Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
- No już poczekaj... on jest gejem? Trzeba to wykorzystać, każdy teraz będzie o tym wiedział - rozmarzył się wciąż obracając skalpelem w ręce i dzięki tej radości jeszcze szybciej go obracał w palcach. Przy Karin czuł się swobodnie, nie mal jak przy córce. W wszystkim się zgadzali, razem się śmiali. Zjadł jeszcze jednego tosta, gdyż talerz ciągle się uzupełniał i wstał powoli podnosząc Karin mieli już wyjść, ale jeszcze Matt spojrzał na basen i wszystkie krany. Lubiał na nie patrzeć, a jeszcze bardziej gdy lały się z nich rozmaite płyny. Westchnął i poszli razem w strone wyjścia z łazienki.
Pierwszymi drzwiami, na jakie miał natrafić, były te prowadzące do pobliskiej łazienki prefektów. Irracjonalnie, chociaż przysługiwała mu taka możliwość, rzadko korzystał z tego pokoju, nie mogąc zapamiętać w jakiej części zamku się znajduje. Miejsce to jednak teraz idealnie pasowało dla nich chociażby względem swej nazwy. Może nie było tu ogromnego łóżka, no ale na boga, nie oczekujmy cudów, w końcu spotkali się na patrolu, a nie u jednego z nich w mieszkaniu. Niewielkie koszty spontanicznych wyborów. Jemu i tak wszystko było jedno. Jej złość przelewana w pocałunkach jeszcze bardziej go nakręcała. Uwielbiał czuć, widzieć w kimś prawdziwe emocje, kochał moment, w którym ludzie się zapominali. Gdzie znikały pewne bariery i przybrane pozy, gdy na wierzch wychodziły uczucia, chociażby miała być to tylko złość. Widok Isolde prawdziwej, zawsze bardzo mu się podobał. I wcale nie chciałby, aby bez żadnej walki opadła mu na zawołanie w ramiona z rozanieleniem wypisanym na twarzy. Czasem, nie, nie zawsze, lubił, gdy nie było prosto i łatwo. Odmiana zawsze się przydaje. Kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi, momentalnie przeszedł do zdejmowania górnej części odzienia z Isolde, jakby tylko czekał, aż znajdą się w pustym pomieszczeniu, by do tego przejść. A nawet, nie jakby, bowiem w istocie tak było. Jej bluzka wraz z biustonoszem bardzo prędko znalazły idealne miejsce na chłodnej posadzce, zaś Vanbergowe dłonie na kształtnym biuście dziewczyny. Znów oparli się o ścianę, gdy muzyk oderwał się od jej ust, by pocałunkami ruszyć na wędrówkę wzdłuż jej smukłej szyi. Przerwał na moment, by pozbyć się własnej marynarki jak i koszulki, w czym być może i blondwłosa mu pomogła. Nie na długo trwało jednak to oderwanie, bowiem zaraz ustami błądził po jej dekolcie, docierając do piersi, przy których to na pewien czas pozostał, jednocześnie dłońmi dobierając się do dolnej części jej garderoby, tak by i tą zacząć rozpinać. Szybko, zachłannie, z pewnymi ruchami, bo czuł, jakby wystarczająco długo docierali do tego punktu w ich znajomości, a jakby oszaleć wprost miał przeciągając to jeszcze kolejne minuty dłużej. Nieznośnie niecierpliwie.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie zwracała uwagi na otoczenie, nie zwracała uwagi na nic, zatracając się w tych namiętnych pieszczotach, pozwalając mu się prowadzić, błądząc dłońmi po jego ciele, całując go zachłannie i drażniąc jego skórę paznokciami. Zbyt długo tłumione namiętności narastają do chwili, gdy znajdą pretekst, by wydostać się na zewnątrz, a wtedy... wtedy jest już za późno. Przynajmniej tak było w przypadku Isolde, która czuła, że nie ma siły ani chęci, by się zatrzymać, choć doskonale wiedziała, że nie powinna tego robić. Jej też się to podobało. Podobał się jej fakt, że pozwoliła sobie na ten wybuch emocji, podobała się jej ta pełna pasji walka, która toczyła się między nimi, ich zachłanne dłonie, języki, usta i zęby, podobało się to, że żadne nie chciało się poddać, że spierali się o dominację, podkreślając na każdym kroku fakt, że oboje dyktują warunki tej gry. To było niesamowicie ekscytujące i sprawiało, że Isolde zatracała się w tej chwili, w tych doznaniach i pragnęła więcej. Czuła się cudownie wyzwolona, pozwalając innej stronie swojej natury przejąć kontrolę, dając się poznać od innej strony, pokazać całą namiętność, która dotąd była jakby nieobecna, mimo że cały czas czaiła się gdzieś na dnie, czekając tylko na moment, kiedy wola i rozsądek Isolde osłabną na tyle, by mogła dojść do głosu. Czując dłonie Dextera na swoich piersiach, nie mogła powstrzymać przeciągłego jęku. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając jego ustom pieścić delikatną skórę, a sama zaczęła wodzić dłońmi po jego torsie, potem brzuchu, dochodząc do granicy spodni, drażniąc paznokciami jego podbrzusze i mając wrażenie, że nie wytrzyma tego cudownego napięcia. Pomogła mu ściągnąć koszulkę, po czym zagryzła wargi, wydając z siebie cichy pomruk rozkoszy i przyciskając głowę Vanberga do swoich piersi. Oddychała coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Tak, ich gra wstępna trwała od kilku miesięcy i chyba oboje znajdowali się na granicy zmysłów. Stała przed nim naga, nie zastanawiając się nad niczym, nie analizując niczego, nie tocząc żadnej innej walki, oprócz tej, jaką toczyły ich ciała, i znacząc jego szyję i barki zachłannymi pocałunkami lub ugryzieniami, podczas gdy jej dłonie manipulowały przy jego spodniach, które tylko przeszkadzały w spełnieniu tego, co po prostu musiało się stać.
Jeśli przez ostatni okres znajomości z Isolde wykazywał się chociaż minimalną cierpliwością (a jak wiadomo i z tym bywało czasem krucho), tak teraz wydawać by się mogło, iż próbuje nadrobić stracony czas. Totalnie zatracając się w tej chwili, swą uwagę poświęcał wyłącznie blondynce oraz cudownym uczuciom, jakie towarzyszyły mu w tej chwili. Prowadzony pożądaniem, prędko pozbył dziewczynę odzienia, moment później zrzucając z siebie, to co zbędne. Kto pomyślałby, że gdy spotkali się rok temu w Japonii, tak skończą? Dziewczyna nie przyjęła jego towarzystwa wówczas zbyt radośnie, ani nie szczędziła sobie średnio przychylnych komentarzy. Na szczęście Vanberg totalnie jej niechęcią się nie przejął, a co więcej, odkrył frajdę we wchodzeniu jej w drogę. Różnymi zbiegami okoliczności, za każdym razem, gdy już później na nią wpadał, robił to w dość gwałtownym stylu, powodując dookoła drobny huragan. Chyba całkiem nieźle się sprawdzał w wywracaniu wszystkiego do góry nogami. Nie, żeby obrał taki cel... samo jakoś tak wychodziło. Przerwał wszelakie pocałunki, jakimi ją obdarowywał, by posłać szybkie spojrzenie na jej zgrabną, kobiecą sylwetkę, a zaraz po tym, lekko pociągnął ją za rękę, by ruszyła za nim. Byli w łazience, wypadało skorzystać z tych okoliczności. Woda w wielkiej wannie szybko się napełniła, gdy znajdowali się w niej, ponownie namiętnie całując i prowadząc tą małą grę o dominację. Jakby tym zbliżeniem siłowali się, kto bardziej tu zawinił, kto na kogo ma większe prawo być złym. W końcu niecierpliwie objął i uniósł dziewczynę tak, by oplotła go w pasie nogami, w wodzie ta kombinacja była znacznie wygodniejsza. Przyparł do niej, sprawiając, by w miarę wygodnie oparła się o brzeg głębokiej wanny, aby więcej nie zwlekając móc przejść do punktu najbardziej oczekiwanego. Serce biło mu jak oszalałe, gdy mocno zacisnął dłoń na jej pośladku, kiedy jednocześnie z głośnym westchnieniem wreszcie znalazł się w pannie Bloodworth. Ta chwila, niby tak absurdalna w przypadku tej niedopasowanej dwójki, jednocześnie wydawała się być idealnym punktem w ich znajomości, punktem, do którego od dawna już zmierzali. Można by rzec, to musiało się tak skończyć.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To było dziwne, ale Isolde nie poczuła żadnego zażenowania, gdy Vanberg otaksował spojrzeniem jej nagość, choć przecież z natury była dość wstydliwa. Jego wzrok rozpalił ją jeszcze bardziej, czuła się jak najbardziej godna pożądania kobieta na świecie i to wrażenie uskrzydlało ją, sprawiało, że była gotowa zupełnie się zatracić. Wodziła palcami po jego nagim ciele, dotykając linii tatuaży, mając wrażenie, że jej opuszki drażnią drobne płomyczki, że wypełniają jej żyły. Tak, wanna była dobrym wyborem. Isolde z rozkoszą zanurzała się w wodzie, jednocześnie kontynuując namiętną grę zmysłów, próbując udowodnić Dexterowi, że nie podda się bez walki, nie ulegnie mu ot tak, bezwolna i słaba. Była między nimi jakaś dziwna równowaga, która wydawała się absurdem, bo przecież nie potrafili znaleźć tego złotego środka w swoich zwykłych relacjach, jednak w tej chwili wydawali się idealnie dopasowani - tak samo namiętni, tak samo spragnieni, tak samo niechętni, by oddać tej drugiej osobie kontrolę nad tym, co właśnie się działo. Isolde przekuła całą swoją złość, zbierającą się w niej od miesięcy, w pasję, która odebrała jej klarowność myślenia. Pozwoliła mu się objąć i unieść, oplotła jego biodra nogami, mając cudowne wrażenie, że zaraz przekroczą tę magiczną granicę, za którą po prostu musieli się znaleźć, bo to było im pisane. Oparła się o brzeg wanny, patrząc Dexterowi w oczy ze zmysłowym uśmiechem, po czym jęknęła głośno, gdy nareszcie połączyli się w namiętnym splocie. Napawała się wyrazem jego twarzy, napawała się rozkoszą, którą jej dawał, napawała się poczuciem, że nareszcie doszło do tego, czego oboje pragnęli. Przesunęła paznokciem kciuka wzdłuż jego kręgosłupa, po czym zaczęła chciwie całować jego szyję i barki, zostawiając na nich ciemne ślady malinek. Ich ciała poruszały się w zgodnym rytmie, który odbierał Isolde oddech i wyrywał z ust ciche jęki rozkoszy. Miała wrażenie, że unosi się ponad własną świadomość, każdy ruch bioder Dextera wprawiał ją w stan euforii, zacierał granice rzeczywistości, sprawiając, że mogła tylko odczuwać, odbierać kolejne bodźce i błądzić dłońmi po ciele Vanberga. W świetle dnia wydawali się najbardziej niedopasowanym duetem pod słońcem. Ale teraz była noc, a oni lepiej rozumieli język swoich ciał niż słowa, za którymi skrywało się zbyt wiele ukrytych pragnień.
