Do najprzyjemniejszych miejsc z pewnością to nie należy, ale w końcu trafiają się osoby które zwyczajnie lubią się bać... Najgorsze co może być, to wierzyć, że duchy nie istnieją i bez szacunku odwiedzać ten cmentarz. Każdy, kto specjalnie czy też przez przypadek, miał okazję spędzić tutaj noc, wie, jak jest naprawdę. Czarodzieje, tym bardziej powinni być tego świadomi. Pochowani są tutaj ludzie, jeszcze z początku dwudziestego wieku. Potem, wybudowano nowy cmentarz, zarówno jak i kościół, gdzieś tam w centrum miasta. Tutaj mało kto przychodzi... Podobno trzecia w nocy, to godzina, kiedy granica pomiędzy naszym, a światem zmarłych jest najcieńsza. Zupełnie jak w Nowy Rok. Tyle, że tutaj możesz się o tym przekonać na własnym ciele, umyśle. Przyjdź, sprawdź. Z początku, dostrzeżesz zapewne tylko po przewalane płyty nagrobkowe, zarośnięte mchem i trawą. Nieliczne, zardzewiałe znicze czy pęknięcia w stuletnim kamieniu to nic specjalnego, prawda? Chociażbyś przyglądał się temu, nie wiadomo jak długo, nie dostrzeżesz nic nadzwyczajnego, magicznego. Jedynie ludzi, zapomnianych przez wszystkich... ale doczekaj nocy, wtedy wszystko jest inne, niż wydaje się w świetle dziennym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 21:01, w całości zmieniany 1 raz
Wściekła ruszyła przed siebie, ciągle trzymając rękę w kieszeni. Musiała dotykać heroiny swoimi kościstymi palcami. To ją uspokajało. Potrzebowała silnej dawki, najlepiej w samotności. A czy jest lepsze miejsce od starego cmentarza, który zdążyła już raz odwiedzić, tuż po wyjściu z samolotu? Oczywiście, że nie. Miejsce to kojarzyło jej się z tym, co najbardziej kochała, a straciła. To właśnie wśród grobów znanych lub też nieznanych ludzi czuła się najlepiej. Bo uważała, że sama powinna się tu znajdować. Wraz z nimi tkwić pod ziemią, z larwami i innymi robakami. Tyle razy próbowała sobie coś zrobić, aby się tam znaleźć. Wstrzykiwała narkotyki, nie jadła - po prostu leżała, czekając na śmierć. A ta nie nadchodziła. Gdy znalazła się na miejscu, usiadła na zniszczonej płycie nagrobkowej. Bladą ręką odgarnęła mech, pod którym szalało stado malutkich pająków, ale jej to nie przeszkadzało. Wyciągnęła z szortów paczkę papierosów. Tak na początek. Przecież ma jeszcze czas. A może i nie? Wydawało jej się, że widzi dusze zmarłych, latające nad grobami. Czekały aż będą mogły wejść w inne ciało. Zmrużyła więc gniewnie oczy, jasno dając do zrozumienia, że muszą uzbroić się w cierpliwość. I wybrać tę najsilniejszą, która zdoła się zadomowić u człowieka, który stoczył się na samo dno - u niej. Wyciągnęła rękę w stronę słońca tak, jakby chciała złapać garść promieni. Fajnie byłoby umrzeć ze słońcem. Zachód. Tyle, że ja już na zawsze. Ono jeszcze wzejdzie. Za kilka godzin.
Charlotte znowu zmierzała w stronę cmentarza po to, aby uspokoić nerwy, przemyśleć to i owo i oczywiście poużalać się nad sobą. Gdy Morph wyszedł z jej pokoju, ta od razu zabrała pudełko ze swoimi strzykawkami i paczuszkami heroiny, no bo niby co innego miałaby robić w pustych czterech ścianach? Owszem, niezmiernie cieszyła się na te wakacje, ale myśl o tym, że znowu będzie ćpać i znowu otrze się o śmierć nie sprzyjała dobrze temu wszystkiemu. Tym bardziej, że miał to być odwyk. Odwyk, a nie kolejne władowywanie do siebie tego cholerstwa. To miały być najlepsze (i jedyne) jej wakacje gdzieś poza domem. Przed bramą zauważyła sylwetkę jakiejś osoby, którą od razu rozpoznała. Podeszła do NNN cicho i usiała na jednym z nagrobków. - Cześć. - Mruknęła do niej, kładąc swoją wolną dłoń na jej ramieniu. - Nie wyglądasz za dobrze. Zaczęła rozglądać się po cmentarzu i tak samo jak NNN zauważyła jakieś dziwne cienie. Na myśl przyszedł jej od razu ojciec. - Myślisz, że Jerome tęskni za swoim życiem? Że tęskni... za mną? - Zamyśliła się, i tak naprawdę nie chciała tego powiedzieć. Pytanie samo napatoczyło jej się na usta, tak samo jak wiele innych, ale jedno z tych najważniejszych brzmiało: - Co jest po śmierci?
