Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Kogóż to przywiały wiatry? Gryfonka niemal zazgrzytała zębami ze złości, gdy zobaczyła kto usadowił się w zasięgu jej wzroku. Ta Roxanne Adams, mimoza z Ravenclaw. Oczywiście Krukonka obrzuciła Adele tylko tym swoim dziwnym spojrzeniem i odwróciła głowę. Harvey wbiła w nią taki wzrok, że gdyby Adams popatrzyła jej prosto w oczy, zapewne padła by trupem. W takich chwilach Ad żałowała, że spojrzenia naprawdę nie mogą zabijać. Czuła potworny gniew, że taka osoba jak Roxanne przychodzi w jej ukochane miejsce. Niech sobie siedzi w bibliotece, zaczytuje się w tych swoich książkach, czy pisze wiersze. Dach niezaprzeczalnie należy do Adele Harvey. Poza tym- była tu pierwsza.
Dosłownie czuła na sobie jej spojrzenie. Postanowiła jednak się tym nie przejmować. Obserwacja uczniów z tej perspektywy, a dodatkowo jeszcze te widoki, to wszystko było takie uspokajające. Bardzo dziwne jest więc to, że panna Adams nie wytrzymała w końcu i podniosła się z miejsca, zupełnie nad sobą nie panując. Szybkim krokiem podeszła do siedzącej nieopodal Gryfonki. - Co ty tu robisz? - spytała. W jej głowie brzmiało to jak niemiłosierny krzyk, niestety w rzeczywistości brzmiało to jak normalnie zadane pytanie. Roxanne miała w tej chwili ochotę wyrzucić z siebie wszystko. - O co ci chodzi? - "wykrzyczała" już nieco głośniej. Nie poznawała sama siebie. Była wściekła.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to przychodzę tu niemal codziennie od trzech lat. Może nawet dłużej. jest to mój azyl w Hogwarcie, miejsce gdzie mogę pobyć w samotności. Więc znajdując się tu naruszasz moją strefę. Ja do twojej kochanej biblioteki przychodzę tylko w stanie najwyższej konieczności. Więc proszę cię, nie pytaj mnie co tu robię i o co mi chodzi, bo to jest najzwyczajniej śmieszne- wyrzuciła z siebie jednym tchem, wbijając spojrzenie ostre jak brzytwy w te irytujące oczka Roxanne. Gdyby była naprawdę złośliwa, skomentowała by jakoś jadowicie to, że Krukonka nie potrafi nawet porządnie krzyknąć. Ale w tej chwili była to drobnostka, nieważny szczegół. Adele zależało tylko na tym, by ta irytująca osoba poszła sobie stąd, zostawiając Harvey w spokoju, w jej własnej samotni.
Naprawdę interesująca historia, brawo Harvey. - A skąd wiesz, że nie wolę siedzieć tutaj niż w bibliotece? - wycedziła przez zęby. - I nie chodzi mi o ten dach, tylko co ty do mnie masz? No słucham! Chyba nikt nie spodziewałby się takiego tonu ze strony Roxanne, no i tylu słów wypowiedzianych w jednym zdaniu. Dziewczyna już nie patrzyła na towarzyszkę z przerażeniem. W jej oczach pojawiło się coś nowego. Nieznany dotąd błysk, swego rodzaju ulgę.
- No proszę, nigdy bym się nie spodziewała takiej reakcji po tobie, Adams- powiedziała unosząc w górę jedną brew i uśmiechając się drwiąco. - Znudziło ci się siedzenie po kątach i spuszczanie wzroku? Postanowiłaś wziąć się za siebie i przestać udawać panienkę rodem z niemego filmu? Rychło w czas- posłała jej uśmiech pełen politowania. - A odpowiadając na twoje pytanie, co niby do ciebie mam, to powiem jedynie, że na ogół jesteś dla mnie obojętna. Jak powietrze. Ale zdarzają się takie sytuacje, jak twoje przyjście na dach, że czuję jakby w tym powietrzu zaczął unosić się wyjątkowo nieprzyjemny, ostry i irytujący moje nozdrza zapach.
Ciekawe skąd Harvey znała jej nazwisko, to naprawdę zaskoczyło Roxanne. Dalsze słowa dziewczyny, sprawiły Krukonce wielką przykrość. Znowu poczuła łzy pod powiekami. Mimo to nie chciała dać po sobie poznać, że dotknęło ją to aż tak bardzo. - Posłuchaj samej siebie - wymruczała, siląc się na kpiący uśmieszek. Blondynka chyba za dużo sobie wyobrażała. - Ja niczego nie udaje. Nie wiem skąd ty w ogóle wyciągasz takie wnioski. Wcale mnie nie znasz, a patrzysz się jakbym próbowała cię zabić. Daj mi spokój, dobra?! Dlaczego tak często muszę cię spotykać? Warknęła, krzywiąc się lekko.