Nie potrafili odnaleźć równowagi na wielu płaszczyznach. Nie dogadywali się muzycznie, życiowo, inaczej podchodzili do miliona spraw. I zdawać by się mogło, że nie znajdą żadnej drogi, na której będą zgrani. Jednakże, całe to poczucie niezrozumienia jednym ruchem zostało strącone, gdy zaczęli zrzucać z siebie ubrania, zatracając się w tym namiętnym szaleństwie. Kto pomyślałby, że to w seksie się najlepiej zrozumieją? Cóż, powinni byli się na tym skupić wcześniej, uniknęliby wielu niepotrzebnych kłótni! Nawet nie tyle, co przekazywał w swych pocałunkach frustrację spowodowaną wcześniejszymi odmowami ze strony Is, a po prostu zniecierpliwienie i satysfakcję z tego, że wreszcie może swobodnie sięgnąć po to co chce. No, swobodnie o tyle o ile, bo Is tu wcale aż tak bierna nie była. Trudno stwierdzić, czy było im to pisane, ale nie można zaprzeczyć, że podświadomie zmierzali do tej chwili. Zatracił się w chwili, wyrzucając z myśli wszystko ponadto, co rozgrywało się między nimi w tym momencie. Liczyło się tylko ciało Is, dostarczające tylu przyjemności. Niedługą chwilę później, przyśpieszył swe ruchy biodrami, dając mocniejszy upust kierującego nim uczucia pożądania. Nie był poetą, nie umiałby później tego co działo się w łazience, opisać jako pełnego wzruszających uniesień, ale bardziej wprost mógł powiedzieć, iż był to po prostu bardzo dobry seks. Pełen silnego napięcia między nimi i zupełnego zatracenia. Zniecierpliwienie, konflikt charakterów był jak doskonała przyprawa, dodająca temu wszystkiemu odpowiedniego smaczku. W blasku nocy, odkrywając, że pasują do siebie znacznie lepiej, niż im się wydawało, z głośnym biciem serca, szumem wody i głośnymi westchnieniami, dotarli na szczyt rozkoszy, której ponoć wspólnie mieli nie kosztować.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To było dziwne, bo przecież mogli i lubili ze sobą rozmawiać, dopóki nie próbowali się zacząć wzajemnie przekonywać, że ich sposób na życie jest lepszy. Samo wykładanie swoich przekonań było w porządku - kłopoty zaczynały się, kiedy ta druga strona, próbowała je oceniać, dewaluować. A różnic było zbyt wiele, by nie potykać się o nie co chwilę, żeby nie odkrywać, że znów się w jakiejś kwestii nie zgadzają, że ich opinie są tak rozbieżne, że nie mogą wykonać nawet jednego gestu, by nie spotkać się z krytyką z drugiej strony. Więc może po prostu powinni przestać oceniać, a po prostu akceptować się wzajemnie takimi, jakimi byli, z całym arsenałem swoich wad, różnic i przeciwieństw. Więc teraz, kiedy po prostu działali, kiedy nie było między nimi słów, które wszystko psuły, rozumieli się doskonale, odnaleźli wspólny rytm, który prowadził ich do spełnienia. Byli dwoma ładunkami namiętności - dodatnim i ujemnym - które przyciągały się wzajemnie właśnie ze względu na tę różnicę. Nie, tu nie było miejsca na wzruszenia, na słodkie słówka ani przeciągające się niewinne pieszczoty. Było za to miejsce na namiętność, pasję i rozkosz, której fala zalała ich niemal w tej samej chwili. Isolde krzyknęła, po czym zacisnęła zęby i wbiła paznokcie w plecy Vanberga, zostawiając na jego skórze czerwone linie, z których jedna wezbrała krwią. Pocałowała go namiętnie w usta, przesuwając dłonie na jego kark, głaszcząc go tym razem delikatnie. Westchnęła cicho, po czym zaczęła obsypywać leniwymi pocałunkami jego ramiona i szyję, jakby chciała go przeprosić za te czerwone pręgi na jego plecach, za pogryzione wargi i wszystko inne. Miała mętlik w głowie, nie mogła się skupić na żadnej myśli, chciała coś powiedzieć, ale nie była pewna, czy to, co między nimi zaszło, będzie jej największym wyrzutem sumienia, czy może wręcz przeciwnie, najlepszym wspomnieniem. - Dopiąłeś swego... masz... swoją noc... poślubną... - wyszeptała ochryple, nie mogąc uspokoić oddechu ani zapanować nad uśmiechem, cisnącym się jej na usta. Tam w kuchni, bawili się tą myślą, Dexter zrobił jej obrączkę z gałązki od winogrona... Wtedy myśl, że mogłoby między nimi dojść do czegoś więcej, była absurdalna. Ale teraz stała się faktem. A Isolde ku własnemu zdumieniu nie potrafiła tego żałować.
Gdyby rozdawano nagrody wszechświata w dziedzinie niestałości pojmowanej na dowolne sposoby, gatunek ludzki zgarniałby je za każdym razem. Katya nie mogła zrozumieć, dlaczego z tylu milionów wspaniałych planów ostatecznie nic nie wychodziło, ciągle zrzucając winę za to na przeróżne - zwykle zupełnie ze sprawą niezwiązane - aspekty życia i umysłu, ostatecznie nie odnajdując nawet chwili psychicznego ukojenia. Teraz, gdy dyrekcja Hogwartu poczyniła odpowiednie rozeznanie w kadrze uczniowskiej, którą niedawno do siebie ściągnęła i spośród dziesiątek posiadających nienaganne, szkolne kartoteki czarodziejów na salemskiego prefekta wybrała akurat Kolosową, dziewczyna nabrała pewnej nikłej nadziei na zaśmianie się przeciwnościom losu w ich okrutne, ohydne twarze. Zaistniała wyraźna szansa na naprawienie popadających w ruiny ambicji, zamiarów oraz znajomości. Podupadające Wands & Skulls mogło znów stanąć na nogach, mimo że znaczna jego część spłonęła razem z Salem, a kilka innych zaginęło w akcji, albo wyjeżdżając do innych szkół, albo zaprzestawszy aktywnych działań w stowarzyszeniu. Tę noc miała już wedle planu wypełnioną różnorakimi rodzajami dreszczyku emocji, umawiając się z Ceres na zwiedzanie łazienki prefektów. Choć ona sama miała pełne prawo tam przebywać, to jej przyjaciółka niekoniecznie - zresztą, błąkanie się po ciemnych korytarzach Hogwartu samo z siebie służyło za wystarczające ryzyko, skoro byle który nauczyciel mógłby je wtedy przyłapać. Co prawda wystarczy kilka sprytnie dobranych słów, chwila dobrej gry aktorskiej i powinno obejść się bez kłopotów, a jednak coś ciągle męczyło młodą pół-Rosjankę, subtelnie podpowiadając jej, iż źle się to wszystko skończy. Kto wie, może właśnie tego było trzeba? Złego końca, ażeby przerośnięta ambicja zerwała dziwaczne kajdany i wstała na nowo, oślepiając swym blaskiem wszystko, co ograniczało królową kwiatów? Westchnęła ciężko, podnosząc się na łóżku do siadu. Reszta dziewczyn ani myślała wybudzać się z głębokich snów przez tak delikatne szelesty. Spojrzała na pobliskie biurko, gdzie złożyła trochę wcześniej wielokolorową, kwiecistą mieszankę. Corona Floridis, wyszeptała, ujmując wcześniej różdżkę w drobną dłoń i wykonując stosowny ruch, chwilę później zakładając nowo powstały wieniec na głowę. Większość nocy przeleżała pod kołdrą już stosownie do nocnego wypadu ubrana, co raz rzucając zaklęcie chłodzące, żeby przypadkiem nie zagrzać się w ten sposób na śmierć. Wreszcie wstała, wkładając jeszcze szybko buty i wymykając się bezszelestnie z dormitorium, aby popędzić na ustalone z O'Shea miejsce. Oczywiście zastała ją od dłuższej chwili czekającą, ale zdolną wszelkie spóźnienie wybaczyć, skoro nadchodziła okazja na penetrację miejsc, w których znaleźć się nie powinna. Do celu dotarły po stosunkowo długim marszu, bowiem zgubiły się dobre cztery razy, zanim odnalazły właściwą drogę. Taką karę otrzymała srebrzystowłosa za pozwolenie na prowadzenie się przez Kasię, nadal niewystarczająco rozeznaną z terenami, których miała od tego dnia pilnować. Brązowowłosa zgadywała, że jej niby-siostra gotowa jest zapłacić podobną cenę za wypowiedzenie najcenniejszego tej nocy związku frazeologicznego, stanowiącego hasło do ich własnej Komnaty Tajemnic. Delikatny głos rozbrzmiał w przerażających, ogromnych korytarzach zamku, otwierając jedne z najbardziej wyjątkowych drzwi w całej okolicy. Dwie ciekawskie istotki wparowały bezzwłocznie do środka, uśmiechając się do siebie nawzajem. - Dali im tu cały basen... - mruknęła głucho Kolosova, siadając na jednym z marmurowych stopni nieopodal rzeczonego basenu, oczyma wodząc po oknach tak długo, aż natrafiła na żywy witraż przedstawiający syrenę, teraz obserwujący uważnie dwójkę przybyłych gości. Osiemnastolatka zapatrzyła się na dłużej w magiczną postać, jak gdyby zapominając na śmierć o tym, że nie przyszła tu wcale sama.
Nie wypadało ci odmówić zaproszenia, prawda? Twoja ciekawość nie znała żadnych granic, poza tym nie miałaś w zwyczaju mówienia nie, zwłaszcza, że Kolosova zapewniła cię o tym, że w razie problemów odegracie przedstawienie, które rzekomo miało uchronić cię przed konsekwencjami. Skoro zapewniła ciebie (a przy okazji połowę Salemczyków) o swojej pomocy, wręcz podejrzanym byłoby zgłosić sprzeciw – jeszcze Katya pomyślałaby, że nie masz do niej zaufania. Przyznaj jednak, że jak nikt potrzebowałaś takiego nocnego spaceru. Choć absolutnie nie kręciło cię samo łamanie zasad, bo okres buntowniczy już dawno miałaś za sobą, tak towarzyszące mu przyspieszone tętno nadawało tempo twojemu życiu. W nieznanych ci nadal murach Hogwartu czułaś się jak w zimnym, kamiennym labiryncie, i choć nie było to Salem, ani tym bardziej Zakazany Las, noc lubiła skrywać pod swoim płaszczem osobliwe tajemnice. Dotarcie do łazienki okazało się udaną nagrodą za błądzenie po szkolnych korytarzach. W przeciwieństwie do niektórych Salemczyków tobie było wszystko jedno i nie rozumiałaś tego, dlaczego oddano wam całe skrzydło i zapewniono wszelkie udogodnienia. Nie miałaś powodu, by z tej racji traktować Hogwartczyków jako gorszych, choć może właśnie powinnaś – w końcu to ty pochodziłaś z niebotycznie majętnej rodziny, to ty byłaś od zarania przyuczona do luksusów, choć w gruncie rzeczy w ogóle o to nie dbałaś. A jednak przekraczając próg łazienki byłaś absolutnie pewna, że żadna z tych w Salem nie mogła się z nią równać. Zwłaszcza teraz, kiedy skrywały je grube warstwy popiołu. - Wygląda na to, że jednak nie jesteśmy traktowani jako szczególnie ważni goście – dodałaś cicho, bo miałaś wrażenie, że w tym ogromnym pomieszczeniu najmniejszy szept odbija się echem po wysokich ścianach. Twoją uwagę przykuły złote kurki, których ilość była trudna do ocenienia na pierwszy rzut oka – dopiero po chwili zdałaś sobie sprawę, że każdy z nich odpowiada za inny zapach. Wszystko wskazywało na to, że nie wyjdziecie stąd za szybko. Odkręciłaś jeden z nich opatrzony deskrypcją w postaci wygrawerowanej tabliczki z hasłem morska piana, już po kilku sekundach czując charakterystyczną dla wybrzeży Kalifornii bryzę. Brakowało jedynie szorstkiego piasku pod twoimi stopami, bo głuchy szum lejącej się wody rekompensował brak huczenia fal. Większość pewnie wybierała słodkie, owocowe zapachy, ty jednak byłaś prawdziwą koneserką i proste rzeczy cię nie satysfakcjonowały. Posłałaś przelotne spojrzenie Katyi, mając nadzieję, że nie sprzeciwi się twojemu wyborowi. - Jak ci idzie z twoim wiankiem? – zapytałaś, zauważając kwiecistą koronę wplecioną we włosy Kolosovej, powoli schodząc coraz niżej, aż w końcu owinięta w szlafrok stałaś po kostki w wodzie, która zaskakująco szybko wypełniała basen.
