Miejsce, które umownie przyjmowane jest jako środek pustyni. Nie należy przebywać tutaj w godzinach popołudniowych, ponieważ słońce może doprowadzić do nadmiernego wycieńczenia i odwodnienia organizmu oraz do licznych omdleń. Wybierając się na wycieczkę przez pustynię należy pamiętać o jak największej ilości płynów. Nawet czarodzieje mają problem, żeby wyczarować wodę z powietrza, prawda?
To był chyba najgorszy pomysł, najbardziej idiotyczny i kretyński na jaki mógł wpaść Shane. Ale widać, towarzystwo Quentine zaczyna mu się udzielać. Błądzili po pustyni (która wszędzie wyglądała tak samo) od dobrych dwóch godzin i Wolff miał wrażenie że umiera. Jadąc na jednym wielbłądzie z Quntine, w pełnym słońcu, w duchocie, zmęczeniu, na głowie z przewiązaną koszulką, spalonym już torsem i nic nie widząc na oczy - Shane zagwarantował sobie idealne wakacje. Mruczał pod nosem, że już nie może, że muszą wracać, ze ach och nie potrafi, zaraz umrze. Najgorsze było to, ze sam nie wiedział jak mają wrócić! - Aaaa... - krzyknął i spadł w wielbłąda lądując twarzą w rozgrzanym piasku.
Pomysł zaś Queni się podobał. Ba! Nigdy na pustyni nie była, a teraz? Będzie na niej pierwszy raz. Pierwszy raz zobaczy ją na oczy. Znaczy widziała kiedyś, no ale tak na zdjęciach, a teraz? Niesamowite uczucie normalnie. Widać, że Shane nie był zadowolony z wycieczki, ale czy blondynka wpadnie na taki pomysł?! Oczywiście, że nie! Dla niej liczyło się to, że miała z tego niezły ubaw. Bałą się tylko tego, że spadnie z wielbłąda, toteż mocno trzymała się Shane'a. Niestety nie za długo bowiem Wolff spadł ze zwierzęcia. -Ojejejejej prze pana! o mato jak ja zejdę z tego czegoś?! - dziewczyna przez chwilę się zastanawiała do czasu, kiedy wielbłąd się poruszył. Od razu puchonka spadła na mężczyznę. -jeju jeju przepraszam! omatko niech pan nie umiera! jak ja z powrotem wrócę?! - i zaczęła szarpać Wolffa, by ten się zbudził.
Przewrócił się na plecy i spojrzał na Quentine. Jego twarz była cała spalona ze słońca a oczy mętne. Prawie nic nie widział przez ten upał! Co to był za idiotyczny pomysł z tą wyprawą, na boga i bogów egipskich, które zrzuciły tę plagę. A nie, chwila, to tak nie było. - Quenia, ja umieram! - powiedział słabo. - O boże, umieram, a jestem taki młody! Tak, miał jeszcze tyle do zrobienia, wygrać mistrzostwa (to w te wakacje!), ożenić się,zasadzić drzewo, mieć syna, kupić ojczymowi nowy wóz, nowe owce na farmę, pojechać na wycieczkę do Indii, zjeść rybę Fugu! Tyle planów! - Quentine, musisz spisać mój testament! - powiedział szybko, nieco przerażony - Szybko, zapamiętaj co mówię, eee... dla mojego ojczyma wszystkie moje trofea i połowa majątku, dla braci moje miotły i sprzęt i dalsza cześć majątku... em, moje owce na fermie to może dam tobie... Tak, tak, Shane prowadził z ojczymem fermę owiec!
Już nie wiedziała co robić. Zaraz, ona nigdy nie wie co robić. Szczególnie, kiedy jest razem z prawie nieżywym Shanem i nie ma zielonego pojęcia co ma zrobić?! Patrzyła się na Wolffa jakby ten zaraz miał umrzeć. -Prze pana niech pan tylko nie idzie w stronę białego światła. PANIE WOLFF! - krzyczała, szarpała, żeby ten się nieco ocknął. OMAMO QUENIA MA POMYSŁ! Doznała olśnienia! Ludzie szykujcie jakąś imprezkę, bo Quentine Joselie Fennly zaczyna myśleć. Ze swojej jakże stylowej torebki wyjęła różdżkę. -Zaraz jak to było? Aquentonini, Aqumemomo? A już wiem! - rozradowana wypowiedziała odpowiednie zaklęcie po czym wycelowała je prosto w mężczyznę. Strumień wody poleciał prosto na niego. Dziewczyna wstała i zaczęła tak oblewać nauczyciela. -Prze pana! Żyje pan już? - spytała cały czas mając w ręku różdżkę. Ojej coś się stało. Fennly nie mogła zatrzymać strumienia wody. Co tu teraz zrobić? Najwyżej cały czas będzie lała na Shane'a (omamo jak ro brzmi).
