Jesteście jednymi ze śmiałków, którzy postanowili na własną rękę odszukać zaginiony przedmiot, który mógł powstrzymać uciążliwe zakłócenia magii. Bez względu na to, czy zgłosiliście się całą grupą, czy dobrani zostaliście na podstawie ochotniczych zgłoszeń poprzez profil Tropiciela, spotkaliście się jeszcze przed wyjazdem, by uzgodnić szczegóły. Uważnie przestudiowaliście wskazówki Tropiciela i uznaliście, że to właśnie ten punkt na mapie, będzie właściwym do rozpoczęcia pierwszej wyprawy. Pozostało zdobyć odpowiedni świstoklik lub postawić na innego rodzaju czarodziejskie środki transportu. Wszystko udało się bez problemu, i oto znaleźliście się w samym sercu spalonego słońcem, Egiptu.
Przed rozpoczęciem rozgrywki, każdy ma obowiązek przeczytać pierwszy post mechaniki! Eliksiry uzdrawiające możesz zakupić w sklepie przed napisaniem pierwszego posta na wyprawie. Wszystkie kości, poza Narratorami, należy rzucać w odpowiednim temacie.
The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Rzut kośćmi
'Wyprawa - Narracja' :
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wycieczka do Egiptu była czymś, na co wręcz nie mogłem się doczekać. Prawdę mówiąc, byłem za granicą tak niewiele razy, że niezwykle ekscytowała mnie możliwość nawet samego pozwiedzania sobie okolicy. Odszukanie tajemniczego fragmentu artefaktu było jedynie poboczną kwestią. Cóż, chyba nie powinienem chwalić się swoim podejściem moim towarzyszom podróży, aby nie psuć im humoru. Większość pewnie przyjechała tutaj wyłącznie dla zysku. Ogromne piramidy, które mijaliśmy wzbudziły we mnie prawdziwy zachwyt, ale nie mogłem nacieszyć się nimi zbyt długo. Podróż zaprowadziła nas na południową część pustyni, co szybko zaowocowało kilkoma tonami piachu w butach, potem lejącym się po plecach i wręcz nieludzkim zmęczeniem. Nie przywykłem do tak ekstremalnych temperatur, więc wkrótce bardzo zacząłem się męczyć samym maszerowaniem. Rozbiliśmy obóz, aby odpocząć i wszyscy zasnęliśmy prawdziwie kamiennym snem. Nawet obecność Zilyi u mojego boku nie była już taka krępująca, chociaż przez kilka pierwszych sekund miałem prawdziwe wątpliwości czy powinniśmy spać tak blisko siebie. Byłem staromodnie wychowany i nieco krępowała mnie taka bliskość kobiety, którą zdążyłem już obdarzyć sympatią, a z drugiej strony czy było coś ważniejszego od towarzysza, który mógłby podczas snu osłaniać Twoje plecy? Na szczęście, nie miałem siły, aby to rozważać i po prostu spałem. Ach, dawno nie spałem tak dobrze jak wtedy! Szkoda tylko, że przebudzenie było o wiele mniej miłe. Westchnąłem, kompletnie zaskoczony pobojowiskiem, w jakie zamienił się nasz obóz. Wszędzie walały się nasze rzeczy, ba, kilka przedmiotów nawet utraciliśmy! Cholera, to bardzo kiepski początek dnia. Poszukując swoich eliksirów, znalazłem jedynie jeden ocalały. Żałowałem, że utraciłem też śmieszny, ale okropnie przydatny podczas upałów kapelusz, jaki zakupiłem tuż przed wyprawą do Egpitu i także parę skarpetek na zmianę. Wkrótce zacznę odczuwać skutki grzejącego w kark pustynnego słońca, ale teraz postanowiłem się tym nie martwić. - Czegoś Ci brakuje? - Zapytałem Zilyę, oferując jej jednocześnie pomóc w uporządkowaniu jej bagażu. Kiedy zebraliśmy już wszystko co się dało (moim towarzyszom także coś ukradziono), zacząłem zastanawiać się co mogło nas zaatakować. Prawdę mówiąc, nie miałem wielu pomysłów. Nie znałem zbyt wielu przedstawicieli egipskiej fauny, które skłonne były do przetrząsania bagaży podróżnych. - Jak myślisz, co to mogło być? - Podpytałem moich towarzyszy, rozeznawszy się wcześniej, że przecież nie tylko ja znałem się w tej grupie na zwierzętach. Liczyłem na to, że może mi coś podpowiedzą i w ten sposób łatwiej będzie mi znieść trudy podróży. W innym wypadku, chyba nie dam rady wyjść dzisiaj z zamyślenia, tak będzie mnie to męczyło. Spacer przez pustynne pustkowia wkrótce okropnie mnie znużył. Znudziło mnie już nawet wysypywanie piasku z butów, więc poddałem się, z niechęcią powłócząc nogami. Zacząłem nawet zastanawiać się, po co tak w ogóle dalej maszerujemy? Czy nie lepiej byłoby wrócić do Wielkiej Brytanii i się schłodzić? Słońce spaliło mi twarz, czułem to już teraz. Moja jasna karnacja miała mi dzisiejszego wieczoru wspomnieć o swoim istnieniu. Zapewne jutro mogę już przypominać spieczonego raka! Nie mogłem już znieść tego upału, więc zacząłem w swoim ekwipunku poszukiwać wody. Nie wiem jak to się stało, że zamiast niej zażyłem eliksir zapomnienia! Oddaliłem się gdzieś, sam nie wiem gdzie i zrobiłem sobie coś, sam nie wiem co. Łydka okropnie mnie piekła i byłem kompletnie zdezorientowany. Kiedy wreszcie trafiłem do grupy, wyglądałem jak ofiara obliviate. Niespokojne spojrzenie, które rzuciłem mojej grupie mogło zwiastować najgorsze, ale nie było tak źle. Byłem po prostu przestraszony. W końcu, nie miałem pojęcia dlaczego jestem na pustyni. - Zilya! Co my tutaj robimy? - Dobiegłem do niej i chwyciłem ją za nadgarstek, jakbym obawiał się, że gdy tylko się odezwę, ona zniknie niczym fatamorgana. Skrzywiłem się, gdy wymusiłem na rannej nodze intensywniejszy ruch. Otarcie okropnie piekło.
