Naleigh Neglect - studentka Matthew Neglect - pięcioletni brat Nal. Birgitta Farrant - babcia rodzeństwa, lat sześćdziesiąt dziewięć
Od niedawna domek zamieszkuje również: Lauren Mallory - siedemnastoletnia Krukonka ucząca się w Hogwarcie, przyjaciółka Naleigh Charlotte Mallory - kilkumiesięczna siostra Lauren
Jaka łaska? Naleigh nigdy nad nikim się nie litowała. Jedynie współczuła. Więc dlaczego Lauren uważała to za łaskę? Czy każdy zapominał o takiej rzeczy, jaką jest bezinteresowna pomoc? Tak, wiem co sobie myślisz. Że studentka nie należy do osób pomocnych. Dla Nefretete przyjaciele byli na pierwszym miejscu. Miała ich naprawdę niewielu. Dużo czasu mijało nim komuś zupełnie zaufała. Ale to tylko utwierdzało w przekonaniu, iż jeśli to zrobiła to już na zawsze. Widząc biedną Lauren, którą przeciążała walizka, poczuła wdzięczność do babci, że ta się zgodziła na przygarnięcie L pod dach. Szczerze mówiąc, patrząc na przyjaciółkę widziała siebie sprzed kilku lat. Była zła na los, że zwalił na barki Krukonki tyle problemów. Słysząc krótkie „dziękuję” podeszła do niej i delikatnie ją objęła. Tak po prosu. Zapragnęła ją wesprzeć. W końcu kiedyś trzeba się odwdzięczyć. Przelotnie spojrzała na niebo. Było przesłonięte ciężkimi, ciemnymi chmurami. Zdjęła sweter i zarzuciła na plecy Lauren. Nie przejmowała się, że jest w krótkim rękawie. Towarzyszka była znacznie ważniejsza. – Nikt nie będzie na ciebie wrzeszczał – zapewniła krótko. Nie miała pojęcia co powiedzieć w takiej sytuacji, więc cisza była jej na rękę. Szły w stronę domu Naleigh, a walizka sunęła za nimi, dzięki sprawnie rzuconemu zaklęciu. Po kilku minutach trasy stanęły przed mieszkaniem. Nef posłała Lauren pokrzepiające spojrzenie i delikatnie się uśmiechnęła. Przekroczyły próg drewnianego domku. Do dziewiętnastolatki od razu powróciła chęć do życia. Zauważyła pędzącego w jej stronę brata. – Nefli – usłyszały. Zaśmiała się cicho, położyła słodycze na szafce i wzięła Mathew na ręce. Nie przeszkadzała jej waga chłopca. – Jesteśmy! – krzyknęła w stronę kuchni. Po paru sekundach wyszła z niej średniego wzrostu kobieta. Nie przypominała typowych staruszek. Spojrzała karcąco na wygląd wnuczki, ale nic nie powiedziała, widząc wzrok Naleigh. Birgitta przywitała Lauren zupełnie naturalnie. Nie skomentowała wypadku ani stanu zdrowia Krukonki. Była zdania, że nie warto wpychać się ludziom w życie prywatne. – Tyle razy ci mówiłam, abyś go nie nosiła. Jest cięższy od ciebie – rzuciła w stronę Nef i „przejęła” wnuka. Studentka mruknęła coś w stylu „i kto to mówi” oraz pociągnęła przyjaciółkę do swego pokoju. Widziała, że czuje się ona zagubiona w nowym domu, a poza tym mógł ją mocno zdołować widok szczęśliwej rodziny. Jedynym pocieszeniem było to, że od teraz sama do niej należała. Usiadły na kanapie, a Birgitta przyniosła herbatę. Szepnęła Nal do ucha, aby tylko nie proponowała biedaczce narkotyków. Neglect, jak to miała w zwyczaju, zmrużyła gniewnie oczy. – Jak sobie radzisz? – zapytała Lau, gdy zostały same. Z przyjemnością wdychała zapach drewna i miodu, który był nieodłącznym atrybutem tegoż miejsca.
Dlaczego miałaby wierzyć w bezinteresowną pomoc? A czy ktoś jeszcze w nią wierzy? No właśnie. W tych czasach rzadko kiedy można spotkać takich ludzi. I wiecie co jest najgorsze? Że nawet jeżeli ktoś stara się komuś pomóc i go pociesza na wszelakie sposoby, to ta osoba, kiedy już dojdzie do siebie nawet ci nie podziękuje. Więcej, kopnie cię w dupę. Oczywiście, nie mówię, że wszyscy ludzie tacy są , ale ostatnio spotkałam się z takimi istotami. Lauren przez moment czuła, że zaraz upadnie. Zamknie oczy i popadnie w nicość, a kto wie, może wtedy zobaczy swoich rodziców? O tyle rzeczy nie zdążyła ich spytać... Nie dożyli czasu, w którym ich najstarsza córka przedstawia im swojego przyszłego męża. Nie zobaczy, jak jej ojciec się wścieka, że to za szybko, że on nie jest dla niej odpowiedni, a on nie wyda swojej córki za byle kogo. Nie zobaczy uśmiechniętej mamy, która w środku będzie trochę zaskoczona. Nie będzie miała okazji ujrzeć ich łez, ani usłyszeć słów - Hej, Lau, jeszcze pamiętam, jak mała biegałaś po ogrodzie, a teraz co? Wychodzisz za mąż! Wyprowadzasz się! Ale fajnie nam było razem, prawda? Zobaczymy się w najbliższą sobotę na obiedzie, dobrze? Przyjedźcie. Nie zobaczy, jak jej rodzice cieszą się na widok wnuczki/wnuka. Nie nakrzyczy na nich, że za bardzo rozpieszczają jej dzieciaki. Nie uśmiechnie się do nich, nie pokłóci, nie pomoże, nie pośmieje się z nimi do utraty łez... Nie powspominają sobie na stare lata. Odeszli zbyt szybko, nie zasmakowawszy pełni życia. Poczuła, że coś ściska ją w gardle, że łza spływa jej po policzku. Nie miała jak tego zatrzymać, właśnie przez takie myśli, których w żaden sposób nie mogła opanować. Jak więc się ucieszyła, gdy poczuła, że Nefretete obejmuje ją ramieniem. Co jak co, ale rozumiały się bez słów. Nal wiedziała co należy robić, bo sama przez to przechodziła, niestety. A Lauren Caroline niezwykle pomagała ta świadomość. Bo choć studentka miała tam swoje nałogi, to żyła. Chociaż napadały ją różne myśli, potrafiła je gdzieś głęboko zakopać. I cóż z tego, że one wracały? Najważniejsze było to, że w jakiś sposób funkcjonowała. Dlatego też Krukonka z wdzięcznością przyjęła jej pomoc. Jechały na tym samym wózku, bądź... latały na tej samej miotle? W normalnej sytuacji nie pozwoliłaby, aby Neglect chodziła w taką pogodę w krótkim rękawie, zaprotestowałaby. Teraz po prostu... do jej świadomości nie wkradł się fakt, że oprócz swojego sweterka ma jeszcze coś dodatkowego na sobie, od przyjaciółki. Jej umysł nie rejestrował w tej chwili takich rzeczy. Nie poczuła dodatkowego ciepła. Jej ciepłem była w tej chwili Naleigh. I w końcu doszły do celu. Oczom obu dziewcząt ukazał się uroczy, drewniany domek. Od którego zapewne biło rodzinne ciepło. W którym trzaskał w kominku ogień, w którym wesoły brat Nal biegał i zaczepiał starszą panią, a ta na jego widok uśmiechała się ciepło. Po prostu, niby zwykły dom, ale dopiero teraz Lau odkryła, że taki nie jest. Każdy dom był wyjątkowy. Więc to tu teraz będzie... mój dom? Przełknęła głośno ślinę, nabrała powietrza i przekroczyła próg mieszkania. Chociaż wystrój tegoż miejsca całkowicie różnił się od jej prawowitego domu, od razu jej się tutaj spodobało. Było tak... swojsko, i miło. Czuła, że będzie jej tutaj dobrze. Poczuła się prawie jak w domu. Prawie tak, jakby znalazła się w miejscu, do którego należała. Nie zdołała się jeszcze rozejrzeć, a usłyszała głos szczęśliwego chłopca, który biegł prosto w ramiona siostry. Po prostu nie mogła się nie uśmiechnąć na jego widok. Widziała, jak Nef bierze braciszka na ręce i tuli go do siebie. O dziwo, nie poczuła na ten widok bólu. Znowu obeszła ją ta fala ciepła, której nie czuła od dłuższego czasu. To miejsce było na jakiś sposób... magiczne? Nie wiedziała, jak to nazwać, ale poczuła w ustach dziwny, obcy smak, na pół słodki, na pół kwaśny; dopiero po chwili dotarło do niej, że tak smakuje nadzieja. - Dzień dobry. - powiedziała Krukonka na widok kobiety. Chciała się przedstawić, podziękować, obiecać, że jak tylko troszkę wróci do siebie, to się wyniesie. Chciała powiedzieć, że będzie pomagała we wszystkim, więc w razie czego można ją prosić o pomoc. - Śliczny dom... - wyrzuciła z siebie tylko, rozglądając się po pomieszczeniu z zachwytem. Wiedziała, że na wszystkie te słowa nadejdzie jeszcze czas. Teraz nie miała na to siły. Miała nadzieję, że starsza pani nie uzna, iż brak jej jakiejkolwiek kultury... Usadowiła się na kanapie w pokoju Naleigh, chłonąć wystrój pomieszczenia. Szczerze mówiąc, zaniepokoiła się, gdy pani Birgitta szepnęła coś na ucho studentce. Może mówiła coś o tym, że zmieniła zdanie? Że nie tak to sobie wyobrażała? Że Lau brak ogłady? Że robi coś dla Nef ostatni raz? Widząc jeszcze wzrok przyjaciółki zapadła się bardziej w kanapę, która swoja drogą, była bardzo wygodna. - Nie wiem... Jakoś. - odpowiedziała, wzruszając ramionami i wbijając wzrok w swoje dłonie. Jedna rzecz jej niepokoiła. - Charlotte? - spytała, wiedząc, że Nefretete zrozumie, o co chodzi. No bo gdzie ona jest? Miała się nią zająć, no i chciała ją w końcu zobaczyć. - Moja... mama, mówiła, że z wyglądu jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami. Myślisz, że sobie... poradzę? - spytała cichutko, patrząc w oczy Neglect. Chciała dać siostrze tyle szczęścia, ile tylko mogła.
