Angielskie miasto położone nad rzeką Ribble, urzekające uroczymi widokami i szeregami charakterystycznych malowniczych domków. Teren kojarzony z niewielkim portem, w rzeczywistości może pochwalić się drugim największym w Europie dworcem autobusowym!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra od momentu, gdy w jego rekach znalazł się list, podejrzewał w tym wszystkim jakiś większy podstęp. Leonardo prosił go, żeby z Hogsmeade leciał aż do Preston - swoją drogą, interesujący dobór miejsca. Gdyby Vin-Eurico miał tak podły charakter jak on, Ezra uznałby, że Gryfon dowiedział się czegoś o jego przeszłości i ma to być jakiś przytyk. Problem był taki, że Leo się w takie wyszukane złośliwości nie bawił. - tylko po to, aby przynieść mu jakąś książkę od transmutacji. Nic zatem dziwnego, że Ezra natychmiast pomyślał, jak by mu tu plany pokrzyżować, skoro Leo wyprzedził jego myśl o sowie. To może gołąb pocztowy? Clarke narzucił na siebie kurtkę, odnalazł książkę i zwyczajnie w świecie się teleportował. Załatwianie teraz świstoklika byłoby niepotrzebnym marnowaniem czasu. Ezra oczywiście wiedział, że przy takich zakłóceniach magii, skok aż do Preston był ryzykowny. Ba, byłby nawet przy zwykłych warunkach. Mimo wszystko Clarke nie był aż tak wykwalifikowany. Dlatego postanowił teleportować się mniejszymi odległościami, systematycznie zbliżając się do celu - w tym wszystkim musiał mieć oczywiście pecha, bo raz teleportował się prosto w kałużę, a raz wydał taki huk, że dwie osoby potem pytały go, czy wie coś o jakiejś strzelaninie. Ostatecznie jednak udało mu się dotrzeć do Preston w jednym kawałku. Znalazł się oczywiście w miejscu, które znał najlepiej, a więc w dość nędznej okolicy, która go wychowała. Wraz z widokiem tych szarych, brudnych od graffiti bloków, smutnych okien z powybijanymi szybami, z placem zabaw składającym się z piaskownicy i skrzypiących huśtawek powróciły do niego wspomnienia, może nie bolesne, ale na pewno wprawiające w pewną melancholię. W końcu nie wszystko związane z tym miasteczkiem źle mu się kojarzyło. Poza rodzinnym mieszkaniem być może znalazłby nawet więcej pozytywów niż negatywów. Nie chciał teraz tego rozstrząsać, więc skierował się w miejsce wyznaczone mu w liście. Pomimo tylu lat, Ezra nie potrzebował pytać o drogę, nogi same niosły go w odpowiednie miejsca. Bo jakże Ezra mógłby nie znać tej bogatej dzielnicy z uroczymi domkami i ogrodami, lśniącymi czystością i dostatkiem? Od ludzi tu mieszkających najłatwiej kradło się pieniądze, bo oni cenili je sobie najmniej. Ezra dokładnie sprawdził adres, po czym zastukał we wskazane mu drzwi. Wciąż był bardzo nieufny wobec planów Leo i bez wątpienia odmalowywało mu się to na twarzy. Postanowił jednak nie używać żadnych sztuczek i grzecznie czekał z książką w rękach, aż chłopak otworzy mu drzwi. Szczerze to miał nadzieję, że Gryfon coś tam miał w zanadrzu - chciał żeby fatyga okazała się być warta trochę więcej. A jeśli nie... Może Ezra zamiast książki powinien był od razu przynieść leki?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Chyba faktycznie Leo niezbyt przemyślał swoje poczynania. W końcu od kiedy niby poświęcał czas wolny na naukę? I to do tego stopnia, żeby prosić kogoś o przynoszenie mu książek... Nie ma co jednak zaczynać od tyłu, bo plan miał całkiem niezły. To nie był odpowiedni czas, żeby nagle robić sobie wolne. Leonardo wziął się za siebie i uparcie powtarzał materiał z minionych zajęć, próbując tej całej nudnej systematyczności. Nie szło mu to wcale tak tragicznie. Większość czasu poświęcał oczywiście przedmiotom, które najbardziej go interesowały - na pierwszy plan wysunęła się transmutacja, ONMS spadło piętro niżej. Poza tym chłopakowi zależało również na zaklęciach i zielarstwie. Ciężko było pogodzić jego nagłe zafascynowanie nauką z amatorskimi próbami opanowania animagii, opartymi głównie na ślęczeniu nad książkami i wymienianiu sfrustrowanych listów z ciotką. Jakby tego było mało, nie darował sobie w temacie pracy, chociaż zaproponowano mu dodatkowe dni wolne ze względu na wypadek na festiwalu muzycznym. Gryfon wiedział, że przenoszenie kilku pudeł i stanie za kasą to nie jest nic, z czym miałby sobie nie poradzić, nawet z pobolewającymi plecami. Przywiązanie do rodziny było u młodego Vin-Eurico chyba trochę zbyt mocne, skoro tak bez żadnej refleksji rzucił wszystko, aby cały piątek spędzić w mugolskim domu kuzynki na opiekowaniu się dwójką jej uroczych szkrabów. Nie było żadnego wypadku, nikt nie umierał - najzwyczajniej w świecie Delia chciała spędzić dwa dni w towarzystwie swojego męża i potrzebowała kogoś do opieki nad dziećmi. Leo zupełnie nie potrafiał odmawiać... I tak oto został wrobiony w pilnowanie rocznego Nico i czteroletniej Mii. Nie miał z tym wcale większych problemów, chętnie zajmował się maluchami i spędzał z nimi tyle czasu, ile tylko mógł. Problem w tym, że kiepsko się przygotował. Miał w Preston spędzić całą noc i pewnie większość soboty, a nie zabrał ze sobą niczego ciekawego. Szykowały się godziny pełne nudy, skoro dzieci miały iść spać koło 21... Wtedy też wpadł na wspaniały pomysł, żeby ściągnąć do siebie Ezrę. Książka od transmutacji ogólnie nie była mu szczególnie potrzebna, chociaż znajdowało się w niej kilka notatek odnośnie żucia liścia mandragory, który aktualnie strasznie Gryfona denerwował. Tak czy inaczej, zaraz po wysłaniu listu, zabrał się za przygotowania. Wykorzystał "obowiązkowy" spacer na zrobienie drobnych zakupów, a kiedy nadszedł czas na drzemkę, to w końcu mógł użyć trochę różdżki. Planował zrobić smażone plumpki z sałatką ze świeżych warzyw. Początkowo wszystko miało być magicznie, ale to mu oczywiście nie wychodziło - nie chciał nic zepsuć w nieswojej kuchni, także dość szybko ze swojego misternego planu zrezygnował. Radził sobie po mugolsku z przygotowaniem filetów, natarciem ich olejem lubczykowym i obtoczeniem ich w bułce tartej. Chwilę walczył z płytą kuchenną i gdyby nie to, że tyle razy obserwował gotującą mamę, to z pewnością by sobie nie poradził. Leo wahał się trochę, czy olejek lubczykowy to dobry pomysł, ale w gruncie rzeczy niezbyt wierzył w tę całą bajkę o afrodyzjaku, a w sklepie nie znalazł odpowiedniego zamiennika, jakim ponoć mógł być olejek rozmarynowy. Wszystko było gotowe - stół ładnie zastawiony (nie jakoś przesadnie elegancko, w końcu mówimy dalej o Leo. Raczej darował sobie milion świeczek i bukiet róż), kolacja czekała na podanie, a w piekarniku dochodziły suflety czekoladowe, które chłopak lubił podawać za swój popisowy deser. Pukanie do drzwi rozległo się idealnie w sam raz i Leo od razu poszedł otworzyć. - Buenas taaardes - powitał go, przyciągając do leniwego, delikatnego pocałunku, podczas którego łatwo można było wyczuć rosnący uśmiech Gryfona. Przyłożył jedną dłoń do karku chłopaka, jakby nie chciał dać mu uciec - i coś w tym było, bo subtelnie zaczął przesuwać się wgłąb domu. - Dzięki - dodał jeszcze, odsuwając się powoli i bardzo niechętnie. Przy okazji zabrał Krukonowi książkę, oddychając z duchu z ulgą, bo były w niej notatki. Leo poważnie beznadziejnie wychodziło ukrywanie czegokolwiek, a teraz dodatkową przeszkodą był liść, który musiał nieustannie trzymać w buzi. - Bardzo to było podejrzane, nie? Przygotowałem kolację... - Przerwał, słysząc jakiś dźwięk dochodzący z kuchni. W trosce o swoje idealne dania po prostu gestem pokierował Ezrę do jadalni, a sam poszedł ocenić potencjalne szkody. Jeśli przez jakieś czary, teleportację, czy cokolwiek, coś się popsuło... Merlinie, litości. W kuchni szybko się okazało, że źródłem zamieszania jest mała Mia, która uznała, że jest za wcześnie na sen i o wiele fajniej byłoby spędzić trochę czasu z wujkiem. Prośby nic nie dawały i Leo posunął się nawet do przekupstwa (po coś robił ten dodatkowy suflet, dobra?), ale dziewczynka była na to zbyt sprytna. W końcu Gryfon wszedł do jadalni nie tylko z pełnymi talerzami, ale również z wczepioną w niego małą Mią. Właśnie dlatego nie nazywał tego wieczoru "randką" - wtedy oboje mieliby zbyt wielkie oczekiwania. W ten sposób mogli spokojnie zakładać, że to zwykła kolacja, a taką spokojnie może przerwać dziecko, prawda?