Księgarnia, w której znajdziesz mnóstwo ciekawych tomów. Wystarczy się rozejrzeć! Za dużo książek? Obsłuży cię miły staruszek, który zdaje się jakby wiedział wszystko. Może nawet poleci ci parę naprawdę interesujących woluminów, o ile od razu zapała do ciebie sympatią. Zimno na zewnątrz? Możesz usiąść na jednej z wielu puf i pogrążyć się w lekturze.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Znowu tutaj byłem i to już chyba powoli zakrawało na uzależnienie. Od kiedy ojciec nie musiał dozować mi pieniędzy z Fairwynowskiej skrytki, zdawałem się kompletnie tracić umiar. Zabawne, gdy weźmiemy pod uwagę, że wcześniej było podobnie. Mama nigdy nie żałowała mi galeonów na nowe książki czy drobne przyjemności życia. Ojciec zarabiał wystarczająco dużo, aby mogła rozpieszczać swojego jedynaka, a ja skrzętnie z tego korzystałem i mądry byłem, że tak działałem. Teraz pozostał mi jedynie pokój wypchany wyświechtanymi egzemplarzami smoczych encyklopedii i praca dorywcza. Chwilowy szok związany z odcięciem od gotówki powoli mijał, bo przecież źródełko tak zupełnie nie wyschło, a ja nie od dziś byłem przedsiębiorczy. Nikogo wtajemniczonego w te szczegóły nie zdziwiłoby więc pewnie to, że byłem w tej księgarni już trzeci raz w tym tygodniu. Poszukiwałem tego jednego konkretnego tomu traktującego o smoczych obyczajach już od dawna, a wedle informacji jakie uzyskałem u sprzedawcy, powinien gdzieś tutaj być. Gdzieś… no właśnie to było słowo klucz. Gdzieś tutaj, może, spróbuj znaleźć. Te słowa każdy sprzedawca powinien wykreślić ze swojego słownika. Podejrzewałem, że sam nie wie co ma na stanie, ale najpierw chciałem samodzielnie się o tym przekonać. Teraz już wiedziałem w czym rzecz. Sprzedawca, blondyn w średnim wieku o niezwykle jasnych oczach, wyraźnie był po prostu idiotą. Chcąc się mnie pozbyć, wypchnął mnie na głęboką wodę, aby zobaczyć jak tonę. Tylko pewnie solą w oku była mu moja upartość, jaka teraz solidnie już stopniała. Wydawałem się wręcz zrezygnowany, a rozczarowanie paliło mnie aż do szpiku kości. To nie była złość, jeszcze nie, ale wydawało mi się już, że jeszcze kilka minut i poczuję pierwsze jej ukłucia. Zabierałem się właśnie do przejrzenia kolejnego regału, kiedy ktoś uderzył prosto we mnie. Prychnąłem cicho, ale bardziej z zaskoczenia niż irytacji. Pomyślałby kto, że jestem tak mały, aby ludzie bez krępacji wpadali mi w ramiona. Szybko zorientowałem się w sytuacji. Niewysoka, młoda dziewczyna, zdecydowanie przerażona tym nagłym szturmem na moją osobę. Jej wyraz twarzy momentalnie mnie rozbawił. Wyglądała jakby zastanawiała się właśnie czy zapaść się pod ziemię czy wręcz uciec z krzykiem, oczywiście oba wyjścia miały na celu pozbyć się mnie z jej pola widzenia. Uśmiechnąłem się lekko, niewymuszenie, udając że był to jedynie wstęp do mojej wypowiedzi. - Nic się nie stało - odpowiedziałem jej gładko, z zaskoczeniem odnotowując, że tak, w moim głosie faktycznie nie było już poirytowania. Hmm, dobrze, nie chciałem jej dodatkowo płoszyć, kiedy i tak wyglądała już jak gotowy do skoku, delikatny wróbelek. - „Nie drażnij smoka”? - Zapytałem, odcyfrowując litery z pewnym trudem - Marceline trzymała książkę do góry nogami - po czym uśmiechnąłem się szerzej, ciekaw czy jest świadoma tego, jaką powieść wykorzystała jako wymówkę. - Słyszałem, że to dość… intrygująca lektura. Nie wiem dlaczego ją zagadywałem. Po jej zachowaniu wyraźnie widziałem, że jest zestresowana bądź po prostu jak najszybciej chciała ode mnie uciec. Miałem coś nie tak z twarzą czy jak? Musnąłem odruchowo lewy policzek opuszkami palców. Był gładki, znaczy nie zapomniałem się i nie straszyłem bliznami. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc w czym rzecz, ale nagle jakby się rozmyśliła i zadała mi pytanie. Zaskoczyła mnie tym, więc milczałem o sekundę zbyt długo. Wreszcie odszukałem odpowiednie słowa. - Drugi rok - odpowiedziałem ostrożnie, nieco zdezorientowany tą nagłą zmianą w jej zachowaniu. Przyjrzałem jej się uważnie. Kogoś mi przypominała, ale w pierwszej chwili nie skojarzyłem jej twarzy z nazwiskiem. - Marcy? Czy może Marceline? Przepraszam, mam słabą pamięć do imion. - A tak szczerze mówiąc to w dużej mierze opierałem się teraz na swojej intuicji. Nawet ja nie byłbym w stanie dokładnie zapamiętać czyjegoś imienia, gdybym widział go tylko parę razy w życiu, w dodatku w tak zwanym „przelocie”.
Dopieco co poznawała te terny. Uczyła się ich po omacku i starała za wszelką cenę zapamiętać wszelkie szczegóły, by tylko dostać się do właściwego miejsca, w którym odnajdzie chociaż chwilę spokoju i względnej ciszy, za którą tak piekielnie tęskniła. Być może - faktycznie - nie powinna narzekać na domek babci, ale kiedy to ona przychodziła nieustannie i pytała, czy jej słodka Merce nie potrzebuje czegoś, nastolatka powoli zaczynała tracić grunt pod nogami i pewność, że ktokolwiek jeszcze wierzy, że cokolwiek jest w porządku. Uciekała się do różnych wymówek, które najcześniej okraszone były zajęciami związanymi ze szkołą, projektami, zadaniami czy innej maści zaleceniami profesorów, z którymi miała zajęcia. Problemem było jednak to, że Marceline nie mogła być szczera z poczciwą staruszką, bo ta szczerze przejmowała się nauką jedynej wnuczki, zaś rudowłosa istota jedynie wmawiała kobiecie jak bardzo jest przemęczona i zestresowana. Ojciec natomiast doskonale zdawał sobie sprawę, że córka ma jakieś problemy i to dlatego tymczasowo nie chodzi do Hogwartu, ale nie chciał denerwować matki i pozwolił na subtelne wymijanie prawdy przez osiemnastolatkę. Ta w przekonaniu krukonki nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego, a co za tym szło - niemal wszystko układało się zgodnie z planem. Czy aby na pewno? Patrzyła szeroko otwartymi oczami na nieznajomego, by zaraz potem przenieść spojrzenie na regały, swoje buty i ostatecznie splecione dłonie w koszyczek, które symbolizowały bezpieczną pozycję, dość wycofaną i poddaną naturalnemu dystansowi. Czuła jak uchodzi z niej cała pewność siebie, której i tak nie miała zbyt wiele, ale z każdą kolejną sekundą obawiała się, że prędzej czy później jej policzki obleje rumieniec, a on pomyśli, że jest niezbyt rozgarniętą psychicznie małolatą. To nie do końca było tak!, dyskomfort wynikał z wcześniejszych wydarzeń, które zmusiły ją do wycofania się od społeczeństwa i dopiero stawiała pierwsze kroki na nowo, ucząc się przy tym wszystkiego, jakby ktoś niezwykle utalentowy spróbował na niej zaklęcia o b l i v i a t e i pozbawił całkowitej świadomości funkcjonowania. - Uchms... Tak! To naprawdę ciekawa lektura, polecam! - powiedziała z pełnym przekonaniem, choć tak naprawdę łgała jak z nut. Dopiero po upływie kilku chwil zorientowała się, że książka jest do góry nogami, a on z pewnością był już świadomy, że nie jest do końca szczera. Nerwowy uśmiech przyozdobił delikatne lico krukonki, co zmusiło ją do kolejnego odwrócenia tęczówek, by tylko nie dostrzegł zmieszania jakie pojawiło się na jej twarzy. Nie można było pozbawić jej ciekawości wobec świata czy zagłębiania wiedzy, ale próba odnalezienia się w nowym miejscu graniczyła z cudem, dokładnie tak samo jak wybrnięcie z tej sytuacji, która wydawać się mogła dla obserwatora dość komiczna. Może to dlatego wynikała śmiałość w jej pytaniu, dociekliwości i wreszcie w wyduszeniu z siebie pełnego zdania? Spokojnym wzrokiem wróciła do twarzy Fairwyna i przygryzła policzek od środka, by zaraz potem wzruszyć lekko ramionami, choć jego odpowiedź zupełnie ją zaskoczyła. Skąd mógł wiedzieć jak się nazywa? Czy w Hogwarcie tak szybko roznosiły się plotki i wiedział już o tym, że jedna z nowych uczennic nie pojawiała się od jakiegoś czasu w szkole? Jeśli tak, to miała naprawdę mocno przegwizdane, a jeśli to tylko przypadek lub dobra pamięć Rileya, to nie musiała się niczym martwić. W końcu nic nie wiedział, prawda? - Marceline - szepnęła cicho i wyciągnęła ku niemu dłoń, by zaraz potem spuścić wzrok i w końcu odłożyć książkę, której tak naprawdę nie zamierzała kupować. Czuła jak uderza w nią nagłe gorąco, ale nie powinna zachowywać się jak tchórz. Ulla nieustannie powtarzała, że powinna mierzyć się ze swoim lękiem, a ona cholernie chciała tego spróbować. - Nie sądziłam, że ktokolwiek mnie zapamięta; nie zdążyłam nawet nikogo poznać - wyjaśniła pospiesznie i ponownie skrzyżowała z chłopakiem spojrzenie. Jeśli nie zaliczał się do grona wścibskich lub kochających plotki, być może wreszcie miała szansę skosztowania normalnej relacji, w której nikt nie osądzał jej przez pryzmat wydarzeń, które nigdy nie zostały potwierdzone. W to chciała wierzyć. Temu próbowała zaufać.