Już, już widział tunel, jasne światło i czuł chęć pójścia w jego stronę. Już słyszał głos ukochanej babci, która zmuszała go do jedzenia groszku. Nie babciu, nie chcę groszku! Latał nad ziemią, czuł lekkość i spokój, błogość, wreszcie spokój... Gdy nagle zaczął się topić. - Bulbublbraamklsgnf - próbował coś powiedzieć, ale strumień wody mu to skutecznie uniemożliwiał. Do tego była ona niesamowicie zimna, co spowodowało, że Shane dostał jakiegoś szoku termicznego. Nagle miał trudności z oddychanie, nie wiedział gdzie się znajduje, jego serce łomotało tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi. Brawo, z deszczu pod rynnę. - Je...jezu...- wysapał ledwo łapiąc powietrze - Prze..przes..przestań! Usiłował się podnieść jednak nie był w stanie.
Ann pognała w stronę pustyni. Nie mogła wrócić do pola namiotowego, bo mogłaby kogoś zabić. Nie wiedziała jak jej ciało zareaguje. Nie wiedziała jakim wilkołakiem będzie po przemianie. Bała się, że będzie zaślepiona furią i żądzą krwi i wybije połowę szkoły. Tego nie mogła zrobić... Żałowała, że nawrzeszczała na Twana i podważyła ich przyjaźń. Potrzebowała go. Właśnie teraz go potrzebowała, ale spaprała to i on poszedł sobie do namiotów. Wiedziała tylko, że może przemiana potrwać trzy dni. Oby przeżyła to. Bez wody długo nie pociągnie. Będzie musiała udać się do oazy i tam przesiedzieć przemianę. Co jeśli napotka ludzi? Nie wiadomo.
Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu, i oto znaleźliście się w samym sercu spalonego słońcem, Egiptu.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
Wraz z upływem godzin, w ciągu których niestrudzenie wędrowali przez otaczający ich z każdej strony piach, temperatura powietrza stawała się coraz niższa. Na początku było to naprawdę miłą niespodzianką - mogli odpocząć od ostrego słońca, ale nie dane im było długo się tym cieszyć. Piasek wzniesiony przez zimny wiatr wkradał się dosłownie wszędzie, a w dodatku znacznie ograniczał widoczność. Musieli się w końcu zatrzymać i założyć coś cieplejszego, co jednocześnie miało być swego rodzaju ochroną przed tymi drobnymi ziarenkami. Isilia nie kryła swojego zaskoczenia, bo przecież "to jest Egipt, powinno być nam gorąco, a nie zimno no i w dodatku ta mała burza piaskowa". Czy to szło w parze z zakłóceniami magicznymi? Co ich w ogóle czeka podczas tej niebezpiecznej wyprawy? Niespiesznie szukała w bagażu bluzy, (wiedziała, że się tam znajduje, bo jedną na sto procent pakowała) kiedy niespodziewanie zrobiło jej się smutno na samą myśl o tym, że coś może pójść nie tak, na wyobrażenie najgorszych scenariuszy... I nie mogła porzucić tych przygnębiających wizji! Sama nie wiedziała co podpowiedziało jej, żeby uniosła głowę i przez zmrużone oczy spojrzała przed siebie. Latający wszędzie piach bardzo utrudniał pole widoczności, jednak ewidentnie wzrok jej teraz nie mylił. Coś się z niego wyłaniało. - Wiecie co, my chyba nie jesteśmy tu całkiem sami... - mówiąc te słowa podniosła głos, żeby pozostała trójka kompanów ją usłyszała. Wciąż nie spuszczała wzroku z tajemniczego stworzenia, które znajdowało się kawałek od nich, stale skracając dzielącą ich odległość, kiedy wyciągała na oślep różdżkę. Dlaczego czekali, zamiast od razu przejść do ofensywy? Widocznie im się nie spieszyło, natomiast niechciany gość nie znikał i z każdą chwilą był coraz bliżej. Nikt nie panikował. Nikt nie robił żadnych gwałtownych ruchów. Po prostu czekali, pogrążeni w smutku i niewiele przejmowali się nadchodzącą walką. Bo co do tego nie było żadnych wątpliwości, istota szła centralnie na nich i szanse, że skończy się na zwykłym minięciu były zerowe. Zrzuciła bagaż na ziemię, wyprostowała się i wyciągnęła przed siebie różdżkę. W tej przybijającej atmosferze zdążyła nareszcie dokładniej przyjrzeć się tajemniczemu stworzeniu i rozpoznała je niemal od razu. Pogrebin. Z przeczytanej ostatnio książki