Chociaż tak samo gęsty jak Zakazany Las przy Hogwarcie, to znacznie się od niego różni, przede wszystkim tym, że ten jest tropikalny. Żyje tu z pewnością mnóstwo ciekawych, niebezpiecznych, ale też sympatycznych i kolorowych zwierzątek, ale jakich dokładnie, to najlepiej przeczytać w przewodniku zakupionym w Twizel. Jest tu bardzo wilgotno, nie raz można trafić na nieprzyjemne obszary, więc jeśli już się wybiera na wycieczkę do lasu, to najlepiej podążać wydeptaną już ścieżką. Co prawda i wtedy jest ryzyko, więc najbezpieczniej podróżować w grupie. Dróżka prowadzić od samego jeziora, aż do wodospadu, trzeba wspinać się w górę, ale to dość przyjemna wędrówka, tym bardziej, że co jakiś czas dochodzi się do płynącej rzeki. Gdzieś tam po drodze, trochę oddalony od uczęszczanego szlaku, ukryty jest, nieodwiedzany od dawna domek na drzewie.
Kurs - przemytnik
Kursu na przemytnika i znawcę artefaktów czarnomagiczych. Po znajomości mentoruje Ci w nim członek rodziny Borginów. Stary Borgin chciałby sprawdzić jak dajesz sobie radę w sytuacjach stresowych. Wręczył Ci szkic pięknej, gotyckiej kolii, informując, że Twoim zadaniem na najbliższy tydzień, jest odnalezienie jej. Miejsce jej ukrycia pozostaje zagadką nawet dla niego. Chce ją jednak mieć tu i teraz, a Twoim zadaniem jest spełnić jego oczekiwania i odnaleźć naszyjnik.
Wymagania: • Kurs płatny: 90G (zapłać) • Poprawa: 5G • ukończona szkoła magiczna • Do podejścia należy posiadać min. 10pkt z Czarnej Magii • kurs niezatwierdzony przez Ministerstwo Magii Ukończenie kursu: • nagroda:+4pkt z czarnej magii lub opcm • po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA: To nie mogło być proste. Borgin wskazał Ci kierunek, w którym powinieneś się udać, ale potrafił określić konkretnego miejsca, dlatego na początku musisz skorzystać z wykrywacza czarnej magii, którego pierwowzór udało Ci się dostać na Śmiertelnym Nokturnie. Twoim zadaniem jest odszukać ślady magicznej kolii i odnaleźć miejsce jej położenia w ciągu trzech dni.
Kości:
1 - Uruchomiłeś wykrywacz i od razu było widać, że niespecjalnie wiedziałeś jak zabrać się za wyszukiwanie czarnomagicznych przedmiotów, bo ustawienie tego ustrojstwa było prawdziwą katorgą. Kręciłeś gałkami dobre kilkanaście minut, aż wreszcie złapałeś jakiś sygnał. Śledziłeś go przez niemalże cały dzień, aby okazało się, że prowadzi do jednej z mugolskich restauracji, a potem nagle znika. Musiałeś coś źle skalibrować i przez to straciłeś jeden dzień. (I tak przechodzisz dalej)
2 - Ustawianie wykrywacza poszło Ci całkiem nieźle. Najwyraźniej dobrze wsłuchałeś się w instrukcję obsługi, jaką przekazała Ci na prędce czarownica, od której go kupiłeś. Pozwoliłeś mu swobodnie działać, a ten zaraz wskazał Ci las, na północ od Ciebie. Postanowiłeś iść w jego kierunku i najwyraźniej dobrze, że to zrobiłeś, bo z każdym kolejnym krokiem, urządzenie piszczało coraz głośniej. Kiedy zatrzymałeś się przy jednym z drzew, zaczęło wręcz wariować, dlatego szybko je wyłączyłeś. Gratulacje, odnalazłeś miejsce ukrycia naszyjnika!
3 - Ustawiłeś wykrywacz i podążałeś za jego wskazówkami, starając się trafić na właściwe miejsce, jednakże to wcale nie było takie proste. Często musiałeś zbaczać ze ścieżki, gdyż droga jaką obrałeś była bardzo ciężka do przejścia. Kiedy przedzierałeś się przez szóstą z kolei zarośniętą ścieżkę, poczułeś że tracisz grunt pod jedną z nóg, która zapadła Ci się w dole aż po kolano. Rwący ból w kostce, upewnił Cię, że chyba ją skręciłeś. Kiedy udało Ci się wydostać z dziury, starałeś się naprawić uszkodzenie zaklęciami i eliksirami, jednakże i tak nie mogłeś dzisiaj kontynuować podróży, woląc poczekać aż noga będzie sprawna. Na szczęście potem wszystko się ułożyło!
4 - Pomimo wielu prób, wykrywacz postanowił odmówić Ci posłuszeństwa i nie chciał się uruchomić. Próbowałeś jeszcze wspomóc jego działanie kilkoma zaklęciami, ale nic z tego. Postanowiłeś na własną rękę szukać drogi, ale niewiele to dało. Odnalazłeś co prawda las, ale nie byłeś pewny czy do niego wejść i ostatecznie straciłeś cały dzień na bezsensownym błąkaniu się. (Zapłać za poprawę i rzuć raz jeszcze)
5 - To była dla Ciebie ciężka podróż. Wykrywacz co prawda zadziałał od razu, przy pierwszej próbie uruchomienia, ale podążanie za jego wskazaniami było nie lada wyzwaniem. Musiałeś minąć jezioro, co zajęło Ci bardzo dużo czasu, a potem przez wiele godzin błąkałeś się między drzewami, aby ostatecznie obejrzeć jak zachodzi słońce, gdy wylądowałeś na niewielkiej polanie. Straciłeś kolejny dzień. (Zapłać za poprawę i rzuć raz jeszcze)
6 - Wykrywacz postanowił zaprotestować i nie mogłeś go uruchomić, pomimo szczerych starań. Ostatecznie podjąłeś się samodzielnego szukania drogi i chyba wyszło Ci to na dobre. Trafiłeś między drzewa, obserwując z uwagą każdy z pni, aż wreszcie na jednym z nich, spostrzegłeś wyżłobiony znak Gellerta Grindelwalda. Zaintrygowało Cię to na tyle, że postanowiłeś przeszukać okolicę, ale nim się za to zabrałeś, wykrywacz wreszcie się włączył i zaczął straszliwie piszczeć. Gratulacje, odnalazłeś miejsce ukrycia naszyjnika!
CZĘŚĆ DRUGA Odnalazłeś miejsce ukrycia naszyjnika, co wyraźnie wskazywał teraz wykrywacz. Wpatrując się z znak wyżłobiony w korze, doszedłeś do wniosku, że naszyjnik musi być ukryty gdzieś nieopodal. Pod ziemią, a może na drzewie? Stanąłeś naprzeciw symbolu i zacząłeś działać.
Kości:
1, 2 - Przez kilkadziesiąt minut kręciłeś się wokół drzewa, obserwując je uważnie. W pewnym momencie dostrzegłeś lekkie wgłębienie tuż nad ziemią. Schyliłeś się i naparłeś palcami na korę. Ani drgnęła, więc zbliżyłeś do niego różdżkę, szepcąc Deprimo. Udało Ci się dostać do wnętrza drzewa, więc wsunąłeś tam rękę i zacząłeś macać dłonią na oślep. Jeśli parzysta - błądziłeś palcami przez kilka minut, aż wreszcie natrafiłeś na coś, co przypominało w dotyku sznurek. Chwyciłeś to i pociągnąłeś. Po wysunięciu ręki, okazało się, że faktycznie to sznurek przyszyty do płóciennego woreczka, który był minimalnie za duży i nie mieścił się w dziurze jaką zrobiłeś w drewnie. Poszerzyłeś ją więc i dopiero wtedy mogłeś zajrzeć do środka worka i zobaczyć kolię której szukałeś. Gratulację, możesz odnieść przedmiot do Borgina! Jeśli nieparzysta - przeszukiwałeś dziurę przez kilka długich minut, aż wreszcie natrafiłeś palcami na coś miękkiego. Ścisnąłeś tajemniczy przedmiot i wyciągnąłeś z dziury, mając nadzieję, że to to, czego szukałeś, ale wtedy coś ugryzło Cię mocno w dłoń. Okazało się, że wyciągnąłeś… wiewiórkę, która wystraszona zaczęła walczyć o wolność. Wypuściłeś ją, ale czujesz teraz paskudny ból w lewej dłoni. (Zapłać i spróbuj raz jeszcze!)
3 i 4 - Przez kilkadziesiąt minut kręciłeś się wokół drzewa, starając się znaleźć jakiś punkt zaczepienia, od którego mógłbyś wyjść. Postanowiłeś wspiąć się po pniu, chcąc sprawdzić, czy nie powieszono czegoś na jednej z gałęzi. Rzuć kością. parzysta - kilkukrotnie próbowałeś wdrapać się na szczyt, ale bez powodzenia. Ledwo udawało Ci się podnieść o kilka centymetrów, a już dłonie ślizgały Ci się po korze i spadałeś na ziemię. Paskudnie poobcierałeś sobie palce, aż wreszcie dałeś sobie spokój. Poszukaj gdzie indziej. (Rzuć kością raz jeszcze, ale nie płać za poprawę) Nieparzysta - szło Ci całkiem nieźle. Byłeś już w połowie drogi, kiedy nagle zaatakowała Cię wściekła i jednocześnie przerażona wiewiórka. Skoczyła Ci na głowę i spadła na ramię, wgryzając się w nie z ogromną siłą. Odruchowo puściłeś się drzewa i spadłeś na ziemię, boleśnie tłukąc sobie kość ogonową. I tak znalazłeś przedmiot!
5, 6 - Przez kilkadziesiąt minut kręciłeś się wokół drzewa, obserwując je uważnie i szukając miejsca, od którego mógłbyś zacząć. Postanowiłeś sprawdzić czujnikiem, gdzie może być ukryta kolia i chodziłeś z włączonym urządzeniem przy ziemi tak długo, aż wreszcie usłyszałeś znajome pikanie. Zabrałeś się do kopania - chyba oszalałeś, bo doszedłeś do wniosku, że dasz sobie radę bez użycia czarów i wykorzystałeś do tego dłonie. Błyskawicznie uporałeś się z zadaniem, możesz odnieść przedmiot do Borgina!
Pogoda tutaj była o wiele lepsza niż w mojej zacnej miejscowości(co za nowość) James postanowił wybrać się na piesza wycieczkę. Gdy już oswoił się z myślą, że spędzi całe wakacje w miejscu gdzie jedyną rozrywką mogą być mugolskie imprezy i przywykł do piszczących pierwszaków doszedł do wniosku, że trzeba się ruszyć. Tak więc, przywdział na swoje leniwe dupsko jakieś spodnie, czy coś co na pierwszy rzut oka zdawało się nimi być i poszedł. Dreptał sobie między uliczkami przez jakiś czas patrząc to na urocze turystki w skąpych kostiumach pomijając fakt, iż były tępe jak przydrożne kamienie a także poszukiwaczy przygód, czyli gromadki ludzi w średnim wieku wykrzykujących na prawo i lewo wiązanki przekleństw w różnych językach i przypominający mieszanki rambo z Indianą Jonsem. Przy straganach jakaś kobieta zachęcą do kupienia wszystkiego co akurat wpadło w jej ręce włącznie z własną matką, o ile ta by jej nie wyprzedziła. Jedna rzecz łączyła go jednak z tymi co nachalniejszymi sprzedawcami „niby pamiątek” –oni umieli sprzedać wszystko a on potrafił upić się wszystkim, jeśli było trzeba przynajmniej robił takie pory, czasem zdając się zupełnie niezdolnym do powiedzenia czegoś więcej, niż kilku mniej lub bardziej przyjemnych słów na czyjś temat. Jak przystało na panicza Lightwooda skierował się do lasu, czyli miejsca najmniej wskazującego na ludzką działalność, jak dzicz to dzicz. Miał okazje dostrzec wszystkie atuty lasu, kontemplując piękno z drzew, przerywając tylko co chwila by odgonić komary czy co to tam było, bo oczywiście całe okoliczne robactwo uwzięło się na niego i zbliżało w zatrważającym tempie, mimo przeszkód w postaci jego dłoni która z frustracjom tłukła we wszystko co się zbliżyło nie poddawały się jak fanki „Zmierzchu „pędzące po autograf. Przysiadł na jednym z kamieni ignorując nachalną faunę i florę, przymknął oczy pozwalając by promienie słońca omiotły delikatnie jego twarz.
