Kiedy tylko wejdziesz do środka, od progu uderzy cię smakowity zapach pieczonego chleba i słodkich ciasteczek. Zaraz po tym dojrzysz przed sobą masę półek i lodówek z najróżniejszymi smakołykami - od zwykłej bułki przez słodycze dla dzieciaków aż po wykwintne torty na przyjęcia. Jeżeli postoisz jeszcze chwilkę, w mig dopadnie cię pani Chambers witając się z tobą jak ze starym, dobrym znajomym! Zapewne zapyta cię o samopoczucie i zaproponuje kilka produktów dnia. I nie zdziw się, kiedy zaprosi cię na pogawędkę do jednego ze stoliczków - to bardzo energiczna i przyjazna kobieta. Kiedy coś jej zostanie z dnia, część rozdaje najbliższym, a część zanosi biednym i potrzebującym. Ma tylko jedną wadę - straszna z niej plotkara! Dlatego nastawiaj uszu, kiedy siedzisz w tym przytulnym miejscu i zwierzasz się swojej przyjaciółce z problemów - kiedy pani Chambers pojawi się na horyzoncie, twoje sekrety mogą polecieć dalej w świat!
Eklerki, pączki, ptysie, rurki z kremem Kremówki, wuzetki, muffinki, mini tarty Sernik, szarlotka, brownie, ciasto kajmakowe Ciastka do kawy Drożdżówki, jagodzianki, słodkie bułeczki z nadzieniem Trójkąty z ciasta francuskiego z nadzieniem Croissant z czekoladą, konfiturą, musem owocowym Bagietka, świeże pieczywo, gorące bułki Tort pieczony na zamówienie
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Ty odpowiedz - prychnął rozbawiony, gotów przerzucać się tak odpowiedzialnością przez resztę wieczoru, ale wystarczyło jedno dłuższe spojrzenie w zielone oczy, by przypomnieć sobie to delikatne merdanie ogonem na zdjęciu, więc złapał głębszy wdech, uciekając spojrzeniem nieco w bok, by zaraz nim powrócić zaciskając dłonie mocniej na bokach Ślizgona. Zwilżył usta, zastanawiając się na ile szczerze powinien odpowiedzieć i na ile zapozować, że zna się lepiej, niż w rzeczywistości. - Nie wiem - odpowiedział w końcu, wzruszając ramionami. - Przy Tobie chcę próbować nowych rzeczy - zaczął tłumaczyć, powoli dobierając słowa, z każdym prowadząc jedną z dłoni wyżej, by zahaczyć palcem o obrożę i pociągnąć ją lekko ku sobie - I nawet łamanie własnych zasad nie jest takie straszne - dodał ciszej, opierając dwa palce na skórzanym materiale, by naprzeć na niego nieznacznie, odsuwając Mefisto dokładnie o taką odległość, o jaką przed chwilą przyciągnął go do siebie. Zawiesił spojrzenie na zieleni, którą miał teraz tak blisko siebie, gdy dłonie na policzkach przyciągnęły go ku twarzy Noxa i przez chwilę gotów był uwierzyć, że nie ma nic na świecie poza nimi. Tylko ich dwójka, a w dodatku… Mef był jego, a przez to posiadał absolutnie wszystko, co świat mógł mu zaoferować. - Mój - przytaknął mu od razu, nie mogąc uwolnić się od hipnotyzującej zieleni i pochylał się właśnie do pocałunku, pogodzony zupełnie z otrzymaną odmową, gdy w połowie drogi odruchowo złapał się go mocniej, czując charakterystyczne szarpnięcie teleportacji. | zt x2
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Muszą być dyniowe, to znaczy, że mają zawierać dynię. Jakby… Dante, dosłownie miałeś tylko ten jeden wymóg - wyszeptał cicho, wpatrując się w perfekcyjnie wycięte, przepięknie pomarańczowe ciastka, które kształtem bezdyskusyjnie przedstawiały dynie, a jednak chłopak pełnym dumy głosem oznajmił, że są o smaku orzechów laskowych. I o ile on sam przymknąłby na to oko, gdyby chodziło o kompozycję w jego własnej piekarni, tak nie mógł pozwolić sobie na odbieganie od zaplanowanej perfekcji, gdy chodziło o tak konkretne zlecenie stałego klienta Pani Chambers. Nerwowym ruchem wygładził fartuch, kalkulując czy lepiej wrzucić tę dość uroczą pomyłkę do sprzedaży na ladę, czy jednak woli wykorzystać to jakoś, by rozbudować dość lakoniczne zamówienie. W pierwszej kolejności wcisnął Dante przepis na czekoladowe lizaki, bo choć teraz był już pewny, że chłopak zrozumiał swój błąd i mógłby dać mu wolną rękę, to zwyczajnie czuł, że tym brakiem wolności musi ponieść jakieś konsekwencje, by następnym razem pamiętał o sztywnym trzymaniu się polecenia. Sam zaklęciem przestudził upieczone przed chwilą babeczki dyniowe, by z pedantyczną dokładnością nałożyć na nie cynamonowy krem, pozwalając sobie na zawinięcie na ich czubku schludnego zawijasa z przyjemnie gęstej konsystencji. Dopiero wtedy zerknął znów na przyniesione w hurtowej ilości ciasteczka, mieszanką Reducio i Quartatio tworząc z nich dużo zgrabniejsze miniaturki. Przez chwilę spojrzał na nie krytycznie, niezbyt zadowolony z tego pomysłu ze względu na marnotrawstwo składników, które wiązało się z pomniejszeniem porcji, a jednak gdy ułożył je już na kremie, widząc jak ich stonowany pomarańcz dobrze komponuje się ze zbrudzoną cynamonem bielą, mógł odetchnąć w uldze, że udało mu się dołączyć pracę współpracownika do zamówienia, by móc powiedzieć, że wspólnie je zrealizowali. Zerknął nerwowo na zegarek, badając ile czasu mu zostało i to właśnie do tego dopasowując przepis na miękkie ciastka dyniowe, uznając, że babeczki i lizaki są już odpowiednio ozdobne, by móc zrównoważyć ten zestaw dość skromnymi, a jednak nie tylko przyjemnie miękkimi, ale i smacznymi ciastkami z klasycznym półpłynnym lukrem. Zaklęciami szybko zadbał o to, by wszystkie zdjęte z półek chłodzących składniki były w temperaturze pokojowej, zaraz już przesiewając mąkę, proszek do pieczenia i przyprawy. Przywołał do siebie swoją ulubioną miskę, to w niej ucierając masło z cukrem na jasną, puszystą w swojej lekkości masę, by zaraz dodać do niej wanilię, jajko i dynię. I choć zazwyczaj najbardziej właśnie lubił tę część, często pozwalając sobie na wykonanie jej ręcznie, tak tym razem wspomógł się zaklęciami, rozdzielają ciasto na równe krążki, pospiesznie wrzucając blachy do rozgrzanego pieca. Ledwie zdążył posprzątać po sobie miejsce pracy i spakować zamówione babeczki do transportu, a już musiał wyciągać rozgrzane ciastka i schładzać je pospiesznie, by polać je lukrem. Zawołał Dante, by ten przyniósł mu z magazynu odpowiednie pudełka do pojedynczego spakowania ociekających lukrem wypieków, by mogli wspólnie skompletować wykonane przez siebie zamówienie, dopiero po odpowiednim podpisaniu wszystkich pudełek mogąc oficjalnie zdjąć z siebie fartuchy w symbolicznym zakończeniu swoich zmian.
| zt
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
| Działalność artystyczna | samonauka 4/5 wrzesień
Sztuka. Nawet w tym czarodzieje wydawali się wciąż iść na łatwiznę. W czasie gdy mugole potrafili całe życie poświęcić na to, by nauczyć się odwzorować rzeczywistość, uwiecznić ruch na nieruchomym płótnie, czarodzieje już czarowali farby, by te poruszały się według ich woli, a każde złe pociągnięcie pędzla czy niefortunnie dobrany kolor, mogli dźgnąć końcem różdżki, poprawiając swój błąd. Sam Skyler zdecydowanie artystą by siebie nie nazwał, choć niektórzy, gdy patrzyli na jego kwieciste babeczki, pedantycznie ozdobione makaroniki czy fantazyjne wycięte ciastka, takiego słowa właśnie szukali, by nakreślić wrażenie, jakie jego słodkie dzieła w nich wywoływały. Wtedy jednak posługiwał się rękawem cukierniczym, drobnymi szpatułkami, różdżką, a teraz… w jednej dłoni trzymał paletę z rozrobionymi jadalnymi barwnikami, gdy w drugiej niepewnie dzierżył jeden z całego zestawu pędzli. I miał przed sobą nieskazitelnie czyste płótno, które swoją gładkością nie pozwoli ukryć żadnych niedoskonałości, bo był nim perfekcyjnie rozwałkowany płat masy cukrowej, a nie prawdziwego włókna, którego tekstura zapewniałaby ucieczkę od perfekcjonizmu. Impresjonizm. Czy raczej jego morderstwo, skoro nie uwieczniał wcale wrażenia, ani chwili a kopiował uwieczniony już wiek temu widok. Nie musiał wcale być wrażliwy na piękno. Musiał przenieść tylko kilka plam w odpowiedniej konfiguracji, kopiując obraz, który miał przed sobą. Nenufary. Jedne z tych słynnych Nenufarów Moneta wisiały przed nim dumnie prezentując całą gamę stonowanych kolorów. Nie te oryginalne oczywiście, a wierna kopia, ożywiona magią starego kolekcjonera, a więc i zepsuta zupełnie, bo wprawiając w ruch to, co przecież miała uczynić sama wyobraźnia zachwycona talentem malarza. Nie myślał jednak o tym zupełnie, skupiając się tylko na tym, by odpowiednio rozrysować jaką partię obrazu i w jakim ułożeniu powinien namalować na każdym z pięter zamówionego tortu, by odpowiednio uczcić jubileusz galerii sztuki. Rozciął swoje płótno, nakłądając je i wygładzając na każde piętro tortu z osobna, nie nakładając ich jednak na siebie, bo według swojego pomysłu, powinny później zawisnąć nad sobą w stabilnej lewitacji, tym lepiej prezentując stworzony na nich obraz. Zaczął od największego okręgu, prowadząc pędzel w gładkich przeciągnięciach, chcąc stworzyć taflę pasków w różnych odcieniach niebieskiego, zaczynając od jasnych błękitów i kończąc na ciemnym granacie, by gdzieniegdzie tylko pokryć ten wodospad wstążkami zieleni, niby rozmyte przez nurt liście lilii wodnej. Na kolejnym piętrze zmienił już kierunek swoich pociągnięć, skracając też nieco długość pasków, by na trzecim piętrze przybrały już formę plam, a na czwartym krótkich muśnięć odcieni. Im wyżej malował, tym więcej ciepłych tonów wkradało się w chłodne błękity, gdzieniegdzie też pozwalając sobie na nieśmiałe pociągnięcia białym, by oddać błyski słońca, które ożywiały przecież wodę. I to właśnie im poświęcił najwięcej uwagi, gdy zaklęciami wprawiał kolory w migotanie, nie potrafiąc do końca skopiować efektu z obrazu, przede wszystkim więc skupiając się na tym, by staw w jego wykonaniu oddawał tę impresję, że jest prawdziwy. Odetchnął nieco spokojniej, z kolorowego marcepanu lepiąc kwiaty liliowe, w tej dużo bardziej znanej dla siebie czynności odnajdując pewność ruchów, które towarzyszyły mu zawsze w kuchni. Niektóre pomniejszył zaklęciem, a niektóre ułożył w oryginalnej wielkości, by na każdym piętrze zadbać o trójwymiarowość tej iluzji, dopiero wtedy pakując każde piętro do oddzielnego pudełka z przywieszoną do nich instrukcją w jaki sposób przygotować tort do podania i co należy zrobić, by nenufary rozkwitły w odpowiednim momencie.