Sorki, napisałabym więcej ale śpieszyłam się z postem, bo mnie wyganiają z laptopa :<
Odwróciła wzrok od złotej kuli, a pierwsze co od razu rzuciło jej się w oczy to anorektyczna sylwetka. Platynowe włosy w słońcu wydawały się Naleigh jeszcze bardziej delikatne. Aż chciała w nich zanurzyć palce. Gdy przyjaciółka podeszła bliżej od razu poczuła, że coś jest nie tak. Intuicja? - Bo jest źle - poinformowała ją krótko, a następnie podążyła za jej szarymi oczami. Duchy. A raczej jeden, łudząco podobny do.. ojca Charlotty. Pogłaskała ją delikatnie po włosach. Sprawdziła i przekonała się, że owszem, są tak miłe w dotyku jak się wydawały. - Szarlot, nie mam pojęcia. Ale możesz być pewna, że ja tęsknię i za tobą, i za swoim życiem. Spieprzyłam coś, jednak.. Nie mogłam postąpić inaczej. Zawsze wszystko jest według moich zasad. Ty też nie pozwól, aby przeszłość zapanowała nad twoim życiem - szepnęła, zaciągając się papierosem. Po chwili się zreflektowała i szybko wyciągnęła paczkę w stronę CDLB. Zastanowiła się nad jej pytaniem. Spojrzała na nią niepewnie. - Jak po heroinie. Przynajmniej tak opowiadały mi anioły. Jest pięknie. Lepiej niż tutaj. Ale nie możemy umierać tak nagle, bo wtedy spotyka nas kara. Nie lubię kar - powiedziała, robiąc minę podobną do przedszkolaka, któremu każą jeść brokuł, choć go nie cierpi. Oparła głowę o ramię Charlotte. Lubiła taką bliskość między nimi. Uśmiechnęła się delikatnie do przelatującej duszy. - Patrz, ten duch na przykład przypomina mi Smitha, mojego brata. Jednak wiem, że to nie jest on. Smith jest w Meksyku. Jadę do niego niedługo, wiesz? Będzie fajnie. Ty też odwiedzisz gdzieś Jérôme'a.
Ostatnio CDLB doszła do wniosku, że nie ma po co się starać być lepszym, doskonalszym, idealnym. Praktycznie przez całe swoje życie dążyła właśnie do tego, jednak gdy zaczęła ćpać coraz gorzej jej to wychodziło. Stawała się gorsza i nie miała siły na nic, a wiele razy też nie potrafiła sobie poradzić z banalnymi czynnościami. Jedyne, co jej jeszcze wychodziło to posługiwanie się strzykawką, chociaż ostatnimi czasy nawet to nie było takie proste. Oglądanie duchów było niesamowite, a one same były fascynujące. Dziewczyna była ciekawa, jak zginęły. Ostatnimi czasy tylko o tym myślała - o rodzajach samobójstwa. Wiedziała, że nie każdy umiera śmiercią naturalną, jednak według niej ta śmierć była najlepsza. Nawet mimo tego, że jest się wtedy starym, nie lepiej jest umrzeć młodością, kiedy to właściwie wtedy zaczyna się żyć. Charlotte często myślała nad swoją przyszłością; Gdyby nie umarła, chciałaby mieć dom, męża, dzieci, ale to nie miało nigdy nastąpić, bo czy chce, czy nie - i tak umrze niebawem. - Naleigh, ja nie żyję teraźniejszością - odpowiedziała, przenosząc na nią wzrok. - Ja już dawno nią nie żyję, bo wszystko, co miałam było w przeszłości. Nie mam domu, nawet nie mam prawdziwego