Osobiście w nią nie wierzę, bo przecież jestem, hm, jak to szło? Ach tak, "pieprzoną egoistką, która zachowuje się jakby była kimś ważnym". Milusio i uroczo, wiem. Ale ona istnieje. Są jeszcze tacy ludzie, którzy potrafią pomóc. I robią to właśnie bezinteresownie. Kopnięcie jest o wiele lepszą rzeczą od usłyszenia "wynoś się". Nawet jeśli ktoś wypowiada to pod wpływem emocji, które są naszym najgorszym doradcą. Bo przecież mimo wszystko boli, prawda? No ale Luke to idealny kandydat, więc ojciec Lau nie miałby się do czego przyczepić. Przystojny, inteligentny i bogaty. Charakter można pominąć, hy hy. No i dodajmy to, że rodzice Nal nie zdążyli nawet o tym pomyśleć. O fryzjerze nic nie wiedzieli. A miało być idealnie. Rodzinnie. Jednak cóż, życie potrafi być zaskakujące. Nie zawsze będzie tak, jak tego chcemy. Zazwyczaj jest właśnie odwrotnie. Krukonka musi się teraz przyzwyczaić do tego, co jest. Do tego, że już nigdy ich nie ujrzy. I na pociesznie można powiedzieć tylko jedno - głupie będzie dobrze. Może i na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie. Babcia, wnuczka i wnuk. Niby szczęśliwi, a jednak. Zdarzały się ogromne burze z piorunami. I to najczęściej o nieszczęsne narkotyki. Bo przecież ile można prosić o rzucenie tego świństwa! Jakby to załatwiło sprawę... Birgitta była osobą, która zawsze mówiła prawdę. I to nawet tą najgorszą. Nefretete parsknęła śmiechem, gdy usłyszała "śliczny dom". - Oj Lauren. Cóż za obelga! On jest po prostu fantastyczny! - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Jedyne z czego się cieszyła to z tego, że Mallory nie czuje się tu obco. Chęć do życia znów ją opuściła. Zwłaszcza, gdy zauważyła duże zdjęcie przedstawiające jej rodzinę. Uśmiechniętą i przede wszystkim szczęśliwą. Było ono robione tydzień przed wypadkiem. Dokładnie w dniu, kiedy dowiedziała się w tajemnicy, że Smith ma żonę! Wspomnienia bolały. Nie, to przeszłość wypalała w jej sercu dziurę. Widząc zmieszanie i niepokój na twarzy przyjaciółki, westchnęła cicho. - Prosiła mnie, abym schowała her.. tabletki szczęścia - mruknęła gniewnie, przypominając sobie oskarżenia babci. - I nie myśl sobie, że jest na ciebie zła! - dodała szybko. - Lubi cię. I to bardzo, Lau. Jeszcze nigdy nikomu tak szybko nie zaufała. Jasne, że sobie poradzisz. Jeśli tylko będziesz tego chciała. A Charlotte..- przerwała, słysząc charakterystyczny trzask. Birgitta się teleportowała po siostrę Lauren. Parę minut później starsza kobieta pojawiła się z uroczym dzieckiem na rękach. Podała dziewczynkę Krukonce i błyskawicznie się ulotniła. Naleigh wpatrywała się w Charlotte jak zaczarowana. Cóż, musiała przyznać, że dzieciak był piękny. Dopiero, gdy poczuła czyjś dotyk zerknęła na dół. Zazdrosny Matthew. Pogłaskała brata po główce. - Na szafce czeka na ciebie prezent - wyszeptała mu do ucha. - Będzie jednym z najbardziej rozpieszczonych dzieci - zaśmiała się, gdy wreszcie zostały same.
Przystojny, bogaty... inteligentny? Ciekawe z której strony, hy hy! No dobrze, nie będę już taka podła. W końcu zrozumiał te swoje piekielne umiejętności, o których Lau jeszcze nie wie. I możliwe, że się nigdy nie dowie, co jest smutne, chlip chlip. Zresztą... tak, rodzice Lau właśnie patrzyli na charakter. Nie sądzę aby tolerowali Luksowe; ta zupa jest za słona, żegnam. Naprawdę, dobra materialne były u nich nie na tych pierwszych miejscach. Tatusiek Gringott powinien się cieszyć, że nikt nie chce go okradać, prawda? Krukonka poczuła się głupio, kiedy NNN jak dziecku musiała wyjaśnić, co też takiego Birgitta jej powiedziała. Na jej policzki wstąpiły rumieńce, które i tak były ledwo dostrzegalne. Karnacja robi swoje. No i poczuła się winna, bo stwierdziła, że jest za bardzo podejrzliwa. A to nie dobrze, bo nigdy taka nie była. No i... ona też ich wszystkich lubiła. Miała wrażenie, że Matthew się do niej szybko nie przekona, ale to nic dziwnego. Ona w tym wieku też by się źle czuła, gdyby ktoś obcy wkroczył na jej teren. I to do tego z małym dzieckiem. Mimo to, chciała utrzymać z chłopcem przyjazne stosunki. Musiała przyznać, że ten jest uroczy. Tak, uszu dziewczyny też dobiegł ten charakterystyczny trzask, towarzyszący teleportacji. Zaczęła się odrobinę niepokoić. Wszyscy od niej oczekują, że sobie poradzi, wierzą w to. A co, jeżeli tak nie będzie? Co jeśli Charlotte będzie jednym z tych dzieci, które ryczą całymi dniami i nocami? Ona nie miała doświadczenia z niemowlakami... a co, jak jej nie pokocha? Co, jak jej widok będzie budził w niej bolące wspomnienia? Nie chciała się sama przed sobą przyznać, że takie myśli ją dopadają, ale to wcale nie znaczyło, że ich nie ma. Te kilka minut dłużyło jej się w nieskończoność. Z tego wszystkiego zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie, i robiłaby to dalej, gdyby Naleigh nie trzepnęła jej po rękach. I w końcu pojawiła się Birgitta. Po chwili Lau trzymała w rękach zawiniątko, i nawet nie zdołała podziękować kobiecie, która się szybciutko ulotniła. Nie mogła spojrzeć na tą twarzyczkę. Nie wiedziała, czego może się po sobie spodziewać. Jednak gdy ujrzała ponaglający wzrok Nef, która w duchu się z niej nabijała, odsłoniła rąbek kocyka, który delikatnie osłaniał twarz dziecka i przeniosła swe czarne oczy z domieszką zieleni na drobniutkie, błyszczące szare oczęta. Ten widok zaparł jej dech w piersiach. Miała wrażenie, że gdzieś już takie widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Teraz już pewniej złapała małą Charl i przyglądała się jej urzeczona. Króciutkie, czekoladowe włosy, urocze, rumiane policzki i długie, czarne rzęsy oraz drobne, rumiane usteczka... Cudowne dziecko. Idealnie piękne. Jak ona mogła myśleć, że jej nie pokocha?! Łagodnie pogłaskała małą po główce, a ta się do niej uśmiechnęła uroczo. Poczuła, jak jej serce pojawia się w niej na nowo, i bije nowym rytmem. Westchnęła z zachwytem, i pogładziła paluszkiem drobną i odrobinę pulchną rączkę dziewczynki. - Charlotte. Moja kochana Charl... - szepnęła, uśmiechając się i patrząc nań z miłością. Przez to wszystko całkowicie zapomniała, że siedzi tutaj z Nal, więc dopiero po chwili dotarł do niej sens słów, wypowiedzianych przez studentkę. - Cóż... Mam nadzieję, że przez to jej się nie pomiesza w główce. - odpowiedziała, nie odrywając wzroku od niemowlęcia, które w tej chwili spało w najlepsze. - Wiesz co, Nef? To jest chyba jedna z moich najlepszych terapii... - rzuciła, obdarzając ją takim uśmiechem, jaki dawno nie zagościł na jej ustach.
