Euklides jest młodym cukiernikiem, który zaraz po zakończeniu nauki w Greckiej szkole magii, postanowił podbić Europę swoimi wyrobami cukierniczymi. Póki co odniósł spory sukces na ulicy Tojadowej, reszta świata musi jeszcze poczekać na wyjątkowe słodkości tego młodzieńca. Wśród czarodziei mieszkających w pobliżu jest niemal gwiazdą! Nie tylko ze względu na wspaniałe i pełne magii wyroby, jakie serwuje, ale i poprzez swoje towarzyskie usposobienie. Ktokolwiek kto wpadnie tu choćby na drobne zakupy, może być pewnym, że Euklides zagada go na dobre dwadzieścia minut!
Zmierzając do mieszkania, jakaś dziwna siła przygnała Alana do cukierni. Nieposkromionym wielbicielem słodkości raczej nie był, toteż nie zamierzał obkupić się w ciasteczka, a raczej pogadać z Euklidesem, którego przecież znał, a jakże! Cała okolica go znała, a już na pewno Alan, który po prostu nie przeżyłby, gdyby miał pozostać anonimowym kupcem, bo jeśli zagada właściciela, TO MOŻE BĘDZIE DOSTAWAŁ JAKIEŚ ZNIŻKI. Niestety, nie miał żadnej taryfy ulgowej, ale Laila ma niedługo urodziny, więc może już zacząć robić zakupy! No i nakarmi Jude, której wieki już nie widział, a która słodycze z pewnością uwielbia. Biedaczek, nie zdawał sobie sprawy, że dla niej zwykła bułka z serem to bomba kaloryczna... W każdym razie przekroczył próg sklepu, ze smutkiem stwierdzając, że tego całego Euklidesa dzisiaj nie ma i jakaś kobieta go zastąpiła. Aż łezka leci, sniff. Pani Howett na pewno będzie teraz częstą klientką w tego typu sklepach, wszak zaszalała i sprawiła sobie kolejnego potomka, będąc już po czterdziestce! Może ojciec stwierdził, że Alan jest niegodnym męskim descendantem i nie będzie potrafił wybudować domu, zasadzić drzewa i spłodzić syna? I wraz z matką liczy na kolejnego mężczyznę, który przejmie rolę pana Howetta? Nie, to byłoby wręcz absurdalne, wszyscy dobrze wiemy, że Alan jest najlepszym dziedzicem, choć nie bardzo ma co odziedziczyć po rodzicach. W każdym razie Laila wkręciła staruszków, że również jest w ciąży, a Alan bierze ślub na Majorce ze swoją dziewczyną! Zabawne, prawda? No dobrze, wszyscy zapewne mają dość perypetii tej rodziny, dlatego szczęśliwie dotarliśmy do końca rozmyślań gryfona, który chyba nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo widok nowej sprzedawczyni tak go zdezorientował, że zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu jakichś galeonów, gdyby jednak jego matka wpadła na pomysł odwiedzenia go i spałaszowania jego lodówki. Wiedział, jakie wybredne potrafią być baby w ciąży.
Westchnęła londyńskim powietrzem o tak bardzo znajomym zapachu. Nie było jej rok. Może trochę dłużej, a może trochę krócej, nie pamiętała za dobrze. Nieważne zresztą. To należało do zamierzchłej przeszłości i było już daleko, daleko za nią. Przez ten rok, może trochę dłużej, a może trochę krócej, podróżowała. Tak samo zrobiła w zeszłe wakacje po wyjeździe do Egiptu: wzięła kufer i szlajała się z miejsca na miejsce po Anglii, bez pieniędzy, zmartwień i kontaktowania się ze znajomymi. Tamta podróż ją zniszczyła. Ta odbudowała. Przebywanie non stop sam na sam ze sobą wiele jej przyniosło. Nie ograniczyła się tym razem do samej Anglii: zwiedziła Europę. Była w Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, Belgii, Holandii... i Francji, gdzie też przebywał osobnik, który to wszystko rozpętał. Znalazła go. Widziała z daleka. I w jej wspomnieniach był już pogrzebany. Była już inną Melanie i doszła do tego wniosku kilka tygodni temu. Wtedy też stwierdziła, że czas wracać do Anglii, iść na przerwane wcześniej studia czarodziejskie, odnowić znajomości. Dotarła do Londynu właściwie przed momentem. Ktoś kiedyś powiedział, że żeby zobaczyć, jak bardzo się zmieniło, należy odwiedzić miejsce, które nie zmieniło się wcale: i gdy tylko jej noga stanęła na brytyjskiej ziemi w Thomason wyrosło przekonanie, że jest dużo silniejsza, niż przedtem. Zapragnęła obejrzeć dawno niewidziane miasto. Może nawet spotka się że swoją Katherine... kiedyś. Póki co miała ochotę na coś słodkiego, więc stąpając pewnie i pobrzękując łańcuchami przy oficerkach, weszła do cukierni Euklidesa, ciągnąc za sobą swój wyświechtany i nieźle podniszczony kufer. Rzuciła go przy wejściu, bo chociaż był lekki, po bardzo wielu dnia taszczenia go za sobą stał się niewyobrażalnym ciężarem i stanęła w kolejce do kasy za ciemnowłosym chłopakiem, którego chyba skądś znała i... ach tak! - Kogo ja widzę - mruknęła, opierając rękę na biodrze. - Pierwszy hipster Hogwrtu! Jesteś tak samo brzydki, jak zapamiętałam. - Ile przyjemności jej sprawiło to dogryzanie mu! Niewyobrażalnie wręcz wiele. Zawsze uwielbiała to robić, a po roku samotnej podróży było to jak łyk zimnej, źródlanej wody po miesiącach suszy.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Głos, który usłyszał za sobą, wydał mu się dziwnie znajomy. Zdawało mu się, że skądś go kojarzy. Szybkim ruchem obrócił się i stanął twarzą w twarz z jakąś dziewczyną. - I vice versa - odparł zgryźliwie, zakładając ręce. Pojęcia nie miał, kim ona jest. Wcale brzydka nie była, ale skoro ona ma czelność tak o nim mówić, powinien ładnie się odwdzięczyć. