Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 31 Lip 2011 - 22:07, w całości zmieniany 1 raz
No no Fou-sempai aż się rwał do działania, więc chyba nie powinno być problemu bo się trochę odprężyć. Rozluźniłem się trochę i zacząłem rozgrzewkę, była krotka i głównie skupiłem się na stawach, nadgarstkach i kostkach. Nie chciałbym sobie czegokolwiek zrobić, a w tego typu wybrykach było pewne ryzyko. - Jeśli naprawdę zamierzasz się do mnie przyłączyć to radzę ci trochę się porozciągać, najlepiej rób to co ja. Nie będę się śpieszy, więc się nie obawiaj że nie nadążysz. - powiedziałem ucieszony że ktoś będzie ćwiczył razem ze mną. No dobra wypadałoby kilka spraw powiedzieć na samym początku by chłopak wiedział że to nie zabawa. - To nie będzie łatwe Fouçon, dlatego najpierw ja pokażę ci co nieco, a potem spróbujesz ty. Pamiętaj że to nie zabawa i musisz być skoncentrowany i pewny tego co chcesz wykonać, tu nie masz materaców i innych środków bezpieczeństwa, więc uważaj. - po tych słowach kiedy rozgrzewka dobiegła końca, zacząłem biegać i skakać na zmianę. Uwielbiałem to robić! Dlatego figury zacząłem wykonywać dopiero jak poczułem krople potu na swoim ciele. Szybki skok do przodu odbicie się na jednej ręce szybując w górę wykonałem obrót by wylądować na nogach...od razu lekko przykucnąłem i wybiłem się w bok by wykonać gwiazdę nie używając przy tym rąk. Następnie ruszyłem do przodu i po kilku krokach wykonałem salto do przodu z ugiętych nóg wybiłem się do tyłu robiąc salto w tył i kilka następnych by w końcówce wykonać dodatkowo śrubę. Odwróciłem się do kumpla i ruszyłem na niego..będąc przy nim podskoczyłem i przeleciałem w powietrzu koło Fou-sempai'a, to było praktycznie nic, ale uwielbiałem to robić starając się być jak najbliżej drugiej osoby. - Dobra teraz twoja kolej. - powiedziałem z uśmiechem na ustach.
Chłopak bardzo lubił ruch, a jeśli ma się uczyć czegoś nowego to tym bardziej. I myślę, że szybko pojmie co i jak, jest pojętnym uczniem. Wysłuchał słów Yvesa w ciszy chwytając każde słowo, żeby jak najbardziej zrozumieć sens parkouru i tego co ma robić. - Okej. - przytaknął w skupieniu. Zaczął rozgrzewkę robiąc te same ćwiczenia co towarzysz bacznie na niego spoglądając. Wkrótce potem zaczął trening. Wyglądało strasznie skomplikowanie. Gdy Puchon pojawił się przy nim wytrzeszczył oczy. -Shimatta. Trudne to. Ale spróbuję. - postanowił i zaczął. Skok, obrót, salto, odbicie się. Ej, nawet mu to wyszło. Nie był zbyt wysoki, ani gruby więc powietrze niosło go tam gdzie chciał i po chwili wylądował przy Yvesie. - I jak?- spytał nadal próbując uspokoić oddech. Było to trochę męczące, w końcu to początki. Ale adrenalina była. I miał nadzieję, że kolega go pochwali. Może nie wyszło idealnie, robiąc śrubę prawie się potknął, ale i tak jak na pierwszy raz dobrze wyszło. - To pokaż coś jeszcze. Bo kurcze, spodobało mi się. - wydukał Kaoru.
Fouçon zaskoczył mnie kiedy od razu ruszył wykonywać kilka pozycji które pokazałem przed chwilą. Musze przyznać że przez chwilę mnie wystraszył, każde niefortunne potknięcie lub upadek mógł się naprawdę źle skończyć...przecież jesteśmy na dachu! Ale na szczęście udało się chłopakowi, choć ta śruba była ryzykowna. - Świetnie jak na pierwszy raz naprawdę dobrze, tylko nie przesadź bo tu jest dość niebezpiecznie. - powiedziałem z lekkim uśmiechem i zadowoleniem z kumpla, potrafił się poruszać, a jeśli się w to wciągnie to będę miał z kim ćwiczyć. - No to teraz coś innego, całkiem prosta zabawa, w sumie przychodzą mi na myśl dwie....ale zacznijmy od bezpieczniejszej. Co nie oznacza że bezpiecznej, więc nie próbuj wszystkiego robić na siłę. - przy tych słowach spoważniałem i przyjrzałem się Fou-sempai'owi czy moje słowa do niego dotarły – Zasady są proste powtarzasz to co ja, a dokładnie starasz się dotrzeć w to samo miejsce co ja, ale ni koniecznie tą samą drogą, patrz. - już wcześniej miałem upatrzone dwa kominy jeden całkiem niski drugi wyższy. Wykonałem nabieg na mniejszy i odbijając się od niego podskoczyłem na większy...szybkim ruchem dźwignąłem się i już byłem na szczycie. - Widzisz możesz zrobić to tak samo jak ja, zrobić to spokojniej najpierw wchodząc na niższy a potem na wyższy lub od razu się wspinać na wysoki...są jeszcze inne sposoby sam decydujesz który wybierasz tak by ci się powiodło. Robimy to na zmianę, więc jak? - po tych słowach zeskoczyłem i podszedłem do puchona.
Kaoru był dość zwinny i szybko się uczył. Miał w sobie dużo zapału, dlatego zaczął wykonywać wszystko od razu. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale wierzył, że nic mu nie będzie. No i nie będzie. Miał zamiar się tego nauczyć, to świetny sposób na odreagowanie. Dlatego słysząc pochwałę uśmiechnął się lekko. -Dzięki, będę uważać. - obiecał. Wyczuł, że Yves staje się poważniejszy, więc i on spoważniał wysłuchując jego słów. Gdy Puchon skończył mówić przyjrzał się bliżej kominom w głowie układając sobie plan. Francuzowi poszło świetnie, oby i jemu się udało. Cofnął się parę kroków do tyłu i...zaczął biec ku mniejszemu kominowi. Chciał się od niego odbić ku większemu, ale źle wymierzył i nie wyszło, zatrzymał się w ostatniej chwile. -Kude, spróbuję jeszcze raz. - wrócił na stare miejsce i natarł na komin. Zaczął biec szybko, odbił się od ziemi, złapał ręką za krawędź komina, podciągnął się, odbił od podłoża i przeskoczył na drugi komin. Nie bylo to zbyt trudne, więc udało mu się w miarę dobrze, nie licząc wcześniejszego falstartu. Wrócił do Yvesa, oddychając szybciej i próbując opanować oddech. - To jest coś. - wymamrotał kiwając z podziwem głową. Postanowił zrobić małą przerwę na pogawędkę. -Od jak dawna trenujesz?- spojrzał na kumpla z zainteresowaniem. Jego poczatki jak na razie wychodzą nieźle. Ciekawe jak to było z Francuzem.
Chłopakowi naprawdę nieźle szło, choć przestraszył mnie kiedy mu się nie udało za pierwszym razem. Ale nie poddał się i bez większych problemów udało mu się podczas drugiej próby. Pokiwałem z uznaniem głową i przyjrzałem się Fou-sempai'owi, trzeba będzie popracować trochę na wytrzymałością i palcami. Ale poza tym ma całkiem niezłe zadatki. Kiedy zadał pytanie podszedłem do najbliższego z niższych kominów i wdrapałem się na niego by usiąść. - Trudno powiedzieć od jak dawna, poznałem ten sport jak miałem dziewięć lat...no w przybliżeniu. Zacząłem trenować dopiero po roku w samotności, rodzina nie pozwalała mi wychodzić do mugolskich miast, więc było dość ciężko na początku. Ale tak na poważnie od dwóch lat, zazwyczaj pięć dni w tygodniu. - spojrzałem na Fouçon'a z rozbawieniem i lekko się nachyliłem w dół. - Możesz być całkiem niezły w tym, chcesz spróbować? No i ciekawi mnie skąd masz takie predyspozycje, ćwiczyłeś coś wcześniej?
Starał się wywrzeć dobre wrażenie na swoim "nauczycielu", więc starał się jak tylko mógł by wyszło mu dobrze. Za pierwszym razem źle wymierzył odległość dlatego mu nie wyszło. Ale po chwili sobie pokalkulował co nieco i już widział skąd wziąć rozbieg i i jak mocno i wysoko się odbić. Poza tym trochę mu się kleiły, nie wiem od czego, ręce. Może od malowania. Ale było dobrze i Yves najwyraźniej był zadowolony. I dobrze, Kaoru zazwyczaj dawał z siebie wszystko i się nie poddawał. Słuchał w spokoju odpowiedzi Francuza. Cóż, był na pewno nieźle przeszkolony. - Hm, to dosyć dużo. Na pewno jesteś w tym świetny. - stwierdził. Ale to była prawda. To było widać w ruchach Puchona. - No jasne, że chcę. - odpowiedział z entuzjazmem. A to się inni jego znajomi zdziwią, jak sobie przeskoczy pewnego razu nad ich głowami robiąc przy tym śrubę, albo coś w tym stylu. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że to są lata ciężkich ćwiczeń i treningów, ale był na to gotowy. Lubił wyzwania. Poza tym, dobrze jest uprawiać jakiś sport. Słysząc pytanie kumpla wyprostował się i odpowiedział poważnym tonem, jednak z uśmiechem na twarzy i rozbawieniem w oczach. - Na pewno mam to w genach. Albo po prostu jestem naturalnie zwinny i wyprostowany i w ogóle urodzony do trenowania parkuru. - pokiwał głową, jakby naprawdę tak myślał i wiedział co mówi. A tak naprawdę to nie miał pojęcia dlaczego tak dobrze mu idzie. Ale poczuł się mile połechtany tym iż ktoś prawie profesjonalny (przynajmniej w jego mniemaniu) go pochwalił.