Coś się kończy, coś się zaczyna... Pożegnania nigdy nie są łatwe, coś o tym wiesz. Pewnie dlatego tak ciężko jest uświadomić sobie, że niektóre drzwi otwiera się po raz ostatni, że już nigdy więcej nie odwiesi się fartucha na ten fikuśny haczyk i że już nigdy nie ochlapie lukrem tej rysy w podłodze. Ale może lepiej o tym nie myśleć? Może warto skupić się na teraźniejszości, a potem otworzyć się na nowe wyzwania i przygody? Dante z wypieku na wypiek radzi sobie coraz to lepiej. Możesz to poczuć już od progu, gdy wita Cię przyjemny, słodkawy zapach świeżych dyniowych bułeczek. I tym razem wszystko wskazuje na to, że faktycznie są one dyniowe. No, a przynajmniej zmysł węchu na to wskazuje. Być może chłopak zrobił dyniowe drożdżowe chlebki, a bułeczki stały się ofiarami kolejnej niepohamowanej fantazji. Tak czy owak - możesz odczuwać swego rodzaju dumę. Zanim jednak zdążysz zajrzeć na backstage, to podekscytowany chłopak wychyla się zza winkla i, cały w mące, niemalże do Ciebie podbiega. W dłoniach trzyma miskę z wyrabianym blado-pomarańczowym ciastem, a jego włosy pachną cynamonem. - Sky! Dobrze, że jesteś! - w tonie jego głosu można dosłyszeć wyraźną ulgę - Dostaliśmy ogrooomną dostawę dyni. No pół kuchni jest zawalone! Chodź, chodź. Musisz podjąć decyzję, co z tym robimy... - chłopak łapie Cię za ramię i wręcz ciągnie za sobą, nie zważając na to, że zostawia Ci na ubraniu białe plamy z mąki - No chodź, prooooszę. - tym wielkim oczom nie można odmówić, jesteś tego świadomy. Kiedy docieracie już na zaplecze, przekonujesz się, że Dante nie żartował. Ba! Nawet zbytnio nie podkoloryzował historii! Na całej długości ściany piętrzą się dynie wszelkiej maści i wielkości. Kuchenny blat ugina się za to od dyniowych pasztecików, dyniowych bułeczek i muffinek z dyniowym lukrem. No istny jesienny szał! A wy musicie jakoś spożytkować choć część tej niesamowitej dostawy. Bo przecież nie może się zmarnować, czyż nie? - Skyler! Co my z tego zrobimy? Zaraz przyjdzie pani Chambers, musimy mieć chociaż plan.
-------- Dante potrzebuje Twojej pomysłowości i kreatywności. Ze stosu dyń trzeba przygotować jakieś ciekawe słodycze i wypieki (lub coś zupełnie innego, a czemu by nie!). Wymyśl i opisz, co takiego przygotujecie z pomarańczowej królowej jesieni. Może to być przysmak ze spisów, a może być coś zupełnie innego. Pamiętaj, że dyniowych bułeczek i pasztecików macie już aż nadto! Jeśli zdecydujesz się na rozwiązanie tego dyniowego dylematu i napiszesz swój post na min. 3k znaków - otrzymasz 1pkt do Magicznego Gotowania.
_________________ W razie jakichkolwiek pytań/wątpliwości/próśb/zażaleń - pw @Éléonore E. Swansea lub GG: 68918554
______________________
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nie lubił gwałtownych zmian i choć często dawał ponieść się chwili, sprawiając wrażenie, że zarządza nim jedynie pomysł i spontaniczność, tak prawda kryła się gdzieś pomiędzy, bo nawet jeśli wkraczał na nieznane sobie tereny, lubił je najpierw poznać w teorii, z większymi zmianami oswajając się stopniowo. Odejście z pracy, którą kochał całym sercem, było zdecydowanie decyzją, której nie planował podejmować przynajmniej do czasu zakończenia swoich studiów i teraz, gdy przekraczał próg cukierni ze świadomością, że dziś ostatni raz nie tylko zdejmie, ale i nałoży na siebie fartuch w tym miejscu, nie chciało go odstąpić pewne uczucie odrealnienia. - Dante… - mruknął cicho, urywając powitanie z na wpół ukończonym uśmiechem zawieszonym na ustach, gdzieś już gotów rzucić kilka słów o higienie pracy i trzymaniem organizacji w czasie pracy, a jednak idiotycznie dał zacisnąć sobie wokół szyi węzeł wzruszenia i tylko uśmiechnął się mocniej, wyjmując różdżkę, nie mogąc uwierzyć, że to ostatni raz gdy jego magia zgarnia sypiącą się za Dante mąkę. - Okej, okej, spokojnie, część z nich idzie na wystawę - zarządził szybko, zaklęciem ustawiając kilka ozdobnych dyń w piramidkę, zaraz poświęcając też kilka jadalnych na stosik modelek, całą resztę dyń skazując na honorową śmierć w postaci jedzenia. - Jesteś lepszy z transmutacji, więc jak masz ochotę, to możesz później się nimi zająć. Wiesz- Jakieś wzorki pajęczyn, deformacje… Uuu, może uda nam się jedną przerobić na napiwkową skarbonkę? Ta żółta byłaby urocza jakby… - urwał nagle, z opóźnieniem zdając sobie sprawę, że wybrana przez niego dynia będzie miała okazję posłużyć mu jedynie przez kilka godzin, więc by pomóc sobie pogodzić się z nieodwołalnością tej decyzji, sięgnął do torby po obwiązany wstążką fartuch, by z krótkimi słowami wyjaśnienia podarować go chłopakowi w ich ostatni wspólny dzień. Nieco zbagatelizował ten gest, wiedząc, że i tak pożegnają się bardziej oficjalnie, a i mając nadzieję, że w przyszłości uda im się raz na jakiś czas spotkać w bardziej prywatnych warunkach. Dlatego zaraz stanowczym "skupmy się na jedzeniu" zarządził powrót do pracy, zarządzając obranie i pokrojenie dyń, bo większość z nich i tak upiekli, by przerobić je na gładkie puree, stanowiące bazę do większości zaplanowanych przez niego przepisów. Zaplanowanych, bo nie byłby sobą, gdyby wpierw nie rozłożył planu ich działania, rozpisując wszystko w zeszycie, skrupulatnie szacując ile jakich składników potrzebują. Może i uważał gotowanie za sztukę, ale zbyt kochał naukę, by nie widzieć jej w tym procesie tworzenia, dostrzegając chemiczne zależności i proporcje ukryte w każdym przepisie, wykorzystując to jako pretekst do swojej rozwiniętej przy pracy z dziadkiem pedantyczności. - Odliczyłem nam jakiś zapas bezpieczeństwa jako koło ratunkowe, ale liczę, że nie będziemy go potrzebować i wtedy to co zostanie, przerobimy na lody. Może klasyczne pumpkin spice i czekoladowe? - zaproponował, gdy tylko przedstawił dokładniej rozpiskę, specjalnie wydzielając część dyni na autorski projekt Dante, chcąc nieco zmusić go do podjęcia ryzyka, jeśli znajdowali się w korzystnej do tego sytuacji, nieco obawiając się, że po jego odejściu chłopak zbyt mocno będzie trzymał się oklepanych i bezpiecznych rozwiązań, a przecież Pani Chambers zawsze ceniła sobie inwencję twórczą. I choć lukrowane ciastka mieniły się od ozdabiających je zaklęć, a dyniowe pudełka na babeczki straszyły neonowymi uśmiechami z eliksirów, tak trzeba było cały ten przepych jakoś zrównoważyć, a każdy cukiernik wie, że równowagę najłatwiej znaleźć biszkoptem, dlatego już zaraz zabrał się za nieco mało ambitny w swojej ambitności plan stworzenia całego dyniowego tortu, wiernie ubijając już masę do przełożenia stygnących pięter. - Nie, nie, nie, czekaj - zatrzymał go po dobrej połowie ich pracy, instynktownie machając różdżką, by zatrzymać wodospad brązowych drobinek przed zderzeniem z gładką masą na dnie miski - Mój błąd. Nie przemyślałem tego. Mamy w planach mega kaloryczne wege tiramisu i już zrobioną jeszcze cięższą babkę, o brioche nawet nie wspominając, więc może… zamiast zwykłego pumpkin pie, zróbmy light wersję w salaterkach? Wiesz, bez spodu, samo nadzienie słodzone syropem klonowym i frosting zamiast bitej śmietany? - zaproponował, powracając już do rozcieńczania eliksiru słodkiego snu, którym nasączał biszkopciki do tiramisu, chcąc zyskać błogo relaksujący efekt, który zawsze tak dobrze pasował mu do tej pory roku. - I może dodamy coś delikatnie pobudzającego do tego? Wiesz, żeby się ludzie czuli tak lekko, skoro wybrali… - urwał, wykręcając głowę ku znajomym krokom, zaraz już wycierając dłonie w fartuch, by mimo braku przerwy (skoro i tak korzystał z nich tak niekonsekwentnie) sięgnąć do torby po drobny segregator, z uśmiechem na ustach wychodząc naprzeciw swojej szefowej. - Dz-dzień doooobry - zawołał ciepło, zaraz odchrząkując cicho, gdy zdał sobie sprawę, że głos załamał mu się z emocji, których przyblokowania był pewien, mimowolnie dopuszczając je do siebie, gdy tylko złapał te znajome okalane drobnymi zmarszczkami oczy, w których zawsze znajdował tyle sympatii i wsparcia. - Przygotowałem coś dla Pani na pożegnanie i- I wolałbym to dać jak najszybciej, żeby już o tym nie myśleć i się skupić na pracy - wyrzucił z siebie nieco szybciej niż zwykle, wiedząc, że jeśli odczeka z prezentem na moment oficjalnego pożegnania to rozklei się niepotrzebnie, pokazując więcej słabości, niż by tego chciał, więc ledwie ostatnie słowo uciekło z puchonich ust, a kobieta mogła już zacisnąć palce na segregatorze skrywającym wszelkie skylerowe przepisy, które przez ostatnie dwa lata powstały pod szyldem piekarni pani Chambers.