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Gdzieś z tyłu głowy Ezry czaiła się myśl, że obecność w tym miasteczku mogła wiązać się z bardzo przykrym w aspekcie nastroju obowiązkiem, jakim była poważna rozmowa z Leo. Ten temat koniec końców i tak musiał wyjść - być może miał zostać potraktowany lakonicznie, być może Vin-Eurico miał uznać, że drugiej takiej okazji nie otrzyma. Wiadomo jednak, że Ezra nie zamierzał sam wyskakiwać z informacją, że właściwie znajdują się w jego rodzinnym mieście, nawet jeśli z drugiej strony nie chciał swojego chłopaka okłamywać. W końcu to nie była aż taka tajemnica. Wszystko zależało od rodzaju pytań zadawanych przez Leo i możliwości tworzenia pokrętnych odpowiedzi. Na razie nie chciał się tym jednak zanadto przejmować, skoro już na wstępie obdarzany był słodko-leniwym pocałunkiem. Zaczepił palcami o szlufkę spodni Leo, by w razie niezrozumienia móc przytrzymać go przy sobie i wyciągnąć ze swojej fatygi jak najwięcej. Zatem Leonardo bynajmniej nie musiał Ezry powstrzymywać przed ucieczką - nawet Kopciuszek czas miał do dwunastej. Do tego momentu Clarke mógł wymyślić sposób na pozbycie się jakiegoś elementu garderoby... - Drobiazg - zapewnił go, bo przecież tylko ryzykował rozszczepieniem takimi wielokrotnymi teleportacjami podczas zakłóceń. Czego się nie robi dla miłości? - Zastanawiałem się, co to za pułapka - przyznał się ze śmiechem, potwierdzając domysły Leonardo. Wiedział, że chłopak niesamowicie się teraz przykłada, żeby nadgonić materiał, ale wiadomo, że czasami potrzeba było chwili wytchnienia. Uczenie się po nocy, gdy rzeczywiście nie było takiej potrzeby, byłoby trochę bezsensowne i mniej produktywne. Kiedy Leo poszedł na ratunek swojej kolacji, Ezra niezręcznie rozejrzał się po jadalni. Wszystko w tym domu wyglądało tak miło i przytulnie, że Clarke zwyczajnie nie potrafił się odprężyć. Zbyt kontrastowało to z jego wspomnieniami, z jego mieszkaniem będącym zaledwie kilka ulic dalej. Ciekawe, kto teraz tam żył... Vin-Eurico nie wracał na tyle długo, że Ezra zdążył okrążyć pomieszczenie ze dwa razy, powierzchownie oglądając ozdóbki czy zdjęcia pomieszkującej tu rodziny. Słyszał z kuchni coś na kształt monologu lub rozmowy, słusznie wnioskując, że Leonardo napotkał problem zbyt duży nawet jak na ćwierćolbrzyma. Nie był więc zaskoczony, gdy Gryfon wrócił nie tylko z obiecaną kolacją, ale i małym intruzem na rękach - nie podejrzewał go o takie zdolności kelnerskie! Ezra uśmiechnął się z rozbawieniem, odbierając chłopakowi talerze i ustawiając je na stole. - Powstrzymam się od interpretacji - skomentował, puszczając oczko do Leo, potem jednak bardziej skupiając się na dziewczynce wczepionej w Vin-Eurico. Posłał jej łagodny uśmiech, licząc się z tym, że przekonanie czterolatki do siebie może być trudnym zadaniem.- Cześć maleńka. Jestem przyjacielem twojego wujka. Możesz mi mówić Ezra. Jak ja mogę mówić do ciebie? Clarke dawno nie miał styczności z dziećmi, choć bardzo je lubił. Tak naprawdę opiekował się tylko swoją młodszą, autystyczną siostrą, co przyzwyczaiło go do konstrukcji prostych, bezpośrednich zdań, w których brakowało drugiego dna. Nie znał charakteru tej dziewczynki, ale miał nadzieję, że jakoś się dogadają.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Gdyby Leo wiedział, że znajdują się w rodzinnym mieście Ezry, to z pewnością by się tematem zainteresował. Gdyby z kolei wiedział coś więcej o jego przeszłości, to najprawdopodobniej nie wpadłoby mu do głowy organizowanie mu tutaj kolacji. Jeśli przebywanie w Preston w jakiś sposób przeszkadzało Krukonowi, to winić mógł tylko i wyłącznie siebie. Jego chłopak w całej swojej niewiedzy po prostu chciał się troszkę wykazać i nie miał najśmielszych podejrzeń co do wyboru miejsca. Najchętniej w ogóle by się nie odsuwał, pomimo upływu czasu dalej czerpiąc niesamowitą przyjemność z bliższego kontaktu ze swoim partnerem. Dodatkowo teraz, kiedy każdy miał ciągle coś na głowie, tego typu chwile stały się jeszcze cenniejsze. Leo nigdy nie sądził, że będzie musiał przyznać się do czegoś takiego, ale... wyjątkowo niezbyt go urządzało pozbywanie się jakichkolwiek części garderoby. To jest, najchętniej zerwałby z Ezry wszystkie ubrania tu i teraz, ale gdzieś z tyłu głowy dalej miał myśl, że pilnuje dzieci. Z drugiej strony, cóż, nigdy nie mówił, że jest dobrym wujkiem, nie? Wcale nie zamierzał swojemu partnerowi szykować takiego szoku, jakim było przyniesienie dziecka. To chyba jeszcze nie ten etap związku, nie? W każdym razie Mia miała już cztery lata i po prostu wiedziała lepiej, że o tej porze wcale nie trzeba spać. Inna sprawa, że Leo doskonale czuł, jaka dziewczynka jest śpiąca i z jakim zmęczeniem się w niego wtula. Coś miał wrażenie, że jeszcze wygra... - Słusznie - przewrócił z rozbawieniem oczami na uwagę Clarke'a. Mia również zainteresowała się "intruzem", którym z jej perspektywy był oczywiście Ezra. Dziewczynka uśmiechnęła się słodko, podczas gdy Leo zastanawiał się, jaka forma przedstawienia będzie odpowiednia. Ostatecznie został uratowany przez własnego chłopaka, który najwyraźniej problemów z dziećmi nie miał. Co, swoją drogą, mogło być rozczulające i Leo odczuł wewnętrzny niepokój, że ten wieczór będzie zbyt męczący emocjonalnie. Nie powstrzymał się od uniesienia jednej brwi z rozbawieniem, kiedy Ezra sam siebie nazwał jego przyjacielem. Dobra, przynajmniej jeden z nich był przyzwoity i myślał o tym, żeby nie zepsuć komuś córki. Leo mógł się znać na dzieciach, ale taktu mu czasami brakowało. - Ja jestem Mia. Powiedz wujkowi, że jestem na tyle duża, że nie muszę jeszcze iść spać - naskarżyła mała, a Gryfon aż prychnął ze względu na bezczelność wypowiedzi. Przy okazji zdziwił go również akcent siostrzenicy. Niby trochę sepleniła w ten uroczo dziecięcy sposób, ale poza tym mówiła naprawdę ładnie. Leo chyba za bardzo przestawił się już na hiszpański... cholera, dziecko było lepsze z języków od niego. - Nie szukaj sobie sojuszników, Ezra i tak jest po mojej stronie. A ty... - Podsunął chłopakowi bliżej talerz, oczekując nieco więcej uwagi skierowanej na jego cudowną potrawę. - Jedz, kolego. - Puścił mu oczko, jednocześnie przytulając mocniej małą Mię. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, ale w gruncie rzeczy jeszcze nie miał na co narzekać. - Ej, nie miałeś problemu z dostaniem się tu? Trochę nie wziąłem pod uwagę, że rzucanie randomowych nazw angielskich miast nie jest dobrym pomysłem... - Posłał chłopakowi trochę zatroskane spojrzanie. Założył, że Krukon zdobył świstoklik - teleportacja w ogóle nie wchodziła w grę, prawda?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie chodziło o to, że Ezra robił Leo jakiekolwiek wyrzuty, nawet w myślach. Gest chłopaka był niesamowicie kochany, biorąc pod uwagę, że o wiele częściej teraz się mijali, niż spędzali razem czas. Leonardo często odwiedzał swoją rodzinę, Ezra dużo czasu spędzał w Hogwarcie, wracając o późnych godzinach i obaj koniec końców do oporu siedzieli nad książkami. Starał się zatem odciąć od przeszłości, która przecież nie była najważniejsza. Teraźniejszość była istotna. Krukon podejrzewał, że był bardziej niepewny w tej nowej znajomości niż dziewczynka. Najwyraźniej krew płynąca w żyłach krewnych Vin-Eurico była pozbawiona genów odpowiedzialnych za nieśmiałość. Zamiast wtulić się w Leo, mała Mia odpowiedziała mu równie zainteresowanym spojrzeniem. Nie uważał, żeby wdrażanie czterolatki w kwestie jego relacji z Leo było absolutnie niezbędne - jakoś nie czuł się gotowy na przeprowadzenie rozmowy na temat ptaszków, pszczółek i tak dalej. Ten przywilej należał się rodzicom dziewczynki, więc Leonardo mógłby chociaż postarać się nie stroić min, kiedy Ezra wybierał taktowną opcję. Clarke zaśmiał się, gdy tak po prostu został przyjęty jako sojusznik. Zresztą, widać było, że czterolatka miała więcej rozumu niż Leo, który założył, że Ezra wesprze jego decyzje. A przecież nie miało to najmniejszego sensu - Gryfon i tak już darzył go uczuciami, teraz trzeba było się wkraść w łaski pozostałych ważnych dla niego osób. - Myślę, że pół godzinki w tą czy w tą jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiło, a taka duża panna sama potrafi zdecydować, czy ważniejszy już jest sen, czy spędzenie czasu z ulubionym wujkiem - wstawił się zatem za Mią, niemal prosząco wydymając usta w kierunku Leo. Widać było, że oczka dziewczynki zaczynały się już kleić i tylko kwestią czasu było, aż zmorzy ją sen. Do tego czasu nie było sensu na siłę wpychać Mię do łóżka. Przekornie opierałaby się o wiele dłużej. Clarke oczywiście chciałby móc już docenić potrawę przygotowaną przez Vin-Eurico, ale głupio było mu jeść w samotności. W pierwszej kolejności Leonardo musiał więc sam opaść na krzesło przy stole. Chodziło tu o zwykłą kulturę Ezry - nawet jak ledwo się znali, po tym jak zostali wyrzuceni z eliksirów i trafili do kuchni, gdzie Leo pierwszy raz mu gotował, Ezra cierpliwie czekał, aż Gryfon sam będzie mógł skosztować swojego dania. - Przyjemniej się je w towarzystwie - poinformował krótko chłopaka, obdarowując go półuśmiechem za użyty zwrot. Nie było nic lepszego niż to stare, dobre "kolego". Poniekąd mu nawet tego brakowało! - Nie, znam okolicę - wyjaśnił zwięźle, wzruszając lekceważąco ramionami. Skoro tu był, w dobrym nastroju i o niemal nienagannym wyglądzie, mogło to znaczyć, że faktycznie wszystko przebiegło pomyślnie i nie trzeba było sobie zaprzątać tym umysłu. - Musiałem tylko odtworzyć sobie mniej więcej trasę, żeby przypadkiem nie przesadzić z odległością podczas teleportacji. Albo z roztargnienia nie wskoczyć komuś do mieszkania - zaśmiał się, wyobrażając sobie taką scenę. I wcale nie była taka nieprawdopodobna, w końcu Ezra myśląc o adresie przesłanym przez Vin-Eurico mógł przez przypadek skojarzyć jakieś mieszkanie w okolicy... Sądził, że to kończyło temat. Kompletnie przy tym nie zdawał sobie sprawy, że może lepiej było przemilczeć sposób, w jaki do Preston się dostał. Byli czarodziejami i po to właśnie była a umiejętność. Wierzył, że Leonardo nie będzie mu z tego powodu robił jakichś wyrzutów.