Roześmiała się cicho, ogarnięta nastrojem łazienki i bezlitośnie zeń wyrwana za pomocą narzekań swej towarzyszki. Właściwie mogłaby skomentować jej słowa, usiłując trochę wybronić dyrekcję Hogwartu za pomocą wspaniałych łóżek, znajomych motywów kolorystycznych, czy też właśnie faktu oddania Salemczykom niemal całego skrzydła zamkowego. Jednakże przy Ceres nie potrzebowała się nadzwyczajnie wysilać - dlatego zrezygnowała z ciągnięcia poruszonego tematu. Cieszyła się przy tym, że miały wreszcie okazję pobyć trochę sam na sam. Na co dzień ciągle ktoś przeszkadzał w dyskretnych rozmowach, czy to Jules, czy to Alena, czy jeszcze kilkudziesięciu innych rówieśników, którymi obie się otaczały. A przecież to ze sobą tkwiły w relacji niemal siostrzanej, wyjawiając sobie nawzajem znakomitą większość swoich tajemnic, choć w przypadku tej starszej z dziewcząt, wyżej w hierarchii stał jej prawdziwy brat. Nic to dziwnego, a jednak trochę zasmucało Kasię, która instynktownie dążyła do uzyskania swoistej "wyłączności na Ceśkę", kierowana absolutnie niekontrolowanym, instynktownym wzorem zachowań. Tak więc, raz jeszcze: cieszyła się, że miały parę chwil tylko dla siebie, bowiem istniała jedna, a może nawet dwie rzeczy potrzebujące zrzucenia z serca, a niemożliwe do wyjawienia nawet Sokolovej - mimo że uzyskała ona zaszczytne miano najlepszej przyjaciółki Kolosovej. Siedząc w niemal całkowitym bezruchu, a znudziwszy się gapieniem ciągle na zaczarowany witraż, przeniosła spojrzenie szafirowych tęczówek na srebrzystowłosą. Mimo całej swojej kochliwości, a wraz z tym wynikającego z niej podziwu dla ładnych ludzi, nie znajdowała w sobie tego obezwładniającego zachwytu nad Luną, zwykle zmuszającego do wpuszczania na twarz czysto obciachowego rumieńca i tracenia nad całą sobą kontroli. Nie była w stanie zrozumieć czynników determinujących jej okresowe tracenie dla kogokolwiek głowy, ale ten konkretny przypadek wyjaśniała sobie siostrzaną relacją, jaką między sobą wykształciły. To musiało być bardzo naturalne - w końcu gdzie normalnemu człowiekowi do kazirodztwa? Poza tym, może to jakiś dziwaczne przeczucie mówiące kochliwemu chochlikowi, że O'Shea nigdy nie odwzajemni jej uczuć? Przecież to właśnie stanowiło jej cechę charakterystyczną. Nie przywiązywała się właściwie do nikogo. Nawet sama Kasia nie mogła być pewna, czy ich przyjaźń jest tak obustronna, jak się wydawało. A jednak pewna Krukonka zdołała zaburzyć naturalną równowagę w psychice Kalifornijki, z tym że sama zainteresowana starała się tego wcale nie pokazywać - a może to Katyi po prostu się zdawało? - Och... - wydukała nadzwyczaj elokwentnie, wybita z zamiaru zapytania o tęczowogłową (nie żeby miała odpuścić na dobre) - Dosyć sprawnie, już dawno przejrzałam go na wylot - dodała jeszcze, wyjmując z kieszeni mundurka Plecionkę Kukume i zakładając ją na nadgarstek. Kilka chwil minęło zanim twarz Kolosovej przybrała zdecydowanie starsze rysy, w mgnieniu oka zmieniając się w lico godne trzydziestoletniej kobiety. Dziewczę uśmiechnęło się szeroko, wystawiło na moment język do przyjaciółki i ściągnęło czym prędzej artefakt, chowając go na powrót do bezpiecznej kieszonki. Powrót do normalnego stanu nie zajął zbyt długo, a cena za pokazówkę została równie szybko zapłacona. Nieznośna migrena od razu przeszła do ataku. - Zgaduję... że ty ze swoim radzisz sobie tak samo? - zapytała, odwlekając na później kwestię tajemniczej dziewczyny, o której chciała się dowiedzieć znacznie więcej, niż póki co pozwalano. Przesiadła się jeszcze bliżej samego basenu, aby zanurzyć w ciepłej wodzie dłoń. Zawsze to jakieś uspokojenie rozwrzeszczanych myśli, bezwzględnie pobudzonych przez plecionkę.
Ostrożnie dobierałaś przyjaciół. Ktoś mógłby pomyśleć, że wszyscy jesteście tak blisko – ty, Cyrus, Winnie, Zoell i cała reszta, z którą nieustępliwie przemierzałaś korytarze Hogwartu, czy którzy tworzyli wokół ciebie krąg podczas niemal każdych zajęć. I choć świetnie się bawiłaś w ich towarzystwie, żadnej z wymienionych osób nie darzyłaś zaufaniem – no, może poza Hensley. Jej osoba stanowiła absolutny fenomen, może przez bezpośredniość, jaką emanowała? Na swój sposób kochałaś ją swoim zimnym, niewzruszonym serduszkiem. Wins nie była jednak typem osoby, którą pociągało zapuszczanie się w opuszczone krypy czy wertowanie pradawnych pism, w których tak namiętnie się zaczytywałaś. Oczywistym było, iż nie mogłaś powiedzieć jej o pewnych sprawach. Nie musiałaś – i miałaś nieodparte wrażenie, że Hensley o pewnych rzeczach wolałaby po prostu nie wiedzieć. Gdzie pośród tego wszystkiego znajdowała się Katya? Nie byłaś do końca pewna. Coś nie pozwalało ci obdarzyć jej zaufaniem, choć było tu zupełnie instynktowne i naturalne dla ciebie. Nie oznaczało to jednak, iż trzymałaś ją na dystans. Wręcz przeciwnie, pozwalałaś podejść jej tak blisko, jak tylko miała ochotę, wymieniając z nią mniej lub bardziej istotne informacje – choć musiałaś przyznać, że za każdym razem były one porządnie wyselekcjonowane. Potrzebowałaś więcej czasu. Może dlatego, że w pewnym sensie Kolosova była podobna do ciebie? Doskonale wiedziałaś, jak bardzo ostrożnie należało się obchodzić z osobami tego rodzaju. Pozwalałaś jej być dla siebie niczym starsza siostra, bo jednak pewnych wspomnień nie dało się wymazać. W dzieciństwie to zawsze ty przodowałaś w zabawach, to twoje szalone pomysły były urzeczywistniane. Szkoła was oddaliła, choć nie rozdzieliła. Jeśli jednak Katya aspirowała do tego, by zdobyć twoje zaufanie równie mocno, jak do bycia najbardziej oddaną członkinią stowarzyszenia, będzie musiała jeszcze sporo na to zapracować. I o ile z plecionką mogła uporać się szybko, tak ty potrafiłaś być bardziej skomplikowana i kapryśna niż niejeden z zagubionych przedmiotów. O tobie jednak nikt nie wspominał w książkach, nikt nie badał twoich wybuchów, nikt nie znał przekazów słownych. Zanurzyłaś się powoli w basenie, choć usiadłaś na jednym ze schodków – tak, że ponad powierzchnią wody było widać cię tylko od nosa wzwyż, a twoje włosy stworzyły na powierzchni tafli srebrzysty płaszcz. Obserwowałaś, jak powoli się starzeje, i choć byłaś wdzięczna, że rozpracowała swoją plecionkę – zapewne jako jedyna z całego bractwa – poczułaś ukłucie zazdrości, że to nie ty okazałaś się najbardziej biegła w odkrywaniu mocy swojego przedmiotu. Posiadałaś nieznośną manię do bycia we wszystkim pierwszą. To cię kiedyś zgubi, jednak myśl ta – zamiast cię paraliżować – popychała do dalszego działania. - I jak to jest, być kimś starszym? Czy przedmiot jakoś na ciebie wpływa? – zapytałaś, wynurzając się do wysokości ramion. Musiałaś wiedzieć. Wszystko. Skoro jeszcze nie panowałaś do końca nad swoim parasolem, każda informacja mogła być pomocna. – Nie tak, jakbym chciała. Czasami się mnie słucha, a czasami zupełnie wariuje, a wtedy mogę zapomnieć o kontrolowaniu jego mocy – ale o tym Katya dopiero miała się przekonać na nadchodzącym balu.
Jedno było w kwestii Katyi absolutnie pewne - nikt nie cierpiał na taki kompleks wyższości, jak ona. Fakt faktem, akurat ów kompleks jawił się jako niesamowicie wyjątkowy, bowiem nikt z podobną przypadłością rozwiniętą choćby w ułamku tak mocno jak u Kolosovej nie miałby najmniejszej możliwości tak dobrze odgrywać Dobrego Duszka z Salem. Nawet ona sama miewała wątpliwości co do tego, jakim cudem jest w stanie siedzieć cicho, a nawet z rzadka przytaknąć, gdy ktoś okazywał swój wychodzący poza miarę idiotyzm. Z tego względu miewała wątpliwości co do swego charakteru. Jaką w końcu była osobą? Tą, którą pokazywała wokoło na co dzień, czy tą, którą na co dzień skrzętnie skrywała? Nie chciała przyjąć do wiadomości ewentualności fuzji tych dwóch alternatyw, ale siłą rzeczy byłoby to chyba najlogiczniejsze ze wszystkich rozwiązań. W każdym razie, jak Kasia mogła oczekiwać, że ktokolwiek jej zaufa, skoro ona sama nie była w stanie zorientować się w swojej tożsamości? Zwłaszcza teraz, z Plecionką Kukume w kieszeni, pozwalającą jej jeszcze mocniej mieszać? Skoro tak ciężko zorientować się w tym, jak to być sobą, to jeszcze ciężej w tym, jak to jest być kimś starszym. - Nie wiem - mruknęła leniwie - Tak na dobrą sprawę nie czuję większej zmiany, oprócz tego że skóra mi się tak... no. W sumie zależy, jak daleko chcę polecieć. Zmarszczki potrafią być straszne. No i po wszystkim czuję, jak gdyby głowa miała mi wybuchnąć. Ale to mała cena za to, do czego potrafię ludzi przekonywać. Mogłabym kazać ci się utopić, a ty z uśmiechem na twarzy byś to zrobiła. Właściwie... - urwała na chwilę, wiosłując dłonią w wodzie - Właściwie to boję się, jeśli posprzedajemy te artefakty. Wiesz o co mi chodzi? - uniosła spojrzenie, ale nie oczekiwała żadnej odpowiedzi - My chcemy sobie tylko wyłożyć życia pozbawionymi kolców różami, albo dowiedzieć się czegoś ciekawego. A czego mogą chcieć jacyś czarnoksiężnicy? Niepokoję się, Ceres. Stowarzyszenie zrobiło się od rozłamu pełne idiotów. Kiedyś ich odsetek był znośny, ale teraz... - westchnęła ciężko. Tak na dobrą sprawę nikomu poza O'Shea nie zdradzała swoich obaw, wątpliwości czy szeroko pojętych opinii. Nie była też specjalnie przekonana dlaczego akurat ją wybrała na powierniczkę własnych tajemnic, ale przecież siostrzana relacja do czegoś zobowiązywała, a obustronna wymiana przynosiła pewne zyski. Z zazdrością spoglądała na swobodnie korzystającą z uroków wody dziewczynę, samą siebie ograniczając czystym lenistwem i brakiem chęci do zrzucania z siebie ubrań. Możliwe też, że swój drobny udział miał wstyd przed paradowaniem w samej bieliźnie na oczach Ceres.