Hayley chwilami zaczęła się zastanawiać, po co w ogóle pojechała na tę wycieczkę. Z pewnością nie wolała być teraz u babci, kiedy TA data zbliżała się nieubłaganie. Oczywiście, że należało pojawić się w tamtym miejscu chociaż na moment, ale Hay nie potrafiła jeszcze patrzeć na tamtą rzekę, tamtą stajnię... i wiedziała, że Tyron nie ma jej tego za złe, że rozumie. Mimo, że to był jej wybór, aby pojechać do Nowej Zelandii zamiast Tennessee, napawało ją to nienormalną wręcz jak na Hay frustracją. Odcięła się od świata i to chyba jeszcze bardziej pogarszało jej sytuację, jednak skąd Splendówna mogłaby to wiedzieć? Nie myślała o tym. Było ciepło, więc Hay wzięła swoje szorty khaki - te z wielkimi kieszeniami - i czarną bokserkę. Zawahała się jednak przed wyjściem i wróciła, by chwycić jeszcze skorzaną kórtkę - po tylu latach nadal była w świetnej kondycji, chociaż widać po niej było jej lata - i obwiązała się nią w pasie. Kiedy wyszła, obrała pierwszy lepszy kierunek, bo i tak włóczyła się już w każdym z możliwych miejsc. Było jej wszystko jedno. I nawet dobrze się złożyło, że wylądowała w efekcie w lesie, bo szumienie drzew ją odrobinę uspokajało. Zmarszczyła się, kiedy pierwszy komar obrał sobie jej łokieć na cel. Kilka kroków dalej musiała już nieustannie machać rękami, by czuć się bezpiecznie. Nie zauważyła więc wystającego konaru i legła jak długa, nadziewając się na kupę szyszek. Leżała chwilę z twarzą schowaną w kępce mchu, złożecząc na cały świat i w ten sposób nie zauważyła, że właściwie padła komuś do stóp. No, może trochę dalej.
Drzewa delikatnie kołysały się na wietrze jakby w rytm Czajkowskiego. W powietrzu unosił się słodkawy zapach owoców, a słońce łagodnie muskało wszystko swymi promieniami, aż dziw, że nikogo poza nim nie zebrą się na przyjście tutaj. No tak, był jeszcze jedne mały drobiazg, ot robactwo. Na tyle uporczywe by odstraszyć wszystkich chętnych wrażeń. Ten cały atak na jego osobę powoli ustawał, choć w pierwszym wrażenie obiektywny obserwator mógłby stwierdzić, że James uskutecznia próby odtańczenia makareny albo tańca na przywołanie deszczu, oczywiście jeśli pominie chordę komarów które wiernie towarzyszyły jego ruchom. Cisza i spokój, przynajmniej częściowa, a to już jakiś plus. Gwar wyścig szczurów jaki towarzyszył miastom był czasem nie do zniesienia. James pewnie jak każdy czasem miał ochotę tka raz na rok zaszyć się gdzieś, na jakimś pustkowiu i nacieszyć samotnością. Wiele razy odnosił zdarzenie, iż jemu do szczęścia potrzeba nie wiele, a z pewnością nie masa ludzi. Niby człowiek jest istotą społeczną ale on swoje wiedział. Jeśli che się iść z kimś przez rzycie trzeba tej osobie zaufać, wierzyć i tak dalej, a człowiek to człowiek, jedno mówi a drugie robi, więc prawie zawsze jest prawdopodobieństwo zranienia. Dlatego James wolał tego uniknąć i starać się nie wdawać w jakieś poważniejsze relacje z większą częścią społeczeństwa, bo i po co. Po chwili coś przerwał ciszę, dźwięk spadającego ciał gwoli ścisłości. Rozejrzał się a niedaleko niego leżał drobna blondynka. No jak widać nie miała szczęścia do pieszych wycieczek. -To chyba nie najlepsza pozycja do podziwiania krajobrazu.- zauważył z przekąsem. No nie można mu mieć tego za złe, on już taki był. Gdy miał okazję nie mógł się powstrzymać od jakiejś uszczypliwej uwagi, to było jak odruch. Mówił co myślał, dlatego nie warto było go czasem pytać o zdanie, powiedziałby ci wszytko bez mrugnięcia okiem, nie ważne czy pytasz o kolor ścian czy o trupa, szczerość, aż do bólu. No, ale nie bądźmy już tacy wredni. James też potrafi zachowywać się jak człowiek no i żeby to udowodnić grzecznie podał pannie nieznajomej rękę. No chyba, że odpowiadał jej leżenie na ubitej ziemi, o gustach się nie dyskutuje.
Hayley miała ochotę leżeć tak z twarzą w mchu dopóki nie umrze. Było całkiem wygodnie, pomijając szyszki wbijające się w brzuch, ramię i prawe udo. I ładnie pachniało. Pachniało bardzo ładnie, jak to mech - delikatna woń rosy i ziemi, aż chciało się tak leżeć z twarzą w nim i po prostu wdychać jego zapach. Ale. Właśnie, "ale". Niestety, w chwili obecnej Hayey wcale nie chciała tak leżeć aż do śmierci przez walory tego leżenia. Nie w obecnym stanie swojej psychiki, który, łagodnie mówiąc, nienajlepiej się prezentował. Chciała już nigdy nie wstawać, by móc nie iść w przyszłym roku do ostatniej klasy, by nie musieć już nigdy z nikim rozmawiać, zwłaszcza z rodzicami. Właściwie chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię, przejść na drugą stronę lustra, wspoczyć w króliczą norę, czy co tam jeszcze. Zniknąć. Dlatego też spojrzenie, które posłała Jamesowi po jego uwadze było szczególnie przesycone mordem (co swoją drogą dość groteskowo wyglądało na bladej i delikatnej twarzyczce Hayley). - Och, naprawdę? - Przesadzała z ironią, bo jej głos przebrzmiał nią kompletnie, ale James miał pecha spotkać ją w wyjątkowo złym humorze, bo zazwyczaj Hayley mruknęła by coś, odrobinę naburmuszona, pozwoliła pomóc sobie podnieść się z ziemi i rzuciła głupi żarcik. Tym razem żarciki zdecydowanie nie były jej w głowie. Miała ochotę powiedzieć coś jeszcze o tym, że sam powinnien się przekonać, jak wszystko ładnie wygląda na leżąco i pomóc mu w przejściu do pozycji horyzontalnej, ale jej uwagę odwróciła skierowana w jej stronę pomocna dłoń. Spojrzała na nią i przez chwilę już miała zacząć wyciągać swoją, by się wesprzeć, gdy w jej głowie zaświtał wielki neon: "litość, nie dzięki". No tak, Hay nienwidziła litości, a w swoim obecnym stanie ducha ostro przesadzała z odczytyaniem przekazów, tak więc prosty gest, jak pomoc przy wstawaniu, został wpisany do takowej. Zignorowała ją więc i podniosła się sama, nieco się przy tym chwiejąc. Wkrótce stanęła naprzeciwko gryfona, patrząc na niego spodełba, jakby to on podstawił jej nogę. Otrzepała się pobieżnie ze ściółki, ale sporo gałązek pominęła, zwyczajnie nia patrząc na to, co robi. Nawet do twarzy poprzyklejały się jej jakieś paproszki z mchu, a po włosach hasał sobie jakiś robaczek.
Drzewa łagodnie kołyszące się na wietrze, zwierzęta szukające pożywienia czy też te uporczywe robale , wszytko stanowiło całość. Ludzie tak nie potrafili., wszystko czego się dotknęli zamieniali tak by pasowało nowym modom czy innym dziwactwom, niczego nie szanowali. A tu? Cykl życia i śmierci, jeśli ktoś się rodził a ktoś umierał, wszytko naturalne nie wymuszone siłą. Takie prawdziwe i czyste. Nie mógł się wręcz nadziwić czemu ma to gdzieś. Kiedyś wystarczyła chwila miejscu tak przesyconym błogością i beztroskom, y się rozpogodził. Wyssał to chyba z mlekiem matki- miłości do wszystkiego co piękne. Ostatnimi czasy zauważył w sobie wiele zdań, potrafił na wszystko patrzyć jakoś tak artystycznie. Widząc roślinę, od razu zastanawiał się Nd kolorami które najlepiej oddałaby ją, osoby które nie czuły zaradnego pociągu do sztuki pień drzewa określiliby jako brązowy, on z kolei potrafił wymienić w głowie kilka a nawet kilkanaście jego odcieni i zdecydować który najlepiej będzie się prezentował. Na wszystko patrzył jak gdyby nie widział lasu, człowieka czy zwierzęcia ale obiekt który zaraz pojawi się na płótnie czy zwykłej kartce. Dzięki temu mógł podejść do wszystkiego trochę inaczej, z dystansem jakby go nie dotyczyło, a to potrafi być bardzo pomocne gdy boimy się, że na sentymentalna część jakoś zwycięży. Tak przynajmniej on sądził, że to zdrowe podejście. Zamiast rozmyślać nad tym, że oczy jakiejś dziewczyny przypominają mu tęczówki jego matki, wolał zastanowić się jak by najlepiej pokazać ich dzikość i tajemniczości, wspomnienia potrafiły sprawić, że czuł się nikim, dlatego starał się zręcznie udawać, że ich nie ma. On prawie zawsze zachowywał się jakby miał zły dzień. Niektórym ludziom tylko czasem zdarza się być nie uprzejmym, podczas gdy on wiecznie została arogancki, sarkastyczny i zgryźliwy, co ważniejsze uważał to za nieodłączną część jego charakteru. Mina blondynki nie zrobiła na nim większego wrażenia, spojrzała na nią pobłażliwym wzrokiem jak na dziecko i przyglądała się jej poczynaniom. Nie mogło mu umknąć, że wstając wyglądała doprawy komicznie. Uśmiechną się kwaśno, nie zareagowała na jej słowa uznawszy, że nie ma po co silić się na jakąś podpowiedź. Ledwo stłumił sobie nagły przypływ śmiechu widząc dziewczynę z tym wszystkim we włosach, na myśl przyszli mu żołnierze ćwiczący jakieś nowe techniki maskowania. -Urocze..- powiedział szybkim ruchem biorąc tego słodkiego robaczka o którym wspomniałaś i rzucił go w jadowicie zieloną trawę.-Wdać twoi leśni przyjaciele nie chwili się z tobą rozstawać.- drwienie z kogokolwiek było dla niego codziennością, zamiast rozwiać z każdym o pogodzie wolał nawet w zwykłej rozmowie powiedzieć coś co można było łagodnie nazwać nieprzyjemną uwagą Twarz dziewczyny tylko utwierdziła go w przekonaniu, że nie jest ona zachwycona jego obecnością, wcale się jej nie dziwił. Właściwe to jej reakcja był taka oczywista ,nie spodziewał się innej. Zazwyczaj ludzie właśnie tka reagowali na to co mówił. No bo kto by się nie wkurzył, po tym wszystkim? Powiedzmy, że James ma dziwne poczucie humoru, nawet za bardzo. Na chwile obecną nadinterpretacja jego czynów przez nieznajoma obchodziła go jak zeszłoroczny śnieg, nie znał jej więc wszystko przyjmował od tka po prostu, bez doszukiwania się ukrytego sensu, najzwyczajniej w świecie nie chciało mu się wysilać nawet na jakiekolwiek dłuższe dopowiedzi.