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To dość zabawne, jak obaj się teraz skoncentrowali na nauce. U Ezry może nie było dziwnym to, że nie olewał wszystkich możliwych przedmiotów - chyba miał trochę więcej przyzwoitości i nie chciał wychodzić na debila. Leo z kolei większość czasu spędzonego w szkole (szkołach, tak właściwie) mimo wszystko spędzał dość... rozrywkowo? W Tecquali jego życie wyglądało w ogóle zupełnie inaczej, ale w Hogwarcie również nie pokazywał się z najlepszej strony. Zwieńczeniem swojej kariery uczniowskiej było powtarzanie klasy. Jak widać dopiero tak radykalny środek mógł dotrzeć do Gryfona, który teraz zażarcie walczył o oceny i próbował jakoś zmienić swoją opinię w oczach profesorów. Nie był taki głupi, serio... Fakt faktem, Leo swoją bezpośredniość i pewność siebie chyba odziedziczył w genach. Jak tak patrzył na rodzinkę, to nie był w stanie znaleźć żadnej szarej myszki, która to wolałaby siedzieć w samotności. Koniec końców nawet ci najbardziej wyobcowani członkowie familii zaczynali się rozkręcać. Chłopaka zatem wcale nie zaskoczyło zachowanie Mii, za to z zaciekawieniem zerkał na Ezrę, oczekując reakcji. Zacmokał z niezadowoleniem, kiedy jego niedoszły sojusznik oficjalnie zaznaczył swoje stanowisko w temacie spania czterolatki. - Przecież nie ciągnę jej do łóżka... - Westchnął z rozbawieniem. - Ten jeden raz, Mia. I masz szczęście, że Ezra się z tobą zgodził. - Leo oczywiście usiadł w końcu przy stole, sadzając siostrzenicę na kolanach. Ciężko było skoncentrować się na jakimkolwiek jedzeniu, kiedy mała tak cały czas podskakiwała z zainteresowaniem, szukając sobie zajęcia. Leo przytrzymywał ją lekko, przerzucając większość uwagi na swojego partnera. - O, znasz? Skąd? - W jego głosie można było usłyszeć szczere zainteresowanie. Mimo wszystko Vin-Eurico nie miał pojęcia czy z Krukona taki podróżnik, a przecież nie trzeba znać każdego miasta w swoim ojczystym państwie, prawda? Dodatkowo był prawie pewny, że Preston pomimo swoim uroczym uliczkom nie było jakimś "must have" na liście brytyjskich miejsc do zwiedzania. Gryfon nawet nie zdążył sobie zawrócić tym głowy, kiedy jego chłopak kontynuował wypowiedź, jednym słówkiem intrygując jego jak i Mię. - Teleportacji? - Powtórzyła dziewczynka, zsuwając się na podłogę. Zanim Leo jakkolwiek zareagował, mała już ciągała Ezrę za rękaw z zachwytem w oczach. - Teleportujmy się! Daleko! Gdzieś, gdzie nie jest późno! Do Meksyku! Możesz nas teleportować do Meksyku? Ciężko byłoby odmówić takiej małej istotce, ale Leonardo miał szczerą nadzieję, że Clarke przypomni sobie o tym, że Dalia i jej dzieci to mugolska część jego rodziny. Doskonale wiedział, że powinien chyba się zirytować albo jakoś zareagować (no, to był duży błąd), ale zamiast tego po prostu zaczął się śmiać, pozwalając Ezrze rozwiązać to wszystko samemu.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Trochę peszyło go to pozostawanie pod obserwacją Leo. Może gdyby miał większe doświadczenie z dziećmi, lepiej by to znosił, a tak zwykle wygadany Krukon nie wiedział co odpowiadać małej dziewczynce. Jakaś taka zbyt duża presja była, a Clarke strasznie nie lubił zawodzić. Posłał Leo mały uśmiech, stwierdzając że cierpliwość Gryfona do dziewczynki była najbardziej uroczym zjawiskiem na świecie. Zabrał się powoli za jedzenie, już po pierwszym kęsie komplementując umiejętności Leo (zrobiłby to nawet przed spróbowaniem, bo wiedział, że nie ma czegoś takiego jak nieudane danie Leo, ale to chyba byłoby już trochę sztuczne) i rzecz jasna cały czas obserwując nadpobudliwą czterolatkę. Zupełnie przy tym się nie spodziewał, że ze strony Leo to jednak on miał więcej uwagi. Kiedy tylko dotarło do niego pytanie, Ezra zatknął sobie usta sporym kęsem, mogącym o te parę sekund odwlec odpowiedź. Biorąc pod uwagę ten zabieg, jego wypowiedź nie okazała się być zbytnio imponująca. - Um, bo... No mieszkałem tu. Jakiś czas - wyjaśnił szybko, przeczesując palcami włosy i kompletnie nie ukrywając, że to nie jest komfortowy temat. A skoro Ezra tego nie ukrywał, to tak jakby wystawił czerwona tabliczkę z napisem "nie brnij w to". Na szczęście, jeśli nawet Leonardo chciał zadać jakieś pytanie, ważniejsza okazała się być ogromna pomyłka, którą Ezra popełnił, kalając w ten sposób swój nieskazitelny wizerunek. Zamrugał kilkukrotnie, dopiero wtedy orientując się, że Leonardo wspominał mu, że te dzieciaki to mugolska część rodziny. Ba, nawet przypominał mu o tym w liście, zabraniając używania sowy. Clarke przez chwilę musiał mieć bardzo głupią minę, tym bardziej że Leo tak bezczelnie zaczął się śmiać, podczas gdy powinien się bardziej przejąć, w końcu to była jego rodzina. Poza tym, to nie pomagało, panie Vin-Eurico. - Widzisz Mia, do Meksyku to bardzo, bardzo, bardzo daleki skok - zaczął niepewnie, nie będąc przekonany, czy właśnie nie zdradza społeczności czarodziejskiej. To w końcu było tylko dziecko, które pewnie od mugolskiej matki znało mnóstwo bajek o wróżkach i krasnoludkach. - Ale znam inny sposób na teleportację - zdradził, nachylając się do czterolatki z tajemniczym uśmiechem. - Wystarczy mała książeczka, wiesz? Kiedy ją otwierasz, możesz pojawić się w dosłownie każdym miejscu na ziemi, a nawet poza nią. Słyszałaś kiedyś bajkę o Fontannie Szczęśliwego Losu? - miał nadzieję, że nieznajomość magicznego świata oznaczała także nieznajomość popularnych czarodziejskich baśni. Podejrzewał, że gdyby zaproponował jej Kopciuszka czy Czerwonego Kapturka, jeszcze ciężej byłoby odwrócić jej uwagę. Nic innego nie przychodziło mu jednak do głowy, zatem pozostawało wierzyć, że dziewczynka zgodnie z naturą czteroletnich dzieci lubiła słuchać pełnych magii bajek.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Zdaniem Leonardo, Ezra kompletnie nie miał się czym martwić. Nie oczekiwał od niego jakiegoś wielkiego zaangażowania w zabawianie dziewczynki i doskonale rozumiał ludzi, którzy z maluchami po prostu nie umieli się dogadać. Brał zatem cały czas poprawki na to, że Clarke może nie czuć się najlepiej w obecności Mii - przybył tutaj dla Leo, prawda? Rzecz w tym, że Vin-Eurico i tak bardzo wysoko cenił dobre podejście do dzieci, a tutaj zupełnie nie miał się do czego przyczepić. Miał wrażenie, że nawet jak się nie uśmiecha, to na jego twarzy widać zadowolenie zmieszane z odrobinką rozczulenia. Tutaj już może zostawmy temat, czy to bardziej wkład czterolatki czy studenta. Skinął głową z podziękowaniem na komplement, nie ukrywając przy tym zdrowej dawki dumy. Chyba każdy lubił być doceniany, prawda? A Leo akurat swoich zdolności kulinarnych nie ukrywał - co więcej, uważał je za pewnego rodzaju koło ratunkowe. Nawet jeśli magia zaczynała szwankować, to sporo można było zrobić bez niej, zresztą nagromadzenie sprzętów (italianka, półka chłodząca) trochę odciążało go z poczucia winy. Gryfon posłał Ezrze jeszcze jedno kontrolne spojrzenie, zastanawiając się ile prawdy było w historyjce o olejku lubczykowym. Sam po pierwszym kęsie mógł stwierdzić, że było po prostu smaczne i dokładnie takie, jak założył. Koniec końców przyprawy było niby sporo, ale kto wie jakie są dokładne efekty? Może po prostu polepszały smak potrawy lub humor jedzącego. Vin-Eurico otworzył usta, chcąc błyskawicznie zadać kolejne pytanie. Powstrzymał się jednak z czymś na kształt minimalnie sfrustrowanego sapnięcia (nie wątpił, że Ezra poradzi sobie z interpretacją), zaraz unosząc kojąco kąciki ust. Chciał dopytać kiedy i czemu o tym nie wiedział, albo czy chłopak lubił to miejsce, albo czy po prostu wybiorą się jakoś razem na spacer - na przykład rano, z maluchami. Leo chwytał się każdego drobiazgu o przeszłości, który Krukon mu rzucał. Teraz jednak dostał tragicznie jawny sygnał, że ciągnięcie rozmowy będzie się wiązało z psuciem mu humoru. Chętnie przerzucił swoją uwagę na tę gafę, którą chłopak strzelił - Merlinie, Ezra jednak nie był nieomylny! Gryfon czekał z zafascynowaniem, gotów ostatecznie uratować chłopaka własnymi wyjaśnieniami. Fakt faktem, aktualnie średnio mu pomagał i zajął się jedzeniem. Clarke zawsze tak dobrze wyglądał, czy przy dziecku dostawał jakiegoś bonusa? - To bajki, to nie teleportacja - oburzyła się Mia, ale w sumie całkiem ją zainteresował nieznany tytuł. - Bajki się opowiada przed snem, ale możesz mi powiedzieć. Nie zasnę - dodała z uporem, który mówił tylko tyle, że oczywiście zaśnie. Dziewczynka przestąpiła znacząco z nogi na nogę, dalej stercząc obok Ezry. To źle, że Leo mu nie pomagał? Trochę zbyt przyjemnie się to oglądało. Czekał oczywiście na jakiś sygnał, że starczy, Krukon ma lepsze rzeczy do roboty niż bawienie się w niańkę. W tej samej chwili do jadalni dotarł charakterystyczny dźwięk dziecięcego płaczu. - Zostawię was dosłownie na minutkę. Mia, grzecznie, zależy nam na Ezrze* - rzucił, częściowo po hiszpańsku. Przechodząc obok pochylił się jeszcze i czule przeczesał palcami włosy dziewczynki. Nico był zdecydowanie tym bardziej bezproblemowym dzieckiem, które najzwyczajniej w świecie się obudziło i potrzebowało odrobiny dodatkowej uwagi. Leo nie musiał wcale długo się nim zajmować i jak najszybciej (i najciszej) pomknął z powrotem ba dół. I teraz pytanie brzmi, czy jego chłopak przetrwał samotne chwile z czteroletnią dziewczynką... - Jestem, przepraszam, wszystko w porządku?