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież doskonale wie, z kim ma do czynienia. - Tak bardzo za mną tęskniłaś, że postanowiłaś wrócić? Wystarczył zwykły list, nie musisz mnie śledzić i udawać, że przypadkiem trafiłaś do tej samej kawiarni! Jego ton głosu wyrażał uciechę, która niestety nie była prawdziwa, ale co tam. No pięknie! Melanie Luan Thomason, która pojawia się i znika, więc chyba nigdy nie dokończy tych studiów w Hogwarcie. Bez obaw, Alan będzie tak miły, że być może dotrzyma jej towarzystwa! Dobry plan, co? Taka śmieszna była, jak mu dogryzała, zupełnie jakby myślała, że jego to rusza choć trochę. Wprawdzie faktycznie go to nieco irytowało, bo jak można nie doceniać jego naturalnego wdzięku, urody i męskości? Ech, to na pewno zazdrość. Wokół jest tylu zazdrosnych ludzi, wszyscy mu zazdroszczą. Talentu, głosu, wrodzonej charyzmy... No, wszystkiego! Spojrzał na drzwi wejściowe i dostrzegł nieopodal nich kufer. Chyba naprawdę wraca, chyba na stałe. Pięknie! - Więc co jest twoją wymówką na to, że mnie śledziłaś? Przyszłaś tutaj, bo miałaś ochotę na coś słodkiego? Jakieś ciacho? Dobrze trafiłaś, właśnie przed tobą stoi - jaki on zabawny, no naprawdę! W dodatku schlebia sobie jak mało kto, ale przecież Melanie nie zaprzeczy, a jeśli tak, to ewidentnie kłamie!
Zaśmiała się z jego niemrawych docinków, BO CO INNEGO MIAŁA ZROBIĆ, chciał być srogi, ale wyszło inaczej, smuteczek! Zresztą Analek zawszą ją bawił, kiedy tak sobie docinali, zwłaszcza ta jego nieudolność i to, jak się obruszał za to, co powiedziała mu Melka, chociaż czasami nawet się za bardzo nie starała, żeby mu wjechać, heheh, widać ma się ten urok i już! Nienie, tym razem na pewno dokończy studia, bo wyleczyła już swoją zranioną duszę i nadwyrężoną psychikę i do wszystkiego znowu podchodziła ze starym dystansem, nic nie stało już na przeszkodzie znalezienia się na mecie drogi jej edukacji! A jeśli Analek miał jej towarzyszyć to tym lepiej, będzie dodatkowa rozrywka, heheh! Smutekczek, że Howett jest w ostatniej klasie i nie poprawi jej już więcej humoru po swoim odejściu, i w ogóle że czeka ich już tylko rok bardzo owocnej znajomości, no cóż. Chyba, że tym razem to Anal będzie mieć problemy ze sobą i jakimś sposobem nie zda. Bardzo by to Mel ucieszyło, nie dość, że drugi rok byłby jeszcze bardziej radosny, to mogłaby go za to wyśmiać! Ona miała w sobie wystarczająco dużo godności, żeby spierdolić, zanim na jej reputacji pojawiła się jakakolwiek skaza w postaci zawalonego roku. - Kochanie, bardzo mi przykro, ale gdybym szukała miłości, nie zwróciłabym się do ciebie - rzekła pocieszającym tonem. - Mam nadzieję, że nie zabijesz się z powodu mojego odrzucenia. Ale pewnie się już do nich przyzwyczaiłeś, więc moje sumienie pozostanie spokojne? - Mówiła to wszystko z udawanym zmartwieniem, które oczywiście bliźniaczo przypominało prawdziwe, bo fejm się zgadza, talent jest.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Cóż poradzić, żaden słodziak nie potrafi być do końca srogi, a on jest właśnie takim słodziakiem! Tak przynajmniej uważał, choć wątpię, aby Melanie podzielała jego opinię, hehs. On miał by nie zdać? Z jego inteligencją i urokiem osobistym (ehe) to będzie ciężkie wyzwanie, ale bardzo możliwe, że go się podejmie! Jude dopiero została studentką, więc będzie miał bardzo dobrą wymówkę - chciał jej potowarzyszyć. I nie spierdoli, tak jak Melanie, bo przecież przekonałby wszystkich, że zawalił umyślnie! Zostanie jeden rok, zostanie drugi, aż w końcu ta go dogoni i wspólnie ukończą Hogwart, a później wybiorą się w jakąś szaloną podróż albo jeszcze lepiej, obejmą tutaj posadę, wykurzając gajowego i zajmując jego miejsce. A może jeszcze zostanie wiecznym studentem, wszak studenckie życie jest takie barwne! Taki zdolny chłopak, właściwie to prawie już mężczyzna, ma przed sobą wiele opcji. Na pewno jednak nie będzie potrafił opuścić Melanie w czerwcu, kiedy nadejdzie jego czas, więc mógłby nawet obiecać, że zrobi wszystko, aby dotrzymać jej towarzystwa w dalszej edukacji! Ewidentnie wspaniałomyślne z niego dziecię, nie ma co. - Widzę, że już dotarła do ciebie wieść, że jestem zajęty i nigdy nie będziesz na miejscu tej szczęściary? - odpowiedział pytaniem, ignorując fakt, że jej ton głosu był raczej pocieszający, niźli zawiedziony. - Wiem, że bardzo się o mnie martwisz, przecież tak bardzo mnie kochasz... Na szczęście do popełnienia samobójstwa z twojego powodu jeszcze mi daleko! Jeśli mnie odrzucisz, wreszcie będę mógł żyć pełnią życia. Współczuję tylko twojemu przyszłemu wybrankowi serca, który będzie skazany na tak podłą i złą dziewczynę, jak ty. Otarł wyimaginowaną łezkę i posłał smutny uśmiech, udawany oczywiście, który niestety nie wychodził mu tak dobrze, jak ślizgonce, bo nie był jakimś super aktorem, w efekcie czego wychodziło mu to dość komicznie, smutek.
