Ogromny labirynt regałów, szaf i półek pełnych wszelakich różdżek, które kiedyś zostały znalezione, odebrane, skonfiskowane czy zgubione. Jeśli różdżka któregoś ucznia odmawia mu posłuszeństwa bądź ulega uszkodzeniu/zniszczeniu, może poprosić nauczyciela lub prefektów o pomoc w znalezieniu nowej. Bowiem o ile każdy w zamku wie o istnieniu tego miejsca, to jedynie "władza" szkoły ma świadomość, gdzie się ono znajduje. Całej tajemnicy strzeże Strażnik Zapomnienia, który zna Cmentarz jak własną kieszeń i zawsze umie właściwie dobrać różdżkę do nowego właściciela. Do jego obowiązków należy również wyrzucanie z pamięci uczniów miejsca ukrycia pomieszczenia. Może to i dziwne, ale nauczyciele wykorzystują CZR do potajemnych schadzek, bądź realizują tu narzucone uczniom szlabany.
UWAGA, KOSTKI: Jeśli masz szczęście udaje Ci się przekonać Dyrektora Hogwartu, bądź samego Strażnika Zapomnienia, aby Cię tu wpuścił. Nie jest to łatwe zadanie, dlatego musisz rzucić kostką: 1 – szczęście Ci dzisiaj dopisuje, nie dość, że udało Ci się wejść, to jeszcze wzbudziłeś zaufanie Strażnika Zapomnienia, który pozwolił Ci wybrać jedną z różdżek z cmentarzyska (możesz wymienić swoją różdżkę na tą, którą wręczy Ci strażnik, ale nie musisz) 2, 3, 4, 5 - niestety, nie masz ani zezwolenia, ani aprobaty Strażnika Zapomnienia aby tu wejść 6 - udaje Ci się zdobyć zgodę dyrektora na zwiedzenie cmentarzyska! Możesz wejść.
Wszedł spokojnym krokiem da srodka, podszedł do kontuaru, na którym położył przed Strażnikiem dwa małe pudełka, wykonane z czarnej smoczej skóry i krótki liścik. Oba zamknięte i zapieczętowane, pieczęcią opiekuna Revenlawu, do obu przyczepione są karteczki z imionami Cornelia Somerhandler i Elena Marion, obie w jedne j chwili znikają w rękach Strażnika. po chwili przed Aleksandrem znajdowało się pojedyncze pudełko położone przez Strażnika. Wziął je i skłonił się i wyszedł z nim, cała ta operacja przebiegła w absolutnej ciszy.
O istnieniu tego miejsca, Skyla dowiedziała się przypadkiem. Mianowicie, kilka miesięcy temu, kiedy na jednej z lekcji, jej różdżka wybuchła, zdziwiona ekspedientka sklepu, w którym Skyla kupowała nową różdżkę, zapytała się ślizgonki, czemu dziewczyna nie udała się na cmentarz zapomnianych różdżek, aby tam zdobyć nową. Zdziwiona Quinley nawet nie zagroziła kobiecie ścięciem o głowę! Niestety, poproszona o więcej szczegółów kobieta speszyła się i grzecznie sprzedała Skyli różdżkę, co dziewczyna wytłumaczyła sobie oczywiście pazernością sprzedawczyni - widocznie na tym tajemniczym cmentarzu można było różdżkę zdobyć za znacznie niższą ceną niż w sklepiku u tej baby! W każdym razie, od tamtego dnia, Sky często rozmyślała o tym tajemniczym pomieszczeniu - nigdy nie słyszała, aby ktokolwiek w Hogwarcie mówił coś o tym "cmentarzu". A pytała! Jako osóbka, która bez żadnych oporów zaspokaja swoją ciekawość, zamęczała znajomych pytaniami... i nikt nie wiedział! Ech, takie życie to nie życie, dlatego na pewien czas zrezygnowała z dociekania o co chodziło tej ekspedientce... oczywiście do czasu! Bowiem pewnego, czerwcowego dnia, zawędrowawszy na drugie piętro, w celu pokłócenia się z Martą, trafiła na drzwi, ukryte gdzieśtamwniewidocznym miejscu w korytarzu. I ha, okazało się, iż było to właśnie jakieś niesamowicie tajemnicze pomieszczenie! I nie dziwiło jej zanadto, że wcześniej na nie nie trafiła, chociaż samą siebie uważała za osobę niesamowicie bystrą - po prostu miała wrażenie, że tych niewielkich drzwi gdzieśtamwniewidocznym miejscu po prostu wcześniej nie było, uznała więc, że działa to na zasadzie pokoju życzeń. I chociaż Strażnik był niesamowicie zdziwiony jej wizytą, chyba jednak się ucieszył, że ktoś wreszcie odwiedził go w jego samotni. Co więcej! Polubił różowowłosą, która z miejsca z pewnością uraczyła go jakąś dziwną historyjką i na wstępie zaproponowała mu zmianę koloru włosów... i oczywiście obiecała mężczyźnie, że nikomu o tym pomieszczeniu nie powie. Do czasu! Bo Ollie nie był nikim, był wszystkim, jakkolwiek to brzmi. Dlatego, kiedy poprosił o spotkanie, Sky bez wahania napisała mu, aby stawił się na drugim piętrze, to dodatkowo pokaże mu coś niesamowitego... była też pewna, iż Strażnik również ucieszy się z wizyty takiego świetnego gościa i pozwoli Skyli pokazać Olliemu cmentarz... w razie czego, uśpi mężczyznę zaklęciem, hehe. Takie ambitne plany sobie Quinley snuła, czekając na korytarzu na swoją drugą połówkę - przedtem oczywiście kilka razy sprawdziła; pamiętała drogę do drzwi na cmentarz zapomnianych różdżek.
Wiosenne słońce przyniosło Twydellowi niepokojącą chęć do podbojów. Zawsze marzył o rzeczach bardzo abstrakcyjnych, zupełnie oderwanych od rzeczywistości, ale teraz nie mógł usiedzieć spokojnie, gdy każdego ze swych nierealnych planów, chociaż nie spróbował wprowadzić w życie. Było w tym coś niepokojącego. Jak miał utrzymać na wodzach swój szalony umysł, który podsyłał mu tak wiele planów, tak wiele pomysłów, tak wiele rzeczy, których koniecznie musiał spróbować? Skonstruował balon. Który rozbił się nad jeziorem, a Ollie wylądował w nim, zupełnie przemakając i zdobywając szlaban, bo całą sytuację obserwował jeden z nauczycieli. Skonstruował skrzydła, niczym Ikar, a i te nie zdały egzaminu. Próbował niczym Leonardo latać na paralotni, ale ta była zbyt nieposłuszna, a zaklęcia, nie chciały odpowiednio na nią działać. Próbował więc eliksirów. Mieszał z włosami zwierząt, nie pierwszy z resztą raz. Chciał zamienić się w coś co miałoby skrzydła. Chciał odlecieć, tak bardzo chciał się wzbić w powietrze. W tym mniej więcej czasie Twydell zaczął z pasją czytać o pegazach. Próbował stworzyć już eliksir z testralem, jednak mikstura i tak nie pozwoliła mu zbyt swobodnie unosić się w powietrzu. Chciał zobaczyć jak byłoby w przypadku pegazów. Poza tym, na Rowenę, jakże on chciałby mieć takie piękne, latające konie! Oczywiście groźne testrale podobały mu się równie mocno, jednak ogród ze słoniami, jednorożcami i pegazami prezentowałby się po prostu IDEALNIE! Niestety, konie te nie występowały w Wielkiej Brytanii w zbyt dużej liczbie. Wszystkie te zwierzęta, które najbardziej fascynowały znajdowały się tysiące kilometrów stąd. I to właśnie było największym problemem. Ollie wiedział co musi zrobić. Wiedział, gdzie ma się udać i że musi to zrobić teraz. Słodka Skylo, zrozum! Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo bał się spotkania ze swoją cudowną dziewczyną. Po prostu martwił się potwornie o jej reakcję, martwił się o to, że będzie smutna, że będzie zła. Martwił się też o to, że może chcieć go zatrzymać. A przecież, a przecież to wszystko było dla nich, dla nikogo innego! Upiekł swojej dziewczynie cały kosz ciasteczek w tęczowych barwach i o różnych kształtach, a każde z nich miało inne, owocowe nadzienie. Tak bardzo nie lubił przychodzić na spotkania z nią bez prezentu. Gdyby mógł, każdego dnia dawałby jej inny podarunek. A potem patrzyłby jak wesoło je odbiera i jak słodko się do niego uśmiecha. I nic, nic już więcej by od życia nie chciał! Dziś jednak obawiał się, że ten uśmiech bardzo szybko zniknie. Też nie kojarzył cmentarza różdżek i prawdę powiedziawszy zgodziłby się na to spotkanie nawet w jakichś bagnach, zupełnie to nie miało dla niego znaczenia. Szybko ruszył na spotkanie, dzierżąc w rękach wiklinowy koszyk pełen smakołyków, a na sobie mając bardzo interesujące odzienie. Czerwone spodnie, różową bluzkę z krótkim rękawem, zdobioną białymi jednorożcami (naprawdę nie wiem skąd wytrzasnął taką koszulkę), na głowę natomiast włożył bardzo przygnębiający czarny kapelusz z wielkim rondem, kobiecy właściwie, ale to nie istotne. Założył nawet czarne okulary przeciwsłoneczne, bardzo przydatne w zamku, które były w kształcie czerwonych serc. I mimo, że pewnie barwnie się prezentował, to wyjątkowo smętnym krokiem dotarł na drugie piętro, gdzie już czekała Skyla. W pierwszej chwili od razu do niej podszedł i bardzo mocno ją przytulił, nic nie mówiąc. Czarny kapelusz, aż spadł mu z głowy, ale chyba nawet nie zauważył. Dopiero po chwili się od niej odsunął i podał jej kosz słodkości. - Upiekłem dla Ciebie trzydzieści cztery ciastka. Trzynaście morelowych, pięć malinowych, siedem truskawkowych, dwa jabłkowe, jedno cytrynowe, jedno wiśniowe, jedno dyniowe, dwa bananowe i dwa jagodowe. I następnym razem zrobię też pomarańczowe - wymienił na jednym oddechu, szybko wypowiadając każdy ze smaków, które to doskonale zapamiętał. A o pomarańczowych dodał jakoś niemrawo. No bo właśnie. Kiedy będzie to "następnym razem"? Kiedy znów będzie piekł jej kosze ciastek, kiedy da jej motyla, kiedy kolejną papugę? Kiedy w ogóle się zobaczą, jeśli będzie tak daleko stąd..?