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dziewczyna naprawdę wczuła się w swoją rolę. Wcześniej bawiło mnie jej zachowanie. Wiecie, lekko roztrzepana dziewoja wpada na was w księgarni, bierze pierwszą książkę z brzegu i pyta o coś kompletnie od czapy. Teraz już nieco zwątpiłem w jej zdolność do logicznej oceny sytuacji, ale wcale nie z powodu jej niepewności i wycofanej postawy. Ta pewność w jej głosie kompletnie namieszała mi w głowie. - Coś Ty - wydusiłem z siebie, kompletnie zaskoczony faktem, że ktoś może uważać tę książkę za godną polecenia. - To straszny gniot. - Wyrzuciłem z siebie tę opinię tak szczerze, że dopiero po chwili zorientowałem się, iż moja ocena może ją urazić, jeżeli naprawdę to coś jej się podobało. Nigdy nie byłem fanem umyślnego sprawiania komuś przykrości. - Chociaż ja na co dzień nie czytuje erotyków, mogę się nie znać. - Spróbowałem uciec od tego tematu wzruszeniem ramion, chociaż w duchu wciąż dotykało mnie niedowierzanie związane z tym, że tę książkę czytuje jeszcze ktoś poza paniami w średnim wieku, znudzonymi szarą codziennością. Zdaje mi się, że wtedy oboje odwróciliśmy od siebie wzrok i zapragnęliśmy wycofać się z tej konwersacji. Przesunąłem spojrzeniem wzdłuż regału obok, ale nie dane mi było dalej szukać tej mojej nieszczęsnej księgi. Zerknąłem na dziewczynę, odnotowując na jej twarzy już nie tylko niepewność, ale i zaskoczenie. Ściągnąłem brwi. Jej imię było jakąś tajemnicą? Zerknąłem na wyciągniętą w moją stronę dłoń, czując nagłe ukłucie paniki. Nie lubiłem sytuacji, w których uprzejmość wymuszała na mnie określone zachowanie, a dotykanie nowo poznanych ludzi nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Melody pewnie parsknęłaby teraz śmiechem na widoczną w moich oczach panikę. Była tam dosłownie przez dwie sekundy, a potem ująłem delikatnie dłoń Marceline, aby niewyraźnie nią potrząsnąć nim znowu uciekłem palcami za swoje plecy. Zacisnąłem paznokcie na kurtce, czując że znowu dopada mnie stres związany z takimi sytuacjami, lecz po mojej twarzy nie było już widać żadnego zmieszania. - Jestem Riley. - Wreszcie wydusiłem z siebie swoje imię, nagle uświadamiając sobie, że gdy ona mi się przedstawiała, ja niegrzecznie przemilczałem własne miano. Uśmiechnąłem się przepraszająco, ale wcale się dzięki temu nie rozluźniłem. - Shercliffe mi powiedział. - Wyrzuciłem z siebie odpowiedź na jej wątpliwość, cokolwiek mogło to oznaczać. Natychmiast sprecyzowałem tę niejasną wypowiedź. - Widzisz, w tym roku zmieniałem klasę. Opiekun Ravenclawu powiedział mi, że do szkoły przybędzie nowa uczennica. Chyba chciał, żebyśmy się lepiej poznali, skoro oboje wylądowaliśmy od września na VIII roku. Tylko, że widziałem Cię tylko raz, a potem chyba nie uczęszczałaś już na zajęcia albo po prostu się mijaliśmy? Do twarzy mam lepszą pamięć niż do imion. Przywara wzrokowca… - zaśmiałem się nerwowo i sięgnąłem po książkę, którą Marceline przed chwilą odłożyła. - Mógłbym pracować w jakimś archiwum, zawsze doskonale wiedziałbym gdzie szukać. - Bez wahania odstawiłem „Nie drażnij smoka” na właściwe miejsce na regale. Przyjrzałem się uważniej pannie Holmes. Moje palce w międzyczasie śledziły właśnie grzbiet jednej z książek, dotykiem sczytując z niej tytuł wytłoczony nań złotymi literami. - Mamy październik. Czemu nie zdążyłaś jeszcze nikogo poznać? Nie było Cię u nas od września? Skąd przyjechałaś? - Nawet nie zauważyłem kiedy zasypałem ją pytaniami.
Nie do końca była pewna czy powinna cokolwiek dać po sobie poznać, jakby nie ufając przeczuciu, że wszystko idzie zgodnie z planem. Miała wrażenie, że ciągle popełnia jakieś faux pax, którego nie jest świadoma, a przecież tak naprawdę wystarczyło ją oświecić w związku z plecionymi głupstwami na temat książki, którą jeszcze przez raptem chwilę trzymała w drobnych paluszkach. - Gniot? - zapytała kompletnie zaskoczona i czuła jak jej serce zaczyna niemal walić w piersi, jakby ze strachu przed tym, co zaraz usłyszy. Przełknęła nawet głośniej ślinę i oczekiwała jakiś wyjaśnień, czegokolwiek, by tylko odkręcić to wszystko i nie pozwolić sobie na całkowitą wtopę. E r o t y k Jęknęła cicho, gdy wreszcie zrozumiała o co chodzi, aż w końcu wypuściła nagromadzone w płucach powietrze ze świstem. Oddychała wręcz z trudem, kiedy to raz po raz odwracała nerwowo spojrzenie od regału i ledwo co poznanego chłopaka, by tylko nie dostrzegł zażenowania, które pojawiło się w jej zielonkawych tęczówkach. - To jakieś dziwne nieporozumienie - wyjaśniła w końcu i uśmiechnęła się, choć w uśmiechu tym nie było nic szczególnego; ledwie cień, który malował się w chwilach typowej dla Marceline nerwowości. Starała się uspokoić nerwowość, która wdarła się między nich, a która być może wynikała z jej nastawienia. Wolała w ciszy i spokoju poddać się swoistego rodzaju spontaniczności, aniżeli szukać powodu, dla którego winna utrzymać się ta niezręczna atmosfera. Nieco opanowana, może nawet bardziej poddana zwykłemu niefartowi, znów powróciła spojrzeniem do krukona i tym razem bez zbędnych niedopowiedzeń, parsknęła śmiechem. Było to spowodowane sytuacją, która miała miejsce, a która zmusiła ją do odreagowania po upływie kilku minut, co mogło wydawać się idiotyczne, ale gdy wreszcie dotarło do niej - czym się zachwycała, nie mogła zachować się inaczej. Erotyki dla kobiet starszych wydawały się być kompletnie nie na miejscu, dlatego tak bardzo dziwiło ją to, że nie pokwapiła się chociaż do przeczytania odwrotu lektury, który mniej więcej streszczał wszystko. Szybkie wymienienie uprzejmości, tak samo jak przedstawienie sobie imion ułatwiłoby z pewnością komunikację, która w tej chwili była doprawdy utrudniona. Nie do końca wierzyła, że jeszcze się spotkają lub będą o sobie pamiętać, ale jeśli wróciłaby do szkoły, to może właśnie on pomógłby jej się odnaleźć w murach, które stanowiły dla niej ogromne ryzyko. Przytłaczały swoją aurą i przypominały Trausnitz, z którego uciekła niczym tchórz, a do czego przyznać się wcale nie potrafiła nikomu, nawet ojcu. - Schercliffe... - powtórzyła po nim i przygryzła policzek od środka. Jak to możliwe, skoro nawet nie wiedziała - kim jest ten człowiek. Proste wyjaśnienie rozwiało jednak wątpliwości Merce, która nadal wlepiała się w postać Rileya. Nie wiedziała, że plotki tak szybko się roznoszą, dlatego pozwoliła mu wszystko powiedzieć nim sama postanowiła się odezwać. - Widzisz... Nie jestem pewna, czy Hogwart jest dobrym miejscem dla mnie... - rzuciła dość wymijająco, wszak nie mogła powiedzieć, że chodzi o nauczyciela transmutacji. Co by pomyślał? Nigdy nikt się na niego nie skarżył i Holmes doskonale o tym wiedziała; jego niezbrukana karta również potwierdzała, że jest bez skazy i dla niej także był; chodziło o coś innego, zbyt intymnego, o czym nie powinna opowiadać, to był w końcu ich sekret. Fala pytań zmusiła ją do zastygnięcia w bezruchu i wytrzeszczenia oczu. Pomimo naturalnego wdzięku jaki posiadała, enigmatycznej otoczki wokół milczenia, które ją charakteryzowało, nie sądziła, że ktoś jest w stanie tak szybko mówić. - Byłam w szkole tylko dwa dni, a potem... Źle się czułam... - skłamała gładko i przygryzła nerwowo policzek od środka. - W Trausnitz było inne powietrze, chyba jeszcze się nie przestawiłam, ale powoli to robię. Krukonka - Ulla Tiverton - pewnie ją też kojarzysz, pomaga mi się zaklimatyzować, ale... To bardzo ciężkie wyzwanie, niestety... - czy dziewczyna, o której teraz wspomniała Merce domyślała się prawdy? Nawet rudowłosa nie była tego pewna, ale wiedziała jedno - musi do niej napisać. - Jestem Francuzką - dodała jeszcze, by mieć czyste sumienie co do opowiedzenia o sobie, a chwilę później odbiła piłeczkę: - A ty, opowiesz o sobie? - to nie był rozkaz, jedynie czysta propozycja. - Przejdźmy się może, dobrze? Spacer powinien być odpowiedni - jest jeszcze ciepło.