A inteligentny, owszem! No co jak co, ale mamuśka i tatuś przekazali mu w genach pojemny umysł, który bardzo szybko przyswaja wiedzę. No heloł, legilimenci to nie durnie! Oj tam, oj tam. Olać zupę, która zapewne jest bardzo pyszna. Trzeba się cieszyć, że chłopak ma rozwinięte kubki smakowe i nie je byle czego! A nawet jeśli by chcieli to szczerze mówiąc, jestem pewna w stu procentach, że nic by z tego nie wyszło. Skrytka Gringottów jest bardziej chroniona niż sam minister! Och, z pewnością nie będzie tak źle. Zawsze w ostateczności można łyknąć kilka tabletek i problemy miną. Co z tego, że potem wrócą i będą jeszcze większe? Co z tego, że po drodze zgarną jeszcze kilka innych? Olać wszystko i żyć chwilą, jak to mawia Naleigh. - Nie denerwuj się - powiedziała, po czym delikatnie uderzyła ją w ręce. Szkoda paznokci. Przecież wszystko się ułoży. M-U-S-I. Nef nie mogła się doczekać aż ujrzy minę Lau! Była ciekawa jak zareaguje Krukonka. Widziała siostrę po raz pierwszy w życiu. Szok? Ból? Zdziwienie? Nie miała pojęcia jak to będzie wyglądało u przyjaciółki. W końcu się doczekała - mała Szarlotka trafiła do Lauren. Ale co ona robi?! Czego się obawia?! No popatrz na nią! Nareszcie. Ale idiotyzm. Dobra, Naleigh. Przystopuj z epitetami. To dla niej trudna chwila. Ale cudowny uśmiech! Nie, Matthew ma ładniejszy. Okej, o gustach się nie dyskutuje. Zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę. I wtedy pojawił się ból. Bo Matt uśmiechał się naprawdę często, oczekując tego samego od siostry. A ona tkwiła w swym świecie. Rzadko wykrzywiała usta. Praktycznie zawsze była nieobecna. Mama. Długie srebrne włosy. Błękitne oczy. Takie jak moje. Te pewne kroki. Jakby płynęła. Tata. Czekoladowa cera i loczki. Brązowe tęczówki. Smith... - Terapia - powtórzyła głucho. Czuła się tak, jak w klatce. Po raz pierwszy bała się przebywać we własnym pokoju. Blondyn. Oczy w kolorze trawy... Nie. Wysoki. Nie! Anastasia. Niziutka, drobna. NIE. Blada, jak ja. Szaroniebieskie oczy. NIENIENIE! - Nie - szepnęła tylko. Muszę stąd wyjść. Muszęmuszęmuszęmuszęmuszę. - Wybacz. Ja.. Zobaczymy się później - wymamrotała. Wstała z kanapy, lekko się chwiejąc. Spadajcie z mojej głowy! Wybiegła z domu, a następnie udała się nad rzekę, aby wstrzyknąć sobie heroinę - jej nadzieję.
Zmiana w nastroju Naleigh była dostrzegalna. Gdyby Lau wiedziała, że studentka po raz pierwszy w życiu boi się przebywać we własnym pokoju, zaraz by wypytała o powody tejże zmiany. Kiedy zauważyła, że z jej przyjaciółką jest coś nie tak? Po tym, gdy ta głucho powtórzyła jej słowa, a mianowicie, jedno - terapia. Pod tym może się kryć tak wiele. - Naleigh... - szepnęła, spoglądając na nią niepewnie. Ale co miała zrobić? Ona już ma za sobą to, przez co przechodzi Krukonka. Co z tego, że trochę czasu minęło? Takich rzeczy się nie zapomina, myśli o nich dopadają nagle, atakują znikąd, niczym ninja, o! No dobra, to porównanie nie pasuje do tejże sytuacji... Do jej uszu dotarło i owo nie. Chociaż nie mogła spojrzeć jej w oczy, wiedziała (nie wiadomo jak, ale tak było, no!), że Nef widzi teraz obrazy, a raczej twarze, tak jej bliskie, a zarazem tak dalekie. Nie, nie dalekie, pfu! - Oczywiście, ale Nale... - nie zdołała dokończyć, bo tej już nie było. Westchnęła, i wstała, wychodząc zaraz za nią. Po drodze spotkała Birgittę, więc spytała się, czy czymś w jej pomóc. Oczywiście, korzystając z okazji, podziękowała jej za wszystko. Za to, że mogła tutaj być. I za przyniesienie Charlotte. Udała się do swojego pokoju, nie rozglądając się po nim zbytnio. Nie chciało jej się. Położyła małą do kołyski, która zdołała się tam zjawić, myśląc tylko o tym, czy poinformować jedną osobę, gdzie jest. No bo.. nie odzywał się. Co go to mogło obchodzić? Mimo wszystko myśl, że nie miał czasu, bo zajmował się czym innym (a ja wiem nawet, cóż to takiego było, hy hy!), podniosła ją na duchu i sięgnęła do walizki, szukając pergaminu i pióra.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Jak wyglądało życie Luke'a od ich poprzedniego spotkania? Otóż, zdążył już pocałować najlepszą przyjaciółkę, zryć psychikę sześciu osobom oraz spakować się i rozpakować trzy razy. Nadal był bardzo niepewny tego, czy dobrze robi, zostając w Hogwarcie. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej miał dość. A oczekiwanie na choćby krótką wiadomość "żyję" sprawiało, iż stał się o wiele bardziej nieznośny. Zdecydowanie zaczął stwarzać poważne zagrożenie dla otoczenia! Zbudował wokół siebie jeszcze grubszy mur. Ale wiedział, że Ona go zburzy. Coś wymyśli - jest Krukonką. I to piekielnie zdolną. Dobra, Luke, nie pochlebiaj jej tak, bo popadnie w samozachwyt. Aż dziwnie mi to napisać, ale ucieszył się, gdy zobaczył Hestię. A po przeczytaniu listu był baaaaardzo skołowany. Co do jasnej ciasnej może mieć z nim związek? Szybko odpisał, a następnie w krótkim czasie przemierzył błonia, drogę do Hogsmeade, całe Hogsmeade, aż w końcu natrafił na dom. Drewniany, niczego sobie, ale wystarczy jedna zapałka.. Cicho, przecież nie spalisz komuś domu, Gringott! Zapukał, czekając chwilę na Lauren. NO NARESZCIE. Okej, ale przecież nie wejdzie do obcego domu bez zaproszenia. Co jak co, ale maniery to on posiadał. A zresztą skąd mógł wiedzieć czy to nie czasem jacyś wrogowie tatuśka, hym? O wszystko zadbał, taki zaradny!
Słysząc pukanie, wyleciała z pokoju, ubrana w białą podkoszulkę na ramiączkach, sięgającą do połowy ud. Tak, tak, w tym czasie zdołała się już rozpakować, a nawet wszystko ładnie poukładać! Dziękujmy takiemu urządzeniu, które zwie się różdżką. - Otworzę! - krzyknęła jeszcze w stronę reszty mieszkańców. Miała nadzieję, iż nie robi nic złego... Może nie życzyli sobie gości? Zresztą, jeszcze nie tak dawno piła sobie herbatę z Birgittą, i musiała przyznać, że się dogadują. Stanęła przy drzwiach, odetchnęła głęboko, starając się ukryć uśmiech, który wstąpił na jej usta i otworzyła drzwi, starając się zachować kamienną twarz, co całkowicie jej nie wyszło. - Mówiąc "zostawić" miałam na myśli to, że może zechcesz urwać kontakt ze mną, jakby tak nie było, przez ostatni czas. - powiedziała, nawiązując od razu do listu. - No i... cześć. Fajnie, że wpadłeś. - dodała szybko, zapraszając gościa do środka i po jego wejściu zamykając dokładnie drzwi. - Hm, to jak? Jesteś gotowy? - rzekła, z niemałym entuzjazmem, stając przed nim i chowając splecione dłonie za plecy. - Ale buty ściągnij! I zamknij oczy. Ani waż się podglądać, jasne? - ostrzegła, stając za Luksem i napierając na niego rękoma, aby się ruszył. Spokojnie, nie wprowadzi go w żadną komodę! Ruszyli przedpokojem, stąpając ostrożnie. No, w każdym bądź razie w wolniejszym tempie, niż zwykle. Krukonka nie była pewna, czy chłopak nie podgląda, więc co jakiś czas sprawdzała, czy nie oszukuje. Widziała, że w ogóle mu się to nie podoba. Ani trochę. Więcej, to go irytowało. I to strasznie. Miarka się przebrała, jak wleciał w szafkę... Musiała się nieźle napracować, aby zgodził się na dalsze "prowadzenie".
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Och, no trzeba powiedzieć, że wyglądała hum.. UROCZO. Ale chwila, co to ma być?! Chce zaproponować Luke'owi rozbieraną sesję? Ej, to.. to.. to oburzające! Wystarczy, że ma czarne włosy, które to wystarczająco mocno wpływają na wyobraźnię Gringotta. Dobra, przyznaję się. Blondyn też nie potrafił ukryć uśmiechu na jej widok. Ale jakby mogło być inaczej, skoro tak dawno się nie widzieli? Ale spoko, Luke to mistrz masek. Od razu zamienił go na ten triumfalny, który idealnie pasował do sytuacji. - Tłumaczy się winny - powiedział, starając się unikać jej wzroku. - I weź mi nie wypominaj czasu, który poświęciłem na uspokajanie ojca. Wpadł w szał, bo Lucy się przeprowadziła. Wszedł do środka i ani się obejrzał, a już otrzymał dwa rozkazy. Kto śmie?! Ściągnąć buty i zamknąć oczy? Przynajmniej ich tęczówki nie będą miały randki, hy hy. Jasna cholera, co ona robi? Czym sobie zasłużył na taką karę? Bycie prowadzonym przez obcy teren i w dodatku z zamkniętymi oczami? Teraz był mocno zirytowany całą sytuacją. Nagle poczuł ból w ramieniu. - Lau, kurwa, ostrzegam cię - warknął. Luke, opanuj się. Nie jesteś u siebie. Jej próśb nawet nie słuchał. Przecież i tak postawi na swoim. No i rozbudziła jego ciekawość, więc nie miał innego wyjścia, jak tylko iść dalej. Wreszcie dotarli do nowego pokoju Lauren. Kurczę, ale tu drewnem zalatuje. Nie narzekaj. - Okej, masz dwadzieścia sekund na.. nie wiem na co. Zostało ci już piętnaście.