Na codzień, w okolicznościach sprzyjających, Hayley kochała las. Kochała wszystko, co naturalne. Zachwycała ją głęboka zieleń liści i trawy, mogła wpatruwać się w nią pod każdym kątem godzinami. Fascynowały ją gwiazdy, konstelacje, księżyc - niebo i wszystko, co odległe. Uwielbiała patrzeć w ogień i dostrzegać w nim eteryczny taniec, niemożliwy do odwzorowania przez człowieka. Żyła że świadomością tego, że człowiek wcale nie jest najpotężniejszą istotą i wcale nie starała się temu przeciwdziałać. Poniekąd ta świadomość i akceptacja wywodziły się z faktu jej animagii. W jakiś sposób dawało jej to możliwość szerszego spojrzenia na świat i zrozumienia. Toteż zrozumiała by Jamesa, gdyby ten zaczął mówić o tym wszystkim. Może nawet to pozwoliłoby jej na to ochłonąć. Ale nie zanosiło się na to, a Hayley była zamknięta na wszystko, co ją otaczało. Nie widziała subtelnego piękna tego lasu, wszak różniącego się pod wieloma względami od Zakazanego Lasu, w którym znała każde drzewo, nawet mimo tego, że był zakazany. Nie dostrzegała różnorodności barw, nie wyczuwała obecności przemykających za jej plecami zwierząt, znikających w gęstwinie. Była zbyt zajęta swoją bezsilnością i głuchą wściekłością, które wróciły do niej po sześciu latach od zdarzenia, które je powodowały. To były te same powody, dla których większość ludzi na codzień nie dostrzega tego, co oferuje Matka Natura. Na codzień Hayley odgradzała się od wzpomnień i to pozwalało jej zauważać, ale teraz, gdy zbliżał się okres, w którym czas szósty raz wybije ten dzień, w którym runęła jej beztroska, była wobec tej wściekłości i niesionej razem z nią ślepoty bezsilna. Gdy dostrzegła w jego spojrzeniu pobłażanie, owa złość zasiała na jej ustach asymetryczny uśmieszek zdradzający pogardę dla takiej postawy. Stawianie jej niżej w chierarchii nawet bez zamienienia z nią więcej niż jednego słowa doprowadzało ją do białej gorączki. Nie musiała być pierwsza, ważna dla każdego, nie wszyscy musieli na nią szczególnie zważać. Ale nienawidziła, gdy ktoś stawiał ją na pozycji bezwartościowego dziecka bez wyraźnej przyczyny. Sapnęła z irytacją, gdy padło jej znienawidzone słowo, w dodatku wybrzmiewające ironią. Odsunęła się o krok, gdy gryfon sięgnął w jej stronę, by wyciągnąć robaczka. Och, łaski bez. Nie przeszkadzało jej towarzystwo tego zwierzątka, a jeśli już, to z pewnością nie na tyle, by być zadowoloną z faktu, że ktoś jej go wyciąga. Gdy robak wylądował już na trawie, przeczesała palcami włosy, wyjmując z nich drobne gałązki i wilgotne od rozy paprochy. Co prawda nie zdołała się pozbyć wszystkiego i nadal wyglądała niczym dziecko lasu, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Jego słowa nie zrobiły na niej specjalnego wrażenia. Uniosła brwi, odpowiadając pobłażaniem na pobłażanie. - Widać twoi cię zostawili - mruknęła niedbale. - Czyżby nie mogli już znieść twojej obecności? Drwina nie była w stylu Hayley i zabrzmiała nienaturalnie i nieszczerze w jeustach, co wciąż nie zabierało jej pejoratywnego wydźwięku i złośliwości, głęboko zakorzenionej w jej słowach. Nie, cynizm nie był formą przekazywania negatywnych emocji, którą na codzień stosowała Hay. Ale wcale nie czuła się specjalnie źle, smakując tego rodzaju pogardę, o której zawsze miała mgliste pojęcie. Wręcz przeciwnie, jak najbardziej jej się podobała. Nie, to nie jego słowa wywoływały jej złość. Ale jak mógł wiedzieć? Gdyby spotkali się w innym czasie, obróciłaby jego słowa w żart, a i jej postawa byłaby inna, bo całkowicie mu przychylna. Wszak Splendówna nie uznawała podziałów i była zdania, że każdy mógłby żywić przyjaźń do każdego, gdyby tylko chciał. A ona chciała. Zazwyczaj.
Życie może być doprawdy interesujące i nieprzewidywalne zarazem jeśli nie patrzy się na nie przez jakiś pryzmat i nie stroni od nocnych uniesień przy lampce wina. Tak przynajmniej sądził James który swego czasu specjalizował się głównie w tych czynnościach. Jak nie trudno się domyślić nie niosły one za sobą jakichś konkretnych efektów, ale ile dawały przyjemności…to wie tylko Lightwood. Niektóre kobiet wydają się zdumiewająco łatwe, albo po prostu on jest nad wyraz skomplikowany, na ten temat można dyskutować wiele godzin jednak dojście do jakiegokolwiek wniosku jest tak prawdopodobne jak fakt, że chłopka kiedyś zapragnie zostać zakonnikiem. Gdyby nie Hogwart to można by powiedzieć, że życie od pewnego czasu upływało mu tylko i wyłącznie na upijaniu się w klubach, jednak był na tyle praktyczny aby nie zrezygnować z czegoś co czasem było jedynym powodem do wstawania z łóżka mimo kaca. W wakacje skupił się głównie na rysowaniu. Ostatnio nawet pozowała mu pewna niewiasta. Może coś ciekawego wydarzyłoby się między nimi, ale mimo jej starań jakoś nie przypadła mu dopustu, nigdy nie mógł zwalczyć w sobie awersji do przypudrowanych blondyneczek, to wyjątkowo go drażniło, zupełnie jakby same starały się upodobnić do laki Barbie, przez styl ubierani czy całą resztę, żenujące. Tak, więc skończyło się na zrobieniu kilku mniej lub bardziej udanych szkiców owej damy, narcystyczna część Jamesa uważała jednak, że wszystkie są świetne chociażby dlatego, że raczył na nie spojrzeć. Coś w tym jest.. James nie miał łatwego życia, jedyna osoba której ufał bezgranicznie to matka a wraz z jej odejściem życie chłopka w pewnym sensie stało się szare i bez sensu. Zawsze mógł na nią liczyć, mimo problemów, nie tylko zdrowotnych ale też całej masy innych choćby tego jak spłacić podatki na czas od rodzicielki Odegra zawsze emanował bezgraniczna troska. Wolała się poświęcić i zaharowywać przy swym marnym zdrowiu za grosze by zapewnić cokolwiek synowi. James wiedział jak to jest kiedy od progu wita cię chłód źle uszczelnionych okien a wzrokiem jak po mapie śledzisz linie, z tym, że zamiast rzek na mapie to pleśni. Jego pokój przypominał w standardach więzienną celę, łóżko to jakaś stara obdrapana prycza , ściany były białe, to znaczy kiedyś na pewno bo teraz farba odchodziła sporymi płatami i gdzieniegdzie zostawały tylko jej części. Do tego dochodziło jakieś biurko, ze sklejki, czy czegoś takiego, bo stolarka to nie mój konik. Było na tyle niestabilne, że chłopka wolał nie opierać się o nie zamożno co by nie wywołać kolejne szkody na której pokrycie nikt nie miałby pieniędzy. Po wypadku, gdzie zginęła i ona i ojciec, co prawda zaznał luksusów u ciotki, ale on wiedział że pieniądze to nie wszystko, gdy je miał zrozumiał, że zupełnie się nie liczą. Kiedyś James był inny. Przed wypadkiem, każdy uważał go za dobrego i pomocnego chłopa, tak wtedy był. Jeśli w promieniu kilku metrów była babci chcąca przejść przez ulicę czy kot na drzewie mogli liczyć jego pomoc -O moich przyjaciół się nie martw, są tam gdzie być powinni. Ale mógłbym zapytać ciebie o to samo. Bo wiesz, to nie ja byłem na tyle zdesperowany by szukać towarzystwa nawet w leśnej ściółce.-powiedział patrząc na nią z ukosa. Oddałby każde pieniądze za trochę normalności. Nie wiedział która rodzina byłaby dla niego lepsza. W tamtej miał przynajmniej kochającą matkę a tu, bogatą i dziwną ciotkę która brał go wszędzie jakby na pokaz by muc pokazać jaka ona dobrzy, że ma dziecko z sierocińca. James najchętniej zrezygnowałby z luksusów i idealnie zapiętych koszul z dodatkiem drogich spinek do mankietów. Gardził próżnością i takim kiczem. Ciotka czasem potrafiła być miła , ale tracił do niej cąłą sympatię gdy zabierała go na bale charytatywne by zrobić sobie z nim kilka zdjęć opatrując je oczywiście komentarzem „wzięłam go z takich warunków, że szkoda o tym wspominać” co jak co ale lubiła się tym afiszować, dla niej dzień adopcji nie był szczęśliwą nowiną podczas której jej rodzina dopełni się do końca tylko czasem gdzie może zwołać kupę reporterów i pojawić się na pierwszych stronach gazet jako „dobra i kochająca”, zawsze była tylko kasa. To ona wyznaczała wszytko w ich życiu, przyjaciół jako takich jego ciotka nie miała no chyba, że można nazwać tak wspólnika od interesów. To jednak raczej inna para kaloszy. James wiedział że kiedyś to może nastąpić. Odsuwał od siebie ludzi by go nie zranili a tka naprawdę gdzieś w głębi bał się całkowitej izolacji a co za tym idzie samotności. Nie chciał skończyć jako strwożony emeryt który zrzędzi bez przerwy sam w wielkim domu z kasy ciotki. Teraz to zrozumiał ,nigdy się nad tym nie zastanawiał ale wiedział, że pieniądze to nie wszystko. Nie kiedy tracisz przez nie przyjaciół a miłości nigdy nie poznasz. Jaki to ma sens mieć wszytki luksusy świata jeśli nie zasmakuje się uczuć najbliższych ludzkiemu sercu. Widział na pozór zwykłych ludzi. Przeciętnie zarabiali ale byli szczęśliwi.
Hayley miała o tyle szczęścia - lecz czy to faktycznie można szczęściem nazwać? - że po swojej stracie nie stała się zimna, chociaż mogłoby się wydawać, że powinna, w końcu to właśnie wtedy postawa wszystkich w jej domu zmieniła się nieodwracalnie. Nie można się temu dziwić, ale Hay przytłaczało to, że w swoim domu czuje się nie na miejscu. A w końcu to ona przeżyła to najgorzej, to ją najbardziej to skrzywdziło. Winiła się za tamto zdarzenie. Gdyby wtedy tam nie poszła... gdyby nie jej chora duma, chcęć bycia taką samą jak on... Ale nie można gdybać. Oglądanie się za siebie i rozpatrywanie wszystkich biegów wydarzeń nic nie da. Nie przywróci życia. Nie zmyje winy. Nie wymaże pamięci. Zaśmiała się sztucznie, słysząc jego słowa. I znowu - zupełnie nie pasowało to do niej, jej głos zupełnie nie pasował do tego tonu i tej pustki. - Moi przyjaciele są właśnie tam - powiedziała z zagadkowym uśmieszkiem, krzyżując ręce na piersi. No proszę. Tak właśnie maskuje się celność uwagi. Gdzie są jej przyjaciele? Ona też zadawała sobie to pytanie. Gdzie? Z którym z nich rozmawiała ostatnio o czym innym, niż pogodzie? Nie dała po sobie tego poznać, nie zdradziła się niczym - czuła tylko, że wszystko widać w jej spojrzeniu. Gorycz. Nigdy nie potrafiła nic ukrywać - nawet, gdy udało jej się chociaż w połowie, wzrok podawał wszystko jak na tacy. I nic na to nigdy nie potrafiła poradzić, nad czym bardzo ubolewała.