Jak coś ten to wiesz, możesz napisać co tam Mia zrobiła etc xD *Z najszczerszymi chęciami o tej porze nie mam czasu ani siły tłumaczyć, także podkreślone to po hiszpańsku i tyle xD
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Problem był taki, że Ezra naprawdę chciał w miarę możliwości pomóc Leo z opieką nad dziewczynką. Może jakaś mała podpowiedź, gdzie znajdowały się przyciski kontrolne do Mii byłaby przydatna, Ale skoro nie można było mieć wszystkiego... Cieszył się, że mimo wszystko Leonardo pozwolił mu odpuścić temat mieszkania w Preston - nie wiedział jednak jak długo miało to obowiązywać. Do uśpienia Mii? Do końca dnia? Do powrotu do mieszkania? A może do kolejnej takiej sytuacji, gdy przeszłość Ezry znowu przypadkowo wyniknie? - To bajki - zgodził się Ezra z dziewczynką, utrzymując na ustach zagadkowy uśmiech. - Ale są potężniejsze niż myślisz. Mnie teleportują nie tylko do bajkowych miejsc, ale także przenoszą w czasie. Może przynajmniej spróbujemy? - zaproponował, bo czterolatka chcąc nie chcąc tematem się zainteresowała. Zanim Ezra zaczął, odprowadził wzrokiem Leo, który miał pilne wezwanie z góry. I właściwie tak było lepiej, odczuwał jakąś taką mniejszą presję. - Na szczycie wzgórza w zaczarowanym ogrodzie, otoczona wysokim murem i chroniona potężnymi zaklęciami, tryskała Fontanna Szczęśliwego Losu - zaczął z pamięci. Tę część znał najlepiej, bo Felicity rzadko udawało się dotrwać do końca opowieści i dlatego Ezra zazwyczaj odczytywał jedynie pierwszą połowę. Miał nadzieję, że i Mia funkcjonuje na podobnych zasadach. Posadził sobie dziewczynkę na kolanach, - nie zaczęła krzyczeć i się wyrywać zatem uznał, że zawsze to jakieś pozwolenie - żeby wygodniej jej się słuchało. - Raz do roku, między wschodem i zachodem słońca najdłuższego dnia, zaklęcia traciły swoją moc, a w murze otwierała się szczelina, by wpuścić do zaczarowanego ogrodu tylko jednego nieszczęśnika, którego odtąd można było nazywać nie lada szczęśliwcem, bo mógł się skąpać w wodach fontanny i zapewnić sobie szczęśliwy los na resztę życia - bawił się modulacją głosu, stopniową wprowadzając dziewczynkę w aurę tajemniczości. I opowiadał o trzech czarownicach: Aszy, Althedzie i Amacie oraz posępnym rycerzu - Baronie Pechowcu, swobodnie wcielając się w kolejne postacie i strojac przy tym dziwne miny, które miały rozbawiać dziewczynę. Udało im się pokonać Glistę, przebyli wędrówkę w górach i przekroczyli strumyk - a wszystko to za określoną cenę. Im bliżej byli fontanny, tym bardziej oczka Mii zaczynały się kleić i na dłużej przymykać. Mimo to dziewczynka dzielnie wciąż wtrącała jakieś komentarze lub pytania zaspanym głosem. Im bliżej końca się znajdowali, tym swobodniejsza stawała się interpretacja Ezry, który nie pamiętał wszystkich szczegółów z bajki, sprawnie przeszedł więc do pointy całej opowieści. - Trzy czarownice i rycerz zeszli ze wzgórza ramię w ramię i odtąd wszyscy czworo żyli długo i szczęśliwie, a żadne z nich nawet nie podejrzewało, że wody Fontanny Szczęśliwego Losu wcale nie były zaczarowane... - zakończył cicho, obserwując jak małe usteczka Mii poruszają się, jakby dziewczynka chciała coś powiedzieć. Jednak jej umysł opleciony był już ciężką siatką utkaną z sennych marzeń, której nie można było się oprzeć. Ezra oddychał równomiernie z Mią, nie ośmielając się nawet drgnąć, żeby z tej pięknej krainy snu jej nie wyrwać. Czterolatka na wpół siedziała, na wpół leżała na Ezrze z głową uroczo przechyloną i rozwartymi ustami spomiędzy których uciekały krótkie, ale spokojne oddechy. Kiedy Leo wrócił do nich na dół, Ezra przyłożył palec do ust, uciszając go natychmiast. - W najlepszym. Śpi jak suseł. A już się obawiałem, że będę musiał wyciągnąć arsenał w postaci kołysanek - wyszeptał, z uśmiechem spoglądając na chłopaka. Zawsze był taki piękny, czy to Ezra zrobił się w tej kwestii dziwnie wrażliwy i czuły po tym jak włączył mu się jakiś instynkt macierzyński? Wyciągnął jedną rękę do Vin-Eurico, mając nadzieję, że Gryfon skojarzy, że był gest naglący i przywołujący - uważał, że chociaż jeden buziak mu się za to wszystko należy.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie miał wcale wielkich oczekiwań względem tego wieczoru - miał nadzieję, że po prostu uda mu się spędzić trochę czasu z Ezrą. Dzieciaki w jego planie już dawno spały, zatem zamierzał podać Krukonowi kolację, a później zabrać go do salonu. Marzyła mu się chwila odpoczynku na wielkiej kanapie usianej miękkimi poduszkami, kusiła go opcja włączenia zupełnie mugolskiego, prawdziwego telewizora. Mogliby obejrzeć jakiś film (horror? Musical? Albo lepiej coś innego, słabszego, na czym szybko mogliby się rozproszyć)... Leo nie był dobrą osobą na randki tego typu, zdecydowanie bardziej podobała mu się opcja aktywnego spędzania czasu. Tym razem nie miał możliwości wyjścia, w końcu robił za niańkę i nawet uśpionych dzieci nie powinien zostawiać samych. Zresztą jakoś tak nie przeszkadzało mu to "bezczynne" siedzenie, bo miał to robić w doprawdy idealnym towarzystwie. Kołysząc Nico na rękach nie mógł przestać się zastanawiać, jak tam sobie Ezra radzi z Mią. Wiedział, że mała potrafi być nieznośna i zaprezentowała to chociażby zupełnie niepotrzebnym odciąganiem godziny snu - Gryfon zanotował w pamięci, żeby przypadkiem nie wypaplać Delii o tym drobnym ustępstwie. Z tego co widział, to Clarke nie wyglądał na zbyt skrępowanego bezpośrednim zachowaniem czterolatki. Leo mimo wszystko pospieszył się z powrotem, chociaż oczywiście wszystko stanęło na tym, że zatrzymał się na progu. Oparł się o futrynę, słuchając bajki i obserwując chłopaka, który z własnym głosem czynił cuda. Serduszko chyba mu się trochę rozpuściło i z niejaką ulgą w końcu wkroczył do jadalni, mówiąc oczywiście cicho - a i tak posłusznie się zamknął, przygryzając wewnętrzną stronę policzka, żeby tak jawnie nie pokazywać swojego głupiego uśmiechu. - O kurde. Ej, ja chcę kiedyś posłuchać tych kołysanek - i zanim palnął coś tak głupiego jak "może naszemu dziecku będziesz śpiewać", po prostu pochylił się i Ezrę pocałował. Nie miał pojęcia, czemu jeszcze się nie przyzwyczaił do tego nieziemskiego uczucia - każdy pocałunek wydawał się być tym pierwszym, niesamowicie długo wyczekiwanym i potrzebnym. Leo chętnie poddawał się wrażeniu, że pasują do siebie idealnie i kiedy są tak blisko, to po prostu są na swoich właściwych miejscach. Pozwolił sobie na lekkie muśnięcie koniuszkiem języka górnej wargi Krukona, zanim pogłębił pocałunek i niemal przykucnął, szukając jakiejś bardziej wygodnej pozycji (to nie było proste, biorąc pod uwagę jego wzrost i to, że Ezra siedział). Gdzieś z tyłu głowy zapaliła mu się lampka alarmowa, że powinien najpierw zanieść Mię na górę, a dopiero potem zająć się swoim partnerem - o wiele ciężej było się niestety odsunąć. W tej chwili przestał mu już nawet przeszkadzać ten koszmarny liść mandragory, który cały czas musiał trzymać w ustach. Dokładnie w momencie, w którym o tym pomyślał (tak powierzchownie, bo przecież ciężko było się na czymkolwiek skupić), poczuł, że listek niebezpiecznie się przesunął. W zupełnie naturalnym odruchu postanowił przełknąć ślinę, odsuwając się od Ezry minimalnie, raptem na kilka milimetrów - to wszystko wystarczyło, żeby zacząć się krztusić cholerną roślinką stającą w przełyku. Vin-Eurico cofnął się od razu, walcząc pomiędzy chęcią zaczerpnięcia oddechu a pozostawienia Mii w krainie snów. Nie było to dobre połączenie. Ostatecznie skończył siedząc na podłodze, łapczywie chwytając powietrze i patrząc smutno na swoją dłoń, na której teraz spoczywał wypluty listek. - Cholera - jęknął żałośnie, na chwilę zapominając o tym, że prawdopodobnie nieźle swojego towarzysza zaskoczył tym całym krótkim teatrzykiem. Przynajmniej Mia wciąż spała!