Już nic się nie odezwała o tych Nietoperkach, skoro Enzo wyraźnie udowodnił jej większą wiedzę na ten temat. Wierzyła mu, bo i brzmiał wiarygodnie. Część z rzeczy, o których jej powiedział z resztą była dla niej niejasna. Tkanka tłuszczowa, odkładanie pokarmu, próbowała sobie to jakoś wyobrazić, ale jej umysł działał na wyraźnie czarodziejskich obrotach. Mało co wiedziała o biologii. Nawet w podstawie. Nią zwykle i anatomią, czy zajmowali się prawdziwi pasjonaci. Shenae do nich nie należała, zwierzęta jej nie lubiły. Często zresztą ze wzajemnością. Idąc tak przed Enzo, wzięła za pewnik, że jej śnieżny mur powstrzyma chłopaka przed wyprzedzaniem jej, ale mocno się przeliczyła. Straciła gardę, zastanawiając się, czy było tak jak mówił. Nietoperki były już obudzone, kiedy tu przyszli, a kiedy ona przyszła? Czy aby na pewno? I to był jej błąd. — Hej! — ostrzegła go, kiedy ją wyminął, przyśpieszając kroku, żeby go chociaż dogonić, ale ugrzęzła w śniegu i nawet wyrąbała się gdzieś już pod samym zamkiem, czego szczęśliwie Halvorsen nie mógł widzieć, jako, ze zdobył nad nią aż taką przewagę. Dogoniła go dopiero w środku i to pewnie też tylko dlatego, że nie był pewien gdzie iść. Zresztą nie była pewna, czy nie umawiali się właśnie na dotarcie do ciepłego budynku. — Łazienkaprefektów i kapitanów drużyn — wyjaśniła, otrzepując się ze śniegu, bardziej zaaferowana tym, niż wypowiedzią, uznając, że lepiej pogodzić się ze swoją przegraną już teraz, kiedy miała jeszcze na to czas, niż w łazience, gdzie jeszcze gotowa byłaby się o to na siebie wściekać, gdyby musiała to tak szybko przyswoić — ale w gruncie rzeczy wszystkich. Znajomy poda hasło znajomemu i w efekcie cały Hogwart z niej korzysta. Prócz młodych. Młodzi nie mają tego przywileju. Nie mają znajomości — otrzepanie się ze śniegu wcale nie pomogło jej zwalczyć chłodu na skórze, dlatego wspomogła się różdżką, wypowiadając proste zaklęcie ogrzewające na siebie i w całej swojej łaskawości też na Enzo. Wchodząc już do łazienki prefektów, godziła się posępnie ze swoją porażką. — Ok. jestem druga, ale technicznie…. — podeszła do niewielkiego okienka w rogu łazienki, wspinając się na jakieś kurki i wajchy, żeby wpuścić do środka kruka, stukającego dziobem w szybę — Dante jest ostatni — wyjaśniła, zeskakując z powrotem na ziemię, czując jak srogi ból rozlewa jej się po skostniałych stopach od tego nieumyślnego ruchu — zajmij się wodą, co? — spojrzała na chłopaka z pewnej odległości, nie oponując przed masażem pleców. To te setki zaworów, przełączników i kranów sprawiały, że odbierało jej to całą przyjemność z ewentualnej kąpieli. A chociaż nie powiedziała: „proszę”, wzrok miała taki trochę mniej chłodny, jakby właśnie ten komunikat chciała nim przekazać.
Roześmiał się, gdy za nim zawołała, a ten dźwięk był tak wspaniale pozbawiony goryczy czy sarkazmu, że aż do Enzo niepodobny, a jednak tak szczery. Wyprzedził ją i samo to dało mu ogrom radości, zupełnie tak jakby cofnął się w czasie do chwil, w których śmiech był dla niego tak naturalną rzeczą jak oddychanie. Nie tylko czerpał szczęście, ale również starał się obdarowywać nim innych, a już zwłaszcza Emelinę. Może to tłumaczyło te śmieszne wahanie się starej czapki ponad rok temu, gdy przychodziło mu brać udział w projekcie. A nuż miał w sobie trochę pokładów dobra, które ten łach wtedy dostrzegł, gdzieś na dnie jego serca, ale czy było ich dostatecznie dużo, aby w istocie rozważać Hufflepuff? Wtedy nawet nie wiedział o co chodzi z tymi całymi podziałami, a teraz nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mógłby znaleźć się w innym domu. Wtedy Shenae nigdy nie zawracałaby mu głowy żadnymi „głupimi” treningami, a gdyby tego nie robiła… no cóż, wtedy najpewniej dalej byłby samotnym, zgorzkniałym palantem. Nie zastanawiał się nad tym, a przynajmniej nie w tej chwili. Może właśnie siliłby się na triumfujący uśmiech, gdyby nie niewiedza, która, w istocie, utrudniała mu spijanie słodyczy z wygranej rywalizacji. Tak właściwie to on po prostu zastygł w bezruchu przy schodach, taksując je spojrzeniem pękającym w szwach od irytacji. Czemu w tej szkole nie było jakichś… drogowskazów, albo map. Skąd, on biedny, miał wiedzieć, gdzie szukać łazienki prefektów? Tym lepiej, że dziewczyna nie darowała sobie wyjaśnień. Patrzył na nią wtedy, gdy otrzepywała się ze śniegu, samemu majstrując coś przy prostej plecionce okalającej jego nadgarstek, raczej w wyniku nerwowego tiku, aniżeli w jakimś konkretnym celu. - Dlaczego ja dowiedziałem się o jej istnieniu dopiero teraz? - zapytał, preparując oburzony ton głosu, czego efekt zupełnie psuł gałgański uśmiech, który przewinął się przez jego twarz. - Przecież mam znajomości. Pewnie w tym momencie podziękował jej za zaklęcie rozgrzewające, porzucając męczenie plecionki i podążył za nią posłusznie. Kiedy przekroczyli próg łazienki, Enzo wciągnął nieznacznie powietrze, aby cicho zagwizdać. - Nie dziwie się, że kwitnie handel hasłami. - stwierdził na głos, wpatrując się przez dłuższą chwilę w portret śpiącej syreny, nim wpatrzył się w Shenae, wyczyniającą jakieś dziwne, w jego mniemaniu, akrobacje. Dopiero po chwili zrozumiał, uśmiechając się na widok wlatującego do łazienki kruka. - Mądre ptaszysko. - skwitował pod nosem, zadowolony z siebie i kiwnął krótko głową w ramach odpowiedzi na jej prawie - prośbę. Zresztą, nie mógłby sobie odpuścić przyjemności, jaką niechybnie dawała zabawa tymi wszystkimi kurkami. Wybierał na chybił trafił kolejne z nich, sprawdzając co wleją do baseniku, ignorując kolejne różane zapachy, aż wreszcie natrafił na coś znajomego. Lawenda. Zmrużył lekko oczy, wciągając w nozdrza zapach wody, przechodzącej już aromatem olejku i odkręcił ostatni kurek, który zagwarantował im wspaniale gęstą, różowawą pianę unoszącą się na powierzchni. Dopiero potem zainteresował się zrzuceniem ciuchów, nie bardzo orientując się czy Shenae już się rozebrała. Technicznie też nie wiedział jak to rozwiązać. Nie był specjalnie przekonany do całkowitego rozebrania się tuż przy niej, więc skierował się twarzą w stronę syreny, jakby w naturalnym ruchu, zwyczajnie nie mogąc ustać w miejscu i w ten sposób pozbył się kolejno koszulki, a następnie reszty garderoby, otaczając się w pasie białym, puchowym ręcznikiem. Rzucił ciuchy na podłogę, ale zawahał się jeszcze zanim zrobił to samo z różdżką. - Colloportus - mruknął, celując w drzwi wejściowe, a potem dorzucił jeszcze muffliato, raczej profilaktycznie niż w ramach realnej potrzeby. Następnie podszedł do basenu, siadając na jego krawędzi i zdążył dwa razy obrócić w palcach wisiorek z zawieszoną na jego końcu kotwicą, nim odgarnął ruchem ręki ręcznik i wskoczył do gorącej wody. Wyrwało mu się nawet ciche westchnienie. Po chwilach spędzonych na chłodzie, taka wycieczka do krainy relaksu była mu bardzo potrzebna. Odszukał wzrokiem Shenae, najpewniej ciekaw czy masaż dalej jest aktualny.
— Bo nie starasz się zasługiwać na takie informacje — stwierdziła wprost, podążając spojrzeniem za wlatującym do pomieszczenia krukiem. Uśmiechnęła się pod nosem. To stworzenie było tak bystre, zgodnie zresztą ze słusznym spostrzeżeniem Halvorsena, że ciężko było tego kruka nie polubić. Skupiła się na nim w tym stopniu, że dopiero po pewnym czasie zwróciła twarz w kierunku krukona, mając okazję obserwować jak odwrócony do niej prawie tyłem chłopak zrzuca z siebie kolejne części garderoby. Nie zdawała sobie sprawy, że zawiesiła się w tych swoich obserwacjach na dłuższy moment odnotowując dokładnie każdy ruch chłopaka, odkąd zrzucił pierwszą koszulkę, aż do owinięcia się ręcznikiem, dopóki Enzo nie posłał jej swojego własnego spojrzenia. Odetchnęła, odrywając od niego wzrok, zdając sobie sprawę, że dawno już sama powinna zdążyć się już przygotować do kąpieli. Zamiast tego stała zupełnie bezzasadnie jeszcze w pełnej okrasie, maltretując swojego chłopaka wzrokiem. W końcu sama sięgnęła po puchaty ręcznik i różdżkę, używając jej w celu uwieszenia obszernej płachty materiału w powietrzu prostym w kontroli zaklęciem: Wingardium Leviosa. Ręcznik unosił się w powietrzu idealnie zakrywając strategiczne miejsca jej ciała, kiedy rozbierała się ze zbędnych warstw ubrań. Pozwoliła mu opaść na ziemię dopiero w momencie, w którym zanurzyła się w ciepłej wodzie, odkładając różdżkę na krawędź basenu. Dopiero wtedy podpłynęła do Enzo. Ze też była za dumna, żeby nie dotrzymać słowa o obiecanym masażu dla wygranego. — Mogę? — chwyciła go za ramiona dość sugestywnie, przeciągając po nich dłońmi, czekając aż chłopak ulokuje się w dogodniejszej pozycji do rozpoczęcia tej skomplikowanej czynności masażu. Był on w jej wykonaniu dość techniczny, jako, że przyzwyczajona była do takowego, który miał bardziej rozluźnić spięte mięśnie po treningu, albo zregenerować je. — Naprawdę byłbyś bardzo dobrym pałkarzem, Enzo — stwierdziła, a jej dłoń sama zboczyła z łopatek na jego barki, a następnie ramiona. Nie mówiła tego po to żeby go znów przekonywać do Quidditcha, zdążyła się pogodzić z tym, że wyraźnie nie chciał przynależeć do drużyny. Musnęła wargami tylko jego kark, w nagrodzie pocieszenia za ten przykry fakt. — Nie pamiętam, żebyś mi kiedyś opowiadał o swoich poprzednich związkach — w ten bardzo nienachlany sposób spróbowała naprowadzić rozmowę na jego temat, bo sam z siebie niewiele jej o sobie mówił — Ile już zaliczyłeś podstępem takich masaży, Enzo?
Wywrócił oczyma, nawet nie starając się skomentować tego w żaden inny sposób, bo i nie miało to specjalnego sensu. Szczerze mówiąc, nawet gdyby Enzo dowiedział się o istnieniu tej łazienki wcześniej, to i tak nie chciałby się do niej wpraszać. Co to była za zabawa tak samemu się moczyć? Zazwyczaj nie korzystał z dobrodziejstw kąpieli, preferując szybkie prysznice, a już tym bardziej nie w towarzystwie. Także, jeśli Shenae nie robiła tego już kiedyś z kimś innym, mógł uznać to ich „pierwszy raz”. Dobrze, że nie wiedział o Hargreavesie wszystkiego, a już zwłaszcza tego, że kiedyś też siedzieli razem w tym basenie. Kiedy zawiesiła tak ręcznik w powietrzu, Enzo tylko cmoknął cicho, ale rozumiał jej potrzebę ukrycia nagości, także nawet długo się tym nie przejmował. Gorąca woda tak przyjemnie rozgrzewała po mrozie panującym na błoniach, że aż żal ściskał na myśl, że kiedyś będzie musiała ostygnąć, a oni opuszczą łazienkę prefektów. Przesunął dłonią wzdłuż twarzy, mocząc połowę i wdychając przy tym zapach lawendy. Mrużył oczy, aż do chwili, w której usłyszał plusk, a woda nieopodal wzburzyła się, gdy ogromna wanna przyjęła drugiego gościa. Dopiero wtedy całkiem otworzył oczy, czując na ramionach dotyk jej palców i poddał się im bez protestów. Nie kombinował. Zwyczajnie podparł się nogami o dno basenu, odwracając do niej plecami i zamarł, oczekując na ruch jej dłoni. Ten spłynął na jego mięśnie sprawnie i relaksująco, a sam zainteresowany nie spodziewając się takiej wprawy, aż zamruczał cicho. - Chyba często to robisz. - stwierdził, jakże odkrywczo, a w zasadzie to było jedyne co powiedział, nim padła uwaga o pałkarzu. Mimowolnie lekko przesunął głowę, aby spojrzeć na nią jednym okiem, a jego zadziorne spojrzenie stało się nagle jakieś… dziwnie spokojne. - Więc naucz mnie grać. - powiedział, ale w jego głosie nie można było wyczuć wyzwania, jakie zwykle rzucał Shenae takimi stwierdzeniami. Może to była wreszcie ta odpowiedź, jakiej oczekiwała na początku ich znajomości, gdy suszyła mu głowę, aby dołączył do drużyny? Ponownie spojrzał na krawędź basenu. - Każdy facet wspinający się po drzewach się nadaje? - zapytał nienachalnie, przesuwając dłonią po tafli wody w jakimś niekontrolowanym ruchu, czując jak wzdłuż ramion przebiega mu niespodziewanie pojedynczy dreszcz wywołany muśnięciem ust. Zaraz potem odrobinę się spiął, co Shenae z całą pewnością poczuła pod palcami, ale nie była to chyba żadna nowość. Każde pytanie, które wkraczało na prywatną strefę było dla niego odrobinę stresujące, a już zwłaszcza takie o poprzednie związki. Westchnął, wiedząc, że nie wymiga się od odpowiedzi, ale i tak przez chwilę milczał, nim rozluźnił się na tyle, aby podzielić się tymi informacjami. - Zwykle nie dziele się swoją przeszłością. - zauważył na początek, dalej maltretując wodę palcami. - Podstępem ani jednego. Prośbą może jeden lub dwa? Nie pamiętam. Mówił szczerze, w istocie próbując wrócić pamięcią do chwil, w których mógł otrzymać od kogoś masaż. - W czasach szkolnych nie byłem zbyt rozrywkowy. Z reguły nie spotykałem się z dziewczynami. - dodał też, czując, że nie mógł jej dać jaśniejszej odpowiedzi, a propos liczby związków, w które się kiedyś wikłał. Zresztą to, że jego doświadczenie nie powalało, zwykle było dość widoczne.