O ile wcześniej tylko on i Michelle znajdowali się na dachu, tak teraz nagle oblegli go uczniowie. Ascetyczna mimika przebłysnęła nieukrywaną irytacją, pod nosem rozbrzmiało kilka nieoględnych przekleństw. - Wybacz, Mich - mruknął, wstając chwiejnie. Poprawił szalik. - Zrobiło się tu zbyt tłoczno. Pociągnął nosem. Naprawdę będzie chory. - Do zobaczenia - dodał. Celowo, rzecz jasna. Opuścił dach, zawadzając białą laską o czyiś piszczel.
- Cały czas, gdzie bym cię nie zobaczyła, rzucasz w moim kierunku wylęknione spojrzenia, chociaż ani ty mnie nie znasz, ani ja ciebie. Wyobraź sobie, panno Adams, że bardzo, ale to bardzo, zastanawiało mnie twoje podejście do mnie. Nie robiłam sobie nic z tego, aż to dzisiaj, gdy nie dość, że weszłaś w moją strefę, to jeszcze podchodzisz do mnie jakbym to ja była tu intruzem, nie ty. I dziwne, nigdy jeszcze nie widziałam u ciebie takich emocji jak dzisiaj. Czyżbym to ja wzbudzam w tobie tą pasję?- zapytała drwiąco.
- A może po prostu patrzę tak na każdego? - wychrypiała, po czym zlustrowała Adele wzrokiem. Pierwszy raz dostrzegła jej gęste blond włosy oraz kształtne usta. Była ładna, nawet bardzo. Tylko jakoś do tej pory widziała w niej wyłącznie wredną wiedźmę, nieczułą i wiecznie złą. Skąd miała wiedzieć, że wcale taka nie jest? Poza tym wszystko to, co mówiła było doprawdy przerażające. Roxanne poczuła strach.
W oczach Roxanne znów pojawił się stały gość- strach. Ta dziewczyna była jakąś zagadką. - Dobra skończmy to, nie mam dziś nastroju na jakieś kłótnie. Zakopmy topór wojenny bo nie chce mi się tego ciągnąć- powiedziała, starając się by jej ton zabrzmiał obojętnie. Utkwiła spojrzenie w Roxanne.
- Wystarczy, że przestaniesz się na mnie patrzeć - odparła, spoglądając na nią ze zdziwieniem. Przed chwilą odnosiła wrażenie, że blondynka chce ją zabić, a teraz coś takiego. Ludzie chyba nigdy nie przestaną jej zaskakiwać.
Wstała i spojrzała na bladą twarz Roxanne. Przetworzyła wszystko w ułamku sekundy. Nie patrzeć. Nie patrzeć na Adams. Jasne. Wszystko jasne. - Taak- uśmiechnęła się krzywo. - Ale w zamian TY przestaniesz się patrzyć na mnie tym wylęknionym wzrokiem. I przestaniesz robić ze mnie wiedźmę.
- Wiedźmę? - spytała, po czym roześmiała się. Właśnie. Ona się śmiała. Szczerym śmiechem. Jego brzmienie zaskoczyło nawet ją samą. Tak dawno tego nie robiła. Nie śmiała się ani nie płakała. Od kilku ładnych lat. Uważała chyba, że tak jest lepiej. Bardzo ją zaskoczyło to, że teraz poczuła wielką ulgę. Właśnie przez chwilę śmiechu. Patrzyła na Adele już zupełnie inaczej, jak nigdy wcześniej na żadnego ucznia Hogwartu. Ciepło, to chyba najlepsze określenie.
Nie wiedziała, że ta dziewczyna w ogóle potrafi się śmiać. Do tej pory wydawała się Adele taką porcelanową laleczką- ładną, ale bardzo delikatną i bez jakiegokolwiek wyrazu, emocji. A teraz proszę, jej śmiech roznosił się echem po całym dachu. Każdy cię może zaskoczyć w każdej chwili. Posłała Rox uśmiech. Co jeszcze pokaże panna Adams?
Musiała minąć dłuższa chwila, zanim Roxy opanowała swój śmiech. Zrobiło jej się o wiele lepiej, raźniej. Chyba będzie musiała częściej wyrażać swoje emocje. Kiedy już się uspokoiła, spojrzała Adele w oczy i trochę speszył ją jej wyraz twarzy. Co ona wyprawia? Doprawdy przedziwne, Adams.