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wszystko jeszcze było przed nimi, racja? Filmy, kanapa, poduszki - nic z tego nie miało zostać zmarnowane, jeśli Leo naprawdę chciał. Ezra jak na razie nie widział żadnej potrzeby w marnowaniu nocy na sen, więc przedłużanie procesu przez Mię jedynie go bawiło. Akurat brak czasu nie był ich problemem. Nie miał zbytniego wyboru w kwestii zaakceptowania bezpośredniości Mii. Miał się dać pokonać czterolatce? Absolutnie nie do pomyślenia! Nie spodziewał się, że Leonardo zdecyduje się go podglądać. Gdyby wiedział, być może miałby więcej wstrzemięźliwości, a jego interpretacja tekstu byłaby bardziej dopracowana. Teraz po prostu się bawił, czasami źle stawiając akcent, czasami brzmiąc wręcz komicznie. Dlaczego tak się działo? Ano dlatego, że Ezra był osobą mającą obsesję na punkcie idealności w kwestiach będących w obrębie jego zainteresowań. Dzieci nie oceniały. Ale Leonardo już tak i Clarke w pewien sposób obawiał się śmieszności. Dobrze więc że Krukon zupełnie nie spostrzegł się, że płacz drugiego dziecka ucichł już kilka chwil temu, a przed przyjściem Leo do jadalni nie wyłapał żadnego odgłosu kroków. Kiedy jednak uniósł wzrok, bez problemu dostrzegł tę dziwną mimikę Vin-Eurico. I mógł, naprawdę mógł spróbować skojarzyć fakty, ale zwyczajnie to od siebie odepchnął, powstrzymywany uśmiech chłopaka biorąc za zwykły objaw zadowolenia, że Ezra tu był. - Może kiedyś. Wolałbym sprawiać, żebyś zasypiał ze zmęczenia, a nie śpiewu - mruknął ze znaczącym uśmiechem, wcale nie kojarząc kwestii kołysanek z dzieckiem, a jeśli w jego umyśle pojawiła się jakaś myśl o przyszłości to była ona bardzo powierzchowna i zaraz umknęła pod naporem warg Leonardo. Kiedy Ezra całował Leo, cały czas i przestrzeń stawały w miejscu, liczyło się wyłącznie "tu i teraz", a wszelkie poboczne wątki zostawały zwyczajnie wyrzucone w odmęt niepotrzebnych spraw. Dobrze, że nie zapomniał, że w ramionach trzyma czterolatkę - gdyby dziewczynka gruchnęła o ziemię, zapewne nie zrobiłoby to najlepszego wrażenia. Przytrzymywał ją jedną ręką, drugą leniwie gładząc policzek Leo. Kiedy chłopak minimalnie się od niego odsunął, Ezra zaprotestował, zębami lekko chwytając za jego dolną wargę i chcąc go znowu do siebie przyciągnąć. Zupełnie nie spodziewał się, że Vin-Eurico tak gwałtownie się od niego odsunie - jego zęby osunęły się więc, prawdopodobnie lekko szczypiąc wargę Gryfona. Nie wiedział co powinien zrobić, gdy Vin-Eurico zaczął się krztusić. Nie wyglądało to najlepiej i Ezra przez chwilę walczył z sobą, czy lepiej Mię jakoś usadzić, ryzykując jej obudzeniem, czy jednak nie próbować interweniować. I okazało się, że nie było to konieczne. Pokręcił głową i mijając Vin-Eurico, delikatnie przeczesał jego włosy palcami. Mia nieznacznie przekręciła mu się na rękach marszcząc nosek przez sen. Zamierzał zanieść ją do łóżka, dając Leo czas na uspokojenie oddechu. Dobrze że konstrukcja domu nie była zbytnio skomplikowana i Ezra bez problemu odnalazł jej pokój. - Dobra, chcesz mi wytłumaczyć dlaczego plujesz liśćmi? Zjadłeś jakieś magiczne nasionko i coś ci w żołądku kiełkuje? - zapytał, przykucając na podłodze obok Leo z wyczekiwaniem wymalowanym na twarzy.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Taki perfekcjonizm był mu wyjątkowo daleki. Leo zdecydowanie bardziej wolał rzeczywistość i spontaniczność - a przynajmniej to lepiej sprawdzało się w jego przypadku. Nie oczekiwał niczego idealnego i o ile starania rozumiał, o tyle na efekty zwyczajnie nie liczył. Domyślił się oczywiście, że warto ten temat przemilczeć w obecności Ezry. Chłopak i tak zaskakująco długo ukrywał przed nim chociażby swój niesamowity głos... Fakt faktem, Leo jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze jak podczas pocałunków z Ezrą. Jedyny moment, w którym niczym nie musiał się martwić i przejmować. Wszystko stawało się prostsze, a chłopak tonął w błogim oszołomieniu. Gdyby nie ta mandragora, to z pewnością by się nie odsunął - niestety było za późno i nim się zorientował, już patrzył na wymięty listek wypluty na dłoń. Nawet nie zorientował się, że ma rozciętą dolną wargę; w tej chwili kropla krwi była niczym w porównaniu do zaprzepaszczonych planów. Gryfon ocknął się z ponurych rozmyślań dopiero wtedy, kiedy Clarke wrócił bez Mii. Przechylił się w bok i z wyraźną frustracją wyrzucił listek do kosza na śmieci. - Nie, to byłoby akurat fajne - burknął, nie potrafiąc oddzielić swojej irytacji. W głowie mu się nie mieściło, że tak banalnie wszystko zepsuł. Tego chyba ciotce nie napisze, na Merlina... Spojrzał na Ezrę i nagle kompletnie go zatkało, bo dotarło do niego, że wyjaśnianie może być dość trudne. - Eeee... to skomplikowane - dodał i odchrząknął. - To liść mandragory i... nie no nawet nie wierzę, że aż tak to zjebałem. Ja pierdolę. - Podniósł się i bezwiednie zaczął krążyć w kółko po jadalni. Serce waliło mu jak oszalałe i sam już nie wiedział czemu. Mówienie Ezrze było stresujące, pewnie, ale myśl o zaprzepaszczeniu pięciu lat... Mógł zacząć od nowa, ale skoro poległ przy takim drobiazgu... - Ugh, uczę się animagii, ale najwyraźniej w tej jednej rzeczy lepiej wychodzi mi siedzenie nad książkami.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Uniósł lekko brwi na tę irytację, która pobrzmiewała w głosie Vin-Eurico, tylko w taki sposób komentując odpowiedź. Rozumiał, że chłopakowi nie poszło coś po myśli, ale czy to Ezra był temu winien? Czy jakoś go sabotował? Clarke nie miał o niczym pojęcia, bo do jasnowidza jeszcze trochę mu brakowało, zatem na pewno byłoby mu miło, gdyby Leonardo o tym pamiętał i mimo wszystko pohamował irytację. A jakby jeszcze wyjaśnił w czym rzecz, to już w ogóle byłoby fantastycznie. - Wierzę, że uda mi się pojąć, podobno nie jestem najgłupszy - zapewnił go, uśmiechając się zachęcająco. Przecież to było oczywiste, że zastanawianie się nad sposobem przekazania informacji było zupełnie bezpodstawne i nie powinno budzić w chłopaku dodatkowego stresu. Ezra obserwował, jak Leonardo zaczyna krążyć po pomieszczeniu z niewyraźną miną i przekleństwem na ustach. Dobra, co mogło być aż takie ważne i w dodatku Ezra wczesniej tego nie spostrzegł? Ba, nawet teraz fraza "liść mandragory" niewiele tłumaczyła. Miał już przywalić głową w ścianę za brak domyślności? Zupełnie nie spodziewał się nowiny zgotowanej mu przez Leo. Mało inteligentnie otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nic się spomiędzy nich nie wydobyło. Spodziewał się wyjaśnienia w stylu "założyłem się ze znajomym..." albo nawet "najnowsze badania wskazują, że liście mandragory dobrze wpływają na potencję". Animagia nie wpisywała się na listę jego domysłów, stąd tyle początkowego zdziwienia w jego mimice. - Ty? Chcesz być animagiem? - zapytał i wypowiedź tę można było traktować dwojako; jako niedowierzanie lub jako rodzaj zainteresowania tematem. Może zafascynowania? Patrząc na twarz Ezry dało się jednak zauważyć, że raczej chodziło o drugą opcję. Zaraz postarał się przypomnieć sobie, co o animagii wpadło mu przypadkiem na jakiejś lekcji transmutacji. - Ale żucie liścia to nie jest jeden z pierwszych etapów, nie? To znaczy, że już uczysz się jakiś czas... Było to dziwne uczucie, mieć świadomość, że ktoś mu bliski posiada taki sekret. Byli przyjaciółmi niemal rok i Ezra podejrzewał, że zna Leonardo już całkiem dobrze, a przynajmniej pobieżnie kojarzy najważniejsze rozdziały z życia Gryfona. Najwyraźniej niekoniecznie... - To właśnie tak się czujesz, kiedy zbywam tematy o sobie? - zapytał z lekką goryczą. Wiedział, że nie chodzi o brak zaufania, zwyczajnie... To i tak było nieprzyjemne uczucie. Czy gdyby Leo się nie zakrztusił, w ogóle uznałby za warte podzielenie się taką informacją? Z drugiej strony były za to własne dylematy związane z hipnozą, która od wakacji władała jego umysłem. Ale żadna wątpliwość nie opuściła nigdy jego ust. Nie bądź hipokrytą. - Swoją drogą, ile miałeś już ten liść w ustach? Wiesz, że żucie gumy więcej niż dwadzieścia minut naraża cię na przeciążenie tych tam stawów żuchwy? Co dopiero żucie czegoś przez tygodnie... - pokręcił głową ze współczuciem dla szczęki Leo. Był trochę złośliwy, rzecz w tym, że chodziło o to, żeby Vin-Eurico zauważył, jak dramatyzuje. - Ale czym jest kilka tygodni wobec lat nauki i siedzenia nad książkami, prawda? I latami używania tej umiejętności. Chyba nie powstrzyma cię przed tym jedno zakrztuszenie. Nie pierwsze, nie ostatnie. I mówi ci to specjalista od braku umiejętności ponoszenia porażek.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Oczywiście, że wcale nie chodziło mu o jakieś obwinianie Ezry, w końcu Krukon nic nie zrobił. To Leo się zapomniał i kompletnie nie mógł zrozumieć jakim cudem po tylu latach nauki i przygotowań spieprzył coś tak banalnego. Poważnie, jego jedynym zadaniem było trzymanie w ustach małego listka, a on sobie nie radził. Nie tyle co wyrzucał sobie brak kompetencji, a bardziej takie roztargnienie. W końcu za pół miesiąca mógł już próbować swoich sił w animagii, a teraz odwlekł to o półtora miesiąca. Na widok zdziwienia swojego partnera aż się uśmiechnął, jakimś cudem nawet przez chwilę nie odbierając tego jako negatywne niedowierzanie. Samego go to w ogóle zdziwiło, bo mimo wszystko Leonardo chętnie doszukiwał się wśród ludzi jakiegoś nieprzyjemnego oceniania - ba, głównie dlatego nikomu nie mówił! Teraz błyskawicznie się uspokoił, spoglądając na chłopaka z coraz bardziej łagodniejszym wyrazem twarzy. Przy okazji ogarnęła go niesamowita ulga, bo ukrywanie animagii stało się ogromnym problemem w momencie, w którym przystąpił do jednej z ostatnich części nauki. Może to i dobrze, że przerwał październikowy rytuał? Ezra zasługiwał na wyjaśnienia... - Nie, to jeden z ostatnich - potwierdził, wyłamując sobie nerwowo palce. - Pięć lat. Pięć lat się uczę, tylko no, różnie mi to wychodziło. - Zdawał sobie sprawę z tego, jak głupio to brzmi - niby nic jakiegoś ważnego, ale jednak interesujący