Przy pensjonacie znajduje się dosyć duży ogród, zrobiony z myślą o przybywających podróżnych, chcących odpocząć na świeżym powietrzu po długiej podróży. Choć może wydawać się, że jest tenże ogród bardzo chaotycznym tworem, to jednak jego właściciele dokładnie przemyślenie każdy szczegół. Nadmienić trzeba, ze oprócz roślinności znajdują się także przy alejkach ławeczki, na których można spocząć.
Powolnym krokiem Charlie i Aksel doszli do ogrodu. Biło od niego nieskazitelne piękno i spokój. Beckett czuł, że mógłby tu przesiadywać latami. Weszli wgłąb zarośli. Obok jednego z kolorowych drzew znaleźli małą polanę i ławeczkę. - Może tutaj usiądźmy? - Zaproponował nauczyciel i usiadł po turecku na równo przyciętej, gęstej trawie. Na szczęście ławkę i ten fragment polany, na którym siedział ogarnął cień drzewa. Ogród był wymarzonym miejscem do odpoczynku i relaksu. Można było w nim dostrzec harmonię natury. Słychać było śpiew ptaków, szum strumyka. - A więc, chciałeś ze mną o czymś konkretnym porozmawiać? - Dopytywał przyjaciela. Myślami również odbiegł do swojego gabinetu i jego ptaszników. Na szczęście nie martwił się o nie, ponieważ nie potrzebowały stałej opieki. Było to wielkim plusem tych stworzeń. - Aaaaa psik! - Kichnął niespodziewanie. - Oooo nie, byle tylko nie choroba. - Wyrzucił z siebie.
Aksel był zachwycony dzikością tego ogrodu. Był tak niesamowicie piękny i naturalny. Po krótkiej wędrówce jego towarzysz zaproponował miejsce na małej polance. - Jasne, tu jest idealnie. - Rozejrzał się wokół. Faktycznie było! Usiadł naprzeciwko Charliego, także po turecku. - Na zdrowie. - Powiedział z uśmiechem, kiedy jego przyjaciel kichnął. - Spokojnie, mam kogoś, kto w razie czego pomoże przy przeziębieniu. - Mrugnął do niego. Chodziło mu o Margaret, jego siostrzenicę, która doskonale znała się na zielarstwie i potrafiła przygotować napary dosłownie na wszystko! - Nie, w sumie nie chciałem gadać o niczym konkretnym. - Powiedział patrząc w ziemię, więc podejrzewał, że Charlie wyczuje małe kłamstwo.
- Dziękuję. - Odrzekł z grzeczności. Nienawidził kichać. Nienawidził być chorym. - Kogo masz na myśli? Kto zna się na lecznictwie? - Był zaciekawiony, bo Aksel nigdy mu nie mówił, że zna kogoś takiego. Najbardziej nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel puścił mu przy tym oczko. Trudno. Popatrzył w niebo i pomyślał jakie to życie jest piękne. Położył się na trawie i nucił jakąś piosenkę, której tytułu nie mógł sobie przypomnieć. Uwielbiał upał, więc cieszył się nim jak tylko mógł. W Anglii znów czekały na niego deszcze.
Aksel urwał źdźbło trawy i zaczął je żuć. Słońce pięknie świeciło, ptaki śpiewały, czego można by było jeszcze chcieć! - Moja siostrzenica bardzo dobrze zna się na ziołach i potrafi znaleźć kompozycje takich, żeby działały na wszystko. Ja już niejednokrotnie korzystałem z jej usług. Tak to nazwę. - Uśmiechnął się myśląc o swojej małej, rudowłosej siostrzenicy. Dawno jej nie widział. Chociaż był nauczycielem w Hogwarcie to spotkał się z nią chyba raz odkąd tu uczył. Z tego, co wiedział była na wakacjach, więc miał zamiar spędzić z nią troszkę czasu.
- Margaret, tak? - Zapytał, choć dobrze wiedział, że to o nią chodzi. - Dobrze, będę musiał z nią o tym porozmawiać. - Oczywiście kłamał, nie miał najmniejszego zamiaru się nią spotykać, patrzeć na nią, a już na pewno rozmawiać. - To prawda, że ona jest zaręczona z tym Yavanem? Co o nim sądzisz? - Pytał. Miał wielką nadzieję, żeby Margaret zrobiła swojemu kochasiowi dokładnie to samo co mu. Przez polanę bardzo szybkim krokiem przebiegł zając. Charlie zaczął się śmiać. Uwielbiał naturę.