/przepraszam tę jakość, ale jestem trochę skołowana, a nie chciałam przedłużać ;d
Gryfon wiele razy zadawał sobie pytanie „Co by było gdyby rodzice się uratowali?”. Przez długi czas nie dawało mu to spokoju. Pierwsze tygodnie od ,tego dnia przesiedział w swoim nowym pokoju w jednej z rezydencji ciotki. Zastanawiał się co by powiedziała matka widząc jak kłócił się z ciotką, pewnie spojrzałaby na niego tym karcącym rodzicielskim wzrokiem. Oh, jak on za tym tęsknił. Niegdyś irytowały go pewne zachowania jego rodziców, jak każdy nastolatek wiedział, że rodzą się w nim buntownicze odruch i chciał pokazywać wszystkim, że jest inny, odmawiać gdy go o coś proszono i tak dalej. Jednak gdy wszytko stracił oddałby każde skarby świata za rozmowę z matką czy ojcem. Dopiero teraz to zrozumiał, ale było już a późno. Jego rodzinie i nie wiodło się za dobrze, ale nawet jeśli zabrzmi to dziwnie to cieszył się z tego teraz, gdyby ciotka go wychował stałby się zwykłym rozpuszczonym dzieciakiem, bez odrobiny oleju w głowie. A tak matka i ojciec mieli jak i kiedy wtłoczyć mu trochę rozsądku, szacunku i innych ważnych wartości do głowy. Nikt nie rodzi się z gruntu zły lub dobry. To w jakim towarzystwie się obracamy, czy to jaki wartości wpaja się nam od małego mogą wszystko zmienić, owszem pozostają nawyki i skłonności, te złe i dobre ale nie on o nas decydują tylko my. Wiedział, że rodzicom czy siostrze nie przywróci życia, tak też zaprzestał rozpaczać nad nimi z oczami pełnymi łez. Potrafił płakać, ale nie uważał tego za atut, nie sądził jak niektórzy, że łzy są oznaką słabości, wyśmiałby kogoś kto tak mówi, jednak nie lubił afiszować się uczuciami. Dlatego też nie trawił pogrzebów, nie chodzi o to, że atmosfera była tam taka a nie inna, drażniły go tłumy ludzi zwłaszcza takich którzy udawali uczucia wylewając za nich krokodyle łzy , nie znosił fałszu. Poza tym to było takie ostatecznie. Jeśli był na czyimś pogrzebie to żegnał się z nim i godził z jego śmiercią, a on nigdy sobie tego nie poukłada tak na prawdę a w głowie. Ta strata odcisnęła swe piętno na jego psychice, owszem nie umartwiał się bez przerwy, ale ni zapomniał i nie chciał. Wiedział, że będzie żyć choćby po to by byli z niego dumni. -No to w takim razie może do nich wrócisz? -zasugerował patrząc znacząco na ziemię i mech w którym uprzednio była zanurzona drobna twarz dziewczyny. Miał przyjaciół, ale czasem wolał samotność. Nawet im nie ,mówił wszystkiego, wiedział że nie zrozumieją wszystkiego i wcale mu to nie przeszkadzało. Są rzeczy i chwile z którym musimy zmierzyć się sami. Tego co siedzi w jego gawie nie dało się pojąć od tak nawet jemu, więc po co się łudzić, że ludzie nawet tak bliscy zrozumieją i co więcej doradzą. To było niemożliwe. -Pewnie przerwałem wam jakąś barwna konwersację.-to było raczej stwierdzenie niż pytanie. Widać coś jednak się kryło za jej słowami, albo chciała by tak myślał. Kto ją tam wie. No ale pan Lightwood nie był w humorze na analizowanie wypowiedzi dziewczyny, nawet jeśli było warto. Wolał z zimna obojętnością obserwować jej poczynania i z łobuzerskim uśmiechem czekając na to co powie. Właściwe nie wiedział czemu ją tak denerwuje jaki ma w tym cel, ale bawiła go ta cała sytuacja. Najpierw opędzał się od chmar komarów i innego paskudztwa a teraz drażni się z drobną blondynką umorusaną ziemią. W jego życiu nigdy nie brakowało dziwnych i ciekawych doświadczeń, nawet teraz na towarzysza rozmów nie mógł sobie wybrać kogoś kto po prostu z zbolałą miną przyjmował by jego słowa, starając się nie pokazać jak go ubodły. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że dalsza konwersacja będzie zbyteczna, gdyż dziewczyna ni jak odbiera jego słowa. Nic tu po nim, nie minęło parę chwil a James opuścił las nadal wymachując rękami gdy spostrzegł komara.
Ruszył przed siebie, w las. Odziany była w płaszcz koloru zieleni, wpasowującym się w otoczenie, użył na sobie eliksiry usuwające jego woń czyniąc go niewytapialnym, korzystając z doświadczenia nabytego w lasach tajgi syberyjskiej, poruszał się równie cicho i zgrabnie jak daniel. Nie pozostawiał za sobą żadnych śladów. Przedarłszy się przez gęstwinę leśną wkroczył do matecznika, gdy znalazł sobie małą przestrzeń między drzewami począł przygotowywać miejsce na swe tymczasowe leże. Oczyścił miejsce pod namiot z kamieni i gałęzi. Rozłożył namiot w cieniu wysokich drzew i niewielkiej kotlince maskującej jego bytność. Następnie zaczął jeszcze dokładniej przygotowywać jego ukrycie, Wyciągnął z torby paliki służące jako magiczny płot i kotwice pod zaklęcia ochronne wbił je wokół namiotu w ośmiobok, rozpoczął początkowe procedury podniesienia zaklęć ochronnych, na początku zaklęcie tarczy PROTEGO TOTALUM, dodając doń zaklęcia odpychająceEXPULSO uwarunkowane na owady i zwierzęta, dodając doń jeszcze zaklęcie ANEXIETY tym bardziej na istoty żywe. Wzbogacił też okolice w Confundusa mającego zmylić ludzi kręcących się w pobliżu na końcu korzystając z Chamaeleonisum ukrył całość maskując ją zaklęciem kameleona. Zajęło mu to cały dzień i wyczerpało ale na koniec użył jeszcze zaklęcia Fidelus Charm, by ukryć istnienie tej leśnej pracowni w głębi swe duszy. Spokojnie oceniwszy swe dzieło Aportował się w okolice ośrodka.
Haydn Thomas Locke
Wiek : 45
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na czole i nad górną wargą, akcent RP
18.05 2006 Pracował jako sprzedawca w Antykwariacie na Nokturnie. Znał się na literaturze, sam pisał póki co tylko do szuflady. Jego pracodawca, jak się okazało, zajmował się nie tylko książkami. Tak naprawdę to była tylko dobra przykrywka do prania brudnych pieniędzy, pozyskiwanych poprzez nielegalny przemyt. Haydn zawsze był lojalny wobec osób, które niegdyś zdecydowały się mu pomóc. Tak też było z jego pracodawcą – Locke domyślał się, że te przedmioty czy dziwne substancje, po które przychodzą czasem szemrane typy, a czasem wymuskane, piękne i bogate damy, nie są w pełni legalne. Właściciel Antykwariatu zaufał młodszemu pracownikowi na tyle, że postanowił wprowadzić go w resztę – poza książkowym – biznesu. Zadanie nie było proste – należało odnaleźć naszyjnik. Kilka bardzo drobnych, właściwie nic nie mówiących wskazówek, wykrywacz i las. Droga była strasznie długa, prowadziła dookoła jeziora. A może to tylko jego wina, bo obrał zły kierunek? Ale przecież wykrywacz zadziałał od razu! Albo coś było nie tak z tym sprzętem, albo Haydn pogubił się w trakcie. Miał być w środku lasu, a wylądował na polanie. Słońce już zachodziło. Postanowił odpuścić. Na znalezienie naszyjnika miał trzy dni, a wolał nie ryzykować utratą życia z rąk bądź łap niebezpiecznych kreatur, pojawiających się w lesie nocą. Drugiego dnia nie było wcale lepiej. Wykrywacz znów zadziałał od razu po ustawieniu, ale kurs zbaczał z wydeptanej ścieżki. Jedyne czego się obawiał, to kleszcze, kiedy przedzierał się przez olbrzymie paprocie i inne, nierzadko kujące, zarośla. Aż krzyknął, kiedy prawą nogą wpadł w zasadzkę, zastawioną zapewne na leśną zwierzynę. Kostka ewidentnie była skręcona. Cholera, nie ma szans. Użył zaklęć, eliksirów, które wziął tak na wszelki wypadek. Pomimo zastosowanych środków, ból był nie do zniesienia. Wrócił do Londynu, nogę opatrzył specjalista. Stracił drugi dzień. Nie mógł dłużej czekać – postanowił zapłacić komu trzeba, by tylko ukończyć misję. Trzeci dzień zapowiadał się już dużo lepiej. Dzięki kupionym informacjom Haydn bez problemu odnalazł drzewo, o którym była mowa. Wykrywacz niemal zwariował, oznajmiając, że są na miejscu. Z dziupli mężczyzna wyciągnął płócienny woreczek, a w środku był rzeczony naszyjnik. Udało się!
Pierwszy etap 5,3, opłacone wskazówki Drugi etap 2.
KOŚCI: I.3-->1-->6 II. 2 CZAS: zaraz po rzuceniu pracy jako Łamacz Klątw, rok 2014
Ten kurs był mu potrzebny. Znał swoje możliwości, wiedział do czego jest zdolny... Jednak to chyba była jakaś próba sprawdzenia się. Wiedział, że jeżeli kurs przebiegnie zgodnie z jego planem, da to mu potwierdzenie, że to koniec z przeszłością. Z zabawą w Łamacza, koniec z Ministerstwem, którym gardził już długo przed odejściem z zajmowanego stołka. Czy potrzebował tego kursu? Pewnie to otworzy mu szerzej drzwi do miejsca, w którym pragnął się znaleźć. Wiedział czego chciał. I właśnie z tym nastawieniem wszedł na Nokturn, aby po chwili skierować się do sławnego sklepu jakim był Borgin&Burkes. Właściciel wręczy mu szkic kolii, której bardzo chciał. Czy to z własnych prywatnych pobudek, czy dla celów czysto biznesowych... To już nie leżało w interesie chłopaka. Miał na to chyba dosyć czasu, choć pewnie gdyby nie jego wcześniej zdobyte umiejętności, byłby przekonany, że jest w dupie. Wskazówki były bardziej niż tragiczne, dlatego musiał skorzystać z wykrywacza czarnej magii. To chyba był jedyny i najlepszy pomysł. Kilka razy zdarzyło mu się zejść z drogi, to nie byłoby w końcu normalne gdyby przedmiot przez niego szukany znalazł się w tak dogodnej dla niego pozycji. Nie pamięta już przy której z kolei to było, ale w pewnym momencie zaczął tracić grunt pod jedną z nóg. Wlazł w tę maź aż po kolana. Przez jego nogę przeszedł ból, który poinformował go iż skręcił kostkę. Pięknie, tego właśnie mu było trzeba. Kiedy już wyciągnął nogę, kląć pod nosem i wyzywać wszystko co tylko było możliwe, szczególnie Borgina... Zaczął ją leczyć. A, że nigdy nie był w tym najlepszy, musiał odstąpić od dalszych poszukiwań chociaż na dzień. Drugi dzień był porażką. Noga nie bolała już tak mocno, uznał więc że będzie to idealna pora do wyruszenia. Po drodze musiał źle nastawić wykrywacz, gdyż szalał jak opętany i robił w zasadzie wszystko co tylko chciał. W ostateczności wywiódł go w pole, a może dokładniej, do mugolskiej restauracji. Potem zniknął. Tak przepadł mu dzień drugi. Przedostatni. Trzeci dzień nie zapowiadał się lepiej. Wykrywacz nie chciał współpracować chyba jeszcze bardziej niż wczoraj, jakby stwierdził, że jego praca na najbliższy okres się zakończyła. Jeremiah schował więc to badziewie to kieszeni i sam obrał kierunek, zdając się na swój zmysł. Czy był to dobry pomysł? Zaczął wątpić dopóki nie natrafił na wyżłobiony znak Gellerta Grindelwalda w pniu. Interesujące, szczególnie na takim wypizdowiu na jakim się znalazł. Kiedy chłopak zbliżył się do znaku, wykrywacz zaczął szaleć. A dokładnie, wydawać z siebie przeraźliwe piski. Oznaczało to tylko tyle, że znalazł miejsce spoczynku naszyjnika. Wtedy uśmiechnął się chyba po raz pierwszy od bardzo dawna. Musiał działać szybko. Naszyjnik musiał znajdować się blisko wyżłobionego znaku, powiedziałby wręcz, że może być nawet pod nim ukryty. Wolał jednak najpierw wybadać teren, okolice znaku aby sprawdzić czy na pewno nie ma go gdzieś z boku. W końcu znak może być jedynie wskazówkę, zmyłką aby nie szukać dalej. Kiedy tak krążył wokół drzewa, dostrzegł wgłębienie w ziemi. Kora ani drgnęła, dlatego też wyciągnął różdżkę i szepnął Deprimo. Uniósł lekko brwi, chyba jedynym wyjściem będzie włożenie tam ręki. Jeremiah skrzywił się lekko i wsadził dłoń do środka, szukając, nie wiedząc dokładnie czego może się spodziewać. Przez dobrych kilka minut się nic nie działo, nie mógł wyczuć niczego innego oprócz liści, mazi i czegoś jeszcze, może był to mech wolał się dłużej nad tym nie zastanawiać. Kiedy poczuł pod palcami coś podobnego do sznurka, pociągnął. Coś się zatrzymało. Musiał wydrążyć troszkę większą dziurę niż zrobił poprzednio i wtedy znalazł się w posiadaniu płóciennego woreczka. Jak się okazało, z prezentem idealnym dla tego starego pryka Borgina. Schował woreczek z kolią w bezpieczne miejsce, otarł dłonie i spodnie i ruszył.