No i teraz poznawałem swoje go kumpla, energiczny, pełen zapału i nie widzący żadnych przeszkód. Za to lubiłem z nim przebywać, nigdy nie było nudno i w dodatku ta jego pozytywna energia udzielała się innym...mi także. No świetnie że chce się podszkolić w tej dziedzinie, ale dzisiaj się tylko bawiliśmy. Normalne treningi są zdecydowanie nudniejsze przez większość czasu i w dodatku całkiem wyczerpujące fizycznie. Ale coś mi mówiło że Fouçon da sobie radę. - No to robimy tak najpierw zajmiemy się twoimi słabymi stronami, musimy im poświęcić sporo czasu...ale to się opłaci.- Zeskoczyłem i podszedłem do chłopaka, lekko się śmiejąc kiedy mówi że jest naturalnie wysportowany. Cóż zapewne nie wiele się pomylił wypowiadając te słowa, ale i tak zabawnie brzmiały. - Podaj mi dłoń, najlepiej prawą, o ile posługujesz się głównie ją. Musze sprawdzić jak silne masz palce....później kondycja, ale to nie dzisiaj. Jak z tobą skończę będziesz skakał podobnie do mnie. - powiedziałem rozbawiony. Rozmyślając nad tym jaki zestaw ćwiczeń przyda się puchonowi.
Puchonowi bardzo podobał się parkour, było w nim coś niezwykłego. Sam nie wiedział co, ale od razu gdy Yves wspomniało tej dyscyplinie i że mogliby ją razem robić to Kaoru natychmiast chciał zacząć i się nauczyć. I wierzył, że da sobie radę. Jak się ma chęci i motywację można osiągnąć wszystko. Obserwował kumpla uważnie gdy ten mówił i kiwał głową, na znak, że się zgadza i że rozumie. - Tak, tak. Jestem praworęczny. - rzucił szybko podając chłopakowi dłoń. - Sugoi! - wykrzyknął Kaoru z entuzjazmem na słowa Yvesa, że kiedyś będzie skakał tak jak on. Potem się zorientował, że powiedział to po japońsku. No cóż, do tej pory jak jest zły, smutny, zdenerwowany, rozentuzjazmowany, albo przeżywa inne silne emocje, to używa swojego ojczystego języka. -Znaczy...wow. - sapnął gwoli wyjaśnienia co miał na myśli. Już się nie mógł doczekać prawdziwych treningów i jego efektów.
Kiedy podał mi dłoń uważnie się jej przyjrzałem, cóż nadal była miękka i delikatna, ale to się powinno za jakiś czas zmienić. Tego typu sport mocno odbija się na dłoniach, no przynajmniej jeśli sporo czasu poświęca się wspinaczce. - Nie musisz się poprawiać, jak myślisz od jak dawna cię znam? Potrafię zrozumieć podstawowe słowa, więc nie musisz się przejmować. - po tych słowach skończyłem oględziny i doszedłem do wniosku że to będzie niebezpieczne dla Fouçon'a jeśli będzie ćwiczył bez zabezpieczonych dłoni. Za słabe i miękkie. - Choć nauczę cię jednej rzeczy, a potem znów poskaczemy. - sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem specjalne bandaże, używałem ich zamiast rękawiczek. Podałem jedną parę kumplowi a drugą zostawiłem sobie...lubiłem bandaże można było powiedzieć że to moje skrzywienie i zawsze miałem jakiś skrawek na sobie..przecież się przydawały! - Dobra rób tak jak ja, to jest proste jak coś to pytaj. - zacząłem obwijać sobie dłonie, materiał nie był zbyt długi więc żadnych problemów nie przewidywałem.
Kaoru oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że może być ciężko i trudno. Ale nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Najpierw jest trudno, żeby potem było fajnie. -Em...tak naprawdę to nie wiem. - przyznał z rozbawieniem na retoryczne pytanie Yvesa, ile Puchon go zna. No, dosyć długo przynajmniej. -Spoko. A to już takie przyzwyczajenie. Mówię, a potem się poprawiam. Wielu ludzi po paru latach przyjaźni ze mną nawet nie wie co oznacza "hai". Także wiesz, poprawianie weszło mi w krew. - wytłumaczył swobodnie. Ale dobrze, że kumpel nie mial nic przeciw temu, że wtrącał japońskie słowa. Kaoru nie uprawiał żadnej fizycznej roboty, więc nie miał zbyt wprawionych dłoni i przystosowanych do takich rzeczy. Sam zauważył, że trochę mu się ślizgają. Dlatego z ulgą i zrozumieniem przyjął bandaże. Pokiwał głową i przejął materiał i zaczął owijać sobie dłonie. Wiedział jak, podobnie robiło się we wschodnich sztukach walki, parę razy tylko zerknął czy robi to odpowiednio. Było dobrze. Gdy już ręce były zabezpieczone wyprostował się i założył ręce na piersi spoglądając z zainteresowaniem i zaciekawieniem. - To co teraz? - widać było po jego postawie, że aż się pali do tego treningu.
- Więc jeśli chodzi o mnie nie musisz się poprawiać, najwyżej zapytam się co oznacza to co powiedziałeś. Poza tym wolę jak tak mówisz, jesteś wtedy jakby to powiedzieć...pełen energii, zazwyczaj. - dałem to ostatnie słowo, bo nie potrafiłem sobie przypomnieć sytuacji gdzie moja teza się nie sprawdzała, ale że czegoś nie pamiętałem to nie oznaczało że tego nie było. - „Tak” mniej więcej to oznacza to słowo, jeśli wolisz możesz je wymawiać podczas treningów. - powiedziałem z uśmiechem na ustach, to na pewno byłoby zabawne. Sprawdziłem jeszcze czy nie popełnił błędu w zakładaniu bandaży i kiedy wszystko było w porządku mogłem odpowiedzieć na zadane przez Fou-sempai pytanie. - To co poprzednio, zabawa jeszcze się nie skończyła. Teraz jest twoja kolej wybierz sobie jakiś cel i spróbuj się tam dostać. To nie musi być coś wysokiego, nawet zwykła prosta na której masz kilka niewielkich przeszkód..można je ominąć, przeskoczyć nad nimi na kilka różnych sposobów, sam zadecyduj. - powiedziałem z błyskiem w oku i założyłem ręce na klatce piersiowej i czekałem co wykombinuje kumpel.
Przytaknął głową. Wszystko co mówił Yves było prawdą. Mówienie po japońsku pozwalało chłopakowi choć trochę zachować swoją kulturę i tradycję, skoro juz tam nie mieszkał. Gdy Puchon zaczął mówić o tym, że teraz Kaoru może sam zdecydować o tym co będzie robił Japończyk zerknął w tym czasie na swój magiczny zegarek. Kurczę, to już tak późno?! A miał jeszcze...Szybko ściągnął bandaże i oddał je kumplowi. Już w biegu, wychodząc z dachu zerknął za siebie. -Gomen Yves. Zapomniałem, że mam jeszcze na jutro napisać ważny esej na Historię Magii. Naprawdę mi przykro. Spotkamy się kiedy indziej, może jutro, co? - nie czekając na odpowiedź pognał do Pokoju Wspólnego. zt
/ przepraszam, że kończę, ale minimum tydzień nie będę miała komputera
Kolejny szary, przeciętny dzień. Dominic stał przed oknem w swym dormitorium uporczywie wpatrując się w niebo. Czekał a czekanie irytowało go bardziej od głupoty Kao. Od czasu do czasu stukał swą laską o podłogę kompletnie zirytowany. Co jeszcze go irytowało? Hałas. Była sobota a innym idiotom z jego domu się wyjść nie chciało. Dominic nie słyszał własnych myśli, co go niezmiernie wkurzało. Od czasu do czasu przymykał oczy. Co dziwniejsze milczał. Nie , nie brał żadnych proszków uspokajających. Był zbyt zamyślonym i zniecierpliwiony, by rzucać jakieś uwagi bardzo (NIE) inteligentnym chłopakom z jego domu. Zauważył ją już z daleka. Dzielnie leciała w jego stronę. Jego mała sówka. Ciekawe, że nie nadał jej jeszcze imienia, lecz, po co, skoro i tak o, nim zapomni? Zapominał większość rzeczy, więc nadawanie jej imienia było zbędne. Chłopak zrobił krok ku oknu i otworzył je. Do dormitorium wpadło chłodne, poranne powietrze zaś jego sówka rzuciła dokumenty na jego łózko i odleciała. Zapewne, była zmęczona i poleciała do sowiarni, lecz co go to obchodziło? Miał, co chciał. Dominic wziął do ręki akta. Pierwsze były te, których się spodziewał. Te, które chciał. Sprawa ostatnich wydarzeń niezmiernie go zainteresowała. Rozchodzi mi się o morderstwo tej całej Gryffonki. Została zamordowana przez innego Krukona. Tak Dominic znał go. I nie był to typ, który ukrywa swą mroczną aurę lub typ, z którego nagle wychodzi całe zło. Coś się musiało stać. Coś w jego głowię. Tylko, co? To było to , co go interesowało. Zagadka… Kątem oka spojrzał na drugie nieproszone akta. Niejakiej Corneli jakiejś tam. Krótki liścik od ojca z informacją, a raczej poleceniem „pilnowania jej” Przez pilnowanie rozumiem fakt, że ojciec uważa ją za ciekawy przypadek pytanie brzmi: Czemu? Chłopak zabrał dwie obszerne teczki z aktami i wyszedł z dormitorium. Potrzebował świeżego powietrza, ciszy i spokoju. Jednak już po pierwszych krokach stwierdził, że nie zejdzie po schodach. Noga bolała. Zresztą jak zawsze. Dominic rozejrzał się zirytowany. Znajdował się właśnie na siódmym piętrze. Dach! Szybko pokierował tam swoje kroki. Oczywiście tak szybko ja mu pozwalała noga. Zanim on dotrze to ja opisze jego wygląd… Oczywiście nieskazitelna fryzura, bo jak, by inaczej! No i ubrany na biało zresztą prawie jak zawsze. Białe buty połówki wykonane ze skóry czegoś tam. Spodnie dżinsowe z białego materiału. Biała podkoszulka z napisem „ Love Life” Cóż za ironia, a raczej bezczelność z jego strony! No i biała kurta rozpięta. Laska oczywiście także biała, bo przecież inny kolor zeszpecił, by mu wygląd! Tak wiec, jak już dotarł na dach to podszedł do ściany i usiadł opierając przy niej swoje plecy. Odłożył laskę i bez wypuszczania akt z rąk wyciągnął tabletki przeciwbólowe. Połknął dwie, by ból go nie męczył. Gdy nie boli lepiej mu się myśli. A może lepiej mu się myśli, bo jest uzależniony od tych czy innych tabletek? W końcu był lekomanem. Może jego geniusz jest spowodowany bólem fizycznym i psychicznym w połączeniu z tabletkami na bazie silnego narkotyku… No, no. Przez chwilę miał tak zamknięte oczy marząc o szklaneczce sherry. Że też nie wziął alkoholu ze sobą! W sumie mógł przywołać alkohol za pomocą zaklęcia, ale w, tedy mógł to ktoś zauważyć i tutaj przyjść a teraz chłopak chciał mieć cisze i spokój. Miał przed sobą zagadkę i tylko to się liczyło. Był w swoim żywiole i nie chciałby cokolwiek mu zakłóciło daną chwilę rozkoszy. Zerknął powierzchownie na Akta dziewczyny. Nic ciekawego. Nimfomanka z zachwianiem emocjonalnym i psychicznym. Przebywała w klinice dla wilkołaków. (Podobno to tajna klinika) Jedyna ciekawa rzecz w tym wszystkim to fakt, że była pod opieką jego ojca chrzestnego. Przynajmniej teraz wiedział, czym się zajmuje. Może się o nią martwił i dla tego miał ją pilnować? A co on [CENZURA] ? Taki koncert życzeń tylko we wtorki i piątki. W, tedy proszę składać podania dołączyć trzy zdjęcia i czekać na odpowiedź w przeciągu najbliższych trzech stuleci. Odłożył jej akta na bok i zajął się, za to, co go naprawdę interesowało. Dominic już z początku wyeliminował wiele opcji. I jedynym racjonalnym wytłumaczeniem było podłoże psychiczne. Ramiro był ponad przeciętnie inteligentny. Bardziej od Dominica. Dla tego nie wierzył w zachowanie irracjonalne. Coś się stało tylko, co? Ostatni wpis dał mu odpowiedź. „Po dotarciu do Azkabanu poprosił o pocałunek dementora. Jego prośba została spełniona. Czas zgonu 23:34 „ To nie była zagadka. To nie był ciekawy przypadek. To był żałosny idiota, który pozwolił się zniszczyć. Dominic ponownie sięgnął po akta Corneli. Teraz już rozumiał, czemu mu je przysłano. Jak zwykle ojciec nie przestawał go zaskakiwać. Jak on go nienawidził!