Mocny uścisk jej barwnego Olliego wcale Skyli nie zdziwił, dalej wręcz słodko nieświadoma przykrej rozmowy która ich czeka, ucałowała swojego Kapelusznika w usta, szczerząc się wesoło. Doprawdy, nie sądziła, że Ollie ma jej do przekazania wiadomość, która będzie prawdopodobnie jeszcze bardziej przykra niż ta po wypadku siostry Twydella. Spodziewała się, że spędzą po prostu miło czas, rozmawiając o rzeczach, za które niejeden wsadziłby ich do świętego Munga na oddział chorób umysłowych, jak zwykle. Na planowaniu swojego przyszłego życia, malowaniu w wyobraźni swojego domu, na nazywaniu ich przyszłych zwierząt. Z wielką chęcią wysłuchałaby o próbach zbudowania urządzenia do latania, zapewne sama wyraziłaby chęć do czynnej pomocy w budowie następnego balonu, skrzydeł, whatever. Przecież byliby tak blisko słońca, byliby w niebie, tylko we dwójkę! Czy motyle również potrafią latać tak wysoko, jak oni by się potrafili wznieść? O to z pewnością zapytałaby się Fryderyka Donniego Turskusowego I; za odpowiedź twierdzącą uznałaby jedno machnięcie skrzydłami, za przeczącą, prawdopodobnie jedną. Jak zwykle. Bo jej kraina czarów była absolutnie stała - Kapelusznik, Alicja, Biały Królik, nawet Czerwona Królowa... ach, teraz wszystko się zmieni! Jednakże ona jeszcze o tym szczęśliwie nie wiedziała, z szerokim, szczerym uśmiechem odebrała od Olliego koszyk ciastek. Kiedy jej ukochany wymieniał ich zawartość, kiwała tylko głową, uważnie go słuchając. Twydell należał do naprawdę niewielkiej grupy osób, której Skyla słuchała z niekrytym zainteresowaniem. Ollie był ideałem, zawsze wiedział co powiedzieć, znał odpowiedź na tyle pytań, tyyyle! Co by Skyla bez niego zrobiła? Ach, chyba niedługo Sky będzie musiała znaleźć odpowiedź na te pytanie. Tymczasem jednak sięgnęła po jedno ciastko, które okazało się wiśniowym. Takie to dramatyczne, ale pewnie wiśnie już do końca życia będą się ślizgonce kojarzyć z pożegnaniami. I w akcie wściekłości i żalu wyrzuci wszystkie ubrania w kolorze wiśniowym, ale o tym trochę później. - Świetne ciastka! To wiśniowe smakuje jakby miało w środku wiśnie mojej babci, wiesz, ona miała upatrzoną jakąś taką kobietę, od której kupowała wiśnie i one był taaaaak dobre, ale niestety ja nie wiedziałam która to... i w końcu nie dowiedziałam się - zaczęła mu opowiadać z pełnymi ustami, pod koniec tracąc jednak trochę animuszu, zresztą jak zawsze, gdy rozmowa schodziła na temat jej dziadków. Zaraz się jednak ponownie ożywiła i złapała Olliego za rękę, ciągnąc w stronę wejścia na cmentarz. Weszli niewielkimi drzwiami, a Sky tylko machnęła przyjaźnie ręką do oniemiałego Strażnika, który jednak nawet nie wstał, aby ich zatrzymać czy coś. Teoria Skyli była taka, że po prostu za bardzo skusiła go wizja kolorowych końcówek, nie chciał mieć złych stosunków z najlepszą fryzjerką w zamku, hehehs. - Zobacz jak niesamowicie dużo różdżek - obróciła się wśród regałów na pięcie, biorąc następne ciastko do ust; to okazało się dyniowym. - Myślisz, że w naszym domu też będziemy mieć miejsce na tyle pudełek? - paplała dalej wesoło, ciągnąc krukona w głąb pomieszczenia.
Z jednej strony kompletnie nie wiedział jak ma oświadczyć swej ukochanej o tym co zamierza, więc miał ochotę to znacznie odwlec, a z drugiej tak bardzo chciał mieć to już za sobą. Cicho więc ją przytulił, zostawiając ten trudny moment na chwilę później, chociaż jak znajdą się cichych kątach Cmentarza Różdżek. Nie mógłby pozostać poważnym i niemrawym widząc słodki uśmiech na twarzyczce Skyli, ciesząc się, że dziewczyna tak wesoło zareagowała na jego prezent. Choć z drugiej strony okropnie bolał go ten uśmiech zwiastujący, że wiele w najbliższym czasie już ich nie ujrzy. - W naszym domu zasadzimy wiśnie i maliny i truskawki i każde inne owoce, które będą wyśmienite do naszych ciastek, będziemy mieć cały owocowy gaj. I będzie się on kryć w sekretnym ogrodzie, bo będziemy mieć taki, zupełnie taki jak ten książkowy! - Zaczął opowiadać o planach na krótki moment zapominając o tym co miało nastąpić, a skupiając się na słodkiej przyszłości. W gruncie rzeczy przecież i tak mieli do niej dotrzeć, nawet nie odwlekając znacznie, tylko po prostu nim miało do tego dojść musieli się rozdzielić. Chłopak szybko podniósł jeszcze swój kapelusz, który poturlał się po posadzce, jednocześnie łapiąc Skyle za jej drobną dłoń, tak by wspólnie skierowali się na spacer między różdżkami. Pomieszczenie rzeczywiście było dość niezwykłe, panowała w nim taka tajemnicza, cicha aura, a do tego każde pudełeczko wyglądało bardzo tajemniczo. Jakby skrywało wielkie skarby, choć przecież były to tylko różdżki. A może aż? Zawsze trochę fascynował go ten najważniejszy czarodziejski atrybut. - Oczywiście! Nasz dom będzie bardzo duży, bo będziemy mieć mnóstwo skarbów, które będziemy w nich chować. Ale z zewnątrz będzie się wydawał mały i przytulny, bo będzie zaczarowany jak te niezwykłe namioty! Kiedy jednak ktoś znajdzie się w środku, będzie mógł biegać między pokojami cały czas trafiając na kolejne, tajemnicze drzwi, za którymi będą magiczne pokoje! Jedne z eliksirami, drugie z magicznymi skarbami, a trzecie z nieznikającą tęczą i z huśtawą! - Znów rozpędził się, gdy tylko myślał o planach na ich przyszły domek, lekko przy tym machając ich splecionymi rękoma, przy każdym z tych słów wesoło się uśmiechał, co jakiś czas odrobinę podrzucając czarny kapelusz. W pewnym momencie jednak jego nakrycie głowy upadło, niczym znak, a Ollie bardzo gwałtownie się zatrzymał, jednocześnie nie pozwalając Sky pójść dalej. Najpierw wbił spojrzenie w swoje fioletowe trampki, jakby pierwszy raz je widział, dopiero po chwili zdobył się na odwagę, by zerknąć w oczy swej pięknej dziewczyny. Wolna od kapeluszu dłoń położył na talii dziewczyny, jakby miało mu to pomóc. W istocie, pewniej czuł się mając ją bliżej. - Ja muszę wyjechać. Nie mogę teraz tu wrócić, nie mogę tu być. Skyla, muszę, muszę pojechać na drugi koniec świata, muszę złapać pegazy, muszę jeździć na jednorożcach, muszę nawet po tego słonia pojechać, żeby któregoś dnia po ciebie na nim przyjechać. Muszę, muszę. To wszystko tam czeka, tylko muszę po to wyciągnąć ręce i muszę tam się udać, kiedy ty jeszcze się uczysz. I jak tylko skończysz szkołę, to ten dom z tym wszystkim już będzie na ciebie czekać, z wszystkim czego tylko sobie zamarzysz. Z każdym tym owocowym drzewem, z każdym tym magicznym stworzeniem - zaczął mówić jednocześnie bardzo smutnym głosem, a jednocześnie jakby doskonale wiedział czego chce i jak ma to zdobyć. Jeżeli oboje pozostaną w Hogwarcie nigdy nie będzie tego co sobie zaplanowali. Bo skąd, no skąd oni wezmą słonia? Skąd kurcze wezmą te pegazy? Serce biło mu jak szalone, bał się piekielnie tej chwili. I nie, wcale nie czuł ulgi, gdy wszystko to powiedział, raczej bał się jeszcze bardziej. Bo chociaż nigdy nie obawiał się jakie reakcje wywołają jego słowa, tak dziś, w tym przypadku obawiał się tego piekielnie. Skylo, Skylo, wybacz mi to wszystko. Ja po prostu chcę rzucić studia i hodować jednorożce. Tak, to brzmiało wspaniale.