Skinął głową na pytanie Charliego. - Myślę, że bez żadnych problemów ci pomoże. - Uśmiechnął się do nieba, które oglądał od dłuższej chwili. Kiedy usłyszał kolejne pytanie zmarszczył brwi i popatrzył poważnie na przyjaciela. - Że co jest? - Spytał z niedowierzaniem w głosie. Nic o tym nie słyszał, nie wiedział. Co prawda dawno nie widział się z rodziną swojej siostry, ale i tak był to dla niego szok. Margaret ma dopiero siedemnaście lat! Sam pamiętał, jak był niewiele starszy i jego własna narzeczona go opuściła. Chciał, żeby jego siostrzenicy nie stało się nic podobnego. Nadal patrzył na Charliego z niedowierzaniem.
Na minie Charliego pokazała się grymaśna mina. Właśnie chyba wkopał Margaret. Trudno!. - Hmmm nic nie wiedziałeś? Myślałem, że już każdy o tym wie. - Tłumaczył się. - Sądzę, że powinno im się tego zabronić. To przecież jeszcze dzieci. - Kontynuował. Sam był niewiele starszy, ale był! Znów położył się na trawie, wziął źdźbło trawy, włożył je sobie do ust i znów zaczął nucić melodie, której nazwy nie umiał sobie przypomnieć. - Masz zamiar coś z tym zrobić? Albo z nim? Szczerze, nie trawię chłoptasia. Dziwak jakiś. - Mówił, jakby to, że ma dziesiątki pająków w gabinecie było normalne.
Aksel odwrócił wzrok od przyjaciela - Ale ja nie jestem każdy, jak widać. - Warknął. W sumie nie wiedział czemu, bo nie był zły na Charliego. Bardziej na Margaret. Zawsze byli ze sobą bardzo blisko. Nawet bliżej niż ona ze swoją matką i nie powiedziała mu tego! - Ja nigdy jej niczego nie zabronię, ale wydaje mi się, że będę musiał z nimi poważnie porozmawiać. Najlepiej jeszcze dziś, a już najpóźniej jutro. - Podrapał się po brodzie. - Będę myślał nad czymś, jeśli moja rozmowa nie poskutkuje. - Zatarł ręce tak, żeby Charlie tego nie zauważył. W głębi duszy pragnął, żeby ta rozmowa była bezowocna. Mógłby wtedy wykorzystać swoje zdolności do zneutralizowania go.
Chralie posmutniał, widząc jak Aksel warczy w jego kierunku. Mógł o tym nie wspominać. Jakoś z sekundy na sekundę humor nauczyciela malał. - Może chodźmy gdzieś indziej? Napiłbym się. - Wybełkotał. Nie chciał zbyt dużo pić, bo ostatni taki wybryk kosztował go cnotę. Chłopak wiedział teraz, że nie ma prawa nic mówić o tym, co zaszło między mną, a siostrzenicą Aksela. - Znienawidziłby mnie. - Pomyślał i wstał. Na niebie zaczęły się kłębić białe jak lody śmietankowe chmury, które raczej deszczu nie przyniosą. Charlie szybko zawiązał lewego buta i zapytał. - A więc dokąd idziemy?
Aksel lekko uśmiechnął się na propozycję Charliego. - A jest tutaj jakiś bar? - Znów popatrzył w prawie bezchmurne niebo. - Bo w sumie też mam ochotę czegoś się napić. - Powiedział ziewając. Wstał jednak zaraz w ślad za przyjacielem. - Myślę, że pójście napicia się jakiegoś znamienitego trunku jest dobrym pomysłem. - Wyszczerzył się. - Może znajdziemy tam jakieś laski. - Podniósł brwi dwa razy do góry i pociągnął Charliego za bluzkę w stronę wyjścia z ogrodu. Musieli się jeszcze tylko dowiedzieć gdzie znajduje się jakiś bar.