Oficjalnie na pewno nigdy by się do tego nie przyznała, przed samą sobą też na pewno nie, ale w głębi duszy chyba nawet doceniała tę analową słodziakowatość! Może nawet to ona była czynnikiem, dla którego Melanie aż tak bardzo lubiła mu cisnąć, bo w końcu co to za rozrywka rzucać hejtami w kogoś, kto ani nie jest uroczy, ani tak zadufany w sobie. Zdecydowanie było to fajniejsze z takim Howettem, Mel bardzo lubiła w ten sposób zabijać czas. Inteligencja i urok osobisty to jeszcze nic, bo w końcu akurat jej tego nigdy nie brakowało! Pewnie gdyby lubiła siedzieć z książkami i się uczyć albo ćwiczyć zaklęcia, byłaby prymuską Hogwartu, ale kiedy jej się nie chciało, też całkiem dobrze jej się wiodło z ocenami, dopóki nie doświadczyła załamania i nie zaczęła zawalać wszystkiego, nie tylko szkoły. I kto wie, czy to samo nie czeka biednego Analka, w końcu nie wiadomo, co znajduje się na drodze życia i tak dalej, a jeśli jeszcze do tego wszystkiego dołożyć Jude jako ukochaną, która ostatnio wspominała coś o samobójstwie (ale ĆŚŚ, to chyba tajemnica), to cóż, wszystko się może zdarzyć. To by była dosyć przerażające, gdyby za rok okazało się, że Analek jest nowym nauczycielem w Hogu! Co to by była za mordęga, zwłaszcza, jeśli złożyłoby się tak, że uczy akurat któregoś z przedmiotów, na które zdecydowała się uczęszczać Melanie. Nie ma wątpliwości, że w takiej sytuacji Howett nie wahałby się ani chwili i z ochotą nadużywałby władzy, żeby tylko biedną Thomason dobić. Ale to chyba dosyć nierealne, takiego Analka na bank nie przyjęliby na żadną posadę w szkole! Zwłaszcza, jeśli Jude jednak nie popełni samobójstwa i będzie się dalej uczyła, to by było wbrew wszelkim zasadom i zdarzyć by się nie mogło. Melanie spojrzała na niego z politowaniem, ech, chyba się zrobił trochę nudniejszy, podczas gdy była nieobecna! I wcale nie chodzi tu o to, że jego status związku się zmienił, bo to jej absolutnie nie obchodziło, już doświadczyła w życiu za dużo zbliżeń z takimi Gryfonami, jak ten tutaj i dobrze się to nie skończyło, więc nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się jakkolwiek tymi wieściami przejąć. Niemniej jednak bardzo ją rozbawiła ta sytuacja! Miała ochotę na tym spojrzeniu pełnym litości zakończyć wątek, ale stwierdziła, że jeszcze zostawiłaby go z przekonaniem, że faktycznie jest w nim bardzo zakochana, co było niedorzeczne i nikt normalny nawet nie brałby tego pod uwagę, ale, cóż, w końcu to był Anal! - Jesteś niesprawiedliwy, Analku, to, że cię odrzucam, nie znaczy jeszcze, że jestem podła i zła, możemy zostać przyjaciółmi - powiedziała zatem, klepiąc go krzepiąco po ramieniu. Hehe, już to widziała, ona i Howett jako przyjaciele! - Ale halo, będziesz w końcu coś kupował? Bo blokujesz kolejkę! - przywróciła go do porządku, bo wszystkie jej narządy domagały się cukru czymprędzejterazzaraz, a Alan poddawał je bardzo nieznośnej torturze, przedłużając tę chwilę oczekiwania.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Czy na świecie znajdzie się choć jedna osoba, która nie doceni tej alanowej słodziakowatości? Nie, nikt taki nie istnieje! Przynajmniej w jego mniemaniu, bo w rzeczywistości oczywiście jest inaczej, ale Howett nie dopuszcza do siebie takiej myśli. Toż to byłby ubytek na jego duszy, a jego duma zostałaby boleśnie skrzywdzona, gdyby musiał przyznać sam przed sobą, że ktoś może go nie lubić z innych powodów, niż tylko czysta zazdrość. To bardzo miło ze strony Melanie, że jednak ma w niej uznanie! W gruncie rzeczy on również lubił te przekomarzania, choć niestety, nie potrafił być gburowaty od góry do dołu, gdyż ma zwyczajnie zbyt dobre serce (ehe). Z inteligencją i urokiem osobistym, za których posiadaczkę uważa się Melanie, mógłby się nie zgodzić, a to tylko i wyłącznie z powodu dumy. W głębi duszy (tak! on ma duszę!) wie, że naprawdę tak jest, ale za nic w świecie tego nie przyzna. Właściwie smutno byłoby bez takiej Thomason, nie miałby już kto mu dogryzać, sniff. No i oczywiście pojęcia nie miał o Jude i jej problemach, ba! Nie wiedział nawet, że jego dziewczyna jest anorektyczką! Dlatego nie trzeba się dziwić, jeśli kiedyś poda jej na obiad krwistego befsztyka czy inne świństwo, które ona