Przyszłość, odkąd tylko Skyla sięgała pamięcią, malowała się przed ślizgonką bardzo jasno. I konkretnie. Dom, mnóstwo stworzeń, kolorów, wzorów, faktur, nożyczek, kokard i... OLLIE. Bez niego to po prostu nie miało prawa bytu. To Twydell nadawał całej Krainie Czarów barw, to dzięki niemu Alicja radziła sobie z Królową Kier, miała nieustanną ochotę na herbatę. Bez Kapelusznika wszystko traciło na znaczeniu, nawet Biały Królik przestawał się spieszyć - taka do zgrabna metafora do Fryderyka Donniego Turkusowego I, bo siła sugestii z pewnością przekona Skylę, że po wyjeździe Olliego, motyl podupadnie na zdrowiu. - Och, tak! I tam też musi być huśtawka, koniecznie, tak jak w książce! I krzaki przycięte w różne kształty, bo wiesz, widziałam w takim jednym albumie takie właśnie delfiny i jednorożce i były też króliki... chociaż mogły to być zające w sumie! - również oddała się jednemu ze swoich ulubionych zajęć, czyli wyobrażaniu sobie ich DOMU. Ona to po prostu widziała w ten sposób, że oboje skończą szkołę i... cóż, znajdą opuszczony domek, który przerobią na swoje miejsce? Tak to chyba w wyobraźni Skyli wyglądało. Nic zresztą dziwnego, wszystkie fantazje ślizgonki były chaotyczne, niepoukładane i szalone - jednocześnie jednak miały w sobie ten marzycielski element, dzięki któremu wydawały się Skyli możliwe, ba, z ogromną szansą na spełnienie! I gdyby ktoś zapytał o techniczny i praktyczny aspekt tych jej wyobrażeń, wyśmiałaby go. - Tak Ollie, koniecznie! - gdyby w jednej z dłoni nie trzymała koszyka, z pewnością z entuzjazmem klasnęłaby w dłonie. - I te drzwi, one nie mogą być jednej wielkości. - stwierdziła dobitnie. - Aby się w niektóre zmieścić, trzeba będzie wypić eliksir zmniejszający. A tym eliksirem oczywiście będziemy zarządzać my! Bo nie damy go wszystkim, będzie selekcja nawet naszych gości, dobrze? - zapytała, wyobrażając sobie, jak to będzie, kiedy zaprosi do ich cudownego lokum swoją ukochaną bandę gitowców. Jak beztrosko będą przeskakiwać przez drzwi, zmniejszając się i zwiększając, zupełnie jak w Krainie Czarów! - I przez jedne drzwi będzie się można dostać do kilku pomieszczeń, to drzwi będą wybierać, w którym wylądujesz... - i tak dalej i tak dalej, radosna paplanina się nie kończyła. I chociaż zwykle również nie powstrzymywała swoich chaotycznych słowotoków, to przy Olliem miała po prostu pewność, iż on ją zrozumie i co najważniejsze, weźmie na poważnie. Bo co dziwne, ten ograniczony plebs bardzo często puszczał jej uwagi i propozycje mimo uszu, no tragedia generalnie. Doszli już w miarę daleko w tym korytarzu z półek z różdżkami, kiedy Ollie przystanął. Sky automatycznie również się zatrzymała, a kiedy Twydell położył dłoń na jej talii, wolną od koszyczka z ciastkami dłoń, Quinley z kolei położyła na ramieniu krukona. Czuła, czuła, że chce jej coś powiedzieć. Bała się, że to może być związane z siostrą chłopaka... och, ona wykazywała się taką ignorancją, kiedy krukon z pewnością cierpiał! Dlatego nic nie mówiąc, po prostu postanowiła go bardzo uważnie wysłuchać... i kiedy wreszcie wysłuchała go do końca, również nic nie powiedziała. Stała tylko, mrugając oczyma, próbując to sobie jakoś sensownie poukładać. Nie rozumiała i po raz pierwszy raz w życiu, gotowa była się do tego przyznać. Czuła się dokładnie tak jak wtedy, kiedy ojciec przyszedł poinformować ją i Humphrey'a o śmierci dziadków... pokręciła głową energicznie, chcąc odgonić od siebie to uczucie. Nie, nie, nie to nie mogło być pożegnanie, nie! - Wyjechać? - zapytała jedynie, łamiącym się głosem. To słowo odbijało się echem w głowie dziewczyny, twarz Olliego stała się nieco zamazana... z pewnym opóźnieniem Skyla uświadomiła sobie, iż to przez to, że do oczu zaczęły napływać jej łzy. Niemożliwe, czyżby Skyla Astrid Quinley właśnie miała się rozpłakać? W pewnym sensie, skłonna byłaby zrozumieć Olliego. Nie sądziła jednak, do tej pory oczywiście, że on chce swoją własną Krainę Czarów poszerzyć... co będzie, jeśli spotka gdzieś Białą Królową? Zapomni o niej, o Alicji, dziewczynce, którą zostawił w odległej Szkocji. Taka Biała Królowa miała całe królestwo, podczas gdy ona, co takiego miała Alicja...? Skyla poczuła się bardzo niepewnie, ponownie pokręciła głową. Nie mogła przecież Olliemu nic zabronić, nie mogła go trzymać na siłę. Nie chciała go unieszczęśliwiać. Narzucała się wszystkim, ale nie jemu. Powiedział też, że Sky, kiedy skończy naukę, dołączy do niego, czyż nie? Wydało się to jednak ślizgonce czasem tak odległym, że na samą myśl, dwie, niepowstrzymywane już łzy, spłynęły po policzkach dziewczyny. - A co będzie, jeśli znajdziesz Białą Królową? Zbudujesz z nią pałac, zapominając o naszym domu? - zagryzła wargę, próbując uspokoić oddech. Musiała się jednak podzielić wątpliwościami, które sukcesywnie zaczęły zalewać Sky. Kurczowo ścisnęła koszyk, jakby to właśnie ten gest miał powstrzymać Olliego przed wyjazdem. Czemu, czemu ona nie mogła jechać z nim?