Raphaël rzucił do połowy wypalonego papierosa boleśnie odczuwając przepełniające go rozczarowanie. Zważywszy na okoliczności, powinien szybko przyzwyczaić się do tego uczucia, ukoić gorycz, którą za sobą pociągało by móc ostatecznie uczynić je swoją siłą. Tutejsze papierosy napawały go odrazą. Niejaką ulgę przyniosło mu wypełnienie katowanych jeszcze przed chwilą płuc tutejszym powietrzem, które było w jakiś sposób inne od zapamiętanego z Francji czy chociażby Anglii, skądkolwiek inąd. Wrócił. Zmienił kierunek na korzystniejszy, choć był w stu procentach pewien, że jeszcze serdecznie znienawidzi wszelkie upokorzenia, które nadejdą wraz z koniecznością uczęszczania na zajęcia niezwiązane z profilem jego zainteresowań. Wrócił, chcąc zobaczyć Colette, lecz jak do tej pory wszystko wskazywało na to, że jego droga Colette wsiąkła. Pozostała wobec tego aż jedna osoba, dla której był gotowy „wrócić”. Przetarł niepokojąco czystą dłonią (GDZIE zmieniające się co dnia ślady farby o niezdefiniowanej dla nikogo prócz niego kolorystyce) twarz i uśmiechnął się niewiarygodnie uroczo. Dama, z którą łączył go związek polegający na skrytej i niedopowiedzianej fascynacji, cudowna istota, która nie raczyła się mu objawić, podobnie zresztą jak Colette. Zasiadł na ławce opadając na nią miękko, lekko uniósł głowę i przymknął powieki, kontemplując w milczeniu złożoność jego decyzji oraz skomplikowane losy ich realizacji. Oczywiście, nie bez znaczenia były także utrudnienia wywoływane przez to, że osoby figurujące w jego planach wyjątkowo uparcie raczyły robić dokładnie to, czego od nich nie chciał.
Tegoroczne wakacje za każdym razem przypominały jej jak to rok temu spędzając lipiec na Malediwach, obiecała sobie, że siódma klasa będzie niezapomniana. Wszakże to ta ostatnia. W głowie ciągle miała jakieś kalkulacje, sumujące ubiegły rok. I nie, wyniki wcale nie były tak zadowalające jakie chciała by były. Parę spraw poszło w trochę innym kierunku. Starała się nie myśleć o tym co ostatnio narobiła, co powiedziała. Konsekwencje swoich czynów wyraźnie teraz mogła odczuć. I choć ciągle starała się nie myśleć, na ile jej poczynania były mądre, gdzieś tam miała świadomość, że namieszała. Żal który nadal odczuwała, szybko jednak spłukiwał z niej jakiekolwiek wątpliwości. Wtedy już pozostawała tylko pewność, że dobrze się złożyło. Czas w Nowej Zelandii przelatywał bardzo spokojnie, a i raczej Eff nie biegała po całym Twizel, zwiedzając zakamarki. Ba, po prostu trochę zabunkrowała się w domku. Tego dnia jednak postanowiła nieco bardziej skorzystać z tego, że jest w tym słonecznym miejscu. Czyli uznała, że wyjdzie aż do okolicznego ogrodu! Ubrała na siebie krótką i zwiewną, turkusową sukienkę, tak idealną do tego tropikalnego miejsca. Temperatura ciągle utrzymywała się dość wysoka. Wychodząc tak do ogrodu, przyszła jej do głowy myśl, że przydałaby się jakaś większa impreza nad jeziorem. Może nawet pomyśli o zorganizowaniu? Tak, tak, tylko trochę nabierze energii. W ręku miała małą miseczkę malin, które zwinęła z kuchni, gdy postanowiła, że coś przydałby się zjeść już w tym ogrodzie, skoro ma zamiar tam posiedzieć. Idąc krętymi alejkami, nabijała owoce na palce, jak w dzieciństwie i zjadała z każdego po kolei. Dziwy nawyk, ale zawsze tak jadała maliny. Zatrzymała się w połowie drogi, gdzie jakieś krzaki rosły na tyle blisko alejki, że zahaczyły o jej włosy. Co z resztą nieco boleśnie odczuła. No i tak aurę cudownej piękności przechadzającej się po rajskim ogrodzie z garścią malin, szlag trafił, bo o to jakieś patyki wplątały się w jej zbyt długie włosy. No po prostu brawo! Fontaine wzięła kilka głębszych wdechów, już sobie obiecując, że jak wróci do domu, to zetnie te włosy w cholerę. Póki co jednak musiała powalczyć z krzakami. Szarpnęła mocniej za włosy wyrywając je z tej piekielnej rośliny. Jakoś tam się udało je oderwać, jednak między kosmykami zostało parę liści i gałązek. Dziewczyna więc odłożyła swoje owoce gdzieś na jakiś kamień, a sama natomiast skupiła się na oczyszczaniu tych gęstych włosów. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że w pobliżu ktoś jest, a co więcej tym kimś jest osoba, której bardzo dawno już nie widziała.