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Atmosferę można było już dzielić na kawałki samą łyżką. Taka była gęsta… albo miękka, zależy jak na to spojrzymy, aż nagle sytuacja kompletnie się odwróciła. Marceline w pewnym sensie w kilka minut udało się coś, co dla większości uczniów Hogwartu było nie do przeszkodzenia przez kilka lat. Przełamała ze mną lody w kilku zdaniach. Jej śmiech, początkowo rozbrzmiewający samotnie, wkrótce udzielił się także mnie. Z początku sztywny, jakby nie do końca pewny czy właśnie tak to powinno wszystko wyglądać, ale wreszcie szczery, chociaż krótki. Dziwne nieporozumienie, zaskakująco adekwatne słowa. Kiedy umilkłem, przez chwile uśmiechałem się jeszcze, ale smutek bijący od dziewczyny zdecydowanie za szybko zweryfikował moje uczucia. Nieco przygasłem, ponownie podchwytując pewną sztywność między nami. Słuchałem jej słów z prawdziwym niedowierzaniem, a chociaż z początku nie było go po mnie widać, wkrótce nie dałem rady już skrywać emocji. Wykrzywiłem lekko usta, tworząc w ten sposób grymas pełen niepewności i powątpiewania. - Żartujesz - rzuciłem natychmiast, zanim w ogóle przemyślałem odpowiedź. - Niby dlaczego miałby nie być dla Ciebie? Chowasz gdzieś trzecią rękę czy jak? - Pytałem bardzo bezpośrednio, ale to dlatego, że naprawdę takie słowa nie mieściły mi się w głowie. Sam skrywałem kilka tajemnic, dlatego zrozumiałbym chęć ucieczki od przeszłości, gdybym tylko zdawał sobie sprawę z problemów Holmes. Kiedy nie wiedziałem nic, mogłem spróbować zgadnąć, a kto podejrzewałby świeżo napotkaną, nową uczennicę o romans z nauczycielem? Na pewno nie ja, zwłaszcza nie taką delikatną i wycofaną jak Marceline. Wydawała się być tak płochliwa i krucha, jakby jeden mój dotyk mógł zmienić ją w pył. Ściągnąłem brwi na jej wytłumaczenie. - Jeżeli nie masz ochoty, nie musisz mi mówić. - Odpowiedziałem, tym razem ostrożniej dobierając słowa. - Nie kupuje tego, ale w porządku. Znam Ullę, niezbyt dobrze, ale wydaje się być dobrą osobą. Mam nadzieję, że żadna z was się nie podda i wkrótce poczujesz się u nas jak w domu. - Pomimo początkowo negatywnego wydźwięku moich słów, starałem się, aby pozostała ona przyjazna. Zresztą, wcale nie życzyłem Marceline źle! Po prostu znów miałem to dziwne wrażenie, że ktoś tutaj próbuje trochę kręcić. Może błędne, a może prawdziwe? Nie zastanawiałem się nad tym zbyt długo. - Francuzka w Trausnitz… czemu nie Beauxbatons? - Nie pozwoliłem jej tak szybko odbić piłeczki. Uśmiechnąłem się nieco tajemniczo. Nie nawykłem do opowiadania o sobie przypadkowo poznanym dziewczętom, ale mogliśmy spróbować zagrać w tę grę na jej regułach. Niech stracę. - A co chciałabyś wiedzieć? - Odwlekałem tę chwilę jak tylko mogłem. Po jej propozycji, zerknąłem tęsknie na regały z księgami. Musiałem chyba zaakceptować ten stan rzeczy - nic tu po mnie. - W porządku, ja i tak się poddaję. Jeżeli to czego szukam tutaj jest, to ja za tydzień będę ministrem magii. - Skrzywiłem się, czując irytację na myśl o sprzedawcy - idiocie. Po chwili zacząłem prowadzić nas do wyjścia z tego książkowego labiryntu, a wkrótce wyszliśmy, teraz prowadząc już rozmowę na ulicy.
To był wyjątkowo spokojny i leniwy dzień. Za oknami padał gęsto śnieg, a @Bianca Zakrzewski była zajęta upominaniem wchodzących, żeby wycierali buty w specjalna magiczną wycieraczkę wchłaniającą wilgoć z butów. Pomagała w doborze książek i robiła to, co zawsze... do czasu. Bowiem nobody expects the Ministry of Magic's inquisition. Rzuć kostką, żeby sprawdzić, co przyniosła niespodziewana inspekcja pracowników Ministerstwa:
1,2 - Ludzie w wytwornych szatach o kamiennych twarzach wydawali się nieco przerażający. Okazali się jednak uprzejmymi ludźmi, co cię uspokoiło. Pokazałaś im potrzebne dokumenty, opowiedziałaś trochę o swojej pracy i życzyłaś miłego dnia, kiedy wyszli bez słowa. Chyba poszło dobrze? 3,4 - Ta wizyta mocno wybiła cię z rytmu. Jeden z pracowników, który wygląda na ich szefa, świdruje cię wzrokiem i wypytuje o najdrobniejsze szczegóły dotyczące księgarni. Nie znasz niestety odpowiedzi, a Ministerstwa to nie zadowala. Decydują się przeszukać sklep, rozwalając książki i papiery wszędzie dookoła. Za nic mają sobie przepraszanie, kiedy w końcu się wynoszą, a wręcz przeciwnie. Uznają, że za niewykonywanie swoich obowiązków musisz im jeszcze zapłacić 10 galeonów! W innym przypadku mówią, że zabiorą cię na przesłuchanie! A jeszcze trzeba cały ten bałagan posprzątać... 5,6 - Zapowiada się na kompletną katastrofę. Pracownicy MM rozgościli się jak u siebie, a ty czujesz się jak na jednym z tych przesłuchań o których chodzą słuchy... Nie radzisz sobie w zapanowaniu nad tym, co się dzieje, a oni korzystają z twojej bezsilności. Jeden z tych ludzi przypadkiem podczas grzebania w prywatnych magazynach księgarni rozrywa bardzo wartościowy wolumin. Szef jest z ciebie bardzo niezadowolony, gdy odkrywa, jak potoczyła się inspekcja. Musisz zapłacić za zniszczony wolumin 20g i otrzymujesz naganę. Jakby to w ogóle była twoja wina...
Musiałam przyznać, ze całkiem lubiłam moja pracę. Nie była ode mnie jakoś bardzo wymagająca, a była całkiem spokojna i pozwalała mi trochę pomyśleć. Co prawda nie było mowy o malowaniu, więc to musiałam zostawić sobie na później, ale od czasu do czasu mogłam się trochę pouczyć jeśli akurat tego potrzebowałam. Pomagałam właśnie w wyborze książki na prezent świąteczny dla żony jakiemuś przemiłemu staruszkowi, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerknęłam instynktownie w tamtym kierunku i poczułam jak w moim gardle tworzy się trudna do przełknięcia kula. Nie spodziewałam się przedstawicieli Ministerstwa, na pewno nie w tak spokojnym miejscu jakim była ta księgarnia. Z trudem przełknęłam ślinę i przeprosiłam starszego pana. Wiedziałam, że muszę podejść do pracowników MM. Nie chciałam tego robić, każda komórka mojego ciała krzyczała bym uciekała. Ale... dlaczego miałabym to robić? Nie miałam nic do ukrycia, nie łamałam prawa, chyba... Oczywiście słyszałam o przesłuchaniach magimilicji i o tym, że brali na nie zwykłych cywili z ulicy. Mimo, że wiedziałam, że nie mają mnie o co oskarżyć, czułam się bardzo nieswojo. - W czym mogę pomóc? - zapytałam, siląc się na normalny ton jednak w moim głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. Byłam okropnie zestresowana. Nie wiedziałam jak mam zwrócić im uwagę, nie chciałam powiedzieć niczego niestosownego. Kiedy wyrazili swoja chęć, rzecz jasna na to przystałam. Zresztą rozgościli się jakby w ogóle nie obchodziło ich moje zdanie. Już na samym wstępie doszłam do wniosku, że pozwalali sobie na trochę za dużo. Rozumiałam, że byli pracownikami Ministerstwa, ale to nie była ich własność... Stałam w progu przejścia na zaplecze starając się patrzeć i na księgarnie i na to co wyprawiali na zapleczu. Odpowiadałam na ich pytania, najlepiej jak potrafiłam, ale ich miny nie były zbyt zadowolone. Zerknęłam na sklep w momencie, w którym wzięli do swoich łap bardzo wartościowy wolumin i... rozerwali go. Zareagowałam zdecydowanie zbyt późno, a na moich ustach tańczyło przekleństwo. - Co do kur.. – wyrwało mi się. – Proszę mi to oddać. – powiedziałam i odebrałam wolumin z rąk jednego mężczyzny. Kiedy wzięłam go do ręki do księgarni wszedł mój szef. Nie dość, że był niezadowolony, że zostawiłam sklep sam sobie, to jeszcze stwierdził, że rozerwanie było moją winą. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, miałam za to zapłacić. - To żart? – zapytałam, doprawdy nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Może byłoby łatwiej gdybym nie była sama na zmianie...
