Siedziała tak sobie w pokoju, spokojnie strojąc Angie, gdy do okna zapukał... Falcon. Odłożyłam gitarę i otworzyłam sokołowi. Ptak otrząsnął się z padającego śniegu i wystawił nóżkę z przywiązanym zwitkiem pergaminu. Rozwiązałam papier i zaczęłam czytać, drugą ręką gładząc główkę Falcona.
Eveline,
Spotkajmy się w opuszczonym domku w lesie. Przyjdź jak najszybciej.
V.I.P.
- VIP? Coś mi się kojarzy... hmm, co o tym sądzisz stary? Iść czy nie iść?
Sokół skrzeknął i wskoczył na okno, wskazując zaśnieżony las.
- No dobra, ale jakby co to twoja wina.
Założyłam sweter, bluzę i kurtkę, włożyłam martensy i schowałam różdżkę do rękawa. Zerknęłam na torbę pozostawioną na podłodze i westchnęłam. Celnym kopniakiem wsunęłam ją pod łóżko i wyszłam z pokoju. Zeszłam wolno po schodach, pozdrawiając skinieniem głowy recepcjonistce i skierowałam się w stronę lasu.
Śnieg przestał padać, słońce wyjrzało zza chmur, jednak wiatr nadal świszczał w uszach. Naciągnęłam mocniej czapkę i szybkim krokiem szłam ścieżką. W końcu dotarłam do wysokich sosen znaczących granicę lasu. Westchnęłam i usiłowałam przypomnieć sobie słowa tej mugolskiej przewodniczki, kiedy opowiadała jak dojść do tej cholernej chacjendy. Chwila...
Ty ludziu o bardzo małym rozumku. Cały czas prosto, aż dojdziesz do drogowskazu, który wskaże resztę drogi. Jakże proste w swojej prostocie, a ty nadal nie ogarniasz. Cichaj tam, w końcu bym sobie przypomniała. Ruszyłam między drzewa, wpychając ręce w kieszenie. Zastanawiałam się, kto chciał się ze mną spotkać, a raczej czemu chciał się spotkać. Zaraz... kto znajomy jest na wyjeździe? Właściwie oprócz Dżo to nikt, ale ona raczej wparowałaby do pokoju niż wysyłała jakieś pieprzone liściki. Jak dzieci w przedszkolu.
A jak to jakiś podstęp? Może to Aileen chce z ciebie zrobić marmoladę za tamten numer z różową farbą? Może. No cóż, najwyżej znowu poczuje moc farby. Sięgnęłam do kieszeni, upewniając się, że flakonik nadal spoczywa bezpiecznie zakorkowany.
Dotarłam do starej, drewnianej tabliczki z jakimś napisem po słowacku. I gdzie teraz, panie mądry? Nie znam mowy słowiańskiej.
W prawo, ragazza stupida. Czerwonym szlakiem. Ołkej, ale jak się przez ciebie zgubimy, to twoja wina będzie i skończy się gadanie wieczorami. Ruszyłam dróżką wskazaną przez głos. W końcu dotarłam na zaśnieżoną polankę. Wśród drzew czaiła się mała, drewniana chatynka. Zapukałam do środka.
- Hej, jest tam kto? - zawołałam, próbując dojrzeć coś przez małą szybkę w drzwiach. Pociągnęłam za klamkę. Domek był otwarty.
Weszłam do środka. W rogu stał mały piecyk na węgiel, pod oknem stolik z krzesłem, szafka, jakaś komódka, ale największą uwagę przykuwało drewniane łoże z pięknie rzeźbionymi słupkami. Oczarowana, zamknęłam drzwi i podeszłam w stronę łóżka. Zdjęłam kurtkę, wieszając ją na krześle i usiadłam na miękkim, wełnianym kocu przykrywającym łóżko. Pogładziłam materiał, po czym położyłam się. Był taki miękki, taki ciepły... na myśl przywodził dom, taki prawdziwy, rodzinny dom, bez zmartwień, kłótni i waśni. Wtuliłam się w koc i odpłynęłam, marząc o powrocie do domu.