przypomniała sobie, że to właśnie im towarzyszy uczucie zniechęcenia i depresja i musiał chodzić za ich grupką już dłuższy czas. Szczęście, że łatwo było go pokonać. Zrobiła krok do przodu i zaczęła się jazda bez trzymanki. Przez głowę przemknął jej obraz martwej przyjaciółki jeszcze z czasów, gdy chodziła do mugolskiej szkoły. Kolejny krok, a wraz z nim następne niemiłe wizje. Pobyt w Mungu kogoś z bliskich na skutek jakiejś poważnej choroby czy urażeń. Ściśle mówiąc - z każdym stąpnięciem było coraz gorzej. Wiedziała jednak, że musi uderzyć w potwora, zanim ten wpędzi ich w totalną depresję. Zebrała w sobie całą siłę, którą w tej chwili posiadała i gdy stwór był już blisko, rzuciła zaklęcie, wręcz je wykrzyczała. Dopiero za trzecim razem wypowiedziała jakiekolwiek słowo i dlatego momentalnie ogarnęło ją uczucie dumy widząc, że jest uratowana, a w każdym razie wyszła bez szwanku z tego starcia. Pozostawała jeszcze sprawa trójki kompanów, którym to mogło nie pójść już tak dobrze... Okrążyła pogrebina zajętego walką z resztą i zebrała z piasku kilka jego łusek, które ku jej uciesze stracił. Wiedziała, że może za nie dostać wcale niemałą sumkę galeonów i to niskim kosztem, bo szczerze mówiąc to dużo się nie napracowała.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy x2, syreni grzebień, łuski pogrebina KOSTKA NA WALKĘ ZE ZWIERZĘCIEM:1 - klik!
Melania do tej pory nie wiedziała dlaczego zdecydowała się na tę wyprawę. Może chciała, aby o niej mówiono jako o tej, która dała radę i przetrwała tak niebezpieczne wydarzenie, nieważne z jakim wynikiem. Egipt, zwłaszcza wśród mugoli, kojarzony był z wczasami z niewyobrażalnie palącym słońcem. Do tego plaża, drinki z palemką i zwiedzanie zabytków z kapeluszem na głowie. Melania i trójka innych śmiałków pojawiła się tutaj z innego powodu. Mieli ku temu cel. Każdy zapewne inny, ale jednak się tutaj znaleźli. Melka cieszyła się ze swojej grupy. Była jedna osoba z Ravenclawu, Hufflepuffu oraz Gryffindoru. Li Nę znała bardzo dobrze, Luke też był jej znany. Nie znała Gryfonki, ale wiedziała, że podczas tej wyprawy przejdą niejedno i poznają się zapewne lepiej, niż miałby uczynić to w Hogwarcie. Podróżowali razem, czasami nawet ktoś rzucił śmiesznym żartem. Wydawać się mogło, że nagły spadek okazał się wybawieniem, jednakże nie trudno o bardziej mylne spostrzeżenie. Nie wiadomo czy to przez to zimno czy przez ograniczone pole widoczności Melania straciła intuicję i czujność. Jeżeli traciła te dwie cechy to było naprawdę krucho. Jedyną spostrzegawczą w tej grupie była Gryfonka. Jak dobrze, że tutaj była! O tym, że kręcił się wokół nich pogrebin do Melki dotarło do dopiero, gdy dzielna Isilia toczyła z nim walkę. Chyba wyszła bez szwanku. Ciężko określić, gdyż nagle Melce zrobiło się naprawdę słabo. Ujrzała chwile spędzone w sierocińcu, słyszała każde obelgi na swój temat w bardzo wyraźny, dramatyczny sposób. Później jej myśli zaczęły krążyć wokół obskurusa i była do tego stopnia męczona psychicznie, że zaczęła krzyczeć na całą pustynię. Nie miała nawet siły by walczyć. W męczarniach prosiła grupę o pomoc, ale to pogrebin robił z nią w tym momencie co chciał. Zaatakował jej brzuch, co wywołało jeszcze gorsze samopoczucie i gdyby nie fakt, że jednak postanowiła stanąć do walki, mogłaby zginąć. Gdy pogrebin postanowił przejść do kogoś innego z grupy, Melka skończyła ze skaleczoną ręką. Trzeba było ją jakoś opatrzyć. W torbie miała eliksir czyszczący rany, ale nie miała siły się za to zabrać. Leżała na piasku i po spotkaniu z tym "tyranem" cała się trzęsła, a z jej oczu płynęły drobne łzy. - Pomocy. - Wyszeptała, mając nadzieję, że grupa się nad nią zlituje. Zaczęła nawet przeglądać swoją torbę, ale była na tyle słaba, że niczego nie mogła z niej wyjąć.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir czyszczący rany KOSTKA NA WALKĘ ZE ZWIERZĘCIEM:5 - klikajcie!