uzna za bombę kaloryczną. Wszystko jeszcze przed nimi! W każdym razie, bardzo żałował, że tak dawno jej nie widział. To już jednak temat na kiedy indziej! Alan byłby bardzo dobrym nauczycielem, to jest pewne! Jednak on nie mógłby nim zostać, zwyczajnie się do tego nie nadawał. Och, miał na to zadatki, inteligencję i tak dalej, ale te wszystkie dziewczęta... Nie mógłby im tego zrobić. W końcu wtedy cała żeńska część Hogwartu byłaby zakochana w nauczycielu! Chłopcy znienawidziliby go za to. Poza tym po rzekomej ciąży jego siostry, a także szalonej nocy rodziców, którzy niedawno oznajmili im, że będą mieli rodzeństwo, nie miał ochoty na więcej patologii. Wszystko, po prostu wszystko mógłby znieść, ale patologie odpadają, więc w ten przypadek nie ma przyszłości! Jeśli mamy być poważni, to Alan nie sądził, że Melanie mogłaby w nim być kiedykolwiek zakochana. Ona? W nim? Błagam was. Gdyby ktoś o to zapytał, odpowiedziałby bez wahania, że to i tak za wysokie progi jak na jej nogi. Krótkie nogi, trzeba zaznaczyć. Na pewno jednak mógłby sobie pomyśleć inaczej, gdyby zostawiła jego uwagę bez zgryźliwej odpowiedzi! Nie ma w tej szkole żadnej - ale to żadnej dziewczyny - która nie chciałaby choć przez chwilę móc być z nim. Tak, to na bank. Niestety, nie każda była taką szczęściarą. - Jesteś dla mnie taka dobroduszna... To musi być miłość! A odrzucenie to tylko przykrywka - odparł pewnym siebie tonem, próbując wyprowadzić na swoje. No, niech przyzna mu bez ogródek, że jest bożyszczem dziewcząt, wyłączając z użycia ironię, a będzie dla niej łaskawy i pozwoli kupić sobie ciastko na koniec. - Będziesz wpieprzać puste kalorie? Znów dupa ci urośnie i znów będziesz musiała kupować ubrania o rozmiar większe - skomentował jej uwagę odnośnie blokowania kolejki, dając jednocześnie do zrozumienia, że nie ma najmniejszego zamiaru czegoś kupić, a tym bardziej dawać na to szansę Melanie.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kolejne miejsce na liście koniecznych do odwiedzenia było bardzo proste do wymyślenia. Rasheed miał świadomość, że Julka nie pogardziłaby dobrą szamką, więc cukiernia musiała ugiąć się pod ciężarem jego zachcianek. Powybierał po kilka sztuk różnych rodzajów słodyczy, chcąc jej jak najbardziej dogodzić i w duchu licząc też na to, że się z nim podzieli. Tęsknił trochę za wspólnym obżeraniem się w sobotnie wieczory, dlatego nie było innej opcji. Wyszedł z cukierni obładowany dwoma wielkimi siatami, które natychmiast wręczył skrzatce, którą wezwał cichym poleceniem. Nie było mu jej szkoda nawet przez chwilę, wszak ona była przyzwyczajona do przenoszenia ton słodkości (w końcu mieszkała z nim), więc skierował się do księgarni, chcąc nareszcie skończyć to szlajanie się.
Dzień jak co dzień. Ana wstała dość wcześnie gdyż obudziły ją krople deszczu bębniące o szybe. Nie znosiła takich odgłosów, ale nic nie mogła na to poradzić. Ktoś żądzący zjawiskami pogodowymi robi co chce i nikt nie ma na to wpływu. Brunetka przez kilka minut leżała w łóżku wpatrując sie w sufit i próbując usunąć. Niestety nic z tego, jak na złość krople deszczu uderzały coraz głośniej. Dość podenerwowana wstała z łóżka i poszła do łazienki gdzie wziela długą gorąca kompiel. Po okolo 30 - 40 minutach wyszła z wanny i wytatla wilgotne ciało ręcznikiem. Nastepnie ubrala sie w obcisłe jeansy i podkoszulek z krotkim rekawem na guziczki. Zapiela kilka guzików zostawiając 3 od góry nie zapiete i na rzuciła na siebie jeansowa kurteczke. Po dluzszej chwili myslenia podeszla do szafy i wyjela z niej ciemne butyna obcasie. Gdy byla już gotowa do wyjscia zlapala torebke i wyszla. W końcu znalazła sie w swoim ulubionym miejscu! -cukierni. Położyła torebke pod ladą, po czym zdjęła przemoczoną kurtke i powiesił na wieszaku. W koncu mogła zacząć pracę. Niestety w takim stanie było to niemożliwe. Była cała mokra aż z niej kapało. Poszła na zaplecze gdzie doprowadziła się do porządku. -Teraz mogę zacząć pracę. -powiedziała do siebie z uśmiechem na twarzy. Miała nadzieję, że ten dzień będzie miły. Żadnych krzyków, deszczu. Tylko spokój, cisza i suche miejsca. Wyjrzala z nadzieja przez okno, ale deszcz nie ustawal nawet na chwilę. Jak ona nie lubila talich dni.