Pracowaliście jak w ukropie, ale dzięki Twojej świetnej organizacji czasu nie zmarnował się ani gram jedzenia. A to bardzo ważne, szczególnie w magicznej kuchni! Wykazałeś się ogromnymi pokładami kreatywności, która chyba płynie w Twoich żyłach zamiast krwi, innego wytłumaczenia nie ma. Dante na początku trochę spanikował, ale po chwili zdołał się otrząsnąć i poskromić zbędne emocje. W pełnym skupieniu i mobilizacji wykonywał Twoje polecenia, radząc sobie całkiem nieźle, po pewnym czasie nawet wykazując własną inicjatywę i stając się bardziej samodzielnym. Zdawał sobie sprawę, że to ostatnie chwile, kiedy będzie mógł się od Ciebie czegoś nauczyć i że niedługo to on przejmie Twoje obowiązki, których przecież mało nie było. - Frosting? Świetny pomysł! - aż mu się oczy zaświeciły. Być może z ekscytacji, a być może... gdzieś w kącikach majaczyła się drobna łza wzruszenia, która powodowała ten swoisty błysk. Chyba docierało do niego, że takie momenty na zapleczu piekarni szybko nie powrócą... - Będzie mi Ciebie tutaj brakować, Sky... - wyburczał odrobinę wstydliwie, robiąc smutną minę zbitego psidwaka. Zajął się wspomnianym frostingiem i niepostrzeżenie przetarł oko kuchenną szmatką, zupełnie jakby usuwał jakieś nieproszone okruchy. Gdzieś pomiędzy Waszymi rozmowami dało się usłyszeć stukot obcasów. Stukot tak charakterystyczny, że obaj doskonale wiedzieliście, kto pojawił się w piekarni. Pani Chambers. Czarownica odwzajemniła ciepły uśmiech i zmrużyła lekko oczy, zaciekawiona tym, co też jej ulubiony Skyler kombinuje. - Jak tu apetycznie pachnie, chłopcy! - skomentowała, rozglądając się po pomieszczeniu z zadowoleniem wymalowanym na twarzy. Wyglądała na spokojną i biła od niej dobroć niczym od poczciwej cioci. W niemym zdumieniu wzięła od Puchona segregator i otworzyła go, wertując wolno i ostrożnie kolejne karty. - To Twoje..? - nie skończyła, ale przecież nie musiała. Dante wychylił się na chwilę, by nie psuć tej wzruszającej chwili i jednocześnie zaspokoić swoją niepohamowaną ciekawość. Gdy zobaczył drgający podbródek swojej szefowej - szybko wrócił do ozdabiania dietetycznych dyniowych deserków, czując pewne zakłopotanie, że mógł zaburzyć tak intymną i szczególną chwilę. Poza tym... sam się rozklejał. - Och, pączuszku... - kobieta pisnęła, jednocześnie łapiąc Skylera i przysuwając go do siebie, by objąć go jak ukochanego wnuczka. Chwilę trwała tak w tym uścisku, a potem odsunęła się, odkaszlnęła, otarła oko i podeszła do jednej z szafek kuchennych, by wysunąć wielką szufladę i chwilę w niej pogrzebać. - Chciałam Ci to dać wcześniej, ale czekałam na odpowiednią okazję. Chyba nie będzie odpowiedniejszej... - wyciągnęła podłużne pudełeczko w kolorze głębokiego fioletu i podała je ostrożnie chłopakowi. W środku znajdowała się ozdobna łyżeczka, która wyglądała na bardzo, bardzo starą - Dostałam ją od swojej matki, gdy zaczynałam swoją kulinarną przygodę. Czas, by przeszła do Twoich rąk. Niech Ci się dobrze wiedzie, kochany. Wpadaj do nas czasem. Zawsze będziesz tu mile widziany. W końcu to Twój... drugi dom.
Nauka Samodzielna [Zaklęcia] - Listopad 2021 - 5/5
Nie jest usatysfakcjonowany ten, kto nie pomaga swoim sąsiadom w czasie jesiennych, przedzimowych porządkach. W takim przypadku znalazł się sam Michael, który wychodząc ze swojego sklepu po południu i zakluczając go na cztery spusty zauważył, że w pobliskiej piekarni nadal “tliły się” światła, które zwiastowały, że pani Chambers nie skończyła swoich zajęć pracowniczych i zapewne jeszcze trochę krzątała się przed ostatecznym przeniesieniem się do swojego domu, o ile miała go, bo czasem zdawało się, że ten budynek był zarówno jej pracą jak i domem. W sumie nie zastanawiał się nad tym nigdy, a pomoc bliźniemu to prawie podstawa dobrego współżycia z ludźmi wokół. Więc nawet tak z lekka introwertyczna osoba jaką jest Shakeshaft potrzebował czasem także i z kimś pogadać. Drzwi do środka otworzyły się, sygnalizując dzwoneczkiem jego przybycie. Pani Chambers wyjrzała zza futryny i widząc Michaela, uśmiechnęła się promieniście. Oczywiście, zapytała się czy chciałby coś kupić. Sam wahał się przed tym, ale ostatecznie przyznał, że nie. Za to przybył do niej w bardziej ciekawszym celu jakim była pomoc z ogarnięciem sklepu przed zamknięciem. Kobieta uśmiechnęła się, chyba ciesząc, że ktoś postanowił sam zaoferować się z pomocą i nie bał się czasem trochę pobrudzić rączek z pomocą magii. To w sumie był też idealny test tego jak radził sobie na zajęciach i jak zaklęcia użytkowe przydają się w codziennym życiu. Zaczął od spokojnego zajmowania się zmywaniem naczyń po tym jak goście zostawili ich dużo, a pani Chambers nie mogła sama sobie poradzić. Oboje znajdując się w tym samym pomieszczeniu zajmowali się czym innym, ale sytuacja pozwalała im do rozmów na temat wszystkiego. Aż… przeszli do plotek. – A wie pan, panie Shakeshaft, że pan Wilkins z końca alejki to w ogóle ponoć dostał awans? Ale ja już dobrze wiem w jaki sposób to zdobył… Swoje wiem. – Powiedziała dumnie kobieta, unosząc podbródek do góry z uśmiechem. Sam mężczyzna nie był za bardzo skory do plotek, ale już skoro coś słyszał o wspomnianym Wilkinsie to jego buzia sama się otworzyła po tym, gdy czerwoną różdżką skinął na gąbki, które zaczęły czyścić piec z sadzy i ogólnego brudu. – Pan Wilkins? Proszę pani, to chyba pani nie słyszała o tym, że on to w ogóle zapoznał się chyba ze swoją nową sąsiadką. Ów sąsiadka wprowadziła się od niedawna na Amortencję, a już według niektórych kobiet owija sobie wokół małego paluszka pana Wilkinsa. No a wiadomo, pan Wilkins samotny… To poszedł. – Wzruszył ramionami, zaczynając w sumie myśleć, że skoro jest samotny to co mu do tego. W końcu nie żyli w czasach, gdzie kawaler nie mógł nie mieć żony, bo co powiedzą inni. A on sam? On sam nie miał nikogo, więc w sumie był dla niego bardziej wyrozumiały. Ale to dopiero przy tym, gdy już kończył zmywać usłyszał od pani Chambers coś więcej. Ponoć, że ogółem to romans między sobą mają. Zawsze, kiedy gaśnie światełko w jego sklepie to nagle rozgląda się i idzie w kierunku kamieniczki, gdzie żyje nowo wprowadzona sąsiadka. Co zresztą sam wykpił Shakeshaft, mówiąc jej, że to akurat musi być fałsz, bo pan Wilkins zawsze był nieśmiały. Mogli w końcu spotykać się w parku, bo oboje mają blisko. I to po zmroku. Mówiąc to zresztą skierował się do zabrudzonych stolików, gdzie zaczynając czyścić je z pomocą magii obserwował co się dzieje za oknem. – A w ogóle to, proszę pani, proszę spojrzeć. Jeszcze był Październik, już sklep w ozdoby halloweenowe ozdabiałem, a tu już koniec Listopada i znowu muszę zacząć ozdabiać w ozdoby zimowe. Tak to jest. Wrzesień, Październik, Halloween, zaraz Nowy Rok. Dzieciaki z Hogwartu znowu polecą na ferie i znowu wrócą… Tak ten czas przemija. – Dodał swoje trzy sykle, aby zaraz zobaczyć jak pani Chambers mu przytakuje wydymając usta z cmoknięciem i sama zaczyna czyścić z pomocą magii szyby. Oboje dobrze wiedzieli o przemijalności czasu, aby zaraz przypomnieć sobie, że też już aż tak absolutnie młodzi nie są. Michael już zbliżał się do trzydziestki, ona do… w sumie to nigdy nie pytał, a i kobiet nie wypada o to pytać. Za to jednak trochę wymienili sobie komplementów przy sprzątaniu, kiedy kolejne Chłoszczyść poleciało na stolik, czyszcząc go z absolutnego zabrudzenia kremówkami. Biedna, musiała tak ciągle o to dbać. Na szczęście miała przecież do pomocy jego, który finalnie zakończył ostatnim zaklęciem czyścić mąkę ze stołów w kuchni. Problemem okazał się jednak stary piec wykorzystywany do pieczenia mięsa, którego potem pani Chambers używała do produkcji bułeczek z szarpaną wołowiną, które tak bardzo uwielbiam od niej kupować Shakeshaft. Dlatego dowiedzenie się, że problem z nim związany będzie trzeba naprawić i to jak najszybciej. Nie będzie tutaj potrzebne tylko zaklęcie Chłoszczyść, które i tak jest już często używane, ale też i Reparo, które stanowi problem dopiero, kiedy trzeba wskazać miejsce w którym nastąpiło zepsucie. Shakeshaft dlatego zdjął swoją kurtkę i zawieszając ją na oparciu jednego z krzeseł przeszedł do zacierania dłoni i zaglądania wraz z różdżką i różnego rodzaju szmatkami do środka pieca. Gdyby to była bajka Braci Grimm to istniałaby teraz szansa, że gdyby pani Chambers była mugolskim odpowiednikiem wiedźmy z zieloną skóra i pryszczem na nosie to mogłaby go bardzo łatwo wrzucić do owego pieca i sprawić, że ten spłonie. Ale to nic. Teraz przecierał różnego rodzaju miejsca, aby dopiero po chwili zlokalizować pęknięcie, które przepuszczało ciepło z pieca i powodowało, że nie utrzymywał odpowiedniej temperatury. Dlatego też szybkie reparo sprawiło, że owy piec został zasklepiony w dziurze z pomocą zaczarowania zaklęciem Duro małych kamyczków, które wsadził i stransmutował tak, aby idealnie odpowiadały za ściankę blokującą. Wszystko wyglądało tak, jakby ten piec w ogóle nie został uszkodzony. Dopiero zaraz znowu sięgnął znowu po Chłoszczyść, aby dopiero wyczyścić cały piec, aby ten lśnił na błysk. Sam po sobie zauważył, że miał brudną twarz, więc nie chcąc polegać tylko na magii, umył siebie w bliskiej umywalce. Kwestia już tylko zebrania siebie i wyjścia od kobiety. Zaraz wyszedł przed drzwi, aby ucałować jak dżentelmen dłoń pani Chambers i przez chwilę ją jeszcze przytrzymać. – Niech się pani nie obawia pytać ponownie o pomoc, jeśli tylko będę mógł to z chęcią przyjdę pomóc. A te eklerki, co mi tak pani polecała… To niech już pani zapakuje tak z trzy… – I mrugnął jeszcze okiem, zanim kobieta z uśmiechem nie poszła mu ich zapakować. Warto pomagać. Prawda?