Cieszył ją fakt, że na wyprawę miała się wybrać wraz z Melanią. Isilię również znała, jednak jakoś specjalnie nie spędzałyśmy ze sobą ogrom czasu, ale jednak cieszył ją fakt, że miała taką grupę. I jeszcze w dodatku Luke z tego faktu była najbardziej zadowolona. Miała zamiar opowiedzieć o stracie różdżki znajomym, ale jednak nie wszystkim tak dobrze ufała. Melania dowie się w swoim czasie jak przyjdzie odpowiednia pora. Reszta przecież wcale nie musiała o tym wiedzieć, nie? Myślała, że na pustyni będzie naprawdę bardzo ciepło jednak po chwili dziwnie się czuła, czuła zimno i zaczęła szukać w swojej torbie czegoś ciepłego do ubrania. Nagle ni z tego ni z owego usłyszała słowa Isili, która mruknęła, że nie są tutaj sami. Spojrzała przed siebie i niemal odskoczyła do tyłu. Co to był za stwór? Czuła się dziwnie, tak jakby całe życie ktoś jej odbierał, jakby wysysał z niej całą energię. Chyba nigdy nie czuła takiego stanu dlatego bardzo się tym zaniepokoiła. Sama nie wiedziała co ma w danej chwili robić. Zwierzęcie wydawało się być naprawdę bardoz groźne, ale cóż. Widząc reakcje Melanie o mało co nie zemdlała. Spojrzała w stronę Isili i krukona, jednak wiedziała że musi sobie jakoś sama poradzić. Ruszyła w stronę potwora i wyciągnęła różdżkę w kierunku potwora rzucając w niego zaklęcie. Udało jej się. Podobnie jak i Isilia unieruchomiła na chwilę potwora, a ten zrzucił z siebie kilka łusek które postanowiła schować i zachować dla siebie. Może będą nieco warte, albo zwyczajnie się do czegoś przydadzą? Owszem, Li nie warzyła nigdy żadnych eliksirów sama, ale może zacznie? Chociaż czy one się do tego w ogóle nadadzą? Podbiegła do Melani i kucnęła przy niej. - Mela wszystko dobrze? - zapytała. Jak na razie tylko ona najbardziej oberwała, jednak cały czas była czujna i patrzyła kątem oka na potwora, oraz na resztę towarzyszy. Miała nadzieję, że nic im się takiego nie stanie.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: dwie fiolki eliksiru wiggenowego KOSTKA NA WALKE ZE ZWIERZECIEM: 4
To co z całą pewnością ucieszyło Luke'a na samym początku wyprawy - to jej skład. Był jedynym facetem i absolutnie mu to odpowiadało. Li Ne poznał całkiem niedawno i naprawdę się polubili, dziewczyna była miła, urocza i miał ogromną ochotę otoczyć ją ciepłą opieką podczas tej wyprawy. Melanie również znał i darzył ciepłymi uczuciami, natomiast Isilia była mu obca, co kompletnie mu nie przeszkadzało. To była właśnie doskonała okazja, żeby się poznać. W pewnym momencie faktycznie zrobiło się naprawdę ponuro i nieprzyjemnie, nawet z niego (a to była naprawdę rzadkość) nagle uleciał dobry humor i zrobił się całkiem posępny, nie miał pojęcia dlaczego. Co było jeszcze bardziej zaskakujące, pojawienie się tajemniczej istoty w ogóle nie wzbudziło w nim chęci walki, strachu, nie obudził się w nim żaden instynkt przetrwania. Rozejrzał się i zauważył, że na dziewczynach też nie robi to wrażenia. Wszyscy natomiast siedzieli smutni, przybici... W końcu dotarło do niego co tu się dzieje i aż się spróbował otrząsnąć. Pogrebin! To naprawdę okropne stworzenie zaczęło wywoływać u nich nieprzyjemne stany. O ile gryfonka poradziła z nim sobie bezbłędnie, co naprawdę zaimponowało Luke'owi, o tyle dużo gorzej było w przypadku Mel, która padła na ziemie. Już zamierzał podbiec do niej i jej pomóc, opatrzyć ją czy zrobić cokolwiek pożytecznego, ale nagle Pogrebin znalazł się tuż nad nim i starcie nie zapowiadało się ciekawie. Naprawdę miał nadzieje, że uda mu się obronić, ale okropne myśli, które nagle zaczęły chodzić mu po głowie były nie do zniesienia. Dekoncentrowały go. Mimo wielkich starań obrony poniósł porażkę i stworzenie go