Jakakolwiek wyprawa poza granice kraju łączyła się z możliwością zasięgnięcia do tamtejszych surowców naturalnych - oczywiście chodziło o możliwość złapania kilku egzotycznych zwierząt, za które ludzie na wyspach (albo dokładniej za produkty z nich, które była w stanie zrobić), byli gotowi zapłacić ciężkie sakiewki galeonów. Nie można także ukryć, iż skusiła ją nagroda finansowa dla tych, którzy zdobędą artefakt. To była po prostu idealna oferta biznesowa. Nikt nie musiał ją namawiać do wyjazdu. Poza tym, obecność Rileya. Myśl o kilku wspólnych dniach, które razem spędzić mieli na drugim końcu świata, dawała jej skojarzenie z dniem, w którym wpadli na siebie podczas polowania na jednorożce. Być może sama przygoda tamtego dnia skończyła się fatalnie, a jednak stanowiła kamień milowy w ich znajomości, po którym ich wzajemne nastawienie do siebie uległo definitywnej transformacji. Gdzieś podskórnie liczyła, że ta podróż też ich zbliży. Dodatkowo podróżował z nimi także Anthony, który był świetnym znawcą w swoim fachu i już nie raz Fyodorova miała okazję z nim handlować. Mając tak silną grupę, zakładała, że ich szanse na odnalezienie przedmiotu powinny być stosunkowo wysokie. O ile pierwszy dzień przeszedł bez większych atrakcji, jak jego zmierzch niósł już znaczące komplikacje. Świt przyniósł nie tylko powracający, nieznośny upał, ale i ogromny bałagan w ich obozowisku. Fyodorova momentalnie zebrała się na równe nogi, przeszukując rozrzucone dookoła rzeczy i wrzucając je do plecaka ze skóry wsiąkiewki. Pomoc Rileya przyjęła z ciepłym uśmiechem, nie przywykła do tego, że ktoś pomagał jej w czymkolwiek, jej samodzielność funkcjonowała perfekcyjnie, odkąd jej matka uciekła do hodowcy kołogonków. - Kurwa, nie mam bluzek na zmianę - skwitowała krótko, podkreślając ciężkość tych słów swoim twardym akcentem. Fakt, że utraciła parę koszul był rzeczywiście kłopotliwy biorąc pod uwagę fakt, że była osobą, która pakowała się niezmiennie oszczędnie, starając się mieć jak najmniej do noszenia. Wyglądało więc na to, że będzie musiała rzucać zaklęcia czyszczące na tą, którą ma na sobie, aż wreszcie któryś urok załapie, nie wypalając przy okazji dziur w tkaninie. - Coś rozumnego, nie brałby w przeciwnym razie ubrań, tylko żarcie - zauważyła, wpychając do plecaka, to co pozostało. Też nie była pewna jakie zwierzęta tego typu zamieszkują ten teren. Głównie skupiła się na tych cenny, jak chociażby sfinksy. Za elementy pochodzące z tego typu okazów mogłaby dostać niebotyczne sumy. Dzień był ciężki. Słońce paliło jej alabastrową cerę, temperatura tak diametralnie różniła się od jej naturalnego środowiska, że nie potrafiła odnaleźć się w tym klimacie. Miała wrażenie, że upał ją zabije i po prostu umrze w tych górach piasku. Nie zauważyła nawet kiedy w tym wszystkim oddalił się Riley. Całą podróż byli raczej razem, ale najwyraźniej palące słońce drastycznie obniżyło jej czujność. Odetchnęła z ulgą, gdy po jakimś czasie Fairwyn pojawił się na horyzoncie, niestety jego umysł zdawał się być zupełnie wypalony. - Bałam się, że już nie wrócisz - szybko wypaliła, widząc go, co prawda nieobecnego i poobijanego, ale jednak całego, a nie w paszczy jakiegoś nundu. Zdezorientowana złapała go za rękę, przez dłuższy czas nie puszczając, jakby w obawie, że ten znów gdzieś zniknie za wysokimi wydmami. Była na tyle przestraszona, gdy za pierwszym razem stracili go z oczu, że nie chciała, by się to powtórzyło, zwłaszcza, że zdawał się być odrobinę pozbawiony zdrowych zmysłów. Oczywiście powoli zaczęła mu tłumaczyć, co właściwie się wydarzyło oraz dlaczego jest na pustyni. Przynajmniej skupiona na Rileyu mogła zapomnieć o tym, jak okropnie męczy ją temperatura tego miejsca, uruchomienie w sobie instynktu opiekuńczego zdawało się być idealnym w tej chwili. Jednakże całe to zamieszanie mocno odbiło się na jej poczuciu sensu tej wyprawy. Kiedy znów przyszło ochłodzenie, Fydorova coraz mocniej czuła, że za mało wiedzą. Miała wrażenie, że cała ta wycieczka jest pomyłką. Być może nie tyle chciała zostawić resztę na pastwę losu, a zaledwie samotnie poszukać wskazówek, czy to dotyczących wyprawy, czy raczej tego, czy nie powinni zawrócić do domu, mimo to, kiedy wszyscy zajęci byli sobą, ona szykowała się do wymknięcia z obozu. A może sądziła, że sama rozegra to lepiej, szybciej, a potem po prostu wrócą? Może i ona traciła zdrowy rozsądek.
Dużo czasu minęło od momentu, kiedy po raz ostatni miał spososbność wyjechania na tego typu wyprawę. Zajęty pilnowaniem interesu, wychowywaniem córki i innymi, codziennymi obowiązkami, nie mógł pozwalać sobie na takie luksusy, jak polowania na zaginione artefakty, czy w ogóle spędzanie w jakiś inny, przyjemny sposób czas. Tym jednak razem postanowił zrobić coś dla siebie. Nie chodziło o pieniądze, które rzekomo można było zgarnąć za odnalezienie tego tajemniczego przedmiotu. Tony miał nadzieję, że uda mu się spotkać jakieś ciekawe zwierzęta i być może dostarczyć do kraju zainteresowanym osobom. W końcu, na tym właśnie się znał, to robił na co dzień. Dodatkowo, wiedząc że w jego ekipie znalazła się Zilya, nie miał żadnych obaw. Dziewczyna miała wiedzę równie wielką jak i jego własna, o ile nie większą. Chociaż tego nie miał sposobności porównywać. Pierwszy dzień zapowiadał same sukcesy. Szło im nieźle, nie wiadomo czy dlatego, że każdy był tak optymistycznie nastawiony, czy faktycznie posuwali się do przodu. Co prawda szli, ale czy z jakimś konkretnym celem? Tego nie mógł nic wiedzieć. Niektórzy z pogorszonymi nastrojami, niektórzy z idealnymi, ułożyli się w końcu do snu, kiedy zaczęło już zmierzchać. Następnego dnia o poranku, Anthony zauważył, że coś się nie zgadza. Wszystko było nie na swoim miejscu. Porozrzucane, pomieszane, część rzeczy zniszczona. Czym szybciej, razem z resztą zaczął sprzątać to, co do nich należało. -Jakby to było rozumne, to nie zabrałoby moich gaci. - rzucił ze złością, kiedy usłyszał słowa Zilyi. Nie wiedział, czemu właściwie tak się stało, ale po jaką cholerę komuś kilka par jego bielizny? Nie mógł tego pojąć. No nic, będzie musiał mocno ograniczyć jej zmiany, bądź zacząć o wiele częściej je prać niż planował. Dzień mijał spokojnie, wędrowali, wiedzeni czyimś pomysłem, nie był pewien czyim. Ale mieli poczucie, że coś robią, że dokądś zmierzają, a przynajmniej tak Tony czuł. Dopiero po dłuższym czasie, zorientował się, że gdzieś pomiędzy pięćdziesiątą czwartą, a pięćdziesiątą piątą wydmą, zaginął Riley. Młody był, może za mało doświadczony na tego typu zabawy, tego Selwyn nie zamierzał oceniać. -Może powinniśmy zacząć go szukać? - zdążył tylko powiedzieć, ale na szczęście za niedługo chłopak wrócił. Nie wyglądał najlepiej. Albo wręcz bardzo źle. Musiało go coś bardzo złego spotkać, ale Tony nie zamierzał o to pytać. Wiedział, że chłopak z pewnością czułby się niekomfortowo, gdyby zobaczył, że nawet nieznany mu Tony się nad nim lituje. Nie zamierzał fundować mu dodatkowej porcji upokorzenia. Nie wędrowali wiele dalej już tego dnia. Chyba każdy z nich powoli miał dosyć i powoli zaczynał żałować, że w ogóle się tego podjął. Cóż, Selwyn nie był wyjątkiem pod tym względem. Również powoli zmęczenie dawało mu się we znaki. Ale nie zamierzał tego mówić. Nie chciał bardziej demotywować drużyny. Dlatego zamiast tego mówił coś pokrzepiającego, w stylu "jutro będzie lepiej", bądź "Zrobimy to inaczej o świcie", choć sam w to nie do końca wierzył. Nie wiedział, czy Zilya usłyszała w jego głosie fałsz, czy sama uznała, że to wszystko jest bezsensowne. Nie mniej, kiedy Tony przecknął się w nocy, zobaczył, że jej śpiwora nie ma i ona sama też zniknęła. Nie wiedział, co nim kierowało, ale czym prędzej ubrał się i ruszył na poszukiwanie kobiety. To było głupie, bardzo głupie, zważywszy na fakt, że nawet nie wiedział, w którym kierunku poszła. W końcu zobaczył ją. Nie uszła daleko, na szczęście. -Zilya! Zilya! Stój rzesz! - krzyknął, z zadowoleniem obserwując, że kobieta go usłuchała. Dogonił ją szybko i uśmiechnął się pokrzepiająco. -Wróć do obozu, musimy omówić ważną sprawę. Wiem, jak powinniśmy postępować jutro, żeby nam się udało. - wyszczerzył swoje zęby w szerokim uśmiechu. Kiedy kobieta go minęła z zamiarem powrotu, jego uśmiech szybko zgasł. Nie zamierzał tego okazywać. Już miał wracać, kiedy to ktoś go zaatakował. Gdyby nie to, że było ciemno i mało co się orientował w terenie, pewnie by zareagował odpowiednio. Zamiast tego, został trafiony jakimś zaklęciem. Odrzuciło go do tyłu, ale prócz tego nie zauważył żadnej różnicy. Czuł się dobrze, nic mu nie urosło ani nie ubyło (dla pewności pomacał się po klejnotach rodowych). Jednak dopiero, kiedy spojrzał na oddalającą się sylwetkę kobiety, poczuł dziwne uczucie w brzuchu. Sama myśl o niej sprawiała, że miał ochotę się uśmiechnąć. Nic dziwnego, że szybko dogonił kobietę i uśmiechnął się w lekko zalotny sposób. -Wyglądasz pięknie w tym blasku księżyca. - nie wiedział, czemu to powiedział i nie mógł wiedzieć, jak ona na to zareaguje, ale nie obchodziło go to! W końcu czuł, że ją kocha! Ruszyli następnego dnia o świcie, kiedy niebo nie było jeszcze tak rozgrzane. Tony szedł z tyłu grupy, bo to pozwalało mu na bezkarne wpatrywanie się w plecy jego nowej miłości. W pewnym momencie, dostrzegł dziwny błysk. Artefakt, pojawiła się myśl w jego głowie. Czym prędzej pognał w tamtym kierunku, z nadzieją odnalezienia skarbu, ale zamiast tego widział tylko młode, które zostały zagrożone przez innego napastnika. Musiał je ochronić i o dziwo udało mu się odgonić zagrożenia. Postarał się zabezpieczyć je tak, aby do momentu przybycia ich matki, nic im się nie stało. Kiedy zadowolony z siebie odwrócił się, z zamiarem wrócenia do grupy, zauważył ich brak. Delikatna panika zasiała się w jego umyśle. Nie chciał zostawać w tym miejscu sam. Nie bez Zilyi!