- Nie mówię, że mugolskie jedzenie nie ma pewnego uroku - skonfrontował, próbując domknąć tę niesmaczną dyskusję, póki trzymał mimikę w ryzach, nie pozwalając jej na grymas obrzydzenia. - Ale pomyśl o tej całej toksycznej chemii, którą mugole wkładają w swoje jedzenie, by wmówić sobie, że potrafią zwiększyć jego ilość lub wydłużyć datę przydatności tak, jak my to robimy przy pomocy magii. Jeśli przez rok jadłabyś tylko mugolskie produkty, to już wtedy odczułabyś negatywne efekty na swoim ciele, a wyobraź sobie żyć tak cały czas, przez pokolenia - pociągnął dalej, otwierając przed Emily drzwi do kawiarni, nie mogąc nie patrzeć na dziewczynę z góry, skoro ta nie rozumiała nawet prostej wyższości czarodziejów nad mugolami. Zwykłej wyższości biologicznej, która pozwala im żyć dłużej, niezależnie od warunków. Gdy tylko weszli do środka typowe dla Pani Chambers szczebiotanie ucichło gwałtownie i nic nie zakłócało melodyjnej fali rozmów znajdujących się w cukierni klientów. Sam nawet nie pamiętał, czy pewnego dnia, wybitnie wyczerpany udawaniem milszego, niż był naprawdę, nie uderzył w kobietę wibracjami hipnozy, bo i równie dobrze mógł warknąć na nią gorszego dnia, a ta zwyczajnie dobrze zapamiętała jego preferencje obsługowe. Niezależnie od powodu, nie obsłużyła ich osobiście, a wycofała się na zaplecze, stawiając za ladę świeżego pracownika, który w swojej nieświadomości mógł uśmiechnąć się do nich szeroko, recytując polecane pozycję z sezonowego menu. - Przyznam Ci się do czegoś - zaczął, na razie zupełnie ignorując produkującego się przed nimi chłopaka, by poufnie pochylić się nieznacznie do emkowego ucha, dobrze wiedząc, że chcąc nie chcąc takie drobne wyznanie psychologicznie zadziała na jego korzyść, nawet jeśli było wątpliwe moralnie. - Słodzę swoją kawę.
Typowe. Czarodzieje naprawdę bali się każdego najdrobniejszego elementu mugolskiego świata - tak jakby samo zbliżenie się do tego miało zrobić im krzywdę. Czego to była kwestia? Słabej edukacji? To z całą pewnością, od zawsze uważała, że Hogwart robił okropną robotę w tym zakresie. Może właśnie dlatego tak intensywnie ostatnio myślała o wzięciu spraw we własne ręce i zrobienie mugoloznawstwa ważniejszym, bardziej interesującym przedmiotem. - Skąd pomysł, że składniki, które wydłużają termin mugolskiemu jedzeniu mają gorsze działanie, niż magia? Masz na to jakieś... dowody? Zdziwiłabym się, bo absolutnie nikomu nie chce się takich rzeczy sprawdzać, a może powinniśmy - jeśli myślał, że zniechęci ją do czegokolwiek antymugolskiego i to przy pierwszym spotkaniu, to nie poznał się na niej za dobrze. Niejeden próbował. Uśmiechnęła się do kelnerka, ale zaraz mężczyzna rozproszył ją, zbliżając się do niej na tyle blisko, że chcąc nie chcąc miał cała jej uwagę. Uśmiechnęła się rozbawiona na jego wyzwanie i pokręciłą głową. - Obrzydliwe. Dla tego pana będzie herbata, nie chce na to patrzeć - zerknęła na chłopaka, który był gotowy przyjąć od nich zamówienie. - Dla mnie kawa, normalna. I może jakieś ciastko... coś z karmelem, jeśli jest, dziękuje - oddała mu kartę i z powrotem przeniosła spojrzenie na Pazuzu. Był naprawdę przystojny, chyba do tej pory zlewał jej się w jedno z tymi wszystkimi kolegami Charliego, którzy w większości byli dość atrakcyjni, ale nigdy nie myślała o nich w taki sposób. Generalnie, od dłuższego czasu jej spojrzenie naprawdę skupiało się tylko w jednym kierunku. Teraz zaczęła się rozglądać i to było dość dziwne doświadczenie. - Ja się przyznam, że nie byłam na zbyt wielu randkach. To znaczy... - dopiero kiedy to palnęła, dotarło do niej, że nazwała kompletnie spontaniczne wyjście na kawę randką i nie miała pojęcia, czy to było odpowiednie. - Nie umawiałam się tak, no, wiesz o co chodzi - mruknęła i na szczęście zaraz przed nią wylądowała filiżanka z kawą, więc mogła spuścić w nią zażenowane spojrzenie i szybko upić łyka.
Szybko poczuł, że może pozwolić sobie na pobłażliwość w spojrzeniu, bo i przecież Emily, zgadzając się na wspólną kawę, zdawała sobie sprawę z jego oceny mugolskiego świata, raczej nie łudząc się, że po kilku minutach rozmowy przekona go do zmiany zdania, w którym upewniał się przez całe lata swojego życia. Nie starał się też ukryć iskier zadowolenia w ciemnych oczach, lubiąc przecież tę świeżość w rozmowie, którą potrafiły wprowadzić chyba jedynie Ślizgońskie kobiety, zbyt dumne, zbyt zadziorne i uparte, by zwyczajnie mu przytaknąć. - Twierdzisz, że magia w jedzeniu może wywoływać kagonotrię? - zapytał więc spokojnie, choć precyzyjnie, bo i traktując tę rozmowę jak zabawę piłką z dzieckiem. Należy rzucać delikatnie, dokładnie, by dziecko miało szansę naprawdę złapać zabawkę i choć mogłoby wydawać się to zabawą prostą, to potrzeba było jednak ogromnego skupienia, by złapać źle rzuconą piłkę od dziecka. Umiejętne ograniczenie swoich możliwości nie wymagało wcale dużo mniej od starcia u ich szczytu. Mimowolnie poczuł wibrację śmiechu, słysząc to urocze "obrzydliwe", nie chcąc zastanawiać się jak przyjemne byłoby odkrycie przed Rowlówną dużo ciemniejszych od słodzonej kawy sekretów, zbyt dobrze wiedząc, że to właśnie ciekawość kiedyś zgubi go zupełnie, prowadząc go przez drogę przyjemnie głupich pomyłek. Uśmiechnął się więc tylko uprzejmie, dzieląc się z kelnerem resztkami wywołanego przez Emily ciepła w jego spojrzeniu, gdy przytakiwał, że earl grey z mlekiem lunaballi to jest dokładnie to, czego chciałby się teraz napić. - Wiem - przytaknął, przesuwając ozdoby na stole według własnej wizji, podprogowo rozdrażniony brakiem symetrii, więc i na chwilę pozwalając sobie na ściągnięcie brwi, zanim nie uniósł spojrzenia na miotającą się nieco w słowach dziewczynę. - Ogólnie dużo wiem - zaznaczył powoli, spokojnie szukając jasnego spojrzenia, by zacząć już uczyć Ślizgonkę, że i ona nieustannie powinna robić to samo, zawsze czując się bezpieczniej, gdy pozostawiał sobie otwartą opcję do użycia hipnozy. - A tego, czego nie wiem, często się domyślam - dodał, bez ucieczki wzrokiem w dół obracając filiżankę tak, by jej ucho znalazło się po prawej stronie, specjalnie ściszając głos do poufnych półtonów, by nie zaburzać poczucia prywatności ich rozmowy. - Świat czarodziei, zwłaszcza tych czystokriwstych, jest naprawdę mały, Emily. Możesz śmiało założyć, że wiem o przeszłości Twojej i Twojej rodziny więcej, niż dążyłabyś mi powiedzieć w czasie jednej randki - pociągnął dalej, unosząc filiżankę, a jednak zatrzymując się by dodać z połowicznym uśmiechem "możemy więc liczyć tę już jako drugą", zanim faktycznie upił kilka łyków klasycznego napoju. - Wolałbym posłuchać o Twojej przyszłości.
- Cóż, nikt tego nie wie - rzuciła jeszcze, bo w końcu magiczna medycyna była wciąż niemal równie niezbadana co mugolska. Co z tego, że potrafiliśmy rozwiązać mugolskie problemy machnięciem różdżki, skoro mieliśmy równie dużo własnych, z którymi radziliśmy sobie znacznie gorzej. Cóż, chociaż w zupełnie inny sposób, ona również była przekonana, że ciekawość ją kiedyś zgubi. Pewnie szybko miał się przekonać, jak łatwo było użyć tego przeciwko niej, a raczej żeby zbawić ją do czegoś, od czego wolałaby trzymać się z daleka zachowując trzeźwy umysł. Chyba naprawdę potrzebowała adrenaliny, bo od rozstania jej życie było naprawdę spokojne, więc już zaczynała być w tym wszystkim trochę niecierpliwa i nieusatysfakcjonowana. Oczywiście, też zwyczajnie tęskniła, dużo bardziej niż chciałaby przyznać przed sobą samą. Czuła jednak, że sam w sobie spokój też jej nie slużył. - To niestety prawda - pokręciłą głową na jego komentarz o czystokrwistym świecie. Merlinie, jak ona tego nienawidziła. Chyba właśnie dlatego nigdy nie mogła pogodzić się z tymi zaręczynami, nawet kiedy między nią i Natem zaczynało się układać. Świadomość, że inni ludzie o tym plotkują, pozytywnie czy negatywnie, doprowadzała ją do szału. Częśc może myślała o tym z zazdrością, bo w końcu Nate obiektywnie był zapewne uważany za bardzo dobrą partię, a część, taka w której pewnie byłaby Emily, obserwując to z boku - patrzyła na to ze współczuciem. Nie miała pojęcia, co jest gorsze. - Nie wiem, czy moja przyszłość jest taka przemyślana. Chciałam trochę pomieszkać wśród mugoli, a potem iść na asystentkę mugoloznawstwa. Kiedyś myślałam bardziej o dziennikarstwie, ale to raczej nie jest zawód dla mnie - nie miała pojęcia, kiedy dokładnie doszła do tego wniosku, ale teraz czuła, jakby nie było już odwrotu. Naprawdę chciała rzucić obecną pracę. - No dobra, a jaka jest twoja przyszłość w takim razie? Robisz coś... z księgowością? - coś jej świtało z jego rodziną, ale chyba trochę zaniedbywała swoje rozeznanie w czystokrwistym świecie.