Siedzenie z lekko pochyloną głową i wpatrywanie się w spód własnych zamkniętych powiek, tudzież w niebo widziane spod tejże powłoki skórnej byłoby z pewnością jego rozrywką na długi czas, gdyby nie to, że jego antyspołeczny radar zwrócił uwagę na czyjąś obecność w ogrodzie. Mimo wszystko, dziwne przeczucie podpowiadało mu, że z niejasnych dla niego przyczyn był zbyt leniwy, aby pospiesznie się stąd ewakuować. Bądź co bądź, nie był tak stary i niedołężny, aby nie próbować natychmiastowo zniknąć w przypadku odczucia dysonansów spowodowanych czyjąś uciążliwą obecnością. Problem tkwił w tym, że choć sam fakt czyjejś obecności był niewątpliwie krępujący, to coś kazało mu sądzić, że osoba która zaszczyciła ogród swoją obecnością nie powinna wzbudzać w nim jakiejkolwiek niechęci. Ruszył bezszelestnie, wsłuchując się uważnie w trzask żwirku czy też piasku, który dochodził doń spod stóp domniemanego „intruza”. Osobiście przywiązywał dużą wagę do tego, by nie dawać nikomu żadnych oznak swojej obecności. Chciał odejść niezauważony przez niepożądane persony. Nie do końca był świadom tego, że niejako ruszył w ślad za wspomnianą osobą. Przechodził tak jedną z alejek, aż nie zastanowiło go przypadkowe „odkrycie”. Raphaël dostrzegł dwie, połyskujące w słońcu, srebrzyste nici. Ktoś tak patologicznie staranny i uważny jak on nie umiał od tego momentu wyłączyć w sobie pociągu do drogi ku pierwszemu stopniowi do piekła, wobec czego podszedł nieco bliżej. Nie schylając się spoglądał na dwie „zagubione” nici i momentalnie przeszedł go niezbyt silny, acz odczuwalny, przyjemny dreszcz. Z całą pewnością obserwował właśnie zadbane blond-włosy, bardzo możliwe nawet, że były to włosy wili, mniej możliwe, że była to ta wila, której spotkanie wywołałoby w nim przedziwną emocję, zbliżoną do radości. Przeszedł kilka kroków dalej. Nieopodal stał koszyk z malinami, chwila, i przysiągłby, że dostrzegł turkusowy materiał… Podszedł krok dalej, i wszystko było już jasne. Choć to w jego przypadku wyjątkowo niespotykane, na widok który zastał po prostu nie mógł opanować uśmiechu. Nie wyrażał on pobłażania, zażenowania czy pozostałych uczuć, które najczęściej go przepełniały z prostej przyczyny – wcale ich teraz nie odczuwał. Czuł ulgę, że to właśnie ona. Czuł coś na kształt stresu w związku z tym, że to właśnie ona. A tak poza tym, to dobrze, że ją spotkał. Spoglądał na jej zmagania z wplątanymi we włosy gałązkami ledwie przez kilka sekund. Następnie – wciąż uśmiechnięty, choć mniej znacznie – podszedł do niej i bez żadnego skrępowania delikatnie odsunął jej dłonie od przypadkowo wplątanej ozdoby. Spojrzał na nią na chwilę znowu poszerzając swój uśmiech, po czym bez żadnego słowa zaczął wyplątywać ułamane gałązki. Robił to bardzo starannie i powoli, nawet w tak idiotycznej czynności wykazując mistrzowską cierpliwość doświadczonego artysty. Być może przeszedł jakąś niewidzialną granicę tak nagle podchodząc w.. „taki sposób”, bez słowa po tylu miesiącach nieobecności, lecz uczynił to tak subtelnie, zdecydowanie i co ważniejsze, tak grzecznie, jakby nigdy wcześniej nie istniała.