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uśmiech Zilyi wciąż jawił mi się jako piękny, egzotyczny kwiat. Jeszcze nie do końca zbadany, ale zachwycający swoim urokiem i odmiennością. Nawykłem raczej do twardego spojrzenia i zawziętości, jakimi obdarzała mnie wcześniej, jeszcze zanim połamaliśmy nogi w pogoni za jednorożcami. Musiałem przyznać, że była to naprawdę miła odmiana, więc chłonąłem całym sobą takie chwile, chcąc je zapisać w swej pamięci na wypadek, gdyby cokolwiek miało się zmienić. Na taką przykrą ewentualność zawsze warto było być przygotowanym. Mogłem ku temu nie dążyć, a jednak to życie mogło przejąć ode mnie stery bez pytania mnie o zdanie. Zupełnie tak, jak to się miało z Melody. Wydawało mi się, że jesteśmy nierozłączni tak długo, jak tylko była blisko mnie. Potem wszystko zaczęło się sypać, a ja jeszcze bardziej zamknąłem się na innych ludzi. Miałem nadzieję, że za jakiś czas będę mógł mówić, że to już stare dzieje, ale jak przypomnę sobie jak długo męczyła mnie kłótnia z Lottą to szczerze wątpię, iż kiedykolwiek zdołam zapomnieć. Póki co, starczyło mi tego zapominania po eliksirze, jaki nieumyślnie wypiłem. Byłem tak zmieszany, że przez dłuższą chwilę zupełnie nie mogłem zorientować się w okolicy. Słońce prażyło niemiłosiernie, paląc mój kark coraz dotkliwiej, kompletnie nie pomagając mi w próbach odnalezienia sensu w tej wyprawie. Prawdę mówiąc, gdyby nie obecność Zilyi, najpewniej odmówiłbym dalszego marszu. Kojarzyłem moich partnerów w poszukiwaniach, ale nie zmieniało to faktu, że pozbawiony powodu, najpewniej nigdy nie udałbym się z nimi na hobbystyczną wędrówkę po pustyni (na którą mi to wyglądało w tym momencie). Jej słowa dotarły do mojego uprażonego umysłu dopiero wówczas, gdy złapała mnie za rękę. Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć, więc jedynie uśmiechnąłem się, wciąż pełen niepewności. Jednak to było tak miłe, że do końca dnia czułem przyjemne ciepło na sercu, gdy myślałem o Fyodorovej bądź spoglądałem na jej profil. Jej dłoń w mojej dłoni. Naznaczone bliznami i odciskami, umazane w piasku i odrobinie krwi z mojej własnej łydki złączone ręce pomagały mi w okiełznaniu rozgorączkowanych myśli. Wkrótce uspokoiłem się na tyle, aby wyraźnie się rozluźnić. Wraz z nadejściem zmroku i rozbiciem noclegu, ponownie się rozdzieliliśmy. Rzuciłem mojemu aniołowi stróżowi nieco zbyt długie spojrzenie zanim wgramoliłem się do własnego śpiwora, ale to byłoby na tyle. Byłem zbyt zmęczony dzisiejszą wędrówką i nieustannym piekącym bólem odzywającym się w rannej nodze, aby o czymkolwiek myśleć. Zapadłem w niespokojne sny pełne nieogarniętego wzrokiem morza piasku i suchego powietrza. Temperatura tylko rosła i rosła, aż wreszcie przebudziłem się nad ranem cały zlany potem i zaplątany w skołtunionym śpiworze. Wygramoliłem się z namiotu, kompletnie nieświadomy nocnych przechadzek moich towarzyszy. Już od samego początku, gdy tylko zobaczyłem Anthony’ego i Zilye razem, coś wydało mi się odmienione. Sposób, w jaki spoglądał na moją… przyjaciółkę sprawiał, że miałem ochotę nie spuszczać go z oka w obawie przed jakimiś niecnymi zamiarami. Zacisnąłem tylko mocniej palce na dłoni Fyodorovej (którą dzisiaj znowu ująłem, zorientowawszy się wczoraj, że niezwykle mnie ta bliskość pokrzepia). Szczęście w nieszczęściu, że po niedługim czasie zgubiliśmy Selwyna na pustyni. Prawie byłem skłonny go tak zostawić, ale miałem za dobre serduszko, więc zaczęliśmy go szukać, aby jak najszybciej wrócić do tułania się po pustyni.
Każdy z uczestników wyprawy mógł spodziewać się, że ta przygoda będzie dość dużym wyzwaniem, najwyraźniej jednak nie wszyscy spodziewali się aż takich trudności. @Basil Mohtenie nie poradził sobie z trudami podróży i po dość ciężkim pierwszym dniu zdecydował się opuścić grupę i wrócić do Londynu.
Od kolejnego dnia jesteście zmuszeni kontynuować wyprawę w trójkę.
Wszystko potoczyło się dobrze. Przynajmniej tak mogło się wydawać. Jego zagubienie nie trwało nazbyt długo dzięki temu, że Riley i Zilya ruszyli mu z pomocą. Musiał przyznać przed samym sobą, że odczuł ulgę, kiedy ich zobaczył. W szczególności tą piękność. Nie, nie Rileya. Tego chętnie potraktowałby jakimś ciekawym zaklęciem, stał zdecydowanie zbyt blisko Zily. Choć nie zamierzał mówić tego głośno, a tym bardziej robić to, co podpowiadał mu ten głupi rozum. Opanował się, ruszyli dalej wiedząc, że niekoniecznie ten dzień musi zwiastować powodzenie. W szczególności, jeśli weźmie się pod uwagę, że ten cały Basil postanowił zrezygnować z wyprawy. Tony'emu od samego początku wydawał się za słabym na coś takiego. Ruszyli dalej, a szybciej niżby ktokolwiek się spodziewał, zaczęło zmierzchać. Musieli zatrzymać się na konieczny postój. Wiedzieli, że podróżowanie w nocy jest jednym z najgłupszych pomysłów, jakie mogliby mieć. Tony nie zamierzał ryzykować, że cokolwiek mu się stanie przez to, że jego towarzysze są nadgorliwi. On miał córkę, którą musiał wychować i zapewnić jej dobre życie. On nie zamierzał szwendać się tam, gdzie nie powinien, w zupełnie nieodpowiednim momencie. - Wiecie co, pójdę rozejrzeć się po okolicy. Upewnię się, że nocleg w tym miejscu nie zagraża nam. - powiedział i nim zdążył usłyszeć choćby jedno słowo sprzeciwu, ruszył przed siebie, wcześniej wyciągając różdżkę. Nim zdążył pokonać choćby jeden kilometr od ich obozowiska, pogratulował sobie w myślach pomysłu, aby rozeznać się po okolicy. Otóż na jego drodze pojawili się dziwni tubylcy, nieszczególnie sympatycznie nastawieni względem Tony'ego. Szybko wyszło na jaw, że szli za nimi od dłuższego czasu i planowali na nich atak. Szlag by to. Nie dość, że Selwyn błąka się po pustyni bez wizji założenia czystych majtek, to jeszcze musi walczyć z tubylcami! Nim się spostrzegł, pierwsze zaklęcie poleciało w jego stronę. Nie wiedział, czy wrodzone umiejętności, czy przewidywanie ruchów przeciwnika, zadecydowało o tym, że zdążył odeprzeć zaklęcie. Sam nie pozostawał dłużny. Szybko wycelował i strzelił ciekawą klątwą w tego, który go zaatakował. Jego krzyk bólu rozległ się po obozowisku tubylców. Nie znali tego czaru, nie wiedzieli jak go pokonać. Zaczęli prosić Selwyna o to, aby je przerwał. Nie wiedział, czy robi dobrze, czy nie, ale przerwał zaklęcie. To spowodowało, że tubylcy przerażeni jego rzekomą siłą, obiecali dać im spokój. Przynajmniej tej nocy. Co mogłoby się stać dalej, Tony wolał się nie łudzić. Przynajmniej nie teraz. Wrócił do obozowiska, niespiesznie, czujnie rozglądając się wokół, aby sprawdzić, czy gdzieś jeszcze nie czyha na nich niebezpieczeństwo. Na szczęście, nie zauważył żadnego. -Tej nocy będziemy bezpieczni. - oznajmił, kiedy przyszedł i usiadł przy rozpalonym ognisku. Uśmiechnął się delikatnie i zaobserwował, że Zilya nie jest już obiektem jego westchnień tylko koleżanką po fachu.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: 2x eliksir wiggenowy