zaatakowało. Bolesna rana którą otrzymał podczas starcia z potworem silnie dała o sobie znać już po kilku chwilach. Luke poczuł również ogromne mdłości. Mimo tego, że byli na straconej pozycji w końcu udało im się uciec. Nie było to bohaterskie, ale przynajmniej się uratowali, chociaż nie dało się ukryć, odczuli to starcie boleśnie. Luke wypił eliksir leczący rany. W końcu kiedy trochę pozbierali, dzięki dokładnemu przygotowaniu Luke'a do wyprawy dotarli do miejsca, gdzie zakłócenia były wyjątkowo silne. Starali się znaleźć to, co może to powodować, niestety tylko krążyli i nie osiągali żadnych efektów. Na szczęście tubylcy zapewnili im nocleg, w dodatku podarowali dwa eliksiry uzdrawiające.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir leczący rany, 2 eliksiry wiggenowe, 2 eliksiry uzdrawiające Kostka na walkę ze zwierzęciem: 5
Walka z pogrebinem okazała się być trudniejsza dla reszty grupy, co zresztą boleśnie odczuli, gdy już udało im się uciec. Tak, uciec, bo niestety nie zdołali pokonać tego magicznego stworzenia i nawet jej nie ominęły obrażenia. Szczęście, że mieli przy sobie eliksiry, dzięki którym mogli szybko uleczyć rany i wyruszyć dalej. W zupełnej ciszy. Nie wiedziała czy to z wyczerpania i faktu porażki czy może po prostu z braku tematu do rozpoczęcia rozmowy, ale jakoś nie przeszkadzało jej to, że nikt się nie odzywał. Sama musiała ułożyć sobie to zdarzenie w głowie. Pogrebin! I to jeszcze na pustyni, widziałby kto! Jak na początek wyprawy, zapowiadało się naprawdę świetnie, nie ma co. Przez długi czas, a przynajmniej tak jej się wydawało, podążąli za Luke'm, który jakoby miał zaprowadzić ich w miejsce, w którym zakłócenia magii były największe. Krążyli tak do zapadnięcia zmroku, kiedy w końcu zatrzymali się w okolicy, gdzie ewidentnie zainteresowani tubylcy zapewnili im nocleg. Z ulgą przyjęła tę wiadomość i niemal od razu skorzystała z ich gościnności, zrzucając z ramion plecak. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo bolały ją plecy od całego dnia chodzenia. Wyciągnęła ręce w górę, aby się przeciągnać, gdy zauważyła nieopodal jakieś tajemnicze chaty. Już z daleka można było dostrzec po stanie, w jakim się znajdowały, że były opuszczone. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła i korzystając, że jeszcze nie było kompletnie ciemno, oddaliła się w kierunku opuszczonych chat. Zdecydowanie nie wyglądały zachęcająco, ale równie dobrze mogły kryć rzeczy im potrzebne. Ostrożnie zaglądała przez okna w obawie, że zaraz coś z nich wyskoczy. Było już coraz ciemniej, więc nic dziwnego, że takie myśli nawiedzały jej głowę. Po kiego grzyba zapuszczała się w te strony sama? Bezpieczniej byłoby w co najmniej dwie osoby, a tak musiała polegać na sobie samej. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, że coś będzie jej zagrażać, a wnętrze każdego domu wyglądało tak samo. Do czasu, kiedy przez jedno z okien dostrzegła jakiś zwój pergaminu na czymś, co prawdopodobnie było stołem, niezwłocznie weszła do chaty. O wiele szybciej znalazłaby się w środku gdyby weszła oknem, ale nie chciała ryzykować upadku lub kolejnych ran. Jakież było jej zdziwienie gdy rozwinęła zwój i zauważyła, że to była mapa! Przyjrzała się jej dokładnie, jakby chcąc zapamiętać wszystkie szczegóły, choć nie było to potrzebne, bo przecież oczywiste było, że weźmie mapę ze sobą. I wtedy do głowy przyszła jej pewna myśl: co, jeśli to jest podstęp i tubylcy tylko tak z nami pogrywają? Nie było to niemożliwe, ale z drugiej strony nie mieli teraz nic lepszego, niż po prostu się o tym przekonać. Biegiem opuściła opuszczoną chatę i skierowała się do miejsca, w którym nocowali. Liczyła się każda minuta.