Jej dłonie, lekko zafarbowane na czerwono od soku z malin, wyplątywały poszczególne fragmenty niepożądanej roślinności. Skupiła się na tym zajęciu, zupełnie nie zwracając uwagi, na wszystko w koło. A i nikogo też nie słyszała. Szum drzew wywoływany przez lekki wiatr skutecznie zagłuszał wszelakie inne drobne dźwięki. Nie była cierpliwą osobą, dlatego też szybko zirytowała się faktem, że musi tu obecnie stać i mocować się z włosami. Oczywiście jej obietnice, że zetnie je zaraz po powrocie, były zupełnie bez pokrycia. Przecież te kosmyki były tak cenne. Nagle wszystko to zostało przerwane. Poczuła, że niespodziewanie ktoś dotknął jej ręki, na co gwałtownie się poruszyła, by spojrzeć któż taki postanowił tu do niej niespodziewanie podejść, kiedy to miała ochotę zacząć przeklinać na cały świat. I aż zamarła. Nagle plany dotyczące tego, by dać upust swojej złości, zupełnie zniknęły. Zastąpiło je pierw zaskoczenie. Była na tyle zaszokowana tym, że stoi przed nią nie kto inny, a Raphael, że bez jakiegokolwiek sprzeciwu, dała odsunąć sobie te dłonie od kosmyków. Halucynacje? Nie, nie, dokładnie przecież poczuła, jak lekko jej dotknął. Kiedy widziała jak się do niej zupełnie promiennie uśmiecha, nie mogłaby tego nie odwzajemnić. Chociaż pierw było to niepewne i przesłonięte zaszokowaniem wynikłym z tego niecodziennego spotkania. A później Francuz po prostu zaczął wyplątywać z jej włosów te połamane patyki. Chociaż w tej chwili nie była pewna co bardziej jest dla niej zaskakujące, że go widzi, czy to, że właśnie pomaga jej pozbyć się liści. Oczywiście zachwiał pewną granicę, albo raczej po prostu ją zburzył. Jednak jedyne co w taj chwili dziewczyna na ten temat myślała, to tyle, że nie chciałaby, aby jakimś trafem ta granica znów powstała. Z jakiś niejasnych powodów, Raphael był jedną z naprawdę niewielu osób, przy których Fontaine wcale nie czuła się już tak pewną siebie. I można by uznać to za coś zupełnie absurdalnego, bo dlaczego wcale nie czuła się tak choćby przy szalonym piromanie? Grigori wywoływał u niej chęć do jakiejś rywalizacji. Raphael natomiast rozbudzał w Effie czystą fascynację. Ogień i woda, tak się Ci dwoje prezentowali, a ona jako to ciekawskie powietrze, chciałaby wszystko poznać. Jej żywioł podsycał ogień i to była idealna definicja dla tamtej minionej znajomości. A jaki wpływ na siebie miała woda i powietrze? - Dobrze Cię widzieć - naprawdę, dobrze. Tak tymi cichymi słowami przerwała ich ciszę. Ile to minęło od ich ostatniego spotkania? Pewnie zbyt wiele.
Gwałtowna i lękliwa reakcja Effie była usprawiedliwiona z obiektywnego punktu widzenia, nawet jeśli Raphaël nie był krwiożerczym bandytą czyhającym na okazję do zrobienia jej krzywdy. Taki śmiercionośny ogródek byłby wspaniałym miejscem dla romantycznego mordercy-gwałciciela, hmpf. Opcjonalnie nadałby się także dla złodziei koszyków z malinami. Choć był bardzo skupiony na wykonywanej przez niego czynności, postanowił wykorzystać dobrodziejstwa płynące z podzielnej uwagi i nie powstrzymał się od spojrzenia na jej twarz. Zmiany w jej mimice zdały mu się tak zabawne i rozczulające, że poczuł się aż nieswojo. Ostatnie rozczulające sytuacje w jego życiu były związane z tragicznie zmarłą Charlotte. Takie impresje przez tych kilka długich lat zdążyły stać się dla niego zupełnie obce, przez co czuł je obecnie tak, jak gdyby ich wcale nie zaznał, w głowie majaczyły mu jedynie wspomnienia o tym w czyjej obecności mógł mówić o zaznawaniu czegoś takiego. Wzywanie boskich mocy na pomoc w jego przypadku było po prostu kwestią „kosmetyczną”, wszak nie należał do grona ludzi wierzących i cierpiących za swoje grzechy, ale w obliczu myśli, które teraz przychodziły mu do