Dzień nastał już nad Hogwardzką krainą. Była sobota. Zaledwie ósma godzina. Ariena jeszcze smacznie spała, przewracając się co po chwila z boku na bok. Nie spodziewała się na pewno tego, że koleżanka wskoczy na jej łóżko, bez żadnego uprzedniego sygnału. Dziewczyna zaczęła ją niemiłosiernie łaskotać i czochrać jej długie perliste włosy. To był jeden z niewielu sposobów, dzięki którym, ktokolwiek mógł ją dobudzić. Wściekła i zaspana Aria zdążyła tylko zakryć głowę puszystą poduszką. Drugiej z przyjaciółek wydało się bardzo zabawne, takie poniewieranie Arią po łóżku, więc dołączyła do koleżanki. Teraz już obydwie współlokatorki ciągnęły śpiącą za nogi. Ta natomiast broniła się jak tylko mogła.. Chwytała się czego popadnie, niestety na próżno. Chwilę później leżała na środku pokoju, pod stertą pościeli i ani drgnęła. Współlokatorki nie dowierzały, więc po krótkiej chwili klęczały już na podłodze i atakowały Arię serią morderczych łaskotek. - By to rozwrzeszczaną mandragorę jasny grom trafił! Czego wy chcecie? Jest dopiero 8:00. Do Hogs wychodzimy o 10:00. Ja chcę jeszcze pospać! - spod sterty poduszek wydobył się zaspany głos. Ariena uwielbiała spać. W dni powszednie równie trudno było ją dobudzić. Stosowano wobec niej przeróżne dziwactwa, aby tylko wstała na 7:30. Robiono wszystko by mogła pojawić się na śniadaniu, co za tym szło, nie spóźnić się na lekcję. Raz nawet współlokatorki zaniosły ją do wanny, gdzie czekała już lodowata woda. Bezcenne przedstawienie jakie im wtedy zafundowała, pamięta do dziś cały Puchoński pokój. Ale nie rozczulajmy się, bo tu rozgrywa się dopiero tragedia. Eh, słowa Arieny nic nie pomogły, koleżanki chciały dalej kontynuować swoje dzieło. Zapytały tylko, czy wstanie polubownie, czy też mają dalej ją zamęczać. Wtedy zapadła chwila ciszy. Ariena zaczęła prowadzić ze sobą wewnętrzny monolog. Zdarzało jej się to bardzo często w sytuacjach krytycznych. Wstać i dać im z tego satysfakcje, czy pozwolić się dalej torturować? To jest tak trudny wybór, że wstaję do diaska.. - krzyknęła w myślach. Zanim jednak odkryła głowę, która spoczywała pod stertą poduszek, uniosła ku górze swój zgrabny tyłek. Podsunęła pod klatkę piersiową kolana i wsparła się na rękach, wyciągając spod poduszek rozczochraną głowę. - Zadowolone? Wy wredne, podłe żmije... Dziewczyny nic nie odpowiedziały na obraźliwe słowa Arii. Jedyne co były w stanie uczynić, widząc jej obecną minę, to wybuchnąć gromkim śmiechem. Ariena wyglądała jak małe dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę, a ponadto jej grymas twarzy przypominał pomarszczonego staruszka. Dziewczyny turlały się ze śmiechu, a Aria mozolnie zwlokła się z podłogi. - I co teraz piżamowe potwory? - rzuciła stojąc w drzwiach łazienki, które właśnie zamykała. - Możecie zapomnieć o kąpieli, aż do godziny dziesiątej - mówiąc to, zanim dziewczyny zdążyły dobiec do drzwi, zatrzasnęła je za sobą. Zza nich było tylko słychać szelmowski śmiech Arii, która szczyciła się swoim zwycięstwem. Po półtora godzinnej toaletce Aria wyszła z łazienki. Gdyby nie to, że nic jeszcze nie zjadła, to byłaby gotowa do wyjścia. W sypialni zastała siedzące na łóżku koleżanki. Patrzyły niemalże ciskając w nią błyskawicami. - Co dziewczynki, dlaczego tak tu siedzicie? Aaa, czekacie na łazienkę? No to proszę jest już wolna. Ale żeby zdążyć na dziesiątą, to chyba musicie się kąpać zarazem. No raz, raz! Do łazienki, bo czas ucieka! Aria powiedziała te słowa i zniknęła za drzwiami dormitorium. W pokoju wspólnym, nie było zbyt wielu osób. Kilka drugoklasistów i jakiś nerd, który nie wiadomo co robił. Ariena westchnęła teatralnie i rozejrzała się po pomieszczeniu. Na jednym ze stolików leżał talerz z grzankami posmarowanymi dżemem i szklanka mleka. Aria podeszła bliżej i przyjrzała się smakołykom. Popatrzeć tylko chciała nie? Nie miała zamiaru nikomu podjadać śniadania. Nawet nie wyobrażacie sobie jej zaskoczenia i mojego przy okazji też nie, gdy obok talerzyka Fealivrinówna dostrzegła karteczkę z jej imieniem. Zaskoczona rozłożyła liścik i zgłębiła jego zawartość.
Cześć śpiochu. Mam nadzieję, że śniadanie nie jest już zimne. Yves.
Któż by pomyślał, nie? Na pewno nie Ariena, która z prędkością światła zabrała się za jedzenie tostów. Pochłonęła wszystko błyskawicznie i najedzona, była gotowa do wyjścia. Niestety jej spryt i przebiegłość, jakie przejawiła w dormitorium poszły na marne. Jak się okazało ich wyjście zostało odwołane, bo jeden z towarzyszy znalazł się na skrzydle szpitalnym. Powód? Nieznany. Ariena nie zamierzała się w to zagłębiać, a tym bardziej nie miała zamiaru spędzać całego dnia w pokoju. Wzięła więc swój futerał ze skrzypcami i wyszła na świeże powietrze. Normalna osoba, aby nie przeszkadzać nikomu poszłaby na pewno w jakiś ustronne miejsce. Tylko gdzie? No na błonia, albo na łąkę, może też do lasu, czy nad jezioro. Ale na pewno nie na dach! Tylko pytanie.. Aria jest normalną osobą? Oczywiście, że jest.. Chociaż nie, jednak nie jest. Młoda pannica wzięła swoje skrzypeczki i przemierzyła siedem pięter, aby znaleźć się na dachu. Łęce opadają.. No ale cóż poradzić, taki jej urok. Tylko ona potrafiłaby zrobić to tak O! Tak bez namysłu wziąć skrzypce, wybiec na siódme piętro, wleźć na dach i zacząć grać. Ale za to jak? Ludzie.. To było naprawdę coś. Jaka szkoda tylko, że nikt nie mógł jej usłyszeć.. Przecież nikt inny nie siedziałby o tej porze na dachu, prawda?