z/t
Aurora Therrathiel
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : Znamię w kształcie listka na barku, tęczówki zlewające się ze źrenicami
Lato 2016 Kurs na przemytnika i znawcę artefaktów podjęłam tuż po studiach, jeszcze przed rozpoczęciem stażu. Ojcu bardzo na tym zależało, a że leżało to w kwestii moich zainteresowań nie zamierzałam protestować. Podstarzały członek rodziny Borginów patrzył jednak na mnie z dość dużym dystansem – w jego mniemaniu najwyraźniej byłam zbyt młoda i delikatna na taką pracę. Ten pozór towarzyszył mi od dzieciństwa, ale ja starałam się robić z niego swoją siłę. Mimo wszystko mężczyzna powierzył mi szkic kolii i dał do zrozumienia, że mam tydzień czasu. Niestety zadanie nie było łatwe – Borgin wprawdzie wskazał mi kierunek, nie umiał jednak określić konkretów dotyczących lokalizacji. Początkowo nie wiedziałam jak się to zabrać, ale finalnie zakupiłam na Nokturnie prosty wykrywacz czarnej magii, po czym podążyłam we wskazane miejsce. Niestety podczas poszukiwań wykrywacz zwariował, więc ostatecznie rozpoczęłam wędrówkę sama. Po dłuższej wędrówce dostrzegłam na jednym z drzew wyżłobiony symbol Grindelwalda. Zaczęłam się rozglądać i wtem, zupełnie niespodziewanie wykrywacz zaczął działać i zapiszczał przeraźliwie. Wszystko wskazywało na to, że odnalazłam miejsce ukrycia naszyjnika. Przez dłuższy czas kręciłam się wokół pnia zastanawiając się na rozwiązaniem. Finalnie wpadłam na lekko niedorzeczny pomysł i zdecydowałam się wspiąć na drzewo. Początkowo szło mi całkiem nieźle i dotarłam już o połowy pnia. Wtem, zupełnie niespodziewanie zaatakowała mnie przerażona wiewiórka. Przeskoczyła przez moją glowę i ugryzła mnie w ramię. Byłam przerażona i zupełnie nieświadomie puściłam się drzewa – nie dość, że potwornie obtłukłam sobie kość ogonową, to jeszcze miałam dość dużą ranę w ramieniu. Na szczęście nie stało mi się nic poważniejszego, byłam jednak zmuszona przerwać poszukiwania i ponowić je następnego dnia. Nazajutrz podjęłam poszukiwania kolejny raz. Znowu spędziłam kilkadziesiąt minut kręcąc się wokół drzewa i próbując znaleźć jakąś wskazówkę. W końcu zdecydowałam się użyć czujnika. Chodziłam wokół drzew przez kolejne kilkadziesiąt minut, aż w końcu usłyszałam pikanie. Zaczęłam kopać, ale niestety ziemia była bardzo twarda, więc zdecydowałam się na użycie magii. Podnosiłam ziemię kawałkami tak długo aż udało mi się wyciąć mały kuferek. Po kilku minutach walki z zamkiem udało mi się otworzyć w kuferek. W środku, na delikatnej, jedwabnej poduszeczce leżała przedmiot, który miałam znaleźć. Jeszcze tego samego dnia wróciłam do Borgina – mężczyzna nie mógł uwierzyć, że poszło i tak szybko i sam przyznał, że faktycznie mnie nie doceniał.
Etap 1: 6 Etap 2: 3,6 + 1 (nieparzysta)
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Parę miesięcy po przyjęciu Mograine'a na stanowisko, Borgin zlecił mu kolejne zadanie. Według zasad panujących w zawodzie Aiden musiał się dokształcić w kierunku transportu artefaktów. Teoretycznie prosta i wiadoma już wcześniej rzecz, ale papier musiał być. Fantem do znalezienia okazał się piękny naszyjnik: gotycka kolia. Otrzymawszy tydzień czasu i szczątkowe informacje Aiden wyruszył spełnić wolę szefa. Do ułatwienia zadania otrzymał wykrywacz czarnej magii. Będąc na obszarze wskazanym przez Borgina zaczął chodzić z przedmiotem niczym pies myśliwski. Wszystko szło sprawnie aż nie dotarł nad jezioro. Wskazany cel znajdował się po jego drugiej stronie, mężczyzna zaczynając powątpiewać w sprawność urządzenia ruszył dalej na długą podróż na około. Parę godzin później ominąwszy jezioro i setki drzew dotarł na polanę akurat na piękny zachód słońca. Szkoda tylko, że oznaczało to stracony dzień i większą szansę na oblanie zadania. Wzdychając wrócił do miejsca noclegowego żeby nabrać siły na kolejne zmagania. Następnego dnia urządzenie za cholerę nie chciało się włączyć. Pomimo niezliczonych prób Aidenowi nie udało się zmusić przedmiot do współpracy, zdenerwowany schował je do plecaka i zaczął szukać na własną rękę. Klnąc pod nosem chodził pomiędzy drzewami aż natknął się na znajomo wyglądający symbol. Po dokładniejszym przyglądnięciu się rozpoznał znak czarnoksiężnika Grindelwalda. Zmotywowany swoim odkryciem zamierzał przeszukać okolicę, pisk nagle włączonego wykrywacza ogłuszył mężczyznę na parę chwil i dał do zrozumienia, że oznaczone drzewo zawiera w sobie magię. Oględziny zajęły około godzinę czasu. Mężczyzna dostrzegł zachęcająco wyglądające wgłębienie tuż nad ziemią i schylił się by dostać się do środka. Siłą mięśni nie pomogła, musiał wykorzystać Deprimo żeby dostać się do środka. Kolejne parę minut minęło na błądzeniu palcami w drzewie. Natrafiwszy na coś przypominającego sznurek Aiden wyciągnął rękę i w dziurze pojawił się worek nieco zbyt duży by go wyciągnąć. Jedno powiększenie dziury później worek spoczął w dłoni dumnego z siebie mężczyzny. Zajrzawszy do środka i upewniwszy się, ze znalazł poszukiwany przedmiot Mograine wrócił ze zdobyczą na Ponury Nokturn.
Niedawno usłyszałem o tym kursie i od razu moje oczy zalśniły jaskrawo. Od jakiegoś czasu interesowały mnie dodatkowa praca jako przemytnik, którą mogłem połączyć z biznesem rodzinnym. Byłoby to istnie przydatne połączenie. Dlatego od razu ruszyłem w umówione miejsce, gdzie stanąłem twarzą w twarz z starym Borginem, którego znał chyba każdy kto interesował się tematem czarnomagicznych artefaktów. Porozmawiałem z nim chwile, po czym wziąłem się do roboty. Miałem znaleźć kolię, o której położeniu nie wiedział nawet on. Dość ciekawe zadanie. Zacząłem wędrować z wykrywaczem, który kupiłem pospiesznie od jakiejś czarownicy i ten dość szybko zaprowadził mnie w stronę lasu, gdzie pikał coraz intensywniej. Poszedłem w tamtą stronę. Ostatecznie okazało się, że to martwy trop i poszedłem szukać dalej. Miałem coraz mniej czasu – na to zadanie dostałem tydzień. Przy szukaniu ten wadliwej jakości wykrywacz nagle się wyłączył. Przekląłem głośno. Nie zamierzałem się poddać, zacząłem szukać czegokolwiek na własną rękę i niedługo później zauważyłem znak Grindenwalda. Było to ciekawe miejsca na tak nietypowy znak, dlatego zacząłem się rozglądać wokoło, gdy nagle włączył się wykrywacz nieustannie piszcząc. Uśmiechnąłem się do siebie i zacząłem oglądać owe drzewo, na którym był tenże znak. Po prawie godzinie zauważyłem lekkie wgłębienie przy pniu, włożyłem więc tam rękę. Poszerzyłem dziurę, żebym mógł sięgnąć głębiej i faktycznie poczułem jakiś łańcuszek. Pociągnąłem go, jeszcze raz poszerzając dziurę, gdyż kolia się nie mieściła. Po pięciu minutach w dłoni trzymałem artefakt, którego poszukiwał Borgin, a czas nie upłynął. Kurs ukończony.
Kostki: 2,4>4 | 6,1>6
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Lato 2018. Po przyjeździe do Londynu nie wiedziała co z sobą począć. Niby nie chciała słuchać ojca i z siostrą starały się robić mu jak najbardziej na złość, a mimo to były w mieście ponurym i brudnym z jego woli. W innych okolicznościach z pewnością nie podjęłaby się, a przynajmniej nie zaraz po skończeniu szkoły magicznej, pracy jak ta. Trafiła na nią przez przypadek zapuszczając się w najdalsze zakątki Nokturna. Właściciel nie należał do najmilszych osób, wręcz przeciwni - miała wrażenie jakby jej nie chciał. Nie zraziło jej to jednak, a wręcz przeciwnie... Dało jej to pokłady siły o jaką by się nawet nie podejrzewała. Może dzięki temu udało się jej przejść wszystkie próby ale po kolei. Pierwsze zadanie od niego było całkiem przyjemne, a przynajmniej dla niej. Odnalezienie odpowiedniego naszyjnika... ? Nic proszonego, szkoda tylko, że ten starzec nie podał jej konkretnego kierunku, a jedynie zaproponował aby zakupić wykrywacz czarnej magii. Jeśli myślał że ją to odstraszy lub, że przez brak pieniędzy nie będzie mogła dokonać zakupu to grubo się mylił. Wróciła z zakupem do jego sklepu aby w ciągu trzech dni odnaleźć kolię. Dokładnie ustawiła wykrywacz. Nie chciała mieć jakiejkolwiek wpadki. Chciała jak najszybciej skończyć to zadanie i wrócić do Borgina z jego skarbem. Nie spodziewała się jednak, że urządzenie zacznie tak szybko działać. Mimo jej złej orientacji w terenie zdołała ustalić, że wskazywał las. Mogła się domyślić, e to właśnie tam będzie ona ukryta. Nie zastanawiając się długo udała się w jego stronę wiedząc, że zadanie skończy się szybciej niż się zaczęło. Idąc w głąb lasu urządzenie piszczało o kilka decybeli głośniej. Nie przejmowała się wystraszeniem zwierzątek. I tak prędzej czy później by uciekły. To nawet i lepiej. Głośniejsze jego zawodzenie przy jednym z drzew nakazało jej go wyłączyć. Czyli to w tym miejscu została schowana. Zdołała znaleźć to miejsce w niecałe kilka godzin. Tylko co teraz? Obejrzała drzewo z kilku stron. Próbowała wpierw ustalić czy aby nie jest ono zaczarowane . Istniała możliwość, że mogło mieć ono jakieś zabezpieczenia chroniące przed niepowołanymi gośćmi lecz niczego jej oględziny nie wykazały. Usiadła pod drzewem mając zamiar odpocząć chwilę. Zapewne gdyby nie to nie zauważyłaby wgłębienia. Delikatnie oparła o nie opuszki palców lecz nic się nie stało. Mimo to intrygowało ją ono. Zbliżyła do wgłębienia różdżkę chcąc sprawdzić to zjawisko z bliska. - Deprimo- zaklęcie zadziałało od razu. Delikatnie wsunęła rękę do środka sprawdzając co się tam znajduje. Z początku nie była pewna czy powinna jednak nie miała zamiaru pozostawić tego otworu niesprawdzonego. Z początku nic nie wyczuła przez co zaczęła cofać rękę. Dobrze, że nie zdążyła cofnąć jej do końca. Przy jednej ze ścianek wyczuła... sznurek? Tak, z pewnością w dotyku przypominał sznurek. Lecz czy nim był? Kilka sekund wahała się czy aby na pewno powinna za to pociągnąć. Mogło to przecież uruchomić jakąś pułapkę. Mimo to pociągnęła i jak się okazało był to dobry pomysł. Woreczek który wyciągnęła odłożyła na bok. Dopiero, gdy załatała dziurę wzięła woreczek w dłonie. Był spory i z pewnością krył coś w środku co mogła stwierdzić po dotyku. Delikatnie otworzyła woreczek zaglądając do środka. Kolia. Z uśmiechem wymalowanym na ustach spakowała wszystko do torby i wróciła do Borgina.