Nie, nie! Żadnej rozbieranej sesji, hy hy, nie ważne, jak to brzmi. Oferta kusząca, ale damy sobie z tym spokój, co? To miało być miłe spotkanie, z herbatką, która zostanie wylana, a filiżanka stłuczona. I... Jaki znowu winny?! Tak, Lau powinna teatralnie wywrócić teraz oczętami, co też uczyniła! - Jejku, przepraszam! Zresztą... przed czym mnie ostrzegasz? - parsknęła, nie zaprzestając prowadzenia właściciela Cezara do wyznaczonego przez nią celu. Tak, cel został osiągnięty! Wkroczyli do pokoju, tym razem ostrożnie, aby o nic nie zahaczyć. - Postój tu momencik... I nie podglądaj, jasne?! - ponowiła swoją prośbę, żeby nie użyć tu słowa rozkaz, na które Luke jest wyczulony. Podbiegła szybciutko do łóżeczka, po czym wzięła na ręce małą Charlotte, ale ta widocznie była nie w humorze, bo zaczęła wywijać... A Krukonce tak zależało na tym, aby się nie odzywała! Ostrożnie włożyła ją z powrotem do łóżeczka, i z westchnieniem wróciła do coraz bardziej zirytowanego Gringott'a. Złapała go za rękę, podeszła z nim do kołyski i nachyliła mu łeb nad tymże małym łóżkiem. - No... możesz otworzyć oczy! - rzekła z entuzjazmem, wpatrując się w Luke'a, nie chcąc przegapić jego miny.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Przecież pisałam, że ma nie być żadnych herbatek. Ach, T, ale pomyśl. Nareszcie Lau zadowoliłaby Luksa! To całkiem niezła nagroda, więc nie można zmarnować takiej okazji. Dobra, dobra, milknę. Nie mógł się nie uśmiechnąć (delikatnie!), gdy usłyszał jej śmiech. Wcale nie przypominała osoby, która trwa w żałobie. Wręcz przeciwnie. Ale to z pewnością zasługa obecności Gringotta, mhm. Nie odpowiedział, bo.. kurde, nie ma wypowiedzi retorycznej. Kij z tym, jestem Melonem, więc mogę wszystko, mwahaha! Nie no, a tak na poważne to najzwyczajniej w świecie był zbytnio zirytowany, aby odpowiadać na tak oczywiste pytanie. To chyba jasne, że by wyszedł! Co to za.. hum, jak to nazwać? Ryk? Jęk? Cóż, Luke rzadko kiedy miał do czynienia z dziećmi. I dobrze. No nie trzymaj mnie w niepewności! Och, spoko, wynagrodziła mu wszystko samym dotykiem. Tęsknił za nim, serio. Aleś ty sentymentalny. Otworzył oczy i co zobaczył? D Z I E C K O. Owszem, było piękne. Nawet bardzo, ale... Co to ma z nim wspólnego?! Jego mina wyrażała jedno - że co kurwa mać? Jakże był zdziwiony i.. ZASKOCZONY! Zaraz, zaraz... Jak to ona pisała? Że ją zostawię po tym, co zobaczę? Że to ma jakiś związek ze mną? Ale dla.. Ja pier.. NIE! - Jasna cholera - jęknął. - JA MAM CÓRKĘ?! NIENIENIENIE! To wcale nie jest śmieszne, Mallory. WCALE! Jak.. Jak to się stało? Do ciemnej dupy, ja nic nie pamiętam! NIC! - wrzeszczał. Nie był u siebie, ale akurat w tamtej chwili wcale nie myślał. Właśnie nadszedł moment, w którym Gringott kompletnie nie wiedział co ma zrobić. Odskoczył od kołyski jak oparzony i wyrwał swoją dłoń, wpatrując się w Lau. Przesadziła. Zdecydowanie przesadziła. Kurde, kurde, kurde. To niemożliwe. Przecież bym pamiętał. Chyba.. chyba, że mnie bestia zg.. Nie, ona nie z takich. Po alkoholu, nawet dużej ilości, nie tracę kontaktu z rzeczywistością. Dzięki tato, że mam taki silny łeb po tobie! Luke, ty tu o Orionie, a właśnie się dowiedziałeś, że masz córkę?! Usiadł na kanapie, trzymając się za głowę. Czy tak właśnie wyglądają zdesperowani ojcowie?
Oj, tak. W tym momencie Lau czuła się szczęśliwa, serio. Zresztą, ile można siedzieć w żałobie? Nie wykluczam, iż nie wróci do tego jakże ponurego stanu... Ale nie teraz, nie teraz! Uśmiechnięta wpatrywała się w jego minę, ale kompletnie nie zrozumiała, co miało oznaczać owe jasna cholera. Zamrugała szybko, zdezorientowana, i oparła się o ścianę, zakładając dłonie na siebie. - Nie jasna cholera, tylko Charlotte! - fuknęła oburzona. No bo co to ma znaczyć?! Ona mu pokazuje jego cudowne, piękne, śliczne, urocze szczęście, a ten się tak brzydko o niej wyraża! Chciała mu udzielić lekcji kultury, dopóki nie usłyszała jego wrzasków. CÓRKĘ?! Ale... że co?! To teraz on się ze mnie NABIJA?! To nie jest zabawne! To ja go tu sprowadzam... i w ogóle! CO TO MA BYĆ ZA KOMEDIA?! Była oszołomiona, prawie tak, jak on, ale zachowała trzeźwość umysłu. Podeszła do łóżeczka, zasłaniając małą swym ciałem. Kto wie, może Luke postanowi jeszcze ją wyrzucić przez okno?! Gapiła się z otwartymi ustami na jego rosnącą panikę, aby w końcu wybuchnąć śmiechem. - No cóż, bardzo przykładny z ciebie tatuś, nie ma co. Reakcja również jest bardzo prawidłowa. - rzekła poważnie, patrząc, jak Luke siada na kanapie i trzyma się za głowę. - Ale spójrz! Ma oczy po tobie... - powiedziała, spokojnym tonem, wręcz szczęśliwym, który mógł działać Gryfonowi na nerwy. - Zoobacz, kochanie! Tatuś przyszeedł! - zaszczebiotała, biorąc małą na ręce. - Luke, chcesz potrzymać swoją CÓRECZKĘ? Aaa! Zapomniałabym. Mógłbyś się zająć sprawą chrztu? Muszę wysłać list do Kath, z prośbą... Jejku, została ciocią! Pewnie się ucieszy! - rzekła radośnie, przytulając do siebie Charl, która spoglądała na swoją siostrę z rosnącym zdziwieniem. - Ja rozumiem, jesteś w szoku... Ale zaraz ci przejdzie, i przyłączysz się do ogólnej radości, co? Nie warto niepokoić Lotte...
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Charlotte? - spytał zdezorientowany. Boże, czy ona tak nazwała ich dziecko?! Dobra, jego córka starci ojca baaardzo szybko. Dziadziuś się porządnie wkurzy, hy hy. Bo kto to widział tak..?! No tak, Orion uważał, iż imiona powinno się otrzymywać po babce, matce czy innych ciotkach. Ale to oczywiście w sytuacji, gdy jest dziewczynka, żeby nie było niejasności w tej całej zawiłej sytuacji! Przez okno? Nie przesadzajmy, aż takim brutalem nie jest. W końcu tak się z dziećmi nie postępuje. Gringott, od kiedy interesujesz się własnym tworem? Te, GS, mówisz, jakbym już miał jakieś bachory. A nie masz? MAM?! Przerosło go to. I.. Dlaczego ona się śmieje?! To wcale nie jest śmieszne! W C A L E!!! On tu się dowiaduje, iż jest ojcem, a tu takie coś. Pff, aż mi się go szkoda zrobiło. - Nic jej na razie nie zrobię - zapewnił, choć wcale nie był tego taki pewny. Ojojoj, ale się porobiło. W wieku siedemnastu lat mieć już córkę?! Tatuś. Tatuś. Tatuś. Mimo woli spojrzał po raz drugi na.. na Charlotte. No tak, teraz już wiadomo dlaczego jest taka piękna! Po ojcu, ha ha ha! - Mam nadzieję, że inteligencję również - mruknął. Tak, nawet teraz musiał rzucić jakąś uwagę. Ej, co to ma być? Te włosy ma z pewnością po Kath. - Dobra, Lauren. Przymknij dziób. Char.. Ona nie będzie miała żadnego chrztu. Zostanie ateistką, jak ja. Kurwa, już nie żyję - jęknął. To było zdecydowanie za dużo informacji, jak na Luke'a. Że co?! Ma się przyłączyć do świętowania?! - Upadłaś na głowę, kochanie. Fakt, Gringott został wkurwiony. I co zrobił? Wyszedł. Szedł wściekły już koło Trzech Mioteł, kiedy stwierdził, że zachował się jak dupek. Wrócił się więc, aby załatwić formalności. Przecież jak to będzie wyglądać w papierach?! Biologiczny ojciec Charlotte Mallory. Chwila. Charlotte Gringott. I tu, i tu są dwa t. Uroczo. Wparował do pokoju, gdzie na szczęście Szarlotka była z powrotem w łóżeczku. Podszedł do Lauren. Tak, od dawna nie byli tak blisko. Złapał ją za ramiona. - To jest żart, prawda? - spytał cicho.