głowy nie mógłby wydobyć z siebie niczego innego, jak tylko „O Boże”. Pragnął ucałować jej delikatne powieki z wdzięczności za to urocze zdziwienie, w dziękczynieniu za ten wspaniały uśmiech. To pragnienie z kolei było zaskakujące, w rzeczywistości nigdy wcześniej go nie doznał. Jego spojrzenie powróciło na gałązki, które od dłuższej chwili stanowiły dla nich drobny kłopot. Zamyślił się na chwilę nad logiczną koleją rzeczy. Za chwilę wyplącze z jej włosówostatnią, nieszczęsną gałązkę, mimowolnie wspominając Grigoriego, który z pewnością zrobiłby z niej fajerwerki porównywalne do tych z dnia niepodległości. Muśnie jeszcze jej przepiękne włosy, a potem schowa dłoń do kieszeni i będzie udawał, że podziwia otoczenie, mimo że uważał ją obecnie za jedyny byt godny podziwu. Postąpił inaczej. Ostrożnie wysunął fragment rośliny spośród uwolnionych kosmyków i rzucił go.. gdzieś. Gdziekolwiek, to bez znaczenia. Na jej słowa dotknął jej zaróżowionych od malinowego soku dłoni w taki sposób, jak gdyby zapraszał ją do tańca, choć w rzeczywistości delikatnie pomógł jej wstać. -Nawet nie wiesz, jak można zatęsknić za patrzeniem na Ciebie. – skonstatował. Ostatni raz widział ją.. Dawno. Zbyt dawno.
Śmierć z rąk mordercy w takim ogródku nawet ładnie by wyglądała, kiedy to krew spływała by gdzieś po tej soczysto zielonej trawie. Albo wrzucono by ją do strumyka i wyglądałaby jak w takim jednym teledysku. Piękny widok. Ale nie, może nie pozbawiajmy wilę życia, toż szkoda by było! Wszystko związane z Raphaelem było takie delikatne i ulotne, same czyny które chciał wykonać. „Ucałować powieki”, nie, pewnie by nie protestowała, ale byłaby jeszcze bardziej osłupiała. Chociaż proszę wierzyć, że spotkanie owego chłopaka po paru miesiącach w Nowej Zelandii wywołało w niej niemały szok. Swoją drogą interesujące by było, gdyby wspomniał o Grigu. Czy Fontaine poczułaby ukłucie złości, smutku, a może radości, że ta znajomość już jest za nią? Może lepiej w tej chwili tego nie analizować. Szczególnie, że Francuz właśnie podał jej dłoń, by ta wstała. Przyjrzała mu się bacznie, ale rzeczywiście z wyciągniętej dłoni skorzystała. Takim sposobem, zaraz stanęła przed nim. Jego słowa wywołały u dziewczyny lekki uśmiech, ale już odrobinę inny. Bowiem zarówno zaskoczenie jak i doza niepewności odchodziła w swoje strony. Przeczesała dłonią długie włosy, aż do samych końcówek, odgarniając je przy tym na plecy. - Dziękuję za pomoc – powiedziała orientując się, że cały czas trzyma chłopaka za rękę. Wywinęła ją, jednak zamiast uciec spłoszona, zawstydzić się, czy wykonać cos jeszcze innego, po prostu palcami przesunęła po wierzchu jego dłoni. Uf, Effie Fontaine zaczynała zachowywać się jak to na nią przystało. W końcu wszystko już wracało do normy, więc i jej pamięć nieco się polepszyła. Przypomniała sobie o pewnej obietnicy chłopaka. - Wiesz, że nadal jestem ciekawa tych obrazów? – Zapytała unosząc lekko brew i cofając rękę, po czym oparła ją na biodrze. Nieładnie, nadal nie pokazał jej swoich prac. A przynajmniej innych niż te, które jej podarował. Bowiem owszem, ciągle je posiadała. Jednak ciekawość w niej wzbudzało, to co chłopak malował na co dzień. Ona dostała od niego siebie uwiecznioną na płótnie i papierze, a o wiele bardziej interesował ją ten surrealizm, którego jeszcze nie miała okazji widzieć. Niech nie liczy, że panna Fontaine zapomni! – Jak i tego co spowodowało, że nie było dane mi ich dostrzec – dodała, a po tym na moment jej wzrok powędrował gdzieś w odległy kąt tego ogrodu. Nie, nie powinna się zastanawiać nad tym co na moment pojawiło się w jej myślach. Więc czekając na odpowiedz uderzyła kilkakrotnie szczupłymi palcami o brzeg turkusowej sukienki.