Więc szedłem właśnie ulicą pełną dziwaków. Dookoła wszyscy spoglądali na mnie nienawistnie, jednak zdarzały sie również spojrzenia pełne współczucia, litości czy czego tam jeszcze. Wszystko to doznawałem od ludzi ubranych w kolorowe szaty, noszących przeważnie szpiczaste kapelusze. Tak, trudno było się dziwić na ten widok, skoro szedłem jedną z wielu magicznych ulic Londynu. Nie robiłem tego często, ponieważ nienawidziłem pokazywać się publicznie w miejscach typowo czarodziejskich. Skoro owa ulica już z reguły była dziwna to można by się zastanowić dlaczego Ci wszyscy ludzie patrzą na mnie, jakbym był jeszcze bardziej dziwny od nich. Otóż sprawa jest prosta. Jako zwolennik wszystkiego co mugolskie i zwykłe, postanowiłem wybrać się na przechadzkę w zwykłych jeansach i swetrze, które w tutejszych stronach uważane są za niestosowne. Ja uważam, że czarodzieje są niestosowni, ale niestety sam nim jestem, więc jakoś specjalnie się z tym zdaniem nie afiszuję, żeby nie wyjść na hipokrytę. Tak więc szedłem sobie spokojnie przez ulice pełną dziwaków, robiąc w tym momencie za największego z nich. Większość osób czułaby się w tej sytuacji niezręcznie, jednak nie ja. W końcu według mnie jestem jedyną normalną tu osobą. Wszedłem czym prędzej do mojej ulubionej cukierni gdy tylko znalazłem się blisko drzwi. - Dzień dobry, moja ulubiona sprzedawczyni. - Rzuciłem do Anastasii chowając parasol uśmiechając się przy tym.
Krzątała się przy pułkach ze słodyczami porządkując wszystko. Nie lubiła gdy coś stało nie na swoim miejscu. Zawsze gdy zaczynała pracę wszystko było nie tam gdzie powinno. Dlaczego? Ana sama tego nie wiedziała. Może jakieś złośliwe stworzonka robiły jej na złość i gdy tylko Anastasia zamykała sklep wszystko przestawiały i wprowadzały w sklepie nieład. Kobieta jednak nie mogła nic na to poradzić gdyż ani razu ich nie przyłapała. Odłożyła właśnie na miejsce a drzwi sklepu otworzyły się. Dzwoneczek nad drzwiami wydał delikatny dźwięk. Wyszła z pomiędzy półek a jej oczom ukazał się László. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. -Kogo moje oczy widzą. -powiedziała radośnie otrzepując się z lukru. Podeszła do mężczyzny i pocałowała go delikatnie w policzek. -Mój ulubiony klient w końcu się zjawił by mnie odwiedzić. -dodała radośnie stając za ladą. -Napijesz się czegoś?-spytała zerkając na mężczyznę kątem oka. Wskazała mu stolik z krzesłami by usiadł. Odgarnęła kasztanowe włosów i zarzuciła je na lewe ramię. -Opowiadaj co tam u Ciebie. Jak tam idzie Ci Aurorowanie? -powiedziała i zachichotała cichutko wycierając ladę wilgotną ściereczką. Nie było żadnego klienta w cukierni więc mogła sobie pozwolić na przerwę.
Widząc taki entuzjazm uśmiech sam pojawia się na twarzy mimo okropnej pogody. Kiedy dziewczyna podbiegła nastawiłem policzek, żeby miała łatwiej. Rozejrzałem się dookoła i pokręciłem głową ze zrezygnowaną minął. - Widzę, że kiepsko dzisiaj z klientelą, co? - Stałem tak w zadumie przez dłuższą chwilę nie zwracając na nic uwagi. Dopiero po jakimś czasie popatrzyłem na Anastasię i się zaśmiałem. - Tym lepiej dla mnie. Będziesz mogła całą swoją uwagę poświęcić mi. - Zawsze to szybciej dostanę zamówienia. Ba! Nawet stolik mogę sobie wybrać jaki chcę, tak więc usiadłem przy tym najbliżej baru, żeby moja ulubiona cukierniczka nie miała zbyt wielkiego dystansu do biegania. Kiedy usiadłem ona od razu przetarła stolik co mnie rozbawiło. Tyle razy jej mówiłem, że mi nie przeszkadza, jak blat jest niestarty, wręcz przeciwnie. To było takie mugolskie. - Na razie chyba mnie nie stać na żaden napój, więc jestem tu trochę na bezczelnego, żeby zabrać Ci trochę czasu i poprzeszkadzać. - Wzruszyłem ramionami jakby to było normalne. Bo chyba było, nie? - Aurorowanie... Musiałem ostatnio iść i sprawdzać czy w księgozbiorze Hogwartu nie ma wzmianek o czarnej magii. Myślałem, że będzie ciekawiej. A jak Tobie dni mijają w cukierni? Miałaś jakies ciekawe przypadki ostatnio?
