprowi rękę, co nie powstrzymało Ślizgona przed objęciem Dorotki, co by się nie zgubiła. Dla obserwatorów mogli wyglądać jak para, dla Dorotki mogło się wydawać, że nie chciał jej zgubić... A Kacper? Chciał mieć ją po prostu blisko siebie. A te warstwy ubrań? To chyba tylko kwestia czasu. A zatem podszedł z nią do baru wedle jej życzenia uśmiechając się tak, jakby wciąż myślał o czymś intensywnie. Stanął przy barze i posadził ją na podwyższonym krześle, co mu teraz pozwoliło na manewr oparcia dłoni na jej kolanie. Drugą rękę przyłożył do jej biodra. - Jesteś pewna, że chcesz pić? - Uśmiechnął się zbliżając do niej głowę, ale potem oddalił się o te kilka, możliwe że zbawiennych centymetrów, i zwrócił się do barmana: - Dla mnie cola z wódką, dla tej pani wódka z colą. - a wyraził to wszystko dość poważnym tonem. Odsunął z jej czoła jeden niegrzeczny kosmyk włosów i włożył go za ucho... Czyżby nie mieli tańczyć? Czemu zaczęli od picia? - A zatem stawiam Ci drinka. Czym się odwdzięczysz? - Spytał stawiając przed nią szklaneczkę.
Nie można z góry zakładać, że sytuacja z przeszłości Caspra zatoczy krąg tak jak z poprzednimi jego kobietami, z nią będzie podobnie. Przede wszystkim każdy ma inne wymagania, inne potrzeby i inaczej dale i bierze, więc każdy kolejny związek i zażyłość wygląda inaczej. Co więcej, doświadczeni latami niepowodzeń, porażek i problemów dojrzewamy, dzięki czemu to, czego pragniemy i wymagamy staje się bardziej klarowne, pomaga w jakimś stopniu wyeliminować stare błędy. Nie mówię od razu, że Villiers po rozwodzie i utracie praw do dziecka stałby się nagle wzorowym obywatelem, nie nie! Przecież to nie leży w jego naturze a nie można wymagać od nikogo, żeby zmienił swoją naturę. Z naturą trzeba żyć w zgodzie, niezależnie od tego jaka by była. I nikt kto tego nie zaakceptuje, nie będzie szczęśliwy i będzie chciał zmieniać innych, czym również będzie ich unieszczęśliwiał. Ale mimo wszystko Casper przeżył na tyle dużo ciężkich sytuacji w swoim dosyć krótkim życiu, iż zdecydowanie musiało to mieć wpływ na jego charakter. Binnie nie przeszkadzało obejmowanie. Właściwie to w tym momencie była za to Casprowi nawet wdzięczna. Nie widziało jej się dzisiaj użeranie z pijanymi, nachalnymi dupkami a taka sytuacja w klubie mogłaby mieć miejsce prędzej czy później. A tak, wyraźnie została odznaczona jako zajęta, toteż nie musiała się przejmować nikim, kto mógłby się jej naprzykrzać. Trochę tylko ją zaskoczył tym podsadzaniem niczym małą dziewczynkę, toteż pisnęła cicho, odruchowo podpierając dłonie na barkach chłopaka tak, by nie stracić równowagi. Odzyskawszy opanowanie, odchyliła się lekko w tył, zabierając ręce z jego ramion i obserwując uważnie igrające na kacperkowej twarzy kolorowe światła. - Gdybym nie była pewna, nie sugerowałabym żebyś postawił mi drinka. - odparła stanowczo, tylko troszkę się marszcząc na wieść, co też chłopaczyna zamówił. I już nie chodziło o odwrotność słów, bo dziewczęciu przez głowę nie przeszło, że Villiers może mieć w planach upicie jej. Nie, nie, nie. Tu chodziło o wódkę z colą, Binnie nie przepadała za tym połączeniem, toteż pochylając się nad ladą, zwróciła się do barmana, przekrzykując zgiełk: - Zamień wódkę na whisky u mnie, jeśli możesz. Casper odrobinę na zbyt wiele sobie pozwalał, nieustannie dotykając Binnie. I to wcale nie tak, jak jakiś napalony erotoman. Jego dotyk był raczej...cóż, Dorotka nie potrafiła tego określić, ale miała wrażenie, że gdyby przestał jej dotykać, to byłoby tak niezgodne z naturą, jak wstrzymywanie oddechu. Zupełnie jakby przez dotyk poznawał ludzi dogłębniej niż przez rozmowę. Zatem pozwalała się dotykać, nie ukrywajmy, również czerpiąc z tego satysfakcję. Na ten jeden wieczór pozwoliła sobie na więcej kontaktu fizycznego z obcym facetem niż kiedykolwiek w życiu. -I widzisz, czy naprawdę muszę ci się odwdzięczać za stawianie drinka? - spytała, kręcąc głową z delikatnym rozbawieniem, błąkającym się gdzieś w drżących kącikach warg. - Czy samą nagrodą nie jest moje towarzystwo, możliwość porozmawiania, zatańczenia i spędzenia miłego wieczoru? Słowo daję, brzmisz w tym momencie jak jeden z tych pieprzonych szowinistów, którzy uważają, że czarownice nie powinny pracować jako aurorzy a siedzieć w kuchni i rodzić dzieci. Odniosłam wrażenie, że zaliczasz się do nieco innego typu mężczyzn, ale jeśli jesteś interesownym szowinistą, myślę że już możemy zakończyć ten wieczór. - dodała, a mówiąc cały czas błądziła palcem wskazującym między dołeczkiem pod uchem, tam, gdzie kończyła się żuchwa, a żyłą, której nie mogła wyczuć w tym momencie pod skórą Caspra. Nim ich drinki stanęły przed nimi, Dorotka zdążyła jeszcze obwieść opuszką wyraźnie odznaczające się pod jego skórą obojczyki. Wzrokiem cały czas śledziła tor ruchu swojego palca, by w końcu, kiedy zamilkła, odnaleźć wzrok Villiersa. W tym samym momencie ich trunki stanęły na blacie przed nimi.
Rzeczywiście, może to lekka przesada, aby mówić o Casperku jak o kimś, gdzie życie wciąż przybiera tą samą treść. Przecież dzień, to kredyt pewnego czasu, który należy zainwestować, a inwestowanie w to samo, co nie daje zysków... Wydaje się być bardzo złym biznesplanem. I oto pewnie w tym Dorotka miała rację. Sam Casper ochoczo by ją oparł gdyby tylko wiedział jakie tu rozważania mają miejsce. Ludzie dzielili się na tyle kategorii ile mieli zmysłów. Jedni poznawali poprzez słuch. Słuchając rozpoznawali kolejne tony głosu, które gdzieś tam wysoko się unosiły i opadały. Nie mieliśmy na to wpływu, ale zazwyczaj przestawaliśmy denerwować rozmówcę, kiedy już krzyczał. Zdarza się. Inni mieli tendencję do nadmiernego obserwowania. Chłonęli tylko to co widzieli nie czuli na to, że ktoś może mieć doskonały charakter, wyważony gust i poczucie humoru. Liczyło się opakowanie. Ono zwykle robi najwięcej nadziei, wielka szkoda, że po prostu nie sprawdza się ono jako miarka wartości człowieka... Był też dotyk. Dotyk był bardzo intymny. Trzeba było być prawdziwym artystą, by kogoś dotknąć właśnie w ten sposób, a on Ci na to pozwolił. To takie przekraczanie umówionej granicy. I oto on właśnie to robił. Pozwalała mu na to. Lecz on nie był nachalny w tym co robił, niektóre ruchy były czysto "przypadkowe", a inne celowe, lecz badały to na ile jest mu w stanie pozwolić. Casprowi było gorąco. Miał ochotę ściągnąć z siebie kurtkę i rzucić ją gdzieś w kąt, lecz zdawał sobie sprawę, że odejście od niej teraz może być porażką. Ona była inna od tych wszystkich, z którymi do tej pory się spotykał. Otwarcie mówiła mu co myśli i wskazywała na to, że jeśli zrobi coś nieodpowiedniego to wypłyną z tego gorzkie konsekwencje. Podobał mu się system kar i nagród. Ale gdzie nagrody? Gdzie tekst: "Casper, jeśli będziesz grzeczny to wtedy pójdziemy na waniliowe lody". No gdzie? Czyżby Binnie była jednostką, która uwielbiała karcić, ale nagradzanie wydawało się być jej zbyt odległe? A może chciała nauczyć go poprzestawania na małym. Nie zaskoczyło go to, że wymieniła drinka. W sumie uśmiechnął się do barmana kręcąc głową, kiedy regulował rachunek. Chyba to, że Villiers spędza początek wieczoru z ładną dziewczyną przy barze, nikogo nie dziwiło, ale to, że traktuje ją on jak swego rodzaju księżniczkę to już mogło delikatnie przerażać... Cóż to za zmiana? Przysunął w jej stronę zamówienie tak, aby nie mogła odmówić i skosztowała. Sam przysunął do siebie prostotę i oto przyłożył do ust zimną szklaneczkę, którą przychylił i upił dwa i pół łyka napoju. Potem odstawił ją równie delikatnie i przejechał dłonią od jej kolana w górę i zawrócił się grzecznie na swoje miejsce. - Masz coś przeciwko gotowaniu, sprzątaniu i rodzeniu dzieci? - Spytał mrugając od niej, aby zrozumiała, że teraz odrobinę żartuje. - Wiesz... Może ustalmy, że to zaledwie upominki, a ja bym chciał od Ciebie dostać coś specjalnego. - Uśmiechnął się patrząc w jej oczy... Uwielbiał to robić.