Haaa, wobec tego do odkrycia pozostało jeszcze wiele cech jego zawiłego charakteru, nie mówiąc o złożonych i nieprzewidywanych nawet przez niego samego impulsach, no ale o tym później. Zabawne, że faktycznie zapragnął tych pocałunków. To właśnie było do niego niepodobne, a najdziwniejsze, że w jej obecności od czasu do czasu zdawał sobie sprawę z istnienia takich wyjątkowych pragnień, rzadkich ale znaczących. Ciągle zmieniał tempo, ciągle nadawał ich znajomości inną intensywność. To.. Fascynujące. Obserwował, jak rozczesywała i gładziła swoje srebrzyste włosy, w milczeniu zachowując jej dłoń w swojej dłoni. Szybko uciekła spod jego palców, wypowiedziała akurat jakieś melodyjne zdanie wobec czego podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Spoko. Nie ma sprawy. Ratowanie muz w opałach to moja specjalność, wyciąganie sfragmentowanych krzaków z włosów pięknych kobiet opanowałem do granic perfekcji, nienie, nie dziękuj. I spostrzegając idiotyzm wypływający z jego zacnych myśli skonstatował pełną zasadność sięgnięcia po jakiś miły proszek wyłączający myślenie. Niemal wszystko na tym radosnym łez padole ma tendencję do zaskakiwania wszystkiego i wszystkich wokoło, i cóż, kto jak kto, ale Monsieur Manoux należał do wyjątkowo nieprzewidywalnych istnień. Mimo teg powabnego dotyku, który przyrównałby do muśnięcia skrzydła motyla, pozostał zupełnie spokojny, wydawał się być wręcz skupiony, oczywiście na czymś zupełnie niejasnym dla jego najbliższego otoczenia, będącego czarującą wilą. -Nie ma za co, do usług. – odpowiedział w końcu, lekko się kłaniając. Ah te jego dobre maniery. Powrócił do „stałego” wzrostu, dochodząc do wniosku, że Effie była całkiem wysoka. Nie miał nad nią jakiejś mocnej przewagi w kwestii wzrostu, jak to było w przypadku innych dziewcząt. Była wystarczająca, by patrzeć na nią z wyższej pozycji. W sam raz. Aoauuuf… Tym razem to on wplótł dłoń we włosy. Uniósł brwi i westchnął cicho. No tak. Kretynie. Zapomniałeś, że nie było Cię kilka ładnych miesięcy? Nie przyszło Ci do głowy, że to może KOGOŚ interesować? Prawdę mówiąc, nie. Nie przypuszczał, że chciałaby poznać powód. No i co teraz. Nie wiedział czy chciałby, aby się dowiedziała. Aby ktokolwiek się dowiedział. To był bardzo dziwny, a nawet mroczny czas. I prawdę mówiąc, często zmieniał swoje miejsce pobytu. -Zatem tak, sporo z nich zabrałem do domu, przez jakiś czas tam byłem. – niby błahostka, to właściwie najbardziej błaha i zarazem szalenie poważna przyczyna jego nieobecności ale nie był pewien, czy przejdzie mu to przez gardło. Jego mała kochana Charlotte. Być może tak ciężko było mu mówić o jej śmierci dlatego, że dla niego jego siostra nie mogła umrzeć, on nie umiał uwierzyć w jej śmierć. Nie wierzył w nią choćby do teraz. -Wróciłem do Paryża w czas rocznicy śmierci mojej siostry, a potem jakoś tak wyszło, że mnie trochę poniosło po świecie. – Brawo. To prawie brzmi jak proste załatwienie tematu. Podróżował, tak, „zwyczajnie” podróżował. -Zostaną przywiezione do Hogwartu po naszym powrocie z wakacji, nie zabierałem wielu z nich bo podróże im nie służą, a na studiach z pewnością się przydadzą. – wyjaśnił, jednocześnie dając do zrozumienia, że najwyraźniej zmienił kierunek. O, czas odwrócić kota ogonem, zmienić temat i zejść z niego, aby dowiedzieć się… -A Ty? Co u Ciebie, masz się dobrze?