W sytuacji, gdy jedno z was odpadnie, a dzień zostanie rozegrany - osoba, która przeżyła rzuca ostatnim narratorem. Następnie rozgrywa dzień zgodnie z jego treścią, pod koniec dodając, że także powróciła do Londynu. Tylko postacie, które zdobędą przedmiot, odpadną w wyniku ran lub zakończą wątek w powyżej wymieniony sposób, będą mogły otrzymać punkty kuferkowe za wyprawę.
Luke ucieszył się, że udało im się znaleźć mapę - to było już coś. Przynajmniej mniej więcej mogli zorientować się, co się znajduje w okół nich. Mimo wszystko Luke rozejrzał się po okolicy jeszcze trochę, żeby mieć pewność, że niczego nie pominęli. A jednak, znalazł się jakiś zwój pergaminu. Nie był taki łatwy do rozwinięcia, więc zrobili to wspólnymi siłami z dziewczyną. Cóż, póki co tylko oni się jeszcze trzymali. Skoncentrowali się się na rozszyfrowaniu tego co znajdowało się na pergaminie, kiedy nagle znaleźli się w zupełnie innym miejscu. To działo się tak szybko, że Luke nie mógł do końca dojść do tego co tutaj się wydarzyło. Dopiero kiedy wylądowali na miejscu i rozejrzeli się trochę, dotarło do niego, że to był świstoklik. No tak, przecież nie mogło być zbyt łatwo, prawda? Z tego miejsca odnalezienie się na pewno nie będzie łatwe, ale chociaż mieli mapę. W dodatku znowu natknęli się na opustoszałe chaty i zaszli niepewnie do jednej z nich. W poprzedniej znaleźli mapę, więc zdecydowanie warto było zaść. Tym razem udało się zdobyć fiolkę z eliksirem uzdrawiającym. Może i nie było to pewne źródło, ale zważając na okoliczności każda forma pomocy się przyda. Schował eliksir do kieszeni.
Trudy podróży okazały się wystarczająco trudne, żeby wyeliminować jednego z członków waszej grupy. @Isilia Smith nie poradziła sobie z przeciwnościami losu, przez co została zmuszona do powrotu do Londynu (brak aktywności).
Osoba, która przeżyła - @Luke Williams rozgrywa swój dzień, pod koniec dodając, że także powrócił do Londynu.
Kiedy został sam już wiedział, że niewiele z tej wyprawy może jeszcze wyjść. W razie czego nikt mu nie pomoże, nikt nie wyleczy, ani poprowadzi, kiedy się zgubi. Upały następnego dnia były nie do zniesienia, na ciele Luke'a zaczynały się pojawiać oparzenia, a z czasem robiło mu się wręcz słabo. W pewnym momencie zemdlał i nie miał pojęcia po jakim czasie udało mu się obudzić. Przestał rozumieć gdzie się znajduje, co go otacza, mapa stała się dla niego jedną wielką zagadką. Najwidoczniej musiał znaleźć się poza jej granicami. To był najwyższy czas na powrót do Londynu. Nie było sensu tego ciągnąć, szczególnie w kiepskim stanie fizycznym. Miał eliksiry, ale na ile by mu to pomogło? Oczami wyobraźni widział już ciepłe łóżko, chociaż drobny podmuch zimnego wiatru, dostatek wody i jedzenia. Na szczęście to wszystko już było w zasięgu ręki. Wrócił do Londynu tym samym kończąc swoją przygodę. Nie była to zbyt udana wycieczka.
DZIEŃ: 1
STAN ZDROWIA: ★ EKWIPUNEK: 2 eliksiry wiggenowe, 3 eliksiry uzdrawiające