Owszem, Ollie pewnie też założył, że znajdą opuszczony stary dom, który zaczną powoli urządzać i który stanie się z czasem tym ich wymarzonym. Dokładnie widział to więc jak swoja dziewczyna, a jednak pamiętał, że słoń sam tam nie przyjdzie, ani że pegazy nie będą od razu jako dodatek do domu. To były elementy, które musieli tam specjalnie sprowadzić. Owszem część tych stworzeń mogli z czasem ściągnąć, podczas podróży po świecie, którym na pewno często by się oddawali. Ale jednak od czegoś musieli zacząć. Naprawdę nie wiem skąd nagle w Twydellu taki rozsądek, może coś gdzieś tam w jego szalonej głowie mu podpowiadało co ma zrobić? Nawet kapelusznik zarabiał na szyciu tych cudnych nakryć głowy, on więc może powinien hodować jednorożce i pegazy? Pomysł z drzwiami w ich domu, do których specjalnie będzie trzeba się zmniejszać tak bardzo mu się spodobał, że aż radośnie klasnął w dłonie ochoczo potakując i zapewniając, że to najlepszy pomysł na świecie. Tak bardzo mu się spodobał, że aż szybko ucałował swą dziewczynę, bo była chyba najmądrzejszą osobą na tym świecie. I swoją droga za tymi pokojami o maleńkich drzwiach będą mogli od razu chować jakieś skarby, bo tak jak Sky powiedziała, nie każdy będzie tam mógł wejść, a jedynie Ci najwięksi przyjaciele. Wiadomości, które chciał jej przekazać Ollie nie dotyczyły siostry, ta całe szczęście była już znacznie zdrowsza od czasu ostatniego wypadku, a jednak to co chciał jej powiedzieć wcale nie było łatwiejsze, ani przyjemniejsze. Poczuł się jakby jednym smutnym spojrzeniem Skyla rozbiła go na tryliard drobnych kawałeczków. Nie mógł patrzeć na jej łzy zbierające się do oczu, bo sam, tak słabiutko nagle się poczuł, czując, że sam się zaraz rozpłacze. A przecież nie mógł, nie mógł, bo Kapelusznik nigdy nie płakał, zawsze się uśmiechał i mówił by się nie martwić, bo to tylko kolejna przygoda na ich koncie. Przechylił odrobinę głowę spoglądając na jej dwie smutne łzy, a każdą z nich po chwili lekko pocałował. Jednak jej kolejne słowa wydały mu się tak niezrozumiałe, że na moment oderwał się obserwując ją i zastanawiając co chce mu powiedzieć. Ollie zawsze doskonale rozumiał swoją dziewczynę, mówili w identycznym, bajkowym i bardzo tajemniczym języku, nigdy jednak nie mieli problemu ze wzajemnym zrozumieniu się. Teraz jednak potrzebował krótkiej chwili, żeby pojąć te słowa. - Dlaczego miałbym woleć pałac z białą królową od magicznego domu pełnego zagadek i wieloskokowych herbatek, z Alicją? - Zapytał bardzo rzeczowo, jakby niezupełnie pojmował. W jego głowie świat był bardzo konkretnie zbudowany i jeśli kiedyś uznał, że będzie ze Skylą na zawsze, a tak było, to nie potrafił sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. - Przecież to Alicja jest główną bohaterką tej opowieści i to ty nią jesteś. A ja jestem Kapelusznikiem i zawsze będę chciał do Ciebie wrócić. Kapelusznik musi się opiekować Alicją - odparł tym razem jakby mówił o najprostszej rzeczy na świecie, jakby nic nie było nigdy bardziej oczywiste. Przez chwilę jeszcze się zastanawiał nad tym, czy to co powiedział oby na pewno było wystarczająco jasne i rozwiewające te bardzo dziwne wątpliwości. - I kapelusznik kocha Alicję i tylko ją. - Dodał zupełnie normalnie, mając nadzieję, że teraz już dziewczyna zrozumie wszystko. No bo, kto wie, może i rzeczywiście będzie musiał pomóc białej królowej pokonać tą czerwoną. Tylko, że przecież zawsze wróci do Alicji. Czemu miałby tego nie zrobić?
Skyla zakładała, że jakimś sposobem one tam już będą. I oczywiście była szansa na to, że faktycznie tak się stanie, ale uświadomiła sobie teraz, że tylko i wyłącznie, jeśli Ollie ją teraz opuści, udając się świat, aby wszystkie te stworzenia udomowić. Ale nie wyjeżdzą na zawsze, prawda? Jeśli tak mówił, musiało być to prawdą. Wróci po nią, na pewno wróci. Gdyby była o rok starsza, gdyby również mogła rzucić studia na rzecz hodowli jednorożców... niestety, został jej jeszcze rok nauki jako uczeń. Chciała wierzyć, że ten czekający ją, samotny rok szybko minie. Chociaż i tak trudno było jej powstrzymywać łzy na myśl o tym, że Twydell wyjedzie. Nie miała pojęcia, jak ona sobie bez niego poradzi. Bez ich rozmów, pocałunków, wspólnego planowania i marzenia. Ale tak, krukon miał rację. On był taki mądry! Wiedział co robi. Przecież pegazy, jednorożce i słonie nie przyjdą do nich ot tak. Potrzebowały zaproszenia. Prawdopodobnie osobistego. A kogo innego miałyby posłuchać, jak nie jej ukochanego? Ich bajkowy dom w takim razie był już niemalże w wyobraźni naszej szalonej dwójeczki zapewne skończony i Skyla uświadomiła sobie, że aby te pomysły po prostu nie uciekły, oni muszą przystąpić do ich realizacji. Aby pewnego dnia, ona, Aurelia Farge, Fryderyk Donnie Turkusowy I no i generalnie ten ich cały zwierzyniec mógł z nimi wprowadzić się do domu. Oni z pewnością również mieliby wstęp przez te malutkie drzwi, mogliby swobodnie przemieszczać się po ich domu! Jednakże ścisnęło ją w żołądku nieprzyjemnie, bo nie wiedziała czy jest to wystarczająca cena za taki czas rozłąki z Olliem. Jasne, jej ukochany był najmądrzejszy na świecie, był Kapelusznikiem i w ogóle wiedział co robi... przyszłość zawsze była dla nich bardzo ważna, prawda? Ale serduszko jej się rozdzierało, na myśl o tym, że Twydell ją opuści. Wysłuchała go spokojnie, pozwalając płynąc następnym łzom. Nie płakała od czasu śmierci dziadków, Skyla w ogóle nigdy się nie zamartwiała, tak w zasadzie. Ostatnio zmartwił ją los siostry Twydella, od tamtego czasu... no cóż, przechodziła przez życie głośno, wesoło i kolorowo. Teraz jednak czuła, że długo jeszcze nie będzie mogła się otrząsnąć z tego nieprzyjemnego uczucia tęsknoty, które już za tak niedługo zacznie ją wypełniać. Następne słowa Olliego uspokoiły ją i sprawiły nawet, że poczuła się trochę lepiej. Ale odrobinkę tylko. - Biała Królowa tak naprawdę również była nieco podstępna, kto wie, czy nie zazdrościła Alicji? - zapytała jednak, kładąc delikatnie koszyk z ciastkami na posadzce i przytulając się mocno do Olliego, opierając różową główkę na torsie jej cudownego chłopaka. Zamknęła powieki mocno, mocno. - Alicja też kocha Kapelusznika i tylko jego - dodała, otwierając oczy, wciąż napełnione łzami. - Bardziej od króla motyli, bardziej od papugi, bardziej od wszystkiego.
Czy taki stary zamek nie powinien posiadać wielu tajemnic, nie powinien skrywać jakichś mrocznych sekretów uczniów i nauczycieli, które tylko by czekały, aż Curtis Laura Juvinall postanowi je odkryć i jeśli nie będą wystarczająco krwawe i ciekawe, nieco je ubarwić, zanim ujrzą światło dzienne? Cóż, wbrew oczekiwaniom Australijki, w Hogwarcie jeszcze nie trafiła na żadnego Alberta Obtoczę Twoją Śledzioną Lampę czy Elizabeth Ukradnę Ci Paluszki. Nikogo. Zwiedziła już dużo potencjalne miejsca morderstw, ale na żadnej ścianie nie było nawet plamy ketchupu, który mógłby udawać krew. A szkoda! Chociaż mimo wszystko, atmosfera Hogwartu bardziej sprzyjała pisaniu kryminałów niż Red Rock, tak szczerze mówiąc. Jednym z miejsc, którego Curtis jeszcze nie odwiedziła, był właśnie cmentarz zapomnianych różdżek. Jak się zdążyła dowiedzieć, podsłuchując jakiegoś knypka w salonie wspólnym ślizgonów, który podobno posiadał sprawdzoną informację od prefekta, takie miejsce naprawdę istniało i naprawdę strzegł go jakiś strażnik - zakładając, że chłopak nie zmyślał, za co Curtis oczywiście nie mogłaby go oskarżyć, bo a) podsłuchała tę rozmowę b) byłaby to po prostu hipokryzja, bo Juvinall również przecież kochała mącić, wprawiając słuchaczy w osłupienie. Postanowiła sprawdzić czy ślizgon mówił prawdę i zgodnie z jego, dość niejasnymi niestety, wskazówkami, udała się na poszukiwanie tego cmentarza, który nawet już z nazwy zdawał się miejscem wprost idealnym do obsadzenia w nim głównej fabuły jakiegoś opowiadania. I co tu się będę bawić w lanie wody, UDAŁO JEJ SIĘ ODNALEŹĆ CMENTARZ i chociaż strażnik był zdziwiony widokiem młodej Australijki, nie narzekał, kiedy wdała się z nim w pogawędkę. Był chyba bardzo samotny. Curtis opowiedziała mu, jak to jej ojciec wygonił z domu jej matkę, po tym kiedy złapał ją na zdradzie z szefem. Curtis miała wtedy kilka lat, teraz próbowała ją odszukać - niestety, ktoś wciąż zacierał ślady, nie wiedzieć czemu. W końcu dotarła do szefa, z którym przed laty matka Curtis zdradziła jej ojca. Wisiał powieszony na strychu w tawernie. Opowieść zadziałała na sumienie strażnika, który wpuścił Curtis do środka bez szemrania, po tym, jak dodała, iż nie ma pieniędzy na nową różdżkę. Tamtą wszakże złożyła jako wyraz hołdu u boku nieżywego szefa swojej matki! Juvinall jeszcze przez chwilę grała zbolałe i pokrzywdzone przez los dziecko, ale w miarę jak zagłębiała się w korytarze półek z różdżkami, jej krok stawał się pewniejszy, a samozadowolenie powoli odmalowało się na twarzy dziewczyny. Tak, lubiła, kiedy ktoś tak zachłannie kupował jej bajeczki. Teraz mogła swobodnie przeszukiwać półki, wymyślając różne historie odnośnie poprzednich właścicieli pochowanych tutaj różdżek.