W momencie kiedy Casper skupiał się na poznawaniu poprzez dotyk, u Dorotki wszystkie zmysły były rozwinięte na równi. I tak w pierwszej kolejności dawał o sobie znać wzrok, nie oszukujmy się, dziewczyna lubiła otaczać się ładnymi i dobrze odzianymi ludźmi więc, mimo że to trochę płytkie, wygląd był u niej pierwszą poprzeczką. Potem do gry dołączał się słuch i węch, kiedy osobnik był już na tyle blisko, by móc rozpocząć z nim dialekt. Oj tak, węch był bardzo, bardzo istotny! Binnie nie lubiła przesadnie wyperfumowanych osób, o wiele bardziej ceniła zapach naturalny, pomieszany z mydłem i czymś charakterystycznym dla danej osoby. Na przykład Sherie pachniała lawendą, zawartą w jej szamponie a Oz... no cóż, Oz pachniał po prostu Ozem. Nie ukrywajmy, że słuch tutaj wiódł mimo wszystko prym. Jeśli potencjalny znajomy okazywał się zwyczajnie tępy i nieinteresujący, nawet kiedy był atrakcyjny wizualnie, zostawał odprawiony z kwitkiem. W końcu nie da się prowadzić konwersacji z kimś, kto nie ma nic do powiedzenia a swoją postawą reprezentuje nie więcej niż to, co podsuną mu inni. I w końcu dotyk. Dotyk u Dorothy zdawał się nie być tak istotny jak reszta, ale nic bardziej mylnego! Dziewczę po prostu nie miało w zwyczaju spoufalać się z obcymi tak, jak to robiła właśnie w danym momencie z Casprem. Inaczej zachowywała się, kiedy ktoś stawał się już bliski jej sercu, wtedy kontakt fizyczny zaczynał wieść prym nad innymi zmysłami. Na nagrody mieli jeszcze czas, dużo czasu. Binnie nie rozdawała pochwał i prezentów na prawo i lewo, najpierw musiała sprawdzić, czy Villiers będzie godnym tego, by w ogóle poświęcić mu więcej czasu. Ale kiedy już przekona dziewczę do tego, iż jest nie tylko intrygującym i przystojnym, ale również atrakcyjnym wewnętrznie mężczyzną, wtedy dopiero zostanie nagradzany. A nagrody będą o wiele większe, niż mógłby to sobie wyobrazić. Księżniczkę? Cóż, gdyby ktoś powiedział to Dorotce, pewnie oczy zamieniłyby jej się w dwa wielkie spodki. Dla niej takie zachowanie u facetów było oczywiste - no, może poza tam intymnym kontaktem, na jaki pozwalała Casprowi - prawdę powiedziawszy na razie sądziła, że chłopak traktuje w ten sposób każdą dziewoję, z którą miał okazję flirtować. Posłusznie przytknęła szklankę do warg, racząc się whisky; jak zwykle w połączeniu z colą miała charakterystyczny, lekko słodkawy smak; chyba jedyny smak jaki był ją w stanie odprężyć. Odstawiła szklaneczkę nieco zbyt gwałtownie na blat tak, że kostki lodu w niej obiły się o ścianki naczynia. Dłoń błądząca po jej udzie była już dla Dorotki nieco zbyt dużą ilością intymności jak na godzinę znajomości, mięśnie jej nóg napięły się wyraźnie pod dotykiem chłopaka, rozluźniając się równie szybko, kiedy jego ręka powróciła na bezpieczne miejsce. Dobry wybór, panie Villiers. - Uwielbiam gotować, jestem odrobinę pedantyczna, więc często sprzątam a rodzić dzieci zamierzam, ale dopiero po napisaniu pierwszej książki. - odparła na jednym wydechu, nawet się nie zastanawiając nad tym, co mówi, zupełnie jakby odpowiedź miała przygotowaną w zanadrzu. Chociaż nie miała, dziewczę zawsze plotło to, co jej ślina na język przyniosła, nigdy nie rozważała konsekwencji swoich słów, one wypływały z niej jak potok. Binnie nie mogła powstrzymać uśmiechu malującego się na jej ustach, kiedy usłyszała następne słowa Caspra. Z ledwie zauważalnym westchnieniem pokręciła głową i sięgnęła po swojego drinka, w dwóch łykach opróżniając połowę zawartości szklanki. Przesunęła dłonią po kacperkowej koszulce, zaczynając gdzieś pod mostkiem a kończąc na jej krawędzi, za którą zresztą złapała i delikatnie szarpnęła, zmuszając chłopaka do pochylenia się w jej kierunku. - Na coś specjalnego musisz sobie zasłużyć, kochany. - mruknęła wprost przy jego uchu, nie omieszkawszy przy okazji zahaczyć delikatnie zębami o płatek ucha w pieszczocie. Trwało to nie więcej niż dwie sekundy, kiedy znowu odsunęła Caspra od siebie, zeskakując przy tym z barowego stołka. Bez słowa ściągnęła z siebie ramoneskę i sweter, przerzucając je przez ladę blatu barowego. Raczej mało wątpliwe by ktoś je ukradł a nawet jeśli, w tym momencie o tym nie myślała. Jedynym problemem mógł okazać się barman, który zrzuciłby je na ziemię, ale co tam. Nie czekając na swojego towarzysza, dziewczę ruszyło przez tłum na środek parkietu, delikatnie opuszkami muskając po drodze jego dłoń. W końcu po chwili odwróciła się w jego kierunku i kołysząc biodrami w rytm muzyki, przywołała go skinieniem ręki, uśmiechając się przy tym kokieteryjnie.
Nie dało się ukryć, że gdyby pozbawić człowieka zmysłów, to element jego egzystencji - czyli poznanie świata, byłoby niemożliwe. Właściwie gatunek ludzki by nie przetrwał, bo bez rozwoju płciowego i cywilizacyjnego bylibyśmy nikim i niczym. Proste. Ale skoro już ludzie mieli sprawne zmysły, to nabyli mnóstwo innych cech. Krzywdzenie innych... Bycie bezlitosnymi bestiami. Pozwalali sobie na to. Przypadkowe spotkania w świetle dyskotekowych zdarzeń wydawały się być ukartowane, bo tak naprawdę to nie tu zaczynało się życie. To było oderwanie od niego. Jeśli chodzi już o jakiekolwiek dalsze rozwijanie się sytuacji to tak naprawdę nie chodziło tu już o dotykanie, ale głównie o dalsze relacje z tą osobą... Casper nigdy nie był jakoś szczególnie czuły. Wychował się w domu, kiedy ojciec załatwiał niewygodne sprawy ręką, która lądowała na matce. Ta zamiast zrobić z tym porządek ślepo wierzyła, że Jacob ją kochał. Ba! On według niej darzy ją najintensywniejszym uczuciem na świecie. A potem zachciało się im sprowadzić na świat jeszcze jedno dziecko. Casper nie rozumiał po co takim ludziom dzieci. Nie ogarniał tego systemu. Może matka liczyła, że w momencie kiedy na świecie pojawiła się Mini wszystko się zmieni? Jacob nigdy już nie wyciągnie w jej stronę rąk, a córka scali ich rodzinę, dzięki czemu będą szczęśliwi... Jak się okazało to był kolejny dziwny błąd. Chora wyobraźnia, jak się okazało, nie była biletem do szczęścia... Choć to tylko przypuszczenia Villiers'a. Nigdy nie miał tyle odwagi, żeby zapytać wprost matki po co jej były dzieci, po co jej był ten mężczyzna. Nigdy też nie poznał swoich dziadków, wujków... Nie dziwił się temu. W sumie to zdawał sobie sprawę, że oni musieli mieć do tego związku takim sam stosunek jak on... On nienawidził swojej rodziny. Nie ogarniał z czego brali pieniądze. Nie orientował się w tym skąd ojciec kręci kasę i po co... Naprawdę. On po prostu zdawał sobie sprawę, że ktoś tam uiszcza odpowiednie opłaty i tyle. I wychowywał się w tej toksyczności, która kipiała ze wszystkich stron,a i nikt nie umiał tego powstrzymać. A kiedy był już na tyle dorosły, że mógł postawić się ojcu zauważył, że on już wyznaczył granicę. Miał tylko jedno dziecko... I była nim Mini. Casper to był błąd. Plama. Gdyby Villiers mógł, błagałby los oto, żeby się okazało, że nie jest jego synem, lecz łączyło ich zbyt wiele cech... A zatem... Dyskusja została przerwana. I oto teraz miał do czynienia z dziewczyną, która jasno mówiła czego oczekuje, a czego nie chce. To że go kokietowała jeszcze bardziej go nakręcało. Kiedy tylko pociągnęła go za dłoń wypił szybko swój napój i poddał się jej. Postanowił dziś wrócić do czasów kiedy był beztroski, kiedy uwielbiał się bawić do rana i nie pamiętać tego jak wrócił do dormitorium. Nie przerażały go luki w pamięci. Wiele by dał, żeby zapomnieć swoje życie i zacząć od początku. Ale to podobno tchórzostwo. Może gdyby zapomniał, miałby wrażenie, że może jednak zrobił coś dobrego i kogoś zostawił? Ciekawe... Ciekawe ile cech odziedziczy po nim jego syn. To budziło w nim zastanowienie, ale nie dziś. Na parkiecie się już wyłączył, słuchał muzyki. Instynktownie położył dłonie na jej talii i przybliżył ją do siebie, aby zmniejszyć odległość przez którą ktoś mógłby się przedrzeć. I oto pozwolił sobie potem dopomóc jej w kilku piruetach, które swoją drogą wykonywała bardzo zgrabnie. Uśmiechnął się do niej cwaniacko pozostając w stałym kontakcie wzrokowym... Tym razem tylko z nią. Jakby nikogo więcej tu nie było. Jakby dziś naprawdę go obchodziła tylko słodka Binnie, która potrafiła od niego wymagać i oczekiwać, że rzeczywiście będzie tak jak sobie zamarzy. No wow.