fragment z jego życia. Leo zaczynał czuć się źle z tym, że dopiero teraz informował Krukona... A i tak poczuł dziwną satysfakcję, wychwytując ten pełen goryczy ton. - Mam wrażenie, że gorzej - mruknął, nie mogąc się powstrzymać. Wiadomo, że nie wiedzieli o sobie jeszcze wszystkiego - Gryfon rzadko wracał do swoich zabawowych lat z Tecquali, a o animagii się nie chwalił. Śmiało jednak wspominał dzieciństwo, nie wahał się opowiadać o mniej lub bardziej ważnych rzeczach, a ponad wszystko informował Ezrę o tym, co działo się teraz. Animagia była wyjątkiem, ale Vin-Eurico kierował się tylko i wyłącznie brakiem pewności, czy jego działania się powiodą. Ezra z kolei nie mówił mu ani o rodzinie, ani o dzieciństwie, ani o głównym hobby - Leo wyjątkowo późno dowiedział się o jego zdolnościach wokalnych, aktorskie zresztą też wydały się "przypadkiem". Nawet teraz, kiedy poruszony został temat Preston, dwudziestolatek nie podjął się rzucenia choćby odrobiny światła na sytuację. Nie mówili sobie wszystkiego, niemożliwym byłoby opowiedzenie dokładnie każdej życiowej historii; ale to Clarke ukrywał więcej. - Dwa tygodnie - westchnął i usiadł z powrotem przy stole, wyciągając rękę do chłopaka i tym samym zachęcając go do podejścia. - Rzecz w tym, że właśnie powstrzyma - do kolejnej pełni nic nie mogę zrobić poza czekaniem. - Nienawidził bezsilności i sytuacji bez wyjścia, a teraz nie miał jak przeskoczyć zasad. - Obiecałem sobie, że nikomu nie powiem, długo przed tym jak w ogóle cię poznałem. Nie chciałem o tym wspominać do momentu, w którym będę miał pewność czy mi się udało czy nie. Powinienem ci powiedzieć, przepraszam - dodał, zupełnie szczerze. To nie był konkurs kto jest bardziej prawdomówny i otwarty.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nieważne z jakiej perspektywy, pięć lat to było dużo czasu. Pięć lat to było ćwierć ich życia i podczas tego czasu kilkakrotnie można je sobie przemeblować. Pięć lat, a jeden spośród nich Ezra spędził u boku Vin-Eurico. Jak zatem stało się to, że Krukon nawet nie dostrzegł jakiegoś większego przywiązania Leo do jakiejkolwiek dziedziny transmutacji? Przez głowę nawet nie przeszła mu podobna myśl, jakby Clarke zbyt mocno uczepił się płaszczyzn, na których Leonardo trzymał poziom. Wydawało mu się być oczywiste, że to onms najbardziej przyciąga chłopaka. Nie skomentował w żaden sposób tego małego docinka - gorzej? Całkiem możliwe. Jednakowoż, podzielenie się fascynacją do animagii odrobinę różniło się od przytaczania smutnych historii życiowych. (Wymówki, Clarke, wymówki) No ale zresztą, nie było co się o takie rzeczy obrażać. W końcu i tak wszystko by się wydało, bo Ezra nie wątpił, że byłby jedną z pierwszych osób, do których przyleciałby Gryfon, aby pochwalić się zdobytą umiejętnością. Westchnął, podnosząc się z ziemi i podchodząc do stołu zgodnie z oczekiwaniem chłopaka. Złapał rękę Leo, drugą obejmując go za szyję i siadając mu bokiem na kolanach. Uśmiechnął się czule, nosem leniwie trącając nos Vin-Eurico, jakby chciał go zapewnić, że wszystko jest w porządku. - No już, nie przepraszaj, rozumiem. Obietnica to obietnica, a te złożone sobie są najważniejsze. To głupio zabrzmiało, jakbym ci coś wyrzucał, a ja nigdy nie chcę cię zmuszać do robienia rzeczy przeciw sobie. - Nie dziwił się zachowaniu Gryfona. Leonardo spotykał się z taką ilością żartów na temat swoich umiejętności magicznych, że naprawdę Ezra był zaskoczony, że chłopak nikomu jeszcze nie wygarnął. A zapewne kusiło niejednokrotnie. Wsunął palce w jego włosy, powoli przeczesując splątane kosmyki i w milczeniu po prostu obserwując twarz Leonardo. Zwyczajnie cieszył się bliskością ze swoim chłopakiem, bo tak naprawdę do szczęścia wystarczało mu to poczucie, że Leo zawsze był gdzieś obok, na wyciągnięcie ręki. - Myślałeś jakim zwierzęciem będziesz? Może tak standardowo gryfońsko, lwem? - No z włosów Leo bez wątpienia byłaby piękna grzywa.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Odetchnął z ulgą, kiedy Ezra w końcu wstał. To było takie zapewnienie, że nie jest zły - Leo dalej uważał, że nie zrobił nic tragicznego, ale mimo wszystko czuł się trochę głupio. Nienawidził sekretów i chociaż nigdy nie skłamał (nikt go nie pytał, czy uczy się animagii!), to zatajał dość istotną informację. Fakt faktem raczej chęć okazjonalnej zmiany w zwierzaka nie zmieniała tego, jak Krukon na niego patrzył. To nie było coś, co mogło wpłynąć na ich związek, więc... Więc chyba nic poważnego się nie wydarzyło. Objął chłopaka jedną ręką w pasie, a drugą położył na jego udzie, rozkoszując się bliskością. Rzecz w tym, że wcale nie kusiło go mówienie o animagii... Nie kiedy nie miał pewności, czy to w ogóle się uda. Czekał aż na poparcie będzie miał drugą formę, którą będzie mógł przybrać w dowolnym momencie. Cmoknął chłopaka w usta, uśmiechając się z niejaką wdzięcznością. Dobrze było mieć poczucie, że ktoś rozumie i po prostu akceptuje. - Lew byłby w porządku - przytaknął z cichym pomrukiem, przymykając powieki z zadowoleniem, w formie odpowiedzi na pieszczotę serwowaną przez Krukona. Leo oczywiście wielokrotnie zastanawiał się jakim zwierzęciem zostanie i nie miał pojęcia, czy czegoś oczekuje. Liczył na to, że nie zostanie maleńką myszką czy pracowitą pszczółką, bo to faktycznie średnio do niego przemawiało. Pozostawało mieć nadzieję, że duchem jest tak wielki, jak ludzkim wzrostem. Ucieszyłby się chyba i tak ze wszystkiego, bo to jednak animagia!- Nie wiem, szczerze powiedziawszy. No, fajnie by było, gdyby tak wykluczyć jakieś małe króliczki... Przyjemnie było w końcu z kimś o tym normalnie porozmawiać. Vin-Eurico oczywiście wymieniał listy z ciotką i poinformował mamę (już jakiś czas temu), a teraz dodatkowo uczył się pod okiem profesora Bergmanna... Ale to było co innego niż siedzenie z Ezrą i dyskutowanie o tym przy kolacji. Choć przez chwilę myślał, że cały wieczór został zniszczony - głównie wtedy, gdy się krztusił - to w rzeczywistości wcale się nawet nie kończył. Mieli przecież miękką kanapę w salonie, suflety na deser i przygotowane filmy...
/zt x2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, kiedy tak wiele się zmieniło. Był przekonany, że przymknął powieki tylko na jedną sekundę, która miała pomóc mu w złapaniu zdrowego oddechu. Kiedy jednak je otworzył, świat wyglądał już zupełnie inaczej, a Ezra w nowej rzeczywistości nie potrafił się odnaleźć. Było to poniekąd paradoksalne - z nikogo stać się kimś którego słowo i nazwisko miały znaczenie, tylko po to, by przez jedną decyzję znów stoczyć się na dno. Lepkie, muliste dno, które nie chciało go wypuścić. Może to właśnie było jego miejsce? Tak jak kochał Heaven, tak jak widział w Cassiusie coś więcej niż ten oferował światu, tak po prostu... Wiedział, że nie będą w stanie go zrozumieć. I nawet jeśli na początku nie dopuszczał do siebie takiej myśli, to doskonale znał osobę, która by mogła. Minęło wiele lat odkąd Ezra ostatni raz widział Thomasa Clarke'a - dwanaście? Może to już było trzynaście... Pewnych rzeczy nie dało się jednak zapomnieć, wracały niczym topos we wspomnieniach i koszmarach, w niektóre gorsze dni także we własnym odbiciu w lustrze... Przełknął z trudem ślinę. Ciemny kaptur skrywał jego twarz w cieniu, nie ujawniając tożsamości, nawet gdy spojrzenie ojca prześlizgnęło się bezpośrednio po nim kiedy przechodził tuż obok; nie budziło to zaskoczenia, wszak Ezra był ostatnią osobą, której mężczyzna mógłby się spodziewać. Nie potrafił jednak powiedzieć, czy to, co ścisnęło żelazną pięścią jego wnętrzności, było zdenerwowaniem czy też rozczarowaniem. Bo Ezra poznałby Thomasa wszędzie. Po gestach, po spojrzeniu tak charakterystycznie zawadiackim, przez cholerny szósty zmysł, działający wbrew logice. Wiedziałby, nawet jeśli czas i więzienie odcisnęły na ojcu wyraźne fizyczne piętno. Ale Thomas nie poznałby Ezry, choćby stanął wprost przed nim i w jakiś sposób było to krzywdzące. Odetchnął ciężko, wznosząc oczy ku niebu z niejasną intencją i nie mogąc zmusić się do oderwania się od ściany kamienicy. Zamiast tego obserwował, jak mężczyzna coraz mocniej się oddala, wyglądając tak zwyczajnie z prostą czapką naciągniętą na uszy i torbą wypchaną zakupami. Czy pomiędzy świeżym pieczywem i główką sałaty pobrzękiwała jakaś butelka z alkoholem? Ale kim Ezra teraz był, by oceniać postępowanie swojego ojca? Thomas znajdował już przy zakręcie, gdy Ezra nagle się wybudził. Wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz, to prawdopodobnie nie zrobi tego nigdy. Szybkim krokiem zdogonił więc mężczyznę i nie dając sobie czasu na zastanowienie, chwycił go za łokieć, jednocześnie zrzucając kaptur z głowy. - Wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać... Tato. - Sam poczuł jak niezręczne, jak nie na miejscu było to słowo. Puścił mężczyznę, cofając się krok do tyłu i z obronną nieufnością oczekując jakiejś reakcji.