Zmierzyła László wzrokiem i westchnęła cichutko. Mężczyzna miał rację, dziś kiepsko z klientami. No, ale kobieta wcale się nie dziwiła. Dzisiejsza pogoda nie była idealna na spacery. Usiadła na krześle przy stoliku László i przyjrzała mu się uważnie. -No niestety, ale taka pogoda nie pomaga klientom w dotarciu tutaj.-powiedziała i ponownie cichutko westchnęła. Założyła nogę na nogę i przeczesała długie kasztanowe włosy palcami. Słysząc kolejne słowa mężczyzny zachichotała cichutko. -Oczywiście skarbie jestem cała do twojej dyspozycji. Jesteś moim jedynym klientem i zadbam o to byś wyszedł zadowolony. -dodała szeptem nachylając się w jego kierunku. Zagryzła delikatnie ząbkami dolną wargę. Zmierzyła László uważnie wzrokiem i uśmiechnęła się uroczo. Kiedy usłyszała, że nie stać go na kawę westchnęła cichutko i wstała od stolika. Podeszła do lady i zaczęła się powoli krzątać zerkając na mężczyznę. Kiedy zaczął mówić o księgach parsknęła śmiechem. -No wiesz, ja tam ni wiem co jest takiego fajnego w byciu Aurorem. Jesteś jedynym, którego znam. -dodała rozbawiona. Podeszła do stolika i postawiła przed nim Smocze Espresso. -Na mój koszt. -powiedziała puszczając do niego oczko. Usiadła ponownie na krześle i założyła nogę na nogę. Posłała mężczyźnie delikatny uśmiech.
Przewróciłem oczami kiedy powiedziała, że klientom taką pogodę nie jest łatwo tu dotrzeć. Może i miała słuszność, jednak skoro ja potrafiłem w deszcz przejść przez ulicę czarodziejów i wejść do czarodziejskiej cukierni, to równie dobrze mógł to zrobić każdy inny czarodziej. Pokręciłem jeszcze głową na znak mojego niezadowolenia i westchnąłem. - Jak mogą pozbawiać Cię zarobku... Przecież to graniczy z czarnoksięstwem, jak nie gorzej. Każdy czarodziej powinien obowiązkowo przychodzić tutaj każdego dnia. - Dodałem jeszcze, cały czas z poważną minął. Wpatrywałem się w reakcję Anastasii. Lubiłem sposób w jaki przeczesywała swoje włosy. Aż chciałem się uśmiechnąć i złamać powagę sytuacji, którą starałem się zbudować. W końcu brak klienteli to poważna sprawa. Wtedy ona ciągnęła dalej soją wypowiedź, szeptem z zagryzioną wargą. Każdy zdrowy mężczyzna zapomniałby o "powadze sytuacji" gdyby zobaczył coś takiego. Nie dałem się jednak i podjąłem grę. Patrzyłem prosto w jej oczy i podniosłem jedną brew do góry. - Wygląda na to, że bardzo chciałaś zostać ze mną sam na sam. Masz już jakieś plany co do tej okazji? - Zapytałem wyzywająco wciąż na nią patrząc. Zanim jednak wstała, żeby przynieść mi kawę chwyciłem ją za przegub dłoni chcąc zatrzymać przy stoliku. - Kawa może poczekać. A więc...? - Kącik ust wygiął mi się w uśmiechu.
Wśród czarodziejów rzadko znajdują się drobni przestępcy którzy gustują w napadach. No.. Powiedzmy, że nie jest to zwyczajem. Wiadomo przecież, że każdy uzbrojony w różdżkę czarodziej potrafi sam o siebie zadbać. Przecież dorośli ludzie praktykują magię przez długie lata. Jednakże zdarzają się też wyjątki. Nie każdy człowiek obdarzony magicznymi mocami został również zaopatrzony w zdrowy rozum. Magia pozwalała w końcu ustatkować swoje życie. Dlatego rzadko zdarzało się, by czarodziej był bez grosza przy duszy i bez możliwości wyjścia z ubóstwa. Cukiernia Euklidesa okazała się jednym z celów człowieka, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak przestępca. Był cały zarośnięty, włosy mu się kleiły, a skóra na twarzy.. Cóż, była ledwo widoczna przez grudki brudu zalegające na niej. Mężczyzna pewnym krokiem wszedł do cukierni i nie patrząc na ilość osób znajdujących się w środku wystrzelił ze swojej różdżki magicznym pociskiem w ścianę na której znajdowało się kilka półek. W efekcie w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk pękającego drewna i tłuczących się naczyń. Następnym krokiem napastnika było strzelenie zaklęciem w ladę, która również eksplodowała. Chwilę później można było usłyszeć niewyraźny zwrot - Oddawaj pieniądze maleńka.
Słuchała uwaznie słów swojego towarzysza. A co ona miała zrobić? Zmusić ludzi by przychodzili do niej w złą pogodę bo tak? Ana pokręciła delikatnie głową na boki i westchnęła cichutko. -Daj spokój, dobrze wiesz ze jest wiele innych i lepszych cukierni niz ta.-powiedziała spokojnie wpatrując sie w mezczyzne. Nie zgadzała się z nim co do tego, że ludzie powinni przychodzić tu co dzień. Nie każdy lubił jeść slodyczne co dzień. Zresztą to była głupia dyskusja. Kolejne słowa mężczyzny zwróciły jej uwage. Spojrzała mu wprost w oczy. -A ty nie liczyjles na to, ze będziemy tu sami przychodząc tu w taka pogode?spytala usmiechajac się zadziornie, zerknela na niego. Właśnie na co on tak właściwie liczył? Wstając od stolika by zrobić mu kawę poczula, jak mężczyzna ciągnie ja za rękę. Spojrzala na niego nieco zaskoczona. -Omm..ja nie..-urwała bo do cukierni wszedl mezczyzna i zaczął rzucac zakleciami na prawo i lewo. Ana uważnie wpatrywala się z wściekłościa w mężczyznę. Jak ktoś mógł niszczyć jej sklep?! Słysząc słowa nieznajomego zacisnela dlonie w piesci.