życia. Czuję jedną wielką pustkę, jakby mi wyrwali wszystkie ważne organy. Mam w sobie tylko to, co widać na zewnątrz. - Mówiąc to, już niemal łkała do ramienia przyjaciółki. Raczej nigdy nie okazywała takiej słabości względem siebie, bo zawsze udawała, że żyje pełnią życia i cieszy się nim. Tak naprawdę nigdy nie była szczęśliwa. Od swoich narodzin miała pod górkę. Ojciec narkoman bił ją i matkę, a teraz, gdyby wydawało się że będzie dobrze, ona i jej rodzicielka nie utrzymują żadnych kontaktów. - Boję się przyszłości, pewnie tak samo jak ty. I też za tobą tęsknię. - Słowa te zabrzmiały dziwnie, bo w końcu obie były tutaj teraz, mogły porozmawiać, jednak chodziło jej o coś więcej. Coś, czego obie dziewczyny nie czuły już od dłuższego czasu. Spełnienie? Może właśnie o to chodziło? Wyciągnęła rękę w kierunku NNN i wyciągnęła z paczki jednego papierosa, po czym go zapaliła. Zaciągnęła się mocno, zastanawiając się nad odpowiedzią przyjaciółki. - Też ich nie lubię - wzdrygnęła się - a jednak myślę, że sobie na nie zasłużyłam. I na wszystko inne, co mnie czeka. Gdy Naleigh oparła głowę na jej ramieniu, znowu spojrzała przed siebie i zauważyła, że duchy nie zmieniły swojego położenia. Wydawać by się mogło, że słuchają ich rozmowy, jakby miały z nimi coś wspólnego. Po chwili inny duch przeleciał obok nagrobku, na którym obie siedziały. Szarlotka poczuła się dziwnie i źle, że siedzi w miejscu, gdzie ktoś spoczywa. To tak, jakby ktoś ci usiadł na kolanach. Wzdrygnęła się, ale nie wstała z miejsca. Położyła dłoń na włosach NNN, głaszcząc je delikatnie. - Jérôme jest we Francji, ale chyba nie chcę go odwiedzać. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć. - wzruszyła ramionami - A Smith na pewno był kimś wyjątkowym. Kochałaś go. Nie żywisz do niego urazu za to, że cię zostawił? Że oni cię zostawili?
Za to NNN od zawsze chciała być idealna. Tak, jak przystało na perfekcjonistkę, czepiała się każdych szczegółów, nawet tych najdrobniejszych i najmniej istotnych. I właśnie dlatego tak bardzo się denerwowała, gdy ktoś jej czegoś odmawiał. Skoro miało być doskonale to dlaczego on/ona chce to zburzyć? Nie tylko Charlotte zastanawiała się nad tym, jak one zginęły. Przez herę? Powiesiły się? Ze starości? Chorowały? A może zostały zabite, tak jak jej rodzina? Naleigh była pewna jednego - chciałaby do czasu swojej śmierci odnaleźć jedyną osobą, która kiedyś była dla niej niezwykle bliska. I wtedy zapragnęła opowiedzieć Szarlocie wszystko. Bo była pewna, że ta ją zrozumie. Ale nie... Jeszcze nie teraz. Za wcześnie. Objęła CDLB, uważnie słuchając jej słów. Wiedziała co przyjaciółka ma na myśli. Nawet nie musiała tego mówić. - Wszyscy kiedyś umrzemy. Więc po co przejmujemy się jutrem? Za kilka godzin zajdziemy jak to słońce. A potem znów wzejdziemy. Ale nie wiemy czy ktoś nie zapragnie zniszczyć tej naszej