Ostatnio zmieniony przez Anthony Selwyn dnia Wto Kwi 10 2018, 21:36, w całości zmieniany 1 raz
Nagle jak grom z jasnego nieba, gdy już chciała ruszyć samotnie, zjawił się przed nią Selwyn i to cały w niej zakochany. W pierwszym momencie - uznała, że sobie robi z niej jaja. Po prostu kpił z niej. Bo przecież pracowali razem tyle czasu, więc absurdem było, aby nagle zakochał się w niej na jakiejś pustyni, gdzie jej skóra zgrzana słońcem, robiła się z każdą chwilą coraz czerwieńsza. Była owinięta chustą wokół głowy, która chronić miała ją przed zimnem pustynnej nocy, to też aż odsłoniła uszy, by jeszcze raz usłyszeć to o blasku księżyca, bo była pewna, że ktoś ją walną otępiającym zaklęciem. Czy raczej jego. - Co ty pieprzysz? - Wypaliła bezceremonialnie, patrząc na niego jak na wariata. Zachowywał się strasznie dziwnie, ale miała wrażenie, że musiał się opić amortencji. Trzymała go na dystans, a jednak czuła się strasznie niekomfortowo, gdy mężczyzna się w nią nieustannie wpatrywał i prawił jakieś okropne frazesy o jej powalającym wyglądzie. Bogu dzięki był przy niej Riley, bo chyba nie chciałaby zostać sama z Anthonym w takim stanie - kto wie, co mogłoby mu strzelić do głowy? Być może Riley o tym nie wiedział, ale w tym momencie to on zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa. Podobało się jej każde przypomnienie, że jest obok niej, gdy mocniej ujmował jej rękę, kiedy mogła delikatnie, niby zupełnie przypadkowo, wynikając z ruchu, analizować palcami jego dłoń, sunąć po każdej małej bliźnie. Po chwili już pamiętała, jak są ułożone, jak się krzyżują. Powinna szukać mapy, a nie odtwarzać historię jego polowań, odbitą na rękach. W pewnym momencie dotarli do chwili, w której zmuszeni byli się rozdzielić. Tak naprawdę o ile Fyodorova uwielbiała poruszać się samodzielnie, ba sądziła, że tak jest w stanie zdziałać sto razy więcej, to jednak w kontekście opuszczenia pewnej trzymającej ją dłoni, wszystko prezentowało się zgoła odmiennie. - W nocy może się tu kręcić kilka nieprzyjemnych stworzeń, spróbuję coś z tym zrobić - stwierdziła rozglądając się po okolicy, jak mogłaby rozstawić pułapki, aby stali się nieco bezpieczniejsi. Wystarczyło, że zwęszyłby ich jakiś nundu i niewiele by z nich pozostało. Szybko wzięła się do pracy, chcąc zapewnić im jak najbezpieczniejsze ułożenie w okolicy. Pułapki wydawały się być silnie zbudowane, z resztą, nie stawiała ich pierwszy raz. Nie wróciła jednak od razu, bowiem głód wysłał ją na dłuższą wędrówkę. Wiedziała, że chłopcy będą zajęci czymś innym, więc postanowiła, że rozejrzy się za czymś, co nada się do jedzenia. Pustynia nie była bogata w ofertę jedzeniową, to też gdy dostrzegła iglicę, węża pełzającego po piasku, szybko walnęła go zaklęciem otępiającym, następnie skutecznie uśmiercając. - Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to rano będziemy mogli z jednej z pułapek wyjąć coś cennego - zauważyła, szczególnie, że przebywała w towarzystwie osób, z których każda poniekąd wzbogacała się na zwierzętach. - Udało mi się tylko to dorwać na zabicie głodu - dodała pokazując martwego węża przewieszonego przez jej plecak. Na dziś ten surwiwalowy poczęstunek musiał im wystarczyć, może jutro będzie lepiej. Pozostawało rozpalić ognisko i usmażyć ich zdobycz. Podobno węże są smaczne. Oby.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, amulet uroborosa
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
I'm the fox you've been waiting for
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Godziny przeistaczały się w niekończący się potok minut. Zwijały się w prawdziwe tygodnie, miesiące i lata. Nigdy wcześniej aż tak silnie nie zdawałem sobie sprawy z potęgi upałów. Teraz, chociaż minął zaledwie jeden dzień, czułem się okropnie wycieńczony. Zdecydowanie bardziej przepadałem za przyjemnym cieniem i nieustannie rozbijającym się o parapety chłodnym deszczem, tak charakterystycznym dla Wielkiej Brytanii. Suche powietrze drapało mnie w gardło, toteż co jakiś czas sięgałem do manierki, aby napić się odrobiny wody. Wciąż byłem nieco nieswój, toteż zupełnie przegapiłem rezygnację Basila. Jedynie jego nieobecny duch prześladował mnie teraz, na tej nieokiełznanej połaci gorącej ziemi. Brakowało mi dodatkowej pary butów, zapadającej się w uskakujących pod naciskiem drobinkach piasku, a także szelestu szat rozwiewanych przez duszący wiatr. Odrobina pociechy w obliczu Puchona zniknęła. Tym silniejszą czerpałem przyjemność z delikatnego muskania Fyodorovej. Doceniłem nawet starania Anthony’ego, który udał się na wyprawę, aby ochronić nasz obóz przed ewentualnymi, niechcianymi gośćmi. - W porządku - odezwałem się tylko, kiedy opuściła mnie także Zilya, a chociaż bardzo chciałbym dodać coś jeszcze, aby dać jej znać, że wcale nie mam ochoty na samotną budowę obozowiska, uparcie milczałem. Jako najmłodszy, nie chciałem być dla nich ciężarem. Potrzebowałem zabić nieprzyjemne myśli, niechybnie wywołane żarem lejącym się z nieba, nawet pomimo późnej pory. Skoncentrowałem się na budowie solidnego schronu. Pamiętałem, aby zabezpieczyć nas nie tylko przed ludźmi, ale także przed dzikimi zwierzętami, które przypadkiem mogłyby ominąć zabezpieczenia Ślizgonki. Efekt był naprawdę nienajgorszy i chyba to ostatecznie podniosło mnie na duchu. Rozpalałem właśnie ogień przy pomocy zaklęcia, kiedy wrócił Selwyn, a chwilę po nim także Fyodorova. Skupiony na grzebaniu kijkiem w rozpalającej się kupce suchych gałązek, przyjrzałem się wężowi z lekkim opóźnieniem. - Jak go przyrządzić? - Spytałem, gdyż dotąd nie pomyślałem nawet o tym, że jedzenie węży może być możliwe. W sumie… czemu nie? Nagle bardzo zainteresował mnie smak naszej dzisiejszej kolacji. Nie mieliśmy nawet czym doprawić gada. Ach, no trudno. Może jutro okaże się, że Zilya faktycznie schwytała coś w swoje pułapki? Na przykład, powiększony zestaw z McMagic. Chyba odrobinkę się rozmarzyłem.