Riley nie trafił na cmentarz zapomnianych różdżek z premedytacją, zresztą nie byłoby to możliwe, bo nawet nie wiedział o istnieniu takiego miejsca. Był to raczej czysty przypadek - dostrzegł Curtis na korytarzu i półświadomie udał się za nią, ciekaw, gdzie tym razem ją przywieje. Trochę to niewłaściwe z jego strony, bo nie powinien interesować się takimi rzeczami, ale kiedy zdał sobie sprawę, że praktycznie ją śledzi, tylko wzruszył ramionami i szedł dalej. Zgubił ją gdzieś w połowie drogi, tak mu się bynajmniej zdawało. Tak naprawdę byli tuż przy miejscu docelowym, a on ukryty za rogiem, oparł się o parapet i beznamiętnie wpatrywał w okno. Zachodził sobie w głowę, dlaczego Kanadyjczycy wygrali ten cholerny mecz! I widocznie Salinger idealnie zsynchronizował się z Junivall, bo postanowił ruszyć akurat wtedy, kiedy ona zakończyła swoją uroczą historyjkę i została wpuszczona do środka. Kiedy zobaczył Strażnika, był nie mniej zdziwiony niż on - to musiało być dla niego doprawdy dziwnym zjawiskiem, dwoje uczniów w niemal tym samym czasie chcących odwiedzić cmentarz. Chociaż właściwie Riley nawet nie wiedział nawet co znajduje się za przejściem, więc nie był pewien, czy chce tam wejść. Może tylko głupia, pusta klasa, w której organizują zajęcia dodatkowe i może wpuszczają jedynie zapisanych. Jednak skoro już przyszedł, głupio byłoby zwyczajnie zawrócić, lepiej pójść za Curtis, bo ten Strażnik tak dziwnie na niego się gapi. A może organizowane są dodatkowe zajęcia dla quiddichowych z Red Rock, a on nic o tym nie wie? I Strażnik pilnuje, aby przypadkiem nie wtargnęli tam niepowołani zawodnicy, tacy jak przyjezdni z Kanady czy zawodnicy Znikaczy. Salinger powiedział więc, że chciałby dogonić tamtą dziewczynę, ale to widocznie mężczyzny nie przekonało, bo wciąż łypał na niego spode łba i ani mu się śniło, aby przepuścić Australijczyka. Ale on nie rezygnował! Może to rodzaj wyzwania, prawda? Może jakaś próba, ten strażnik zwyczajnie sobie z niego drwi. Tak więc próbował poprosić go na wszystkie sposoby, żeby pozwolił mu tam wejść, a kiedy po którejś próbie po raz kolejny otrzymał odmowę, zdenerwował się i fuknął tylko coś w stylu "Nie, to nie", po czym obrócił się na pięcie i już miał zamiar odejść, kiedy strażnik kazał mu poczekać i przywołał gestem do siebie. Salinger spojrzał na niego z niedowierzaniem - chyba pozwolił mu wejść! Koleś miał taką minę jakby myślał, że Riley to bardzobardzobardzo dobry kolega, przyjaciel albo zakochany na śmierć i życie chłopak, który próbuje pomóc miłości swojego życia w znalezieniu nowej różdżki. Zresztą nie zdziwiłabym się, jakby faktycznie tak sądził, choć równie dobrze mógł sobie pomyśleć, że to jakiś gwałciciel, który chce dopaść swoją ofiarę! Z pewnością jednak wówczas by nie zachował się w ten sposób, więc jednak musiał być przekonany o dobrych zamiarach chłopaka. A tak naprawdę, Riley nie miał żadnych zamiarów, chciał tylko tam wejść - to wszystko. Niczego nieświadomy Australijczyk wszedł do pomieszczenia, zadowolony z własnego małego zwycięstwa. Nie odpuszczać - oto recepta na wszystko! Dopiero po chwili z przerażeniem uznał, że znajduje się w miejscu, gdzie jest pełno półek, kurzu i podłużnych drewienek. Coś jak cmentarz dla zużytych różdżek. - Nienawidzę cmentarzy - wyrwało mu się, bo ogarnęło go takie zdziwienie, że kompletnie zapomniał o obecności Juvinall w tym miejscu.
Na cmentarzu panowała taka cisza, że kiedy rozbrzmiał znajomy głos, Curtis omal nie wypuściła z dłoni pudełka z różdżką, wyglądającą tak staro, że sprawiała wrażenie jakby miała zaraz zacząć sypać się miedzy palcami Australijki. Gregory Nabiję Cię Na Różdżkę I Upiekę Na Ruszcie. Liam Wydłubię Ci Oko Różdżką. Alex Wyryję Ci Twoje Imię Różdżką Na Czole. Mick Wsadzę Ci Różdżkę Do Gardła. Frank Każę Ci Przejść Po Rozżarzonych Różdżkach. James Oderwę Ci Paznokcie Różdżką. Elias Rozerwę Twoją Śledzionę Różdżką. Który z nich czaił się za tymi regałami?, czy przyszedł po Curtis czy dla Curtis, aby stać się źródłem inspiracji i bohaterem jej następnego opowiadania, czy wręcz przeciwnie, chciał ukrócić jej działalność literacką? Trudno było jej jednak dopasować ten głos do jakiegokolwiek przydomku, który przemknął jej przez myśl, jakby blokując obraz prawdziwego nadawcy słów "nienawidzę cmentarzy". Westchnęła i odłożyła różdżkę na półkę, próbując zachowywać się cicho, bo jeszcze nie wiedziała co ma zamiar zrobić. Przemknąć między półkami do wyjścia? Strzelała jednak, że nie poszłoby jej to tak łatwo, zwłaszcza, że właściciel głosu stał bardzo niedaleko. A może właściciel głosu... nie był tym, za kogo go brała? Może naprawdę był psychopatą, przemknęło z nadzieją przez głowę Juvinall. Przecież musiała go ignorować. Przestrzeganie tej zasady, którą ustanowiła w toku bardzo dziwnego rozumowania przed samą sobą kiedy zrywali (chociaż czy po prostu nagłe urwanie kontaktu bez wyjaśnień można nazwać po prostu zerwaniem?), tylko z początku było cholernie ciężkie, później naprawdę odpuściła. Dlaczego zatem przejście obok domniemanego Riley'a, teraz, w tym miejscu, miałoby jej sprawić problem? Wcześniej ignorowała go z prawdziwą pasją i powodzeniem, próbując zadbać o wyniszczenie każdych uczuć w zarodku. W końcu, kierowana buńczuczną myślą (co to dla mnie?) wyszła zza półek i faktycznie stał tam Salinger. Co on tutaj robił? Jak się tutaj dostał? Myśl, że ją śledził, mimo wszystko wydała się Curtis zbyt śmiała. - To po co tutaj przyszedłeś? - spytała cicho jak gdyby nigdy nic, chociaż przerwanie tego milczenia naprawdę dużo ją kosztowało. Odwróciła się do jednej z półek, zdejmując pierwsze z brzegu pudełko z różdżką, jakby chcąc pokazać, że nie zamierza się stad ruszać. Czyżby liczyła na to, że Riley, nie mogąc znieść jej towarzystwa, po prostu sobie stąd pójdzie? Sam przecież powiedział, że nienawidzi cmentarzy. Curtis natomiast była nimi zafascynowana.