idealnie wypracowanej harmonii. Musimy być KIMŚ. Inaczej umrzemy zupełnie jak te duchy - zapomniane. A przecież wiesz, że nie możemy do tego dopuścić. Wyjątkowość to coś, po czym muszą nas kojarzyć - oznajmiła twardo. W takim razie.. Nefre zasłużyła na stratę sześciu osób. Tak miało wyglądać jej życie. Brudne, potargane, niemal doszczętnie zniszczone. Jak przepaść. A wewnątrz niej ona - od czasu do czasu wołająca o pomoc. Ale tak cicho, cichuteńko.. Bo i tak nikt nie odważy się pomóc ćpunce. Wydawało jej się, że duchy szepczą ~ "jesteś skończona, Naleigh". Westchnęła cicho. Nie sądziła, że rozmowa potoczy się w tym kierunku. Oczywiście, że miała im za złe. Ale to nie ich wina. Oni chcieli dalej żyć. Ktoś im zabronił. - Tam jest im lepiej. Wkrótce do nich dołączymy. Chciałabym już teraz, ale.. Boję się tej ostatecznej dawki. A ty, Szarlot? Co planujesz? Złoty strzał będzie z pewnością piękny, ale nie jestem pewna czy chcę umrzeć tak szybko. Jednak była pewna czego innego. Że musi wreszcie odkurzyć mieszkanie z niepotrzebnych słów i myśli. Odezwała się po kilkunastu minutach ciszy: - Dokładnie pięć lat temu po raz pierwszy wciągałam kokę z osobą, którą chyba kochałam. Chyba, bo.. Bo tak jakoś wyszło, że przeze mnie umarł. Nazywał się Rocco - zaczęła, a jego imię wypowiadała z czcią i szacunkiem. W końcu on wprowadził ją w fantastyczny świat narkotyków. - Ja miałam piętnaście, a on siedemnaście lat. Było pięknie. Wiesz, wtedy już eksperymentowałam, ale z tymi miękkimi. Mocniejszych się obawiałam. Wszystko zdarzyło się w piątek. Ale wiesz co? Nie żałuję. Bo trzymało mnie do środy. Rocco był w tym bardziej wstawiony, ale jakoś wytrwał. Wiadomo, w wakacje pełno imprez. Poszliśmy na jedną. I tam znów natrafiliśmy na kokainę. Zgodziliśmy się, bo jasne, czemu by nie? Fajnie było, a perspektywa powtórki tak pięknych dni niezmiernie nam się podobała. Poszliśmy do łazienki. To znaczy, ja weszłam na chwilę, zostawiłam już gotową działkę i poszłam na dosłownie dziesięć minut do Smitha. Jak wróciłam... Charlotte, ON WŁAŚNIE WCIĄGAŁ MÓJ PRZYDZIAŁ. Nie zdenerwowałam się tylko poszłam kupić nowy. Potem było piekło... - przerwała. Patrzyła prosto przed siebie, a jej tęczówki były lekko zamglone. - Rocco miał napady szału i drgawki. Wezwali lekarza. Wszystkich sprawdzili, ale mi się akurat udało. Ostatnio brałam kilka dni temu. Haszem się nie przejęli. On.. Jego rodzice, spoko goście, luzaki jakich mało, ale wtedy się wkurwili. Na odwyk go nie posłali, ale zamknęli w domu. A Rocco, najzwyczajniej w świecie.. umarł. Detoks był dla niego zbyt bolesny. Wiesz co jest najgorsze? Że wydrapał paznokciem na podłodze tekst "Żona faraona zawiodła". Chodziło mu o mnie. Rozumiesz? Rok później zginęli oni... Dopiero teraz odważyła się spojrzeć na CDLB i.. poczuła ulgę. Mieszkanie odkurzone. Teraz idziemy zdobywać mury Libanu.