- Tak, Charlotte. - potwierdziła, gładząc małą po włosach. O nie, żadnych imion po babciach, ciociach i innych takich! Lauren została skrzywdzona takową tradycją, bynajmniej w jej toku rozumowania, a sama nie miała zamiaru zrobić tego małej Charl. Zresztą, przecież to jej rodzice wybrali owe imię... I SZCZĘŚCIARA NIE MA GO PO NIKOMU Z RODZINY. Widocznie przy narodzinach Krukonki jej rodzice musieli mieć jakiś gorszy humor... - Luke! Co ma oznaczać słowo NA RAZIE?! - rzekła oburzona całym tym jego zachowaniem. Swoją drogą... taki inteligentny mózg, a się jeszcze nie zdołał połapać? Przecież Lau nie jest wiatropylna, co nie, W? - Nie przeklinaj w jej obecności! Bardzo szybko się uczy... Mam nadzieję, że będzie małą Krukonką. - mruknęła, poprawiając kocyk, w którym trzymała niemowlę. I nie mów do mnie kochanie, jasne, kochanie? Odwróciła się od niego i ruszyła w stronę kołyski, bo Char zasnęła jej na rękach, więc najlepiej by było ją położyć i porozmawiać sobie z Gryfonem. Już poprawiała małej poduszeczkę, gdy usłyszała trzask drzwi. A wiec wyszedł... Jak skończony idiota, wielki tchórz. Nie przejęła się tym tak bardzo, jeszcze nie. Wiedziała, że będzie musiała mu wyjawić prawdę, ale ta cała sytuacja po prostu ją bawiła, a ona dawno nie miała jakiegokolwiek powodu do śmiechu. I wcale nikogo tu nie wykorzystywała do poprawy swego humoru! Usiadła na kanapie, złapała książkę i zagłębiła się w lekturze, gdy usłyszała czyjeś kroki. Uniosła wzrok i... Tak, Luke wrócił! Widocznie ta sprawa nie dawała mu spokoju. Poczuła, jak łapie ją za ramiona i pyta ponownie, czy to aby nie jakiś kiepski żart. Nie, to był wyśmienity żart. - Nie, to nie jest dowcip. Jej srebrne oczęta, czekoladowe włosy... A czerń z blondem to coś na wzór brązu, prawda? - powiedziała twardo, odsuwając się odrobinę od Gringott'a. No siostry to małej pozbawić już nie mogła!
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Charlotte - powtórzył. Nie mógł uwierzyć, że jego żywot skończy się z chwilą, gdy rodziciel usłyszy, iż został dziadkiem dziecka o imieniu Charlotte. Rany! Ale to wszystko dziwne. I niemożliwe, ot co. Jak.. JAK MÓGŁ TEGO NIE PAMIĘTAĆ?! Ona musiała coś mu dosypać do picia. No nie ma innej opcji. I.. wcale nie było po niej widać, iż jest w ciąży! Taaak, Lauren to anorektyczka. Też bym chciała taką figurę, mhm. - Jak to co? Największa krzywda, jaka ją spotka to strata ojca - burknął. A to wszystko przez kobiety! Przecież jestem za młody, aby umierać!!! Ach, skoro nie jest wiatropylna to musiał ją zapylić Luke. To jedyna opcja, hy hy. A więc.. Lauren Mallory jest Lukopylna. Cudnie. - Oczywiście, kochanie. Już nie będę - mruknął z ironią. - Przecież nikt nie chce, aby moj.. to dziecko przeklinało. A trafi do Slytherinu - dodał. Może akurat to ją uchroni przed własnym dziadkiem? Ta książka kompletnie ją dekoncentrowała, skoro plecie takie bzdury! Dupa blada, Gringott. Masz c ó r k ę. Rzucił ją na ziemię. Teraz omawiane są ważniejsze sprawy, prawda?! - Tak, niezmiernie się cieszę, że odziedziczyła wygląd po mnie. Dojdzie do czegoś w życiu - zaśmiał się cicho. Ej, z czego ja się śmieję?! To nie najlepszy moment, kurwa. Miałeś nie kląć. ZAMKNIJ SIĘ, cholera! Błyskawicznie się do niej przysunął. Czyżby go podejrzewała o zdolność pozbawienia życia? Nieładnie, oj, nieładnie. - Mallory, to jest żart? - spytał ponownie. Co?! Jednak nie?! Czuł, że zawaliło mu się życie. To.. to oburzające! Tak się nie robi, panienko. Tak nagle rozwalać czyjś piękny świat pełen luster, aby było gdzie się przeglądać. A może akurat coś się zmieni? Kompletnie nie miał pojęcia co o tym sądzić. Jak do licha to się stało? No wiem, że w oficjalnej wersji Luke ją zapylił... - Dobra, to nie jest żart. Więc kiedy?
Ależ do uszu Oriona wcale nie musiała dojść wieść, że jego synuś zaliczył "wpadkę", która nie istnieje. Zresztą, imię zawsze można zmienić! Może usłyszeć, że został dziadkiem dziewczynki o imieniu Brunhilda. Myślisz, że to mu poprawi nastrój? Jak mógł tego nie pamiętać? Hm, hum, chrum. Zaraz znajdziemy jakieś wytłumaczenie... O! To wcale nie była dla niego jakaś przełomowa sytuacja w życiu, więc nie miał co pamiętać. Proste? Proste! I jest wytłumaczenie. A co do ciąży... Cóż, brzuszek chowała pod luźnymi bluzeczkami, trochę zbyt długimi. Co do reszty wyglądu, zażywała cudownych eliksirów, o których nikt nie ma pojęcia, i które chyba nie istnieją. - Chcesz odejść? Zostawić nas w takiej sytuacji? - spytała, wytrzeszczając na niego oczy. - To chociaż... ALIMENTY ZAPŁAĆ! - tak, ta sytuacja zaczynała jej się coraz bardziej podobać. - Do Slytherinu?! Moja kruszynka? Chyba zwariowałeś! Nie, że mam coś do tego domu... ale ona się tam po prostu nie będzie nadawała. - ucięła. - No tak... Mam nadzieję, że charakteru po tobie nie będzie miała. Po co ma na starcie zrażać do siebie ludzi? - zakpiła sobie. Może i do czegoś dojdzie, ale zostanie sama! A... cóż, nie fajnie by było, jakby Charl sprowadzała tutaj po sześciu facetów dziennie. Widzicie?! Inaczej się patrzy na takie sytuacje, gdy jest się opiekunem! Luke się do niej przysunął... A ta się odsunęła znowu. Nie lubiła takich ciasnych miejsc, no duszno jej było! Jeszcze się nabawi klaustrofobii, i co wtedy? Zresztą, jak dalej tak pójdzie, to w końcu dojdzie do ściany. - Nie jest. - powtórzyła spokojnie. Ale co? Jakie kiedy? O czym mowa? - Co: kiedy? - spytała, nie rozumiejąc od razu o co chodzi, no bo w ciąży przecież nie była, więc jak miała załapać?! Ale na szczęście zaraz do jej mózgu wkradł się promień oświecenia, który wskazał jej ścieżkę i się zorientowała, o czym mowa. - A. No... Myślałam, że ty mi powiesz. - starała się wybrnąć z tejże sytuacji. - To znaczy, zważając na to wszystko... Charl jest wcześniakiem. - powiedziała z triumfem. - Były z nią małe problemy, ale już jest dobrze! Mam nadzieję, że w twej rodzinie nie było żadnych dziedzicznych chorób. Jeszcze się biedna czegoś nabawi... Zbadaj się, co? - rzuciła w jego stronę, odchodząc od niego i spoglądając do małej, która zdołała się już odkryć. No i co Luke teraz powie? Zapewne To ty się zbadaj, bo masz coś z głową!, praawda?
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
No co ty, nie znasz Oriona? On jest lepiej poinformowany od samej reporterki! I tu nie będzie się czepiać o wpadkę, bo sam ją zaliczył (hy hy), a o to, że Lauren jest niegodna bycia matką jego dziecka, Charlotte nie jest wystarczająco piękna, Mallory'owie to niespecjalnie wpływowa rodzina, i tak dalej, i tak dalej. Ale w sumie możesz spróbować z tą informację o Brunhildzie. Postaram się, aby nie zareagował tak brutalnie, jak powinien. Niby nieprzełomowa, a jednak powinno mu coś tam świtać, prawda? Ale chwila! Jak to?! Przecież tu chodzi o córkę! Córeczkę, którą mógłby czesać w kitki, uczyć legilimencji, pokazywać gdzie człowiek ma najsłabsze punkty no i najważniejsze - karmić bezmięsnymi parówkami! Taa, wiem, że to nie jest do niego podobne, ale zawsze można pomarzyć. Ale z parufkami nie żartuję, huehue. - Pff, alimenty. Naprawdę jesteś taka tępa, Carrie? - zapytał. - Z kim ja poszedłem do łóżka - jęknął cicho, aby winowajczyni niczego nie słyszała! - Chodzi o to, że zostanę pozbawiony życia przez OJCA. Ej, zaraz. Sugerujesz, że mój charakter jest beznadziejny? Oj tam, zaraz sześciu facetów. Dziesięciu od razu! Trzeba się zająć jednym, a porządnie. Rozkochanie drugiej osoby wcale nie jest takie łatwe, jak się wydaje. A Luke wie o czym mówi! W końcu jest ekspertem w tejże sprawie. Ach, bawimy się w kotka i myszkę, tak?! Uważaj mysiu, ale tam za tobą jest ściana. W jego pięknej główce zapaliła się lampka, gdy spostrzegł, iż Lau nie wie o co dokładnie chodzi. No ale to chwilowo, bo niestety wybrnęła z tej sytuacji. I biedny blondyn musi dalej tkwić w tej obłudzie! - Skoro się ciebie pytam to znaczy, że nie wiem - powiedział, kiwając lekko głową. Co za dręczycielka! - Dziedziczne choroby w MOJEJ rodzinie? - osłupiał. Nie, nie, nie! To jakaś cholerna pomyłka! I głupi żart. - Pozwalasz sobie na zbyt wiele. Czego ode mnie wymagasz? Że mam się cieszyć pieprzonym ojcostwem? - warknął. Tylko tyle zdołał zrobić w tej sprawie. Upodabniać się do psa.