Tak właściwie jeśli już mamy wgłębiać się w tego typu dylematy, to pozbawiony wszystkich zmysłów człowiek zwyczajnie zginąłby, zdany sam na siebie. Może i wyszliśmy już z okresu, kiedy ludzie byli dzikusami chowającymi się w jaskiniach przed groźnymi, czyhającymi na ich życie stworami, ale swego rodzaju dżungla i dzikość wciąż nam towarzyszyła, tylko w ugładzonej, uspołecznionej wersji. I chociaż nie musimy już rzucać dzidami w goniącego nas drapieżnika, pozbawieni wzroku, słuchu i węchu jednocześnie nie różnimy się niczym od od pisklęcia tuż po przebiciu skorupki jajka, pozbawionego protekcji walecznej matki. Trochę odbiegłam od tematu. W każdym razie, kończąc moją myśl, pozbawieni jednego zmysłu, otrzymujemy możliwość rozwinięcia lepiej tych pozostałych, sprawnych. I to nieprawda, że to w pełni rozwinięte zmysły pozwoliły rozwinąć się takim cechom jak brutalność, okrucieństwo i agresję. Te cechy od zawsze tkwiły w naszych przodkach i tkwią w nas, zmienił się jedynie sposób, w jaki je przejawiamy. I tak jak nasi przodkowie wszystko rozwiązywali siłą, potem przez powstawianie coraz większej ilości praw, ograniczając rozwiązania bezpośrednie siłowe, zamieniając je na pozbawianie wolności przez garstkę ludzi, która miała prawo sądzić innych, potem znowuż ewoluując do rozwiązań polubownych, karania po cichu, krzywdzenia psychicznego tak, by nie można było doszukać się jawnych dowodów. O tak, w każdym z nas tkwiła podłość, niezależnie od tego czy było się kaleką, niewidomym czy w pełni zdrowym fizycznie czarodziejem - każdy umiał i mógł krzywdzić innych. Wolna wola i umiejętność wyciągania konsekwencji ze swoich czynów odróżniała nas od zwierząt i sprawiała, że staliśmy się najsilniejszym gatunkiem na ziemi. Reasumując, to nie nasze rozwinięte zmysły czyniły z nas bestie, ponieważ w przeciwieństwie do zwierząt my jesteśmy w stanie owe bestie w nas tkwiące trzymać na wodzy. I to nasz wybór, by stać się złym i skrzywdzić innych. W przeciwieństwie do Caspra, Binnie nie miała potrzeby odrywać się od rzeczywistości i zatracać w wieczorze, wyborowym towarzystwie i alkoholu. Miała wszystko, czego potrzebowała. Cóż, prawie, bo przydaliby się rodzice, ale kiedy w końcu pogodziła się z ich utratą, przynajmniej mogła docenić obecność Oza, jedynej osoby której jeszcze nie straciła. Miała w życiu kochające ją osoby, miała jakiś życiowy cel, miała marzenia i plany, czegóż więcej potrzeba? Dziewczę nie zwykło narzekać na swój los, raczej wolała znajdować w przykrych dla niej okolicznościach dobre strony. Nie zawsze istniały, ale wierzyła, że trzeba patrzeć na życie z dalszej perspektywy, tylko wtedy będzie się w stanie dostrzec więcej. Być może właśnie Casprowi brakowało nowej perspektywy w życiu, czegoś lub kogoś, kto pokazałby mu nową ścieżkę. A to nie będzie najłatwiejsze zadanie, zważywszy na jego przeszłość. Niewiele słów potrzebnych jest podczas tańca, o ile w ogóle nie okazując się zbyteczne. O dziwo, Dorotka nie czuła się ani trochę skrępowana. Być może to kwestia szybko wypitego drinka, być może tylko i wyłącznie zasługa jej partnera, w każdym razie pozwoliła swojemu ciału rozluźnić się całkowicie i poddać muzyce. Ba, nawet poszła dalej! Postanowiła zaufać Kacperkowi na tyle, by pozwolić mu prowadzić w tańcu! A to raczej nie zdarzało się często, ponieważ dziewczę zdecydowanie nie lubiło oddawać komuś kontroli. Po którymś z kolei piruecie (co za dużo to nie zdrowo przecież), straciła równowagę, nieomal potykając się o własną nogę. Szczęśliwie udało jej się ustać, podpierając się jedynie dłonią na piersi Caspra. A mogła patrzeć pod nogi, a nie w jego oczy. Dorothy uśmiechnęła się, jej klatka piersiowa unosiła się szybko w szaleńczym tempie muzyki, kiedy dłoń znajdującą się na torsie chłopaka przesunęła ku górze, umieszczając ją na kacprowym karku. Drugą ręką musnęła jego ramię, następnie łokieć, by w końcu odnaleźć dłoń i umieścić ją na swoim biodrze. Przygryzła dolną wargę, pozwalając brwiom zawadiacko powędrować w górę. Wolną dłoń splotła z drugą na karku Villiersa, niwelując resztkę przyzwoitej odległości między nimi. Muzyka muzyką, ale w tym momencie Dorotka miała w głowie inny, znacznie wolniejszy i głębszy rytm, niż szalone prędkie tempo muzyki klubowej. I właśnie do niego teraz wolała tańczyć.
Kochaj mnie mimo wszystko... - to dość duża prośba, o której spełnienie można prosić tylko jedną osobę, która będzie chciała sprostać. W innym przypadku nie ma co się porywać z motyką na słońce i udawać kogoś kim się nigdy nie będzie. Nie należy bowiem kłamać, wariować, oszukiwać, odcinać się od rzeczywistości. Nie należy krzywdzić drugiego człowieka, szczególnie w momencie kiedy znamy go i pragniemy docenić. Zatem po co brnąć w lawinę, która zaraz runie i przygniecie nie tylko nas? To chore. Te chore relacje między ludźmi były toksyczne. Nie do przyjęcia, ale nie sposób było je ominąć. Bowiem ludzie od dawna wchodzili w reakcje między sobą i żadne z nich nie było jednostką odciętą. Jedno istnienie warunkuje drugie i nie mówię tu tylko o rozmnażaniu płciowym. Ludzie uwielbiają poznawać się lepiej. Lecz lepiej, to pojęcie względne. Podobnie jak wiele innych słów, których wypowiedzenie traktujemy z przymrużeniem oka zwracając uwagę na jego dwuznaczność. Ludzie zwykli brnąć w analizowanie każdego ruchu i wypowiadanie swoich wniosków na głos komuś drugiemu. To dość skomplikowane... Wydaje się to być dziwną siatką, w którą jesteśmy zaplątani już od narodzin. Hm. A zatem poznać się można poprzez rozmowę, obserwowanie i analizowanie. Czasem właśnie to bywa zbawienne. Jeśli Villiers teraz z nią tańczył i wkładał w to całe serce nie analizując dogłębnie to powinna być wdzięczna losowi za taki przypadek. Przecież gdyby teraz zaczął się zastanawiać nad sensem tego wszystkiego pewnie by wyszedł. Zdarza się. Villiers nie był stały w uczuciach, w decyzjach. Często zmieniał zdanie, np. o tym, o której chciałby zjeść śniadanie. I choć to błaha sprawa, której znaczenie nie ma większego sensu i wpływu na naszą codzienność to decyzja o rezygnacji ze stypendium była bezpowrotna i tak naprawdę nie miał szansy do tego już wrócić. Jego przyszłość przeszła przez niszczarkę, spłonęła w jakimś dziwnym płomieniu, którego dym z niego kpił. Och poznaj mnie. Jesteś w stanie to zrobić. To tylko jeden ruch. Kręcił ją wokół siebie. Gdzieś pomiędzy kolejnymi piruetami zbliżył się z nią do foteli, aby zrzucić z siebie niewygodną kurtkę, która być może pasowała mu to image'u niegrzecznego chłopca, ale nie zgrywała się z wielogodzinnym intensywnym ruchem. A zatem i on musiał iść na kompromisy. Zauważył, że dziewczyna jest dość buntownicza, że uwielbia wypowiadać swoje zdanie. Zanotował gdzieś to daleko w głowie. Zapamiętał ją. Wydawało mu się, że pozostanie tak na zawsze. Westchnął muskając ją delikatnie w kark, kiedy byli ze sobą spleceni. Być może normalnie by mu na to nie pozwoliła, ale nie potrafił sobie odmówić chwilowego posmakowania jej. I właściwie już wiedział... Pachniała czymś nowym, świeższym, pomieszanym z zziajanym clubem. Kobieta ideał? Kobieta kokietka. Lubił jej uśmiech. Składał mu pewną tajemnicę, w którą bardzo chciał uwierzyć. - Uwielbiam jak się tak kręcisz. - Mruknął do jej ucha, jakby miał gwarancję na to, że pomiędzy falami muzyki usłyszy właśnie jego głos, a nie kolejne: "dj daj to głośniej".
Owszem, to całkiem poważna prośba i nie powinno się jej kierować do wszystkich, a nawet nie do bliskich. Jedynie najbliżsi kochali bezwarunkowo, akceptując wszystkie nasze zalety i wady, słabości. Nie próbując nas zmieniać na siłę i będąc gotowym do poświęceń. To oczywiście działało w dwie strony. Ludzie, jako stworzenia stadne, nie zostały zaprogramowane przez naturę do życia w odosobnieniu i niezależnie od tego jak bardzo niektóre jednostki starały się od tego odciąć, po pewnym czasie przebywania tylko i wyłącznie ze sobą, wracały na łono społeczeństwa, z ulgą przyjmując obecność innych ludzi. Nie ważne, że nasze stosunki były chore, toksyczne i z głupich przekonań niszczymy siebie nawzajem, i tak zawsze będziemy łaknąć bliskości innych. Z tego co pamiętam, potrzeba afiliacji jest gdzieś na trzecim miejscu w piramidzie Maslowa, zaraz po potrzebie szacunku i samorealizacji, do których również nie dałoby się dojść bez udziału innych. Sprawy przybierały chyba nieco zbyt szybki obrót, co Binne zauważyła z przerażeniem. Nie żeby Casper nie przypadł jej do gustu, bo przypadł i to nawet bardzo... Po prostu dziewczę nie było przyzwyczajone do oddawania dowodzenia i tak bezczelnego i obscenicznego spoufalania się. Z perspektywy osoby postronnej przecież na pewno wyglądali jak para zakochanych po uszy smarkaczy, co przecież nie było zgodne z prawdą! A co zrobiłby jej Oz, gdyby dowiedział się, że jego młodsza siostra tak bezpruderyjnie ociera się o obcego, starszego od niej chłopaka w miejscu publicznym? Na Merlina, przecież ją by na szerpy rozszarpał a Villiersa za jaja powiesił! Dorotka poczuła się trochę jakby dostała kubłem po zimnej wodzie po łbie, gdzie uprzednio oczywiście wylądowała jego zawartość. Już na za dużo sobie pozwoliła. Niewinny flirt to już zdecydowanie nie był, prędzej można było uznać, że Binnie i Casper uprawiają grę wstępną przed grą wstępną, co przyjęła z przykrą świadomością. No, może nie do końca przykrą, bo ta nierozsądna część jej charakteru czerpała wiele przyjemności z obecnej sytuacji, wciąż nakłaniając Dorotkę do pójścia o krok dalej, pozwolenia sobie na jeszcze odrobinę więcej... Szczęśliwie rozum, który przeważnie był wyłączony, tym razem zareagował dosyć agresywnie, upominając ją iż to nie tak się zdobywa szanujących cię facetów. Nie chciała skończyć jak większość szkolnych latawic, porzucanych przez kolejnych badassów, przekazywanych z rąk do rąk. Z niemałym trudem i lekkim oporem odsunęła się od Caspra; nie na tyle by mógł poczuć się urażony, ale wystarczająco, by przestali stykać się miednicami. Mimowolnie uśmiechnęła się przymknąwszy oczy i opierając skroń na kości policzkowej chłopaka, kiedy szeptał jej do ucha. Czuła się w tym momencie dobrze, czuła się dobrze z nim. Dlaczego zatem obowiązywały ją tak liczne zasady, chroniące jej kobiece serce przed złamaniem? Gdyby tylko istniał sposób, by nie przywiązywała się tak szybko do ludzi, by nie musiała cierpieć kiedy odchodzili. I żeby ten sposób nie wykluczał kontaktów z płcią przeciwną. Dorotka westchnęła, a jej westchnienie utonęło w morzu dźwięków. Niechętnie odsunęła się od Ślizgona, decydując się jednak na nie puszczanie jego dłoni, którą to uchwyciła niemalże w tym samym momencie, kiedy uwolniła się z jego objęć. - Mam nadzieję, że nie czujesz się zawiedziony i że spisałam się dobrze. - rzuciła wesoło, przekrzykując tłum. Nie miała zamiaru pytać ani proponować, to nie było w jej zwyczaju. Binnie bezceremonialnie pociągnęła chłopaka za sobą ponownie w kierunku baru, mając tylko nadzieję, że ten zdążył złapać swoją kurtkę i nie będą musieli po nią wracać. Jej ramoneska i sweter o dziwo wciąż leżały w tym samym miejscu, co odnotowała z niemałą satysfakcją. Zgrabnie wyminęła dwóch postawnych czarodziejów, zajmując ten sam wysoki stołek, na którym Casper posadził ją uprzednio. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczę już przechylało się przez blat, zwracając ku sobie uwagę barmana. Drinki były dobre na rozgrzewkę, ale jeśli Dorothy chciała przeżyć ten wieczór i nie poddawać się temu nieznośnemu drżeniu za każdym razem, kiedy Villiers jej dotknął, potrzebna jej była większa dawka alkoholu. Dlatego też nie zastanawiając się dwa razy, zamówiła cztery szoty tequili, ustawiając dwa z nich bliżej stojącego obok Caspra. - No, kochany, chyba nie pozwolisz damie samej pić! - zakrzyknęła radośnie, w jedną dłoń ujmując kieliszek, w drugą ćwiartkę cytryny. Głupiutka, ponieważ przeważnie raczyła się whisky, wermutem lub klasycznym lagerem, jakoś umknął jej z głowy fakt, że tequila miała tendencję do wyzwalania w człowieku dzikości.