DZIEŃ: 2
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, eliksir uzdrawiający
Czuł zażenowanie za każdym jednym razem, kiedy musiał spojrzeć na Zilye. Nie miał zielonego pojęcia, co mu wtedy strzeliło do głowy. Przecież ona (bez obrazy!) w żaden sposób go nie pociągała! Znał ją nie od dziś, wiedział na co ją stać i ją cenił. Ale cenił pod względem umiejętności i kompetencji. Merlinie uchroń, nigdy nie spojrzał na nią w TEN sposób! I nie zamierzał tego robić. Była dla niego o wiele za młoda, a poza tym zdarzało jej się pracować dla niego. Jak mógłby spojrzeć na kogoś takiego w ten sposób? Co mu się wtedy stało. Czuł, że musi to wyjaśnić, im szybciej tym lepiej. Nie lubił pozostawiać po sobie złego wrażenia, dlatego kiedy tylko na chwilę opuściła dłoń Riley'a to podszedł do niej, delikatnie pukając ją w ramię. Czym szybciej jednak się odsunął, aby nie sądziła, że ponownie zamierza ją napastować. -Zilya, wybacz mi. Nie wiem co we mnie wstąpiło. To chyba ta pustynia tak na mnie dziwnie działa. Przysięgam, że więcej się to nie powtórzy. - podrapał się z wyraźnym zakłopotaniem w głowę i uśmiechnął delikatnie, przepraszająco w jej kierunku. Dało się dostrzec na pierwszy rzut oka, że wszystko jest z nim ok, że to, co go dopadło, zniknęło (miejmy nadzieję bezpowrotnie). Miał nadzieję, że kobieta wybaczy mu jego wcześniejsze, dziwne zachowanie. W końcu rozbili obóz, rozprawili się ze wszystkim, zjedli węża upolowanego przez dziewczynę. Nie był taki zły, jakby się to mogło wydawać o dziwo. Podczas wielu lat podróży, Tony przywykł do naprawdę dziwnego jedzenia, więc wąż był miłą odskocznią od różnych brei, które zdarzało mu się spożywać. W końcu, zmęczeni ułożyli się do snu. Nie wiedział czemu, ale wolał zasypiać w pewnej odległości od tej dwójki, która wyraźnie miała się ku sobie. Następnego dnia wstał w o wiele lepszym humorze. Pomimo tego, że słońce grzało od samego rana, pomimo licznych odrapań, których zdążył się nabawić przez wszędobylski piasek, czuł, że ten dzień będzie o wiele lepszy. -Nie ma co zwlekać, ruszajmy, może dziś będzie lepszy dzień. - rzucił do swoich kompanów, kiedy i oni w końcu wstali na nogi. Uśmiechał się szeroko świadom, że jego wrodzony optymizm może pomóc im w tym ciężkim dniu, który ich czekał. Nie musieli długo błądzić po pustyni, aby w końcu coś się wydarzyło. Z daleka zobaczyli mężczyznę. Dziwnego, odzianego w dziwne szmaty, mamroczącego do siebie w nieznanym języku. -Ej, chodźmy do niego, może uda nam się czegoś dowiedzieć! - rzucił raźno z nieskrywaną nadzieją w głosie. Ale gdy tylko dotarli do tego jegomościa, jasnym się stało, że nie za bardzo rozumie on, co tak naprawdę dzieje się wokół niego. -Do you speak english? - rzucił w jego kierunku Tony próbując wymówić te słowa wyraźnie, bez widocznego akcentu, co musiało wyglądać dosyć komicznie. Szybko jednak zorientował się, że mężczyzna nie zna angielskiego, a błędne spojrzenie które po nich przetoczył utwierdziło go w tym przekonaniu. Na nic zdały się różne zdania i słowa przez nich rzucane w przeróżnych językach, dialektach. Mężczyzna nie wiedział, co się wokół nich dzieje. -Szlag by to. - klął Anthony. Cały optymizm, który posiadał wyparował jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ruszyli dalej, Selwyn snuł się za swoją małą kompanią bez większego przekonania. Stawiał stopę za stopą niespecjalnie przejmując się tym, dokąd idzie. Aż w pewnym momencie, po swojej lewej stronie spostrzegł coś, co z daleka iskrzyło w słońcu. Ruszył w tym kierunku nie specjalnie przejmując się faktem, że może to podpucha, bądź wypadałoby powiedzieć o swoich krokach Rileyowi, czy Zilyi. Po prostu ruszył. Biegł. I w pewnym momencie poczuł się jak w jakimś dziwnym koszmarze. To już się zdarzyło, to już było. Wiedział, że znajdzie tam ranne szczenie dziwnego gatunku, które będzie zagrożone przez dorosłego osobnika. Wiedział, że będzie próbował odpędzić większego. Wiedział, że uratuje młode, ale tym samym zagubi się na pustyni. TO JUŻ SIĘ ZDARZYŁO! Ale mimo to, zrobił to jeszcze raz. -SZLAG BY TO TRAFIŁ! - ryknął na całe gardło, zły na siebie, na tą cholerną pustynię, na cały świat, który niczemu nie był winny. -Riley! Zilya! - zaczął nawoływać, próbując odnaleźć drogę powrotną do swoich towarzyszy.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ ★ EKWIPUNEK: Eliksir wiggenowy x2
(Musicie mnie szukać... Again... xD )
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Wąż smakował zaskakująco. Był to dla mnie zarazem nowy, jak i znajomy smak. Próbowałem ułożyć go sobie w głowie, umiejscawiając go w pobliżu ryby, do której był najbardziej zbliżony, chociaż wciąż okrągłe plasterki, które obierałem z mocno przyrumienionej skórki, skubałem nadzwyczaj ostrożnie. Ostatecznie, kolację uznałem za udaną. Trochę mnie to zaskoczyło, gdyż raczej nie gustowałem w przysmakach złowionych w dziczy. Pomimo swojego zacięcia do polowania, nigdy nie musiałem żywić się tym co sam zabiłem i najczęściej korzystałem z tego przywileju. Na tle Zilyi i Anthony’ego czułem się więc trochę jak wychuchany paniczyk. Zresztą, może i tak było? Różdżka nierzadko nawalała. Zakłócenia magii były tutaj bardzo częste, a trzy dni raczej skąpych kąpieli plus palące słońce, powoli dawały mojej skórze się we znaki. Łagodziłem czarami ból, jaki sprawiały mi nieznaczne oparzenia na przedramionach. Powstały, gdy na kilka chwil utraciłem koncentrację, więc nie mogłem pozwolić sobie na powtórkę. Chyba, że chciałem resztę wyprawy spędzić na nieustannym męczeniu się ze skórą, której nie można było nawet dotknąć. Nawet tajemniczy mężczyzna nie pomógł mi w odnalezieniu sensu w tej wyprawie. Z jego ust wydobywał się jedynie niezrozumiały bełkot, a skoro nawet Selwyn nie potrafił się z nim dogadać, ja nawet nie spróbowałem. Angielski nie poskutkował, arabskiego nie znałem. Ruszyliśmy w dalszą drogę, a ja, skupiony na sobie, doglądałem co jakiś czas mojej milczącej towarzyszki. Zapewne oboje teraz żałowaliśmy, że tego poranka, w sidłach Fyodorovej nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Nawet nie zauważyłem, kiedy znowu zgubiliśmy Anthony’ego. Zatrzymałem się nagle, szukając śladów jego stóp na piasku, lecz odszukanie go w ten sposób było niemożliwe. Drobinki były zbyt sypkie i wiatr natychmiast zacierał nasze ślady. Moje serce przyspieszyło bieg, gdy dotarło do mnie, że naprawdę nam zniknął. - A niech to, Zilya. Kiedy ostatni raz go widziałaś? - spytałem, chcąc jakoś określić jak daleko powinniśmy się cofnąć. Ruszyliśmy w drogę powrotną. Wytężałem wzrok, chcąc natrafić nim na jakikolwiek ślad Selwyna. Nigdzie go nie widziałem, lecz w pewnym momencie zdawało mi się, że chyba go słyszę. Nie byłem przekonany czy czasem sobie tego nie wyobraziłem, ale podążyłem w tamtym kierunku. Najwyżej będziemy błąkać się o kilka chwil dłużej.