Noo... to już powinien zadbać o to, z kim on się w ogóle zadaje, bo jak tego nie kontroluje, to niech później się nie dziwi, że coś nieprzyjemnego może z tych kontaktów wyniknąć! Zresztą, że tak powiem, ja i Lau mamy w głębokim poważaniu zdanie ojczulka Orionka, bo ten ma jakieś dziwne poglądy na świat. Charlotte niewystarczająco piękna... Bluźnierstwo! Zniewaga! Ja mu dam! Wystarczy jej postawić irokeza, i już jest cudowna! Zresztą, czy on widział kiedykolwiek śliczną, małą dziewczynkę? TO LUKE UMIE ROBIĆ KITKI?! No tak, warkoczyki go przerosły... Ale zaraz, jaka legilimencja?! To Lau ma się o tym dowiedzieć? Myślałam, że masz zamiar zabrać ten komplikujący wszystko szczegół do grobu, a biedna niewiasta nigdy się o nim nie dowie. - Nie jestem tępa. Alimenty całkowicie by nam wystarczały. Ojca się znajdzie. - prychnęła, wzruszając ramionami. No co? Myślicie, że będzie sama z Charlotte przez całe życie? Nie! Dla jej dobra znajdzie zastępczego tatusia, hy hy. - Ja sugeruję? Ej, zaraz... tak. Wybacz, ale momentami jesteś cholernie nieznośny. - stwierdziła, ten jakże oczywisty fakt. Mimo to, i tak cię lubię Dobra, dobra, znawco! Lau jest ładna, Luke też, więc ona musi być naprawdę cudownie wyjątkowa i cudownie śliczna, oraz cudownie urocza. Tak się zastanawiam, czy Luke by przebolał fakt, iż ktoś jest cudowniejszy od niego? Co prawda to płeć przeciwna... - Tak, w TWOJEJ. Sprawdzałam już moją, i jest wszystko okej. No wiesz... Twój tatuś miał tyle romansów, że mógł się czegoś nabawić, a nawet o tym nie wie. Dlaczego ona była taka spokojna? W ogóle, jakim cudem jeszcze nie wybuchnęła śmiechem podczas tych kłamstw?! Nie mam pojęcia, ale... czy to ważne? Jest fajnie! Znaczy, dla kogo fajnie, dla tego fajnie... - Och, nie. Ja rozumiem, nie jesteś gotowy, chcesz mieć czyste sumienie, no i tatuś... Spokojnie, Luke. Znajdę kogoś innego. Nie będę ciebie do niczego zmuszała, naprawdę. Zważając na twój entuzjazm... I co masz zamiar teraz robić? - to ostatnie pytanie wypowiedziała w taki sposób, jakby nic się nie działo, jakby przeprowadzali sobie normalną rozmowę. Masz rację, jak miał się cieszyć? On przecież nie z takich! No i nic o niczym nie wiedział, więc ma prawo być wściekły. Ach, ta jego czarująca osobowość, którą zawdzięczamy bezmięsnym parówkom...
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ależ on kontroluje! I zawsze dokładnie sobie dobiera nową ofiarę, ale cóż poradzić, że akurat tego razu nie pamięta? No zdarza się! Zresztą, wszystko zwalmy na tatusia. Przekazał mu talent do przypadkowych wpadek w genach. Tak to jest, gdy się pojawia na tym w świecie w wyniku romansu, o! Ach, ten irokez w kp Luke'a jest powalający. Ale w końcu postawił go sam Gringott, potencjalny tatuś, więc cóż się dziwić?! I tak szczerze to małej, uroczej oraz pięknej dziewczynki nie widział, bo... Charlotte przerosła wszystkich! Takie cudniaste dzieciątko, że och ach. ALE W KOŃCU ZAPYLONE PRZEZ GRINGOTTA. Oj tam, zaraz z warkoczykami wyskakujesz. Trzeba się cieszyć, że umie robić kitki z krzywym przedziałkiem, jak mi tata w dzieciństwie! Ale spoko luz, będzie najładniejsza w całym domowym przedszkolu, które się otworzy. Wszak tyle się tych dzieciaków namnożyło ostatnio... Nie, Lau nic nie będzie wiedziała dla dobra Lukosława. Ale czemu by nie nauczyć Szarlotki? Skoro wiedzę ma po ojcu to z pewnością wszystko załapie, spokojna głowa! Miałaby znacznie lepsze życie, więc chyba warto. Jęknął po raz kolejny. On jej tu mówi, że Orion planuje zamach, a ta coś soli o alimentach! To tak się teraz rozmawia z ojcem swojego dziecka?! SKANDAL!!! - O nie, żadnego nowego tatusia nie będzie, bo.. Bo ma już mnie! Bo nie - zapowiedział. Co jak co, ale na to się akurat nie zgodzi. Panienka Lotte ma już ojca, hy hy. Inteligentnie pominął wzmiankę, że jest nieznośny. Nie chciał rozpoczynać kłótni przedmałżeńskiej. Boziu, stop! JAKIE MAŁŻEŃSTWO?! Ojcostwo zdecydowanie źle na niego wpływa. Hahah, Luke Abraxas Orion Gringott chce się ustatkować! T, zapisuj to w kalendarzu! Czy by przebolał? Raczej nie. No dobra, ewentualnie. Przecież chodzi o jego potomka, więc jakoś się pozbiera po tym strzale prosto w serce! - No to wina Oriona. Ja jestem czysty. Panuję nad sytuacją - burknął gniewnie. W co ona pogrywa?! - Co mam zamiar z tym zrobić? Z czym, Lau? Najzwyczajniej w świecie to jest jakieś nieporozumienie, skarbie. Do jasnej cholery, w wieku siedemnastu lat zostać ojcem z tobą?! Zaraz, zaraz... Skąd mam mieć pewność, że to moje dziecko? - spytał chłodno. Ha, ale z niego spryciarz! Zaradny chłopak, poradzi sobie w życiu. Oj, nie da sobie wcisnąć kitu, nie da. - A tak poza tym to trochę to dziwne, nie uważasz? Bo znając ciebie to tak łatwo byś się nie dała - zaczął filozofować. - Wiesz, najpierw gra wstępna, potem rozwinięcie akcji...- ironizował, jednak skończył, gdy poczuł, że.. DOSTAŁ W ŁEB! - Ej no, za co? - zapytał oburzony.
Miałam na myśli to, że Orion powinien kontrolować, z kim się Luke zadaje... Bo chyba do końca to nie wie, prawda? Ale zostawmy tatuśka Gringott'a, bo jeszcze się dowie, że ktoś, kto nie pochodzi ze szlachetnego rodu mu dupę obrabia, o. Oczywiście. To nie jej sprawa, że Luke zostanie pozbawiony życia. A alimenty się przydadzą, w końcu z czegoś trzeba małą utrzymać. Musi nosić przecież jakieś słodziutkie ubranka, prawda? - Bo? - uniosła brew. - Nie potrzebuję twej łaski, serio. Znajdę kogoś. Bo nie sądzę, aby przerażał ciebie fakt, iż sobie z kimś pójdę i zabiorę Char. W końcu kobiet na świecie jest mnóstwo... Więc nie wiem, o co ci chodzi. O twoje geny? Nie zmarnują się, zadbam o nie. A ty będziesz szczęśliwy i wolny. Nie będziesz musiał się męczyć z myślą, że mogłeś sobie pójść, a jednak zostałeś. - fuknęła nań. Nic nie zapiszę, bo to nie prawda i kłamstwo! Luke się nie ustatkuje i koniec, kropka. On jest po prostu zbyt... No, zbyt się tego obawia i w ogóle, nie w głowie mu takie rzeczy! Nie zabije swojej wolności, i to z własnej woli... - Panujesz nad sytuacją. To dziwne, bo jak widzisz, Charlotte przyszła na świat. - mruknęła cichutko, aby nie rozpoczynać wielkiej kłótni, bo Luke by jeszcze trzasnął drzwiami, a one są dość delikatne, i jeszcze wylecą z zawiasów! - Jak to: skąd? Sugerujesz, że co? Że latam na lewo i prawo? A może się zatrudniłam na jakiejś uliczce?! - wrzasnęła, czując jak ciśnienie jej się podnosi. Całkowicie wyleciało jej z głowy, że to tylko gra, zabawa, że przecież Luke NIE JEST i NIE BYŁ ojcem Charl. Ale... ale może być. NIE. Czemu nie? Zwariowałaś?! On się NIGDY nie zgodzi! Racja... Zaraz... O nie! Ja mu dam tutaj się wymądrzać! Bezczelny, zapchlony, głupi, pusty...! Krukonka nie wytrzymała, i przyłożyła mu w łeb, no bo co za pawian będzie ją tutaj obrażał?! - Za nic! To był rodzaj gry wstępnej! - zakpiła, mrużąc oczy. I w tym właśnie momencie rozległ się płacz, dobiegający z drewnianej, bujanej kołyski. - Widzisz, co narobiłeś? - rzuciła w jego stronę, po czym ruszyła w stronę małej. Wzięła ją na ręce... i nic. Chciała ją nakarmić butelką - też nic. Ciągły płacz. Przecież nigdy tak nie robiła! Pielucha... czysta. Spać nie chce. CHOLERA, CO TO MA BYĆ?! - Widzisz?! Widzisz, jak działa na nią twe towarzystwo?! - powiedziała rozżalona, nerwowo kołysząc Charl, która nie ustawała w swym płaczu. - No nic... będę musiała to przeczekać... Zaraz wrócę! Popatrz na nią! - dodała, i wybiegła cała w nerwach z pokoju do kuchni, wciskając dziewczynkę Luksowi.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