Ludzie zawsze wszystko niszczą, a potem czepiają się niedoskonałości, bo każdy ma jakąś własną wizję na świat. Niektórzy uważają, że jest on idealny taki, jaki jest, a inni wiecznie dążą do ideałów. Charlotte nie pragnie idealnego świata. Ona pragnie idealnej siebie. Wie, że mogłaby lepiej żyć, jednak to, że ciągle rozmyśla o przeszłości nie daje jej ustabilizowania na przyszłość. Przyszłość jest nierówna, gdyż ciągle się chwieje między teraźniejszością i przeszłością. I tak naprawdę ona nigdy nie nadejdzie, jeśli nie będziemy tego chcieli. Tak właśnie jest w przypadku Charlotte, a może nawet nie jej samej. Na świecie jest mnóstwo narkomanów, którzy użalają się nad swoim życiem. Bo tacy właśnie są ćpuni; Beznadziejni, sentymentalni szczeniacy, użalający i wspominający jakie trudne było ich dzieciństwo. Na wyznania nigdy nie jest za wcześnie, jedynie może być za późno. Co będzie, jeśli pewnego dnia któraś z dziewczyn niespodziewanie odejdzie, nigdy nie poznając prawdy o sobie? Co, jeśli CDLB znowu zapragnie śmierci, a co gorsza, jeśli Naleigh? A wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek wyznania. - Nie pragnę być kimś, bo nie wiem kim jestem. I chyba nawet nie chcę się dowiedzieć. - Wzruszyła ramionami, patrząc w oddal. - Chcę być dobrym człowiekiem, idealnym. A zapamiętać mnie mogą najbliżsi, bo nie pragnę sławy, a jednak to, że jestem, żyję i przyjaźnię się z Tobą i LSD sprawia, że jesteśmy znane i rozpoznawalne. Mimo, iż każda z nas ma inną historię i pochodzimy z najróżniejszych zakątków świata, rozumiemy się jak nikt inny. To jest... - zabrakło jej słów, więc wzięła głęboki oddech - wspaniałe. Cudowne. Niepowtarzalne. I dlatego proszę, błagam... nie traćmy siebie nawzajem. Bądźmy tym, kim jesteśmy. A kiedyś ćpać przestaniemy i wyjdziemy z tego. Będziemy miały mężów, dzieci, normalny dom. - Tak naprawdę ona sama nie wierzyła w swoje słowa, jednak wypowiadanie ich na głos sprawiało, że czuła się lepiej. To, że mogła je wypowiedzieć dodawało jej otuchy przed nadchodzącym dniem, miesiącem, rokiem. Bo tak naprawdę nie pozostało jej już nic prócz karmienia się marzeniami... i heroiną. Zastanowiła się nad słowami przyjaciółki. Owszem, pragnęła umrzeć, lecz marzyła też o wyjściu z nałogu. Te dwa pragnienia często mieszały się ze sobą wytwarzając jedną wielką zawieruchę myśli. Dziewczyna nie potrafiła się w niej często odnaleźć, jednak postanowiła opowiedzieć NNN o swojej śmierci. - Gdyby Lunarie nie uratowałaby mnie wraz z Courtney na wieży, już dawno gniłabym w piekle. - Wzięła Nalę za rękę, co dodało jej większej pewności siebie, więc mówiła dalej - Ale chyba nie chcę, żeby zabił mnie narkotyk. To takie... słabe. Jeśli już mam umrzeć, to chcę wielkiego samobójstwa, o którym potem mogłyby opowiadać jako jedną z historii Hogwartu. I tym właśnie zdobędę sławę. Jednakże bardzo chcę doznać złotego strzału. Jak myślisz, dałoby się najpierw go wykonać, a potem zdobyć wystarczająco dość siły by podciąć sobie gardło lub się powiesić? Gdy nastała niezręczna cisza, Szarlotka znowu się odezwała. - Tak... ćpanie z kochającą cię osobą musi być piękne. A wiesz, że ja nigdy nie kochałam? Mnie też nikt nie kochał. Jak to jest? - Znowu cisza - Wyobrażam sobie, że musiało być ci ciężko, ale najwyraźniej tak musiało być. Życie i śmierć to okrutne siostrzane suki. Oszukują i zabierają naszych najbliższych szybciej, niż byśmy chcieli. - Westchnęła, patrząc na Naleigh. Po chwili objęła ją ramieniem i zastygła bez ruchu. Obserwowała duchy, które po chwili... zniknęły.