Niezwykły, fascynujący, zaskakując… Taki właśnie był widok, gdy się spojrzało na Dominica. Ale od początku… Dominic siedział na podłodze. Lewą nogę miał zgiętą w nodze oczywiście wygodniej, by mu było zgiąć prawą nogą, gdyby nie szkopuł, że prawię nie mógł nią poruszać! Na prawej nodze znajdowały się akta Ramiro, do których od czasu do czasu zerkał. Pośrodku akta Corneli, które analizował, czytał i, kto wie , co jeszcze robił. Na lewej zaś czysty pergamin a w dłoni pióro. To znaczy pergamin był kiedyś czysty, bo teraz był trzecim z rzędu już zapisanym. Dominic wypisywał tam własne przemyślenia i inne rzeczy dotyczące dziewczyny. W końcu musi zdać sprawozdanie swemu ojcu, a nie może go zawieść. Nie obchodziła go kara, czy też duma ojca. Miał to gdzieś. Chciał uniknąć kolejnej kompromitującej rozmowy. Nienawidził ojca, jego widoku i rozmowy z, nim. Dlatego wolał napisać trzy lub cztery pergaminy niż rozmawiać z tym idiotą. Widok pracującego Dominica jest niezwykły i wyjątkowy. Twarz skupiona o łagodnym zarysie. W oczach czający się błysk, którego brakuje, na co dzień. Ruchy spokojne to jednak takie dziwne. Jak u jakiegoś milusiego kotka. Co za idiotyczne porównanie… Nadal jednak nie uważał dziewczyny za ciekawy przypadek. Po spisaniu wszystkiego pozostanie z nią jedynie porozmawiać, by dopełnić wywiad i będzie mieć święty spokój. To, co robił to nie było przepisywanie. Na pergaminach było pełno jego własnych przemyśleń i uwag. Przy okazji bardziej mógł zrozumieć „zagadkę” Krukona. Jedyne, co go zastanawiało to sprawa czy Cornelia wywołała u niego ową chorobę czy po prostu ją pobudziła? Możliwe, że to drugie. Ba! To bardziej prawdopodobne. Możliwe, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest chory. Może nawet brał jakieś lekarstwo. A w momencie, kiedy spadło na niego więcej ciosów niż na boksera w całej jego karierze choroba zaatakowała z całą mocą. On tylko wypowiedział zaklęcie zabił ktoś inny… Jakie to żałosne. Jak można dać się zniszczyć przez inną osobę? Jak można pozwolić, by ktoś pokierował naszym życiem? Oczywiście że ta druga osoba będzie chciała nas zniszczyć. Zniszczenie drugiej osoby to najlepszy sposób, by dowartościować się. I taki geniusz o tym nie wiedział. Był idiotą. Dominic skończył pisać i przeczytał ostatnie wersy. Wypadałoby teraz opisać ją w jednym zdaniu. Spojrzał na niebo. Słońce było już wysoko. Około godziny dziesiątej. Więc, ile tu siedzi? Trzy może cztery godziny. Zdjął kurtkę, bo było mu za ciepło. Wyciągnął swoje proszki i wziął jedną tabletkę. Normalnie bierze jedną na godzinę. Wcześniej wziął dwie, więc następną powinien wziąć po półtorej godziny. Tak, bo, im więcej weźmiecie tabletek tym krócej będą one działać. Nie wiedzieliście? Jesteście idiotami. Tak czy owak, chłopak, kiedy zaczyna pracować naprawdę jest w stanie zapomnieć o bólu. Nie na długo, bo, zaledwie na dwie godziny, ale mimo wszystko zaoszczędził dwie tabletki! Tak i on nie jest lekomanem… Dopiero po jakieś chwili dostrzegł dziewczynę stojącą przy schodach. - Wzywałem dziwkę z butelką Sherry, a nie dziwkę ze skrzypcami. – Rzucił przyglądając jej się uważnie. – Idź do swojego alfonsa i powiedz mu, że jak wrócisz bez butelki to nie zapłacę za twoje usługi… Znaj moje miłosierdzie. – Ostatnie słowa już rzucił bardziej niedbale niż poprzednie. Z przekąsem i ironią. Zdjął z niej swój wzrok i powrócił do dokumentów. Wszystko powiedział tak samo lekko, jak się mówi zwykłe „cześć” Zastanawiacie się, co mógłby o niej powiedzieć? No cóż niewiele: Dziewczyna ma anorektycznie zarysowany obojczyk oraz biodra i nadgarstki. Delikatnie powiększone węzły chłonne wskazują na to , że pali. Pewnie jak smok. W sumie to tyle i naprawdę więcej go nie interesowało.
„ Dziwka, która lubi uprawiać seks nie pozostaje być dziwką”
No proszę i opisał ją w jednym zdaniu. Prawda, że jest zdolny? Złożył wszystkie dokumenty w jedno i wyciągnął różdżkę, po czym za pomocą prostego zaklęcia odesłał dokumenty z powrotem do dormitorium a dokładniej do kufra, którego nikt nie otworzy. Nie chcemy, by ktoś czytał jego zapisy prawda? Dominic schował różdżkę i oparł się wygodniej o ścianę. Gdyby teraz zamknął oczy zapewne znalazłby się w swoim świecie. Przyszedł, by jakiś omam i było, by fajnie. Jednak wolał nie pozostawać na łasce tej dziewczyny.
Mam ochotę jeszcze pisać tego posta, ale byś mnie chyba zabiła za jeszcze większego tasiemca xD
To nie jest chyba dziwne, że tyle osób nazywało ją wariatką, dziwaczką, szajbuską? Cóż, ich ograniczenie nie pozwalało im znaleźć innego, odpowiedniego słowa, które doskonale opisałoby jej osobowość.. Unikalna, niepowtarzalna, fenomenalna, osobliwa, niezwykle wyjątkowa.. Możliwe, że te słowa były w stanie, choć w niewielkim stopniu ją opisać. Jednak tylko w niewielkim. Prawdziwe piękno nie jest bowiem niczym ograniczane i właśnie ona taka była. Niczym nieograniczona, wolna, prawdziwa w swojej niepowtarzalności, dziwności, a zarazem doskonałości. Jej kuriozalne podejście do świata niektórzy odbierali nieprzychylnie. Jej wygląd, który czasami mógł zszokować i zdziwić, również nie pomagał w pozytywnym odbieraniu przez innych jej osoby. Ale co za pospólstwo i plebs ma czelność oceniać ją, jak książkę po okładce? Żadne.. Nikt nie miał do tego prawa.. No cóż, oprócz mnie. Ja zostałam obdarowana takim przywilejem i muszę przyznać, że jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. Jednak nie zawsze moje słowa na temat Arii spodobały by się tej młodej Puchonce. No ale cóż, na tym polega mój obiektywizm, nie? Obiektywizm? Cóż za relatywne pojęcie, doprawdy. Nie wiem, czy mogę tak o sobie mówić, gdy słucham gry Arieny, bądź oglądam jej obrazy. Sztuka i muzyka są naprawdę dla tej dziewczyny czymś co kocha. Sztuka i muzyka, która tak uwielbia są po prostu nią. Tą wyjątkową, unikalną dziewczyną.. W każdym jej obrazie, bądź utworze który gra można zobaczyć cechy jej osobowości. Ekspresję, pewnego rodzaju ekscentryczność i dziwactwo, a zarazem doskonałość i perfekcję. Tyle sprzecznych cech w jednym ciele, których granice zacierają się i nie sposób odkryć, która z jej osobowości ją właśnie zdominowała. Niesamowite i dziwne, a zarazem jakie? Tak właśnie, powtórzę to po raz setny chyba.. Wyjątkowe! No a teraz żeby było śmieszniej, ta nasza wyjątkowa osóbka stała na Hogwardzkim dachu ze swoimi skrzypcami i dawała nam popis swoich umiejętności. Jej perliste włosy targał wiatr, który był dziś wyjątkowo silny. Ona jednak nie zwracała na to uwagi i tak zawsze jej włosy były nieco zmierzwione i poczochrane. Inne dziewczyny zapewne dopadły stan maniakalno - depresyjny, ale nie ją. Ona była inna. Hah, jaka? Tak właśnie, to jest prawidłowa odpowiedź. Wyjątkowa! Urocza i w ogóle. Urocza? Cholera, gdyby mnie teraz słyszała zapewne dostałabym od niej po twarzy za to słowo. Yves'a nie lała, gdy tak do niej mówił, ale mnie pewnie by potrafiła. Nooo w końcu Yves to jej bratnia dusza. Jej przyjaciel i w ogóle taki słodki Puchon, że czasami zastanawiam się co ona właściwie z nim robi? Sama nie jest przesłodzoną blondyneczką, która jest kochana i urocza do granic możliwości. Wręcz przeciwnie, jest osobą o bardzo złożonej osobowości. A właściwie o kilku osobowościach.. Czasami wredną, chamską, momentami prawie sadystyczną. Innym razem całkowicie cichą i małomówną, wręcz dziką. Matko.. Co ja z nią mam. Czasami sama się gubię i nie wiem kim stała się w danym momencie. Jej jaźnie są tak do siebie podobne, a zarazem tak różne. Zwariować można. No ale wróćmy do fabuły, bo troszkę się rozgadałam. Ariena stoi sobie na tym dachu, wiatr targa jej włosy, a iście boska muzyka rozbrzmiewa w powietrzu. Ah, takie idealne momenty rzadko się zdarzają. No właśnie, tym razem też się nie zdarzył ten iście zajebisty moment.. Bo jakiś pedantyczny i ograniczony idiota, który siedział na dachu, a Ariena go wcześniej nie zauważyła, musiał w końcu przemówić. Cholera i się zaczęło. - Jak mnie nazwałeś? - syknęła dziewczyna, przerywając swoje wirtuozje. Jej głos przybrał dziwne morderczą barwę. Taaa.. Niestety go usłyszała i nie mogła zostawić jego słów bez echa. Podeszła bliżej do młodzieńca i zaciskając dłoń na gryfie instrumentu powtórzyła pytanie. - Jak mnie cholera nazwałeś?