Musiała przyznać, że odetchnęła, kiedy Anthony wyjawił, że cała ta chwilowa miłość była wynikiem jakiegoś pustynnego szaleństwa, że to nie tak na poważnie i że nie musi się niczego obawiać. Uśmiechnęła się nawet lekko, gdy wspomniał, że obiecuje poprawę. Pokiwała więc na niego palcem. - Oby, bo inaczej to Ciebie będę musiała wpakować do jednej z pułapek - dodała pół żartem, by rozluźnić nieco atmosferę. Teraz, kiedy o tym myślała, to zauważyła, że właściwie było to całkiem schlebiające. Wąż był jadalny, co więcej na tej pustyni, smakował nawet całkiem nieźle. Chociaż, chyba po prostu nie była wybredna, nie po tak męczącej wędrówce. Bardzo szybko więc zapadła w sen, gdy tylko przyszła noc, a schronienie wybudowane przez Rileya okazało się skutecznie bronić ich przed ewentualnymi nieprzyjemnymi warunkami. Rankiem okazało się, że w pułapkach nie ma żadnych drogocennych zwierząt, poczuła lekkie rozczarowanie, bo mimo wszystko liczyła, że zdoła na tym nieco zarobić. Nie przyjechała tu przecież dla przyjemności! Szybko ruszyli w drogę, która ponownie zdawała się niemożliwie dłużyć i chyba to milczenie i absolutne pogrążenie się w tym, że przemieszczali się pod palącym słońcem, pogrążyło ją tak silnie w myślach, że nie zauważyła, kiedy Anthony znikł. Czuła się naprawdę fatalnie, ale nie dawała za wygraną. - Musimy go czym prędzej znaleźć - stwierdziła do Rileya, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na to, kiedy ostatni raz widziała ich towarzysza. Nic już nie wiedziała, może to był udar? Postanowili szybko poszukać znajomego, nim mógł odejść naprawdę daleko. Na szczęście sposób ten przyniósł efekty, bo już po chwili wracali znów w trójkę. Ba, zaraz zrobiło się ich czworo, licząc tajemniczego nieznajomego, który trajkotał w dziwnym języku. Oczywiście ten arab nic nie rozumiał co do niego mówili, nawet kiedy na migi pokazywali mu, czego szukają. Odszedł tajemniczo, coś mamrocząc pod nosem. Nie było z niego żadnego pożytku. Być może rozczarowanie spowodowane tym nieprzydatnym spotkaniem, a może wcześniejsze zgubienie Anthonyego spowodowały, że Fyodorova chciała za wszelką cenę przyśpieszyć ich podróż, sprawdzając drogę, którą obstawiła za skrót. Wyszło fatalnie. Wydawało się jej, że potrafi poruszać się w terenie, ale nie wzięła pod uwagę tego, że nie zna się na pustyniach. Wydmy w pewnym miejscu były bardziej grząskie, przez co nagle Rosjanka dosłownie się zapadła. - Kurwa! - Krzyknęła tylko dobitnie, co by jej towarzysze wiedzieli, że to zła droga i nie powinni iść za nią, ani w ogóle podchodzić, jeśli nie chcą tak samo skończyć. Udało się jej samodzielnie wygrzebać z piachu, dołączając do chłopaków, jednak była mocno poturbowana po zderzeniu z twardymi wydmami. Jej splątane włosy, ułożone w bardzo chaotyczny warkocz, pełne były piachu, a na ciele pojawiły się dokuczliwe zadrapania. Jedno było pewne, lepiej było się poruszać grupą.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, amulet uroborosa
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
I'm the fox you've been waiting for
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Ach, jak dobrze, że udało nam się go znaleźć! Selwyn odrobinę działał mi na nerwy, gdy tak kleił się do Zilyi, ale kiedy całe to nieporozumienie zostało wyjaśnione i nawet wydał mi się sympatyczny, uświadomiłem sobie, ze naprawdę nie chciałem zgubić na pustyni kolejnego członka zespołu. Zostało nas troje i szanse na znalezienie przedmiotu wcale nie miały wzrastać. Wprost przeciwnie, w każdej chwili jedno z nas mogło stracić coś więcej, niż tylko zapał do dalszego marszu. Martwiłem się o nasze zdrowe zmysły. Nieustanna wędrówka przez rozległe pustkowie nie sprzyjała utrzymywaniu morale, więc uśmiechnąłem się do niego radośnie, gdy udało nam się go odszukać. To nawet nie było takie trudne. Zakręciliśmy się w okolicy, chwilę pobłądziliśmy i odzyskaliśmy Selwyna. - Dobrze, że jesteś - odezwałem się, rozważając nawet przez chwilę klepnięcie go w ramię, ale ostatecznie wstrzymałem się od poufałości. To, że dzieliłem się kontaktem fizycznym z Zilyą, jeszcze wcale nie oznaczało, iż powinienem to samo czynić także z Anthonym. Ruszyliśmy dalej, szurając butami pełnymi piachu po ziemi. Gorące wydmy lśniły w blasku upalnego dnia, kusząc wizją, iż tuż za rogiem znajdzie się jakaś przyjemna oaza, w której moglibyśmy nareszcie odpocząć. Prawie się nabrałem i rozmarzony człapałem za resztą, pozwalając się wyprzedzić, dzięki czemu pozwoliłem dziewczynie na zatopienie się w piachu. Słysząc jej krzyk, wyrwałem się do przodu, chcąc natychmiast wyratować ją z opresji. Sięgałem już nawet po różdżkę, ale powstrzymała mnie ręka Anthony’ego (w razie, gdyby Ci to nie pasowało, uznajmy, że tego fragmentu w ogóle nie było!). Ach, nienawidziłem bezczynnego przyglądania się, ale musiałem je ścierpieć, dusząc w sobie złość na siebie. Mogłem być szybszy i sam sprawdzać drogę przed nami. - Nic Ci się nie stało? - podpytałem Rosjankę, kiedy zrównaliśmy krok. Moja otarta noga wciąż mi dokuczała, więc doskonale wiedziałem jak mogła czuć się Zilka. Jednak nie narzekałem, ona zapewne też nie. Ponownie wsunąłem dłoń w jej rękę, chcąc ją pilnować, aby znowu nie wpakowała się w jakaś pułapkę. W pewnym momencie, prawie potknąłem się o jakąś sakiewkę. Sięgnąłem po nią i znalazłem w środku eliksir uzdrawiający i sporą garść monet. - Szukaliśmy rzadkich, pustynnych stworzeń, a wygląda na to, że wystarczy zaczekać, a pieniądze same wpadną nam w ręce. - Uśmiechnąłem się, odrobinę gorzko, bo jednak faktycznie wolałbym upolować coś ciekawego, a jednak darowanemu pegazowi nie zagląda się w pysk, prawda?
Nie sądził, że po raz kolejny przyjdzie mu błąkać się samotnie po tym pustkowiu. Nie sądził, że kogoś takiego jak on to spotka. Przecież na tego typu wyprawach Tony swojego czasu zęby zjadł, a tu po raz kolejny daje się zaskoczyć jak ble jaki gówniarz. Na szczęście, szybko na jego ślad natrafiła Zilya i Riley. Musiał przyznać, odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył ich niedaleko. Ruszyli w końcu przed siebie, już bez większych problemów. No, prawie bez większych problemów. W pewnym momencie Rosjanka zapadła się w ruchome piaski, krzycząc przy tym bardzo niekulturalnie. Tony wiedział, że najgorsze, co mogliby teraz spróbować zrobić, to pomóc jej, tym samym narażając siebie na utonięcie w tej brei. Powstrzymał Rileya, chwytając go za rękę, kiedy ten chciał się rzucić jej na pomoc. To by na nic się nie zdało, a sprawiłoby tylko, że Selwyn musiałby wyciągać ich oboje. Bezsensowna operacja, która zmarnowałaby ich i tak nieduże zasoby energii. Uśmiechnął się szeroko, kiedy kobiecie udało się wydostać z niebezpiecznej pułapki. -Zuch dziewczyna. Chodźmy dalej - powiedział, poklepując ją delikatnie po ramieniu, jakby chciał jej dodać tym otuchy. Prawda była taka, że w najgorszym wypadku pomógłby odpowiednio kobiecie, chociaż dobrze, że poradziła sobie sama. -Szczęściarz z Ciebie. Ja tylko znajduję kolejne ilości piasku. - dodała z przekąsem, zwracając się w stronę Riley'a. Ruszyli przed siebie. Chyba nic ciekawego nie powinno ich już tego dnia spotkać. Ale nie, musiało stać się inaczej. Tony podświadomie czuł, że zbliżają się do dziwnego miejsca, gdzie magia szczególnie mocno szwankuje. W jego przekonaniu upewniła go gromada dżinów sunących w powietrzu i przemieszczających się dokładnie w ich kierunku. Nawet nie zauważył w którym momencie różdżka wylądowała w jego dłoni, ale przeczuwał najgorsze. -Uważajcie na nich, nigdy nie można być pewnym tego, co zrobią dżiny. - powiedział na tyle głośno, że jego współtowarzysze go musieli usłyszeć, ale dziwne zjawy nie powinny. Po chwili zatrzymały się one tuż przed nimi. Wyglądały na mocno wystraszone, niepewne tego, gdzie się udać, aby ich magiczne moce były zdolne znów normalnie działać. Tony myślał nad tym chwilę w ciszy, nim zwrócił się do kompanów. -Też sądzicie, że najlepiej, aby poszły w tym kierunku, z którego my nadchodzimy? - zapytał. Dziwne stworzenia chyba były zadowolone. Nim się zorientował, wepchnęły mu w dłoń magiczny wachlarz sakura. Z tego co zauważył to również Riley i Zilya zostali przez nich obdarowani. Pewnym był fakt, że każde z nich ruszyło przed siebie ze znacznie poprawionym samopoczuciem. A przynajmniej do pewnego momentu. Tak się zdarzyło, że Tony szedł na przodzie. I trafili na pewnego tubylca, który ewidentnie szukał po prostu zwady. Niestety, Selwyn nie należał do tych, co odejdą i przemilczą temat. Różdżka, którą trzymał cały czas w prawej dłoni, jakby sama wycelowała w mężczyznę i rzuciła zaklęcie. Tak mogłoby się wydawać, bo usta mężczyzny nie poruszyły się nawet o milimetr i zrobił to zupełnie nieświadomie. Pech chciał, że tubylec nie był sam. Niedaleko czaili się jego koleżkowie, którzy widząc atak wyprowadzony na jednego ze swoich, zbombardowali Anthony'ego różnymi zaklęciami. Nie wiedział, co się z nim działo. Co działo się z jego ciałem. Ale nagle czuł, jakby ktoś rozrywał go na miliony kawałków dokładnie w tym samym momencie, kiedy jego wnętrzności zapłonęły żywym ogniem. Nawet nie wiedział, kiedy sprawcy tego zdarzenia się ulotnili, ani kiedy upadł na kolana. Nie pamiętał, kiedy zaczął wymiotować krwią i oczy całkowicie zaszły mu mgłą. Nie pamiętał, kiedy z jego ust wyrwał się okropny krzyk bólu. Przypominający raczej ryk zranionego zwierzęcia, niż człowieka. Nie rozumiał zupełnie, co się dzieje wokół niego. Jedyne o czym mógł w tym momencie myśleć, to czy jego towarzyszą nic się nie stało. Lili. To imię rozbrzmiewało w jego głowie. Powtarzał je niczym mantrę. Lili. Lili. Lili. Widział twarz swojej tragicznie zmarłej żony, która mówiła, że musi walczyć. Dla ich córki. Lili nie może zostać sama na tym świecie. Ból zelżał na tyle, że był w stanie myśleć. Nie wiedział, ile czasu minęło od momentu, gdy upadł na ziemię. - Ni... nie dddam rady. - wyszeptał. Nie był w stanie dalej iść, kontynuować wyprawy. Gdyby tu został, z pewnością by zginął. A miał jeszcze wiele do zrobienia w życiu. -Pomóżcie... - zaczął, ale zakasłał ponownie krwią. Otarł dłonią usta i dopiero potem dokończył zdanie. -Pomóżcie mi dostać się do jakiegoś szpitala.