Idealny świat? Nie będzie takowego. NIGDY. Za bardzo wierzymy w swoją idealność. Za często myślimy o sobie. Jesteśmy egoistami. A świat pełen egoistów.. to z pewnością nic perfekcyjnego. Wbrew pozorom, Naleigh właśnie najbardziej obawiała się przyszłości. Nie miała pojęcia co ją czeka. Chciała być wiecznie pewna, obojętna na strach. Jednak.. Jak tu się nie bać tak wielkiej niewiadomej? TAK olbrzymiego iksa? Miała zamiar założyć rodzinę.. ale to dawno. Teraz uchodziło z niej życie. A ona? Trzymała jedynie nisko zwieszoną głowę, czekając na najgorsze. Po co robić coś, co i tak w niczym nie pomoże? - Szarlot, jesteś wyjątkowa. Jak każda z nas. Ale.. Ja nie wiem czy chcę z tym kończyć. To znaczy, nie wiem czy dam radę. JESTEM SŁABA. Osoba, która może mi pomóc obecnie mnie nienawidzi, więc jak? Nie dam sobie rady. Umrę, tak jak Rocco. Miesiąc temu... Próbowałam się oczyścić. To najboleśniejszy detoks, a miałam ich w życiu już kilkadziesiąt. Rzygałam krwią, dusiłam się, miałam halucynacje, rozmawiałam z diabłem. To było.. straszne. Boję się powtórki. A DZIECI? Taaa, może kiedyś. Szkoda tylko, że stracą matkę tak wcześnie. Ej, zupełnie jak ja. Nie zdążą się mną nacieszyć. Ale może to i lepiej? Będą szczęśliwsze, gdy mnie nie poznają tak dobrze. Cholera, to takie nierealne. Nierzeczywiste rzeczy są zawsze piękniejsze. Dlatego właśnie ćpam. Słuchała słów CDLB z ogromnym zdziwieniem, ale i smutkiem. Miała tę świadomość, że gdyby nie LSD i Courtney, nie siedziałaby tutaj z nią. Gładziła jej dłoń szczupłymi palcami, przy okazji myśląc, co też może odpowiedzieć. - Wiesz, możemy być pierwszymi, które przeżyją złoty strzał! Już ten wyczyn zapewniłby nam wieczną popularność, przynajmniej wśród narkomanów. Opowiadaliby: "Chciałbym być taki jak CDLB i NNN. To dopiero były ćpunki! Dały sobie w żyłę śmiertelną dawkę, a przeżyły.. Musiałby mieć niezłą jazdę, nie?" - rozmarzyła się. To by było coś! Uśmiechnęła się do własnych myśli. - Ty idiotko, jak mogłaś chcieć mnie zostawić? - spytała z ledwo wyczuwalną czułością w głosie. Wtuliła się w Charlotte. Potrzebowała kogoś z kim mogłaby po prostu posiedzieć. I oczywiście ćpać bez ograniczeń i obaw, że zostanie nakryta, a potem wysłana na odwyk. - Jest cudownie, ale w sumie sporo z tym zamieszania. Bo czujesz wyrzuty sumienia, gdy się wściekasz, że ta bliska ci osoba wstrzyknęła twoje prochy. Choć w zasadzie ja i Rocco, jak na parę, która ćpa, dogadywaliśmy się aż nazbyt dobrze. To właśnie był chyba ogólny powód, aby KTOŚ mi go zabrał. Za bardzo mi się podobało, było tak idealnie, że to aż bolało - westchnęła. Leniwie przesuwała tęczówki z ducha na ducha, lecz po chwili spostrzegła, iż patrzy w pustą przestrzeń. - Zniknęły - szepnęła.
A co, jeśli on istniał tam, gdzieś, gdzie Charlotte i Naleigh nie miały dostępu? W końcu inni ludzie, zwykli, nie potrzebują heroiny do szczęścia. Ba, obojętny jest im nawet hasz! A jednak ciągle żyją, oddychają, dają radę. Francuzka na pewno nie wytrzymałaby bez ćpania. Nie dałaby rady i dlatego wszelakie gadanie, że jest silna i w ogóle, jest całkowicie zbędne. Po co napawać ją dobrą myślą, skoro ona dobrze wie, że nigdy nie będzie dobrze? Najlepiej w jej towarzystwie zamknąć buzię na kłódkę. A jednak niesamowicie pragnęła tego, aby ktoś powiedział jej, że da radę. Dziwne. - Żadna z nas nie da. I dlatego trzeba to zakończyć szybko. Bezboleśnie. - westchnęła. Z porównaniem do NNN nie miała pojęcia, jak to jest być na odwyku. Nigdy nie była, iż myślała, że wcale nie zagłębia się w narkotyki. Myśli, że gdyby chciała przestać, to przestałaby. - Wiesz co? Od