Dominic wpatrzony w niebo wsłuchiwał się w muzykę. Rozmyślał nad wieloma rzeczami. Czy nad czymś szczególnie? Myślę, że nie. W jego głowię przelatywały różne obrazy, zdarzenia z przeszłości. Różne twarze różnych osób. Poświęcał, im jakąś błahą myśl przypominając sobie to i owo. Czy było coś, czego żałował z przeszłości? Sądzę, że nie. Miał życie takie, jakie sobie sam stworzył i nie miał powodów, by czegoś żałować. Był panem swego życia. Kowalem losu. To on trzymał rękę na pulsie i było dobrze jak było. Oczywiście zdarzały się niespodzianki. Jak na przykład w, tedy, kiedy na jego urodziny został zamknięty z Chiarą w jednym pokoju. W sumie zbliżają się ich wspólne urodziny wypadałoby coś z tym zrobić. Może do niej napisze? A może będzie czekać aż ta napiszę? Z reguły tak właśnie było. Jedno czekało na list drugiego i patrzyło, które z nich pęknie pierwsze. Przyszła chwila, kiedy to należy opisać Dominica tak? Na mnie nie możecie liczyć. Dlaczego? Po prostu go nie znam. Potrafi mnie zaskoczyć. Nigdy nie wiem jak się zachowa. Spodziewam się po, nim wszystkiego. I to dosłownie. Pamiętam jak kiedyś, gdy był w Japonii zauroczyła się w, nim pewna Japonka. Nie zwracał na nią uwagi, bo po prostu nie miał na to czasu. Lecz ostatniego dnia zrobił coś, czego kompletnie się po, nim nie spodziewałem. Otóż tego właśnie dnia długo i namiętnie ją pocałował. Czemu to zrobił? Sam nie wiem. Swoją drogą, ciekawe, co będzie jak się spotkają. O tak ta japonka jest tutaj w tej szkolę! A wracając do obecnych wydarzeń. Dominic nawet nie zauważył, co się święci. Dopiero po dłuższej chwili zauważył ze dziewczyna stoi niedaleko zaciska pięści i aż jej piana z pyska leci. Chłopak spojrzał się na nią obdarowując ją pełnym ignorancji spojrzeniem. Jest wściekła. Doprowadzona do białej gorączki. Ciekawy dzień się zapowiada. No, bo, skoro to dopiero początek…! Chłopak wziął laskę i dźwignął się na nogi. Na szczęście laska była w tym momencie wielki wsparciem. Wyprostowany stanął przed nią i spojrzał na nią z góry. Bądź, co bądź, by ł wyższy. - Ślepa, głucha, brzydka i głupia. Po co jeszcze żyjesz? – Zapytał z tą swoją ignorancją w głosie. Zaczynało się najlepsze, co może być tylko pytanie brzmi czy dziewczyna to przetrzyma? Czy będzie kimś, kto wpadając z, nim w dyskusję nie da się łatwo pokonać i dostarczy mu odpowiednią ilość rozrywki? Zobaczymy… - Możesz też powiedzieć swojemu alfonsowi, że następnym razem ma przysłać mleczarnie, a nie stolarnie. – Powiedział przenosząc swoje spojrzenie na jej piersi i z powrotem na twarz z kpiącym uśmiechem. Dominic był ostatnią osobą, która patrzy na wygląd. Ale przecież ona o tym nie wiedziała! - I jeszcze jedno. Przestań brzdąkać na skrzypcach. Psujesz tą wspaniałą muzykę. Czteroletnie dziecko umie lepiej zagrać. Najlepiej odłóż skrzypce i nie udawaj więcej, że potrafisz grać. Rozumiem, czemu uciekasz w takie miejsca. Gdyby posiadał twój talent też bym tak robił. Chociaż właściwie nie. – Tutaj się zatrzymał i spojrzał jej w oczy. – Ja mam dość rozumu, by wiedzieć, że ta gra nie jest dla mnie przeznaczona. Tobie rozumu jak widzę brakuję. – Powiedział odsuwając trochę swoją twarz od jej twarzy. Już nawet wiedział ja będzie ją nazywał. „Stolarnia” Prawda, że ładnie? W czasie, kiedy czekał na jakąś odpowiedź, którą będzie mógł wyśmiać i skrytykować obracał swoją laskę i nie spuszczał dziewczyny z oczu. Wiecie, jaki był najgorszy typ ludzi? Typ, który nie umiał rozmawiać a uciekał się do przemocy. Niszczyli całą frajdę i bezpowrotnie tracili szansę, by kiedykolwiek udowodnić mu, iż mylił się w ocenie, co do nich. By zdobyć jego szacunek, który posiada tak właściwie tylko jedna osoba. Tak Freds czuj się wyjątkowy. Właściwie to nie pamiętał jego imienia. Ale chyba jakoś tak ono brzmiało. W każdym bądź razie coś na „F” Chyba… Nie ważne.
Krew ją zalewała, gdy jej piękne oczy musiały znosić widok takich trywialnie zachowujących się osób. Żenujące, doprawdy. Facet, który wyglądał niemalże jak kopia Enrique Miguel'a Iglesias'a Preysler'a, tyle, że bez latynoskiej karnacji, ale za to z woskowymi rysami, nie miał prawa wypowiadać się na temat Arieny. W ogóle nie miał prawa odzywać się w jej towarzystwie. Za kogo ta pacynka się uważała? Myślał, że jego śnieżnobiałe ubranie, swoją drogą pedalskie, daje mu przywilej rzucania w jej kierunku obraźliwymi słowami? Coś mi się nie wydaje.. Ten cały chłoptaś wyglądał jakby właśnie się czymś naćpał i jego przyswajanie wiedzy obiektywnej sięgało dna. Chyba, że zawsze było na tym dnie? No nie wiem, nie mnie to oceniać. Ja tylko piszę jakie odczucia przemawiały przez Arienę. Taka moja rola. Nie wypowiadam się na temat tej pacynki, bo to nie ja będę musiała się z nią użerać. Cholera! Napisałam pacynki? No to sory, nie miałam wcale tego na myśli.. Aaa zresztą, cytowałam tylko słowa Arii. Chociaż nie, cytowałam jej myśli. Wolno mi w końcu, nie? Dobra.. Przepraszam jeszcze raz, znowu wziął tu górę mój wewnętrzny monolog. No taka już jestem, lubię pierdzielić od rzeczy. Nic w tym chyba złego? A może jednak? No mniejsza, bo znowu zaczynam. Gdzie ja to skończyłam? Aaa tak.. Ariena stoi sobie na tym dachu, wiatr targa jej włosy, a iście boska muzyka rozbrzmiewa w powietrzu. Eee, czyżby to nie to? No chyba nie to. Ok, już się odnalazłam. Ariena zaciska piąsteczkę na gryfie swojego instrumentu. No zła jest nie? Jakaś przybłęda ma czelność ją obrażać.. Ej, ale pamiętacie, że to tylko jej myśli? Tak? Sssuper.. Czekamy co się teraz dalej wydarzy. Szczerze? Nie mam pojęcia co ona teraz zrobi. Oczekuję jakiegoś mordobicia, albo czegoś podobnego. Podcinanie gardła jedną ze strun, albo wbijanie smyczka w.. w.. w oko? - Po co jeszcze żyję? Wiesz co, sama się nad tym zastanawiam. Pewnie to jakiś żart tego na górze.. Taki jak ten, że muszę teraz znosić Twój widok. Mógłbyś mi chociaż tego oszczędzić i schować się gdzież z tą niewyjściową gębą? - mruknęła jakby spokojniej. Jej szewska pasja, do której została doprowadzona szybko minęła. No cóż, będzie bez rozlewu krwi i walających się flaków po Hogwardzkim dachu. Cholera, a byłam już przygotowana na jakiś remake Piły, czy czegoś podobnego. - Mleczarnia, stolarnia? Widzę, że wieś z której pochodzisz jest rozwinięta gospodarczo. Gratuluję, naprawdę.. - powiedziała już od niechcenia. Wdawanie się w dyskusję z ograniczonymi osobami naprawdę ją męczyło. Ale co miała zrobić? Była zbyt zawzięta i mściwa. Ano była.. Nawet bardzo. - Arystokracja odprawia swoje wyborne wirtuozje, a ograniczony plebs nie ogarnia? No nie spodziewałam się niczego innego po synu mleczarza, czy tam stolarza.. Co za różnica.. - dodała na koniec z gardzącym uśmiechem i odwróciła się na pięcie, aby nie wbić mu smyczka w.. w.. w oko? Znosiła wiele. Tolerowała obelgi na temat swojego wyglądu, zachowania.. Ale jej pasja była świętością. Kurva nietykalną sferą, na temat której żaden troglodyta nie miał prawa się wypowiadać. I tak dziwię się, że Ariena nie wbiła mu tego smyczka w dupę. Widocznie dziś był jej lepszy dzień.
Dominic stał spokojnie niczym posąg. Niewzruszony żadną jej wypowiedzią. Słuchał jej uważnie i czekał aż skończy. Kiedy odwróciła się napięcie można było dostrzec w jego oku błysk. Błysk, który pojawił się i zniknął z szybkością światłą. Cóż takiego oznaczał? Wszystko w swoim czasie spokojnie. - Ten na górze? Nie poniżaj się już bardziej. – Powiedział z arogancją. Nie wierzył w boga. Nie posiadał wiary. Ale nie chce mi się rozpisywać jego toku myślenia. Naprawdę mi się nie chcę… - Tak, to już jest z ludźmi, którzy są niedorozwinięci umysłowo. Nie potrafią oni zrozumieć metafor skierowanych w ich stronę. I nawet, gdy, im się to wyjaśni i tak tego nie zrozumieją. – Powiedział chwytając drugą ręką swą laskę. Zrobił, to by ukryć drżenie ręki. Tak , tak choroba daje o sobie znać, ale spokojnie. Dzięki temu, że dziewczyna była odwrócona plecami nie mogła nic dostrzec a teraz jest już dobrze. Stojąc tak z laską pośrodku i wsparty na niej oburącz dociął krótko. - Mówiłem o tobie gdybyś tego również nie zrozumiała. Wiesz, po co przydziela się do różnych domów? Oczywiście, że nie wiesz. Ślizgoni, to zło. Gryffoni, to odwaga. Krukoni, to inteligencja. Zaś Puchoni, to ciamajdy i idoci. Podziały są właśnie po, to by te ciamajdy odizolować od tych, którym nie mogą sprostać w żadnej dziedzinie. – Powiedział spokojnie cały czas patrząc się na nią, a raczej na jej plecy. Oj, czyżby trafił na jej czuły punkt? Ale fajnie! - O arystokracji mówią najczęściej ci, którzy nie do końca są czystej krwi. Niech zgadnę ktoś w rodzinie jest szlamom lub pół krwi? Więc masz w sobie szlamowatą krew i się wymądrzasz? Któremu ślizgonowi chcesz dorównać? – Zakpił z niej otwarcie. Co prawda, co do krwi zgadywał, ale on wiedział swoje. Z reguły miał rację i nie było możliwości, żeby się mylił. Jest na, to zbyt mądry! On przecież sam jest arystokratom czyż nie? Z wybitnej lekarskiej rodziny. Jego ojciec jest jednym z najwybitniejszych w obecnych czasach. Jego ojciec chrzestny pracuję w tajnym ośrodku dla wilkołaków w Norwegii, co rozumie się samo przez się. A on sam jest widziany, jako wybitny, o ile nie najwybitniejszy przyszły lekarz. Szkoda, że raczej wątpliwe, by jego kariera miała miejsce. No, ale! - To jest właśnie ta przepaść, jaka nas dzieli. Nie ważne, ile lat minie i jak bardzo się postarasz. Nigdy nie sięgniesz mi nawet do pięt. – Powiedział ze spokojem. Podszedł do swej kurtki i sięgnął różdżkę. - Accio skrzypce – Wymówił zaklęcie. Nie do końca się spodziewał, że to właśnie jej skrzypce powędrują do niego, ale co tam! Schował różdżkę i zrobił minę typu „Patrz i się ucz” Dobra był problem. Dominic nigdy nie grał na skrzypcach! Ustawił się w odpowiedniej pozycji wyobrażając sobie, że to gitara, a ten śmieszny patyczek, to jego ręka. Czy co tam, to innego było. Wiecie, o co chodzi. Po chwili zagrał bardzo piękną melodię bez żadnych błedów. Kiedy skończył spojrzał się wymownie na dziewczynę. - Tak, to się robi. – Powiedział z kpiną, po czym odrzucił skrzypce na bok. – Zaraz tu się zlecą fani dobrej muzyki, których ty odstraszyłaś. – Powiedział podnosząc z ziemi swoją kurtkę i zarzucając sobie ją na barek zrobił krok ku dziewczynie. - Nie martw się. Nadal masz prawo mnie podziwiać. Dzisiaj mam dzień miłosierdzia, więc pozwalam ci się nawet zapisać do fanklubu, jaki stworzył Andrzejek na moją chwałę. – Powiedział z rozbawieniem. No przecież nie skłamał! A może dziewczyna już była w owym fanklubie?