Uniósł brew i od razu w głowie pojawiło mu się kilka pytań, które postanowił skompresować do jednego prostego "Dlaczego?, dopiero przy cięższym od czujności spojrzeniem doprecyzowując: - Dlaczego to nie jest zawód dla Ciebie? Trudno było mu pojąć ten brak zdecydowania, to wahanie skryte w słowach tak niestabilnych jak chyba, raczej czy może. Potrafił zrozumieć niewiadomą skrytą w relacjach międzyludzkich, gdy nie możemy być nigdy pewni w stu procentach reakcji innych, jednak plan zawodowy na przyszłość? To w wieku Emily każdy powinien mieć już dawno przemyślane i przypieczętowane. - Księgowością? - powtórzył szczerze rozbawiony, dopiero po mimowolnym prychnięciu zdając sobie sprawę, że dziewczyna wcale nie żartowała. - Ty tak na poważnie? - dopytał więc z niedowierzaniem, ujmując od góry przyjemnie ciepłą filiżankę zamówionej herbaty, by jednym łagodnym ruchem obrócić jej ucho w lewą stronę. - Emily Rowle, naprawdę potrafisz mnie rozczarować - zaczął z połowicznym uśmiechem, opadając spojrzeniem do mlecznych wzorów, które nagle rozlały się na tle ciemnej herbaty, na moment zdając się zamieniać zwykłą filiżankę w myślodsiewnię; by tym twardszym spojrzeniem powrócić do niebieskich oczu. - Przyzwoitość nakazywałaby Ci teraz obiecać, że jeszcze dziś odrobisz swoją pracę domową i dowiesz się więcej o jednej z niewielu godnych uwagi czystokrwistych rodzin w Wielkiej Brytanii - nakreślił, niby pozwalając głosowi zawibrować w niebezpiecznych nutach perswazji, a jednak nie decydując się jeszcze na hipnozę, czujnym spojrzeniem badając reakcję dziewczyny i jej naturalną gotowość do uległości. - Mnie osobiście najbardziej interesują klątwy. Łamanie ich, oczywiście. Jeśli biorę udział w wykopaliskach, to właśnie przeklęte artefakty świadczą o moim sukcesie. Im większa klątwa, tym większa wartość artefaktu - nakreślił, pozwalając sobie na nieco więcej ekscytacji nie tylko w głosie, ale i spojrzeniu, bo i w końcu mówił o tym, co naprawdę potrafiło nakręcić go do działania, motywując go do wyjazdów w warunkach, które dalekie były od przyjętych przez niego standardów. - Czasem zdarza się, że taki artefakt znajdzie się w posiadaniu mugoli. Często w postaci w jakiś sposób czczonego przedmiotu, ale o takich przypadkach zapewne już sama czytałaś - podsunął testowo, chcąc sprawdzić czy Emily faktycznie posiada jakąkolwiek wiedzę ukierunkowaną na jego zainteresowania, bo i zastanawiając się już jak mógłby znajomość z tą uroczą dziewczyną kiedykolwiek wykorzystać na swoją korzyść. - O zbiorowych halucynacjach czy też chociażby... stygmatach.
Zadawał zdecydowanie zbyt trudne pytania. Jej plany zawodowe to było coś w czym na chwilę obecną kompletnie się gubiła, ale prawdę mówiąc, ona nie uwarzała tego za nic dziwnego. Miała wrażenie, że wiele jej rówieśników może się z tym utożsamić i naprawdę trudno było ustalić co naprawdę chce się robić. Marzenia o dziennikarstwie trzymała się z dzieciństwa i chyba była w tym też cząstka podświadomej tęsknoty za matką. Potem tyle się działo i nie miała za barczo czasu naprawdę się nad tym zastanowić. - Nie wiem. Nie odnajduje się w medialnym świecie, nie umiem nawet regularnie prowadzić wizbooka - powiedziała rozbawiona, przypominając sobie kilka swoich zrywów, które szybko kończyły się kompletnym milczeniem. Nie potrafiła być w tym naturalna i zauważyła, że w pracy często to staje na przeszkodzie. Wcale nie chciała szukać nowych tematów, nie tych dotyczących świata magicznego. Ten interesował ją coraz mniej. Upiła łyka czarnej kawy, nie odrywając od niego spojrzenia na zbyt długo. Jak naiwna była wierząc, że to jej pomoże i pozwoli rozgryźć co się dzieje w jego głowie. Dużo bardziej bała się uciekać spojrzeniem i coś przegapić, niż tego, czego faktycznie powinna. Wierzyła swojej intuicji. Zaśmiała się znad filiżanki i odłożyła ją bezpiecznie kręcąc głową. - To brzmi nudniej niż praca domowa z historii magii, bez urazy. Nie wiem czy wierze w godne uwagi czystokrwiste rody Wielkiej Brytanii. Chyba w tej kwestii jestem zbyt cyniczna - no wiedziała, że nie wszyscy są per se nieuczciwi. Niemniej, była też przekonana, że wszyscy mają coś na sumieniu. Chcą nie chcąc, zdążyła zobaczyć za dużo. On ewidentnie nie miał z tym problemu i ani trochę jej to nie zaskakiwało. Poza ludźmi, którzy mieli z tym wyraźny problem, tak jak ona, spotkała tylko dwa typy. Tacy, którzy są ślepi na wszystko i tacy, którzy świetnie się w tym odnajdują. Od początku wyglądał na ten drugi typ. W końcu to ten typ znała najlepiej. Dlaczego w takim razie ciągle tu siedziała? - To ciekawe - przyznała, bo chociaż nigdy nie leżało to w kręgu jej zainteresowań, brzmiało jak całkiem fajny zawód. Nie było to jednak nic co przykułoby jej uwagę gdyby nie wspomniał o mugolach. Zupełnie jakby nie zrobił tego przez przypadek. - Prawdę mówiąc, nie tak dużo jakbym chciała - powiedziała wprost, bo chociaż nie wiedziała o tym za dużo, z pewnością chciałaby się dowiedzieć. - Mugole pewnie inaczej na to reagują? Są na ten temat jakieś konkretne badania? Chociaż tego pewnie nie da się zrobić zbyt etycznie - przegryzła wargę, kiedy dotarło do niej, że oczywiście, można było zdobyć jakieś przypadkowe dane, ale raczej faktyczne, porządne porównanie wymagałoby żywych ochotników.
Mruknął cicho w zamyśleniu, nie będąc pewnym na ile rozgranicza brak profesjonalizmu w wizbookowej zabawie od problemów przy prawdziwym dziennikarstwie, szybko jednak dochodząc do wniosku, że ani jedno, ani drugie nie interesuje go wystarczająco, by pociągnąć ten temat dalej. - Nie, nie, teraz to już jesteś bezczelna - parsknął na wpół w rozbawieniu, na wpół jednak już w szczerym oburzeniu, nie potrafiąc do końca pojąć tego braku szacunku do własnego dziedzictwa. - Zresztą to kara, nie ma być przyjemna, tylko pożyteczna - wytknął jej, nie spuszczając z niej wzroku znad popijanej herbaty, chyba że po to, by poszukać śladów czerwonej szminki na białej porcelanie. - O nagrodzie możemy podyskutować, gdy już odrobisz pracę domową - podsunął na zachętę, nieustannie testując dziewczynę, chcąc wybadać miękkość jej terenu, mając szczery problem ze stwierdzeniem ile w niej ciekawszej arogancji, a na ile jedynie zwyczajnego lenistwa. Próbował rozszyfrować spojrzenie, przygryzioną wargę i wspomnienie etyczności, samemu przecież przejmując się nią tylko wtedy, gdy stanowiła temat publiczny. - Nie da się - przytaknął, bo tam gdzie leży rozwój wiedzy, rzadko jest też miejsce na humanitarność. - Co więcej, wymagałoby to badań, które zajęłyby nie lata, a pokolenia. Zbyt dużo zmiennych do okiełznania, ale może kiedyś udałoby się chociaż dostrzec odpowiednie wzorce, wyprowadzić wstępne grupy badanych obiektów - pociągnął dalej, mimowolnie ekscytując się pod świadomością, że żadne z nich nie ma pewności, czy drugie pod tym terminem miało na myśli przedmioty czy jednak ludzi. - Powiedz mi... - podjął, przesuwając dłoń po drobnym stoliku, by palcem stuknąć w palec dziewczyny, tym drobnym gestem chcąc przywołać jej wszystkie myśli z powrotem do siebie, na wypadek, gdyby ta już zbyt mocno odpłynęła ku myślom o mugolach. - Miałaś kiedyś kontakt z klątwą?
W tej chwili z boku to już wyglądało jak wojna na spojrzenia. Oba były dość nieugięte i Emily faktycznie czuła, że jak nim ucieknie, to coś przegra. Nie była tylko pewna co. - Co sprawia, że myślisz, że możesz mnie karać i nagradzać? - uniosła brew i brzmiało to trochę jak flirt, a trochę jak prowokacja. Był zdecydowanie zbyt pewny siebie a jej się to, rzecz jasna, zdecydowanie za bardzo podobało. Skarciła się w głowie za brak instynktu samozachowawczego, ale zaraz wyciszyła tę myśl, przypominając, że miała się dobrze bawić. A na to przecież trzeba było odrobinę się odsłonić. Zresztą ona nigdy nie umiała zbyt dobrze zakrywać swoich emocji. Najlepiej o tym świadczyła co chwilę chwiejąca się filiżanką, którą Emily po prostu musiała wprawiać w ruch, nieustannie będąc o krok od wylania. Bo nie chodziło ani o lenistwo, ani o arogancję. No, może trochę arogancję. - Ale skoro już jesteś taki pewny siebie, to jaka to nagroda? - wtrąciła jeszcze. Z całą swoją miłością do kawy musiała przyznać, że kawiarnia musiała zostać wykreślona z jej listy na potencjalne pierwsze randki. Zastrzyk kofeiny wcale nie działał na jej korzyść. - Myślę, że to coś wartego... poświęcenia czasu, oczywiście - powiedziała powoli, bo oczywiście nie uważała, że powinno zostać dane zielone światło na badania na kimkolwiek - czy to mugolach, czy czarodziejach. Niemniej, może dałoby się to jakoś przemyśleć i znaleźć względnie etyczne rozwiązanie. Na pewno byłyby tego dobre strony. Jego dotyk faktycznie sprowadził ją na ziemię i posłała mu zaskoczone spojrzenie, bo to pytanie zupełnie zbiło ją z tropu. - Z klątwą? Nie... chyba nie - odparła po chwili wahania, zastanawiając się, czy cokolwiek czego ona doświadczyła było klątwą. - A ty? To znaczy, rozumiem, że z tym pracujesz, ale coś cię kiedyś bezpośrednio dotknęło?