dzisiaj przestanę ćpać. Nie wezmę koki, morfiny, amfy czy hery. Przestanę. - Wstała nagle, wypowiadając w te słowa. Tak, znowu napawała się głupią nadzieją, że wygrzebie się w tego dna, po którym obecnie stąpała. Taką nadzieję napawała się codziennie rano, a gdy przychodził wieczór, ciągle było tak samo. Nigdy nie straciła matki. Przynajmniej nie w sensie dosłownym. Jej rodzicielka nie umarła, za to zrobiła coś o wiele gorszego - wyrzekła się jej. Ot tak, wyrzuciła z domu. To było o wiele gorsze od tego, gdyby umarła. I dlatego Char chciała przestać brać. Dla swoich dzieci. Chciała podarować im taką miłość, na którą nigdy jej matkę nie było stać. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby ich opuściła. Dlatego pragnęła zajść w ciąże szybko, może nawet jeszcze w tym wieku. Puki jeszcze żyła. Z jednej strony cholernie cieszyła się, że jednak ją uratowano. Ile rzeczy by ją wtedy opuściło! Imprezy, wakacje... ale z drugiej strony ciągle gniła w tym samym szarym świecie, z którego tak bardzo pragnęła się wydostać. Zastanawiała się nad odpowiedzią NNN. Nie wyobrażała sobie jakby to było, gdyby przeżyłaby złoty strzał. Jakoś nie cieszyła się z tego powodu tak, jak jej towarzyszka, dlatego wolała przemilczeć ten temat. - Nie mogłam cię zostawić. - odpowiedziała. - Zawszę będę cię miała tutaj. - ujęła jej dłoń i położyła ją sobie na swojej lewej piersi tam, gdzie znajduje się serce. - Niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy i tak będziemy razem. - dodała jeszcze, obejmując ją. Jeśli Szarlotce uda się przestać ćpać, to Nali na pewno też. A jeśli odwyk się nie uda... cóż, nie wiadomo, co zrobi. Zapewne to, co najlepiej jej wychodzi najlepiej; dalej będzie dryfować pomiędzy snem a jawą, marząc o idealnym życiu. Mimo tego, co odpowiadała jej NNN, ona dalej chciałaby poznać smak prawdziwej miłości. W końcu kiedyś musiała się przekonać, jak to jest. - Na pewno są teraz tam, gdzie musi im być o wiele lepiej. - wszędzie jest lepiej, pomyślała.
Bo inni ludzie nie przeżyli tego, co one. Niby jest to użalanie się nad sobą, ale przyznaj, mało który człowiek widział, jak mordują jego rodzinę. O ile nie żaden, bo to w końcu historia wymyślona w mojej chorej główce. Owszem, spieprzone dzieciństwo, bo jeden lub oboje rodziców ćpają gdzieś tam, daleko, jest na porządku dziennym. Dragi wyniszczają, a Naleigh o tym doskonale wiedziała. Jednak nie przestawała tego robić. Lubiła ten stan, który oferowały jej narkotyki. I może właśnie tym różniła się od innych? Że kochała rzeczy, które ją zabijały. Zmrużyła oczy, gdy usłyszała zapewnienie Szarloty. Wypadałoby powiedzieć to samo. Ale była pewna, że tego nie zrobi. Ba, nie chciała niczego rzucać. Nadal pragnęła brać, więc dlaczego czuła się tak dziwnie? Jakaś malutka cząsteczka, która uchroniła się przed złem szeptała jej cichutko, żeby to zrobiła. I owszem, zrobiła. Okłamała CDLB. W duszy tłumaczyła sobie, że to dla dobra przyjaciółki. Że dzięki temu niewinnemu kłamstewku Charlotte zostanie kimś.. normalnym. Że przestanie ćpać. Że naprawdę założy tę cholerną rodzinę. Nadzieja matką głupich, czyż nie? Rozejrzała się po okolicy. Kiedy chciała, potrafiła być bardzo przekonującą aktorką. Kilka metrów dalej ujrzała stary grób. Zresztą, jak wszystkie tutaj był podniszczony. Podeszła do niego, a na mchu położyła swoje wszystkie narkotyki, jakie miała przy sobie. Całą heroinę wysypała do trumny, w której były czyjeś kości. - On był zły - zapewniła CDLB. Pokiwała głową, bo w końcu sama uwierzyła w to, co powiedziała. Tak, on był zły. Zasłużył na to, aby teraz mącić