Owszem. Dotyk to bardzo poważna sprawa... Choć dla niektórych mogło to być źródło poznania, to dla innych mogło to być zbyt brutalnym przekroczeniem granicy. Nie na darmo przecież wszem i wobec unosił się stereotyp, że jeśli dziewczyna zbyt szybko odda się chłopakowi to zyskuje nowy pseudonim... Dziwka. Jeszcze mocniej jest to podkreślane, jeśli była to relacja na jedną noc, a teraz on nie zna jej imienia, a na korytarzu widząc ją śmieje się szyderczo omijając szerokim łukiem ją i jej koleżaneczki, które również mają z tego niezłą pożywkę. Dlatego Casper doszedł już dawno do wniosku, że do dotyku trzeba dojrzeć. Nie można tak po prostu się komuś oddać, a potem o tym opowiadać. Nie ukrywał, że niektórzy klepią go po plecach z szacunkiem mówiąc, że przeleciał całkiem niezłą profesorkę, a do tego zrobił jej dzieciaka i nie musi do tego podchodzić z zastanowieniem, ani jakąś tam odpowiedzialnością. Lecz Villiers nie szczycił się tym. Nigdy nie nosił ze sobą listy zaliczonych dziewczyn, o którą nie raz go podejrzewano. Męczyło go to, że ludzie mieli jeden sposób myślenia... Uwielbiał kobiety, a raczej wyselekcjonowane jednostki.. To czy Binnie się do nich kwalifikuje to raczej coś trudnego do powiedzenia... Coś, co może być na razie słodką tajemnicą. A zatem... Na wszystko przyjdzie czas. Tańczył z nią powoli, a potem co raz szybciej, jakby wobec upływu piosenki stawali się co raz bardziej intensywni, jakby zaraz mieli coś stracić. Przecież ostatnia nuta piosenki może świadczyć o tym, że zaraz zejdą z parkietu... A Casper chciał na nim zostać całą wieczność. Uwielbiał bębniącą muzykę, rozgrzane ciała, które tak po prostu podskakiwały... Bez wyszczególnionego powodu. Dla rozrywki... Dla siebie. Roztańczeni ludzie nie byli nawet złośliwi. Jeden do drugiego przylegali... Jakby przyszli tu wszyscy razem. A zatem gubiła się gdzieś tu prywatność. Casper uśmiechnął się sprytnie, kiedy coś do niego powiedziała. Chciał, aby została w jego ramionach na dłuższą chwilę, żeby mógł błądzić po niej dłońmi... Bawiło go to, że mu nie pozwalała na zbyt wiele. Bawiło go to, bo dawno się z tym nie spotkał. A zatem dotykanie jej było dla niego swoistą grą, której był jedynym uczestnikiem. Zatem chciałoby się zapytać, kiedy bonus i dodatkowy rzut kostką? Gorzej jeśli trafi na pole trzynaste i wróci na start... Czy się zniechęci? Dzieciaki zwykle odrzucały planszówkę w kąt, byle tylko oddać swoją frustrację, ale Casper... Casper chyba nie ma zamiaru rzucać Binnie w żaden kąt. Kiedy podała mu swoją dłoń, aby z powrotem wrócił do baru usiadł obok niej na podwyższonym krzesełku tym razem nie zaznaczając jej swoim dotykiem. Wszyscy zbyt zajęci sobą, upici już samą wonią przyjemnego alkoholu... Wydawali się jakby poza ich światem. Czy to nie była oby zbyt przyjemna wizja? Pokręcił nieznacznie głową, kiedy przysunęła do niego kieliszki. A zatem spożył napój bardzo szybko nawet nie pozwalając sobie na pojedyncze skrzywienie twarzy. Huh. Na zdrowie. No pij Binnie. - Hm, no gdzież bym śmiał. - Roześmiał się po drodze machając głową do jakiegoś kumpla. Och, taki z niego dobry ziomeczek, że zaraz przywita się z połową clubu.
To swoją drogą od zawsze mnie irytuje, że faceta sypiającego z wieloma kobietami nazywa się ogierem a kobietę, sypiającą z wieloma mężczyznami - dziwką. Historia ludzi od początków dyskryminowała płeć piękną i stawiała ją poniżej facetów. Zarówno w religiach - jak chociażby w chrześcijaństwie, gdzie nieposłuszna kobieta stworzona na równi z mężczyzną została wypędzona z raju i została demonem tylko po to, by jej miejsce zajęła zrodzona z mężczyzny Ewa - jak i w historii nie mającej wiele wspólnego z religią, gdzie damy były wpierw zależne od rodziny, a później od męża a ich zadanie ograniczało się do utrzymania domu, wychowania dzieci i haftowania. No litości, nawet w naszych obecnych czasach wciąż, mimo wielu wyzwolonych kobiet, pozostaje wiele stereotypów z przeszłości, z którymi naprawdę ciężko jest się uporać. A jak miałyśmy bana na noszenie spodni? Aż mnie krew zalewa i zastanawiam się, dlaczego wciąż darzę tych wszystkich cholernych, szowinistycznych bydlaków sympatią. Chyba tylko przez wzgląd na penisy. Lampka kontrolna w głowie Binnie została perfidnie roztrzaskana kamieniem przez Pat Benatar, której piosenka love is a battlefield nie wiedzieć czemu nagle zadudniła jej w czaszce, wypełniając całą głowę, ciało i duszę dziewczęcia. A jak wiadomo brak lampki kontrolnej zwiastował nieszczęście. Podrygując na swoim siedzeniu krok w krok z tańczącą w jej głowie piosenkarką, kompletnie nie zwracała uwagi na dudniącą wokół nich muzykę. W Dorotce obudziło się imprezowe stworzenie, które przeważnie udawało jej się utrzymać na łańcuchu - długim, bo długim, ale zawsze. Nie chcąc pozostać w tyle, opróżniła swoje kieliszki równie szybko co Casper, uśmiechając się przez wykrzywiony smakiem tequili grymas na twarzy za każdym razem, gdy wgryzała się w kwaśną, zbawienną cytrynę. Klasnęła w dłonie, zaśmiewając się przy tym radośnie, po czym pochyliła się w kierunku Villiersa, oblizując resztki trunku z kącików warg. - Można tu palić? - spytała, jednocześnie sięgając do kieszeni kurtki po papierośnicę. Nie czekając na odpowiedź, wetknęła filtr między wargi, oczekując iż Casper użyczy jej swojej różdżki a kiedy to uczynił, wyprostowała się, uważnie rozglądając się za kelnerem. Zamówiła kolejną kolejkę tequili, mimo iż wciąż nie uregulowała rachunku za poprzednią. Na ich szczęście a jej nieszczęście mężczyzna najprawdopodobniej założył, że jeszcze jakiś czas tu posiedzą, co zresztą było zgodne z prawdą. Sięgając po kolejny kieliszek, Dorotka machnęła nieco zbyt zamaszyście ręką, nieomal rozlewając jego zawartość. - A zatem, mój drogi Casprze, teraz mogę już bez lęku stwierdzić, że w stu procentach jestem pewna, iż nie możesz należeć do Lunarnych. Oni na pewno nie potrafią tańczyć. - rzuciła, odgarniając niedbałym gestem włosy, opadające jej na twarz. Binnie nie należała do tych kobiet, które mogły pić łeb w łeb z facetami i nie upijać się do nieprzytomności. Właściwie to niewiele jej było potrzeba do szczęścia i o tyle, o ile drink z whisky jeszcze nie szumiał jej w głowie, to wychylenie na raz dwóch kieliszków tequili już dawało o sobie znać. Dodawszy do tego imprezowy humor, jaki jej się załączył (podła Pat Benatar!), a chłopak miał już przed sobą nowe oblicze Australijki. Nie żeby jakoś specjalnie się zmieniła i oszalała, po prostu była nieco bardziej rozluźniona i wygadana. I oczy jej się świeciły, oj i to bardzo. - A skoro nie jesteś lunarnym, to nie chcesz mnie skrzywdzić, więc mogę ci zaufać. - dodała, zaciągając się cygaretką i jednocześnie umieszczając ćwiartkę swojej cytryny między kacprowymi wargami. Fakt, miała się opanować i zachowywać mniej dostępnie, tymczasem zabawiała się w spijanie soku cytrynowego wprost z ust swojego towarzysza. A usta miał miękkie, przyjemnie smakujące alkoholem i cytrusem. Binnie westchnęła cicho, z opóźnieniem odsuwając się od chłopaka, uśmiechnęła się kokieteryjnie, tym razem dla odmiany umieszczając świeżą ćwiartkę cytryny w swoich ustach. Podała wolny kieliszek Kacprowi.