Chyba każdy w magicznym świecie wiedział, że Borginowie nie należą raczej do najszlachetniejszych rodów, i nie było tutaj mowy o czystości krwi, a raczej o zwykłej ludzkiej przyzwoitości. A jednak Leonel spotkał się ze starym Borginem, by pod jego skrzydłami nauczyć się dość szemranego i ryzykownego, ale jakże dochodowego fachu. Zamierzał przemycać artefakty z odległych krajów, ale żeby to robić, musiał wiedzieć w jaki sposób je odnajdywać i jak radzić sobie z nieprzyjemnymi kontrahentami. Dostał swoje pierwszego tego typu zadanie w życiu i już wiedział, że nie będzie łatwo. Trzymał bowiem w ręku jedynie szkic pięknej, gotyckiej kolii, ale to była jedyna wskazówka. Ani on, ani nawet stary Borgin nie znali miejsca położenia przedmiotu, więc Fleming musiał wznieść się na wyżyny swoich możliwości, by spełnić oczekiwania swojego mentora. Nauczyciel wskazał mu kierunek, a chłopak ustawił wykrywacz czarnej magii, którego pierwowzór uzyskał na Śmiertelnym Nokturnie. Wydawało się, że wszystko idzie w jak najlepszym porządku. Wykrywacz wskazał mu trasę, ale powiedzmy sobie szczerze, usłana różami to ona ewidentnie nie była. Leo często musiał zbaczać z głównej ścieżki i nieraz wpadał w tak gęste zarośla, że powoli odechciewało mu się tej przeklętej roboty. Na szczęście miał w sobie sporo samozaparcia i żadne, nawet najcięższe przeszkody, nie mogły go powstrzymać przed dojściem do celu. Przeklął jednak głośno, kiedy jego noga ugrzęzła w jakimś dole aż po same kolano. Zaraz po tym zawył z bólu, zdając sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej skręcił sobie kostkę. No wspaniale się ta jego podróż zaczęła, nie ma co. Jakimś cudem wygramolił się z tej dziury, ale ból nasilił się przez to jeszcze bardziej. Młody czarodziej starał się uleczyć nogę za pomocą zaklęć, ale że magia uzdrowicielska nigdy nie była jego mocną stroną, ucieszył się na myśl, że została mu jeszcze jedna fiolka eliksiru, który pozwolił mu załagodzić skutek niespodziewanego wypadku. Tak czy inaczej tego dnia nie mógł już ruszyć dalej i musiał dać swojej kostce czas na regenerację. Podjął rozsądną decyzję, choć będąc szczerym, martwił się nieco o to, że przez to małe opóźnienie nie uda mu się znaleźć kolii we wskazanym przez Borgina limicie czasowym. Na szczęście na drugi dzień wszystko (no przynajmniej w tym momencie tak mu się wydawało) potoczyło się po jego myśli. Odnalazł miejsce ukrycia naszyjnika, a przynajmniej tak wskazywał jego wykrywacz czarnej magii. Kolia musiała gdzieś tu być, ale nigdzie jej na razie nie widział. Przez kilkadziesiąt minut kręcił się wokół drzewa, przypatrując się szczegółom, aż wreszcie dostrzegł wgłębienie tuż nad ziemią. Schylił się, by go dotknąć, ale kora ani drgnęła. Chłopak pomyślał, że może potrzeba tutaj nieco magii, więc przyłożył różdżkę, szepcząc zaklęcie Deprimo. To był strzał w dziesiątkę, jako że drzewo odsłoniło przed nim swoje wnętrze. Leo wsunął rękę w dziurę, szukając na oślep czegoś, co przypominałoby poszukiwany przez niego artefakt. Wreszcie trafił na coś miękkiego i wyciągnął to na zewnątrz. Pomyślał, że może kolia jest w jakimś woreczku, ale to nie był woreczek, a wiewiórka. Zwierzę się przestraszyło i dziabnęło go w rękę, na co znów przeklął głośno. Wypuścił wiewiórkę, ale ręka bolała niemiłosiernie. Może jednak powinien podejść do tej sprawy inaczej? Tylko jak? Kolejne kilkadziesiąt minut kręcił się wokół drzewa, ale że nic więcej poza tamtą dziurą nie znalazł, postanowił wspiąć się po pniu i sprawdzić czy może jednak kolia nie wisi gdzieś na gałęzi (ta, na pewno). Wspinaczka szła mu całkiem nieźle, ale kiedy był w połowie drogi, nagle został zaatakowany przez wściekłą i przerażoną WIEWIÓRKĘ. Znowu. Pieprzoną wiewiórkę. Zwierzę skoczyło mu na głowę, po czym spadło na ramię, wgryzając się w nie z ogromną siłą. Leo odruchowo puścił gałąź i spadł na ziemię, obijając sobie kość ogonową o… kolię. Cholera, to ona tutaj cały czas leżała? Już sam nie wiedział, był tak zamotany przez te wiewiórki. Tak czy inaczej obolały, ale szczęśliwy, że to już koniec jego niedoli, zaniósł znalezisko do Borgina, zdając w niezbyt pięknym (ale przynajmniej zdając!) swój pierwszy test na przemytnika.
Kostki - część pierwsza: 3 Kostki - część druga: 2, 3, 3, 5
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xaylah nie dawała Xanthei chwili wytchnienia. Kiedy tylko udało jej się zdobyć dyplom teleportacji łącznej, kuzynka zaciągnęła ją do jakiegoś typa z rodziny Borginów, podobno znajomego. Facet najpierw się jej przyjrzał, a później zaprowadził do starego Borgina, który od razu przeszedł do sedna. Kolia. Aha. No, dostała nawet na czas zadania wykrywacz czarnej magii! Cały kurs posługiwania się tym ustrojstwem brzmiał mniej więcej "masz i idź gdzieś tam", co specjalnie nie pomogło kompletnej nowicjuszce w temacie. No, ale jednak Xaylah na nią liczyła! Poszła więc. Błąkała się cały dzień, nie potrafiąc wykonać podstawowej rzeczy, jaką było włączenie tej diabelskiej maszyny. Nie podziałały nawet zaklęcia, które w przypływie desperacji starała się rzucić. Kompletna klapa. Z poczuciem porażki wróciła na miejsce, gdzie szczęśliwym trafem udało jej się otrzymać nieco bardziej szczegółowe instrukcje co do samego przedmiotu. Dostała drugą szansę! I tym razem przynajmniej udało jej się uruchomić wykrywacz. Dalej było równie źle co ostatnio, ale przynajmniej miała sygnał! Szła za nim z radością, aż nagle wylądowała w mugolskim przybytku i sygnał zniknął. Xan się załamała. Nie mogłaby jednak spojrzeć Xaylah w oczy, gdyby znów odniosła porażkę, dlatego mimo straconego czasu zdecydowała się po prostu spróbować jeszcze raz od początku. I tym razem wyszło! Miała po prostu źle skalibrowany wykrywacz. Mimo że straciła na pomyłkę kolejny dzień, wreszcie dotarła do drzewa, na którym wyryty był jakiś symbol. No, fakt że była w lesie w ogóle działał kojąco na jej zszargane nerwy! Mało tego, wyraźne pikanie wykrywacza wzbudziło w niej prawdziwą euforię! Gdy tylko wiedziała, gdzie jest kolia, rzuciła się do kopania, nie myśląc nawet o tym, że może to zrobić zaklęciem. Wygrzebała artefakt gołymi rękami, łamiąc przy tym kilka paznokci, ale nie przejmowała się tym. Udało się. Zaniosła przedmiot do Borgina i wreszcie mogła spojrzeć z duma w zadowolone oczy Xay!
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Kurs na przemytnika, etap I:6 Choć już wcześniej męczył się w Ministerstwie i na siłę szukał wrażeń gdzie i kiedy tylko się dało, dopiero wakacyjny wyjazd uświadomił mu, że nie jest w stanie dłużej wysiedzieć za biurkiem. W każdym razie nie tylko za biurkiem. Musiał się ruszyć, zająć sobie czymś czas, który wiosną przeznaczał na smętne przesiadywanie w pubach. Potrzebował odskoczni i szybko znalazł rozwiązanie swojego problemu – skontaktował się z Leonelem, o którym wiedział, że po godzinach zajmuje się nie do końca czystym biznesem i wypytał go o kilka szczegółów, a kilka dni później był już umówiony z Borginem, który z kolei zlecił mu odnalezienie drogocennej kolii. Nie było łatwo, nie bardzo wiedział od czego ma zacząć, dostał jedynie mało precyzyjny kierunek, z którym musiał wymyślić coś sam. Udał się więc na Nokturn i po dłuższych oględzinach dostępnych w tamtejszych sklepach towarów, wybrał wykrywacz czarnej magii, który mógł znacząco ułatwić mu zadanie. W końcu, pewien, że dobrze się przygotował, poszedł we wskazanym mu przez zleceniodawcę kierunku. Chciał użyć wykrywacza i wtedy okazało się... że ten nie działa. Cholerna kupa złomu opchnięta mu na czarnym rynku, mógł spodziewać się tego po Nokturnie. Nie bardzo wiedział co ma zrobić skoro jego plany trafił szlag i w końcu, zirytowany, po prostu ruszył przed siebie. Bezmyślnie lawirował pomiędzy drzewami, nie wiedząc czego tak naprawdę szuka – i mimo tej niewiedzy, w pewnym momencie po prostu to znalazł. Kiedy dojrzał znak Grindelwalda, stanął jak wryty, a zanim zrobił jakikolwiek krok, wykrywacz, którego na szczęście nie wyrzucił, zaczął piszczeć jak opętany, kierując go ku skarbowi.
Kurs na przemytnika, etap II:4, parzysta; 5, parzysta Kręcił się wokół jednego z drzew, na które wykrywacz działał najsilniej i czuł, że od tych przejmujących pisków wkrótce rozboli go głowa. Wyglądało na to, że na ziemi nie miał szans niczego znaleźć, więc może... na pniu? Spojrzał w górę, zastanawiając się jak bardzo prawdopodobne jest to, że naszyjnik jest zawieszony na którejś z gałęzi. W końcu postanowił przekonać się na własne oczy. W Kanadzie zdarzało mu się wspinać po drzewach, choć trzeba przyznać, że od dawna już tego nie robił. Mimo wszystko sądził, że uda mu się wejść na nie bez większych problemów. Przeliczył się. Ręce i buty ślizgały się po wilgotnej korze i nie dotarł do żadnego punktu w postaci gałęzi, która pozwoliłaby mu się podciągnąć. Stracił tylko czas, a w dodatku poobcierał sobie palce, co zaraz wyleczył szybkim episkey Zresztą i tak ten trop był chyba błędny. Ponownie użył czujnika, który od jakiegoś czasu siedział cicho i z jego pomocą odnalazł zagubiony trop. Skoro kolii nie było na górze ani na powierzchni, to może znajdowała się pod ziemią? Zatrzymał się w miejscu, w którym pikanie było najsilniejsze i kucnął, decydując się na kopanie. Wyciągnął różdżkę, ale zawahał się na moment; czy aby na pewno magia nie naruszy w jakiś sposób ukrytego tam skarbu? Robiąc to rękoma, miałby większe wyczucie. Nie uśmiechał mu się ten pomysł, zwłaszcza że świeżo zaleczone palce piekły go jeszcze odrobinę, ale jeszcze bardziej nie uśmiechał mu się powrót do Borgina z pustymi rękoma, dlatego nie zastanawiając się już dłużej, zaczął kopać. Opłacił mu się ten wysiłek, po krótkiej chwili trzymał w rękach pudełeczko, w którym ukryta była kolia. Zniknął stąd czym prędzej, aby odnieść przedmiot właściwej osobie.