Przesuwała dłonie po jego plecach wprawnie, co w sumie było ciężkie, żeby jednocześnie pilnować i nie wyłonić się ponad taflę wody, za wysoko, jak na ogólnie przyjętą przyzwoitość. Chociaż już samo to, jak mógłby ich zastać nauczyciel nie należało chyba do pozycji, którą można by było wybronić. O dziwo, wyjątkowo się tym nie przejmowała. Skupiała się raczej na pozytywnych aspektach, ciepłej wodzie, ogrzewającej ciało, Enzo przed nią, który wyraźnie, dla złamania reguł, nie stronił przed jej dotykiem i wdychała też kojący zapach lawendy. Pochyliła się nawet nad jego ramieniem, na chwilę tylko sunąć dłonią po jego kręgosłupie, żeby spytać: — Ładny zapach. Dlaczego lawenda? Z jakiejś konkretnej przyczyny? — uśmiechnęła się kącikowo, w sumie nie zakładając żadnej odpowiedzi, ale cieszyła się, że wybrał akurat ten olejek, który zawsze kojarzył jej się bardzo dobrze, sama nie wiedziała dlaczego. To wyjaśniało z jakiej przyczyny sama korzystała z takich perfum. — Po treningach często mięśnie są spięte i bez rozciągnięcia i masażu nie obyłoby się bez zakwasów — wyjaśniła, cofając się, wzbijając wokół siebie wodę i tylko na chwilę zanurzyła się pod powierzchnią piany, przecierając dłonią oczy, żeby jej nie piekły. Spokojnie przesuwała dłonie po jego plecach, nagle łagodniejszymi ruchami. Zamyśliła się, robiąc to niemalże machinalnie. Obudziło ją dopiero stwierdzenie Halvorsena. Zawiesiła dłonie: — Naprawdę? Pozwolisz mi siebie zabrać na trening? Przyznaj się, że po prostu liczysz na kolejny masaż — dorzuciła pół żartem, a w połowie podejrzliwie, zanim dodała — Nie wiem, nie znam w sumie innego faceta wspinającego się po drzewach, zwłaszcza ze zbędnym balastem na plecach. Przypomniała sobie, kiedy wgramolił ją na samą górę drzewa w Hogsmeade i oddała się swojemu masażowi. Ręce cofnęła, czując spięcie jego ramion, uniosła je do góry w obronnym geście. Ten masaż miał go rozluźnić, a z jakiegoś powodu zadziałał zupełnie odwrotnie. — Coś nie tak? — zwątpiła, czy nie naciągnęła mu przypadkiem jakiegoś mięśnia czy co i chwilę patrzyła na jego plecy, zanim podpłynęła bliżej, obejmując go za szyję, przylegając do jego ciała. Nie spodziewała się, że mogła coś zrobić źle, ale jeśli tak się zdarzyło to co złego to nie ona. Dlatego tak nagle się do niego przymiliła, żeby ewentualnie zadość uczynić swoim błędom, chociaż nie potrafiła sobie przypomnieć, czy w którymś momencie ręka faktycznie mogła jej się obsunąć. — Więc spotykałeś się z facetami? — rzuciła w formie sarkastycznego żartu, od razu zapobiegawczo muskając go w policzek, zanim z powrotem oparła podbródek na jego barku. — To wyjaśniałoby dlaczego nie lubisz, jak Cię dotykam — dodała do siebie, w gruncie rzeczy tak naprawdę nie znając przyczyny. Nie zakładała, że było to często powiązane ze słowami, które takim jej gestom towarzyszyły — Enzo… — mruknęła cichym szeptem, przejeżdżając dłonią po jego piersi i albo od początku nic nie chciała dodawać, albo się wycofała, bo pocałowała go w ramię i odpłynęła do tyłu, muskając go tylko opuszkami palców kiedy się od niego odpychała lekkim ruchem dłoni.
Właściwie to szkoda, że Enzo nie posiadał myślodsiewni, albo chociaż nie potrafił w jakiś sposób zobrazować czy… zmaterializować własnych uczuć, jakie raz za razem przepływały przez, kolejno, mózg, a potem ciało, w tym serce. Szkoda, że nigdy nie docierały one do jego ust, a nawet gdy już to robiły, z reguły nie opuszczało ich nic więcej, aniżeli ich marna namiastka, pozostawiając po sobie albo niedosyt, albo niepewność czy takie wyznanie nie jest czasem kpiną czy prowokacją. Takowe kpiny i prowokacje były naturalnym dodatkiem i niemalże stałym elementem ich codziennej egzystencji, o czym już niejednokrotnie przekonywali nie tylko siebie samych, ale także i siebie nawzajem i teraz, kiedy Krukon stał rozluźniony w ogromnej wannie wypełnionej gorącą wodą, sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na zadanie w głębi serca pytanie. Dlaczego tak musiało być? Jak to się stało, że zamiast prostego wyznania uczuć, Enzo musiał gromadzić w sobie hektolitry samozaparcia, aby tylko nie wyrzucić z siebie krótkiego „zależy mi na tobie”? Był mężczyzną, takie coś teoretycznie można było mu wybaczyć, ale mimo wszystko ile razy można było gryźć się w język, jeśli chciało się coś podobnego usłyszeć, nawet jeśli odpowiedź mogłaby być rozczarowująca? Czy to był czas na wzięcie się w garść? Może wreszcie tak. Chociaż… - Ostatnio udało mi się go polubić. - odpowiedział, zgodnie z prawdą oraz własnym sumieniem, wybierając dość bezpieczną opcję. Nie zagłębianie się w szczegóły z reguły uważał za najlepszą (najłatwiejszą?) opcję dialogową i być może dlatego w trwaniu przy niej czuł się tak dobrze. Nie odpowiedział. Sam leczył zakwasy zakwasami, nie przejmując się często konsekwencjami nadmiernego wysiłku. Kiedy bolało to czułeś, że żyłeś. Czego więcej trzeba było komuś, kto w wolnych chwilach wspina się po drzewach z „niewymiarowym plecakiem”? Mimo wszystko, taka odmiana była nad wyraz przyjemna i jak najbardziej spełniła swoją rolę, aż do pewnego momentu. - Rozpracowałaś mnie. - przyznał, nie kryjąc lekkiego rozbawienia, a potem uśmiechnął się, kontynuując. - Miło jest być wyjątkiem. Stwierdził, a potem się spiął. Zorientował się, że błędnie zinterpretowała reakcję jego ciała, ale chyba nawet nie zdążył poprawnie zareagować. Przylgnęła do niego, a on chciał ją objąć za szyję i przyciągnąć bliżej. Skraść jej parę pocałunków, a może i coś więcej, o czym teraz nawet by nie pomyślał? Był jednak na tyle sparaliżowany własną odruchową reakcją, że wkrótce jej skóra uniknęła tego kontaktu. Odepchnęła się od niego, a on zamarł, puszczając mimo nie tylko uszu zaczepkę, ale i komentarz, jaki w pierwszych sekundach ułożył się w ripostę. Nie miał ochoty na wojny, nawet jeśli miały być bezkrwawe. - Czemu uważasz, że nie lubię Twojego dotyku? - zapytał wreszcie, kiedy odrzucił na bok drżenie, jakie wkradłoby się w jego głos, gdyby nie zapanował nad… tak, irytacją, niebezpiecznie wymieszaną ze zwyczajnym niedowierzaniem. - Mam Ci pokazać jak bardzo go lubię? Nie obyło się bez zawadiackiego uśmiechu i nagłego porzucenia poprzedniej kwestii, a także i woda nagle przestała mieć większe znaczenie. Dopadł ją, chwytając za nadgarstek, aby ponownie przyciągnąć do siebie. Kradł krótkie muśnięcia warg, a przy tym wcale nie wyglądał na kogoś, kto nie lubi przy tym mruczeć z zadowolenia.
Unosząc się na powierzchni, podciągnęła nogi do góry, żeby nie szurać czubkami stóp o dno basenu, więc teraz falowała razem ze wzburzoną wodą. Tym bardziej, że sama pobudziła niespokojną taflę do poruszenia. Obserwowała plecy Halvorsena, powoli odwracające się w jej stronę i wzruszyła ramionami, mocząc z gapiostwa podbródek i usta w wodzie i pianie, zanim znów wybiła się ku górze, łapiąc odpowiednią stabilną pozycję do pływania. Dopiero kiedy pozbyła się olejku i mydła z warg, przecierając je dłonią, mogła się odezwać. — Bo straszliwie się spinasz, kiedy Cię dotykam — zdążyła rzucić zanim złapał ją dość gwałtownie za nadgarstek. Tak chwytał ją dawno temu, kiedy obiecał jej, że kiedyś jej ten nadgarstek zmiażdży, zaklęciem, swoją drogą. Teraz dopiero wiedziała, że były to groźby bez pokrycia. Aż tak dobry z zaklęć nie był i różdżkę zresztą teraz miał poza zasięgiem rąk, co mogłoby być niejakim problemem. Mimo tego instynktownie postawiła opór, czując chwilowy ból na przegubie, zanim się rozluźniła, odprężona miękkim pocałunkiem na wargach, a nawet całą ich serią. Drobnych, zdecydowanie zbyt krótkich muśnięć. Chwilę trwało, zanim odnalazła równowagę, chwytając się dłonią jego karku, pogłębiając jeden z drobniejszych pocałunków. Rytm serca nieznacznie jej przyśpieszył, kiedy oparła się mimowolnie swoim ciałem na jego torsie. Nie wyczuwała gorąca jeszcze parującej wody, a ciepło jego ciała, zaraz przy swojej skórze i tak samo rozczulający jego oddech i fakturę jego ust na swoich. Odsunęła się w ramach przyzwoitości na odległość odrywającą ich od siebie, patrząc mu w tęczówki oczu. — To było nawet całkiem przekonywujące — przyznała — Tylko lubisz? Bo ja kocham… Cię. Mimo krótkiej pauzy, brzmiała na całkiem przekonaną co do swoich słów. Jak zresztą zawsze, potrafiąc włożyć więcej zdecydowania w słowa, których nie zawsze była tak bardzo pewna. Teraz w wątpliwość poddawała nie samą treść wypowiedzi, co moment. Chociaż nie zauważył tego wcale, a Shenae zbierała się do tego od dłuższego czasu, uświadamiając sobie tą kwestie na długo przed tym, zanim postanowiła ją z siebie wyrzucić, dalej wydawało jej się to po prostu za szybko. Znali się ile? Dziesięć miesięcy? Chodzili ze sobą cztery, z czego przynajmniej połowę, jak nie więcej, go irytowała. Przede wszystkim nie podobało jej się, że w ten związek zaangażowała się szybciej i bardziej niż on, co czyniło ją całkowicie otwartą na zranienia. Tłumiła w sobie dwa słowa zbyt długo, tłamsząc w sobie z tego powodu złość i zirytowanie, jak i niecierpliwość i nadgorliwość, żeby od razu zauważyć łatwość z jaką wystawiła się na odrzucenie. Dopiero po wypowiedzianych słowach zdawała się zrozumieć, że trzeba było wkurzać się i spinać dłużej, żeby uniknąć niepewności, jaką czuła teraz, patrząc w jego tęczówki oczu, tylko chwilę szukając w nich niemej odpowiedzi. Wydawały jej się jeszcze bardziej nieprzeniknione i zagadkowe niż zwykle. Nie mówiły jej nic. A ta cisza, która mogła trwać zaledwie sekundę, jej niesamowicie mocno się przeciągnęła. Do tego stopnia, że odpłynęła do tyłu, uwalniając nadgarstek z jego uścisku. — Woda się ostudziła — mruknęła, teraz czując spływające na nią emocje: obawy i zawahania przed jego odpowiedzą. W gruncie rzeczy, była pewna, że nie chce jej znać. Odrzucenie, nawet w najłagodniejszej formie zabolałoby – przerażająco – bardziej niż cisza. Na ciszę się godziła. Ciszę sama zainicjowała, nie dając mu nawet czasu na odpowiedź, bo już w moment później całkowicie rozproszyła jego uwagę od wypowiedzianych słów, zmianą tematem, rozburzeniem wody. Nawet nagłe podciągniecie się na krawędzi basenu i wyjście z wody, miało tylko jeszcze bardziej rozbić koncentrację. A nie było lepszego rozpraszacza niż zgrabny łuk jej pleców i pośladków, czy dostrzegalny tylko przez czujne oko zarys jej skromnych, ale kształtnych piersi, odsłoniętych przy pochyleniu się do miękkiego ręcznika. Otuliła się nim, wyciskając włosy z wody zerknęła tylko w przelocie na Enzo, dodając: — Wychodzisz? Mam się odwrócić? — sztuczna kurtuazja. Zrobiła to z ulgą, stając przodem do witrażu pięknej syreny. Odruchem włosy zaczesała wolną ręką do tyłu, chociaż właśnie drugą wyciskała je z wody.