A wiecie, co najlepsze jest w imprezach? Pomieszanie zmysłów. W pewnym momencie tracisz orientacje o tym gdzie jesteś, nie masz pojęcia jak trafisz do domu i czy w ogóle tam dotrzesz. Jesteś żywy, zalewasz się alkoholem i cieszysz się jeszcze bardziej. Nawet jeśli ktoś Cię wyśmiewa, to nie ma siły, abyś teraz wyszedł i się obraził. Bo raz... Nie dasz rady wstać. Bo dwa... Wcale nie chcesz wychodzić, tym bardziej, że nie wiesz co dobrego przyniesie kolejna godzina. Więc chylisz się ku napojom bezalkoholowym, na ślepo wyciągasz jedną z butelek z wodą. Chwalisz jej chłód. Upijasz kilka łyków i idziesz na parkiet. Plączesz się pomiędzy zakochanymi. Ktoś Ci się podoba, ale nie możesz go dotknąć, a zatem sięgasz po kogoś, kto jeszcze jest w stanie lepszym od Ciebie i możesz się z nim pokręcić. Udaje Ci się odrobinę wytrzeźwieć i życie jest piękniejsze o sto tysięcy uderzeń serca i jeden ogromny ból głowy. Ale nic nie mówisz, bo sączy się muzyka... Zatem taki scenariusz czekał pijącą bez umiaru Binnie? Caspra to nie zdziwiło, ale dziś nie chciał jej powstrzymywać jeśli chodziło o zabawę. Chciał zobaczyć czy jej zachowanie wiele się różnić będzie od tego na moście i czy przede wszystkim zdradzi mu jakiś super sekret... Ale ten scenariusz dla Dorotki musiał być straszny, zważywszy na to, że Casper by go nie zaakceptował. Jeśli już by się napiła to nie puściłby jej na parkiet do jakiś nieznanych ludzi, co by ją mu odebrali. Miał dziwne wrażenie, że powinien jej dziś pilnować, ale jednocześnie nie sprawiać wrażenia, że jest jej opiekunem. Wszak nie był ani jej chłopakiem, ani nikim konkretnym, żeby się nią tak zajmować... A zatem. Villiers o co Ci u cholery chodzi? Nie znał odpowiedzi na to pytanie, jak i na wiele innych. To po prostu się działo. A on nie potrafił tego rozkminić. Chyba już dawno doszedł do wniosku, że jego zachowanie dalece odbiega od normy i jedyne co mu zostało to zaakceptować siebie takim jaki go dobry Bóg stworzył. A zatem przyłączył się do jej zabawy złożonej z karmienia go sokiem z cytryny. Zaraz upił część alkoholu śmiejąc się z niej w duchu. W tańcu stroniła od takiej zabawy w ryzyko dotyku, a teraz ładowała się w to z całym impetem. Jakby nie była pewna żadnej ze swoich postaw, ale jednocześnie próbowała to wypośrodkować. A żeby życie miało smaczek... Po dłuższej chwili spożywania alkoholu i rozmowy o wszystkim i niczym znikąd wyrósł obok nich typek w rozmiar iksiksel i do tego wyglądał tak, jakby koszula na jego klacie miała zaraz pęknąć. Casper przy nim wyglądałby jak chucherko w luźnym tiszercie, lecz to nie powstrzymało go przed głośnym okazaniu swojego sprzeciwu kiedy tylko ten chciał mu zabrać Binnie. Chciał nawet w tym momencie na jej czole zawiesić plakietkę: MOJA, ale nic takiego się nie stało. Cholera. Musiał się powstrzymywać. Tym bardziej zdziwił go fakt, że Binnie z łatwością chciała przyjąć dłoń nieznajomego. No w cholerkę i wszyscy święci! Co się dzieje? - O nie moja panno, wychodzimy. - Zarządził jakby był jej super tatusiem, albo ekstra odpowiedzialnym chłopakiem. Zapłacił szybko rachunek i przerzucił jej rękę przez ramię, aby objąć ją ścisło i w między czasie opowiadać o tym, że gwiazdy na niebie świadczą o ilości par, które w tej chwili spędzają ze sobą czas. Czyżby był romantyczny? Użyczył jej nawet swojej kurtki, bo ta była większa i łatwiej było dziewczę odziać w ten strój, a zatem nawet się poświęcił! Nie miał pojęcia jak ją zabrać do Hogwartu, aby nie narobić hałasu, a adresu nie chciała mu podać powtarzając: "cukierek albo psikus", więc złapał ją za obie dłonie i teleportował się z nią do swojego lodyńskiego mieszkania, gdzie nie było już żadnych dziwnych jednostek macających... No chyba, że weźmiemy jego pod uwagę.
Wiesz co jest dobre? Alkohol jest dobry. Narkotyki są dobre. Seks jest dobry. Ale nie dziecko. Dziecko jest jak zaraza. Płacze, trzeba je przytulać i mówić, że się je kocha. Mama Charlie jest bardzo dobrą mamą. Mama Coco jest bardzo złą mamą. I mamy piękny paradoks, nad którym nikt nie panuje. Jednak to nic. Dzisiejsza noc miała być wyjątkowa. Casper miał przestać istnieć, miała udowodnić sobie, że chłopak nie liczy się już tak bardzo jak kiedyś. Miała sobie pokazać, że da radę, a „wypierdalaj” jest bardziej prawdziwe niż cokolwiek innego. I tym się karmiła. Tym żyła. Ale po co się smucić, skoro na ten moment wszystko było lepsze? Jej umysł otumaniony trawką, ciało przesiąknięte zapachem whiskey, a ona sama na lekko chwiejnych nogach kierowała się w stronę klubu. Nie sądzisz, że to zabawne? Piękna dziewczyna. Młoda, ambitna, przesiąknięta wewnętrznym seksapilem, który w tej chwili z niej wręcz kipiał, a mimo to tak bardzo zniszczona, ale nie da po sobie poznać, że cokolwiek jest nie tak. Wszystko było w porządku. Ubrana w czarną sukienkę, rajtki w tym samym odcieniu, wysokie koturny oraz skórzaną kurtkę wyszła z domu, i tak jak wcześniej pisałam skierowała się w stronę klubu, który oczywiście był w Hogsmeade, więc zanim tam dotarła trzeba było się teleportować. Cholerstwo. Nienawidziła tego. Czuła się po tym piekielnie źle, ale teraz skoro jej umysł był otumaniony. Teraz skoro wszystko miało sens… To dlaczego by się nie zabawić? Znowu była tą uroczą Rosie, która ma w oczach coś więcej niż tylko zmęczenie życiem. Wypełniała ją wewnętrzna potrzeba zabawy i kilka buchów trawki. Jeszcze przed wejściem do klubu zapaliła papierosa, a dym przyjemnie wypełniał jej płuca. Nie zastanawiając się nawet sekundy dłużej gdy dopaliła fajkę do końca, weszła do środka, a to co ją uderzyło było takie hipnotyczne, że potrzebowała w to brnąć. Jeszcze raz. Jeszcze mocniej. Jeszcze głębiej. Nikt jej dziś nie pozna. Dziś przyszła się zabawić. I tak o to na wstępie znalazła dla siebie miejsce przy barze, i być może facet stwierdził, że dziewczę jest nieco wstawione, ale grzecznie ją obsłużył wszak mówiła trzeźwo. Nie plątał jej się język, to tylko otępiały umysł, który nie miał w pełni świadomości co może się wydarzyć, a przecież wydarzyć mogło się wszystko. To jest jak neverending story, i właśnie „story” lubiło się powtarzać, prawda? Nie czekała długo aż poszła na parkiet, z drinkiem którego nie miała zamiaru zostawać. Wszystko mogło się wydarzyć. Tabletki gwałtu, zaciągnięcie jej do ciemnej alejki. Nie dziś. Coco już nie była taka naiwna. Była kimś kto swoje przeżył i doświadczył. Teraz pozostawała zabawa, muzyka, taniec i… Narkotyki. Jeszcze trochę, jeszcze więcej. No dalej chodź tutaj, wiem, że chcesz. Chodź.
Pięknie. Po prostu pięknie. Opuścił słoneczną Grecję, by wyjechać na ferie do rodziny. Do głupiego brata, który działał mu na nerwy i do kochanej siostry, która była jego oczkiem w głowie. Widział radosnego ojca, który po miesiącach rozłąki z żoną, nie może nacieszyć się jej widokiem. Widział rozanieloną mamę, która cieszyła się, że wszyscy są w komplecie. Nawet babcia czuła się lepiej, choć od śmierci dziadka było z nią coraz gorzej. A on? Rzygał już tym widokiem, tej fałszywej rodziny, która tylko udaje, bo nic innego nie potrafi. A on nie umiał ich spytać wprost o siostrę, którą oddali kiedyś do adopcji. Próbował ją odnaleźć, jednak na próżno. Żadnego śladu, żadnych informacji, czy choćby wskazówek. Jak oni mogli z tym żyć? Jak gdyby nigdy nic się nie stało? Bywał jeszcze bardziej marudny niż zazwyczaj. Przeszkadzało mu dosłownie wszystko. Miał ochotę wszystkich wybić. Albo zmusić do wyjawienia prawdy. Może veritaserum nie byłoby takim złym rozwiązaniem, jak założył na samym początku? Musiał to jeszcze przemyśleć. I przede wszystkim dostać ten eliksir. To chyba jedyne wyjście. Nie umiał się ich wypytać o to wprost. Zresztą, był przekonany, że i tak nic mu nie powiedzą. Traktują go jak dzieciaka. Dosyć tego. Wyrwał się więc z domu. Początkowo miał zabawić w Londynie, jednak ostatecznie padło na Hogsmeade. Dawno tu nie był. Tak blisko Hogwartu. Tak blisko Mii. Kontynuował naukę w Atenach i wcale nie było tak źle, jak się z początku spodziewał. Ot, znalazł paru kumpli, nic szczególnego. Rzucił się w ramiona paru niewiast, aby zapomnieć, choć nie zapomniał. Zwykłe życie, zwykłego Ioannisa, w zwykłym świecie, wśród zwykłych ludzi. Żadnych szaleństw, ekscesów, zdrad, bójek. Chyba to po prostu Wielka Brytania źle na niego wpływała. Tak, to na pewno było to. Wszedł do pierwszego lepszego klubu, rozejrzał się dookoła. Przedarł się przez tłum, próbując nie wsłuchiwać się w gwar rozmów i muzyki. Zasiadł przy barze, zamawiając whisky. Kątem oka zauważył jakąś dobrą dupę, więc obrócił głowę w jej kierunku. Och, skądś ją kojarzył... ach, tak, to ta mała siksa od Watsonów, how lovely. Przysiadł się więc bliżej niej ze swoim alkoholem, upadlanie się razem jest dużo zabawniejsze, racja? - No, no, cycki ci urosły Coco - rzucił jakże miłym tekstem, po czym zaczerpnął kilka łyków ze swojej szklanki. - Nie przejmuj się, potem ci obwisną - dodał, w imię nie wiadomo czego, ale uśmiechnął się słodko-przepraszająco i wzruszył ramionkami. Nie był normalnym chłopcem, szkoda.