Aurelie D. Vetscht
Wiek : 35
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 172,5
C. szczególne : Obliźnione ciało, szrama na lewym policzku, tatuaż z nundu na plecach.
Wyjazd do Nowej Zelandii był dla niej czymś nowym. Co prawda zdarzyło jej się być już na kontynencie australijskim, niemniej jednak niewielka wyspa obok pozostawała dla niej jeszcze nieodkrytą zagadką. Nie miała jednak czasu zastanawiać się jaką faunę może tu znaleźć, bowiem cel jej podróży był zgoła inny - Borgin dał jej wyzwanie, któremu miała sprostać w ramach jakiegoś testu. Czy to jest ten test na "bycie godnym"? Musiała nauczyć się sprawnego wyszukiwania artefaktów, choć głównie chodziło jej o to, aby móc przemycać szczątki zwierząt przez każdą z granic. Z jednej strony zdawało się to być dość proste, ot teleportacja i po sprawie, ale z drugiej przecież po drodze mogła znaleźć się masa trudności, którym trzeba było sprostać. Rysunek. Świetnie. Fantastycznie. Na podstawie jakiegoś trędowatego szkicu miała odnaleźć tę cholerną kolie. Głupszych pomysłów chyba nie znali. Ona rozumie, znaleźć po tropach zwierzę, ale artefakt? Po kawałku pergaminu? Czy jest na sali jasnowidz? Wykrywacz Czarnej Magii zdawał się być odpowiednim przedmiotem do pomocy, jednakże... nie było to takie proste jak jej się zdawało. Rzucenie nim o drzewo zdawało się być najlepszym pomysłem, kiedy pomimo idealnego działania i tak nie mogła odnaleźć odpowiedniej drogi. Oczywiście zrzuciła całą winę na to cholerne ustrojstwo, którego to zapewne złe wskazówki prowadziły ją prosto w las. Krążenie między drzewami i wyczerpanie podróżą dały jej się we znaki, na tyle mocno że irytował ją nawet ten cholerny zachód słońca. Gdyby chociaż padało to zrzuciłaby winę na pogarszającą się pogodę, ale w tym wypadku pozostawało się już całkowicie poddać. Nazajutrz jednak wcale nie było lepiej. Wykrywacz nie chciał działać wcale. Miała ochotę go wyrzucić i choć w pewnym momencie to zrobiła i urządzenie wyladowało na miękkiej ściółce, to po chwili jednak po niego zawróciła. Z westchnieniem zawodu postanowiła szukać śladów naszyjnika na własną rękę, ale zdawało się że straciła kolejny dzień na bezowocnych poszukiwaniach. Jedyne o czym aktualnie marzyła to gorąca kąpiel i rzucenie tego w cholerę. Ale jak to mówią do trzech razy sztuka. Kolejna próba wcale nie okazała się lepsza. Ponowne, odpowiednie nastawienie tego pierdolonego tałatajstwa okazało się trudniejsze niż sądziła. Zwątpiła w pewnym momencie w swoje IQ, kiedy dotarła do mugolskiej restauracji - cóż, nie takie miejsca nadawały się już na chowanie artefaktów, więc w sumie...? Nie, na pewno nie. Straciła kolejny, prawie cały dzień na łażeniu w te i we w te, aż w końcu... zaczął wskazywać jej drogę do lasu, który oglądała ostatnie dwa i pół dnia. Późnym wieczorem zauważyła kryjówkę, oznaczoną dziwnymi symbolami, których znaczenia nie potrafiła rozpoznać z powodu przemęczenia. No nic, musi działać dalej, kończył jej się czas.
Kręcenie się wokół drzewa bynajmniej nie było czymś wyglądającym normalnie. Zupełnie jakby zgubiła pierścionek w środku lasu, a teraz miała znaleźć go wśród liści po ciemku. Co prawda lumos znacznie ułatwiało jej to zadanie, niemniej znalezienie dalszych wskazówek było praktycznie niemożliwe. Dopiero po chwili przeszło jej przez myśl, że być może to nie ziemia da jej odpowiedź na niezadane przez nią pytanie, a samo drzewo, na które wspięła się już po chwili. Roślina nie była jednak tak chętna na nadejście intruza, a jej dłonie co rusz ześlizgiwały się z konarów wysyłając ją na ziemię. Była jednak nieugięta w swoim postanowieniu, a kiedy udało jej się już mocno pochwycić odpowiedni konar... ni stąd ni zowąd pojawiła się obok niej wiewiórka. Ale co może zrobić wiewiórka? Otóż, miec np wściekliznę. Albo wgryźć jej się w ramię. Była co prawda dość odporna na ból, ale te niewielkie ząbki wbite w delikatny materiał koszulki szybko przedostały się do jej skóry, a dziewczyna w odruchu puściła konar, spadając na ziemię i obijając sobie tyłek. Syknęła z bólu odruchowo sięgając do swojej kości ogonowej i tym samym ją rozmasowując. Miała dosyć. Siedziała jeszcze przez chwilę na ściółce, kiedy jej oczom ukazała się... zaraz zaraz? Czy to jest dziupla? Skrzętnie przykryta jednym z niższych konarów znajdowała się tuż przed nią. Nieco ryzykownie, ale wsadziła tam bez namysłu rękę, no bo gorszego jeszcze mogło się dzisiaj stać? Jej palce wyczuły niewielkie pudełeczko, którego dotyk sprawił że serce zaczęło jej bić szybciej. Pospiesznie wyjęła je z kryjówki i otworzyła wieko, kiedy jej oczom ukazała się poszukiwana kolia. Nareszcie!
[zt]
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Ten kurs to było jedno z pierwszych spotkań Shawna ze swoim przyszłym pracowacą i człowiekiem, którego zastąpi na stanowisku właściciela czarnomagicznego sklepu. Już wtedy Reed obserwował go badawczo, chcąc nawiązać jakąś nić porozumienia, kontaktu. Stary mężczyzna, z dość widocznym już brzuszkiem i zmarszczkami na twarzy sprawiał wrażenie dość nieciekawe, przynajmniej w opinii Shawna. Choć z drugiej strony w ten właśnie sposób sobie wyobrażał ludzi spod ciemnej gwiazdy – brudnych, paskudnych, nieprzyjemnych w obyciu. Nie chciał się stać kopią takiego modelu czarodzieja, chciał wprowadzić nową jakość na Śmiertelny Nokturn. Zacząwszy oczywiście od nauki, do zyskania tytułów i wpływów potrzebował czasu i umiejętności. Borgin przedstawił mi dość proste na papierze zadanie. Trudniej było z praktyką tak naprawdę, ale też nie powinienem narzekać. Dostałem pergamin, na którym czarnym węglem naszkicowana była dość brzydka ilustracja naszyjnika, który z pewnością wyglądał trochę inaczej niż na obrazku, który był po prostu paskudny. Nie powiedziałem tego jednak, nie chcąc już na starcie skreślić się w mniemaniu staruszka. Jeśli miałem w przyszłości u niego pracować, musiałem zaskarbić sobie jego szacunek. Zaczęło się od poszukiwania lokalizacji. Czarnowłosy chłopak dostał jedynie kierunek i za pomocą wykrywacza czarnej magii, znaleźć naszyjnik. Nic nie mogło być bardziej czasochłonne i żmudne. Sądziłem chociaż, że zdołam dostać jakieś wskazówki, albo możliwość dojścia do przedmiotu w inny sposób, aniżeli szukania igły w stosie siana. Ustawiwszy poprawnie wykrywacz czarnej magii, ten wskazał mu las, na widok którego jeszcze bardziej zrzedła mu mina. Cóż, nie spodziewał się, że będzie zaglądać pod każdy kapelusz grzybka, w nadziei, że właśnie tam znajdzie naszyjnik. Miał kierować się na północ, tak też zrobił. Słysząc coraz głośniejszy pisk urządzenia, który oznaczał zbliżanie się do celu. Apogeum wydawania nieznośnych dźwięków, to ustrojstwo miało przy jednym z starych, brzydkich drzew, które w każdej chwili mogły się zawalić od spróchnienia. Następne kilkadziesiąt minut obserwowałem drzewo, szukając jakiejś skrytki, gdzie mógłby ten naszyjnik się znajdować. W pewnym momencie zobaczył tam pewne wgłębienie, które w każdej innej sytuacji niczym by się nie wyróżniało, wtedy zaś Reed wiedział, że to może być właśnie to miejsce. Użył zaklęcia deprimo i włożył rękę do dziury, w poszukiwaniu metalowo-podobnego dotyku. Tak też było, poczuł łańcuszek i szybko chciał go wyciągnąć, musiał jednak jeszcze bardziej poszerzyć dziurę, żeby się zmieścił. Ujrzał dość piękną kolię i schował ją z uśmiechem do kieszeni, kierując się z powrotem do Borgina.
/zt
Veronica Blais
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.77m
C. szczególne : Wyraźne, ciemne blizny na lewej ręce, biegnące wzdłuż żył po całej dłoni i przedramieniu - przeważnie zakryte czarnymi rękawiczkami. Mówi z amerykańskim akcentem.
Parsknęłam pod nosem kiedy w Anglii kazano mi ukończyć kurs na przemytnika. Rzadko tu bywałam, omijając Wyspy w obawie przed wspomnieniami, których nie chciałam znać. Pokręciłam więc z niedowierzaniem głową, patrząc całkiem sceptycznie na Borgina, chociaż ten okazał się niemożliwy do przekonania. Towarzyszyłam Alexandrowi przez całą moją karierę, wiedziałam więcej niż niejeden laik, który wędrował na Noktrun niczym zagubiona owieczka, a ja od razu wiedziałam, że nie wrócą z tej wyprawy. Westchnęłam zrezygnowana i skinęłam głową, ostatecznie zgadzając się na podjęcie próby, choć wciąż uważałam ją za koszmarnie zbędną. Przyszpiliłam jedną czarownicę, by sprzedała mi wykrywacz, bez żadnych skrupułów wykorzystując swoją umiejętność, by nieco zeszła z ceny. Byłam gotowa, właściwie nie musiałam się przygotowywać. Byłam wściekła, kiedy dostrzegłam to durne jezioro, doskonale zdając sobie sprawę ile czasu zajmie mi jego okrążanie. Odpaliłam papierosa zdenerwowana, nerwowo poprawiając czarne rękawiczki, których nigdy nie zdejmowałam, nie po wypadku, nie w takich miejscach. Nie teleportowałam się, nie cierpiałam teleportacji, jedynie idąc szybkim krokiem ze złudną nadzieją, że natrafię na coś ciekawego po drodze – nie było mi to dane, gdy zaczęło się ściemniać. Przeklęłam pod nosem i wycofałam się z działania, nie zależało mi tak bardzo, żeby aż tak ryzykować. Wróciłam z niczym jeszcze dwa razy, jedynie słodko się uśmiechając do Borgina, któremu kończyła się cierpliwość, a ja beztrosko odpowiadałam, że znajdę tę kolię i powinien napić się melisy, po czym znikałam na poddaszu. Jezioro pokonało mnie dwa razy, a ja obiecałam sobie w duchu, że jeszcze raz i przepłynę je wpław, kolejnym razem wykrywacz się zepsuł, a mnie przepełniła ogromna chęć znalezienia czarownicy, od której jej dostałam. Nie tylko Borgin tracił cierpliwość. W końcu jednak sprawa diametralnie się zmieniła, kiedy idąc przez las skręciłam w zupełnie inną stronę, kierując się za jego dźwiękami. Zmarszczyłam brwi, gdy zdecydowanie zwariowało spojrzałam na drzewo, wyłączając urządzenie.
Nie wpadłam od razu na to, by zajrzeć do wnętrza drzewa, uznając to za zbyt oczywiste, by ktokolwiek to zrobił. A jednak po kilkudziesięciu minutach okazało się, że najciemniej pod latarnią – czyż nie? Schyliłam się powoli, widząc małe nieścisłości w korze drzewa i naparłam na nią palcami, marszcząc brwi. Ani drgnęła, ale nie zamierzałam odpuścić. Sięgnęłam po różdżkę, odruchowo chwytając ją lewą dłonią, by w porę sobie przypomnieć, że powinnam zaciskać palce prawej. Wyszeptałam zaklęcie, by po chwili wsunąć lewą dłoń do wnętrza drzewa, uznając, że lepiej stracić czucie w jednej, nie w pełni sprawnej, niż obu. Trochę mi to zajęło, kiedy irytacja już sięgnęła swojego zenitu, a ja wciąż grzebałam w tym durnym drzewie. W końcu jednak poszerzyłam dziurę, wyciągając woreczek, którego wnętrze skrywało kolię. Nie oglądając się za siebie, dobrze schowawszy i zabezpieczywszy czarnomagiczny przedmiot – wróciłam do Borgina, rzucając mu pod nos kolię. Wiedziałam, że mi się uda, nie miałam żadnych wątpliwości.