To nie było kłamstwo lecz prawda również nie. W życiu rzadko co, było czystą prawdą lub zwykłym kłamstwem, dzięki czemu stale towarzyszył nam zamęt bądź raczej niepewność. To, że Enzo był niepewny było niedopowiedzeniem, co zresztą często znajdowało odbicie na jego twarzy. Teraz jedynie się zmieszał, chwilowo nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć. Milczał więc, trawiąc jej słowa, podczas gdy usta zajmował czymś innym, aż wreszcie wydusił z siebie coś, co nie do końca nadawało się na odpowiedź. - To nie dlatego, że mnie dotykasz. - szepnął, czując, że zaczynają wkraczać na grunt pewien krępujących lub nie do końca właściwych odpowiedzi. Nie był pewien jak mógłby jej przekazać informacje o tym, co sprawiało, że kiedy tylko go dotknęła, on blokował się w jakiś sposób, ale na ten moment chyba postanowił porzucić tę kwestię. Nie ze względu na to, że ostatecznie nie znalazł rozwiązania, bądź nie chciał się nim podzielić. Powodem była bomba, którą rzuciła Shenae. Podniecenie, które siłą rzeczy opanowało go w pewnym stopniu, wcale go nie opuściło. Nie trzeba było być geniuszem, żeby je dostrzec, nie tylko na jego lekko zarumienionej twarzy, ale także w innym miejscu, dość wymownie o tym traktującym, zwłaszcza wtedy, gdy dziewczyna oparła się ciałem o jego tors. W jaki sposób mogłaby doprowadzać do tego, że nie lubiłby dotyku jej delikatnych warg na swoich ustach? Jak mogła myśleć, że nie pragnie jej obecności? Jej duszy i jej ciała. Pakietu pełnego wyrzeczeń i trudnych rozmów, a także szczupłej talii i kaskady czarnych jak pióra Dantego włosów. Ale teraz zupełnie zapomniał o tym, w jakiej znajdują się pozycji. Wytrąciła mu z ręki wszystko to, co ułożył sobie w myślach przed chwilą, aby zastąpić to przedziwną mieszanką uczuć. Radością, niepewnością, strachem i jakimś przedziwnym czymś, co splotło jego wnętrzności w ciasny supeł. Sekunda zawahania, którą jej dał okazała się bardzo zgubna. Zdążył tylko uchylić usta, zbierając się do odpowiedzenia, wciąż lekko zaróżowiony, a teraz może jeszcze bardziej, a ona już to zrobiła. Uniknęła dyskomfortu w taki sposób, w jaki robiła to zawsze, a Enzo stał tak tylko, sparaliżowany. Odeszła od niego, a on, skamieniały, wodził za nią wzrokiem, nie unikając nim strategicznych punktów, które odsłoniła, gdy opuściła basen. Nie odpowiedział jej na pytania, zwłaszcza, że sama sobie na nie odpowiedziała wykonując odpowiedni manewr, ale wreszcie zebrał się w sobie i ruszył do krawędzi basenu. Po drodze zmoczył włosy, czując, że gdy wyjdzie, przyda mu się coś, co będzie chłodzić go w głowę, a kiedy jego stopy musnęły już śliską krawędź basenu i wydostał się z wody, czuł się tak odsłonięty, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie ze względu na oczywistą nagość, którą się odznaczał, a raczej pod względem emocjonalnym. Czuł się jednocześnie pusty, jak i pełen emocji, a zachowanie Shenae tak mocno postawiło go pod ścianą, że aż sam nie wiedział co powinien zrobić, mimo, że jeszcze kilkanaście sekund temu miałby gotową odpowiedź. Mimo tego, nie wahał się. Przeszedł przez łazienkę, ale nie w stronę ręcznika. Bose stopy kłapały o wilgotną posadzkę, wręcz błagając, aby ich właściciel wywinął orła i złamał nogę, ale tak nie mogło się stać. Halvorsen szedł zbyt ostrożnie, bo i czuł się tak, jakby właśnie zamierzał oswajać dzikie zwierzę. Zatrzymał się za Shenae, wciąż w adamowym przyodziewku i objął ją w talii, opierając brodę na jej głowie. Przytulił ją nienachalnie, dając jej pole do wycofania się, gdy poczuje się znowu skrępowana jego zachowaniem, a mimo wszystko nie pozostawił jej wystarczająco dużo miejsca na zupełne zignorowanie czy odtrącenie. Pocałował ją w czubek głowy, tonąc nosem w wilgotnych, czarnych włosach, które tak uwielbiał, a z jego ust wydostały się wreszcie słowa, które miały wszystko albo zakończyć, albo przypieczętować. - Moje serce należy do Ciebie już od dawna. - powiedział, unikając w ten sposób trudnego słowa „kocham”, co było bardzo typowe dla męskiego okazywania uczuć, a z drugiej strony w ten sposób doskonale przekazał to co chciał i powinien. Nawet mimo tego, że wolał gromadzić to w sobie, niż wyznawać.
To nie tak, że D’Angelo była zdecydowana wszystko Enzo utrudniać. Ona tylko wolała pozostawić sobie margines bezpieczeństwa, gdyby miało się okazać, że jego odpowiedź wcale jej się nie spodoba. Nie chciała się z nim kłócić, ani tym bardziej gniewać się na niego z powodów jej własnych zmagań z emocjami, jakie zwykle nie chwytały jej serca. Nie do końca też widziała, jak takie kwestie powinno się z mężczyzną rozwiązywać. W końcu nie zakochiwała się codziennie. Nie było to coś, czego można było się nauczyć z podręcznika, czy wypracować ciężkimi treningami. Stąpała teraz po bardzo nieznanym jej gruncie i widać było, że nie miała w nim najmniejszego wykwalifikowania. Jeśli tak właśnie technicznie można było podejść do miłości. Jedyne znane jej emocje to była złość, rozgoryczenie, zażenowanie. Ich z pewnością Halvorsen jej nie oszczędzał, ale w bardzo dziwny sposób równoważył jej te straty na duchu moralnym, nadszarpując jej cierpliwość, czymś, czego długi czas nie potrafiła zrozumieć, a z czym od pewnego czasu się oswajała i powoli godziła, a kiedy już dotarło do niej, czym owo „coś” było, nie potrafiła długo się powstrzymywać od wypowiedzenia tego głośno. „Kocham” zdawało się w niej długo narastać i byłaby wybuchła, gdyby go nie wyrzuciła, w jakimkolwiek kontekście. Nie definiowała tego w żaden sposób, bo też nie była pewna, jaką definicję mogłaby temu słowu przypisać, ale była prawie pewna, że jeśli miłość ma jakąś swoją formę i kształt, to jej twór kończył i zaczynał się na Halvorsenie. Rozpoczynając od całej tej drażliwej otoczki topornego, ciężko kapującego imbecyla wypuszczonego ze swojej puszczy, przechodząc przez obraz jego urokliwości i zniewalającej troski, na jego niekontrolowanych wybuchach rozdrażnienia i fochów kończąc. Cały był dla niej nie zrozumiały, ale jeszcze nad nikim jej myśli nie rozwodziły się tak długo, jak nad nim. Pamiętała dokładnie jak wyglądał, bo zasypiała zawsze przywołując sobie ten obraz. Czekoladowe, opadające czasami na czoło włosy, czasami nastroszone w nieładzie i targane mroźnym powietrzem, ciepłe, brązowe oczy, szerokie ramiona, trochę za małe ciuchy, opinające się na jego barkach. Pamiętała to wszystko. Była w tym również pewna, że chociaż od brata nie różniło Enzo wiele, drugi Halvorsen nie przypominał jej tego jej, własnego, wcale. Emanowali zupełnie inną energią – pomijając już fakt, że Enzo zwykle nie emanował nią wcale i uśmiechali się nawet inaczej, co Shenae zauważyła po tym, jak udało jej się kilka razy wprawić w rozbawienie swojego chłopaka (chociaż najczęściej nieumyślnie). Inaczej reagowali na dyskomfortowe sytuacje. Krukon zawsze przygryzał wtedy wargę. Nie musiała nawet na niego patrzeć, żeby wiedzieć, jak to wygląda. Wprawiała go w ten stan zaskakująco zbyt często. Obróciła się z ciekawości za ramię, czując jego dotyk w talii. Dłonie ułożyła na jego przedramionach, szukając właśnie tego gestu. Nie znalazła go wcale, o dziwo. I wbrew temu, że nie mógł udzielić jej chyba bardziej poprawnej odpowiedzi, nie mogła się powstrzymać, przed uszczypliwym komentarzem, świadoma, jak bardzo tego nie lubił: — Co znaczy, że do mnie należy? Znaczy, mogę je chwycić i zrobić co mi się z nim podoba? Wyrwać Ci je z piersi i uznać za własne? — przymknęła powieki czując jego usta na czubku głowy i powoli odwróciła się w jego stronę, oplatając jego kark rękoma — To byłoby niewymierne w korzyściach — zbliżyła swoją twarz do jego, patrząc mu w oczy, rozchyliła wargi, zawieszając je tuż obok jego własnych, ale coś ją powstrzymało. Zawisła w tej pozycji, kilka milimetrów od jego warg, dodając: — Jest jeszcze coś, co też należy już do mnie? — wydawała się pytać prawie niewinnie, ale jej dłoń zsunęła się z jego barku przez pierś w dół. Ulokowała ją na jego brzuchu, drażniąc jego skórę bardzo lekko płytką jednego paznokcia, rysując jednym palcem niewidzialne wzory po jednej stronie pępka. Wzrok starała się raczej trzymać wysoko, na jego twarzy. Świadomość, że stał przed nią całkiem nagi nie tyle ją krępowała i onieśmielała, co działała dziwnie pobudzająco na ciało i otumaniająco na zmysły, przez co ciężko było jej dalej prowadzić tą dyskusję, kiedy już zauważyła, że Enzo był przed nią całkiem odsłonięty. Może tylko negliżu duszy pilnując bardziej niż własnego ciała. Aż sama się dziwiła, że jako osoba dość oziębła i zdystansowaną w stosunku do kobiet, Halvorsen pozwolił sobie postawić się w takim położeniu.