Ten normalny deszczowy poranek został przerwany przez jakiegoś napaleńca, który postanowił zrabować właśnie tą cukiernie. Lokal, który był moim ulubionym miejscem w całym magicznym Londynie. Kiedy tylko delikwent zaczął demolować sklep zaklęciami nie miałem czasu na zastanawianie się nad moją reakcją. Były dwie opcje - ochrona Anastasii i szybkie obezwładnienie przeciwnika. Mając nadzieję, że uda mi się na pierwszym razem wyciągnąłem różdżkę tak szybko jak potrafiłem i wycelowałem w napastnika. Bez zastanowienia krzyknąłem w jego stronę: - Drętwota! - Był to najlepszy wybór, ponieważ formuła była krótka, a zaklęcie obezwładniało przeciwnika. Czerwony promień pomknął w stronę przeciwnika, który miał mało czasu na reakcję.
Napastnik, który niespodziewanie wtargnął do Cukierni Euklidesa tuż po swoim rozkazie skierowanym do sprzedawczyni zaczął się głośno i złowrogo śmiać. Zobaczył, że tuż obok dziewczyny znajduje się jakiś mężczyzna, który bez żadnego wahania wyciągnął różdżkę. Niestety. Mężczyzna nie był w zbyt dobrej formie i zaklęcie Drętwoty trafiło go odrzucając tym samym do tyłu. Upadł na roztrzaskane półki i lekko skaleczył się w rękę. Nie bacząc jednak na rany podniósł się i z furią w oczach wycelował w mężczyznę wrzeszcząc przy tym. - Levicorpus! László Magyar niestety nie zdążył zrobić uniku i wylądował pod sufitem. Jego różdżka w tym samym czasie upadła na podłogę, a mężczyzna podszedł do niej powoli i schował do kieszeni. - Powiedziałem, oddawaj pieniądze.
Zaskoczona całą tą sytuacją Anastasia nie wiedziała co ma robić. Cofnęła się pod ścianę i przygnela do niej plecami. Uwaznie obserwowała poczynania swojego przyjaciela. Wszystko dzialo się tak szybko. Przestepca upadł na ziemię, w następnej chwili to Laszlo byl obezwładniony. Napastnik podszedl do niej mamroczac cos o pieniadzach. -Kim Ty jesteś żeby mi rozkazywać.. -powiedziała patrząc na niego uważnie. Mężczyzna wyglądał strasznie, był brudny, śmierdzący a jego oczy plonely nienawiścią i wściekłościa. Na twarzy dziewczyny pojawil sie wstręt. Postanowila walczyć, nie chciała się poddać. Jej oddech przyspieszył spojrzala wprost w oczy mężczyzny i z calych sił kopnela go w krocze. Pchnela go mocno a ten upadl na ziemię. Wyjela swoja różdżke i skierowała ja w strone atakującego. -Expelliarmus!-wrzasnela, różdżka wypadła z dloni mezczyzny. Pospiesznie podbiegla do jego rozdzki i podniosla ja z ziemi. Spojrzala na Laszlo i wycelowala w niego rozdzka. -Liberacorpus. -powiedziała a mężczyzna upadl na ziemie.
Kiedy mężczyzna otrząsnął się z drętwoty, a raczej nawet nie odczuł jej działania, lekko mnie wmurowało. Wmurowało mnie na tyle, że straciłem czujność i po chwili wisiałem już głową w dół i - co najgorsze - straciłem swoją różdżkę. I nie tylko tyle, że wypadła mi z ręki, a ten chory psychopata mi ją zabrał. Kompletnie go posrało. Najpierw przychodzi sobie do pierwszej lepszej kawiarni rzucając zaklęciami na prawo i lewo, a później jeszcze zabiera ludziom różdżki. Ana zachowała się odważnie, jednak czy jej wyjdzie to wszystko, bardzo mnie zastanawiało. Aż tu w końcu spadłem na ziemię i od razu, nie otrzepując się z kurzu rzuciłem się na napastnika próbując go poddusić jedną ręką i odzyskać różdżkę drugą. I tak już byłem zadłużony więc kolejny wydatek w postaci różdżki nie będzie najlepszą opcją na dziś dzień. A wszystko wskazywało na to, że z obecną będę się musiał pożegnać. Nie mniej próbował ją odzyskać i obezwładnić mężczyznę. - Spróbuj go oszołomić! - Rzuciłem do Any. Może mnie trafić, ale równie dobrze może trafić i jego.
//Anastasia nie możesz decydować czy zaklęcie Ci wyszło i czy mężczyzna upadł na ziemię, więc nie biorę tego pod uwagę.
Zarośnięty mężczyzna tylko zaśmiał się słysząc jak dziewczyna, która obsługiwała gości zaczęła stawiać opór. Lubił czasami się podroczyć, ale w tym momencie nie było mu zbytnio do śmiechu. Zaczął obracać różdżką w swojej dłoni i rozejrzał się dookoła. Mężczyzna, który w tym momencie wisiał w powietrzu był nieszkodliwy. Reszta osobników jakoś niespecjalnie spieszyła się do tego, by pomóc pracownicy cukierni. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Nagle z zadumy wyrwało go rzucane zaklęcie. Instynktownie machnął różdżką rzucając zaklęcie tarczy. Nie licząc na takie szczęście, zaklęcie odbiło się od magicznej zapory, trafiło w jakieś lustro i poleciało w stronę dziewczyny. W tym momencie ona też została bez różdżki. Roześmiał się jeszcze głośniej i podszedł do kasy mierząc w dziewczynę różdżką. Prostym zaklęciem ją otworzył i zgarnął część pieniędzy. - I tak mnie nie znajdziesz. - mruknął do dziewczyny i szybko uciekł z miejsca zdarzenia.