DZIEŃ: 3
STAN ZDROWIA: EKWIPUNEK: Eliksir wiggenowy x2, wachlarz sakura
Dżiny. Czegoś takiego Fyodorova nigdy na swoje oczy nie widziała. Grupa unoszących się, rozumnych istot, która na dodatek nawiązała z nimi kontakt, a Rosjanka myślała jedynie o tym, z jak cholernie cennym okazem mają do czynienia. Wolałaby je złapać, upolować i sprzedać, potwornie się na nich wzbogacić. Ale w tej chwili po prostu nie dałaby rady tego zrobić. To były złe okoliczności i zły moment, ponadto była zbyt osłabiona by stawić im czoła. Po wskazaniu im drogi, te postanowiły obdarować prezentami. Bez wahania Rosjanka postawiła na niezwykle praktyczny dar - wzięła eliksir wiggenowy. Wiedziała, że w tym miejscu może się jej przydać, jak nic innego. Potem było tylko gorzej. Szła pogrążona w rozmowie z Rileyem na temat unikalności istot, jakie właśnie spotkali, gdy nawet nie zauważyła, że Anthony się oddalił i trafił na tubylców. Dopiero migające zaklęcia zwróciły jej uwagę. Widziała, jak obrywa szeregiem uroków i tylko krzyk wydobył się z jej ust. - O kurwa, musimy mu pomoc! - Krzyknęła rzucając się w stronę Anthony'ego, lecz ten już oberwał tak ciężką serią, że jedynie leżał na rozgrzanym piasku, zaś mężczyźni, którzy stali za tym wszystkim, teleportowali się, nic po sobie nie zostawiając. Fyodorova nie była pewna jakimi urokami oberwał Selwyn, wyglądało to jednak wszystko strasznie poważnie. Nie było mowy, żeby kontynuował wyprawę, czym prędzej musiał go zobaczyć ktoś doświadczony w leczeniu. Pomoc na pustyni nie była tak łatwą sprawą, ponieważ nie mogli się teleportować z kontynentu na kontynent jeszcze na dodatek przy takich zakłóceniach, było pewnym, że połowa ich ciał zostanie na tej przeklętej pustyni, jedyne co pozostawało, to poszukać pomocy. - Muszę iść sprowadzić kogoś, zostań z nim, zaraz wrócę - powiedziała, nim Riley zdołał zaprotestować, ostatni raz mocniej ścisnęła jego rękę i szybko zerwała się na nogi, chcąc znaleźć pomoc dla Anthony'ego. Nie myślała o tym, że oddalanie się jest błędem i nie było Gryfona, który by ją przed tym powstrzymał, po prostu poszła. Po niedługiej wędrówce natrafiła na podróżującą karawanę czarodziei (widać ludzie z różnych końców świata wybrali się na te poszukiwania). Jednego z nich udało się namówić. Problem jednak wynikł inny, czarodzieje wyglądali bardzo słabo, kiedy Rosjanka wracała z jednym z nich, zaczęła czuć się również wyjątkowo zmęczona jak na te okoliczności. Nim dotarli do Anthony'ego już miała dziwne dreszcze. Na szczęście od dżinów otrzymała eliksir uzdrawiający, który szybko wypiła, nim tajemnicza choroba w pełni ogarnęła jej organizm. Mężczyzna, kiedy już znów byli przy Anthonym, sprawnie odeskortował go do jedynego czarodziejskiego szpitala w okolicy. Najważniejsze, że wszystko miało się skończyć w miarę pomyślnie. Dopiero wówczas, stojąc znów naprzeciw Rileya, wymęczona tym bardzo ciężkim dniem, spojrzała na niego, czując, że wyprawa coraz mocniej ich przytłacza. - Musimy znaleźć innych, nie damy radę sami - powiedziała z cichym smutkiem, choć ciężko było się jej do tego przyznać. Wolałaby samodzielnie dotrzeć do przedmiotu, jednak czuła, że wystarczy, iż spotkają jedno z tych najgroźniejszych stworzeń w okolicy i sami w dwójkę nie dadzą rady.
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: eliksir wiggenowy, amulet uroborosa
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
I'm the fox you've been waiting for
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie byłem pewien, dlaczego nie chciałem zachować należytej ostrożności. Gdy tylko dżiny pojawiły się na horyzoncie, zarówno Anthony jak i Zilya wydawali się być w gotowości. Rzucali im niespokojne (bądź chciwe spojrzenia), a ja jedynie zbliżałem się do nich jak bezrozumny, bezwolny skrzat, wręcz pragnąc, aby nasze drogi się skrzyżowały. Może kierowała mną ciekawość? Pragnąłem zobaczyć te stworzenia z bliska tak bardzo, że gdy wreszcie stanęły tuż przed nami, wydawałem się wręcz zawiedziony ich normalnością. To było trochę tak jak z wilami. Zapewne, gdybym tylko nigdy w życiu nie natknął się na nikogo, kto definitywnie był potomkiem jednej z tych jasnowłosych piękności, też utożsamiałbym je z boskością, pragnąc je odszukać i zbadać. Teraz wydawały mi się one zbyt ludzkie i „oswojone”, aby były intrygujące, dżiny spotkały się z podobną oceną. Nie potwierdziłem, ani nie zaprzeczyłem, kiedy Anthony wskazał stworzeniom odpowiedni kierunek, lecz mimo wszystko, mnie także obdarowały na odchodne. Zrobiło mi się okropnie głupio i natychmiast odmówiłem przyjęcia lewitującego kapelusza. Wtedy jeden z dżinów po prostu wepchnął mi go na głowę i odszedł, a ja, chwytając się szybko ramienia jednego z towarzyszy, szamotałem się ze ściągnięciem go z głowy tak długo (wznosząc się przy okazji ku niebu - miejmy nadzieję, że ktoś mnie trzymał!), iż te rozmowne istoty już odejść w swoją stronę. Później już tylko żałowałem, że nie mogę go nosić jako zwykłego nakrycia głowy. Palące pustynne słońce mi nie sprzyjało. Byłem pewien, że już od dawna doskwiera mi poparzenie słoneczne, lecz nie zamierzałem się uskarżać. Pomimo towarzyszącego mi bólu, natarczywie zakrywałem czerwone plamy na skórze przy pomocy metamorfomagii, aby tylko nikt nie domyślił się, że tak naprawdę to chyba miałem już dość. Po dziurki w nosie miałem piachu, zwiedzania i piramid, wiecznego krążenia wkoło i niepokoju, który od czterech dni nie chciał mnie opuścić, a jednak uparcie zmuszałem się do dalszego marszu. W pewnym momencie zaproponowałem, że sprawdzę inną drogę i gdybym nie dołączył do grupy w ciągu kilku godzin, mieliśmy wszyscy wrócić do punktu wyjścia, abym jednak nie zgubił się sam na tej pustyni. Okazało się, że jednak nie było takiej potrzeby, chociaż moja droga była zdecydowanie zbyt skomplikowana i długa. Plułem sobie w brodę, że musiałem postawić na swoim. Po całodziennym marszu byłem zmęczony i obolały. Musiałem zażyć jeden eliksir wiggenowy, inaczej nie dałbym rady dalej podróżować, a podczas sięgania po niego, druga buteleczka wysunęła mi się z plecaka i rozbiła się o kamień. Nie byłem pewien czy byłem na siebie bardziej wściekły, czy raczej zażenowany swoją niezdarnością. Zmęczenie uniemożliwiało mi właściwą analizę. Wyruszyliśmy dalej, tym razem już łatwiejszą drogą i wkrótce okazało się, że nie był to szlak naszych marzeń. Anthony znowu gdzieś zniknął i to Zilya wypatrzyła w oddali jego oraz kilkoro przeciwników, z którymi się mierzył. Natychmiast pospieszyliśmy mu z pomocą, lecz było za