Mogłaby się wściec. Mogłaby wybuchnąć i wbić mu ten smyczek w dupę.. Cholera, tak bardzo o tym marzyła. No ale ogarnijmy się. Przecież to do niej nie pasowało, prawda? Co miała być takim ignorantem i skończonym dupkiem jak ta pacynka, która stała za nią. O cholera.. Znowu to zrobiłam? Przepraszam, ale to silniejsze ode mnie. Przecież on wygląda troszkę jak plastuś, nie? Nooo, gdzie Ci mężczyźniiii, prawdziwy tacy.. i tak dalej, i tak dalej.. No ale fakt, troszkę wyglądał jak woskowa figura i to niezbyt dobra. Także tego, dupy nie urywa. Już, już wracam do fabuły.. Ariena stała plecami do chłopaka. Nie odniosła się w żaden sposób, do stwierdzenia na temat jego religijności. Sama nie wiedziała czy wierzy w Boga. Bóg? Istnieje? No cholera wie.. Ten na górze? Krowa, smok, troll górski, mantykora? No nie ważne czym był ten ktoś na górze. Ariena uważała, że to wszystko byłoby takie bez sensu, gdyby go jednak tam nie było. Nie potrafiła zdefiniować swojej wiary. Może nawet jej nie miała.. Wiedziała tylko, że ma nadzieję. Gdzieś w środku na pewno. - Nie będę dyskutowała z Tobą, na temat odbierania metafor. Bo widzę, że u Ciebie z tym bardzo kiepsko.. - powiedziała spokojnym tonem, bez żadnego prześmiewczego brzmienia. Nie no, jaja sobie robię. Jej ton głosu był przesiąknięty szyderstwem. Jak zawsze zresztą w takich sytuacjach. Przecież wiecie, prawda? - Ciamajdy i idioci? Więc jak to się stało, że nie wiedziałam Ciebie w Pokoju Wspólnym Puchonów? Arystokracja? I tu mamy świetny przykład Twojego odbierania metafor, oraz świetny przykład tego jakim to jesteś.. Hmm.. Idiotą? - mruknęła tonem przepełnionym współczuciem. Było jej go naprawdę żal. Chłopak żył w swoim ograniczonym świecie domniemanej doskonałości. Wmawiali mu od zawsze jaki to on jest wspaniały i chyba jego wielkim błędem było to, że zaczął w to wierzyć. - Powiedź mi.. Od kiedy czystość krwi i dom do którego jesteś przydzielony mówi całą prawdę o człowieku? Czy naprawdę ograniczasz się do takich barier? Skoro jesteś tak inteligentny, nie powinieneś nawet tak myśleć. Widocznie nie jesteś.. Jesteś zwykłym idiotą, który żyje jakimiś utartymi zasadami. Szczerze powiedziawszy, to żal mi Cię.. A może raczej współczuję Ci.. Współczuję, że Twoja domniemana wiedza i wyższość ogranicza tak naprawdę Ciebie i Twój umysł.. Powiem więcej, nigdy nie chciałabym Ci sięgać do pięt.. A wiesz dlaczego? Bo nie byłabym w stanie upaść tak nisko, aby to uczynić.. - powiedziała spokojnie i łagodnie. Było jej już go szkoda. Chłopak sam siebie oszukiwał. No ale cóż poradzić? Takie realia. - Brawo! Brawo! - krzyknęła dziewczyna, gdy chłopak skończył grać. - Pokazałeś mi właśnie, czego nigdy nie powinnam robić grając na skrzypcach. Dziękuję. Ale jak na Twój pierwszy raz było znośnie, bo nawet nie wiedziałeś jak ułożyć palce na podstrunnicy, a bez tego przecież ani rusz.. - dodała. Jej twarz pokrywał uśmiech, żeby nie powiedzieć grymas, który wskazywał na to, że Aria zaraz wybuchnie śmiechem. Jednak nie, postanowiła tego nie robić. Po co? - Fanclub? Cóż za wyczyn.. Andrew jest bardzo poczciwy i lubi wspierać osoby, które nie radzą sobie ze sobą. Podwyższa ich już i tak wygórowaną samoocenę, tak po prostu, dla zabawy.. - powiedziała dobitnie, nie chciała urazić chłopaka. Cholera, teraz była nadto łagodna. A gdzie krew i flaki? Ja chcę jakieś mordobicie i to już. Jednak nie, nie doczekam się. Opanowana Ariena podeszła do swoich skrzypiec i wzięła je w dłonie. Ułożyła głowę na podbródku, chwyciła smyczek w palce i zaczęła grać. Nie chciała się przechwalać. Chciała pokazać, że muzyka nie jest tylko techniką, której chłopak i tak nie posiadał. Ale czymś więcej.. Muzyka siedziała w jej sercu, w jej duszy.
Dominic stał tak.. Znudzony? Wiecie istnieje pewna różnica między kłótnią taką, jaką potrafi prowadzić z Draconem, a idiotyczną wymianą zdań jak teraz prowadzi. Schodzenie do czyjegoś poziomo było, co najmniej w tym momencie nie na miejscu. Nie w jego przypadku. Jednak, gdyby tego nie zrobił dziewczyna nadal nie potrafiłaby zrozumieć sensu jego słów. I tak dostatecznie się zniżył, a ona i tak ledwo co rozumiała to , co mówi. Rany… Westchnął ciężko. Może nawet z rezygnacją? Albo z załamaniem. Nie ważne. - Nie wiadomo, kiedy idiota używa metafory, co widać po tobie. Każdą metaforę można zrozumieć na niemalże dziesiątki sposobów. Ty rozumujesz w sposób tak prosty i jedno linijny, że ta rozmowa zamiast mnie zaciekawić, znużyła mnie. Żyjesz w jakimś dziwnym przeświadczeniu w wyimaginowanym świecie. Na krótką metę, to nawet zabawne, ale na dłuższą stajesz się nudna. Ktoś taki jak ja nigdy nie powinien zniżać się do poziomu plebsu, by z, nim dyskutować. Jak do tej pory nie zrozumiałaś ani słowa, co do ciebie powiedziałem. Jesteś głupia i naiwna. I, gdyby nie to , że jestem takim wrednym skurwysynem, to zapewne było, by mi ciebie żal. Ale wychodzę z założenie, że takie robactwo trzeba tępić w innym przypadku przyczepi się i będzie ograniczać, by ktoś nie osiągnął w życiu to , co dla niego jest niedostępne. Najlepsze, co w życiu możesz zrobić, to pójść się zabić. – Dominic przymknął na chwilę oczy i pozwolił się minąć. Po chwili znowu rozbrzmiała jakaś cholerna muzyka. Ona naprawdę nazywa, to muzyką? No wybaczcie, ale… Dobra. Są gusta i pod gusta. Odchylił na chwilę swoją głowę i spojrzał na niebo. Naprawdę już był znudzony. To jak wbijanie komuś wiedzy. Najprostszej definicji 2+2 A i tak jeden na dziesięciu nie zrozumie. Dominic lubi towarzystwo inteligentnych osób. Dla tego często przebywa samotnie. Chyba, że napatoczy się Freds, czy jak mu tam było. - Patrząc na ciebie, to właśnie tak uważam. Nie udowadniasz odwagi, wrogości lub inteligencji. Wiec jesteś głupią idiotką idealnie pasującą do żółtych. Niżej niż przeciętna. Gdybyś była inteligenta, to byś nie weszła z zemnie w dyskusję, w której i tak nie miałaś szans. Możesz sobie wmówić wszystko. Nawet, że trawa jest niebieska. Lecz, czy to będzie zgodne z rzeczywistością? Gdybyś była odważna prosto w oczy powiedziałaś byś, co o mnie sądzisz i jak mnie postrzegasz. Gdybyś była zła, to byś mnie poniżyła, wyzwała od kaleki i strzeliła w niewyparzony ryj. Zamiast tego ośmieszyłaś się. Każde twoje zdanie miała przekonać ciebie, że masz racje, a nie mnie. Dominic odwrócił się twarzą ku niej i przyjrzał się jej. Nie był pewny, czy zrozumiała, choć słowo z tego, co powiedział. - Andrzej jest mi wrzodem na tyłku. Niegdyś uratowałem kogoś z jego rodziny. Założył ten śmieszny fanklub z innymi osobami w szkole, którym też pomogłem, gdy pracowałem w szpitalu. Im, czy kogoś z rodziny, przyjaciołom. Nie wiem. Nie pamiętam nawet imion. Uratowanie, im życia było tylko efektem ubocznym. Jednak ja już czegoś dokonałem. Wpisałem się w historię medycyny. Już coś osiągnąłem. A ty? – Zapytał z oczywistą ironią. Cały czas mówił prawdę. Czy teraz także żyje tylko w swoim świecie? Prawda jest taka i prawda jest jedyna, że patrząc na Dominica widzisz największego skurwysyna. A największą jego wadą jest to, że on ma racje. Nie ważne, co usilnie będziemy starać się wmówić jemu, czy sobie. Nie zmienia, to niczego. - Od pierwszego momentu podpuściłem cię, by zobaczyć jak zareagujesz. Wybrałaś najgorszą z możliwych decyzji. Teraz wmówisz sobie to , co chcesz sobie wmówić, by twoja rzeczywistość nadal pozostała tak piękna. Uwierzysz w to , co zechcesz, a moje słowa i tak nie trafią do twojego pustego bębna. I naprawdę nie zależy mi na tym. Może kiedyś coś ci w mózgu zaskoczy i zrozumiesz, że lepiej jest żyć brutalną rzeczywistością niż w pięknym świeci, który sama sobie stworzyłaś z resztą idiotów. Możesz dalej wierzyć w miłość i dobroć innych ludzi. Ale sama wiara tego nie stworzy. Nie ma miłość, to złudzenie. Nie ma dobrych ludzi istnieją tylko ukryte motywy. Pierwotne instynkty i żądze, które nami kierują. Pojęłaś, choć połowę z tego, co powiedziałem, czy zgubiłaś wątek na samym początku? – Dominic pokręcił głową z niedowierzaniem i z dezaprobatą. Nienawidził idiotów. Szczerze ich nienawidził. Stracił ochotę na tą dyskusję. Była ona bezcelowa. Kłócenie się jest fajna, ale nie z osobą, która nie jest w stanie ci dorównać, a ty musisz zniżać się do poziomu rozmówcy. I, mimo że to robisz nadal nie możesz się porozumieć, bo wciąż jesteś o poziom za wysoko dla drugiej osoby.