To to. Ten moment. To uniesienie brwi i błysk prowokacji w błękitnym spojrzeniu, na które nie potrafił odmówić sobie podciągnięcia kącików ust w górę. To właśnie w takich momentach nabierał pewności, że tym razem rozmowa nie jest tylko marnotrawstwem czasu, a druga osoba może okazać się ciekawsza, niż zazwyczaj się to okazywało. - Na karach i nagrodach opierają się relacje międzyludzkie. Jedyna różnica jest taka, że nikt tak tego nie nazywa wprost - zauważył brutalnie szczerze, nawet jeśli czuł ten ostrzegawczy dreszcz na plecach, że nie był to najlepszy krok, jaki mógł zrobić. - W najprostszym równaniu odpowiednie zachowanie przynosi nagrodę w postaci wspólnie spędzonego czasu, a złe zachowanie równa się z karą, a więc i brakiem podarowanej uwagi - nakreślił najłatwiejszy do zrozumienia schemat, nie chcąc zagłębiać się w tym jak duża jest różnorodność nagród, jeśli tylko chwilę się nad tym zastanowi, bo i niektóre z nich rozłożone są w czasie lub czekają nawet całe lata, by z nich skorzystać. - Więc nagrodą byłby mój czas i moja uwaga, oczywiście - podsumował, uśmiechając się pod świadomością jak pretensjonalnie może to zabrzmieć, a jednak jednocześnie przecież też wiedząc, że nie przywykł marnować swojego czasu na relacje, które nie były tego warte, nawet jeśli oznaczało to dość gwałtowne zerwanie naturalnie kształtującej się relacji. - A jako, że nagroda musi być odpowiednia do wysiłków, to najpierw musiałbym poznać rezultat Twoich starań, by wiedzieć, jak bardzo ja mam się postarać w zamian - wytłumaczył, zamierzając wywiązać się z umowy, nie nakreślając już jednak większych szczegółów jaki charakter potrafiły przyjmować jego relacje, a więc i jaką formę potrafiły mieć kary. - Kilka razy - przytaknął, robiąc drobną przerwę na kilka łyków herbaty. - Zazwyczaj nawet jeśli zdejmowana klątwa postanowi ugryźć w odwecie, robi to zdecydowanie słabiej, niż gdyby otwarto ją przypadkowo. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś wie co robi i robi to umiejętnie - zaczął nakreślać, wyciągając swoją różdżkę, by podgrzać nieco swoją filiżankę, obdarzając ją przelotnym spojrzeniem. - Pamiątkę mam jednak tylko po jednej i to jednej z pierwszych. Źle oceniłem sytuację, byłem pewien, że artefakt jest już bezpieczny i można go otworzyć, ale gdy to zrobiłem zdążyłem tylko zauważyć uciekające ze szkatułki zielone światło - pociągnął dokładniej, palcem lewej dłoni pokazując kierunek sprzed siebie do swojej twarzy, zaraz prowadząc go niżej po swojej szyi. - Pierwsze szarpnięcie bólu było takie, jakby ktoś próbował mnie udusić podpaloną liną, ale ból szybko uciekł dalej, a ja mogłem w końcu spojrzeć na wijący się pod moją skórą kształt - zobrazował, nie próbując powstrzymać drżenia kącika ust w rozbawieniu jak abstrakcyjnie brzmiała dla niego teraz długo skrywana dla siebie historia - W pierwszym momencie próbowałem ratować się zaklęciami niemal na ślepo, ale zdążyłem unieruchomić klątwę w jednym miejscu zanim dotarł do mnie medyk. Nie wiem czy dało się zrobić to inaczej, lepiej, sprawniej, ale po prostu rozciął mi skórę i wyciągnął spod niej węża, którego wtedy już usunięcie było dziecinne łatwe, nawet i bez doświadczenia w zdejmowaniu klątw. Podleczył mnie niedopuszczalnie amatorsko, choć tłumaczył się czarnomagicznym wpływem klątwy na kurację. Przez dwa tygodnie jeszcze chodziłem z posiniaczonym wzorem na całym ciele, a bliznę z miejsca rozcięcia mam do dziś - dokończył podsumowując, upijając łyka herbaty, by zdradzić dalej z drobnym rozbawieniem: - Może jednak powinnaś rozważyć jeszcze raz dziennikarską karierę, Emily. Właśnie opowiedziałem Ci historię, której nie zdradziłem do tej pory nikomu spoza najbliższej rodziny.
- Nikt tego tak nie nazywa, bo nikt tego tak nie analizuje - odparła, kręcąc głową i uśmiechnęła się do kelnera, kiedy złapał z nią kontakt wzrokowy i poprosiła o dolewkę kawy. To co mówił miało sens i faktycznie, jak się nad tym tak zastanowić, wszystko się na tym opierało. Nie dziwiło jej jednak, że nikt nie chce w ten sposób o tym myśleć, relację międzyludzkie już i tak wiązały się z wystarczającą ilością presji. - W takim razie pomyślę, na ile zależy mi na tej nagrodzie - przytaknęła w końcu, zaraz dowiadując się, że zdecydowanie nie doceniła jego pracy, a tym samym chyba tego czym faktycznie zajmowała się jego rodzina. To brzmiało zdecydowanie ciekawiej niż księgowość. Na jej twarzy pojawił się grymas, kiedy opowiadał tę historię. Szczegóły, które w niej zawarł sprawiły, że natychmiast zaczęła sobie wyobrażać co dokładnie musiał czuć i wydawało się to być conajmniej bolesne. - Okej, muszę przyznać, że to trochę bardziej ryzykowne, niż księgowość - odparła po wysluchaniu historii i upiła łyka świeżo dolanej kawy. Podziwiała ludzi, którzy wybierali niebezpieczne zawody. To mogło być tylko podpartę albo ogromną pasją, albo wielką potrzebą i zarówno to pierwsze jak i umiejętność radzenia sobie z tym drugim było jej zdaniem imponujące. - Może - zaśmiała się w odpowiedzi, zerkając na swoją filiżankę w zamyśleniu. - Nie wiem, jak się nad tym zastanowić to może nawet mam jakiś magnez na dobre historie. I to zdecydowanie jest część, która kręci mnie w tym najbardziej. Rzecz w tym, że wcale nie mam ochoty się nimi dzielić. Na przykład teraz. Całkiem dobrze mi z tym, że niewiele osób to słyszało - uśmiechnęła się, podnosząc na niego spojrzenie i jej myśli znowu uciekły od dziennikarstwa do jego zawodu. - Bałabym się pracy z klątwami. Może nawet nie ze względu na takie sytuację, chociaż brzmi, coż, drastycznie. Ale chyba są klątwy, które przerażają mnie bardziej. Coś co mogłoby jakoś... wpłynać na ciebie - Emily już dawno przekonała się, że największe tortury są te mentalne, przynajmniej dla niej. Utrata kontroli to było coś, czego nie chciała więcej czuć i dlatego coraz bardziej stroniła od niebezpiecznych sytuacji, powtarzając sobie, że wcale nie potrzebuje już żadnych dodatkowych emocji a spokój jest dla niej absolutnie wystarczający.[/b]
Uśmiech sam pojawił mu się na ustach, a on nie zamierzał nijak hamować tej szczerej reakcji na, cóż, jeszcze nie wiedział czy faktycznie tylko zgrywanie niedostępnej, czy faktycznie bycie nagrodą, na którą trzeba zapracować. Nie widział sensu w skrywaniu, że właśnie takie zachowanie wabiło go mocniej, bo przecież chciał budować w Emily pielęgnowanie takiego zachowania, by z każdym kolejnym spotkaniem stawała się dla niego smaczniejszą do pożarcia zdobyczą. W końcu prawdziwy drapieżnik nie chce jedynie jedzenia, ale i zabawy. Dopiero po gonitwie czuje satysfakcje ze złapanego dla siebie posiłku. Dopiero wtedy czuje, że sam żyje. - Masz na myśli zmianę zachowania? - dopytał, ściągając karcąco brwi przy nieprecyzyjności jej słów, bo przecież każda klątwa jakoś na kogoś wpływała, nawet jeśli efekt był tylko wizualny czy wywołujący ból. - Dużo klątw doprowadza do zmiany zachowania pośrednio - zauważył więc ostrożnie, unosząc filiżankę, by dopić ostatni łyk herbaty, a jednak w ostatniej chwili powstrzymując się od tego, chcąc przeciągnąć ich spotkanie o subtelne kilka minut więcej. - Chociażby klątwa typu Midas. Wszystko, czego tylko dotkniesz, staje się złotem. Nie możesz niczego zjeść, ani niczego się napić i choć przez czas trwania klątwy teoretycznie wcale tego nie potrzebujesz, to praktycznie wciąż odczuwasz łaknienie. Jeśli klątwa wywołuje zmianę zachowania bezpośrednio, można ten proces przynajmniej cofnąć - dodał, chętnie usprawiedliwiając w ten sposób swoją hipnozę, bo i w gruncie rzeczy szczerze nie widząc w niej nic złego. W końcu na prawdziwie silne umysły nie jest w stanie zadziałać. - Ale powiedzmy, że wiem, co masz na myśli... - dodał zaraz z namysłem, przyglądając się jej znów czujniej, z większą, kontrolowaną łagodnością w ciemnych oczach. - Musisz bardzo cenić swoją wolność - zauważył, by ze złośliwym drgnięciem kącika ust w uśmiechu dopytać: - Jak ktoś taki dał się złapać w sidła aranżowanych zaręczyn?