Coco była zbyt blisko osób, które straciła. Powinna tak jak Ioannis uciec w pizdu i więcej nie wracać. Nie nadawała się do świata magii co podkreślała wielokrotnie. Nie nadawała się do życia wśród tych ludzi. Nie nadawała się do niczego co miało związek ze szkoła. Wspomnienia na tyle bolesne, że lepiej stąd uciec niż tkwić w tym bagnie. Zwykła dziewczyna. W niezwykłym świecie. Z niezwykłymi ludźmi. Z niezwykłą historią. Z niezwykłym życiem. Nie, to nie była jej bajka. Ona powinna uciec i udawać, że nie istnieje. To było proste. Zbyt proste, a mimo to awykonalne. Dlaczego? Przecież tego chciałą, a siedziała teraz w barze, pijąc kolejnego drinka. Jeszcze tylko brakowało w tym wszystkim trawki, i gitary. I seksu. Tak, to wszystko powinno zakończyć się seksem. Tyle czasu nie miała nikogo. Tkwiła w tej próżni, bo wszyscy obarczyli ją czymś czego nie zrobiła. I właśnie to był ten przełom w życiu rudzielca. Urodziła dziecko. Została wyjebana do kosza. Musiała jakoś o tym zapomnieć. Pogodzić się z tym co nie istniało już. Musiała się upodlić. A upadlanie razem wychodzi zdecydowanie dużo lepiej. -No, no, no… Gavrilidis! Nigdy nie narzekałeś na moje cycki, a teraz nagle Ci przeszkadzają… - Uśmiechnęła się uroczo, jak gdyby nigdy nic. I znów miała w sobie to coś, na co poleciał Villiers. To zapewne, że ten chłopak w tak łatwy sposób potrafił o wszystkim zapomnieć, ale spokojnie… Rosie też sobie poradzi. Jeszcze dzisiaj. Jeszcze dzisiaj zapomni. O nim. O nich. Zacznie nowe życie, z dala od nich. Nie byli jej do szczęścia potrzebni. Nie tym razem. -I znam mugolskie sposoby na to by nie obwisły, więc nie bądź bezczelny, ale fakt… Tęskniłam za Twoją niewyparzoną mordką! – Puściła mu zadziornie oczko, upijając łyk swojego drinka. Czuła jak muzyka, które akurat teraz leciała w pomieszczeniu, jak alkohol oraz wcześniejsze fajki dawały o sobie znać. To był cudowny stan. Uwielbiała go. Te swoje przymglone oczy, które sprawiały wrażenie nieprzytomnych, a mimo to była trzeźwiejsza niż mogło się wydawać. Coco mimowolnie położyła dłoń na ręce Ioannisa, wszak to przy niej siadł. Mogła na tę noc rościć sobie do niego wszelkie prawa. -Zatem… Wystarczy Ci ta noc, żeby opowiedzieć… Dlaczego zniknąłeś na tak długo?
Janek bardzo poleca sposób "spierdalaj jak najdalej w obliczu problemów", serio. Był w tym mistrzem! Zawsze się wycofywał, gdy robiło się zbyt gorąco. Wyjeżdżał sobie do Grecji i miał wszystko w dupie. Rzucał się w wir innego życia, jeszcze szybszego, ale za to bezbolesnego i jakże przyjemnego. Bez zobowiązań, głupich uczuć, obietnic bez pokrycia. Tylko tu i teraz, hedonistyczna przyjemność i całe życie na melanżu. Choć było ciężej, bo teraz był pod opieką ojca, ale to nic. Nieważne. Zawsze miał jakieś sposoby na to, aby wyrwać się z domu, do kumpli, miłych pań urozmaicających czas. Co z tego, że to wszystko było tak naprawdę puste? Może jeszcze jakiś czas temu by się tym przejął. Może nawet bardzo. Teraz? Powoli znów wracał do równowagi, odcinając się od Hogwartu, idąc na detoks. Czuł się silniejszy, bardziej pewny siebie, jeszcze gorszy niż mógłby kiedykolwiek być. Bo tak było łatwiej. Nic nie bolało, świat był zdecydowanie pięknieszy, bez tej całej szmirowatej otoczki sentymentów. Wyrachowanie, nic więcej, tak to działa. Coś podobnego czuł, siedząc obok Coco, której tak dawno nie widział. Wyładniała, zdecydowanie nie przypominała tamtej młodej siksy, którą pamiętał jeszcze sprzed paru lat. Nawet nie zauważył, kiedy przemieniła się w kusicielkę, kiedy zaczęła wygłaszać teksty tak bardzo dla dorosłych. Uśmiechnął się lekko, nieco ironicznie, trochę prześmiewczo, by ponownie zatopić usta w swojej whisky. Lustrował gryfonkę uważnie rozbawionym wzrokiem, już nie tak pustym jak kiedyś. - Cycki? Watson na Merlina, ty nie miałaś żadnych cycków - powiedział ze zdziwieniem, aż jego oczy się rozszerzyły, a brwi uniosły w niemym zaskoczeniu. - Poza tym nie jestem pedofilem, fuj - dodał, mrużąc oczy i przejeżdżając dłonią po swych ciemnych włosach. Nic o niej nie wiedział. Ona miała przewagę. W końcu często jego nazwisko pojawiało się na łamach konta Obserwatora. No i przyjaźniła się z Mią. On coś tam słyszał od Charlie albo Olivera, ale jakoś jej życie nigdy go nie interesowało. Szkoda. Mógłby się wiele nauczyć. - Ach tak, wy i wasi mugole - wywrócił oczami, dopijając whisky i machając na barmana, aby podał kolejną. - A ty w ogóle pełnoletnia jesteś? - spytał, ni z gruchy ni z pietruchy, bo nawet nie potrafił ogarnąć jej wieku, co za smutek. Zaś na kolejne jej słowa poruszył niemiło brwiami i podparł głowę na łokciu, ogarniając Rosie niby znudzonym wzrokiem, ale jednocześnie głupawym uśmieszkiem. - Kotku, życia by ci nie starczyło. Zresztą, naprawdę chcesz się dowiadywać tak niepotrzebnych do niczego rzeczy? - spytał luźno, odbierając kolejną szklankę alkoholu i upijając z niej parę łyków, patrząc na dziewczynę wyczekująco. Hm, dobre tempo!
Gdyby ją znał. Gdyby wiedział. Gdyby kojarzył. Gdyby, kurwa, gdyby. Nie, nie. Nie mogło być gdyby. Gdyby nie miało znaczenia. Gdyby po prostu nie było. Gdybanie zostawmy tym co lubią Platona. Zostawmy tym, którzy chcą. Zostawmy tak jak jest. Janek i Coco żyli. Funkcjonowali. Mieli swoje większe i mniejsze problemy. On na detoksie, a ona na drodze do detoksu, wbrew pozorom… Powinna to ogarnąć, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze wszystko było ok, prawda? Jeszcze nie czuła tego wycieńczenia. Ćpała kiedy chciała, a nie codziennie. Robiła co chciała, bo tak było łatwiej. Zapewne lepiej by jej się żyło w przeświadczeniu „spierdolę stąd, będzie dobrze”, ale nie. Nie umiała tak. Jak rasowa gryffonka tkwiła w tych problemach i odważnie się zabijała każdego dnia. Odważnie pisała do Kacpra listy. Szukała z nim kontaktu. Chciała, próbowała, ale to na nic. Uciekł. Zniknął. Dlaczego? Coco przecież nie wymagała wiele, tylko tej jednej rozmowy, dzięki której będzie mogła uciec w pizdu i nie myśleć o niczym. Nie potrzebowała jego wsparcia, jego miłości, jego czegoś… Miała to wszystko. Dawała jej to Charlie. Dawał jej to Oliver. Nawet to małe coś, pewnie gdzieś kochało swoją matkę, ale Rosie nie była dobrą matką, i nigdy zapewne nie będzie. Dopóki nie odstawi prochów, alkoholu, nie skończy imprezować i się upadlać. Jednak dla niej to było łatwiejszej, chętniej to przyjmowała. Wolała iść się skurwić niż przytulić córkę. Wolała się spić, niż dać dziecku jeść. Jednak mamy progres. Coco zaczęła chodzi na sporo lekcji w szkole. Musiała narobić ten etap, gdzie wcale nie chodziło, i tak o to drodzy państwa – Watsonówna ostatnio dostała wybitny z OPCM. Zaskoczeni? Ja nie. W końcu to jedyny przedmiot, na którym nie spała. Może kiedyś jej się przyda? Kto wie… -Heeeeej, nie miałam cycków jak byłam mała, teraz mam zajebiste! – Wywróciła oczami, a po chwili dłonie położyła na swojej miseczce C, i ot ścisnęła je mocniej, no przecież nie mógł podważyć tego że jej piersi prezentowały się dość zacnie w tej czarnej sukience, no tak czy nie? No właśnie, ja też jestem zdanie, że to dłonie Janka powinny tam wylądować, ale przecież noc jest młoda, a on lepiej żeby się nie spił, bo Merlin mi świadkiem, że Rosie zrobiłaby mu krzywdę. Przecież mieli się bawić do upadłego. Mielić pić, tańczyć, śpiewać, a potem wrócić jakoś do domu. Na czworaka czy nie – nie miało to znaczenia. -I ej, jestem już prawie pełnoletnia, jakbyś chciał wiedzieć to mam urodziny niebawem, ale co Ty wiesz o życiu… - Pokiwała z dezaprobata głową, bo przecież dość często tak robiła, ale teraz? Teraz po prostu była rozbawiona. Janek taki odpowiedzialny, wow. Że niby nie pedofil? Dobra, zaraz mu tu poszukam jakiegoś dziecka, żeby mógł takimi tekstami strzelać. U zaraz, Tojadowa 52! Tam mamy dzieciaka! -A chcesz robić ze mną coś ciekawszego? Rozmowa też jest przydatna, ale możemy się umówić, że porozmawiamy jak już nie będziemy mieć pomysłów na to co zrobić z naszym życiem, co Ty na to…? – Uśmiechnęła się szeroko, a po chwili chwyciła swoją szklaneczkę by móc stuknąć się ze szkłem Ioannisa – i dopiero teraz zdaje sobie sprawę jak to zdanie lamersko brzmi, ale nie lubię powtórzeń, więc niech tak zostanie, yolo. -Za nas, za ten wieczór, i za życie, które jest tak kurewsko zajebiste! – Ileż w tym ironii było. Ileż żalu. Ileż czegoś, nad czym ani on ani ona nie panowali. Co powinni zrobić? Upić się, ewentualni delikatnie podnieść stan nietrzeźwości umysłowej i iść się bawić. Byli młodzi. Wszak wszystko było im wolno.