Cisza została jakby natychmiastowo przecięta, kiedy wypowiedział te dwa krótkie słowa. Riley nienawidził cmentarzy głównie z jednego powodu: dziś zdał sobie sprawę, że od tej pory będą kojarzyć jej się z Curtis i jej przerażającymi opowieściami (bo zgaduję, że podczas ich związku na pewno jakąś go uraczyła?). I o ile wcześniej miał głęboko w poważaniu istnienie takich miejsc i truposzczy na nich spoczywających, o tyle od dnia dzisiejszego będzie przychodzić mu na myśl to pomieszczenie. Miał nadzieję, że Juvinall sobie gdzieś poszła, że może tutaj jest drugie wyjście albo krąży gdzieś w drugim kącie pomieszczenia, lawirując między półkami. Nie chciał się na nią natknąć. Nie lubił spotkań z nią, zwłaszcza tych sam na sam. Zdawało mu się, że kiedy byli razem, wszystko się świetnie układało, a potem... potem wyszło z tego jedno wielkie bagno, bo inaczej nazwać tego nie potrafił. Długo jeszcze się zastanawiał, dlaczego Australijka tak się zachowała w stosunku do niego? Zaczęła go zwyczajnie ignorować, a że on zbyt domyślny nie jest i nie cierpi niejasnych sytuacji, toteż wszystko stopniowo wszystko zaczęło się kończyć. Oczywiście początkowo walczył, nie odpuszczał, domagał się odpowiedzi - sądził, że to jakaś głupia gra czy próba, wyzwanie. A przecież on lubił wyzwania. Szybko jednak przekonał się, że jest w błędzie. Ciężko było, owszem, bo nie potrafił z dnia na dzień wyzbyć się wszelkich uczuć, które do niej żywił - tym bardziej, że nie rozumiał powodu, dla którego dziewczyna zachowywała się tak dziwnie. Wkrótce wszystko wyparowało, jakby się ulotniło, a on sam wytłumaczył sobie tę sytuację. Przestało jej zależeć - to jest jedyny powód, bo innego w tym przypadku być nie może. Takie proste, a tak długi zajęło mu wydedukowanie tego! Szkoda, bo ich relacja mogła się naprawdę pięknie rozwinąć. Ostatnim, czego teraz potrzebował, było spotkanie z nią. Jeśli ma zamiar grać w jakieś głupie gry, niech lepiej sobie odpuści. Salinger miał dość gierek i owijania w bawełnę. Chwilę później pomyślał sobie jednak, że co on się będzie przejmował jakąś dziewuchą? Nawet, jeśli to jego była dziewczyna. - Strażnik się głupio gapił, więc zamiast zawrócić, postanowiłem przyjść tutaj - wzruszył ramionami, jakby nie było w tym nic dziwnego. Przecież każdego może najść ochota, aby odwiedzić cmentarz zapomnianych różdżek, o którym informacji inni uczniowie doszukują się z książek, od nauczycieli, pracowników i znajomych... I każdy może dojść tutaj zupełnie przypadkiem! - A ty? Masz zamiar znaleźć tutaj różdżkę, dzięki której będziesz mogła ukatrupić każdego, kto stanie ci na drodze? - zapytał, stając tuż obok niej i wyciągając jedno z pudełek. Spojrzał na różdżkę, którą z niego wyciągnął i z powrotem schował ją do pudełka. Wcale nie nawiązał do mhrocznych opowiadań dziewczyny, ani nie chciał przez to przekazać, że prościej byłoby rzucić w niego avadą, niż użerać się cały ten czas po ich stopniowym rozstaniu. W końcu aluzje nie były jego najmocniejszą stroną. Powiedział to raczej dlatego, że nie miał najmniejszego zamiaru się stąd ruszać. Nie kiedy tak długi czas zajęło mu przekonanie strażnika, aby mógł tutaj wejść.
Dlaczego organizatorzy wybrali akurat to miejsce? Przecież było jeszcze bardziej niedozwolone niż wcześniejszy Dział Ksiąg Zakazanych. Czy w ogóle istniało coś takiego jak Cmentarz Różdżek? I skąd się wzięło w szkole? Z tymi pytaniami podążałeś za wskazówkami z mapy, by w końcu okazało się, że rzeczywiście ten świstek papieru mówił prawdę, a ty znalazłeś się w magicznym pomieszczeniu, o którym nie słyszał dotąd żaden uczeń. Już na wejściu przywitał cię mężczyzna, przedstawiający się jako Strażnik Zapomnienia. Nazwa ta niezwykle cię zaintrygowała, ale nie zdążyłeś nawet o to zapytać, gdy on nakazał ci podążyć w stronę jednego z regałów. Po raz kolejny musiałeś czegoś szukać. Tym razem powinieneś wylosować jedno z pudełek z różdżką, na którym wygrawerowano nazwisko znanego czarodzieja, których niegdyś dzierżył ją w swoich rękach. Specjalnie zostały tutaj ułożone, byś nie musiał kręcić się przy wszystkich półkach. Twoim zadaniem jest odkrycie, kim był czarodziej, z którego nazwiskiem masz do czynienia i dlaczego akurat jego różdżka znalazła się w tym miejscu.
Informacje: – w pierwszej części zadania rzucasz kostką tylko raz, by przekonać się, którą osobę wylosowałeś, – rzucasz dwiema kostkami w tym temacie – próg punktowy do przerzutu to minimum 14 punktów z Historii magii i starożytnych run – możesz dokonać tylko jednego przerzutu dziennie(dotyczy drugiej części zadania)
1 – Nazwisko Dilys Derwent od razu skojarzyło ci się ze Szpitalem Świętego Munga. Mając nadzieję na to, że wrażenie na temat twojej wiedzy nie jest mylne, postanawiasz podejść do Strażnika Zapomnienia i przedstawić mu informacje. Możesz rzucić kostką w drugiej części tego zadania. 2 – Thaddeus Thurkell z pewnością pojawił się w jednej z książek, na którą natrafiłeś w Dziale Ksiąg Zakazanych. Jesteś tego niemalże stuprocentowo pewien, ale nic poza tym nie pamiętasz. Postanawiasz więc poprosić jednego z nauczycieli o zgodę na wejście do tego miejsca i wracasz na Cmentarz Zapomnianych Różdżek dopiero następnego dnia, by przedstawić swoją wiedzę mężczyźnie strzegącemu tego miejsca. 3 – Trafiłeś na pudełko opatrzone nazwiskiem Annie Marquette. Niewiele ci jednak mówiło, choć jej różdżka była niezwykle piękna. Zdawało się, że oplatał ją bluszcz, choć to jedynie iluzja wywołana zniszczeniami. Choć przedmiot sam w sobie cię fascynuje, nie masz pojęcia, jak przedstawić Strażnikowi jego historię. Kostką w drugiej części zadania możesz rzucić dopiero jutro, gdy poszukasz w bibliotece informacji o tej kobiecie. 4 – Wydaje ci się, że Vindictus Viridian napatoczył się gdzieś podczas twojego pobytu w Hogwarcie. Dopiero po jakimś czasie dochodzisz do wniosku, że przecież jego portret wisi w gabinecie dyrektora, do którego trafiłeś już nie raz. Niemalże pewien tego, że znajdziesz potrzebne ci informacje w Historii Hogwartu, którą trzymasz pod poduszką, pędzisz do swojego dormitorium. Masz szczęście, że szybko odnalazłeś to nazwisko, bo możesz już dzisiaj wrócić w to miejsce i przedstawić informacje Strażnikowi Zapomnienia. Rzuć kostką w kolejnej części zadania. 5 – Zdaje się, że na lekcji astronomii była mowa o osobie z nazwiskiem Perpetua Fancourt. Nie jesteś jednak pewien co do tego, kim była, dlatego postanawiasz zapytać kogoś z grupy Noctis. Jeśli wyślesz list do którejś z tych osób i otrzymasz szybką odpowiedź, możesz rzucić kostką już dziś. Jeśli nie, musisz udać się do biblioteki, a co za tym idzie – rzucasz kostką w drugiej części zadania dopiero następnego dnia. 6 – Laverne de Montmorency wydaje ci się osobą niezwykle znaną nie tylko ze względu na lekcje eliksirów, ale również na uczniów, którzy chełpią się pokrewieństwem z nią. Nie masz więc problemu z tym, by móc przedstawić Strażnikowi Zapomnienia jej historię, dlatego śmiało możesz do niego podejść. Rzuć kostką w kolejnym etapie tego zadania.