Nie rozmawiaj z idiotą. Najpierw zniży cię do swojego poziomu, a następnie pokona doświadczeniem.
Ariena słuchała go i ani drgnęła. Patrzyła tylko na niego i nie wiedziała jak ma reagować. Czego ten chłopak chciał? Co chciał osiągnąć? Cholera nie wiem.. Brakuje mi słów, którymi mogę opisać arogancję, chamstwo, bezczelność, grubiańskość i inne parszywe cechy, które posiada ten cholernie wywyższający się facet. Teraz jest mi szkoda Arieny.. Dziewczyna walczyła jak tylko mogła i udawało jej się to. Trzymała rozmowę na poziomie i robiła wszystko, aby nie pozwolić temu typowi triumfować. Jednak była tylko kobietą, a ten kretyn tego nie wiedział? Atakował, obrażał ją bez powodu.. Mało tego, to on zaczął. I fakt, można stwierdzić, że jedynym błędem Arieny było przywiązanie jakiejkolwiek wagi do jego ograniczonych słów i rozpoczęcie polemiki. A o kim te słowa świadczyły? O niej? Jasne, że nie.. Tylko i wyłącznie o nim. Był skończonym gburem, który brakiem szacunku próbuje pokazać, że jest lepszy. Mocny w gębie, maleńki pajac, który ma jakieś problemy egzystencjalne i nie może sobie z nimi poradzić, dlatego wyżywa się na innych ludziach. - Wyzywasz wszystkich na około. Nazywasz mnie idiotką, a znasz mnie w ogóle człowieku? To Ty mnie zaczepiłeś jak ostatni palant. To Ty krytykujesz moją muzykę, która jest całym moim życiem. Ty obrażasz mnie i moje poglądy. W czym tkwi problem? We mnie na pewno nie.. To coś z Tobą jest nie tak. Próbujesz swoją paplaniną przesiąkniętą oszczerstwami coś udowodnić. Tylko co? Chcesz udowodnić, że jesteś lepszy? Gdybyś tak naprawdę sądził, nigdy nie próbowałbyś tego udowadniać. Wtedy Twoja inteligencja nie pozwoliłaby Ci na polemikę, bo uważałbyś, że to po prostu nie ma najmniejszego sensu. Nie wiem co mam dalej mówić.. Usilnie próbujesz zgnoić mnie i wmówić mi jaką to jestem idiotką.. A w tym jaki masz cel? Bawi Cię to? Czy po prostu próbujesz pozbawić innych swojej pewności siebie. A dlaczego? Czyżbyś sam jej nie posiadał? Czyżbyś próbował dowartościować się w jakiś sposób, ubliżając innym? To właśnie świadczy o Twojej inteligencji i obyciu? Słyszysz siebie? - powiedziała niemalże jednym tchem. Była zdenerwowana, no to chyba logiczne. Kto by się nie zirytował? Naturalnym ludzkim odruchem było odpowiedzieć atakiem na atak. - Niedobrze mi się robi, jak na Ciebie patrzę. Chociaż wiem, że jesteś jakimś zagubionym dzieciakiem, od którego inni zbyt wiele oczekiwali. Zostałeś niemalże zaprogramowany na sukces i niebotyczne osiągnięcia. A gdzie zgubiłeś po drodze swoje człowieczeństwo? Stałeś się grubiański i odpychasz od siebie wszystkich.. Twoje dzieciństwo było aż tak spierdzielone, że teraz mścisz się na wszystkich i wszystkim wokół? Mylę się? No powiedź, że się mylę.. - po cholerę Ariena dalej rozmawiała z tym psycholem? Nie mogła po prostu odwrócić się na pięcie i odejść? Cholera no! Zaraz pewnie usłyszy od tego świra kolejną wiązankę obelg, która wbije ją w beton i na tym się skończy. Ale nie ta mała fajterka dalej tam będzie ślęczeń i gadać jak najęta. Ona się nigdy nie poddaje, zawsze wychodzi z założenia, że to do niej musi należeć ostatnie słowo. Teraz ja powiem o niej idiotka. Nie przez jej brak inteligencji, którą posiada.. Twierdzenia tego palanta nie wywarły na mnie żadnego wpływu. Była idiotką, ponieważ ufała ludziom. Może nie każdym, może nie zawsze. Ale teraz stała tam jak zaczarowana i mówiła, mówiła i mówiła. On miał rację, swoimi słowami nie naprawi świata. Nie zawojuje ludzkich serc. Ale przecież ona tego nie chciała, chciała tylko postawić na swoim, tak? No chyba tak.. Chociaż teraz to już sama nie wiem czego ona chciała. Ja tu czekam tylko na krew i flaki, tak jak to mówiłam od samego początku. Jednak do rozlewu krwi chyba nie dojdzie. Sama już nie wiem.. Wracając do rzeczy. Aria wypowiadała swoje słowa z powagą w głosie, jednak była cała roztrzęsiona. Boże, to tylko kobieta, która mimo swojej mocnej psychiki no jest tylko kobietą. Kruchą i delikatną. Agresywną też trochę.. - Mam dość Twoich obelg. Powinnam teraz splunąć Ci w twarz i odejść. Boże, co za człowiek z Ciebie.. Chociaż nie, przecież Ty nie jesteś człowiekiem. Maszyna zaprogramowana na sukces, niekochana i samotna. Tak, w tym tkwi może problem? Ale wiesz co, nie dziwię się. Kto w końcu z Tobą wytrzyma.. Kto wytrzyma z takim chamem? - wysyczała przez zaciśnięte zęby, jej emocje sięgnęły zenitu. Była rozzłoszczona, potraktowana jak ktoś gorszy. A ona tego nie tolerowała, znosiła wiele obelg.. Obelgi na temat wyglądu i zachowania. Jednak jej pasję i inteligencję proszę zostawić w spokoju. To była jej sfera, jej świętość.. Gdy Aria skończyła mówić, patrzyła się jeszcze na niego oczyma pełnymi furki. Była zaledwie na wyciągnięcie ręki.. Tak blisko, dlaczego więc nie skorzystać z okazji i zakończyć to, może nie na poziomie. Ale co tam, przynajmniej jej się ulży. Jak pomyślała, tak zrobiła. Wzięła głęboki oddech i nie spuszczając z chłopaka wzroku zamachnęła się na niego prawą ręką. Chciała poczuć to silne uderzenie, teraz o niczym innym nie marzyła. Co będzie później ją nie interesowało.