Chyba by spierdolił, gdyby Coco zasypała go informacjami na temat swojego życia. To, że była biedna, mugolaczką, to było akurat nic. Ale dziecko, prochy, nieszczęśliwe miłości... nie, to nie dla niego. Miał już poważne problemy w Hogu i raczej nie chciałby się cofać w podobne bagno. Jeszcze gdyby usłyszał nazwisko Villiers, to już w ogóle chyba by nią potrząsnął. Kiedyś byli kumplami, ale to zamierzchłe czasy. Teraz pewnie nie przeszedłby obok niego bez paru wyzwisk. Może znów by się pobili? Kto wie! W każdym razie dobrze było tak, jak było. Bez zbędnej ingerecji w swoje życie. Im mniej wiesz tym lepiej śpisz, taka przyświecała mu ostatnio maksyma, z którą zapewne zaraz się podzieli z gryfonką, która dotykała jego ręki, która bawiła się teraz swoim biustem, która miała zamglony wzrok. Nie poznawał jej. Ale to i lepiej, w końcu nigdy za sobą nie przepadali. Uśmiechał się jedynie kpiąco, na wspomnienie czy widok małej Rosie, która w jego oczach była cholernie nieporadna, a co z tego, że młodsza zaledwie o dwa lata... kto by się przejmował drobnostkami? - No, dobra, mogę się zgodzić, takie mam dobre serduszko - odparł w końcu wspaniałomyślnie, gruntownie oczywiście lustrując atuty dziewczyny i unosząc brwi do góry w geście udawanej dezprobaty. Och, tak bardzo lubił się droczyć. Szkoda, że nikt mu nie wierzył i nie był mistrzem intryg. Tak bardzo smutek. Coco ma pecha, bo Ioannis ma słabą głowę. Co prawda ją nieco wyćwiczył podczas pobytu w Grecji i nie pada już po jednej szklance alkoholu, nie mniej jednak i tak jest z nim kiepsko. Ale spoko, pewnie powstrzyma się więc przed kolejną dawką wysokoprocentowego trunku, bo przecież to tak nieelegancko spijać się na pierwszym spotkaniu po latach. W dodatku tak bardzo ciekawym. Niby cycki to cycki, ale zawsze miło popatrzeć! Och, chyba robił się naprawdę nieznośny. - Nie masz jeszcze siedemnastu lat?! - wyrwało mu się nagle, o wiele za głośno niż planował. Cóż, on myślał bardziej po magicznemu, niż po mugolskiemu. W końcu ten świat był dla niego niedostępny, jedynie od znajomych mugolaków coś słyszał, ale nigdy go to nie fascynowało. W każdym razie Gavrilidis zdawał się być tym odkryciem trochę zrażony. NIE PORUCHAJĄ. Przecież nie będzie nadstawiał karku za chwilę przyjemności (lub nie) z małolatą. - Na Merlina, powinnaś odstawić alkohol - rzucił więc dosyć nieprzyjemnie, jednak nie zaryzykował dalszej gadki umoralniającej, czy też rekwirowania podejrzanych substancji, mógłby jednak za to dostać po mordzie, a ona była zbyt piękna, aby ją aż tak katować. Jego twarz, rzecz jasna. - Rozmowa bywa stymulująca, o ile nie jest prowadzona na temat krępujący lub zbyt wydumany jak na warunki panujące dookoła - powiedział jakże filozoficznie, a potem oczywiście stuknął się szklanką z napojem Watson, choć wciąż w głowie mu szumiała wiadomość o jej młodym wieku. - Zdecydowanie - przytaknął, spijając kolejne łyki z naczynia i przyglądając się swej rozmówczyni z delikatną nutą zaciekawienia.
Dlatego Ioannis doskonale powinien zrozumieć Coco. Ona sama chciała spierdolić, bo tak jest łatwiej. Nie musiałaby myśleć o dzieciaku, o Kaiu, o Casprze, o Charlie, o Oliverze, o Isoldzie, o Arienne… O, kurwa – ile ich tu jest, a przecież jest ich nieco więcej, ale to Ci najważniejsze z najważniejszych, a teraz? Teraz po prostu udawała, że wszystko jest ok. Musiała pokazać, że życie wcale nie wysypało się z jej rąk, a wszystko co ją otaczało było takie, bo taką decyzję podjęła o tym co… Właśnie. Co zepsuje w swoim życiu. Nie mogła tego pojąć dlaczego z taką łatwością rozpieprzała wszystko na swej drodze, a może to kwestia tego, że zamiast czystą krwią, los pokarał ją darem do destrukcyjnego podejścia do tego co ją otacza plus oczywiście katolicka rodzinka? Tak, to składało się w logiczną całość, i jeszcze trochę a Coco postanowi iść na zakonnice czy coś, byleby ściągnąć z siebie tę klątwę. Czy to nie byłoby zapewne? Coco Rosie Watson – świętojebliwa zakonnica. Brzmi genialnie! Och, no proszę, proszę – ileż z narracji można się dowiedzieć. Ioannis i Casper. Zabawne. To naprawdę było zabawne. Patrzcie. Najpierw Nathaniel. Potem Kai. Teraz Janek. No ileż kurwa jeszcze? Kogo miała spotkać na swojej drodze, byleby nie był powiązany ze śliz gonem? Wszystko by oddała za tą jedną rzecz. Miała dość tego co przypominało jej o Villiersie, zwłaszcza że uczucia, które względem niego przejawiały nie dawały o sobie zapomnieć, a kiedy była trzeźwa bolały ze zdwojoną siłą. To smutne. Cholernie smutne, nie sądzisz? Dlaczego nie potrafiła go wymazać niczym gumką, która mogła ułatwić jej wiele spraw – tylko na tapecie od kilku miesięcy był Kacper? Jednak dziś to zmieni. Zapomni. Uda jej się. Miała tego świadomość. On o niej nie myślał gdy zaliczał Arienne, a ona jeszcze teraz miała wyrzuty sumienie, że go zdradzała, a wcale tak nie było. Nigdy go nie zdradziła i nigdy nie miała zamiaru zdradzić kiedy trwała z nim w związku. Ludzie mogli przypisywać jej opinię najgorszej szmaty, która skrzywdziła biednego chłopaka, ale nikt nie patrzył na to co, on zrobił z nią. I dobrze. Wypierdalaj. -Janek, kończę niebawem osiemnaście, odwal się od mojego wieku, seriooo! – Szturchnęła go w ramię, bo miała dość moralizowania jej. Kogo jak kogo, ale jej nie powinien mieszać w matczyne moralizatorskie teksty, które nie miały racji bytu. Nie w jej wypadku. Przypomnę, ona sama była matką, i to jakże beznadziejną, nie sądzisz? Zamiast siedzieć przy kochanej córeczce, Rosie piła alkohol w Geometrii, a zaraz miała zamiar iść szaleć na parkiecie. Kto jak kto, ale ona to lubiła. Lubiła kusić kształtami, ale czy to właśnie teraz był ten moment, w którym miała porwać Janka? -Chooodź… - Zsunęła się z krzesła, a po chwili chwyciła go za rękę by pociągnąć w stronę parkietu. Musieli to zrobić, bo stan upojenia alkoholowego wzrósłby diametralnie gdyby nie fakt, że próbowali zebrać własne myśli. Starali się zgrywać na super trzeźwych. -Chcę zatańczyć, obiecałeś mi to kiedyś! – Puściła mu zalotnie oczko, a po chwili chłopak mógł nią obracać na parkiecie jak mu się żywnie podobało i to cud, że jeszcze trzymała się na prostych nogach, czyż nie? Jednak tak było lepiej, tak po prostu musiało być, bo nic innego się nie liczyło. Muzyka była otępiająca, ale to właśnie dlatego Coco tak szybko uległa. Czy on też podjął się tej gry? W zupełności zależało to już tylko od niego, ale musiał mieć świadomość, że dziewczyna ruszała się iście kokieteryjnie.
Coco zakonnica? To jak Janek ksiądz. Idealna para, pasowali do tej instytucji jak mało kto, zdecydowanie. Powinni założyć własny klasztor albo coś. Może założyliby wezwanie, gdzie codziennie robiłoby się imprezki. Oczywiście tylko dla VIP-ów. Powinni o tym pomyśleć, to mogłoby być piękne, duchowe przeżycie. I pewnie ostatecznie skończyliby z syfilisem albo innym gównem, bo tak bardzo są przecież wyzwoleni I PIERDOLĄ CAŁY ŚWIAT, choć może to bardziej Ioannis bardziej dosłownie niż ona, hehehs. W każdym razie on już dawno przestał się zastanawiać nad swoim dotychczasowym życiem, bo nie było warto. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Poza tym zapewne każdy chciałby zapomnieć o złych wspomnieniach. Albo o tyh dobrych, które teraz bolały. Bardzo. Metoda wyparcia jest chyba najlepszą i najmniej drastyczną z tych wszystkich. Dodatkowo rzut w stronę dobrej zabawy bez konsekwencji daje całkiem niezły duet, który powinien być wydawany na receptę. Villiers to była dla niego sprawa zamknięta i nie chciał mieć z nim do czynienia. Niewykluczone jednak, iż gdyby się dowiedział o tej jego wielkiej miłości do Rosie, to niestety po chamsku wykorzystałby sytuację i pochwaliłby się tym wszystkim ślizgonowi listownie. Doprawdy tak bardzo dojrzałe i mądre, z tego Gavrilidisa to jednak przykładny krukon był! Nieważne, że pewnie jego urocza partnerka na ten wieczór miałaby mu to za złe, co gorsza sama mogłaby się znaleźć w gorszej dupie niż jest teraz, więc ten, no. Fajnie. Noc była młoda, tak jak dupy kręcące się dookoła, nie było więc sensu przeginać z alkoholem za bardzo, przynajmniej w jego mniemaniu. Fajnie byłoby zachować własne wspomnienia z imprezy, a nie bazować jedynie na tych zasłyszanych od kumpli, w dodatku tak bardzo nieprawdopodobnych, że aż ciężko stwierdzić, czy prawdziwych. W każdym razie uśmiechnął się do dziewczyny, raz z powodu tego, że jednak była pełnoletnia, a dwa, chciał jakoś subtelnie się wymigać od tańcowania, bo nie był w tym przecież najlepszy. Ale to tylko taka poza była, bo Coco nie musiała się długo męczyć, aby go wyciągnąć na parkiet, serio. Przepchali się przez ten tłum, a potem z lekkim zdziwieniem obserwował ruchy Watson, za chwilę jednak uznał, że są całkiem efektowne, wow. Dlatego próbował się kręcić wraz z nią, choć niezbyt zgrabnie to wychodziło. Nawet chyba pozwolił sobie na położenie swoich rąk na jej talii, dając się ponieść rytmowi muzyki, szaleńczej gonitwie ciał i dosyć pijanej atmosferze. Rybka chyba połknęła haczyk i była nieświadoma konsekwencji swego wyboru, ale cóż, takie życie. Geometria niby matematyka, ale wykalkulować się tego nie dało, pech!