Po świętach w księgarni czekało na @Bianca Zakrzewski zdecydowanie mniej pracy - większość czarodziejów po wydaniu całej masy galeonów przed świętami rezygnowała z zakupów w styczniu. Niestety mniejsza ilość pracy oznaczała również mnóstwo nudy - szef nie życzył sobie, żebyś zajmowała się czymś innym niż praca. Miejmy nadzieję, że jakoś to zniesiesz!
Rzuć kostką, żeby zobaczyć co stanie się dalej! 1,3 - Przez cały dzień masz tak mało pracy, że decydujesz się złamać zakaz szefa i z nudów bierzesz z półki podręcznik dotyczący historii magii i zaczynasz czytać. Raz na jakiś czas przerywasz, gdy pojawia się jakiś zbłąkany klient jednak większość czasu spędzasz na zagłębianiu się w historię goblińskich powstań. Otrzymujesz 1 pkt z historii magii do kuferka! Upomnij się o niego w odpowiednim temacie. 2,5 - Gdy przez kilka godzin nic się nie dzieje z nudów zasypiasz z głową na biurku. Przyłapuje Cię szef, który jest wściekły. Uważaj, jeśli następnym razem zdarzy Ci się coś takiego mogą czekać Cię znacznie poważniejsze konsekwencje 4,6 - Gdy jesteś już przekonana, że najprawdopodobniej skończysz ten dzień umierając z nudów w drzwiach pojawia się Eleonora Grey, pisarka znana z powieści erotycznych. Jej największe "dzieło" czyli fanfiction o losach Harry'ego Pottera, Hermiony Granger i Dracona Malfoya pt "Nie drażnij smoka" przyniosło spory zysk, również Waszej księgarni, wiec nie możesz jej tak po prostu zlekceważyć, mimo iż uważasz jej powieści za gniot. Grzecznie udajesz zachwyt twórczością, co sprawia, że kobieta nie tylko robi bardzo duże zakupy, ale również decyduje się podpisać pięć egzemplarzy swojej najnowszej powieści, która stoi na wystawie. Twój szef jest zachwycony - autograf autorki znacznie podwyższył wartość książek, a co za tym idzie - zysk. Otrzymujesz od niego 20 galeonów premii. Odnotuj zysk w odpowiednim temacie.
Jak to się mówi? Święta, święta i po świętach. Zanim się obejrzałam te wszystkie wolne dni już minęły i musiałam z powrotem pójść do pracy. Musiałam przyznać, że tegoroczne święta były naprawdę udane i nie miałam na co narzekać, bo sylwester był równie fantastyczny co cała reszta. Może i w tym roku nie spędziłam Bożego Narodzenia z tatą, ale Lysander i przyjaciele sprawili, że było fantastycznie. Powrót do rzeczywistości nie specjalnie mi się uśmiechał, ale mus to mus, więc stawiłam się na miejscu pracy o odpowiedniej godzinie, wymieniając mojego współpracownika na drugiej zmianie. Prawdę mówiąc – nic się nie działo. Kompletnie nic. Byłam pewna, że ludzie wykosztowali się przed świętami i teraz zwyczajnie nie mieli ani pieniędzy ani czasu na chodzenie po księgarniach jak ta. Na moje nieszczęście. Jasne, może nie zawsze chciało mi się intensywnie obsługiwać klientów, ale miało to swoje plusy, godziny leciały znacznie szybciej. Ułożyłam wszystko co mogłam, naprawdę wszystko, a kurze starłam jakieś cztery razy. Usiadłam za ladą, dochodząc do wniosku, że zwyczajnie umrę z nudów i rozpadnę się w tak samo nudny proch. Współpracownik ostrzegał mnie, że nic się nie dzieje i w ogóle nie ma ruchu, ale nie sądziłam, że mówił to aż tak dosłownie! Zaczęłam liczyć książki w księgarni , a kiedy doliczyłam się dwustu do moich uszu dobiegł upragniony dźwięk otwieranych drzwi, który zwiastował pojawienie się kogoś w lokalu. Moim oczom ukazała się kobieta, której twarz kojarzyłam. Przyglądałam się jej przez chwilę, próbując sobie przypomnieć skąd ją znam kiedy nagle mnie olśniło! Przecież to była Eleanora Grey! Rozpoznałam w kobiecie autorkę banalnych powieści erotycznych, których nie byłam w stanie przeczytać. Szum wokół nich sprawił, że jeden egzemplarz trafił w moje ręce, ale po kilkudziesięciu stronach odłożyłam to z niechęcią do innych książek tej kobiety. Wyczułam jednak, że to moja szansa na jakieś zajęcie. Udałam, że jestem jej prawdziwą fanką i zachęciłam do zakupów w naszej księgarni. Cóż kupiła naprawdę sporo egzemplarzy zostawiając pokaźną sumę w kasie. Poprosiłam ją nawet o podpisanie kilku książek jej autorstwa. Szef był zachwycony! Miałam nadzieję, że odkupiłam tym swoje czyny przy przedstawicielach Ministerstwa Magii. W dalszym ciągu uważałam, że zostałam bardzo niesprawiedliwie potraktowana, ale nie mogłam już tego zmienić. Przyjęłam premię, jako pieniądze, które ostatnio musiałam wyłożyć na zniszczony wolumin. Przynajmniej coś.
Zbliżały się walentynki, a co za tym idzie - mnóstwo ludzi wydawało fortunę na prezenty, również w księgarniach. Z tego powodu @Bianca Zakrzewski była skazana na pracę w otoczeniu okropnych, różowych i czerwonych dekoracji z motywem serduszek i sprzedaż książek niekoniecznie najlepszej jakości. W tym czasie niemalże masowo sprzedawał się poradnik "Pink Witch. Świat jest Twój!" oraz powieść erotyczna "Nie drażnij smoka", o której Bianca ze względu na spotkanie z autorką wiedziała aż za dużo.
Rzuć kostką, żeby dowiedzieć się jak minął Ci ten naprawdę trudny dzień. 1,2 - ilość klientów zdecydowanie Cię przerosła. Po kilku godzinach pracy zwyczajnie zemdlałaś ze zmęczenia. Szef zaniepokojony stanem Twojego zdrowia zdecydował się dać Ci aż tydzień płatnego urlopu. Wykorzystaj ten czas by odpocząć i nadrobić zaległości w szkole! 3,4 - po całym dniu liczysz pieniądze w kasie i okazuje się, że jest w niej aż 15 galeonów za dużo. Szef pozwala Ci wziąć sobie nadwyżkę - odnotuj zysk w odpowiednim temacie. 5.6 - między dwoma klientami dochodzi do bójki o ostatni egzemplarz "Nie drażnij smoka", co prowadzi do rękoczynów. Klienci niszczą jedną z dekoracji, więc musisz zostać po pracy i naprawić ją. Nikt nie płaci Ci za nadgodziny, a tracisz na to mnóstwo czasu!
Bianca ostatnio naprawdę źle sypiała. Nie miała pojęcia czym to było spowodowane, ale ostatniej nocy nie zmrużyła oka, tępo wpatrując się w sufit. Próbowała wielu rzeczy: piła ciepłe mleko, melisę i inne ziołowe mieszanki, które poleciła jej prababcia. Nic nie pomagało. Postanowiła, że po pracy wstąpi na Pokątną kupić eliksir, który pomoże jej zasnąć, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że długo tak nie pociągnie. Nie miała siły nawet zakrywać ciemnych cieni pod oczami. Związała włosy w niedbałego koka i tak poszła do pracy, mając nadzieję, że jakoś przetrwa. Musiała. To był dzień przed walentynkami. Przyszła do pracy dużo wcześniej, nie wiedząc co ze sobą zrobić w domu. prawdę mówiąc nie miała na nic siły, ale liczyła na to, że jeśli zajmie się pracą przestanie myśleć o tym jak okropnie się czuje. Pomogła szefowi wynieś kartony z walentynkowymi ozdobami na sklep. Nie miała nic do tego święta, chociaż nie do końca uznawała go za święto. W każdym razie nie negowała, uważała, że każda okazja do celebrowani miłości była dobra. Zabrała się za rozwieszanie czerwonych serc i innych podobnych ozdób, a kiedy była już przy końcu, szef zlecił jej obsługę klientów. Ruch tego dnia był niewiarygodny. Bianca nie pamiętała ostatniego takiego utargu, nawet przed świętami, a pracowała już w tym miejscu trochę czasu. Pomagała klientom, dobierała im książki i miała wrażenie, że porzyga się na samą wzmiankę o "Nie drażnij smoka". Niedawno spotkała autorkę tego zacnego „dzieła” i wiedziała o tej książce zdecydowanie za dużo, a na pewno więcej niżeli chciałaby wiedzieć. Miała nadzieję, że nie spotka tej kobiety więcej, nawet jeżeli dzięki niej miała premię. Przy setnym kliencie zrobiło jej się naprawdę słabo. Czuła się źle od samego początku, nie przespała nocy i w dodatku mieli ogromny utarg. To było dla niej zdecydowanie na wiele. Podszedł do niej klient z pytaniem o egzemplarz jakiejś książki, ale Bianca nie słyszała co do niej mówił. Zamrugała kilkakrotnie, widząc, że twarz czarodzieja się przed nią rozmazuje. Nie pomogło to, a ona po chwili widziała już tylko ciemność. Ocknęła się po kilku minutach i pierwsze co zobaczyła to zmartwiona twarz szefa. Bianca nie mogła mu nic złego zarzucić, był jej przełożonym i prawdę mówiąc był zupełnie w porządku facetem. Mimo zapewnień gryfonki, że wszystko jest dobrze ten odesłał ją do domu, a ona tylko podziękowała za tydzień urlopu. Co się z nią działo?