Życie byłego więźnia nie było łatwe. Codzienność wystawiała go na wiele prób. Brak pieniędzy, brak pracy, brak perspektyw - jak łatwo było wrócić do znanego sobie nałogu, skoro i tak i tak nie mogło być gorzej? Więzienie to koszmar, który trudno porównać z czymkolwiek innym, ale życie po nim, kiedy nie miało się do czego wracać, było momentami jeszcze gorsze. Tam prawie wszyscy byli na dnie, wszyscy byli w pewien sposób zrezygnowani. Tutaj było inaczej, szedł ulicą, mijał normalnych ludzi, obserwował spacerujące rodziny, wystarczyło się rozejrzeć, żeby zobaczyć radość w najprostszej formie. Był w prawdziwym świecie, ale sam nie był jego częścią, w żadnym stopniu. Nie pił. Nie wiedział, jak udało mu się to osiągnąć, ale faktycznie, jeszcze ani razu nie sięgnął po alkohol. Może to ta krótka korespondencja z Ezrą dawała mu jakiś cień nadziei? Nie chciał tracić nawet tego. Zresztą nie wierzył już, że jakakolwiek używka może przynieść mu ulgę. Był niemal przekonany, że na to w jakim był stanie, nie było żadnego lekarstwa. Więzienie pomogło pozbyć się mu nałogu w fizycznym sensie, jego organizm nie krzyczał już o coś, do czego wcześniej był tak przyzwyczajony. Psychika była w takiej rozsypce, że nie krzyczała o nic. Funkcjonował. Starał się dorabiać w najpodlejszych pracach, jakie udawało mu się złapać. Nigdy nigdzie nie zaczepiał się na stałe, ale dzięki prostym zleceniom udawało mu się uzbierać na wyjątkowo skromne życie. Od dawna zbierał się do kolejnej próby kontaktu z Ezrą, ale to było znacznie trudniejsze, niż mogło się zdawać. Nie chciał być nachalny, nie chciał wywierać na nim presji. Bał się, jak będzie przebiegać takie spotkanie. Nie wierzył, że syn kiedykolwiek może mu wybaczyć, rozumiał to, widząc przeszłość z perspektywy, sam nigdy by sobie nie wybaczył. Chciał stanąć na nogi, żeby podjąć się kolejnej próby, ale to nie był szybki i łatwy proces. Nie spodziewał się, że to on przyjdzie do niego. Zaskoczony chciał się na początku obronić przed tym uchwytem, ale jego refleks był teraz praktycznie żaden, więc zanim zdążył jakkolwiek zareagować, padły już słowa, które wprawiły go w osłupienie. Spojrzał na niego z niedowierzaniem i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę w milczeniu, nie wiedząc, co robić, jak się zachować. Chciał go przytulić, ale to było tak bardzo nie na miejscu i nie miał pojęcia, z jaką reakcją by się spotkał. - Ezra? - zauważył, że chłopak nie wyglądał dobrze. Był bardzo chudy i blady, prezentował się trochę lepiej od niego, ale wciąż, nie jak młody mężczyzna w pełni sił. Nie znał go, ale wyobrażał go sobie zdecydowanie inaczej. Sam też był okryty wiszącymi na nim ubraniami, miał cienie pod oczami i widać było, że dalej jest w rozsypce, może nawet nie mniejszej, niż był, kiedy Ezra widział go po raz ostatni. Jedno było pewne i nowe - nie śmierdział alkoholem. - Tak, jasne. Wejdziemy do środka? Czy tutaj? Wolisz się przejść? - był zdenerwowany, nie miał pojęcia jak za to się zabrać. - Cieszę się, że cię widzę - powiedział w końcu, patrząc na niego i widać było, że docenia jego obecność, nie ważne jak bardzo nie potrafił tego wyrazić.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Niczyje życie nie było łatwe, a byli więźniowie tak naprawdę mogli winić tylko siebie samych, że tak bardzo spieprzyli sobie życie - tak ostry pogląd do niedawna jeszcze obijał się w głowie Ezry. Zupełnie inaczej było, kiedy stawało się po tej drugiej stronie, kiedy zdawano sobie sprawę, że nie wszystko było takie banalne i zależne od osoby. Nie można było zatrzymać klocków domino, kiedy trąciło się pierwszy z nich. A potem budziło się pomiędzy zgliszczami dawnego życia. Ta pierwsza chwila, kiedy spojrzeli sobie w oczy była chyba dla niego najtrudniejsza. Fala emocji przepłynęła przez Clarke'a, był więc bardzo wdzięczny, że mężczyzna nie zrobił w jego stronę żadnego ruchu. Potrzebował się z nimi uporać w spokoju. - Wejdźmy - zdecydował po chwili wahania; spacer być może znosiłby w jakiś sposób presję i dawałby komfort wynikający z możliwości szybkiej ucieczki, ale jednocześnie nie było to odpowiednie miejsce, aby omawiać sprawy, które leżały Ezrze na sercu. Skinął powoli głową, spuszczając wzrok na własne buty, zupełnie jakby nie potrafił przyjąć wprost ciepłego wyznania. Miał niemal dwadzieścia trzy lata, a czuł się jak szesnastolatek zaciągnięty przed oblicze nieznajomych krewnych; angielskie słowniki nie przewidywały słów na tę okazję. - Ja sam nie wiem, co myślę - przyznał, zmuszając się do szczerości. Nie był zły, z pewnością też mężczyzna stojący przed nim nie budził w nim tej odrazy, którą czuł tak długo, tak cholernie długo i która niosła za sobą ogromne poczucie wstydu na każdym kroku w najmłodszych latach. Teraz po prostu złe emocje wyparowały, ustępując miejsca czemuś innemu - wcale nie sympatii, jeszcze nie wybaczeniu, ale jakiemuś rodzajowi zrozumienia. Każdemu mogła podwinąć się noga, prawda? - Czuję się bardzo głupio, że tu jestem, jakbym łamał jakąś zasadę... Ale kilka ważnych osób uświadomiło mi, że potrzebuję pomocy i nie wiem, do kogo się zwrócić. Nie chcę martwić mamy... - zamilkł uparcie, nie wiedząc czy powinien był wspominać o Margo. Nie chciał wplątywać w to reszty rodziny, bojąc się przez przypadek zahaczyć również o wspomnienia, a to nie o to w tym chodziło. - Wejdźmy - powtórzył niecierpliwie, przestępując z nogi na nogę i powstrzymując się od wyciągnięcia ręki w stronę torby z zakupami. Nie powinien był czuć się zobowiązany do udzielania pomocy ojcu.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Z pewnością mogła być dumna z siebie i tego, co udało jej się osiągnąć od czasu, gdy przybyła do Wielkiej Brytanii. Wciąż jednak była świadoma tego, że nie może zwolnić ani na chwilę tylko musi wciąż się rozwijać. Także w dziedzinach, które może nie były jej najmocniejszymi stronami, a zdecydowanie były przydatne w jej zawodzie. Odetchnęła głęboko, sięgając po butelkę z wodą, aby pociągnąć haust zimnej cieczy. Znowu przygotowywała się do występu i wiedziała, że tym razem musi postarać się jeszcze bardziej, by zrobić odpowiednie wrażenie na publiczności. Dlatego właśnie dawała się zamęczać choreografowi, który przygotował dla niej dosyć wymagający układ. Nie pamiętała już dnia bez zakwasów, a kroki i ruchy, które miała wykonać na scenie śniły jej się po nocach. - Dobra ludzie, raz jeszcze. Z życiem! – Mike, który pracował uprzednio z takimi gwiazdami jak chociażby Felix Felicis nie dawał za wygraną. Był perfekcjonistą i wymagał od swoich współpracowników idealnego zgrania i podążania za taneczną rutyną. – Yuuko, pamiętaj o tym, co ci wcześniej powiedziałem. Puchonka przytaknęła mu i ustawiła się w wyznaczonym miejscu pośrodku grupy tancerzy. Zdecydowanie coraz lepiej się odnajdywała w ich towarzystwie, co wcale nie dziwiło jej po tak sporej ilości powtórzeń. Nie chciała nawet myśleć o tym ile ich jeszcze ją czeka przed zbliżającym się nieubłaganie koncertem. Zamiast tego skupiła się na puszczonej z magicznego gramofonu piosence, której brzmienie wypełniło całe pomieszczenie. Zaraz też dołączyły do niego dźwięki ciężkich rytmicznych kroków i gumowych podeszw butów piszczących na parkiecie. Mike przyglądał się krytycznym okiem wszystkim wykonywanym ruchom. Kanoe doskonale wiedziała, że jego bystre spojrzenie wyłapałoby każdy najmniejszy błąd. Niemniej przetańczyła ten fragment już tyle razy, że doskonale wiedziała, co ma robić i czego oczekuje od niej surowy mentor. Podążała za rytmem pulsującej muzyki, wpasowując się w nią i wykonując kolejne elementy układu. Nie musiała już zbytnio się zastanawiać, który ruch następował, po którym, przez co całość na pewno była o wiele płynniejsza i naturalniejsza niż jej pierwsze próby odtańczenia choreografii. W głowie wciąż słyszała słowa piosenki, które powtarzała w myślach, starając się nie dać się rozproszyć miarowym odliczaniem Mike’a. Pamiętała wszystkie jego wskazówki, które stopniowo wprowadzała w życie z każdą podejmowaną próbą. Każdy ruch musiał być energiczny i pełen precyzji. Każde stąpnięcie musiało wybrzmieć idealnie z krokiem pozostałych tancerzy, aby całość pozostała w rytmie. Kolejny półobrót, odpowiednie ułożenie ramion w przemyślanym uprzednio geście. Pomimo zmęczenia dalej tańczyła, czując, że jej mięśnie przywykły już do tej rutyny i wcale nie musiała włożyć tak wiele wysiłku w wykonanie jej. - Okay, było nawet nieźle. Pamiętajcie, że jutro próba na głównej scenie. Wszystko musi być idealnie. Yuuko odetchnęła nareszcie, gdy tylko choreograf odpuścił im dalsze ćwiczenia. Nareszcie mogła zejść z parkietu i przebrać się z przepoconych ubrań. Wciąż jednak miała gdzieś z tyłu głowy świadomość, że próba na hali koncertowej będzie jeszcze trudniejsza. Będą musieli dopiąć szczegóły z ekipą techniczną i zgrać się z nimi. Zapowiadało się na to, że czekał ją naprawdę ciężki dzień. Przynajmniej jednak ten dobiegł już końca i mogła wrócić do Puchońskiej Komuny.