Jego myśli nie potrafiły wybiegać w przyszłość i może dlatego, nigdy tak naprawdę, nie rozważał jakiegokolwiek zakochania. Kiedy ją poznał, była dla niego jedynie drażniącą koniecznością. Upartą i irytującą maniaczką Quidditcha, której należało się pozbyć. Ładnym „kleszczem”, którego wyjęcie powinno być równie szybkie jak pozbycie się innych ludzi, którzy w jakiś sposób odbierali mu swobodę czy odstręczali Enzo swoim zachowaniem. Tymczasem stali tutaj teraz oboje, ona półnaga, on całkiem rozebrany i patrzyli na siebie, odsłaniając przed sobą swoje emocje. Nie potrafił tego przewidzieć, tak samo jak tego, że w tym momencie mętlik w jego głowie zacznie osiągać poziom krytyczny. Z reguły nie nazywał emocji, a przynajmniej starał się tak działać. Po prostu tu były. Jego niepełne tłumaczenia i przedziwne zachowania układały się w opowieść o samotności i stracie, a to sprawiało, że nigdy nie podejrzewał się o możliwość aż takiego otwarcia się na ludzi. Chociaż nie powinien był na starcie tego wykluczać. Niegdyś był bardziej towarzyski, dlaczego więc nie potrafiłby znowu komuś zaufać? W końcu to nie rówieśnicy go zawiedli i zapędzili w ten róg, z którego teraz tak niepewnie wyglądał na świat. Tymczasem teraz się denerwował, nietrudno było zgadnąć. Marszczył lekko czoło, co oznaczało spore zatroskanie, ale chyba sam nie potrafił zdefiniować do której dokładnie części tego spotkania się ono odnosi. Jej komentarz, o dziwo, nie wywołał u niego irytacji. Przelotna cisza wypełniła powietrze wokół nich, zakłócana jedynie przez niegłośny odgłos wody znikającej w zamkowych rurach. - A potem upiec nad ogniem? Nie wiedziałem, że gustujesz w dziczyźnie. - odpowiedział absurdalnie poważnym tonem, nie poruszając nawet jednym zbędnym mięśniem na twarzy. Oczy miał nieruchome, zastygłe w oczekiwaniu, a które rozbłysły na nowo blaskiem wtedy, gdy jej wargi znalazły się zdecydowanie wystarczająco blisko jego własnych. Na tyle, aby mogli je zaraz złączyć, pieczętując tym samym swoje deklaracje, ale czy właśnie tego chcieli? Ograniczeń? Jedno z nich być może wreszcie do nich dorosło, chociaż pół życia spędziło na tym, aby je wyeliminować. - Nie wystarczy Ci serce? - odpowiedział, nie odpowiadając na to co powinien, a jego twarz straciła też trochę ze swojej stateczności. Pojawiło się na niej sztuczne oburzenie. - Jakże zachłannie. Tuż po tych słowach rozmyło się bezpowrotnie. Bliskość jej ciała i oddech drażniący go w usta rozpraszały go na tyle, aby nie potrafił wystarczająco skupić się na grach słownych. - Dobrze wiesz, że jestem Twój. Od stóp do głów. Możesz poćwiartować, jeśli wolisz wybrać konkretne… elementy. - urwał, wczuwając się w ruchy jej paznokcia, a samemu wreszcie dając spokój opanowaniu. Przesunął lewą dłoń wyżej, sunąc opuszkami palców po puchatym ręczniku, aż dotarł nimi do jego skraju. Wsunął pod niego kciuk, ale to by było na tyle. Ot, trzymał go, najwyraźniej to sobie rzucając wyzwanie w tym, aby tu i teraz go z niego nie ściągnąć, a potem, jakby dla zaprzeczenia tego co sam sobie pomyślał, jeszcze ułożył słowa w wypowiedź. - Mam ochotę to z Ciebie zedrzeć tu i teraz, D’Angelo. - chyba nigdy jeszcze nie był tak bezpośredni w swoich uczuciach, ale też jeszcze nie znaleźli się w podobnej sytuacji. Nie byli niemalże nadzy i nie wytworzyło się między nimi takie napięcie, nie tylko emocjonalne, ale też bardziej seksualne niż wypadałoby to dwójce studentów w szkolnej łazience. O dziwo na jego twarzy nie jawiła się ani kpina czy inna emocja, jaką mógłby zamaskować swoje faktyczne rozedrganie, co chyba w całej rozciągłości dawało dowód temu jaki był teraz poważny i podatny na odrzucenie. Wreszcie lekko się pochylił i samo to już wystarczyło, aby złączył ich usta w pocałunku. Nie narzucał go, tak samo jak zbliżenia, jakie w gruncie rzeczy chciałby doprowadzić do skutku, a co do którego tak długo miał przedziwne wątpliwości, a mimo wszystko chciał zaczerpnąć z niego na tyle dużo, na ile się to dało w przypadku znieruchomiałych rąk, uniemożliwiających dodania doń dodatkowych doznań.
Patrzyła w jego oczy, nie mogąc nie zauważyć, jak bardzo przerysowana była jego mimika. Dlatego sama też pozwoliła sobie na kontynuowanie tego teatrzyku, chociaż może brakowało jej w tym polotu, bo nie mogła udawać obojętnej, kiedy raz w życiu coś nie było jej wcale takie bez znaczenia. Jak ten młody chłopak przed nią, którego jakoś za prosto udało jej się przekonać do odpowiedzi na jej słowa, rzuconej przecież bardzo niespodziewanie, a mimo to, zdawało się, że Enzo odpowiedź na to miał niemalże przygotowaną i tylko czekała, aż D’Angelo podejmie inicjatywę. To brzmiało nawet podobnie do niego. — Nic nie poradzę, że w domu przyzwyczajono mnie do przesytu — wzruszyła bezradnie ramionami, mając jeszcze milion komentarzy do powiedzenia, ale zachowała je dla siebie. Autentycznie, przez chwilę, zamarła, w reakcji na jego słowa. Wiedziała, że Enzo jest młodym mężczyzną ze swoimi potrzebami, ale jak dotąd w ogóle nie przychodziło mu na myśl, żeby się o nie przypominać. Poczuła palące kłucie na styku jego kciuka z jej skórą, a zaraz potem dziwnego rodzaju ścisku w żołądku. Nie był to czas na udawanie skromnej w tym momencie. D’Angelo nie wstydziła się swojego ciała. Dla ironii, bo kobiety zwykle miały z tym problem, ona nie potrafiła odsłaniać duszy, ale ciało pozostawało dla niej zwykłą fizycznością. Zawsze tak było. Z jakiejś przyczyny nie teraz. Pierwszy raz jakiekolwiek zbliżenie wydało się naprawdę realne, a Shenae poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie czuła w podobnych tej sytuacjach – stres. Ale i swojego rodzaju pragnienie rozładowania go, w oczywisty, znany im obu sposób. Zabrakło jej tylko słów, żeby ten problem wyrazić głośno. — I co z tym zrobisz? — spytała w końcu, pierwszy raz odpowiedzialność za jakieś zmiany zrzucając na niego. Zauważył, że zwykle to ona była inicjatorem podobnych sytuacji? Jeszcze nigdy nie miał lepszej sposobności tego zmienić niż teraz. Dopiero pocałunek rozniecił w niej jej chęci wyraźniej. Nie był on zachłanny, ani szczególnie namiętny, ale był angażujący i pełen mimo wszystko duszącego gorąca wzbierającego w piersi. — Bo mam ochotę Ci na to pozwolić — dodała, gdyby Halvorsen zechciał się jeszcze wycofać. Trzymając dłoń przy jego karku, cofnęła się krok, czekając na jego reakcję na jej słowa. Mogła oczywiście sama pozbawić się swojego jedynego elementu ubioru, ale istniał pewien semantyczny problem z chęciami. Nie równały się czynom. Zadawała sobie pytanie: Tyko ochotę, czy determinację, żeby to zrobić, kochanie?
Jasne wyrażenie prośby z reguły wyczerpywało jego zdolność do inicjowania czegokolwiek. Tak bardzo bał się odrzucenia, że w takich sytuacjach często tracił rezon i zaraz po tym, jak nastąpił przestój starał się ze wszystkiego wycofać. Najpewniej kpiną, bo tak było najprościej. Rzucenie czegoś w stylu „naprawdę sądziłaś, że chcę to zrobić?” czy czegoś równie idiotycznego nawet w tej chwili przebiegło mu przez myśl, ale pamiętał, że już raz tak zrobił. Dawno temu, na dachu, kiedy jeszcze nie wiedział czy to co zaczyna rodzić się między nimi nie jest tylko wytworem jego zwariowanej wyobraźni, a prezent, jaki jej wtedy wręczył najprościej opisać było jak zwykły, nieużywany grat, w żadnym stopniu nie wiążący. Teraz nie wiedział już czy potrafił by to powtórzyć, zwłaszcza po słowach które padły, a które przecież nie musiały być wiążące. Problem w tym, że dla niego były, nawet jeśli bardzo długo starał się sobie wmówić, że wcale nie będą, jeśli już się pojawią. Jednoczesna chęć bycia wolnym, jak i znalezienia ukojenia dla rozbitej w braku pewności duszy… to wszystko było męczące. Na tyle, że w tym momencie Halvorsen odrzucił od siebie podobne rozważania, pierwszy raz w jej obecności, kierując się tym, co chciał zrobić już od dawna. Chciał, ale się bał. Chciał, ale nie chciał. Chciał, ale nie robił i miliard innych bezsensownych powodów do odmawiania sobie przyjemności i radości z życia. Nikt go nigdy nie nauczył, że ryzyko czasami popłaca nie tylko w kontaktach ze zwierzętami, a teraz sam miał się przekonać czy rzeczywiście gra jest warta świeczki. Tylko jak, kiedy nie miał w tym żadnego doświadczenia? Potrafił oskórować wiewiórki czy chociażby zające. Garbowanie skór też nie stanowiło dla niego żadnej zagadki, tak samo jak samo upolowanie ofiary. Prawdopodobnie był unikatem na tle Hogwartu, a przynajmniej sam tak uważał, ale co z tego, skoro ni w ząb nie rozumiał kontaktów międzyludzkich, ani już tym bardziej tego przedziwnego pragnienia innego ciała, które z reguły odczuwał mocno sporadycznie. Jej odpowiedź trochę zbiła go z pantałyku. Zgodnie ze znanym już schematem przygryzł dolną wargę, skupiając spojrzenie gdzieś w okolicach jej obojczyków, nagle nie wiedząc czy znajdzie w sobie wystarczająco dużo odwagi. Nie był przecież Gryfonem jak jego brat i wcale nie musiał mieć tej wewnętrznej siły zapisanej w genach. Nie potrafił zrezygnować, chociaż sam nie wiedział dlaczego. W takich chwilach z reguły się wycofywał, ale dziś i tak był już chyba dzień robienia wyjątków, prawda? Dopiero jej kolejne słowa wystarczająco go ośmieliły, ale zdaje się, że wyłącznie dlatego, iż poszły w parze z pocałunkami. Shenae cofnęła się o krok, a Krukon chyba uznał to za jeszcze jedno, ostateczne zaproszenie do działania i wbrew swoim wszystkim „a co by było, gdyby tylko żartowała?” oraz wykrzyknikom rozsadzającym mu czaszkę, trąbiących o niebezpieczeństwie, przesunął palec i jednym swobodnym ruchem uwolnił dziewczynę od ręcznika. Teraz stali już naprzeciwko siebie goli tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nagła trema osiadła gdzieś w okolicach jego gardła, a Enzo nagle nie wiedział co powiedzieć, onieśmielony krzywizną jej bioder czy kształtom układających się w piersi młodej kobiety, ale na szczęście zadziałał instynktownie, nie po raz pierwszy zresztą. - Jesteś taka piękna. - wydusił z siebie, głosem tak absurdalnie pewnym, że można było mieć przypuszczenia, iż ani razu w to nie zwątpił, ale żeby nie było za słodko, musiał jeszcze coś dorzucić. - Diabeł w owczej skórze. Uśmiechnął się, nieco rozładowując w ten sposób swój stres i zupełnie zapominając o tym, że sam również był nagi i jak na dłoni było widać jego reakcję na obecną sytuację. Wyciągnął dłoń, wcale nie zamierzając się spieszyć i w pierwszym ruchu musnął policzek Shenae. Pogładził go kciukiem, samemu przechylając nieznacznie głowę na bok, a potem podążył palcem dalej do jej warg, które rozchylił, potem do brody, a następnie spełzł nim na jej obojczyki. Wzdłuż piersi na żebra, gdzie dołączyła już cała dłoń. Krótkie przesunięcie nią wzdłuż podbrzusza ostatecznie sprowadziło go znowu wyżej, gdzie zainteresował się najwyżej leżącymi dwoma punktami, jakich wcześniej nie mógł podziwiać w pełnej krasie. Napięcie wręcz się z niego wylewało, tworząc wokół nich nadmuchaną atmosferę oczekiwania, co chyba tylko zachęcało Enzo do posunięcia się o krok dalej. Dotarł do brodawki, muskając ją kilkoma delikatnymi ruchami, jakby dopiero uczył się ich reakcji na czyiś dotyk, a potem zrobił te pół kroku i pocałował ją, ale nie w wargi, a prosto w tę lewą pierś, aby następnie utworzyć szlak z odcisków ust na całym odcinku prowadzącym do jej szczęki. Dopiero wtedy ucałował kącik tak dobrze już sobie znanych warg, mniej więcej w tym czasie również przesuwając dłonią wzdłuż jej twarzy, aby skończyć na włosach, gładząc je. Obdarował ją pocałunkiem, który bez problemu można było wziąć za poważniejszą deklarację niż ta, która dopiero co padła w związku z wyrywaniem serca z piersi. Potem był kolejny, nieco mniej kontrolowany, a raczej pełen okrutnego głodu i namiętności, którego nie było w stanie złagodzić tak powierzchowne zbadanie jej ciała. Wyciągnął ręce, aby przygarnąć ją do siebie w celu zamknięcia w uścisku, a jeśli mu się to udało, najpewniej dalej łączył ich usta, spełzając przy tym dłońmi na jej pośladki, uprzednio kreśląc płytkie znaki paznokciami na jej plecach.