Tego dnia księgarnia była niemal pusta. Można było swobodnie poruszać się między regałami, wyszukiwać najciekawsze pozycję i korzystać w spokoju z promocji. @Anastasia V. Reina przechodząc między półkami i czytając tytuły na grzbietach książek pewnie nie spodziewała się, że nagle zaatakuje ją spadająca z góry książka. To pewnie bolało, ale było raczej łagodnym uderzeniem w porównaniu do tego, co stało się później. Nagle z nieopodal znajdującej się drabiny spadła kobieta - @Segovia Ivanowa, również prosto na Anastasie i obie z hukiem poleciały na ziemię. Okazało się, że Reina z wzrokiem utkwionym w książkach nie zauważyła drabiny, zahaczyła nogą i spowodowała jej zachwianie. To niewątpliwie była przyczyna upadku nieznajomej.
@Segovia Ivanowa rzuca kostką na upadek: 1-2: Uderzyłaś Anastasie tylko ręką, reszta ciała upadła na twardą ziemię. Jesteś naprawdę poobijana, a głowa pęka ci z bólu. To będzie doskwierać ci również w następnym wątku! 3-4: Na szczęście głowa pozostała nienaruszona, głównie dlatego, że tę część ciała zamortyzowała dziewczyna. Masz kilka siniaków, ale dyskomfort będzie dostrzegał ci tylko do końca tego wątku. 5-6: Nie zderzyłaś się z ziemią. Cała upadłaś na dziewczynę i nie obiłaś się w żaden znaczący sposób. Ją za to mocno przygniotłaś i przyprawiłaś o spory dyskomfort.
W końcu nadszedł ten dzień. Promocja w księgarni Bagshot. Anastasia wybrała się tam w bardzo dobrym nastroju. Sunęła między regałami przeglądając tytuły książek widniejące na ich grzbietach. Zatrzymała się zaciekawiona jednym z tytułów już wyciągnęła dłoń w jej kierunku gdy nagle poczuła jak coś boleśnie uderza ją w głowę. Kobieta syknęła cichutko pocierając się w czubek głowy. Spojrzała na ziemię i westchnęła cichutko. Cóż za nieuprzejma książka? Czy to ona ją zaatakowała? Schyliła się i podniosła ją z ziemi przyglądając jej się z wielkim zaciekawieniem. Zrobiła kilka kroków czytając słowa wstępu gdy nagle na coś wpadła. Zamknęła książkę i spojrzała przed siebie by zobaczyć co to gdy nagle coś sporego spadło na nią z nieba. Z piskiem runęła na ziemię nie wiedząc co się stało. Leżała na ziemi przygnieciona ciałem innej kobiety. Spojrzała na nią zszokowana i wtedy zdała sobie sprawę z tego co tak właściwie się stało. Szła tak bardzo zaczytana iż nie zauważyła drabiny na której była nieznajoma kobieta. Trącając drabinę, równowaga biednej nieznajomej została zachwiana i bum! -Nic Ci nie jest?-spytała przerażona. A jeśli coś jej się stało? Boże dlaczego nie mogła chociaż raz spędzić dnia w księgarni? Zawsze coś. Najpierw spadła na nią książka oczywiście nie z jej winy, a teraz kobieta. Ok to już było jej winą dlatego martwiła się. Jęknęła cichutko próbując się podnieść. -Wszystko w porządku? Najmocniej Cię za to przepraszam. -dodała z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Rzadko kiedy miała tyle czasu, aby spokojnie udać się na zakupy... A co dopiero do księgarni, która kiedyś mogła stawić jej drugi dom. W końcu co innego mogła robić, kiedy zakres zainteresowań znajdował się w zupełnie innym dziale od reszty rówieśników? Weszła do budynku, wdychając z przyjemnością zapach książek. Oczywiście, nie było to żadne porównanie do biblioteki, tej w Hogwarcie czy w wcześniejszej szkole. Musiała jednak poszerzyć swoją niewielką skarbnice wiedzy o kilka egzemplarzy, nie zostało jej nic innego jak udać się właśnie tutaj. Po szczegółowych wskazówkach co do potencjalnego przebywania jej książek, ruszyła w tamtym kierunku. Wolno weszła na drabinę, która stała idealnie w miejscu, w którym jej potrzebowała. Jeden tomik było bez problemu zdjąć, gdyż znajdował się dokładnie przed jej nosem, drugi znajdował się wyżej i dalej. Nie było sensu przestawiać drabiny. Przechyliła się w prawo, aby sięgnąć po wypatrzoną książkę. Zacisnęła mocno wargi i chwyciła się półki, chcąc dosięgnąć egzemplarz. Jednak kiedy już go chwyciła, coś zatrzęsło drabiną a jej buty ześlizgnęły się ze szczebelków. Spadała. Przez moment nie zarejestrowała tego, co się działo wokół. Podniosła się na łokciach, czując niemalże każdą kość w ciele. Jedna ręką bolała ją bardziej niż druga, co zostało wyjaśnione zaraz w momencie, w którym dostrzegła kobietę. Musiała ją uderzyć podczas upadku. -Przepraszam, nie chciałam.-Powiedziała, a choć słowa niekoniecznie do niej pasowały, same cisnęły się na jej głowę. Może gdyby nie była tak przechylona na drabinie, nawet jej zachwianie nie spowodowałoby upadku. Chwyciła się dłonią za głowę, która niemiłosiernie ją bolało. Czuła dziwne pulsowanie w okolicach potylicy. Spojrzała na kobietę i delikatnie pokręciła głową, co nie było dobrym pomysłem. Tak zbłaźnić się na oczach innej osoby! -Jestem cała... Choć chyba przez następne dni nie będę się ruszała z domu.-Spróbowała wygiąć wargi w lekkim uśmiechu, wyszło tragicznie jak zawsze w jej przypadku.
Księga Leonela była wyjątkowo przydatna, ale niestety nie mogła tam znaleźć żadnych informacji na temat przysięgi. Nie łudziła się, że księgarnia w Hogsmeade jej pomoże w tym wypadku, ale warto było chociaż przyjść i się rozejrzeć. Bo w sumie, czy to musiało być koniecznie w jakichś czarnomagicznych księgach? Pewnie w powszechniej dostępnych książkach też dało się znaleźć trochę wiedzy na ten temat. Nie mogła poprosić nikogo o pomoc, bo to czym się interesowała brzmiałoby trochę dziwnie i podejrzanie. Po prostu przemierzała półki, czytała spisy treści, kartkowała książki. Akurat kręciła się blisko wyjścia, kiedy ktoś przekroczył próg sklepu. Uniosła wzrok mimowolnie i z niedowierzaniem rozpoznała nową w pomieszczeniu postać. Już nawet nie miała siły komentować tego, jak bardzo nienawidzi przypadków. Widocznie była na nie skazana i czas było się z tym pogodzić, a nadzieja, że więcej nie spotka Nate'a musiała umrzeć śmiercią naturalną. Dopóki jest uczennicą i jedyną jej przestrzenią pozaszkolną jest Hogsmeade, była na niego po prostu skazana. - I kto tu kogo prześladuje, Bloodworth? Mam się zacząć bać? Dobrze, że chociaż Hogwart jest zabezpieczony i nie będziesz latał mi przy oknie od dormitorium, czy Merlin wie co jeszcze - pokręciła głową, odkładając jedną z trzymanych książek na półkę. - Bar rozumiem zdecydowanie, bo to twoje środowisko naturalne, park jeszcze tyle o ile, ale księgarnia? Nie wyglądasz na mola książkowego - dorzuciła jeszcze, zerkając z zaciekawieniem po tytułach. Żaden nie wskazywał na to, żeby miała znaleźć tutaj coś naprawdę przydatnego. Nie to, żeby była szalenie zaskoczona, ale poczuła minimalny zawód. Gdzie indziej mogła szukać? Może w Londynie by się coś znalazło, w ramach desperacji na nokturnie? Dział ksiąg zakazanych póki co wykluczała. W zasadzie, pewnie było inne miejsce, w którym mogłaby znaleźć coś przydatnego, ale nie sądziła, żeby kiedykolwiek była tak bardzo zdesperowana, żeby odwiedzić w tym celu mieszkanie chłopaka. Tego typu wiedzy akurat musiał mieć pod dostatkiem.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Od dłuższego czasu wyszukiwał ksiąg, które traktowały nie tylko o tajnikach zaklęć, ale przede wszystkim o magii bezróżdżkowej, która w ostatnim czasie zajmowała ogromną część jego myśli. Potrafił poświęcać temu całkiem dużo swojego całkiem cennego – jak zwykł zauważać – czasu, kierowany zarówno ambicją, jak i chęcią dogonienia (a może i przegonienia?) własnego ojca. Dużo wydawniczych pozycji znajdowało się na Nokturnie, ale mimo wszystko czuł wciąż niedosyt, szybko więc stał się stałym bywalcem księgarni usytuowanych w Hogsmeade, korzystając z tego, że znajdowały się w pobliżu jego mieszkania. Kupował księgi na potęgę, kartkując je potem w zaciszu własnego mieszkania, w towarzystwie wrednego kuguchara i szklaneczki whisky, która była mu nieodłączną towarzyszką. Wszedł do księgarni Bagshot z myślą, że bez zwlekania zapyta sprzedawcę o interesujące go pozycje, nie chcąc tracić czasu na bezsensowne przeglądanie stosów książek. Coś jednak odciągnęło jego uwagę w chwili kiedy tylko przekroczył próg pomieszczenia i rozejrzał się po jego wnętrzu; coś – a może ktoś? Stanął jak wryty, nie bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić: z jednej strony ucieczka nie leżała w jego naturze, z drugiej miał już dość niekończących się konfrontacji. Westchnął w duchu, ale zanim zdążył cokolwiek postanowić, ona dostrzegła jego obecność w sklepie i zlustrowała go błękitnymi oczyma, od razu przechodząc do ofensywy. Przystanął tuż za drzwiami i westchnął raz jeszcze, tym razem głośniej, teatralniej, tak by to dosłyszała. Podszedł do niej, bo cóż miał do stracenia. Cholerna Emily; cholerna Rowle. Był na nią skazany i coraz częściej zastanawiał się ile jeszcze takich spotkań ich czeka – będą na siebie wpadać do końca życia, czy może istnieje jakiś limit, który da się wykorzystać wraz z upływem czasu? — A boisz się? — uniósł kącik ust w grymasie, który zapewne znała już bardzo dobrze. Kpił z niej; zawsze z niej kpił. A przynajmniej udawał, że tak jest. Przyjrzał się książce, którą trzymała w rękach, a teraz w pośpiechu odkładała na swoje miejsce i zmarszczył nieznacznie brwi. Zaklęcia? Nie wyglądało mu to na szkolną podstawę programową, nie wiedział jednak czy powinno go to martwić. Jak duże było prawdopodobieństwo, że chce czegokolwiek użyć przeciwko niemu? Stanął za nią i poprawił książkę, gdyż ta znajdowała się nieco za wysoko dla niej, ale tkwiła na wysokości jego wzroku. — Ach, a więc tak o mnie myślisz. — oparł się ręką o regał, odcinając ją z jednej strony od całego świata. Wciąż miała możliwość ucieczki w postaci drugiej strony i z ciekawością obserwował czy z niej skorzysta. — To ciekawe, czyżbyś miała mnie za idiotę? Śmiało, jakoś to zniosę. — roześmiał się cicho, niskim głosem — bo wiesz, jeśli szukasz zaklęć, zwłaszcza tych wykraczających poza szkolne umiejętności, może warto by poszukać pomocy gdzieś indziej, aniżeli w opasłych tomach?