Azazel Whitelight
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : tatuaże, wiecznie znudzony wzrok, palce w najróżniejszych sygnatach i pierścieniach, łańcuchy na szyi.
W całym tym przedsięwzięciu, najbardziej zdziwił mnie fakt, że coś takiego jak kurs na przemytnika w ogóle istnieje. Nie był bezpośrednio połączony z ministerstwem, ale płacone im chyba musiało być, skoro nie było żadnych nalotów, ani nic. Bo nie uwierzę, że takie szychy i potężni, mądrzy, wyedukowani i piękni czarodzieje z ministerstwa nie mają pojęcia o czymś, co mi się udało znaleźć totalnie przypadkiem. Pojawiłem się na miejscu, przywitałem się skinięciem głowy z staruszkiem, który prowadził kurs i tylko z czystej serdeczności powstrzymałem swoją żądzę wejścia mu do umysłu. Dawno tego nie robiłem (wczoraj w sumie, ale to dawno w moim odczuciu), więc miałem chcicę, ale jakoś tam ją przystopowałem, uznając, że znajdą się jeszcze ciekawi ludzie z fajnymi wspomnieniami. Wyjaśnienie zadania było szybkie i treściwe, nie takie jak w ministerstwie, co na plus. Ruszyłem w drogę, trzymając wykrywacz w jednej ręce, różdżkę w drugiej, bowiem nigdy nie wiadomo czy na swojej drodze nie napotkam jakiś dzikusów, szmalcowników czy innych takich. Zamiast tego natomiast spotkałem gałęzie, chaszcze i kurwa dziury w ziemi, w którą wpadłem i sobie skręciłem szybko kostkę. Zajebiście. Szybko sobie ją poskładałem zaklęciem, nie zmieniało to jednak faktu, że na dziś musiałem dać sobie spokój. Wróciłem dnia następnego, w to samo miejsce i szybko dotarłem do określonego miejsca. Drzewo było nieoczywiste, bo i przedmiot ciężko było znaleźć. Najpierw spędziłem kilka godzin nad jego szukaniem, gdzie to parę razy spadłem z drzewa robiąc sobie kuku w dupę i ręce. Później zobaczyłem wgłębienie w korze i pomyślałem, że to musi być to, gdy zamiast przedmiotu, moja dłoń napotkała rozwścieczoną wiewiórkę, którą następnie rzuciłem gdzieś w las. Zrezygnowany, wróciłem na jakiś czas do Londynu, na kawkę, żeby po godzince wrócić i tym razem szukać nie w górnych partiach drzewa, ale tych dolnych, z tym ustrojstem, które dostałem od starca. Był to dobry ruch bo po chwili znalazłem naszyjnik pod ziemią i mogłem go zanieść Borginowi. Dziękuje za uwagę, to tyle w dzisiejszym odcinku. Wróciłem do domu, bogatszy o jeszcze jeden certyfikat.
z/t
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Praca za barem i tworzenie rozmaitych kompozycji kolorowych drinków nawet przypadła mu do gustu, ale brakowało mu jednak pogoni za adrenaliną. Kilka miesięcy polewania alkoholu klientom wpędziło go w marazm; nic więc dziwnego, że postanowił pójść w ślady przodków i spróbować swoich sił w półświatku. Dzięki pewnemu znajomemu udało mu się nawiązać kontakt ze starym Borginem, który zechciał wziąć go pod swoje skrzydła i tak oto rozpoczęła się jego przygoda z przemytnictwem, którą na dobre kontynuował już na terenie Meksyku. Wracając jednak do pierwszego otrzymanego przez niego zlecenia… Mężczyzna wręczył mu szkic przepiękniej, gotyckiej kolii, dając mu czas na odszukanie jej śladów i zlokalizowanie miejsca położenia artefaktu w przeciągu trzech dni. Nie był przy tym zbyt hojny we wskazówkach. Pokazał mu tylko gestem dłoni kierunek, w jakim winien się udać i szczerze – Morales nie wróżyłby sobie pewnie sukcesu, gdyby nie to, że w międzyczasie zdołał zakupić na Śmiertelnym Nokturnie pierwowzór wykrywacza czarnej magii. Można powiedzieć, że ten nabytek uratował mu tyłek, bo i dzięki niemu Salazar wiedział przynajmniej od czego zacząć. Ustawił wykrywacz i podążał za jego wskazaniami, ale i tak zadanie okazało się trudniejsze niż mógłby początkowo przypuszczać. Wykrywacz nie podawał dokładnej lokalizacji, wskazówki drgały nazbyt często, a w konsekwencji kilka razy musiał zbaczać z obranej ścieżki. W niektórych miejscach trasa z kolei okazywała się nie do przejścia. Kolejne ślepe uliczki. Czas go naglił, więc ostatecznie zdecydował się przecisnąć przez jedną z zarośniętych gęstwiną alei… niezbyt rozsądna decyzja. Nagle poczuł, że traci grunt, a noga zapadła mu się w wyrwie aż po samo kolano. Przeszywający na wskroś ból zawładnął nad całym jego ciałem, a choć nie był pewien tego w stu procentach, miał wrażenie że przypadkiem skręcił sobie kostkę. Namęczył się nieźle, nim udało mu się wydostać z dziury, a wtedy spróbował zaleczyć ranę zaklęciami i magiczną miksturą, którą zabrał ze sobą na wszelki wypadek. Problem w tym, że magia uzdrowicielska nigdy nie była jego konikiem, a na efekty wsmarowanego w skórę eliksiru trzeba było kilka godzin poczekać. Choćby chciał, nie mógł z tego powodu kontynuować dzisiaj podróży. Ot, rozłożył karimatę i przespał się, żeby zregenerować zdrowie i rano, w pełni sił, wyruszyć dalej. Przy wypadku z rowem i tak miał sporo szczęścia. Noga wyglądała o poranku o wiele lepiej, więc dalej włóczył się za strzałką ujawnioną na wykrywaczy, który po jakimś czasie zaczął wyraźniej sygnalizować badany obszar. Czyżby odnalazł właśnie miejsce ukrycia naszyjnika? Prawie. Obszar się zgadzał, ale nie miał pojęcia, czy kolia została ukrywa pod ziemią, zawieszona gdzieś powietrzu albo w cieniu korony drzewa. Opcji było wiele, więc nie marnował ani chwili, kiedy po raz kolejny i kolejny stawał naprzeciw symbolu wykrywacza. Kręcił się tak przez kilkadziesiąt minut wokoło wskazywanego przez przedmiot drzewa, obserwował je bacznie, a cierpliwość popłaciła, bo w końcu jego uwagę przyciągnęło ledwie widoczne wgłębienie w korze, znajdujące się tuż nad ziemią. Wcisnął w nią palce, ale nawet się nie ruszyła. Potrzeba było jednak magicznej mocy, a dokładniej mówiąc, prostego zaklęcia Deprimo, które wyszeptał, gdy tylko dotknął kory koniuszkiem swej różdżki. Sukces. Wydrążył otwór i wsunął rękę, starając się wymacać wnętrze wieloletniego drzewa na oślep. Mało bezpiecznie, ale los postanowił się jednak do niego uśmiechnąć. Po kilku minutach zetknął się bowiem opuszkami palców z czymś, co w dotyku przypominał sznur… Nie miał pojęcia, czy powinien tak ryzykować, ale chwycił linę mocniej i przyciągnął do siebie nic innego jak płócienny woreczek. Przez moment mocował się, by go wyciągnąć, ale żeby to zrobić, najpierw musiał powiększyć dziurę w drewnie. Ponownie przytknął więc do niej różdżkę, poszerzył ją, a wreszcie zaglądnął zniecierpliwiony do woreczka, w którym znalazł błyszczącą kolię, dokładnie taką, jaka widniała na przekazanym mu przez Borgina szkicu. Powrotna droga minęła mu znacznie szybciej, bo i z satysfakcją myślał o swym pierwszym poważnym osiągnięciu. Póki co była to jedynie zabawa w podchody, ale dopiero zaczynał, czyż nie? W kolejnych latach jego ambicje urosły do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów, ale póki zadowolił się pochwałami siwego staruszka, który to docenił jego poczynania i postawił mu tarota, wróżąc że czeka go w życiu jeszcze wiele, bardziej spektakularnych, zwycięstw.
zt.
Kość – I Etap:3 [sukces] Kości – II Etap:1 + 6 [sukces] Opłata:klik
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dotychczasowy styl życia jak i występki z przeszłości nie malowały przed nim świetlanej przyszłości w ministerstwie, jako urzędnika, ani aurora. Pytał kilka razy o możliwość zatrudnienia nawet w mniejszych sklepach. Wtedy padało jednak to, że był karany. Co więcej - siedział w Azkabanie. Nie dawały nic tłumaczenia, że to zaledwie na kilka miesięcy. Przez to pozostawało zatrudnić się w branży, której to nie przeszkadzało, w której nikt nie zadawał wielu pytań. Im mniej pracodawca wiedział o pracowniku i im mniej pracownik o pracodawcy tym nawet lepiej. O ironio przez to, że nie chciano takich jak on, sprawiało, że sami dokładali sobie roboty. To już jednak nie było jego zmartwieniem. Ubrany w szary płaszcz z wieloma wewnętrznymi kieszeniami udał się na Nokturn aby odwiedzić starego Borgina. Po przywitaniu się z nim i wymieniu informacji po co tutaj tak w ogóle przychodzi został skierowany do jakiejś pracownicy. Od niej otrzymał przyrząd za pomocą którego miał odszukać ukryty czarnomagiczny przedmiot. Wysłuchał uważnie jej porad jednak nie zamierzał go używać. Był ciekawy, czy za pomocą nabytej już wiedzy będzie w stanie samemu go wyczuć. Może było to śmieszne zachowanie, ale w zasadzie był to najlepszy sposób by się sprawdzić. Ruszył w stronę lasu, zatrzymał się przed nim i zamknął oczy, starał się wyczuć miejsce z którego to czuł najbardziej niepokojącą energię. Okazało się, że błądził bez żadnego efektu przez cały dzień. Zmarnował jedynie czas i utwierdziło go to tylko w fakcie, że daleko mu było do prawdziwego czarnoksiężnika. Zaczął więc kalibrację urządzenia według poleceń kobiety. Ten zaczął cicho pikać i tylko gdy kierował się w jednym z kierunków pikanie się nasilało. Szedł więc już o zmroku, z wyciągniętą różdżką gotowy na atak dzikiego zwierzęcia, albo innej zagubionej duszy, która mogłaby mieć niecne zamiary wobec niego. Z urządzeniem dotarł bardzo szybko w miejsce, zatrzymując się dopiero przy jednym z drzew. Zauważył wyryty na korze znak, potwierdzało to, że dotarł na miejsce. Rozejrzał się uważniej, gdzie mogła być ukryta rzecz. Wpierw szukał w samym drzewie, jakieś większe pęknięcia, u jego podnóża, gdzieś w koronie. Lecz nie było tam niczego. Wyciągnął ponownie urządzenie i kiedy to opuszczał rękę z nim ten przyśpieszał swoje pikanie. A więc na ziemi. Wykorzystując swoje umiejętności nabyte w dzieciństwie zaczął tropić. Szukał naruszonej ziemi. Nienaturalnie ułożonych gałęzi, braku mchu i porostów. Znalazł świeżo naruszoną glebę, a urządzenie pikało tak nieznośnie, że je wyłączył. Klęknął na ziemi i zaczął ją rękoma rozgrzebywać. Lepiej było nie używać niepewnej różdżki jeśli istniało ryzyko, że mógłby w ten sposób uszkodzić przesyłkę. Dół nie okazał się jednak głęboki i szybko wyciągnął paczkę. Otrzepał ja ostrożnie z ziemi i schował do wewnętrznej, ukrytej kieszeni po czym teleportował się stąd.
Z/T
Kostki:Klik Pierwszy etap: 4 porażka -> 2 sukces Drugi etap: 6 sukces