Dobra od początku. To jest Dominic! Dotarło? Nie? Dobra jeszcze raz od podstaw… Jego nie interesuje płeć. Nie ma podziału słabsza – silniejsza. Chcieliście i walczyliście o równo uprawnienie, to macie. Do kopalnie i zapierdalać, a jak nie, to gary zmywać proste. Tak, to wygląda w jego oczach. Kobieta, nauczyciel/ka, starzec/staruszka. Bez różnicy. Wszyscy są jednakowo traktowani. - Właśnie cię poznałem. Nadal nie rozumiesz prawda? Specjalnie cię podpuściłem, by zobaczyć twoją reakcję. Twoja reakcja mówi o tobie więcej niż całe akta twojej historii, którą z mozołem mógłbym przestudiować. Nikt ci nie powiedział ze istnieje coś takiego jak krytyka? Przyzwyczaj się. Życie jest brutalne słonko przyjmij, to do wiadomości. Lubie polemizować, jednak wole, to robić z godnymi sobie. Szukam granicy własnych umiejętności. Własnej inteligencji. Taki mam cel. Jednak ty tego nie zrozumiesz. – Mówił spokojnie zmęczonym tonem głosu. Naprawdę nudziła go już ta rozmowa. Była bezsensu. Nawet jej oburzenie nie było zabawne. No może troszkę… - Dajże spokój! Człowieczeństwo jest przereklamowane. Naprawdę jesteś aż tak naiwna, by wierzyć w takie stereotypy? Nie dostrzegasz prawda? Każdy myśli o sobie i taka jest prawda. Przekonasz się, że nie istnieje coś takiego jak bezinteresowna pomoc. Każde działanie ma swój cel. Czerpanie korzyści. Nic nie dzieje się bezinteresownie nie ważne jak bardzo w, to uwierzysz. Jeśli w to wierzysz , to ktoś nieźle cię musiał podejść i zmanipulować. Chyba, że jest równie wielkim idiotą jak ty. Nie , nie obrażam cię, to akurat było stwierdzenie faktu. – Podszedł do dziewczyny o krok i można było nawet się zdawać, że się uśmiechnął. A może, to złudzenie? - Samotny i nie kochany? Dziwiłabyś się. Jednak, to ty nic o mnie nie wiesz. To jest to, co nas dzieli. I wiesz, co? Ja kocham swoje życie. Chce, żeby było właśnie takie, jakie jest. Nie chce w, nim nic zmieniać. Mam idealne życie i naprawdę opinia kogoś takiego jak ty jest, co najmniej nie na miejscu. – Dominic odsunął się o krok i dobrze zrobił. Inaczej oberwałby solidnie w twarz, a tak w porę zatrzymał jej rękę. - Przykro mi skarbie, lecz na, to już za późno. Miałaś swoją okazję. Powiem, ci coś jeszcze. Jesteś słaba psychicznie. Nie poradzisz sobie w życiu. Jeśli nie umiesz sobie poradzić z zemną to , jak sobie poradzisz z większymi ode mnie skurwysynami? Ja ci mówię wszystko w twarz inni będą tobą manipulować i, nim się obejrzysz, zniszczą cię. Dam ci dobrą radę… Przestań ślepo ufać ludziom. – Wypuścił ze swoich ręki jej rękę. I zaczął odchodzić. Dziewczyna nie była głupia, tak jak mówił. Miała potencjał i spory zapas inteligencji, jednakże trzeba było się trochę pomęczyć, by wydobyć z niej, to wszystko. Może, to dla was beznadziejna sytuacja, beznadziejna rozmowa. Jednak nie dla niego. Dziewczyna także miała rację oceniając go, chociaż co do tego nie trzeba było wiele wysiłku. Ojciec go zaprogramował na sukces. Od dzieciństwa kaleka, który musiał się uczyć i patrzeć na umierającą matkę. Jak się darła bez powodu i miotała po całym domu. Rzucała się , jak, by miała padaczkę na stojąco, a jej mózg kurczył się. Taka właśnie choroba siedzi w chłopaku i on doskonale wie, że nie jest dobrze. Ostatnie badania wykazały, że objawy neuronowe już występują. Jego ruchy palcami są znacznie poniżej normy. Norma, to jakieś cztery tysiące uderzeń na minutę. On miał znacznie mniej. Ile mu jeszcze czasu zostało? O kogo, to obchodzi? Nie obchodzi, to jego, więc was też nie musi. Schody… Co za dureń wymyślił schody? Dominic wziął kolejną tabletkę przeciwbólową i zszedł mozolnie po schodach. Z każdym krokiem czuł jak, gdyby mu ktoś nogę rozrywał. A dziewczyna? Nie myślał już o niej. Zapewne, sama się do niego zgłosi o pomoc. Każdy, to robi i prawie każdy otrzymywał pomoc. Bo przychodzili do niego z ciekawą zagadką, a on przecież kochał zagadki. Tylko niektórym odmawiał. Jeśli naprawdę ktoś był głupi jak but, to sorry… No, ale stolarnia nie była głupia. Trzeba było tylko (prawie) siłą wydobyć z niej inteligencje. No cóż czas pokaże, a coś mi się widzi, że to dopiero początek. Że wkrótce się spotkają. A spotkać się z Dominiciem ponownie, to istny akt masochizmu najwyższego stopnia!
[z/t] Sorki brak weny na ten wątek Jak coś, to ustalimy, co dalej na PW
Tak! Dach to jedno z najlepszych miejsc bym mógł się wyszaleć i co ważniejsze nie wiele osób tu przychodzi...no tłumów tu nie uświadczę, a o to mi dokładnie chodzi! Przez ostatnie kilka dni sporo rozmyślałem, najczęściej leżąc na łóżku i nic innego nie robiąc, miałem tego po prostu dość....potrzebowałem ruchu, uczucia pędu, zmęczenia fizycznego tego co było moją codziennością! Od tamtej pory prawie nikogo nie widywałem nawet Ariette nie powiedziałem co mi było, choć spoglądała na mnie z niewypowiedzianym pytaniem....byłem jej wdzięczny że go nie zadała. Wtedy zapewne opowiedziałbym przyjaciółce całą historię, a przez jakiś czas wolałem niczego nie ujawniać....sam nie wiedząc dlaczego. Jak zwykle zacząłem od rozgrzewki, poświęciłem na nią prawie pół godziny, od kilku dni nie ćwiczyłem więc to było absolutne minimum! Następnie bandaże na dłonie i po chwili wdrapywałem się na najbliższą wieżę...Nadal w mojej głowie pojawiały się wspomnienia tamtego dnia, kłótnia, nowe pomysły, brutalność i pocałunek...ale na szczęście pomału zanikały. To było oczywiste upłynęło przecież już kilka dni i co ważniejsze przez ten czas nie widziałem tej szalonej dziewczyny! Zadowolony z chwili kontynuowałem ćwiczenia...
Dach. Jedno z miejsc, skąd wiecznie i bez przerwy na dół lecą różne przedmioty, a czasem również zwierzęta niektórych uczniów, jeśli dorwą się do nich popieprzeni pierwszoklasiści, którzy zaraz potem zostają wywaleni ze szkoły. Przynajmniej tak to miejsce kojarzy autorka. A jak było z Agavaen? Raczej było tutaj bardzo przyjemnie. Cicho, zazwyczaj pusto. W ciepłe dni mogła się niegdyś zaszyć tutaj samotnie i cały dzień patrzeć na pięknie krajobrazy, czasem obserwować niebo zachwycając się jego barwą. Często też właśnie tutaj śpiewała i właśnie po tą ostatnią czynność wybrała się tutaj ubrana w czerwoną sukieneczkę na ramiączkach i czarne baletki. W końcu jednak musieli się spotkać, prawda? Szczerze mówiąc, to unikała go. Niby mówi się, że im bardziej się kogoś unika tym częściej się z tą osobą konfrontuje twarzą w twarz, ale w tym przypadku skutecznie to robiła. Dlaczego? Wszystko przez to, że ta kochliwa dziewczyna nie umiała pozbierać się po tym pocałunku, uderzeniem plecami o ścianę. Za każdym razem, kiedy myślała o tym cała jej twarz robiła się czerwona, a ona chowała ją w dłoniach wyklinając cichutko na tego debila. Nie mam pojęcia co on jej zrobił, ale miała nadzieję, że to dziwne uczucie kiedyś zniknie. Szczególnie, że po Yvesie nie całowała się już z nikim innym, może to dlatego tak ją to wszystko denerwowało? W każdym razie weszła na dach i... W końcu unikanie jej się nie udało. Przełknęła ślinę mimowolnie dotykając warg. No dobra, koniec tego dobrego. Koniec takie słodkiej, chowającej się przed tym małolatem An. Przecież to IVEK! Nie może dać mu powodów do jakiejkolwiek satysfakcji, skoro znowu jest remis. - Hey piękny, jak tam twój sprint w bokserkach? - Spytała uśmiechając się cynicznie i oglądając ćwiczącego chłopaka. No, tym razem jej ton nie był słodziutki. Był zwykle jadowity, co było gorszą metodą irytacji go i w ogóle... Ale tutaj i tak nie może nią uderzyć o ścianę!... Chyba, że o ziemię. I znowu się zbliży patrząc na nią tak agresywnie a wtedy ich... AAA STOP! Cholera jasna XSA!
Upłynęła mniej więcej godzina odkąd zacząłem wspinaczkę, skąd to wiedziałem? To było całkiem proste w takich wypadkach obliczam upływ czasu ilością utworów które przesłuchałem....choć w tym szczególnym wypadku raczej ilością powtórzeń jednej konkretnej piosenki. Jakoś nie potrafiłem wsłuchać się w cokolwiek innego...zespół ten poznałem w czasach które uważałem za mniej chlubne. Nie gardziłem wtedy przemocą, alkoholem, czy też dziewczynami choć w tym konkretnym przypadku bardzo pobieżnie. Pokuszę się o stwierdzenie że to jedyna rola którą opanowałem praktycznie do perfekcji....delikwent...sukinsyn, ale to już było za mną! Choć ta idiotka uznała że jednak miło byłoby spotkać odmienionego mnie....jakby rzucanie o ścianę mogło być miłe! Kiedy już schodziłem i wisiałem jakieś cztery metry w górze przez dźwięki wydobywające się ze słuchawek przebił się znajomy głos...Cholera co ONA tu robi! Spojrzałem chłodno w jej stronę i wyłączyłem muzykę. Następnie zeskoczyłem wykonując przewrót by zamortyzować upadek i stanąłem przed Ràv, pominąłem salta do tyłu i tego typu urozmaicenia...cóż mój humor z prawie dobrego przeszedł do....każdy by się domyślił po mojej minie która pojawiła się na mojej twarzy! - Witaj Ràvette. - odpowiedziałem na przywitanie, byłem jak zwykle rozdrażniony choć może jeszcze nie zły, więc moje słowa posiadały odpowiednią dawkę jadu i tylko tego. Miałem nadzieję że jak będę się zachowywał tak jak wcześniej, czyli przed tym całym szalonym zajściem! To wszystko wróci do normy....a może obawiałem się że ponownie wcielę się w zimnego sukinsyna? - Co do przebieżki to nie powiem by mi się podobała, ale wykonałem dokładnie to o co mnie poprosiłaś...no dobrze powiedzmy że nie wykrzykiwałem peonów na twoją cześć, ale użycie zwrotu „kocham cię” wraz z twoim imieniem – cóż jak dla mnie ta powiedzmy „śliczna dziewczynka” miała imię takie jakim się do niej zwracałem, czyli w zdrobnieniu Ràvka – było maksymalną granicą tego na co mnie było stać. Nawet wykrzyczałem to w dwóch językach, więc powinnaś być zadowolona! - no i proszę puszczają mi nerwy...choć może to i dobrze. Przynajmniej nie jestem taki zimny i oschły. W dodatku jak na razie to ja jestem górą!