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Napotkanie kogoś przypadkiem w Hogsmeade nie było szczególnie trudne - tu zawsze kręcił się ktoś znajomy, co zacząłem postrzegać jako drobną niedogodność dopiero po pewnym czasie, kiedy się tu sprowadziłem. Na przykład próby powstrzymania Zostaw przed pożeraniem znalezionej padliny czy innego gówna - czasem zbyt dosłownie - nie były moją ulubioną porą na towarzyskie spotkania. Podobnie bywało z porankiem (a może już południem?) po długiej nocnej zmianie w Geometrii; wychodząc z mieszkania wiedziałem, że mam wymięte ubranie, a pomiędzy włosami wyczuwalne są zapachowe echa klubu. Nie wiedziałem jednak, że w ulubionej piekarni na rogu spotkam moją ex. Rzecz jasna, ja tam do niej nic nie mam i całkowicie rozumiem, dlaczego zakończyła naszą relację i nawet dlaczego się na mnie złościła. No ale chyba wolałem, kiedy Puchonka z odległości ciskała we mnie gromami z oczu, niż to, co robiła w tym momencie, jak na przykład ostatnio na statku - trudno było mi się połapać w połowicznie zaczepnym, połowicznie wciąż urażonym sposobie bycia. Pewnie bym uznał, że to nie jest odpowiedni dzień na rozwiewanie moich wątpliwości, ale ciepłe spojrzenie Pani Chambers już zdążyło na mnie paść, tym samym odbierając możliwość dyskretnego wycofania się. - Aha, powinienem się domyślić! - wołam więc entuzjastycznie, podchodząc bliżej i w zamyśle nonszalancko opierając się o blat lady z tym spojrzeniem, od którego miały mięknąć kobiece kolana. Albo przynajmniej odrobina lodu z serca Carly, nie jestem wybredny. - Przyznaj się, że w sekrecie pracujesz z Panią Chambers i to dlatego wasze wypieki są jednakowo uzależniające - oskarżam Puchonkę komplementem, zaraz uśmiechając się do właścicielki, by zasypać ją przyjacielskim small talkiem w stylu "Jak zdrowie, bo mam wrażenie, że promienieje Pani dzisiaj? Świetnie, świetnie. Dużo klientów? Przynajmniej ma Pani, z kim porozmawiać. A jakie dzisiaj mamy specjały?". Mógłbym tak długo z tą kochaną czarownicą. - Och, Carly, wybacz że się tak wciąłem. Ale usiądziesz ze mną, prawda? - Wiem, że jest to ryzykowne pytanie, ale przecież raz Gryfonowi śmierć.
Tak się składało, że Carly nie spodziewała się, że tego dnia spotka swojego byłego. Mijała go co prawda dość często na korytarzu, nie znajdowali się w tak wielkiej odległości od siebie, by nie mieć pojęcia, o swoim istnieniu, ale mimo wszystko jakoś nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na to, co się z nim działo. Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy tylko ten pojawiał się na horyzoncie, a ona akurat miała taką fantazję, zaczynała być dla niego złośliwa, w swój własny sposób, flirtując z nim i doskonale się wtedy bawiąc. Właściwie z jakiegoś powodu robienie mu wody z mózgu podobało się Norwood, która była istotą raczej nieprzewidywalną, istotą, która zachowywała się, jakby mogła i robiła, co chciała, bez większego zastanowienia, bez przemyślenia tego, co się z nią działo. Płynęła na fali i dokładnie tak miało być również tego dnia, gdy nieoczekiwanie zobaczyła Jinxa. Wyglądającego, jej zdaniem, jakby zapomniał, do czego służy łazienka, to zaś spowodowało, że uśmiechnęła się kącikiem ust. - Byłam pewna, że odkryłeś to już wcześniej i dlatego tak często tu zaglądasz - powiedziała, przeciągając nieco słowa, a później przekrzywiła głowę, mając świadomość, że jej były z całą pewnością nie miał pojęcia o tym, że naprawdę tutaj pracowała, że była jednym z piekarzy i zajmowała się wyrobem tych słodkich ciastek, jakie z taką chęcią zajadał. Wcale jej to nie dziwiło, zapewne dlatego, że po tym, co się wydarzyło, miała bardzo marne zdanie o Jinxie, o tym, jaki był i co sobą prezentował. Westchnęła jedynie cicho, uznając, że nie ma powodów do tego, żeby się z nim dalej zadawać, skoro przyszedł tutaj podrywać każdą osobę, jaką był w stanie namierzyć, ale nieoczekiwanie chłopak zwrócił się do niej ponownie, proponując jej Merlin raczy wiedzieć co. Przekrzywiła głowę, by ostatecznie faktycznie postanowić z nim usiąść, co wydawało jej się całkowicie absurdalne, a jednocześnie dziwnie ciekawe. Sięgnęła po jedną z serwetek, zamierzając składać ją w czasie, gdy Jinx będzie mówił, ale wydała z siebie cichy okrzyk zdziwienia, gdy ta przemieniła się w żelka i Carly aż wzniosła oczy ku sufitowi, mając wrażenie, że znowu żyła w jakimś domu wariatów. - Czy to się kiedykolwiek skończy? - zapytała cierpiętniczo, zupełnie, jakby chciała zostać uratowana z opresji.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Przez chwilę nie dociera do mnie sens słów Carly, bo w mojej głowie nie było scenariusza, w którym mój żartobliwy komentarz okazuje się być prawdą, więc też chwilę zajmuje mi poukładanie sobie na nowo tych puzzli. Śmieję się niezręcznie, pocierając tył karku. Przynajmniej mam czyste sumienie, bo pracując w klubie za marne galeony jestem świadomy, jak męcząca potrafi być praca w usługach - nawet dla takiego ekstrawertyka i optymisty jak ja - toteż zdarzało mi się zostawiać drobne napiwki. Może nie wymazuje to zdrady, ale w mojej opinii jest to dobry początek, żeby udowodnić Carly, że przecież w gruncie rzeczy jestem dobrą osobą. Puchonka ostatecznie postanawia ze mną usiąść, więc zagrożenie wylania dzbanka kawy na moją głowę dalej istnieje. - Hę? - daję się zaskoczyć bardzo filozoficznym pytaniem Carly. Trudno mi powiedzieć, co ma się dokładnie skończyć zgodnie z jej nadzieją, więc marszczę brwi, próbując rozegrać to bezpiecznie. - Jeżeli masz na myśli nasze widywanie się, to zakładam, że minimum dwa lata, a potem będzie zależało od ciebie, bo zgaduję, że ja któryś rok mam szansę przekiblować - zauważam zgodnie z tym, czego wszyscy się po mnie spodziewają. Składam dłonie na blacie, obserwując jak Carly układa serwetkę w restauracyjne origami. - Spójrz, czaję że trochę zjebałem i zachowałem się wobec ciebie chujowo. Ale minęło już trochę czasu, mieliśmy- miałaś czas ochłonąć, więc może jest szansa, żebyśmy oczyścili trochę atmosferę - proponuję niepewnie, uważnie spoglądając na jej twarz, jakbym miał szansę wyczytać jakiekolwiek myśli z jej mimiki. - Naprawdę nie chcę, żebyśmy byli wrogami do końca życia. Ja ci życzę Carly przecież jak najlepiej. Teraz po prostu wiem, że potrzebuję innego rodzaju relacji i wtedy to było strasznie głupie... Przyznaję się, biorę na siebie winę... ale chciałbym, żeby to już było za nami. I skończę z głupimi żartami, one też nie są na miejscu - obiecuję jej w nagłym przebłysku empatii, że taktyka mojego lekceważącego podejścia do całej sytuacji nie była najtrafniejsza.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawdę mówiąc, Carly nie była ani trochę zdziwiona tym, że Jinx nie miał o niczym pojęcia. Czasami zastanawiała się, co właściwie skłoniło ją do tego, żeby się z chłopakiem umawiać, ale wielokrotnie przeżywała podobną realizację, ostatecznie wzruszając po prostu ramionami, uznając, że życie było za krótkie, by dumać nad takimi bzdurami. Tutaj jednak sprawa wyglądała nieco inaczej, bo nadal była zraniona i nie sądziła, żeby kiedykolwiek miała o tym zapomnieć. Nie była również pewna, czy była w stanie wybaczyć, ale z drugiej strony ich relacja była raczej przelotna i być może gdyby Gryfon potrafił zachować się nieco poważniej, niż faktycznie się zachował, nie skończyłoby się ani na zdradzie, ani na wieczystym urażeniu. Zapewne po prostu by się rozstali i może nawet śmialiby się z tego, co się między nimi wydarzyło, najwyraźniej jednak los w postaci Jinxa był zdecydowanie bardziej niecierpliwy i oczekiwał natychmiastowych rozwiązań pewnych sytuacji. Niezależnie jednak od tego, jak było naprawdę, Carly bardzo dorośle uznała, że jest w stanie wysłuchać chłopaka, że jest w stanie usiąść z nim i poczekać na mądrości, jakie ten będzie próbował jej w tej chwili sprzedać. Serwetka, którą trzymała, zamieniła się niespodziewanie w czekoladę, a ona odłożyła ją pospiesznie, starając się w pełni zrozumieć, do czego tutaj właściwie doszło. Słuchała jednocześnie Gryfona, by ostatecznie unieść na niego nieco zdziwione spojrzenie, bo ostatnie czego spodziewała się po chłopaku, to jakieś głębsze przemyślenia i odkrycie, że jednak zrobił coś źle. Prawdę mówiąc, jakoś nigdy nie kojarzył jej się z osobą skłonną do tego, by przyznać się do błędu, dlatego też teraz spoglądała na niego nieco podejrzliwie, jakby uważała, że za chwilę usłyszy coś, czego słyszeć nie chciała. Westchnęła i położyła dłoń na jego ramieniu, zamieniając jego koszulę w galaretkę. Stosunkowo przezroczystą. Pięknie. - Strasznie głupie, to, jak się obawiam, Jinx, eufemizm. Nie oszukujmy się, po prostu nie miałeś wtedy odwagi, żeby powiedzieć mi, że z nami koniec - stwierdziła, wzdychając ponownie, mając ochotę wytknąć mu, że to oznaczało, że był z niego niezły tchórz. - Mam nadzieję, że kolejnym dziewczynom od razu oznajmiasz, że szukasz związku otwartego - dodała, przymykając powieki, ciekawa tego, co ten zamierzał na to powiedzieć.