W pewnym momencie zastanawiała się, czego tak naprawdę szuka. Jasne, dalej informacje dotyczące przysięgi były dla niej bardzo ważne, ale od czasu, w którym wciągnęła się w księgę kuzyna, to nie był jej jedyny powód zagłębiania tego typu wiedzy. Co prawda informacji na temat czarnej magii było na próżno szukać w tego typu miejscu, ale poszerzanie wiedzy z samych zaklęć było już pewną podstawą, czymś, na czym mogła budować trochę więcej, a kto wie, może z czasem uda jej się zdobyć więcej ciekawych książek, innych, niż tylko ta Leonela? Może przełamie się i zakradnie do działu ksiąg zakazanych w Hogwarcie, albo jak pójdzie na studia, faktycznie wybierze się na nokturn. Chociaż cały czas powtarzała sobie, że ma jeden cel, tak naprawdę była po prostu rządna tej wiedzy i ciekawa tego, czego w szkole nigdy by jej nie nauczyli. Czy to musiało być takie złe? Niedawno doszła do wniosku, że skoro, jak pokazał ostatni czas, nie jest w stanie odciąć się w życiu od wszystkiego co niepokojące, powinna po prostu wiedzieć o tym więcej. Po to, żeby wiedzieć przed czym się bronić, a kiedy trzeba kto wie, może i umieć zaatakować. Zawsze czuła się przy nim niespokojnie. To nie był typowy strach, nie taki jak tamtego wieczora, ale to zawsze było pewne napięcie, nie potrafiła po prostu odetchną i się wyluzować. Każda forma przełamywanie dystansu, taka jak zbliżenie się, czy jakikolwiek kontakt fizyczny, zaczynała stresować ją trochę bardziej. Jedno było pewne, w obecności chłopaka była czujna i uważna, gotowa w razie potrzeby zareagować i oddać atak, którego mimowolnie wciąż podświadomie się spodziewała. - Twoja obsesja mnie martwi, ale strach to za duże słowo - przewróciła oczami na jego gest, kiedy poprawił książkę znajdującą się jak dla niej zbyt wysoko na półce. Nie sądziła, żeby wynikał z troski o pracownice sklepu, które musiałyby ją później wyprostować. Znowu zbliżył się zdecydowanie za bardzo, w dodatku odcinając jej jedną stronę ucieczki. Nadal mogła się odsunąć, tylko czy to było dobre posunięcie? Wciąż miała wrażenie, że tego typu zachowaniami pokaże jakiś dziwny rodzaj słabości, potwierdzi mu, że to dla niej zbyt niezręczne, albo wręcz niepokojące. - Spokojnie, nie martwię się o to, jak to zniesiesz. Wątpię, żebyś płakał po kątach zraniony przez opinię innych. Cóż, skoro już sam doszedłeś do takiego wniosku, to kim jestem, żeby zaprzeczać? - wzruszyła ramionami niewinnie, chociaż wciąż była spięta i ewidentnie było to widać, nawet jeżeli uśmiechała się teraz z lekkim pobłażaniem. Niespokojne spojrzenie ją zdradzało. - Na przykład gdzie? - spojrzała na niego, zastanawiając się, o co mu tym razem chodzi. Spojrzała na niego, siląc się na odważną postawę i pytająco uniosła brew. Merlinie, jak ją irytowało, jak uśmiechał się w ten kpiący sposób. Musiała przyznać, że obiektywnie - było mu z tym do twarzy, ale jednocześnie natychmiast w niej się gotowało.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W pewnym sensie ją testował. Rzeczywiście doszukiwał się w niej oznak słabości i strachu, która ta – ku jego zdziwieniu – nie okazywała w zmożonym stopniu w jego obecności. Nie rozumiał jej... rozsądna dziewczyna powinna wiać chyba gdzie pieprz rośnie? Przecież poznała nie tylko drugą stronę jego natury, ale i coś (kogoś?) znacznie mroczniejszego – jego ojca, który potrafił przytłoczyć drugą osobę do takiego stopnia, że Nathaniel wciąż nie dorastał mu do pięt. Wiedziała z kim ma do czynienia, miała świadomość jak pokręcona jest jego rodzina. Dlaczego więc nie uciekała, a wręcz przeciwnie, stawiała mu non stop czoła, niby nieczuła na jego zaczepki, choć jej mina zdawała się często wskazywać na zupełnie odmienny stan? Może była masochistką? — To zabawne, że wspominasz o obsesji, Rowle. Bardzo przewrotne i niemalże sprytne z Twojej strony. Chcesz doprowadzić do tego żebym poczuł się winny i jednocześnie dalej w najlepsze mnie prześladować? — uniósł brwi, śmiejąc się z niej w duchu, jego twarz pozostała zaś niezmienna – to znaczy niezmiennie kpiąca, przesiąknięta sarkazmem, którym był do cna skażony. — Do tego wprawna obserwatorka. — zacmokał, pozwalając sobie na przyjemniejszy uśmiech, ten, który miał naśladować szczerość i ciepło, a którego głównym celem było zmiękczanie dziewczęcych kolan. Zazwyczaj działał – czy podziała i tym razem? Nachylił się nieco, lepiej przyglądając się jej twarzy – dostrzegał teraz spiętą stresem minę i niespokojne spojrzenie. Grała wyluzowaną, takie przynajmniej odnosił wrażenie, choć w gruncie rzeczy wciąż stresowała się w jego obecności. To go irytowało; cała ona go irytowała. Nie wiedział jak ma postępować z tą dziewczyną, która pojawiała się wszędzie tam gdzie tylko stawiał kolejny krok. Ostatnio... miał wrażenie, że udało mu się ją do siebie przekonać, a potem znów próbowała grać przed nim niedostępną. Odszedł wtedy obrażony i, co tu dużo ukrywać, wciąż miał jej za złe. Wtedy obiecał sobie, że nie będzie więcej liczył się z jej uczuciami, że przecież dał jej więcej szans na poznanie go niż ofiarował komukolwiek innemu; dość litości, czas przejść do rzeczywistości. — Na przykład u mnie. — zrobił efektowną pauzę, unosząc kąciki ust w kolejnym uśmiechu, równie zwodniczym co poprzednie. Uniósł palec wskazujący i przybliżył go do jej twarzy, zawieszając tuż przed podkreślonymi wyraźnie, pełnymi wargami, choć nie dotykając ich ostatecznie. — Na Merlina, możesz się dąsać jeśli masz taką ochotę, ale to nierozsądne odrzucać moją pomoc. Wsunął rękę do kieszeni, przyglądając jej się z wyczekiwaniem. Jednocześnie wciąż opierał się o regał, co najwyraźniej skutecznie powstrzymywało ją od ucieczki (nie dostrzegała innej drogi, czy raczej nie chciała jej dostrzec? Rzecz warta przemyślenia w innym terminie). Nie kierowała nim bynajmniej wola dzielenia się swoją wiedzą, to przecież nie w jego stylu. Miał w głowie pewien plan, tworzący się na bieżąco – zemsty? kto wie – który miał ochotę zrealizować. — Mam w domu znacznie ciekawsze księgi niż to co tutaj oglądałaś. Możemy o to zagrać... chociażby w krwawego barona? — uniósł brew, czekając na jej odpowiedź. Nadał swojej twarzy sympatycznego wręcz wyglądu. Cholernie mylącego, jeśli chce się być szczerym.