Tak, zdecydowanie pasowaliby do siebie, i robili to tylko wyłącznie dlatego, że mają wspólny zakon, w którym rozpowszechnia się syf. Zaskakujące? Skąd! Nie miało to żadnego znaczenia, zwłaszcza teraz. Chodziło tylko i wyłącznie o to, żeby się dobrze bawić, no bo o co innego może chodzić w życiu takich person jak Ioannis czy Coco? Nie liczyło się to, że Mia to eks Gavrilidisa, a Villiers jest eks kumplem. Nie. Takie rzeczy nie miało już dłużej znaczenia, i niektórzy powinni mieć świadomość tego, że ta dwójka mogła robić wszystko na co mieli ochotę, mimo tego że byli wypici i mimo tego, że w tej chwili chcieli zapomnieć, a skoro trafili już na siebie to trzeba było to jakoś dobrze wykorzystać, prawda? Dobrze, że się zgadzamy! I teraz kiedy tańczyli na parkiecie. Teraz kiedy wszystko układało się tak perfekcyjnie, ona po prostu oddawała się w tańcu kumplowi, który miał ją za mało atrakcyjną, ale przecież była dobrą dupą. Zgrabną, wysoką i do tego nie podchodziła do seksu jak do czegoś co miało ich powiązać, prawda? No właśnie. W tym momencie Rosie kręciła ciałem w rytm muzyki. Oddawała mu się. Tak było lepiej. Łatwiej, a on musiał ją przyjmować, bo przecież kto by tego nie robił, prawda? Zarzuciła mimowolnie dłonie na jego kark, a po chwili paznokciami kreśliła na jego skórze jakieś niezrozumiałe wzory, nawet dla niej. -I co dalej, mój drogi… Gdzie chcesz mnie porwać? Wiem, że chcesz… - Powiedziała wprost do jego ucha, a po chwili ustami delikatnie zahaczyła o jego szyję. Nie wiedziała czy skończą w łóżku, nie chciała o tym myśleć, bo przecież to nie miało żadnego znaczenia, prawda? Chodziło o to żeby nie wyszli stąd zbytnio skurwieni, a przecież mogli iść gdzieś, gdzie będą mogli się też przespać, a jeszcze wcześniej wypić wiadro alkoholu i zdychać będą aż ich szlag nie trafi. -Wolisz alkohol czy…? – I wbiła w niego wzrok szarych tęczówek po czym znów się od niego odsunęła by dać się porwać rytmowi muzyki. Tak było prościej. Nadal miała to jebane przeświadczenie, że zdradza Kacpra, ale przecież ten już o niej zapomniał czyż nie? Już nie liczył się z tym, że jest ktoś taki jak Coco, i to akurat wiedziała… Gdyby się tym przejmował to nigdy by jej nie zranił, a tak? „Ruchałem Arienne”, „nienawidzę tego dziecka, nienawidzą Younga, ale Ciebie nie potrafię choćbym chciała!” – dobrze Villiers. Naucz się tej nienawiści, bo ona jeszcze dziś to ociągnie. Jeszcze dziś wymarzę Cię z pamięci, ale teraz? Teraz nie liczyło się kompletnie nic.
Wnioskuję, że chyba mieli podobne plany na ten wieczór. Co prawda Ioannis nie zamierzał tańczyć, bo nie umie i uważa to za trochę obciachowe, kiedy to facet pląsa na parkiecie, no ale przecież to była Coco, której nie widział spory szmat czasu, więc mogła zaciągnąć u niego mały kredyt w tejże postaci. Poza tym wyglądała super, choć gdyby dowiedział się, że jej urósł biust od ciąży, to chyba nie byłby aż tak tym zachwycony. No ale nieważne. Ważne, że było pięknie, miał ją blisko siebie, wręcz na wyciągnięcie ręki. Co też chętnie uczynił, bo bujali się w jego objęciach przecież. No i uśmiechał się jakże zalotnie, starając się nie podeptać gryfonce nóg, bo to by był niemały przypał. No i ochota na wyginanie się w iście kuszący sposób mogłaby jej przejść, a to by zapewne bardzo go zasmuciło. W końcu był romantycznym, uczuciowym młodzieniaszkiem, CZYŻ NIE? No, ależ oczywiście, że tak właśnie było! Gdzie chciał ją porwać? Mieszkanie w zasadzie sprzedał, więc tak trochę chyba średnio miałby jej proponować małe spotkanko w miejscu, które nie było już jego. Hotel był dosyć uwłaczający, więc... w ogólnym rozrachunku nie miał gdzie jej zaprosić. Chyba, że do kolejnego klubu, ale to przecież mijało się z celem... prawda? Bo chyba podchwycił rozumowanie Watson, aczkolwie możliwe, że trochę przy tym zbłądził, bo alkohol robił swoje, nawet, jeśli nie był zalany w trupa, a lekko podchmielony. Podobno refleks już wtedy nie ten no i zmysły też niezbyt wyostrzone... - Chyba nie znam tu zbyt wielu fajnych miejscówek - odrzekł zatem, mówiąc to do jej ucha, bo jednak muzyka była trochę głośna. Uśmiechnął się nawet, aby zatuszować ewentualne niedociągnięcia z jego strony. To znaczy, mógłby teoretycznie zaprowadzić ją do rodzinnego gniazdka, ale rodzice i babcia chyba nie byliby tym specjalnie zachwyceni... beznadzieja. Ale tańczył dalej dziarsko, jak gdyby nigdy nic. Cóż. - O nie, alkoholu mam już dosyć, więc wybieram bramkę numer dwa - dodał jeszcze, mrugając do niej porozumiewawczo, a kiedy się odsunęła, obserwował uważnie jej ruchy, sam jakoś próbując się gibać, choć średnio mu to wychodziło. NO CÓŻ, TAKIE ŻYCIE.
Coco nie układała sobie w głowie wielkich planów. Uciekała od zobowiązań zwłaszcza teraz skoro los żadnej szans nie daje jej. Nie musiała ufać tym, którzy tu tkwili. Nie musiała wierzyć Jankowi. Nawet jeśli coś by się wydarzyło to będzie tylko na jeden raz. To takie oczywiste, czyż nie? Miała już dość. Dość. Chciała jedynie lawirować pomiędzy pewnymi aspektami życia codziennego, a snem, który był jedynym ukojeniem jej zmęczonego umysłu. Zabierz ją, właśnie tam. Gdzie jutra słodki smak. Zabierz ją, właśnie tam. Gdzie słońce dla was będzie wschodzić. Jednak nie. Czas nie będzie płynął tam wolno, a dni będę przeplatać się między palcami, niczym pajęcze sieci, które zapętlą na niej coś więcej niż tylko pułapkę. Z tej może nie być wyjścia, ale dlaczego miała zastanawiać się właśnie w tej chwili nad tym czy cokolwiek ma sens? Nie. Bawiła się teraz w Geometrii razem z Ioannisem i powinna zapomnieć o tym ,że cokolwiek ma miejsce. Nie miało miejsca nic, a oni byli jak ze snu. I kto im wmówi, że właśnie teraz ich ciała były tak blisko siebie? Zapewne nikt nie będzie próbował. Tylko oni będą znali prawdę i tylko oni odgadną sekrety dzięki, którym ta noc ich połączy. I pamiętać będą pierwszy raz, bo to właśnie teraz kiedy była tak blisko niego, nie mogła się powstrzymać. Nie chciała nawet zastanawiać się dlaczego była pchnięta ku kolejnym ruchom i gestom. A może to kwestia tego, że potrzebowała bliskości i teraz potrafiła zapomnieć o Casprze, na ten jeden moment, kiedy to spróbowała złączyć usta Janka i swoje w miłosnym tańcu. Jednak ten pocałunek mimo, że przyjemny, mimo że wargi chłopaka były miękkie tak czuła, że to nie jest to. Nie czuła to co za każdym razem gdy czuła przy Villiersie, ale próbowała wyplewić te myśli ze swojej głowy, bo teraz miała się bawić. Miała nie pamiętać, ani nie załować, bo to w dwuliterówkach będzie wołać SOS. Zabawne, nie? Byli młodzi, wszak było im wolno wszystko. Jeszcze trochę. Jeszcze chwila. Jeszcze moment, bo teraz paznokcie dziewczyny pływały po karku Ioannisa, a ona sama wtapiała się coraz bardziej w jego usta, a pocałunek z każdą sekundą stawał się bardziej żarliwy. I po chwili oderwała się na moment by spojrzeć mu prosto w oczy i wyszeptać dwa krótkie słowa. -Wyjdźmy stąd… - I to mogło być zaproszenie, jednak pozostawię to w gestii własnej interpretacji.
/zt x2 (wybierz jakieś super miejsce jeśli chcesz <3)
Dawno nie widział się z Lotte. Chyba wypadało to zmienić. W końcu byli rodzeństwem. Nieważne, że tak naprawdę czasem obcy ludzie wiedzieli o nich więcej niż oni sami. Nie takie było założenie tego spotkania. Może trochę się łudził, że teraz wszystko się zmieni? Ciężko powiedzieć. Byli do siebie zbyt podobni pod wieloma względami. Buntowniczy, pełni uporu i swoich racji. Nie lubił takich ludzi, bo nie mógł mieć nad nimi kontroli. Nie mógł im rozkazywać i oczekiwać szybkiego rezultatu. Z drugiej strony to właśnie do takich jednostek ciągnęło go najbardziej. Zupełnie tego nie rozumiał. W każdym razie miał trochę nadziei na to, że zwyczajnie pogadają. Choć on chyba nie przestanie próbować układać jej życia. Ten cały Angelus był niebezpiecznym typkiem! Nie chciał, aby obłapiał jego siostrę, nawet, kiedy ona nie miała nic przeciwko. Poza tym, na Merlina, jakby się spotkali i wymieniali opiniami na temat dziewczyn, to ten by mu opowiadał jak ruchał Lotte? O bogowie, miejcie litość... widocznie nie powinna się spotykać z jego kumplami, hehs. Przyszedł na miejsce, przeciskając się przez tłumy ludzi i orientując się, że chyba przybył pierwszy. Wzruszył ramionami, siadając przy barze. Zamówił wodę, jak też zresztą nabazgrał w liściku i rozglądał się w międzyczasie za znajomą sylwetką. Może już tu była, ale jej nie zauważył? Kto wie. Przy okazji zastanawiał się, co teraz. Rozgrywki się skończyły. A oni nawet nie znali swoich planów na przyszłość. Czy chce tu zostać, czy może wręcz przeciwnie. W sensie ona. Bo on już chyba wiedział, co zrobi. A przynajmniej miał taką nadzieję.