Kiedy dowiedział się o wymownym zachowaniu trytonów, nie miał żadnych wątpliwości względem tego, co chciały zasygnalizować. Nie był biegły w języku trytońskim, a nie mając pod ręką tłumacza, obawiał się, że rozmowy z trytonimi przywódcami mogą spełznąć na niczym. Przeszło mu przez myśl, czy nie zapytać Louise, by wybrała się z nim, w końcu była biegłą tłumaczką trytońskiego - kobieta jednak była zajęta szeregiem swoich obowiązków, a on nie chciał dokładać jej więcej trosk. Udał się, wraz z wytycznymi z Ministerstwa, aż do Preston. Jako że nie miał pojęcia, gdzie to miasto się znajduje i nigdy wcześniej w nim nie był, skorzystał z usługi, jaką ponoć szczyciło się angielskie społeczeństwo czarodziejskie, jakim była przejażdżka Błędnym Rycerzem. I cóż. Dotarł. Względnie szybko. Ale po tym, jak wysiadł, przez dobrą chwilę nie był pewien ani stabilności własnych nóg, ani trwałości trawionych w żołądku resztek śniadania. Skierował swoje kroki nad rzekę Ribble, gdzie ponoć znajdował się jeden z punktów wymownego wyrzucania resztek, a gdzie również jeden z trytonich przywódców zgodził się spotkać z jakimś czarodziejem, by zamienić kilka słów w dobrej wierze. Wiedział, że został do tego zadania przydzielony w tandemie z kimś, nie miał jednak jeszcze pojęcia, kim będzie jego towarzysz.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Dotarcie nad rzekę Ribble nie było tak proste, jakby Huang tego chciał, ale ostatecznie udało mu się znaleźć nad jej brzegiem. Został poproszony o zajęcie się tym, a ponieważ ostatnie wydarzenia w jego biurze sprawiły, że potrzebował nabrać dystansu, z chęcią się zgodził. Pochłonięty myślami obracał w dłoniach woreczek, w których przechowywał kamyczki do nauki trytońskiego. Wiedział, że nie był wciąż biegły w tym języku, że wciąż jeszcze wiele musiał się nauczyć, ale zauważył, że z kamyczkami szło mu łatwiej. Było też prościej przekazać, co się chciało, kiedy można było ułożyć odpowiednie słowa. Choć nie zawsze brzmiały one tak, jak powinny. Kiedy dotarł na wyznaczone miejsce, dostrzegł znajomą, choć dawno niewidzianą sylwetkę. Nie mógł powiedzieć, żeby spodziewał się spotkać w podobnych okolicznościach z Atlasem, ale też nie mógł powiedzieć, żeby było to coś niemiłego. Po prostu - niespodziewane. Wysłał patronusa do Maxa z informacją, że dotarł na miejsce i z kim przyjdzie mu pracować, po czym podszedł bliżej. - Atlas, miło cię widzieć - przywitał się, uśmiechając się łagodnie, choć po chwili zmarszczył nieznacznie nos, gdy odór odpadków uderzył w jego nozdrza. - Jesteś biegły z języka trytońskiego? - dopytał jeszcze, wiedząc, że nie byłoby to nic dziwnego, skoro mężczyzna zajmował się magicznymi stworzeniami, a trytony były do nich zaliczane.
Widząc bruneta, poznał go już z daleka. Trudno powiedzieć, czemu aż tak precyzyjnie, ale z pewnością rozpoznał go niemal natychmiast, w reakcji na co przechylił nieco głowę. Nie widzieli się od... dawna. - Longwei. - skinął mu głową w geście skromnego, acz profesjonalnego przywitania. Miał w pamięci, że Huang nie jest fanem zbyt przyjacielskich gestów i choć oczywiście jego psychika dawno mu już rozmyła okoliczności wysnucia takowego wniosku, sam nie miał problemu z utrzymywaniem profesjonalnych stosunków. - Moja tymczasowa współlokatorka jest tłumaczką trytońskiego. Nie powiem, że jestem biegły, ale żywię nadzieję, że może nas nie wyklną. - zmarszczył lekko brwi. Byłoby znacznie wygodniej mieć tu Louise, ale nie zawsze mógł pozwolić sobie, by szefową biura tłumaczeń banku Gringotta za każdym razem ciągać za sobą po zakamarkach Anglii, by pomagała mu w każdych, drobnych zadaniach i trudnościach zawodowych. - Liczę na twoje wsparcie w tej materii. - skłonił lekko głowę, po czym wskazał dłonią kierunek, by udali się wzdłuż rzeki do miejsca umówionego na spotkanie z reprezentacją lokalnej kolonii trytońskiej. Okolica była ładna, choć z pewnością odpady wyrzucane na nabrzeża Ribble znacząco ujmowały urokowi Preston. Rosa rozglądał się, idąc, starając się pomimo jasnego celu tej wyprawy, którym była rozmowa z trytonami, dobrze rozeznać się w sytuacji okolicy. Nie chciał, by umknęły mu jakiekolwiek szczegóły, które mogłyby być argumentem jednej czy drugiej ze stron podczas dzisiejszych rozmów pokojowych, a otoczenie zawsze mogło skrywać pewne sygnały.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Odpowiedział lekkim uśmiechem na powitanie, nie przedłużając go. Nie czuł potrzeby dowiadywania się, co działo się z Atlasem od ich ostatniego spotkania, a i mężczyzna z pewnością miał inne sprawy na głowie, niż chęć posłuchania, co działo się u opiekuna smoków. Huang niby nie miał problemu z prowadzeniem rozmów o niczym, small talk nigdy nie był dla niego problemem, ale przecież nie spotkali się w tym miejscu w celach towarzyskich. Stąd sam podjął temat zadania, jakiemu mieli sprostać, a które zdecydowanie nie należało do najłatwiejszych. - Spróbuję pomóc jak mogę, ale ja znam jedynie kilka słów, a tak to posiłkuję się kamyczkami – odpowiedział, unosząc nieznacznie woreczek ze wspomnianą nauką języka trytońskiego. W jednej chwili zaczął się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej, żeby ktoś z Shercliffe’ów przybył w to miejsce, albo ktoś z poliglotów z Ministerstwa, ale nie było już drogi powrotnej. Skoro obaj trafili w to miejsce, musieli zająć się sprawą do końca. Podobnie jak Atlas, zaczął rozglądać się wokół nich, obserwując jakie śmieci były wyrzucane na brzeg, próbując zrozumieć, czy miało to związek jedynie z czarodziejami, czy również mugolami. W przypadku powiązania z niemagicznymi cała sprawa była trudniejsza. - Jak sądzisz, za tymi odpadami będzie stało tylko nasze społeczeństwo, czy będzie konieczna interwencja w Departamencie Współpracy z Mugolami? – zapytał, ciekaw opinii drugiego mężczyzny, powoli kierując się w stronę brzegu.
Przyjrzał się zaprezentowanym przez niego kamykom i skinął głową: - Udało mi się dowiedzieć jedynie tyle, że okoliczne siedlisko nie jest szczególnie agresywne i ich zachowania nie wynikają z celowych prób wywołania konfliktu. - zaczął, kiedy ruszyli brzegiem wody - To próba zwrócenia uwagi na to, z czym mają problemy, więc idziemy tam celem pertraktacji i znalezienia rozwiązań satysfakcjonujących obie strony, a nie celami zażegnania swary. - poprawił kołnierz jesiennej kurtki, czując, jak chłodny wiatr uparcie próbuje się pod nią wedrzeć. Nigdy nie był dobrym dyplomatą - oczywiście, starał się jak najtrafniej sprawiać takie wrażenie, ale był człowiekiem o niskim progu cierpliwości i choć maskował irytacje pięknym uśmiechem, zza którego przecież już nic nie było widać, to irytował się wcale niemniej. Spojrzał na opiekuna smoków i zamyślił się w związku z zadanym przez niego pytaniem: - Z raportu, który udało mi się wymusić na Ministerstwie, wynika, że skala problemu jest większa, niż mogło nam się początkowo wydawać. To, że mugole zanieczyszczają wodę to nie jest niespodzianką - robią to od dawna. Coś wydarzyło się w ostatnim czasie, co znacznie pogorszyło sytuację i prawdopodobnie to ten problem jest zapalnikiem całego zamieszania. - zastanawiał się na głos - W zależności od tego, co powiedzą trytony, będziemy musieli podjąć odpowiednie decyzje i kroki. - pokiwał głową - Jeśli chodzi o moje preferencje - spojrzał na niego porozumiewawczo, choć w jego oczach czaiłam się jakaś niewypowiedziana pretensja w stosunku do instytucji o której rozmawiali - wolałbym uniknąć konieczności dogadywania się z tym departamentem. Mają tam okropny bałagan i bardzo trudno jest cokolwiek od kogokolwiek się dowiedzieć. - zacisnął lekko wargi, bo pół zeszłego roku użerał się z próbami ustalenia, czy musi referować swoje zaklęcia zabezpieczające ranczo, jako, że posiadał stworzenia latające, a że były to stworzenia ranczerskie, trzeba było pilnować, by nie pofrunęły gdzieś i nie podeszły do ludzi, będąc z ludźmi oswojonymi. Droga przez mękę z tą biurokracją.