Niepewnym krokiem podszedłeś do Strażnika Zapomnienia. Ten mężczyzna przeraża cię, ponieważ widzisz go pierwszy raz w życiu, a na dodatek nigdy wcześniej nie przebywałeś na Cmentarzu Zapomnianych Różdżek. Uważasz jednak, że masz dostateczną wiedzę, by z nim porozmawiać. Nie wiesz jednak, że ta pogawędka nie zostanie w twojej pamięci na dłużej, ponieważ zaraz po niej Strażnik sięgnie po różdżkę, byś zapomniał o istnieniu tego miejsca. Będziesz świadomy tylko tego, że w twojej kieszeni mieści się karteczka z potrzebnymi ci informacjami. Obliviate.
1, 2 – Początkowo miałeś nadzieję na to, że ujdzie ci płazem twoja marna wiedza, ale gdy Strażnik zaczął zadawać ci pytania, dotarło do ciebie, że niewiele wiesz. Coś jednak powiedziałeś, dlatego otrzymałeś tylko kartkę z informacją, że kolejny etap finału odbywa się na dziedzińcu wieży z zegarem. 3, 4 – Stając oko w oko ze Strażnikiem Zapomnienia, tak bardzo się onieśmieliłeś, że zapomniałeś o wszystkim, co miałeś mu opowiedzieć. Ze wstydu zaczerwieniłeś się na twarzy i uciekłeś, postanawiając wrócić dopiero jutro, gdy uzupełnisz swoją wiedzę. 5, 6 – Zdawało ci się, że wiesz naprawdę dużo na temat osoby, której różdżkę znalazłeś i nie pomyliłeś się. Strażnik Zapomnienia był niezwykle zaskoczony twoją wiedzą na ten temat i w ramach uznania wręczył ci kartkę ze wskazówką do kolejnego zadania i informacją, że powinieneś udać się na dziedziniec wieży z zegarem.
Kod:
Kod:
<zg>Kostki na różdżkę:</zg> wpisz <zg>Kostki na rozmowę:</zg> <zg>Ilość dni:</zg> wpisz <zg>Czy otrzymałeś wskazówkę od Strażnika Zapomnienia?</zg> tak/nie
Dotarcie na cmentarz, mieszczący się gdzieś w szkolnych murach, zajął Lavernowi dość dużo czasu. Nie posiadał się ze szczęścia, zmierzając na miejsce. W końcu udało mu się przejść dalej, jednak nie był pewny, gdzie te różdżki były składowane. I do kogo należały. To najbardziej go zastanawiało. Niemniej jednak nie było czasu na zastanawianie się, skoro miał do wykonania niezmiernie ważne zadanie. Wszedłszy do komnaty, jeśli tak mógł nazwać to dziwne zjawisko w Hogwarcie - bo czegoś takiego w Mahoutokoro na pewno nie było - spojrzał tylko na mężczyznę znanego jako Strażnika Zapomnienia, który poprowadził go tam, gdzie miał wykonać zadanie. Przy jednym z regałów dostrzegł sześć pudełek, na które patrzył z wyraźnym zainteresowaniem. Wybierz jedno, myśl ta nie przestała go dręczyć, dopóki nie wziął pudełka z różdżką w ręce. Vindictus Viridian był jej właścicielem, a L. musiał sobie przypomnieć, co wiedział o tym czarodzieju. Coś pamiętał o jego osobie, ale najważniejszym był fakt, że w zamku wisiał portret tego mężczyzny. Dokładnie w gabinecie dyrektora, gdzie bywał często, w związku z problemami aklimatyzacji w zamku. Oraz drobnym problemem osobistym. Ale nie o tym, bo już znał wszystkie znane fakty dotyczące Viridiana. Bez wahania opowiedział o nim jak najwięcej, najwyraźniej zaskakując Strażnika Zapomnienia swoją wiedzą. W ramach nagrody otrzymał dodatkową kartkę z informacją mającą pomóc wykonywanie następnego zadania oraz miejsce, gdzie miał się udać.
Kostki na różdżkę: 4 Kostki na rozmowę: 6 Ilość dni: tego samego dnia Czy otrzymałeś wskazówkę od Strażnika Zapomnienia? tak
Nie miałem bladego pojęcia, gdzie szukać takich miejsc, jakim był właśnie Cmentarz Zapomnianych Różdżek. W Hogwarcie nie panoszyłem się byle gdzie, z resztą rzadko w ogóle opuszczałem klasy, pokój wspólny, czy dormitorium, dlatego kiedy dotarłem w wyznaczone miejsce, okazało się, że zajęło mi to sporo czasu. Cieszyłem się jak nigdy, że tak szybko udało mi się pokonać pierwszą przeszkodę, jednak wciąż obawiałem się następnej. Czemu wszystko musiało być takie straszne? Zapomniane, zakazane albo związane ze śmiercią? W każdym razie postanowiłem dodać sobie otuchy, więc uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy w końcu dotarłem na cmentarz.
Strażnik Zapomnienia od razu rzucił mi się w oczy, chociaż nie miałem pojęcia, o co może chodzić. W końcu dowiedziałem się, że muszę wybrać jedno z leżących przede mną pudełek i tak też zrobiłem. Moim oczom ukazała się śliczna różdżka kogoś o imieniu Perpetua Fancourt i chociaż wiedziałem, że jest związana z astronomią, nie miałem pojęcia dlaczego. Postanowiłem napisać do kogoś z Noctis, a chwilę później miałem zacząć opowiadać o zmarłej kobiecie, jednak wszystkie informacje przepadły gdzieś w odmętach mojej pamięci i postanowiłem powrócić w to samo miejsce następnego dnia.
Zły na siebie, tym razem przygotowany, wróciłem, opowiadając Strażnikowi wszystko, czego dowiedziałem się od Nashword. W zamian za to otrzymałem kartkę, na której było wskazane kolejne miejsce starcia.
Kostki na różdżkę: (3, przerzut na) 5
Kostki na rozmowę: 3, (3, przerzut na) 1
Ilość dni: dwa dni
Czy otrzymałeś wskazówkę od Strażnika Zapomnienia? nie
Lata spędzone w Hogwarcie jako uczeń powinny zaowocować poznaniem tego miejsca na wylot (choć, jak wiadomo, miejsce to było pełne nieodkrytych zakamarków, więc przynajmniej częściowo na wylot). Niedługo po powrocie Cordelii w stare mury budynku, w którym spędziła kilkanaście lat swojego życia, ona sama zorientowała się, że tak naprawdę niewiele zostało w jej pamięci z tego okresu. A już z całą pewnością nie takie szczegóły. Od momentu rozpoczęcia pracy jako asystent nauczyciela zdążyła zabłądzić kilka razy, aczkolwiek przyczyną były w głównej mierze samodzielnie przemieszczające się schody, kierujące ją nie do tych korytarzy co trzeba. Na szczęście ani razu nie przepadła w drodze do sali lekcyjnej Obrony Przed Czarną Magią, choć była świadoma tego, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, w końcu nadejdzie taki dzień. Panna Fairwyn postanowiła więc wolne chwile poświęcać na przechadzki korytarzami Hogwartu, wystawiając za każdym razem swoją pamięć na sprawdzian, gdy potrzebowała wrócić do pokoju nauczycielskiego. Codziennie wyznaczała sobie bliżej nieokreślone trasy, czasem krótsze, czasem dłuższe, a następnie wybierała się na wycieczkę. Niczym prawdziwa turystka! Tego dnia asystowała przy trzech lekcjach OPCM, przy czym jedna z nich odbywała się ze studentami, co stanowiło nowość w doświadczeniach dydaktycznych Cordelii. Jak dotąd miała przyjemność, albo i nie, pracować jedynie z młodszymi uczniami, których zmagania z najprostszymi zaklęciami były niekiedy przykre do obserwowania. Niespiesznym krokiem podążała wzdłuż wychłodzonego korytarza, gdzieniegdzie oświetlając sobie drogę różdżką. Podobało jej się to, że im dalej szła, tym mniej spotykała uczniów oraz profesorów. Nie miała nic przeciwko pierwszym, ale tych drugich, szczególnie jeśli byli nowy w Hogwarcie, wypadałoby poznać, na co nie zawsze miała ochotę. Maszerując kilkanaście dobrych minut w samotności, z przystankami na oglądanie przeróżnych obiektów, nie spostrzegła, gdy z półmroku wyłoniła się męska sylwetka. Dopiero po krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że gdzieś już widziała ten surowy wyraz twarzy, na którego widok, o ironio, twarz Cordelii zdecydowanie się rozjaśniła. - Nie ma Pan w tej chwili do zamienienia jakiegoś kanarka w kielich, profesorze? - spytała z uśmiechem, wyłoniwszy się zza jego pleców. Różdżka, która do tej pory służyła jej jako źródło światła w spowitych częściowo ciemnością korytarzach, teraz, ze zwieszonej wzdłuż ciała ręki, oświetlała jej buty na obcasie.