Sama siebie nie rozumiała. Po tym wszystkim powinna raczej chować się za regałem, mając nadzieje, że chłopak jakoś przeoczy jej obecność. A jednak nie było się co oszukiwać - wcale nie stroniła od konfrontacji. Wręcz przeciwnie, odzywała się pierwsza, prowokowała, nawet jeżeli ich spotkania były przypadkowe, nie omijała go w milczeniu, a przecież mogła, prawda? Zamiast tego wolała jemu, a czasem nawet sobie, udowadniać, że się go nie boi, że to wszystko nie uczyniło ją jakąś kruchą i słabą, odwracającą wzrok w jego obecności. Chciała pokazać, że jej nie złamał. Nawet jeżeli tak było, jeśli po nocach rzucała się w łóżku, nie umiała sobie znaleźć miejsca na szkolnym korytarzu, skupić na lekcjach i dojść do porządku z samą sobą. Wolała temu zaprzeczać i brnąć w twardą, buńczuczną postawę. Zupełnie, jakby nic się nie stało, a on był zwyczajnym, jedynie irytującym ją ponad skalę facetem. Jakby zatrzymała się na etapie połowy gry w durnia, zupełnie wycinając zakończenie. - Zgaduje, że brakuje ci wielbicielek, więc znajdujesz sobie jakieś wyimaginowane, cóż, nie oceniam, pewnie lepsze to, niż nic - skomentowała jego słowa tylko, dalej starając się nie przerywać spojrzenia. Po chwili uśmiechnął się do niej inaczej niż do tej pory i to na chwilę zbiło ją z tropu. Łatwo było się domyśleć, jak skuteczny musiał być ten wyraz twarzy. Ona jednak wciąż pamiętała kto przed nią stoi, a irytacja na jego widok ani trochę nie malała. Jedynie przybierała dziwną formę, którą Rowle chyba powoli przestawała kontrolować. Nie miała pojęcia, do czego to ma teraz zmierzać i szczerze mówiąc, martwiło ją to. Na początku myślała, że będzie chciał okazać wyższość i przy okazji ją przestraszyć, co właściwie mogło być jednym z celów, pytanie, czy jedynym. Kolejne pytanie niemal wprawiło ją w osłupienie. Nie spodziewała się takiej propozycji, była tak abstrakcyjna, że dziewczyna w pierwszej chwili nie wiedziała jak zareagować. Wciąż coś ją powstrzymywało przed mocnym i stanowczym "nie", to chyba było to samo, co hamowało ją przed ucieczką na jego widok. Kolejny gest jeszcze bardziej zbił ją z tropu i z jej twarzy zniknęło absolutnie wszystko co próbowała zagrać - pewność siebie, rozbawienie, obojętność, luz. Nie była dobrą aktorką, ale o ile można powiedzieć, że na początku chociaż próbowała przykryć czymś prawdziwe emocje, teraz stała przed nim absolutnie obnażona ze wszelkich filtrów. Było widać zdziwienie, niepewność, wahanie, może lekką ciekawość? To wszystko było dla niej tak niecodziennie, że w pewien sposób zaczęło robić się przyciągające. Zupełnie inne od szkolnej rzeczywistości i Emily ze zgrozą zaczęła zauważać, że nie jest jej z tym tak źle, jak powinno. Nie ze wszystkim. Rozłożył ją na łopatki propozycją zakładu. Chyba zdążył już się przekonać, jak ogromną jej słabością jest wszelkiego rodzaju hazard. Niestety na tym polu Rowle była bezbronna jak dziecko, nawet bardziej, niż zazwyczaj. Zdradzała ją iskierka entuzjazmu, która znowu przebłysnęła jej w oczach i dawała jasną odpowiedź. W końcu kiwnęła powoli głową, starając jakoś dojść do siebie. - Zgoda. Jeśli wygram, wybiorę sobie takie książki jakie chce - spojrzała na niego. Domyślała się, że chłopak może mieć bogatą bibliotekę, szczególnie w treści, których nie znajdzie nigdzie indziej. To mogła być niepowtarzalna okazja i Emily powtarzała sobie, że to jedyny powód, dla którego idzie na taki układ. Przecież on już i tak jej w żaden sposób nie zagrażał, prawda?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Rozbawiło go to, że tak szybko udało mu się ją złamać – tak przynajmniej mu się wydawało. Wystarczył jeden gest, jedna propozycja, której najwyraźniej nie potrafiła odrzucić. Nie znał jej, ale zdążył już zauważyć, że jeśli chodzi o hazard, nie trzeba jej dwa razy powtarzać. Najwyraźniej była jedną z tych osób, które rywalizację ceniły sobie bardziej niż rozsądek, a on mógł na tym wiele skorzystać. Nie sądził by mogła ograć go w Krwawego Barona z tą swoją niewinną twarzyczką, która zdradzała każdą pojedynczą myśl. Emily była – zwłaszcza w tym momencie, gdyż najwyraźniej swoją śmiałością utrudniał jej defensywę – jak otwarta księga, widział wyraźnie co o nim myśli i jaką ciekawość wzbudziły w niej jego słowa. Z rozbawieniem zastanowił się czy aby na pewno chodziło o księgi, czy może zwyczajnie nie potrafiłaby odmówić bez względu na to co jej oferował. Nie przeszło mu przez myśl, że dziewczyna usilnie doszukuje się informacji na temat wieczystej przysięgi, a szkoda – wówczas bawiłoby go to jeszcze bardziej, gdyż w żadnym z posiadanych przez niego tomów nie było o tym najmniejszej wzmianki; wiedział o tym, bo sam przeszukał je uważnie, ciekaw na co dokładnie ją skazał. — Jeśli wygrasz, możesz wziąć tyle ksiąg, ile tylko zechcesz. — potwierdził, kiwając z namysłem głową, po czym przekrzywił ją nieco, wpatrując się w nią z zaciekawieniem widocznym w zielonych tęczówkach. — A jeśli wygram ja? Co takiego możesz mi zaoferować? — przeciągle przesunął wzrokiem po czerwonych wargach i niespiesznie wrócił do jej oczu. Skoro uważała go za takiego, dawał jej tego czego mogła się spodziewać. Dla niego sprawa była jasna – magiczne „u mnie” niosło za sobą znacznie szersze znaczenie aniżeli tylko grę w barona. Nie zwykł bezinteresownie przyjmować w swoim domu gości, chyba że był to Leonel lub Gabrielle; w każdym innym wypadku wszelkie wizyty przeciągały się zazwyczaj aż do rana, choć nie można było mówić o śniadaniu. — Bo chyba nie sądzisz, że pozwolę byś zostawiła mnie z niczym? — Wyprostował się i opuścił rękę, kiwając głową w stronę wyjściowych drzwi, przy których zresztą stali. Przepuścił ją przed sobą, a kiedy wyszli na zewnątrz złapał ją za rękę i już po chwili stali przed drzwiami opatrzonymi złotymi numerami „32”.
| z/t x2 → mieszkanie
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Wybrał się do Biblioteki przed zapowiedzianą wizytą u profesora Voralberga. Miał mu przynieść Kroniki Hogwartu w wersji kieszonkowej, podzielonej na pięć różnych tomów, oraz "Krótką Historię Hogwartu", jakby po przeczytaniu Kronik Alexander zechciał sobie jeszcze przypomnieć ogół wydarzeń i utrwalić je w swojej pamięci. Profesor Shercliffe nie wiedział jednak jeszcze, że zakup ten nigdy nie dotrze do jego adresata. Jednej z książek pozbędzie się razem ze zgubieniem aktówki, a pozostałe pięć pozostawi dla potomnych w swojej biblioteczce, obok już posiadanych Kronik Hogwartu w swojej oryginalnej jednotomowej wersji. Kiedy już jednak wychodził, dostrzegł jeszcze limitowaną wersję kronik, które już posiadał, dlatego chwycił jeszcze Księgę Największych Bitw Czarodziejów i dopiero wtedy wyszedł.
Kupuję: Księga "Największe Bitwy Czarodziejów"
zt
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Dzisiejszy dzień w pracy był raczej monotonny. Przyszła tu jak zwykle, po lekcjach i po przywitaniu się z właścicielem i zamienieniu z nim paru słów wzięła się za swoje obowiązki. Posegregowała książki na półkach, które zostały poprzekładane przez oglądające je osoby. Wyczyściła porządnie pufy tak często zajmowane przez ludzi, którzy wpadali tu sprawdzić kilka pozycji i trochę się zrelaksować (cały czas uważała, że brakuje im tutaj ekspresu do kawy właśnie dla takich klientów). Obsłużyła też kilka osób, które wpadły czy to wymienić zniszczony podręcznik na nowy (jak można było ten stary doprowadzić do takiego stanu!), czy zapytać o książkę dotyczącą jakiejś dziedziny czarnej magii (ludzie na prawdę myślą, że takie rzeczy sprzedaje się w pierwszej lepszej księgarni?). Powoli traciła już wiarę w ludzi. Perełki w postaci osób na prawdę chcących kupić jakąś interesującą, wciągającą lekturę pojawiały się coraz rzadziej. Dlatego większość czasu w pracy spędzała tak jak teraz - siedząc za ladą ubrana w swój klasyczny codzienny outfit czyli klasyczne dżinsy i koszulkę z napisem (tym razem było to "to read and no to read... not even a question", zatem adekwatnie do miejsca) i popijając z termosu orzechową kawę, którą zorganizowała sobie w trakcie przerwy. Nie zapowiadało się, żeby ten dzień miał być wyjątkowy. Tak jak i nie zapowiadało się, żeby ktoś jeszcze miał tu dzisiaj przyjść, dlatego też powoli zerkała w stronę papierków związanych z rozliczeniem dnia, których wypełnienie będzie za jakiś czas jej przepustką do powrotu do domu.