jego spokój. Tacy ludzie nie powinni się rodzić. - On był zły - powtórzyła dobitniej. Czy to był wystarczający dowód, że na chwilę obecną również chciała przestać ćpać? Miała nadzieję, że Szarlota nie wyczuła emocji, które szalały w Nefretete, gdy marnowała swój sposób na życie. Podtrzymywała ją tylko świadomość, iż w pokoju ma całą torbę wypchaną zestawem młodego narkomana. TERAZ TRZEBA TYLKO ZNALEŹĆ POTENCJALNEGO TATUSIA! Wiadomo, samotne wychowywanie to jednak nie to samo, gdy ma się przy sobie kogoś, kto mógłby pomóc. NNN wiedziała, że na matkę się nie nadawała toteż nawet nie próbowała numerów z ciążą. Z powrotem podeszła do przyjaciółki. I akurat wtedy usłyszała, jak bardzo jest dla niej ważna. Poczuła miłe ciepło, gdy ich kościste ciała się złączyły w uścisku. Po chwili odsunęła się od niej i spojrzała jej w oczy. - Charlotte, przenocujesz mnie dzisiaj? - spytała cicho. Musiała się zgodzić. Neglect wiedziała, że nie zniesie gniewnego spojrzenia własnego współlokatora. - Proszę - dodała, gasząc drugiego już papierosa butem. Ach, to moje tempo Jeśli możesz to zakończ ten wątek :*
Charlotte po pełni miała się lepiej od Naleigh, trzeba przyznać. Mimo, iż jej rodzina od dawno z nią nie rozmawia, to jednak żyją. Żyją i mają się dobrze. I może nawet lepiej, że studentka nie utrzymuje z nimi kontaktów. Wtedy jeszcze bardziej żałowałaby tego, jaką drogą podążyła. Że też mogła tak żyć, ale narkotyki spierdoliły wszystko, co miało być piękne i prawdziwe. A teraz dziewczyna mogła tylko marzyc o tym, żeby wrócić do przeszłości i ją zmienić, odwrócić, zregenerować czas, jaki zmarnowała. Francuzka zmrużyła niepewnie oczy, kiedy usłyszała odpowiedz przyjaciółki. Nie wiedziała, czy tamta mówi prawdę. Nie potrafiła rozpoznać kłamstwa, co wiele razy wychodziło innym na dobre. Mogli ją okłamywać do woli, a ona nie miała o tym pojęcia. Tak więc zaraz później obdarzyła NNN szerokim uśmiechem, dokładnie lustrując to, co tamta zamierza robić. Ten pokaz wrzucania hery do trumny naprawdę zrobił na niej duże wrażenie. Sama chyba z wielkim trudem potrafiłaby coś takiego powtórzyć. Ona nie mogłaby tak po prostu wyrzucić swojego całego świata do grobu nieznanej jej osoby. Do tego, co z tego człowieka zostało. Ale, jeśli nie chciałaby jeszcze przed tymi wakacjami znaleźć się w tym miejscu na dobre, musiała przestać. Od teraz. Tak więc zrobiła to samo. Podeszła do grobu, kucając naprzeciwko niego i wrzucając do niego całą zawartość plastikowych przeźroczystych woreczków, jak i kilka z jej nowych strzykawek. W jej pokoju czekało na nią o wiele więcej tego, czego przed sekundą się pozbyła. Będzie próbowała je wyrzucić, spłukać w toalecie, cokolwiek. - Na pewno. - Potwierdziła, dalej tępo wpatrując się w leżący na grudce ziemi, brudny narkotyk. Już w ogóle zapomniała o tym, o czym przedtem rozmyślała. Wszystko z niej jakby uleciało, czego się trochę przestraszyła. Podniosła głowę, a nagle jej wzrok napotkał tego samego ducha, który jej wcześniej przypominał ojca. Patrzył prosto na nią i jakby się uśmiechał. Szarlotkę zmroziło. Jęknęła cicho i momentalnie szybko chwyciła NNN za rękę. - Chodźmy z tond. Boję się. - Szepnęła jej do ucha, ciągnąc ją za sobą i wycofując się w tył. O prośbie przyjaciółki przypomniała sobie dopiero gdy już obie stały przed wyjściem z cmentarza. - Ach, Naleigh. I możesz u mnie przenocować na tak długo, jak tylko będzie ci się podobało. - Odpowiedziała zatem, nie mogąc uspokoić oszalałego serca. Po chwili jeszcze ostatni raz odwróciła głowę i spojrzeniem napotkała tamtego ducha. Pomachał jej, a potem... zniknął.