Przyjemny półmrok rozlewał się przed spojrzeniem mężczyzny, zagęszczał w cieniach, wystawiających swe przedstawienia na ścianie. Spokój. Upragniony, potrzebny - niezmiernie, po zakończonych (zwycięsko?) zajęciach, choć nieodzownie wyciskających energię wygłoszeń banalnych kwestii. Goszczące wciąż, nieproszone problemy z magią, złe skutki, loteria wypowiadanych bezbłędnie zaklęć, przybierających odwrotny dysonans skutków - podcinały rozpostarte uprzednio skrzydła; czas ochoczo wydatkowany na prowadzenie badań, musiał ulegać spożytkowaniu w zgoła odmiennych czynnościach. Z drugiej strony, często samotne spacery były równie, w pełni zaintrygowania wdrażane. Dzisiejszy dyżur oznajmiał kolejny - z etapów studiowania Hogwartu, który pomimo upływających miesięcy jawił się trudną do rozwikłania zagadką swych korytarzy, dróg i pomieszczeń, tajemnych przejść spajających tętniący studencko-uczniowskim życiem labirynt. Być może - rozwiązanie oraz poznanie absolutnie wszystkiego, było w przypadku wiekowej szkoły czymś niemożliwym do wykonania mimo poświęceń czasu. Zabytkowa, majestatyczna budowla zamku, nieodzownie, bez poddawania się ciekawiła Bergmanna na równi z otaczającym terenem - skutecznie zabijało to żal wbijających się gdzieś igieł myśli - o niezdolności powrotu w obręb ukochanego, londyńskiego mieszkania. Obowiązki były jednakże obowiązkami - niezależnie od obecności bądź braku powołania do edukacji, do uznawania za swój drugi dom szkoły, do połączenia ścisłego z nią drogi życia. Przyjemne z pożytecznym. Dotychczas omijał jakby to miejsce łukiem - czasem jedynie słysząc wspomnienia, przemykające wśród konwersacji we wspólnym pokoju kadry. Jego wiedza o cmentarzysku różdżek była upodobniona do żałosnego zera - być może dlatego postanowił nakłonić profesor Bennett do pozwolenia na skierowanie tam swoich kroków, z bezproblemowym pokonaniem granicy bez przerw pilnowanych progów. Wedle niektórych relacji, podobno można było otrzymać tu nową różdżkę. Podobno. Z objęcia własnych, garnących się przy spędzanych samotnie chwilach - niezależnych rozważań wyrwał go osobliwy odgłos uderzeń o posadzkę obcasów - nie oglądał się jednak za siebie - poszczególne rozchodzenia się dźwięków były czymś nieodzownym, nie zawsze potwierdzającym obranie identycznego szlaku, nie przy ilości napotykanych rozwidleń, zdolnych ustawiać ścieżki w przeróżne wręcz komplikacje. A jednak. Narastało. Nie odwracał się - do momentu pojawienia się kobiecego głosu, którego treści bezsprzecznie był adresatem. - Całe szczęście, w tym tygodniu zostali mi tylko studenci - w odpowiedzi na rzucone pytanie-komentarz, łuk warg wygiął się w lekką formę uśmiechu. Zdaje się - każdy wolał mieć ambitniejsze zajęcia. Nie był to uśmiech jednakże pełen ironii, uśmiech rażący, uśmiech pragnący wykpić - wręcz przeciwnie, pojawiała się w nim serdeczność, zaś na powierzchniach oczu błyskały zgodnie pełne zaciekawienia refleksy. Spojrzenie wspinało się, jakby badając ogół - już znajomej, choć od niedawna - sylwetki, kreślonej w wyczarowanym, przeżerającym korozję półcienia świetle. - Czyżby - dopytał wtedy, równie zainteresowany - chociaż nienatarczywie - została rodzinna pasja? - O różdżkach Fairwynów byłoby trudno nie słyszeć, ona zaś - pewnie wiedziała, gdzie się znajdują, prawda?
Kostka: sześć
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
W poszukiwaniu miejsc, w których można się schować i w spokoju edukować powoli zaczynał stawać na głowie. Zamek był w opłakanym stanie po sylwestrowym ataku, w związku z czym nie dość, że musiał znaleźć miejsce wolne od uczniowskiego gwaru, cholernego rabanu związanego z tragediami, jakie się wydarzyły, ale też niesypiącego się mu na głowę, niezapadającego pod nogami i generalnie nierozwalającego się w oczach. Zamek wydawał się być w takim stanie, jakby znów odbyła się tu jakaś bitwa czarodziejów, a niby przecież tak bezpiecznie w tej szkole. O kant dupy rozbić to bezpieczeństwo. Pozbawiony ludzkiej mimiki jaszczur bazyliszek zawędrował daleko po skrzydle zachodnim, jego niezadowolenie nikogo nie dziwiło, księciunio przecież zawsze i ze wszystkiego w życiu był generalnie niezadowolony. W torbie niósł książkę, którą w tajemnicy dostał od Maxa, kiedy ostatni raz rozmawiali o jego chęciach wprawiania się w tajniki posługiwania magią zakazaną. Wciąż miał w głowie ten artykuł, w którym czytał o rozprawie czarodziejskiej, na której próbowano skazać hipnotyzera i wywiązała się z tego dość duża dyskusja społeczna, ponieważ hipnotyzer ten, wykorzystał swoją zdolność, by zmusić ludzi, do popełnienia przestępstwa. Pytaniem więc było, kto popełnił przestępstwo i starano się udowodnić, czy hipnotyzer rzeczywiście ich do tego zmusił, czy jednak zrobili to według własnej woli. Od tego czasu zawsze zastanawiał się nad tym, jak potoczyłyby się jego własne losy i losy jego kariery w wizengamocie, gdyby nauczył się czarów hipnozy i wykorzystał ją przeciwko własnym rodzicom, by zmusić ich do zmiany zdania odnośnie wydziedziczenia Unki. Nie mógł nawet próbować, dopóki jego wiedza, dotycząca czarnej magii, nie stała się znacznie większa. Zaszył się pomiędzy regałami cmentarzyska zapomnianych różdżek, wiedząc, że jest to miejsce, do którego nie przychodzi dosłownie nikt. Głównie dlatego, że Li Wang nie wydawała zaproszeń do tej sali, a Strażnik Zapomnienia był niezwykle surowym odźwiernym. Na szczęście Bazyl miał urok osobisty tak potężny, jakby już był hipnotyzerem. Mógł więc usiąść gdzieś w kącie na podłodze i upewniwszy się, że nikt go nie podgląda, otworzyć sekretny podręcznik, by zapoznać się z tajnikami tej tajemniczej sztuki. Wiele z rozdziałów w tej książce było zapisanych językiem zbyt skomplikowanym jeszcze dla bazylowej głowy, starał się jednak wyczytać z tych czarnomagicznych wersetów ile tylko się dało, by móc przy następnej okazji spotkania z Solbergiem móc znacznie wprawniej ćwiczyć zaklęcia i panowanie nad tą ciemną mocą. Czuł, że nie chce być od niej odseparowany, chciał panować zarówno nad magią codzienną jak i tą zakazaną, by obie jego strony się równoważyły. Myślał, że jeśli tego nie opanuje, to nigdy nie zrozumie sensu sprawiedliwości, jednak po części tylko to sobie wmawiał, z nadzieją na uciszenie wyrzutów sumienia. Księga była mroczna i pełna sekretów, znajdowały się w niej zaklęcia, których złożoność i skomplikowanie wymagałoby od Kane’a wiele pracy, mimo to, nie zamierzał się poddawać. Wyjął z zeszytu notes i przepisał niektóre z nich, te związane z zakrzywianiem obrazu rzeczywistości, by móc poćwiczyć, kiedy będzie już zmuszony oddać książkę jej właścicielowi. Zagłębiał się w tym przygarbieniu w zaklęciach i rytuałach, powiązanych z hipnotyzerskimi i iluzjonistycznymi arkanami, chcąc poznać arkana tej niezwykłej sztuki magicznej. Przez kolejnych kilka godzin zaczytywał się w sekrety tego, jak skupić swoją wolę czarnomagiczną tak, by móc nagiąć cudze pragnienia do swoich żądań. Hipnoza wydawała mu się umiejętnością piękną i jednocześnie przerażającą, co fascynowało go równie mocno, co drażniło, czego nie potrafił wyjaśnić. Późnym wieczorem, kiedy całkiem już odrętwiał od siedzenia na ziemi, zebrał swoje graty i opuścił cmentarzysko.