- Łaska - prychnął. Czy ona nic nie rozumiała?! Podczas poprzedniego spotkania sprawiała wrażenie o wiele mądrzejszej. On tu dba o to, by Char nie żyła w kłamstwie (tak jak on teraz!!!), że jej ojcem jest dajmy na to.. brunet o zielonych oczach! - Mallory, ty naprawdę jesteś taka głupia czy udajesz? - jęknął. Dobra, tłumaczyć jej niczego nie będzie. No, tym bardziej nie powie, że jej nie zostawi, bo do jasnej cholery coś do niej czuje. Przecież to nie jest w jego typie. Jaka nieprawda?! Toż to szczera prawda, kochana! A ustatkuje się, zobaczysz. Postaram się o to. Zresztą, inaczej nie będzie Wills, co nie? Chyba, że.. Ach, Luke zapyli Lau po raz drugi (cii, wiem, że pierwszy), ona mu urodzi dziecko, a potem ono zadecyduje, że chce mieszkać z ojcem i tak oto nie będzie musiał się żenić. Wiem, wiem, jestem prawie tak bardzo genialna jak Bakłażan. Tylko mi pogratulować Wena! A jednak ją usłyszał. Ale skubaniec, co? - Weź mi tu nie wypominaj jednego BŁĘDU - rzekł, mocno akcentując ostatnie słowo. - I niestety nie da się go naprawić. - Na dworcu jest większe branie - uśmiechnął się ironicznie. Nie, żeby wiedział z własnego doświadczenia, absolutnie! - Poza tym, chodziło mi o to skąd mam mieć pewność, że mnie nie wrabiasz? - spytał. Uczył się na błędach ojca. Z rok temu, jakaś jedna kobieta wmówiła Orionowi, że jest z nim w ciąży, co było bardzo prawdopodobne. Nie, wcale nie wnikam w jego życie seksualne, hy hy. Ale.. do rzeczy. Kretyn jej uwierzył, bo paskuda załatwiła sobie nawet brzuszek! Właśnie.. - Ej, brzuszka ci widać nie było. No i wtedy, gdy przeczytałaś MÓJ LIST nie wyglądałaś na osobę, która jest w ciąży - zauważył. Ależ on bystry! Ale dobrze, że chłopak dba o własny tyłek. Nie zapominajmy, że pawie są bardzo dumne, a właśnie jednego porządnie uderzyłaś! - Taak? No to może przejdźmy do rozwinięcia - parsknął śmiechem, przybliżając się do niej. Ocho, obudziłaś w nim, nadobna niewiasto, faceta! Ale takiego typowego, co by z każdą i wszędzie... Noż kurde! Charlotte, zamknij się i nie przeszkadzaj rodzicom! - To ty się drzesz jak opętana - wytknął. Spokojnie obserwował co też robi Mallory. Ależ ona nieporadna. Wystarczy dziecku w oczy spojrzeć i się dowiedzieć czego oczekuje. Fakt, zapomniałam. W tym pokoju jest tylko jeden legilimenta. Ani się obejrzał, a stał przy kołysce z Char na rękach. Kurwa, co to ma być?! Co ona odpierdala? Skoro już ma na nią popatrzeć to czemu nie.. Jasna ciasna, ale ona ma ślepia! - Co mi oczy kradniesz, hym? - burknął w stronę dziecka. - I tak mam ładniejsze. - Mało brakowało, a język by jej pokazał, hy hy. Wtedy zauważył radio. Chciał do niego podejść z zamiarem włączenia jakieś zacnej piosenki, ale zapomniał, że trzyma niemowlaka na rękach! - Ożesz w mordę - osłupiał, gdy ledwo co złapał Charlotte. Jak to dobrze, że Lauren tu nie ma. Tym razem patrząc na Char, która z tego wszystkiego przestała płakać. A blondyn myślał, że to tak jego widok na nią działa! Włączył radio, a tam co leci? Metallica - So what. Aaaach, jedna przyjemna rzecz w tym ciężkim dniu! Jako tako trzymając dziewczynkę na rękach nucił cicho "so fucking what?!". Jakie to rodzinne. Ej, ale przecież musiała płakać z jakiegoś powodu! Użył swych umiejętności i co? - LAUREEEEEEEEEEEEN! - zawył. - ONA POTRZEBUJE DO ŁAZIENKI! - wrzasnął na cały dom. Jak to dobrze, że byli sami!
Chyba żartujesz, że Lau odda dziecko dobrowolnie w dłonie Luke'a! Przecież on jest taki nieodpowiedzialny. Będzie musiał sobie znaleźć jakiegoś innego sługę, co by mu pilot od telewizora podawał! Dzieci się nie wykorzystuje, ot co! No i... jeden BŁĄD Gringott'a, wielka zmiana w jego życiu. A Lau wiedziała, że tekst z dworcem to podła zaczepka, wiec na nią nie zareagowała, o! - Czemu uważasz, że powinnam chodzić w bluzkach odsłaniających brzuch? - spytała, ucinając całą tą dyskusję, która miała w końcu doprowadzić do tego, że wszystko by się wydało. A nie mogło, no! Nie tak szybko! K, dlaczego każesz mi w końcu powiedzieć, że to żart, hm?! Swoją drogą, Luke już się wyrwał z oszołomienia, bo zaczął zadawać konkretne pytania, hy hy. Szczerze mówiąc, Lau spodziewała się innej reakcji na jej super ekstra cios w głowę, wymierzony w stronę Gringott'a. Może jakiś dziki wrzask i wyjście? Albo, ogólne zdenerwowanie? Kolejne Kurwa, Lau! w jej stronę? - Oczyw... - miała zamiar zakpić, ale pojawiła się ukochana Charlotte, która pozwoliła jej wybrnąć z tejże sytuacji! Co się działo dalej, już wiecie. Lau pognała do kuchni, Gringott został z małą na rękach. Dziewczyna biegała jak opętana, szukając jakiegoś rozwiązania, bo w tym płaczu nie mogła się skupić. Może przygotuje jej jednak coś ciepłego. Butelka! Tak, gdzie jest butelka?! No tak, w pokoju! Krukonka pacnęła się w łeb. Ale.. zaraz, jest gdzieś druga, zapasowa. W szafce, u góry. Złapała za taboret i nie patrząc nad siebie, wlazła na niego, po czym poczuła ciężki ból głowy. - Cholera jasna! - krzyknęła, rozcierając miejsce, w które się uderzyła. Tak, ktoś nie zamknął górnej szafki, i oto są skutki. Uderzyła o kant. Oparła się o ścianę, a łzy z bólu ciekły jej z oczu. Do tego dobiegł ją wrzask Luke'a, który o mało jej łba nie rozsadził. - Zamknij mordę, kurwa mać! - mruknęła do siebie, choć słowa skierowane były do Gryfonka. Poczołgała się do pokoju, w którym stał Luke z małą i z ulgą stwierdziła, że mała już nie płacze, a i głowa bolała ją już mniej. Znacznie mniej. - Do łazienki... - powtórzyła. No, przynajmniej znamy powód jej wrzasku! - Okej... Ale zaraz, skąd to wiesz? - spytała, przyglądając mu się uważnie. Chwila, chwila. Nikt nic nie mówił, a i tak coś jej szumiało w uszach... Co to mogło być? Ach tak, radio! Nie przypominała sobie jednak, aby je włączała... - Włączyłeś radio? - spytała ponownie, a im bliżej go była, tym wyraźniej słyszała słowa piosenki. Zaraz, zaraz... SO FUCKING WHAT?! - O Chryste! Dziecko mi demoralizujesz! - rzekła, łapiąc się za serce i wyłączając owe ustrojstwo. Jeszcze tego brakowało, aby Charlotte biegała po podwórku śpiewając jakże zacne piosenki! - Dobrze... To ja idę po wanienkę, a ty jeszcze chwilę z nią tu postój i się nią zajmij, bo o dziwo, dzięki tobie przestała płakać. - stwierdziła ten jakże oczywisty fakt i jeden z dzisiejszych sukcesów Luke'a. - Możesz ją na przykład rozebrać do kąpieli, dobrze? - dodała, wycofując się do łazienki, aby zabrać stamtąd małą wanienkę.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
No ale to byłaby decyzja dziecka, które ma prawo zdecydować z którym rodzicem chce mieszkać. Więc nie miałaby innego wyjścia - musiałaby, bo Luke wezwałby sędzię Annę Marię Wesołowską! Albo Artura Lipińskiego! Taa.. A potem nakręciliby na podstawie tej historii kolejny odcinek Detektywów. To by było coś! - No cóż, nie to, że ci każę, ale w sumie to nie mam nic przeciwko.. - przerwał, widząc jej mordercze spojrzenie. Spoko, Lau, to facet! Oni myślą tylko o jednym, hy hy. Dobra, dobra, postaram się, aby już nad tym się nie rozwodził. Choć.. Biedna Lauren. Współczuję jej, bo gdy Luke się o wszystkim dowie to będzie totalna masakra. Biedaczka... No nareszcie przyszła! Na jej pytanie kiwnął tylko ręką. Nie każ mu mówić o legilimencji! - Włączyłem - dumnie się wypiął. - Ej, jestem Luke, a nie Chrystus, choć mi już mówiono, że podobni jesteśmy. L u k e - przeliterował tak, jakby rozmawiał z kimś niepełnosprawnym umysłowo. Przecież powinna już znać jego imię! - Sama się rozbierz - powiedział pod nosem. - Ale.. Zaraz. MAM ROZEBRAĆ MAŁE DZIECKO?! - wrzasnął, kładąc Charlotte na kanapie. Ponownie włączył radio, tym razem o wieeeele głośniej. Stanął nad dziewczynką, wpatrując się w nią bezradnie. - Twoja matka jest zdrowo rąbnięta, ot co. Że niby ja mam cię rozebrać? - prychnął, patrząc jej w oczy. - O nie, zapomnij o tym. Lauren nas zabije. Tfu! Mnie. Dobra, dajesz z tymi skarpetkami. LAU, MACIE GDZIEŚ GUMOWE RĘKAWICZKI?! Kur... Jasne, palcami?! Do licha.. No, rozbierz się sama. Nie będę patrzył, obiecuję. Oookej - rzekł, po czym usiadł obok Char, biorąc do ręki książkę, którą wcześniej czytała Lau. Co to jest?! Poradnik dla młodych MATEK?! Gdy Sz. zaczęła płakać, złapał się za głowę. - To już nie jest śmieszne. Ej no, mała, zamknij się. Co? Aaaa - pokiwał głową - rozumiem. SO FUCKING WHAT! - ryknął na cały dom, a Lotte od razu przestała płakać. Cóż za grzeczny dzieciak! Dobra, wcale nie było mu do śmiechu, gdy ujrzał wściekłą Lau, która (niestety!) zdążyła już wrócić. No cóż, nie ma się co dziwić, że jest zdenerwowana, skoro zobaczyła dziecko leżące na kanapie, a obok Luke'a z książką. - Przynajmniej nie płacze, o - wytłumaczył się. W tym samym czasie podszedł do radia, gotowy, aby go bronić, niczym prawdziwy lew! W końcu Gryfiak, hy hy. O nie, na pewno nie pozwoli na wyłączenie tego hitu.