@Varian Ironwing //Ps. Jakby co, to wygląd Tori w gifie w opisie XD Robię zdarzenie losowe, dlatego na avku mam faceta//
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
Po skończonych zajęciach, Varian postanowił przejść się do księgarni, uwielbiał zapach nowych książek oraz spędzanie czasu pomiędzy regałami, przeglądając ciekawe tytuły książek, mógł robić to godzinami. Kiedy dotarł do księgarni Bagshot było już dość późno, jednak zdążył przed zamknięciem. Wchodząc do księgarni, zauważył, że nie ma tu żywej duszy, poza jedną blondwłosą dziewczyną, Varian nie raz przychodził do tego miejsca i wiedział, że ona tu pracuje, kojarzył ją również z korytarzy szkoły, jednak jak to miał w zwyczaju, nie zadawał się z nikim spoza swojej małej grupy przyjaciół. Musiał przyznać, że dziewczyna jest piękna i intrygująca, niecodziennie spotyka się osobę, która na koszulce miałaby napis: "to read and no to read... not even a question". Rzucił jej tylko przelotne spojrzenie i ruszył na poszukiwanie nowej książki. Nie szukał on książek związanych z magią, tylko czegoś na przełamanie rutyny i chciał znaleźć coś co wyszło spod pióra mugolskiego autora. Poszukiwania trwały, jednak przemierzając półki nie mógł znaleźć nic, co by go na pierwszy rzut oka zainteresowało. Nie chciał wychodzić z księgarni z pustymi rękoma więc postanowił poprosić o pomoc blondwłosą dziewczynę.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Tori uwielbiała przede wszystkim zapach starych książek (nawet amortencja pachniała dla niej częściowo w ten sposób). Dlatego jej ulubionym miejscem nie tyle były księgarnie, co raczej bilioteki. Mugolskie, magiczne, szkolne i nieszkolne - wszystkie. Jeszcze kilka miesięcy temu potrafiła wejść do takiego miejsca i nie wychodzić z niego przez dobre kilka godzin - często w tym czasie już coś czytając. Pracy w bibliotece nie udało jej się niestety zdobyć, ale ta tutaj też była całkiem w porządku. Była na bieżąco ze wszystkimi trendami w pisarstwie i mogła zagłębić się trochę bardziej w magiczny świat, który ze względu na jej mugolskie wychowanie był jej trochę obcy. Słysząc, że ktoś wchodzi do sklepu z zaciekawieniem uniosła spojrzenie znad swojej kawy żeby zorientować się, czy warto zawracać sobie tym głowę. O! Znała go. Byli na jednym roku. Jak on się nazywał... Chyba nie mieli okazji się sobie przedstawić, a nie zapamiętała też jak inni na niego wołają. Za to zdarzało jej się go tutaj widywać, to też zgodnie ze swoim charakterem, uśmiechnęła się do chłopaka wykazując w ten sposób ogrom sympatii, jaka zazwyczaj wyciekała wręcz z dziewczyny. Tori kochała ludzi. Ostatnio tak bardzo, że nawet tak pasjonujące ją książki odchodziły na bok - nie miała już na to tyle czasu, bo tu drink z Darrenem, tam piknik z Maxem, wypad nad wodę z Adrianem i plotki na wizzerze z Sofką. Do tego dodać lekcje, kółka zainteresowań i doba okazywała się mieć tak o 10 godzin za mało. Widząc, że ten rusza na poszukiwania czegoś dla siebie ona znów skupiła się na swojej kawie, dopijając ją do końca i przy okazji zerkając na listę dostaw, jakie powinny pojawić się w tym tygodniu. Ah! Musi dopisać podręczniki do ONMS, bo coś ostatnio wzrosło na nie zapotrzebowanie i zostały im może dwie czy trzy sztuki. Poczęła się więc macać po kieszeniach w poszukiwaniu długopisu (piórem chyba nigdy nie nauczy się pisać na tyle ładnie, żeby ryzykować bazgranie nim po mniej nieoficjalnych pismach) i wtedy też zauważyła, że ślizgon przyjął taką postawę, jakby chciał ją o coś zapytać. Lub oczekiwał, że zrobi to, co powinien zrobić każdy porządny sprzedawca w sklepie. Wyszła więc zza lady (siadając na jej brzegu i przekładając nad nią nogi, bo przecież po co komu drzwiczki...) i zrobiła te kilka kroków w jego stronę. -Pomóc Ci w czymś? - Oczywiście nawet nie pomyślała, że wypadałby odezwać się do klienta przez "per pan". Dopiero teraz tak na prawdę miała okazję mu się przyjrzeć. Wcześniej nie zwracała na niego większej uwagi. Był od niej znacznie wyższy i miał na prawdę rzadkie, zielone oczy w które wpatrywała się z charakterystyczną dla siebie śmiałością, przekrzywiając głowę lekko w bok i oczekując, aż ten przedstawi jej swój problem.
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
Varian od razu zauważył, że dziewczyna ma w sobie mnóstwo energii, pomimo swojego zamknięcia na ludzi zawsze podziwiał osoby, które zawsze miały odwagę być sobą. Jak zwykle był on sceptyczny przy wchodzeniu w interakcje z inną obcą osobą, jednak tym razem czuł, że gdy porzuci na chwilę swoją zamkniętą postawę, sytuacja może się ciekawie potoczyć. Podobało mu się, że dziewczyna nie zwraca się do niego per pan (Uważał, że gdy takie uprzejmości nie są konieczne, tylko zabierają cenny czas) -Poszukuję książki, dzięki której mógłbym się oderwać od rzeczywistości. Zależy mi na tym by była ona napisana przez mugolskiego artystę, dawno już nie czytałem czegoś niemagicznego Varian był ciekawy reakcji dziewczyny na jego prośbę, nie jest codziennością by czarodziej szukał lektury, która nie była częścią świata magii, a już zwłaszcza kiedy jest się z domu Slytherina. Varian zdobył się na lekki można by rzec nie szczery uśmiech, jednak jego najbliżsi przyjaciele na pewno byli by zaskoczeni jego postawą, Varian musiał dostrzec w dziewczynie coś specjalnego.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Mnóstwo energii... To zdecydowanie jest mało powiedziane. Czasem ludzie zastanawiali się jak to możliwe, że jej jeszcze nie rozsadziło. Prawie nigdy nie była zupełnie spokojna. Zawsze coś się działo w jej głowie. Myśli przeskakiwały jedna po drugiej, a ona nie mogła skupić się na żadnej z nich. Nic dziwnego, że wielokrotnie musiała poprawiać egzamin z teleportacji, bo jej skupienie na miejscu, do którego miałaby się udać niemal zawsze było znikome. Jeśli ona kiedyś zginie, to pewnie z powodu rozszczepienia. Ewentualnie potknie się na prostej drodze, co też miała w zwyczaju, i wpadnie do jakiejś głębokiej dziury. - Myślałam, że to ja jestem mistrzem szalonych akcji. Ale przychodzić po mugolskie książki do magicznej księgarni, to już jest jeszcze wyższy poziom - Stwierdziła uśmiechając się do niego rozbrajająco, wskazując tym oczywiście na to, że żartuje. Co więcej, nie widziała w tym nic dziwnego. Choćby dlatego, że owszem, były tu takie książki. Osobiście o to dbała, żeby zagwarantować w Bagshocie choć niewielki dział dla mugolaków. Gdy natomiast nic nie było akurat dostępne, przynosiła coś swojego tworząc tzw. karton książek używanych. O tej opcji chyba jej szef nie wiedział. - Nie wiem jak jest z Tobą, ale ja osobiście uwielbiam kryminały Stacey Kolberg - Na samą myśl, że miała okazję poznać jej przybranego syna, który chodzi tutaj do Hogwartu jej kącik ust ponownie drgnął w górę. Była wielką fanką kobiety, a jej książki potrafiły ją wciągnąć na długie godziny. Oderwać od rzeczywistości - a tego właśnie chciał. Więc może i jemu podejdzie coś akurat tej autorki? - Ewentualnie powinnam mieć tu jakieś fantasy. Czasem fajnie zobaczyć jak mugole wyobrażają sobie choćby wilkołaki czy duchy - To była druga propozycja, która również mogła być interesująca, choć bardziej dla kogoś kto nie miał zielonego pojęcia o realiach świata osób niemagicznych. Choć sposób w jaki zadał pytanie sugerował raczej, że ten nie jest zupełnie zielony w tych sprawach. -Właściwie, jestem Tori - Zamiast podać mu trzeciej opcji, po prostu się przedstawiła. Jak zwykle skróconą wersją imienia.