Jacqueline, która do tej pory nigdy (jak to w ogóle możliwe? sześć lat w szkole, a najczęściej odwiedzanym przez nią pomieszczeniem i tak jest dormitorium, hm, chyba czas zacząć to zmieniać i wybierać się na takie wędrówki częściej) nie była na dachu, dziś postanowiła się tam udać. Oczywiście droga była długa i jakże skomplikowana, jednak po pokonaniu pewnych trudności znalazła się w owym miejscu, niezmiernie usatysfakcjonowana faktem, iż dookoła siedzi bardzo niewiele osób; w dość odległym kącie dostrzegła dwie postacie, których nie rozpoznała i nie miała zamiaru się do nich zbliżać. Usiadła ostrożnie, po czym poprawiła koszulę (męską, za dużą o jakieś dwa rozmiary, ale i tak cackiem fajną) tak, by zakrywała jej jakże zgrabny tyłeczek (haha - to tak na wypadek jakiegoś brudu, zawsze to lepiej mieć brudną bluzkę niż chodzić po szkole z plamą na wiadomej części spodni, mhm). Jak zwykle nie miała na sobie kurtki, wobec czego czuła chłód, nie był on jednak jakoś bardzo uciążliwy. W ogóle było jej świetnie, całkiem szczęśliwie. Tak.
No, cholera jasna, co ją podkusiło, żeby iść aż na siódme piętro, aż na dach? Była tam kiedyś tylko raz i niezbyt dobrze pamięta tę eskapadę [najprawdopodobniej po alkoholu, bo jakżeby inaczej]. No ale na trzeźwo? Ona, Ślizgonka, tak wysoko? Aj tam, czas odrzucić te stereotypy i pokazać innym, że Ślizgonka też może, a co! Poza tym, dla niej nie było rzeczy niemożliwych. W końcu weszła. Nawet to nie był aż tak wielki wysiłek, hm. Usiadła obok jakiejś postaci w koszuli... Cir czuła zimno, jednak nie przejęła się tym zbytnio. Nie będzie chora, na pewno. Postać w koszuli? Z rudymi [?] włosami? - Jacqueline, to ty, czy się mylę?
Żak był na etapie kontemplowania nad ogólnym sensem życia, wpatrzona w gwiazdy i usilnie starająca się nie przejmować tym, że chłód powoli, acz uciążliwie zaczyna jej przeszkadzać. No, ale to nie powód, by opuszczać to jakże zacne i ciekawe, sprzyjające rozmyślaniom miejsce, które chyba zacznie być jednym z jej ulubionych. Że też trafiła tu tak dawno, cholera, jak to możliwe? No, ale mniejsza o to. Po chwili z trudem wygrzebała z kieszeni nieco zmaltretowaną paczkę papierosów i z zadowoleniem stwierdziła, że wszystkie, które w niej pozostały, nadają się do użycia. Wspaniale. Zapaliła jednego, używając zaklęcia Incendio, i odwróciła się w kierunku głosu, który do niej mówił. - Mylisz się - stwierdziła, po czym zaciągnęła się dymem i dodała - Tu Święty Mikołaj. Ho, ho, ho.
Papierosy, o, o, o! Chętnie by sobie zapaliła, ale, niestety, nie miała przy sobie ani jednego. Ach, jaka szkoda! No i było tak zimno, mimo że miała płaszcz na sobie. Teraz pomyślała, że będzie chora. Na pewno. Na sto procent. I będzie musiała iść do pielęgniarki, och. Nie miała na to zupełnie ochoty. - Jacqueline, nie próbuj mnie oszukać, twój głos poznam wszędzie - rzekła dosyć nerwowo - i daj mi papierosa, proszę. Nie wytrzyma dłużej, jeśli nie zapali, nie.
Ależ nie ma sprawy, złote serce Jacqueline Beatrice Moreau z chęcią podzieliło się swoimi zacnymi zapasami z tą oto panną Cirillą de Sauveterre, z którą w dodatku była spokrewniona. Och, no co tam, nie przejmuj się płaszczem, dziewczyno, papierosy rozgrzewają i tak dalej... no, powiedzmy. - Och nie - jęknęła - Chciałam tu być incognito, a ty mnie zdemaskowałaś. Usłyszawszy dalszą część wypowiedzi Cir, ponownie sięgnęła zmarzniętą dłonią do kieszeni (po co w ogóle je chowała? uh) i podała jej jeszcze bardziej zmaltretowaną paczkę. - Masz. Na zdrowie.
Ach, złote serce Jacqueline, jakże Cirilla jest ci niewymownie wdzięczna. Tak, tak, dokładnie, niewymownie, nie usłyszysz od niej zbyt wielu słów podziękowania, no ale przecież ty tego nie wymagasz, prawda? No bo rodzinie się nie odmawia pomocy, prawda? - Wybacz, moja droga, tak bardzo cię przepraszam - może z ust kogo innego zabrzmiałoby to szczerze, ale u niej to było tylko ironią. Ach, ta ironia Jacqueline! Jak pięknie brzmiała w jej ustach. - Dzięki - wzięła jednego papierosa i zapaliła go różdżka za pomocą Incendio, po czym zaciągnęła się. No, to było to! - A cóż ty tu robisz, kochana?