późno. Wpatrywałem się w krew krzepnącą na piasku i jego poobijane plecy. Nie mogłem odwrócić wzroku. Na szczęście Fyodorowa ocknęła się pierwsza. Ścisnęła moje palce, przywracając mnie do rzeczywistości i odbiegła, aby szukać pomocy. Zostałem z Anthonym, prawiąc mu jakieś banały, w których obiecywałem, że wszystko będzie dobrze i nie powinien niepotrzebnie się zamartwiać. Czułem się źle z kłamstwami plamiącymi mi wargi, lecz nie mogłem nic poradzić, ani nawet ulżyć mu w bólu. Co miało być dobre? To, że wyląduje w szpitalu przez jakiś kawałek, Merlin raczy wiedzieć czego? Wszystkie moje eliksiry szlag trafił. Moją własną nogę wciąż przeszywał ból, ale starałem się o niej nie myśleć. Teraz liczył się tylko Selwyn. Zaopiekowałem się nim na czas nieobecności Rosjanki. Oferowałem mu wodę, dałem mu swój plecak, aby wsparł na nim głowę. Zabarwił go swoją krwią, lecz nie dbałem o to. Uparcie wachlowałem go tym śmiesznym kapeluszem, żałując, że dżiny nie miały przy sobie jeszcze jednego eliksiru uzdrawiającego. Może miałyby taki, który podziałałby nawet na tak ciężkie rany? Wreszcie zjawił się jakiś mężczyzna, który go zabrał. Siedziałem wciąż na piasku, obserwując jak znikają mi z pola widzenia oraz przełykając gulę rosnącą mi w gardle. Zginiemy tutaj. Rozbudziły mnie słowa wypowiedziane kobiecym głosem. Uniosłem wzrok na moją ostatnią towarzyszkę i dźwignąłem się na nogi. Prawie się zachwiałem, więc chwyciłem ją za ramię. Zamiast je puścić, kiedy stałem już pewniej, nieoczekiwanie dla siebie i zapewne dla niej również, przyciągnąłem ją do uścisku. Nie był zbyt długi, lecz dał mi siły do odpowiedzenia, do dalszej walki. - Masz rację - przyznałem, chociaż wolałbym przemierzać pustynie tylko z nią. Czułem, jak pogłębia się nasza specyficzna więź, należna jedynie osobom, które przechodzą razem przez kolejne niebezpieczeństwa. Nie wystarczyły nam trolle, musimy też dać wspólnie zmumifikować się piaskom pustyni. Uśmiechnąłem się do niej, nie potrafiąc zapanować nad ciepłem, które ogrzewało ten uśmiech oraz moje serce. Cofnąłem się, ponownie ujmując jej dłoń. - Spróbujmy tam - zasugerowałem, wskazując kierunek, w którym dotąd nie podróżowaliśmy. Może tam znajdziemy kogoś, kto zapragnie się do nas przyłączyć?
DZIEŃ: 4
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK: różdżka, 60 galeonów, lewitujący kapelusz
Wylosowana przeze mnie kostka, trochę nie pasuje mi do charakteru postaci, więc delikatnie zmodyfikowałam jej znaczenie. W razie, gdyby było to niedopuszczalnie nielegalne, piszcie śmiało to edytuje.
Trudne warunki wyprawy pokonują @Anthony Selwyn, który w ciężkim stanie powraca do Wielkiej Brytanii. Od tej chwili @Zilya Fyodorova i @Riley Fairwyn poruszają się wyłącznie w dwójkę.
W sytuacji, gdy jedno z was odpadnie, a dzień zostanie rozegrany - osoba, która przeżyła rzuca ostatnim narratorem. Następnie rozgrywa dzień zgodnie z jego treścią, pod koniec dodając, że także powróciła do Londynu. Tylko postacie, które zdobędą przedmiot, odpadną w wyniku ran lub zakończą wątek w powyżej wymieniony sposób, będą mogły otrzymać punkty kuferkowe za wyprawę.
Patrzenie jak kolejni członkowie wyprawy odpadają, napawało Fyodorovą coraz większym poczuciem, że ta wyprawa, nie jest i nie będzie łatwizną. Nie byli odpowiednio przygotowani na wyprawę w pustynne rejony, łatwo zbierali rany, uparł coraz silniej im doskwierał, zaś po przedmiocie nie było śladu. Krótki uścisk, na który pozwolili sobie, by dodać sobie otuchy, gdy Anthony zniknął, sprawił, że tak naprawdę dotarło do niej, jak niewiarygodnie była zmęczona i słaba się czuła. Ogromnie doceniała fakt, że miała przy sobie Rileya, który mimo wszystko mocno podbudowywał ją do tego, by przemierzali pustynię dalej. Razem, zwłaszcza z nim, było łatwiej. Kolejnego dnia, zwabiły ich piski w baobabie. Fyodorova od razu rozpoznała, że to może być cenne zwierze i tak naprawdę to złakniona cennego celu, zechciała tam w ogóle zajrzeć. O ile jednemu, małemu nundu być może wspólnie daliby radę, tak trójka to było zbyt wiele. Zwierzęta broniąc terenu przeszły do ataku. Fyodorova szybko zaczęła miotać zaklęciami, niestety te nie działały tu oczywiście zbyt poprawnie, wszakże byli w centrum zakłóceń magicznych. Tak naprawdę, przy każdej obronie nerwowo rozglądała się, czy czasem matka tych istot nie wraca do kryjówki - z nią nie mieliby najmniejszych szans. Jeden z kociaków mocniej ją zaatakował, kiedy jeszcze znajdowała się wewnątrz baobabu, przez co porządnie się poobijała, w efekcie nieco utykając na nogę. Wiedziała, że to moment, w którym musi się stąd czym prędzej wycofać. Dopiero, kiedy znaleźli się na bezpiecznym terenie, z dala od kociego zagrożenia, wyciągnęła z kieszeni jedną z fiolek eliksiru uzdrawiającego, postanawiając czym prędzej ją wypić, aby znów móc swobodnie się poruszać. Tego dnia znów nic nie udało się im znaleźć, tracili siły, dzień po dniu, a przedmiotu nie było nigdzie widać.
DZIEŃ: 5
STAN ZDROWIA: ★ ★ EKWIPUNEK:amulet uroborosa
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
I'm the fox you've been waiting for
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Kolejny dzień przyniósł nam jedynie więcej palącego słońca i kolejne porcje piasku. Woda ubywająca z bukłaków zmuszała nas do oszczędności. Nasza magia zdawała się być coraz bardziej kapryśna, a odkąd napełniłem swoją manierkę oliwą, zamiast wodą jak planowałem, stałem się odrobinę ostrożniejszy w sięganiu po kolejny łyk zwilżający gardło. Nie odnaleźliśmy nikogo, kto mógłby nam pomóc w poszukiwaniach, więc skupiliśmy się na kontynuowaniu wędrówki. Starałem się trzymać blisko Zilyi, lecz gdy pojawił się baobab, umknęła do jego wnętrza, nawet sam nie wiem kiedy! Na sekundę zamarłem, a kiedy wróciłem do stanu używalności, natychmiast dałem susa do środka ogromnego drzewa. Wewnątrz czekały na nas młode stworzenia, które chętnie rozebrałbym na części. Niebezpieczne jak diabli, ale zarazem tak pociągające dla kogoś, kto zawodowo nastawiał karku dla pazurów, kłów czy włókna z serca. Chciałbym dobrać się mojemu nundu do skóry, lecz kocur spłoszył się, kiedy z mojej różdżki wystrzeliło zaklęcie. Cofnąłem się odruchowo, zbierając po drodze bezoar, o który prawie się potknąłem. Potem pospieszyłem na pomoc Fyodorovej, jednak spóźniłem się. Kiedy ją dostrzegłem, właśnie wydostawała się z drzewa. Nie wyglądała za dobrze, więc zaoferowałem jej swoje ramię, gdyby go potrzebowała. Jak się okazało, wystarczyło jej zażycie eliksiru, więc wkrótce wyruszyliśmy w dalszą drogę.