Sądzę, że bardziej pasowałoby tutaj polsatowe Dlaczego ja?, w którym zawarta jest cudownie sztuczna gra aktorów, hy hy. No i skąd pewność, że Szar wybierze Lukosława, hm? HM?! Oczywiście, że zostanie z mamusiową siostrą, hue hue. - Podobni? To chyba jakaś kpina... - fuknęła, całkowicie oburzona całą tą sytuacją. No błagam, jak to wszystko wygląda... I ona miałaby wytrzymać z takim człowiekiem?! Ona nie da rady posiedzieć z nim w jednym pokoju pięć minut! Nieznośny z niego facet, o. Szczerze mówiąc, zaczęła się poważnie zastanawiać, czy aby tego nie przerwać, bo wszystko wymykało jej się spod kontroli. - Wszystko słyszałam! - rzuciła w jego stronę, udając się do tej łazienki. Jeszcze czego... ona się rozbierać nie będzie! I tak miała na sobie białą koszulkę, a pod spodem oczywiście słitaśne gacie, hy hy. Nago paradować po domu nie będzie, i co z tego, że domownicy udali się... właśnie, dokąd? Och, nie ważne, ważne jest to, że w każdej chwili mogą wrócić. - Jakby była duża, to byś już nie miał problemów z rozbieraniem, prawda? - rzuciła w jego stronę, uśmiechając się pod nosem. Wlazła do łazienki, złapała za wanienkę i zaczęła szukać termometru. Takiego specjalnego, dla małych dzieciaczków, przecież woda nie może być za gorąca! I ręcznik... gdzie jest ręcznik? Szuflada, no tak. Otworzyła ją, szukając niezbędnych rzeczy, kiedy ten jakże uroczy Gryfonek znowu podniósł wrzask. - CHYBA ŻARTUJESZ. WBREW POZOROM, PANIE DOKTORZE, TO NIE JEST ŻADEN SKOMPLIKOWANY ZABIEG. OD CZEGO MASZ PALCE?! - wrzasnęła w jego stronę, wrzucając wszystkie potrzebne pierdoły do wanienki i pobiegła w stronę pokoju czym prędzej, bojąc się, co tam zastanie. Stała już w drzwiach i usłyszała ryk Luke'a, przez co wszystko wyleciało jej z rąk. Nie jest u siebie a wydziera się jak... jak nie wiem co ! - Tak myślałam, że niedobrze było ciebie tutaj wprowadzać... trzeba było się zabawić listownie - pomyślała - choć nie miałabym okazji oglądać twej miny... Więc w sumie warto to przecierpieć. Ale... wszystko ma swoje granice. Spojrzała w kierunku małej, a ta oczywiście leżała całkowicie ubrana, no, może z wyjątkiem wiszącej skarpetki na palcu, podczas gdy Luke najwyraźniej hulał sobie wcześniej po pokoju, wydurniając się w rytm piosenki, którą Lau lubiła, ale to i tak w żaden spokój nie zmniejszyło jej zdenerwowania. A co teraz porabiał sam Luke? Siedział spokojnie z książką w ręku. Swoją drogą, przekomicznie wyglądał z tymże egzemplarzem w dłoni, zważając na tytuł książki... Poradnik dla młodych matek, hy hy. Zostawić ich dwoje na moment samych to coś strasznego ! - Co. tu się. dzieje, do diabła! - syknęła, przez zaciśnięte zęby. Położyła wanienkę na jakimś blacie i ruszyła w stronę Gringott'a, gotowa się na niego rzucić i obedrzeć ze skóry. - PROSIŁAM CIĘ O COŚ! A TERAZ ROZKAZUJĘ CI SIĘ NATYCHMIAST OGARNĄĆ I MI POMÓC, BO OD TEJ PORY TO TWÓJ OBOWIĄZEK! - ryknęła. Gdzie jest jej opanowanie?! Spokojnie, wdech i wydech... - No dobra. Jak chcesz, to możesz wyjść. Sama sobie poradzę. - powiedziała już całkowicie spokojnie i wzięła małą na ręce. - Ja ją rozbiorę, jeżeli ciebie to przerasta. Ty w takim razie zajmij się nalewaniem wody. Ale i tak ją wykąpiesz, bo ja mam trochę do roboty, więc w sumie nie możesz wyjść. Muszę posprzątać przed powrotem Birgitty i Matthew. - mruknęła, rzucając ręcznikiem w twarz Lukosława.
Luke Gringott
Rok Nauki : I
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Taa, od razu Rozmowy w toku. Luke będzie siedział w kółeczku i opowiadał telewidzom, jak to został wkręcony przez pewną Krukonkę (kurde, mugole nie będą wiedzieli o co chodzi), a jednak ma z nią dziecko, z którym zabroniła mu kontaktów. Prawie jak jakaś terapia grupowa! Dobra, wszyscy wiedzą, że to ja, a nie Gringott potrzebuję psychologa, mhm. I T, pogubiłaś się, bo mi chodzi o Wills! Zresztą, Szarlotka również Lukiem nie pogardzi, bo tylko on jeden wie, że ona lubi bezmięsne parówki! - No też tak uważam! Absurd, bo ja jestem znacznie piękniejszy! - wykrzyknął, ukazując tym samym, iż jest oburzony. W ogóle, jak ktoś śmiał kogoś porównywać do niego samego? Przecież z góry wiadomo kto wygra, hy hy. - To może byś spełniła me życzenie? - spytał, wiedząc, że zaraz naprawdę porządnie dostanie. Ale, ale, co tam! Kiedyś sam to zrobi, mwahah. Rozbierze ją, rzecz jasna. Cóż, jak by była duża to może.. No ale nie posądzajmy go o kazirodztwo! Chociaż.. Och, skoro Charlotte nie jest jego córką to.. TAK, JESTEM GENIALNA! Za te kilkanaście lat.. Ach, to by było coś pięknego! Oczywiście dla Luksa, bo Lau może się nieźle wkurzyć, niestety. Ależ ona niezdarna. Dobra, przed wizytą w jego domu (kiedyś będzie trzeba!) należałoby dać jej kilka lekcji na temat tego, jak powinna się zachowywać. Inaczej możemy pożegnać się z Wills. Hym, chyba, że zrobimy kolejną wpadkę! Już tam zaraz hulał... Po prostu nie umiał inaczej, nie? Hula to się na weselu. O, albo hula krowa Krasula u wuja.. Stachula! Hulać to on będzie z Char w przyszłości z irokezem na głowie. Ooo, dobry pomysł! - OBOWIĄZEK!? CO TO KURWA JEST?! WOJSKO?! - spytał, jakże uprzejmym tonem. No nikt mu nie będzie rozkazywał, ot co. Jednakże posłusznie nalał wodę do wanny. Co prawda nieco za zimną, ale.. Kto by się tym przejmował? Zresztą, co poradzi na to, że cholerny termometr się popsuł, a nie chciało mu się otwierać gęby, aby poinformować o tym Lau?! Birgitta i Matthew to moje kolejne dzieci?! Zanim się obejrzał, a Krukonka wyszła, zostawiając go z gołym dzieckiem w wannie. Łoż cholera jasna, co to ma być?! - Dobra, Char. Zanurz głowę. Jak to nie wiesz jak? Kur.. wszystko na mojej głowie! - wrzasnął w stronę drzwi tak, aby usłyszała go L. O nie, na pewno nie będzie się moczył. Rozejrzał się po pokoju aż w końcu dostrzegł coś niezwykle przydatnego. Kubek z herbatą! Płyn wylał przez okno na jakieś kwiatki. A może to czyjaś głowa? Mniejsza o to. O, piosenka się zmieniła! Nabrał do szklanki trochę wody i wylał ją na włosy Charlotte. Nucąc sobie "I nie otwieram tym baranom nawet po 6 rano, i nie pytam się ich 'kurwa, co jest?'..." robił jednocześnie dziewczynie irokeza. Jak się bawić to na całego!