Nie szkodzi, naprawdę, żak również nie był przyzwyczajony do tych nikczemnych małych słówek, zwanych czasem magicznymi. Proszę, dziękuję, przepraszam. E tam. Poza tym, wiadomo - wszystko zostaje w rodzinie! Uśmiechnęła się mimowolnie, słysząc słowa, które padły z ust Cir. Jakże miło było je słyszeć; cholerka, zdecydowanie zbyt długo nie miała z nią kontaktu, a powinna. Dobrze się rozumiały, bez względu na łączące je więzi krwi, bla bla bla. - Wybaczam - oznajmiła łaskawie, wciskając paczkę z papierosami do kieszeni i gniotąc ją jeszcze bardziej. Nieważne, ważne, żeby się zmieściło. O. Elegancko. - Ja? Nic. Siedzę i siedzę, myślę i myślę - zanuciła, bo kiedyś słyszała gdzieś piosenkę brzmiącą mniej więcej tak; chyba podczas przebywania w mugolskiej części świata. - A ty? Przyszłaś, bo lubisz, czy może mnie śledzisz?
Tak, tak, grunt to rodzinka! Czy jakoś tak to było. Och, no ba! Idealnie wręcz do siebie pasowały, powinny być siostrami! Choć może lepiej nie, bo wtedy by się nie znosiły? Tak, wtedy nie mogłyby ze sobą wytrzymać. A obecnie każde spotkanie, szczególnie te nieoczekiwane cieszyło obie strony. I tak było dobrze. - Chciałabyś, pff - prychnęła. - Ani jedno, ani drugie. Zgaduj dalej - dodała zwyczajnym dla niej tonem, lekko kpiącym, lekko pobłażliwym. No, było świetnie! Była po prostu sobą!
Jacqueline preferowała raczej powiedzonko "z rodziną dobrze wychodzi się na zdjęciach", no ale... niech już będzie, że stawiała owe wartości na pierwszym miejscu, mhm mhm. Jasne, że powinny być siostrami - wszak są jak dwie połówki jabłka, czy tam pomarańczy, wszystko jedno. Ośmielę się nawet dodać, że szkoda, iż Żak nie jest zainteresowana płcią piękną, mogłyby wówczas stworzyć naprawdę udany związek... ale chyba zapędzamy się zbyt daleko. Pozostańmy zatem przy aktualnej relacji i nie zaprzątajmy sobie głowy rozmyślaniami w stylu "co by było gdyby". Wzruszyła ramionami. - Przykro mi, skoro odpada intrygująca wersja śledzenia mnie, nie mam chęci brnąć dalej w to śledztwo. Zawiodłaś mnie - dodała z udawanym żalem.
One były jak dwie połówki grejpfruta. Ładne i gładkie z zewnątrz, a w środku tak gorzkie, że trzeba było je dobrze osłodzić, żeby tylko można było ich skosztować. Och, jaka szkoda! Przecież pasowały do siebie jak ulał, no ale niestety, Jacqueline interesowała tylko płeć przeciwna. No cóż nie można mieć wszystkiego. I niby dla Cir nie było rzeczy niemożliwych. Bujda. - Och, no wiesz co? Jakżebym mogła cię zawieść? Ja? - odparła z udawaną pretensją, po czym zaciągnęła się ponownie papierosem. - Wysilże ten swój krukoński mózg i pokaż, na co cię stać!
O rany, o rany - to najtrafniejsza metafora, jaką kiedykolwiek udało mi się usłyszeć. Doprawdy, gratuluję pomyślunku... i kto tu ma krukoński mózg? No właśnie! - Racja, nigdy bym cię o to nie podejrzewała, ale... jak widać, czas ukazał twe prawdziwe oblicze! - wykrzyknęła odrobinę głośniej niż zamierzała, płosząc tym samym jakąś parkę ptaków spacerujących niedaleko. Nie przejęła się tym zbytnio, możliwe, że nawet nie zauważyła. Wszak do zwierząt miała bardzo obojętny stosunek i średnio ją obchodziły, żeby nie powiedzieć wcale. No, ale to akurat jest nieistotne. Zaśmiała się pod nosem, słysząc kolejną wzmiankę o i spytała: - Mogę zatem wiedzieć, jakie są objawy tej przypadłości, którą ładnie nazwałaś "krukoński mózg"? Chcę wiedzieć, czy naprawdę na nią cierpię, czy też mogę się jakoś wymigać.