//różdżki nie zabrałem Anastasii, następnym razem bardziej Was poinformuje o tym co się wydarzy
Niestety napastnik był lepszy w obronie niż jej się zdawało. Zaklęcie, które rzuciła odbił tarczą. No i ona musiała nim oberwać. Cholerne lustro! Różdżka wypadła jej z dłoni i potoczyła się pod stolik. Ana przeklęła po włosku pod nosem i spojrzała na mężczyznę. Ten podszedł do kasy otworzył ją zaklęciem po czym zabrał pieniądze i uciekł. Wściekła tupnęła nogą o ziemię i przymknęła powieki ukrywając twarz w dłoniach. Po krótkiej chwili wzięła z podłogi swoją różdżkę. -Liberacorpus. -powiedziała celując końcem różdżki w Laszlo. Gdy ten był wolny odetchnęła z ulgą. Była załamana całą tą sytuacją. Na szczęście nikomu nic się nie stało..na szczęście. Podeszła do kasy i zamknęła ją z hukiem. Osunęła się na ziemię i przymknęła powieki. Jak ona mogła pozwolić na coś takiego? No jak? Nigdy nie zdarzył jej się taki incydent. To katastrofa. Przecież szef ją zabije, albo co gorsza..wyleje! -Ja..muszę tu posprzątać.. -wymamrotała cichutko pod nosem i zacisnęła mocniej palce na różdżce. Muszą złapać tego czarodzieja. Inaczej napadnie na inny sklep, a jeśli wtedy zrobi komuś krzywdę? On był niebezpieczny. Jakiś szaleniec, skąd on się w ogóle urwał? To pewnie jakiś przybłęda z Nokturnu..
Byłem na siebie taki wściekły, że już bardziej chyba być nie można. Kipiałem ze złości i upokorzenia jakiego doznałem. Jakim cudem po trafionym zaklęciu ten gość w ogóle wstał? Będę musiał bliżej przyjrzeć się temu w biurze, a do tego bardzo pomocna byłaby wyższa posada... A tak nie podoba mi się praca dla czarodziejów. Jednak ochrona niewinnych wymaga poświęceń. Obecnie jednak nawet siebie nie jestem w stanie obronić, co dopiero innych. Podnosząc się nie patrzyłem na Anastasię. Tylko zacząłem pomagać jej sprzątać ręcznie. W końcu nie miałem różdżki bo jakiś kretyn mi ją zabrał. Nie ucieknę jednak jak pokonany dzieciak. Pomogłem posprzątać ile dałem rade. Kiedy cały okurzony stanąłem po środku kawiarni pokręciłem głową. - Oddam pieniądze, które zabrał. W końcu przez moją nieudolność mu się udało. - Powiedziałem to zdecydowanie, żeby nie było żadnego zawahania w moim głosie. Zaraz po tym uśmiechnąłem się do dziewczyny i po raz pierwszy od kiedy spadłem na ziemię na nią spojrzałem.
Po chwili wziela sie za sprzatanie. Nie wiedziala od czego zaczac i czy lepiej bedzie jesli uzyje różdżki czy moze lepiej rak. Westchnela cichutko odkładając rozdzke. Wzielasie za zmiatanie podlogi na ktorej bylo mnóstwo odlamkow szkla i nie tylko. Ręce jej drzaly i byla zdenerwowana, ale nie chciala tego okazywac przed Laszlo. Musiala byc twarda. Mężczyzna pomogl jej w sprzataniu za co byla mu bardzo wdzięczna. Poszla na zaplecze by wyrzucic śmieci. Slyszac jednak jego slowa zatrzymała sie i westchnela. Przeciez to nie byla jego wina. Dlaczegowiec mial oddawac pieniadze. -Daj spokój. To nie twoja wina. Nie bedziesz nic oddawal. To nie ty ukradles pieniadze..-powiedziala spokojnie wychodzac zza półek ze slodyczami. Podeszla do mężczyzny i spojrzala na niego. -Na pewno zlodziej zostanie zlapany i wszystko bedzie ok.-dodala po krotkiej chwili milczenia. Uśmiechnęła sie do Laszlo delikatnie i zagryzla ząbkami dolna warge.
W dalszym ciągu nie poprawiała mi humoru myśl, że jakiś niebezpieczny mężczyzna, który jest odporny na czary, lata sobie bezpiecznie po Londynie. Ilu jeszcze ludzi zaatakuje bez powodu? Ilu ludzi zrani, a ilu zabije tylko po to, żeby mieć kilka galeonów więcej? Musiałem czym prędzej powiadomić o tym ministerstwo magii. Niestety najpierw musiałem kupić nową różdżkę, żeby móc wyczarować patronusa. Ten jeden raz chciałem sięgnąć po pomoc czarów, a nie mogłem bo straciłem to, co tak bardzo przeklinałem tyle razy. Spojrzałem na Anę i uśmiechnąłem się smutno. No cóż, przynajmniej jej nic nie jest. Spojrzałem na nią łagodnie i po chwili zły humor całkowicie mnie opuścił. Teraz uśmiechałem się obejmując rękoma pracowniczkę cukierni. - Dopilnuję, żeby go znaleziono. I osobiście go ukarzę. - Zapewniłem ją patrząc prosto w jej oczy. Musiała zagryźć wargę? Wiedziała, jak na mnie to działa. Na chwilę mnie oszołomiło, bo nie wiedziałem jak zareagować. W stosunkach damsko męskich nigdy mi nie wychodziło. Wolałem trzymać się z dala jakichkolwiek więzi, przez wzgląd na częste przeprowadzki. No cóż,taki stary, a taki beznadziejny.