Wszystko to teraz było dla niej odrobinę nietypowe. Chociaż jednocześnie miała wrażenie, że to pewna niedokończona sprawa z przeszłości teraz jakby się spełnia. Tylko, że z kim innym, inaczej. Raphael bardzo przypominał jej pewnego nauczyciela od rysunku, na punkcie którego totalnie zwariowała. Wprawdzie teoretycznie było to jakoś podobne, jednak i tak bardzo różne. Czy ona czasem od tego czasu nie zmieniła się nieco? Obserwowała jego zachowanie z takim zainteresowaniem. Jak jego dłoń ląduje w jasnych włosach, kiedy to najchętniej podmieniłaby tą rękę na jej własną. Przeczesałaby jego słoneczne kosmyki, a następnie by… Zaraz, zaraz. Wróćmy do tematu rozmowy. Więc, owszem była ciekawa gdzie chłopak zniknął na ten czas, ale czy to było jakkolwiek zaskakujące? Effie Fontaine lubiła wiedzieć wszystko. No może nie przesadzajmy, lubiła wiedzieć sporo o innych. A jeśli odczuwała jakąś sympatię względem Raphaela, bo malował przepiękne obrazy i był wyjątkowo intrygującą osobą, to nie dziwne, że zainteresował ją powód jego zniknięcia. Poza tym może akurat miał do opowiedzenia jakąś ciekawą historię? Pokiwała głową, gdy wspomniał o pobycie w domu, jednak kiedy dodał o rocznicy śmierci jego siostry uniosła lekko brwi. Właściwie jakoś nie przyszło jej do głowy, że być może wyjechał, bowiem wydarzyło się coś takiego jak śmierć kogoś z rodziny. W tej sytuacji o tyle dobrze, że mowa była o rocznicy. Chociaż to zastanawiające, której? - Mam nadzieję, że wędrowanie po świcie wypadło chociaż całkiem ciekawie – przecież nie będzie dopytywać o siostrę, w sumie to nie jej interes. Wracanie na rocznicę śmierci kogoś z rodziny raczej nie należało do najprzyjemniejszych czynności, tak więc wolała raczej spokojnie ominąć ten temat. - Nie wywiniesz się łatwo od pokazania mi ich – rzekła z delikatnym uśmiechem, kiwając przy tym lekko palcem. Dała mu w ten sposób do zrozumienia, że po wakacjach także będzie pamiętać o tym, że nadal ich nie zobaczyła. Swoją drogą miała nawet pewne wyobrażenia co do nich. Oczywiście nie mogła tego zupełnie przewidzieć, jednak przyglądając się pracom, które już dostała, próbowała sobie wyobrazić jego inne dzieła. Prawdziwsze? Na pewno bardziej mu bliższe. Nie ma dziwne, że dziewczyna tak chciała je zobaczyć. Ale cierpliwość ponoć popłaca? Miejmy nadzieje, że i w tym wypadku. Kiedy jednak chłopak zadał pytanie o to jak ona spędziła ostatnio czas, aż jakoś wewnętrznie się zachwiała. Mruknęła pod nosem jakieś długie „hmm” i sięgnęła po swój koszyk z malinami. Przez chwilę wpatrywała się w owoce, przegrzebują je dłonią. To znaczy, niby szukała jakiejś soczystej maliny. - Dobrze, dobrze – powiedziała i wyciągnęła w końcu czerwony owoc, szybko wrzuciła go do ust i jedząc zastanowiła się nad dalszą częścią tej wypowiedzi. – Trochę nabałaganiłam pod koniec roku, ale jestem w trakcie porządkowania – aha, aha, no tak. Sprzątanie bałaganu szło jej cudownie wprost! W końcu podniosła wzrok i spojrzała na Raphaela. - Za to zajęłam drugie miejsce w turnieju! – Pochwaliła się po krótkim momencie, kiedy tylko przyszło jej do głowy cokolwiek co wiązało się z minionym rokiem szkolnym, a jednocześnie nie nosiło imienia Grigori. Właściwie przyszło jej do głowy, że z tym sprzątaniem powinna się poważnie wziąć w garść. Póki są wakacje, w miarę nie odwlekać. - Spotkamy się niebawem - rzekła posyłając mu jeszcze jeden uśmiech, po czym ruszyła przed siebie, skręcając w najbliższą kwiecistą alejkę.