Patrzyła w jego tęczówki oczu nie z wyzwaniem, a czymś, co można było łatwo z nim pomylić. Mimo, że była to niemo rzucana mu zgoda, na to, nad czym teraz się tak długo zastanawiał. Nawet można powiedzieć jej niewypowiedziana prośba, żeby jednak nie trzymał jej dłużej w napięciu. Próbowała się rozluźnić, ale kiedy ręcznik opadł na ziemię wstrzymała powietrze. Jej ciało na chwilę znieruchomiało, bo do samego końca nie była pewna, czy Enzo odważy się na ten ruch. Dopiero w chwilę później, jej piersi znów zaczęły falować w rytm jej spokojnego oddechu. Przynajmniej starała się zachowywać spokój, ale serce tłukło się w piersi w taki sposób, ze nie była pewna, czy jej to rzeczywiście wychodzi. — To dlatego, że oboje mamy dobre światło — rzuciła cicho, obserwując jego dalsze poczynania. Dała mu pełna swobodę, to, w jakim stopniu chciał z niej skorzystać zależało od niego. Jej twarz, jak zawsze, skłaniała się ku jego dłoni, kiedy dotknął jej policzka. Rozchylił jej wargi, ale wcale nie musiał, sama zaczęła oddychać głębiej przez usta, w trakcie, kiedy on przelotnie dotykając jej skóry badał jej odporność na jego dotyk. Gdziekolwiek, jakkolwiek lekko nie musnął jej ciała, pozostawiał za sobą gęsią skórkę, a na sam koniec lekkie drgnięcie jej ciała, kiedy w końcu palce dłoni spoczęły na stałym punkcie, chwilę go badając. Reagowała na tą czułość odpowiednio do sytuacji. Nawet gdyby nie chciała, ciało samo upominało się o więcej pieszczoty, kusząc niedoświadczonego krukona reakcjami na jego oględziny. Przymknęła oczy, pozwalając sobie bardziej wczuć się w obecną sytuację. Jej dłoń sama powędrowała do jego włosów, kiedy pochylił się nad jej piersią. Wplotła w jego kosmyki szczupłe palce, przekładając pasma jego włosów pomiędzy nimi. Odchylała szyję do tyłu, udostępniając mu ją bardzo łatwo, mrucząc w jego usta, bo nie była świadoma tego, w jakim napięciu oczekiwała aż w końcu te mięsiste wargi dotrą do jej własnych. Złączeni we wspólnym pocałunku chyba pierwszy raz oboje dokładnie wiedzieli, jak chcieli go odegrać, przez co zyskał na sile i efektywności. Oddanie i swojego rodzaju wyznanie, jakie sobie złożyli tym pocałunkiem uczyniło go idealnym przypieczętowaniem miotających nimi emocji. Chociaż to było bardzo wiele, a oboje bardzo starannie przywarli do swoich warg, dla niej pozostawało to za mało. Jakby wiedział dokładnie czego chciała, pogłębił pocałunek. Albo zupełnie przypadkiem po prostu ich pragnienia w tym momencie idealnie się zgrały. Nagle gwałtowniejszy pocałunek wyrwał z jej piersi westchnienie, bo właśnie takiej siły i takiej naglącej pasji i wyładowania długo tłumionych żądz potrzebowała. Nie miała nawet pojęcia, jak bardzo paląca była w niej ta potrzeba, dopóki nie podarował jej tego żarliwego pocałunku. A może właśnie ta potrzeba urosła w niej tak mocno w jednym momencie, co wydawało się niewyobrażalne, skoro czuła ją taką wściekłe wielką w jej piersi. Nie chciała mu przerywać przyjemności, z jaką badał jej ciało, ale gdzieś z tyłu jej głowy przypomniała sobie, że stoją na samym środku monumentalnej łazienki, z jednej strony znajdując się niebezpiecznie blisko basenu, a z drugiej daleko od czegokolwiek, co miało im teraz ułatwić zaspokojenie ich pragnień. Wyciągnęła dłonie za swoje plecy, chwytając przedramiona opierające się po części na dolnej partii jej pleców, a po części na pośladkach. Zsunęła dłonie na przeguby jego rąk, a dopiero potem na palce, wplatając w nie swoje własne, tylko po to żeby pociągnąć go za sobą. Cofała się w kierunku ułożonych z jednej części pomieszczenia ręczników. Ignorowała plusk wody, trzepot skrzydeł Dantego – które to inteligentne ptaszysko chyba postanowiło dać im trochę intymności, ulatując przez otwarte okno w łazience. W tym czasie Shenae, źle wymierzając w ogóle przestrzeń, uderzyła plecami o kolumienkę i tam się już zatrzymała. Usta miała zbyt zajęte, żeby wspomagać się teraz słowami w jakiejkolwiek kwestii. Zignorowała temat puszczając jego dłonie wolno, teraz, skoro już i tak zapędziła się w kozi róg. Dłonie przeniosła na jego brzuch, precyzyjnie przeciągając opuszkami palców, a potem pełnymi dłońmi po jego żebrach. Tak długo już opierała się pokusie dokładnego przebadania jego torsu. Jedna dłoń, czując pod sobą ciepło jego ciała i łomot serca, zatrzymała się na piersi. Prędkość jego bicia gwałtownie podniosła jej napięcie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się zapomnieć o oddechu w pocałunku, ale dzisiaj był dla nich dzień pierwszych razy. Miała na to nadzieję. — Tu… i teraz? — sapnęła, łapiąc oddech, parafrazując jego wcześniejsze słowa, chcąc się upewnić, czy chcieli tego samego. Dowiedzieć się na jakim byli etapie. Zdawała sobie sprawę z tego, że być może Enzo w tej sferze seksualnej mógł mieć znikome doświadczenie, po tym ile razy jej to czasami próbował sugestią przekazać, w końcu zapamiętała. Chciała mieć pewność czy był gotowy to zmienić. I czy nie chciałby trochę zmienić tempa, bo w takim, mogło się to skończyć niebezpiecznie szybko, nie obrażając go, ale taka była męska fizjologia. Dlatego chwyciła jego twarz w dłoń, wpatrując się w jego tęczówki oczu uważnie oddychając ciężko na jego usta. Jej twarz i usta były już niemalże koloru burgundu, ale co się dziwić, jak miała wrażenie, że jej ciało płonie, na samą myśl o tym, w jakim kierunku rozwija się sytuacja. Wyobraźnia kobiety potrafi być dla niej bardziej zgubna niż faktyczne doświadczenia. A doświadczenia plus wyobraźnia... nikt nie mógł wiedzieć, jaki ogień płonął teraz w bezbronnym sercu D'Angelo, dodatkowo rozniecony dzisiejszymi emocjami, jakby tego wszystkiego było mało.
Jak można aż tak bardzo stracić rozum? To chyba jedno z tych pytań bez odpowiedzi, których dłuższe rozpatrywanie przyprawiało jedynie o ból głowy. Bo jak znaleźć na nie rozwiązanie? To tak, jakby ktoś zastanawiał się jak to jest, gdy nagle odrosną Ci nogi, albo jak to jest latać. Teoretycznie można nad tym marszczyć czoło, ale czy jest w tym jakiś głębszy sens? Takowego na pewno nie było teraz w ich zachowaniu. Rozpaleni magią chwili chyba zapomnieli gdzie się znajdują. Szkolna łazienka i te sprawy… co prawda zamknięta i potraktowana zaklęciem uniemożliwiającym podsłuchanie, ale co z tego? Nie mieli nic, co mogłoby ich ustrzec od niechcianych konsekwencji. Mimo tego, że bardzo pragnął ją posiąść, Enzo nie był pewien czy chciałby w tym momencie mieć dzieci. Nie był dojrzały emocjonalnie nawet do niektórych decyzji związanych z wyborem zawodu, a co tutaj dopiero mówić o zakładaniu rodziny. Młodzi ludzie z reguły nie myślą o takich rzeczach podczas zbliżenia, ale chyba nietrudno zauważyć, że on i Shenae nie byli zbyt typowymi studentami. On albo nie myślał w sposób przyczynowo skutkowy, albo wręcz przeciwnie, miał tendencję do rozpatrywania zbyt wielu scenariuszy jednocześnie i chyba nietrudno było się domyśleć, że w tym momencie BARDZO nie chciał być rozsądnym. Pytanie D’Angelo trochę go ostudziło, tak samo jak to, że nagle znajdowali się już prawie na kolumnie. Wiedział, że to nie powinno tak wyglądać, zwłaszcza, że sam miał w tym tyle doświadczenia ile przeciętny trzynastolatek odkrywający świerszczyki. Piersi widział, o innych częściach anatomii się uczył, ale w zasadzie gdzie celować i co robić to tego już go nie nauczono. Zresztą, nie miał nikogo kto mógłby z nim rozmawiać nawet o zabezpieczaniu się przed niechcianą ciążą, nic już nie mówiąc o technicznych aspektach seksu. Był w tym wszystkim na tyle zielony, że nagle zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Bał się, że ją zawiedzie, zwłaszcza, że nie wiedział czy kiedyś nie miała już partnera. Mimo wszystko na razie się nie odsuwał, a wręcz jeszcze bardziej do niej przylgnął, napierając okrutnie gotową męskością na jej udo. Oczy miał przedziwnie ciemne, a przyspieszony oddech mógłby łaskotać ją w szyję, gdyby tylko dała mu przesunąć wargi o tych kilka centymetrów bliżej. - Nie wiem czy chce, żebyś rzucała studia dla dziecka, ale jeszcze się zastanawiam. - odpowiedział na jej słowa, układając jedną dłoń na kolumnie, aby się podeprzeć, a drugą układając na jej biodrze. Przesunął po nim opuszkami palców, niemalże docierając w tym geście do jej miejsc intymnych. - W zasadzie to bardzo chętnie, ale chyba jesteśmy nieprzygotowani. - stwierdził, a na jego twarzy pojawiło się coś dziwnego, co można było odczytać jako ogromny zawód. Może sam był poirytowany swoim rozsądkiem? To całkiem możliwe. Cofnął rękę z okolic jej bioder, aby chwycić nią dłoń, którą trzymała jego twarz. Ruchy w okolicach klatki piersiowej dodatkowo go dekoncentrowały, ale chyba było już za późno na bycie lekkomyślnym. Pocałował ją delikatnie i słodko, zupełnie inaczej niż przed chwilą, ale w tym wszystkim była też pewna obietnica. Potem powtórzył pocałunek raz jeszcze, aby ostatecznie jego wargi zatrzymały się na jej czole. Przez chwilę milczał, obejmując ją jedną ręką, czując jak stopniowo opada wokół nich napięcie. - Chyba nie chciałabyś, żeby usunęli nas ze szkoły? W każdej chwili ktoś może tutaj wejść, a ja nie mam wprawy w błyskawicznym naciąganiu spodni. - dorzucił wreszcie, odsuwając się od Shenae na odległość kroku i obejmując jeszcze raz spojrzeniem jej ciało. - To nie kwestia światła. Uśmiechnął się, poruszając przy tym nieznacznie brwiami, a potem wrócił do miejsca, w którym zostawił ubrania. Egzekucja jego umiejętności najwyraźniej została odroczona.