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Zdaję sobie sprawę, że Carly ma o mnie dość niskie mniemanie i rozumiem, że w dużej mierze sam jestem sobie winny, co nie zmienia faktu, że jednak mam wrażenie, że przenosi na mnie więcej złości, niż na to faktycznie zasługuję. W końcu do tej wpadki traktowałem Puchonkę wręcz podręcznikowo, a problemem okazało się to, że sam nie wiedziałem, czego chciałem. Więc oczywiście faktycznie winny jej byłem przeprosiny - być może ta refleksja w większym stopniu we mnie dojrzała, gdy znalazłem się po drugiej stronie barykady, musząc stać się pocieszeniem dla skrzywdzonego Rivera. Miałem do wyboru zlekceważenie przyjaciela albo potępienie zdrady nawet w formie pocałunku, co bez przyznania się do własnych błędów musiałoby uczynić ze mnie hipokrytę. Wciąż, nie uważałem się za złą osobę. Wzdrygam się lekko, gdy dziewczyna kładzie mi rękę na ramieniu, przez co nagle jakaś maź otacza moje ciało w miejsce koszulki. Zamiana serwetki w czekoladę wyglądała przydatnie, jednak to już uszczęśliwia mnie mniej. Uczucie nie jest zbyt przyjemne, ale myślę sobie, że przynajmniej nie dotknęła mojej skóry - król Midas przynajmniej zamieniał w złoto, przemiana w budyń mogłaby być mniej efektowna. - Weird. To chyba nie mój kolor - komentuję tylko, bo przecież nie jest to coś, za co miałbym się złościć. Biorąc pod uwagę rzeczy, które dzieją się w Hogwarcie, to wcale nie jestem bardzo zszokowany, a nawet prawie się uśmiecham, gdy w mojej głowie pojawia się żart, że trzęsę się teraz przed Carly jak galareta. Nie jestem jednak przekonany, czy doceniłaby teraz mój błyskotliwy humor. - Odtransmutuje się kiedyś? - dopytuję, żeby wiedzieć, czy będę miał pochód wstydu do mieszkania. O ile do tego czasu galaretka nie miała poodpadać, bo taką możliwość też widziałem, gdy dźgnąłem w trzęsącą się maź palcem. Był to wciąż mniejszy z problemów. - Nie, nie, bo ja nie chciałem z tobą wcale zrywać. Ja w ogóle tego nie planowałem ani nie byłem tobą znudzony, po prostu... pojawiła się okazja i tak wyszło. Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jakby, związek i fizyczność to dla mnie dwie różne rzeczy i przepraszam, że nie przejąłem się dostatecznie tym, że możesz postrzegać to inaczej i że ci sam tego nie powiedziałem wcześniej - oferuję jej jeszcze raz przeprosiny, chcąc jej nieco wytłumaczyć, w jaki sposób podchodziłem do romantycznych relacji. Nie byłem zwyczajnie stworzony do wyłączności. - Cóż, aktualnie nie umawiam się z nikim tak wiesz, związkowo, żeby się musieć komukolwiek tłumaczyć, ale brzmi na dobry pomysł. - Wzruszam ramionami, bo faktycznie koncept otwartego związku przemawia do mnie najbardziej - problem w tym, że wcale nie jest łatwo odnaleźć osobę z równie otwartym umysłem. - A ty umawiasz się teraz z kimś? W sensie... jak nie chcesz odpowiadać, to spoko, nie moja sprawa.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawda była taka, że Carly zupełnie nie umiała rozgryźć Jinxa. Spotykała się z nim zdecydowanie zbyt krótko, by naprawdę go zrozumieć i musiała przyznać, że pod wieloma względami ich relacja była jednak bardzo powierzchowna, dokładnie tak, jak każda inna, w którą do tej pory udało jej się wejść. Nie planowała Merlin raczy wiedzieć czego, nie marzyła o miłości do grobowej deski, nie postrzegała tego, co ją spotykało, jako cudu, czy przeznaczenia, wiedząc, że na swój sposób lubiła się bawić, ale mimo wszystko, kiedy już z kimś się umawiała, to pozostawała mu wierna. Zapewne gdyby wiedziała, że Basil umawiał się z Riverem, nie próbowałaby go nawet całować, bo to było coś, co uważała za skończone świństwo, ale póki chłopak jej o tym nie powiedział, a i ona nie słyszała o tym z żadnego innego źródła, uważała się wciąż za bezkarną. Nie zamierzała również nigdy wiązać się z kimś, gdyby tylko zorientowała się, że drugiej stronie zależało na czymś więcej, niż na chwilowych uniesieniach, czy czymś podobnym, lubiła jasne zasady, jasne reguły i tego się trzymała, przynajmniej w relacjach damsko-męskich, gdzie indziej nieco klucząc, nieco oszukując, wykorzystując czasami również swoją wiedzę. Mimo to starała się tak naprawdę nie ranić innych ludzi, bo to nie było ani trochę zabawne. Uniosła lekko brwi na jego reakcję, a następnie przekrzywiła nieznacznie głowę, by ostatecznie wzruszyć lekko ramionami, stwierdzając, że podobne coś przydarzało jej się pierwszy raz, więc nie miała pojęcia, jak powinna na to wszystko reagować. Zresztą, nawet gdyby wiedziała, jaka jest prawda, zapewne nie podzieliłaby się tą wiedzą, wychodząc z założenia, że Jinx mógł, a nawet powinien, cierpieć we własnym sosie. To było na swój sposób zabawne, a ona zdecydowanie lubiła przyglądać się podobnym rzeczom. Musiała jednak przyznać, że obecnie była nieco rozproszona, bo mimo wszystko nie spodziewała się po nim takiego zachowania, takich słów, takiego podejścia do całej sprawy i nie do końca wiedziała, jak powinna zareagować na jego szczerość. Ostatecznie jednak odchyliła się na krześle, zakładając nogę na nogę, a ręce na piersi i westchnęła ciężko. - Nie chciałeś ze mną zrywać... - powtórzyła za nim, przeciągając powoli słowa, patrząc na niego spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, czy miał świadomość, jak dokładnie brzmiały w tej chwili jego słowa. - Do diabła, Jinx, zniszczyłeś moje poczucie własnej wartości, nie mówiąc o tym, że nie do końca chce mi się teraz ufać innym, wierząc w to, że się nie zapomną i nie skorzystają z okazji - parsknęła, zdobywając się na szczerość, a potem wzniosła oczy ku sufitowi, by ostatecznie postukać po własnej bransoletce, zamieniając ją w żelkowego węża. Nie wiedziała, co czuła w tej chwili, znajdując się w jakimś dziwnym miejscu, którego nie umiała do końca pojąć. - A to chyba wyjaśnia moje obecne położenie uczuciowe. Przez Hariela, jego magiczne kopie, czy cokolwiek takiego, nabawiłam się paskudnej choroby. I to były moje ostatnie ekscesy i zdaje się, że chwilowo mam nieco dość.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Być może tego zawsze brakowało w naszej relacji - rozmowy. Kiedy jednak faktycznie siedzimy razem przy tym stoliku i z obu stron wyczuwalna jest choć odrobina dobrej woli, zdaje się, jakby istniała jakaś szansa na to, żebyśmy znaleźli dla siebie chociaż minimum zrozumienia. Nie wątpię, że jesteśmy wciąż bardzo daleko od nazwania tego rozejmem, ale jednocześnie myślę, że jest to zdecydowanie więcej niż to, co Carly w ogóle brała pod uwagę. - Nie mówię tego, żeby cię odzyskać - sprostowuję pospiesznie, gdy Puchonka powtarza moje słowa, dzięki czemu i ja dostrzegam ich ewentualne drugie znaczenie. Szybko dochodzę jednak do wniosku, że i to może zostać łatwo przeinaczone, co wprowadza chaos do moich myśli, tym bardziej, kiedy Carly przyznaje, że cała ta sytuacja odbiła się na jej samoocenie. - Nie wiedziałem... Ale dla jasności, nie chcę cię odzyskać nie dlatego, że uważam, że nie jesteś dostatecznie dobra, bo jesteś totalnie super - zapewniam ją z ręką na sercu, a przez ten ruch z przedramienia odrywa mi się część galaretowatego outfitu i z plaśnięciem uderza w blat. Świetnie. Spuszczam na moment wzrok, nie za bardzo wiedząc, co jeszcze mogę powiedzieć, żeby nie pogorszyć tego, co już się udało. Ale w jakiś sposób jest pocieszające, że nie jestem jedynym czarnym charakterem w jej opowieści. - Nie poznałem chyba historii pod tytułem Harry i jego magiczne kopie, dzięki Merlinowi, ale myślę, że się zgodzimy, że masz tragiczny gust, jeżeli chodzi o chłopaków - zauważam z cieniem uśmiechu, uważnie poszukując chociaż małej oznaki rozbawienia i u niej. - I ee, dzięki, że nie próbowałaś się ze mną przespać z zemsty, mając wenerę? Generalnie doceniam - mówię pół żartem, pół serio, bo szczerze mówiąc nie jestem w stanie z pełnym przekonaniem określić, do czego byłaby zdolna moja ex. - Mogę ci jakoś to wynagrodzić? To, jak przeze mnie się czułaś. Bo ja naprawdę nie chciałem... Mam na myśli, miałem z tobą świetny czas i na pewno, jak nie w zamku, to gdzieś w Hogs znajdzie się ktoś, kto to doceni, ale jeżeli mogę coś zrobić... - Wzruszam lekko ramionami, po prostu chcąc żeby sobie na spokojnie przemyślała, czy istniało coś, co mogłoby w tej sytuacji pomóc.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Rozmowa z reguły była tym, czego brakowało ludziom w ich relacjach i Carly coraz wyraźniej to widziała. Jednocześnie jednak zdawała sobie sprawę z tego, że w wielu związkach nie potrzebowała dyskusji, nie widząc ich przyszłości albo faktycznie traktując jedynie, jak zabawę, jako coś zdecydowanie przelotnego, nad czym szczególnie mocno się nie zastanawiała. Oczywiście, inaczej było z jej bratem, czy przyjaciółmi, inaczej było z ludźmi, których traktowała jako naprawdę bliskich sobie, jako kogoś niesamowicie ważnego, a tak niekoniecznie było z chłopakami, za którymi z jakiegoś powodu się uganiała. To był zapewne jej błąd, ale jakoś nigdy nie myślała o tym, że znajdzie miłość na całe życie, czy coś podobnego, nawet nie próbowała tego robić, tak po prawdzie, żyjąc dość swobodnie, jednocześnie jednak odbierając ciosy, których się nie spodziewała, a powinna, biorąc pod uwagę, jak emocjonalna w pewnych sprawach była. Być może jednak tak naprawdę chodziło o to, że jej miłość własna była mocniejsza, niż cokolwiek innego. - Skoro jestem taka super, Jinx, to dlaczego skorzystałeś z okazji? - zapytała spokojnie, jednocześnie unosząc brwi, przyjmując postawę, która jasno świadczyła o tym, że daleka była od tego, żeby mu wybaczyć, ale była skłonna posłuchać tego, co miał jej do powiedzenia. Nie zakładała nigdy, że chłopak się na to zdobędzie i prawdę mówiąc, szło im nieco jak po grudzie, ale mimo to nie wstała jeszcze i nie wyszła, chociaż musiała przyznać, że na jego żarty było zdecydowanie za wczas, co wyraziła lekkim skrzywieniem i miną świadczącą o tym, że chciała go zapytać, czy naprawdę musiał ubiegać się do czegoś podobnego. - Nigdy nie twierdziłam, że mam rewelacyjny gust, ale tak się składa, że do tej pory jesteś jednym z chłopaków, którzy potraktowali mnie chyba najgorzej. Ostatecznie Hariel właściwie nie zrobił mi nic złego, jako on, tylko magia, która go udawała, co nie zmienia faktu, że było to mało miłe. Ale to interesujące, że jesteś dla siebie taki samokrytyczny - przyznała, po czym odetchnęła ciężko i zaczęła wyjmować kolejne serwetki, zamieniając je po kolei w orzeszki, kawałki czekolady, trochę chałki, a nawet kawałek arbuza, co wyglądało samo w sobie niesamowicie idiotycznie i nie miała pojęcia, jak to cofnąć. W tym wszystkim nie zorientowała się nawet, kiedy pierwsza ze zmienionych serwetek wróciła do swojego wcześniejszego stanu. - Nie wiem. Nadal nie pogodziłam się z tym, co się stało, to dalej boli i dalej jestem na ciebie zła. A jak powiem ci, że masz od razu mówić innym, czego oczekujesz, to... Ale właściwie może wtedy coś naprawisz - powiedziała, bardziej do siebie, niż do niego.