Tak, wolność, wspaniale. Kochała to uczucie, wydawało jej się, że może przenosić góry, zniszczyć każdy mur i unieść się daleko w podniebne przestworza. Jesteś coraz bliżej celu, Nefretete. Cały miesiąc wakacji zamierzała spędzić w domu, udając idealną wnuczkę i siostrę, ale generalnie to przy pierwszej propozycji wyjazdu do Londynu odpadła. Kolejne przygody, kolejne lata życia do tyłu, kolejne blizny na rękach. Nie przeszkadzał jej fakt, że obiecała być czysta, że tamten raz miał być tym ostatnim. Po prostu korzystała.
Ukryła w torbie uszytej z kolorowych nitek butelkę magicznego zbawiennego płynu, zakryła nowiutką bliznę śliczną bransoletką kupioną na egipskim straganie i ruszyła przed siebie. Krążyła w labiryncie, nucąc cicho jakąś melancholijną piosenkę, wdychając zapach czyichś kości, podziwiała hieroglify zdobiące ściany piramidy aż w końcu znalazła sarkofag. Zaczarowana jego ogólnym widokiem odłożyła torbę na bok, a sama badała palcem powierzchnię trumny.
To było zupełnie niesamowite. Po drodze do sarkofagu Lyanna znalazła pochodnię. Prawdziwą, najprawdziwszą!, pochodnię. Odpaliła ją za pomocą magicznego zaklęcia, po czym schowała różdżkę do otchłani specjalnie zaczarowanej torby, w której zmieściłby się nawet Keith. I alkohol. Dużo alkoholu. Przezorny zawsze ubezpieczony, a nie wiadomo, jakim torem potoczy się pociąg rozmowy z Nefretete. Z dekorujących ściany hieroglifów rozumiała tyle co na eliksirach, czyli absolutnie nic, a to znaczyło, że nie warto zaprzątać sobie nimi głowy. Podążała więc naprzód z coraz większym wyszczerzem na twarzy, bo, cóż, jeszcze przed wejściem do piramidy zdążyła trochę się napić. Łyczek, dwa, ewentualnie butelkę. I jakoś tak wyszło, że mimo wszystko dotarła na miejsce wcześniej niż NNN, toteż DLACZEGO BY SIĘ NIE ZACZAIĆ CO. Zręcznie niczym wprawiony podróżnik zgasiła pochodnię i ulokowała cztery litery za sarkofagiem, wyczekując idealnego momentu. To nic, że przydzwoniła w niego czołem i w ogóle cały czas rechotała, co zdradzało jej genialną pod względem strategicznym pozycję. Przeczekała do chwili, gdy ślizgonka stanęła nieopodal i rozpoczęła uważne obserwacje udając że coś rozumie, po czym ni z tego ni z owego wyskoczyła z jakimś dzikim okrzykiem, jedną nogą ładując się na tę wymyślną trumnę z dość przerażającą mordką. Nigdy nie rozumiała po co Egipcjanie dodawali tam te maski. Nic w nich ładnego. - TWÓJ CZAS NADSZEDŁ - obwieściła pełnym patosu głosem i wyciągnęła w jej stronę rękę, chcąc zapewne pochwycić tę należącą do ślizgonki albo ewentualnie wytargać ją za włosy, ale jednak dziewoja stała zbyt daleko, by mogła to osiągnąć, a na dodatek but zahaczył się o krawędź sarkofagu i zleciał na podłogę. Chłodno trochę.