Nigdy tego nie chciał. Nie chciał być jednym z nich. Nie pasował do klanu Lunarvargr. Wilkołaków żyjących w swojej małej społeczności na terenach Finnskogen, zwanym lasem finnów. Chłód zawsze dotykał go głębiej, wchodził po skórę i ranił jego najwrażliwsze części człowieczeństwa, aż w końcu stał się czymś znośnym. W wieku trzynastu lat dzieci w wiosce ulegały przemianie w wilkołaki. Było to normalne jak oddychanie mroźnym powietrzem, kąpiele w zimnej przerębli, polowanie na pobliskie zwierzęta. Nie żyli jak cywilizowani ludzie. Czuł strach, który podchodził mu do gardła, kiedy ojciec położył ciężką dłoń na jego ramieniu i zamknął ją w silnym pół uścisku. Pełen dumy, a także wielkich oczekiwań wobec swojego pierworodnego. Xavier wiedział od samego początku, że był słaby, że ojciec chciałby mieć za syna Orma chłopaka Björna, który rywalizował z nim o przejęcie przywództwa nad klanem — bezskutecznie. Orm był prawdziwym wilkołakiem z krwi i kości. Nawet rzeki chłodnych fiordów, nie wiele mogły poradzić na upór Xaviera, który nie miał tego czegoś, czego oczekiwał do niego ojciec. Chciał stąd uciec, ale nie mógł. Płakał całą noc przed przemianą, ale tak, żeby nie widziała go matka, bo wtedy miałby przechlapane. Ragnar z pewnością by o to zadbał. Może gdyby wtedy otworzył się przed Xendayą zaradziłaby coś na to? Uciekliby wszyscy razem. Pragnął tylko czegoś innego, życia Grey'ów, które opowiadała mu rodzicielka przed zaśnięciem o kobietach, które są zielarkami, alchemiczkami, silnych i niezależnych, żyjących tak jak tego pragną. Czemu więc on nie mógł? Tylko raz zapytał o to matkę, ale ta już więcej nie poruszyła tego tematu, dostrzegając zimne spojrzenie ojca, w których w tamtej chwili można było ujrzeć samo Helheim. Ugryzienie miało boleć i chociaż Xendaya w sekrecie przed ojcem dała mu zioła pod język, aby złagodziły cierpienie, to nie mógł być na to przygotowany, co miało go czekać. Nawet jeśli hartowała ich dzika tundra, niekończącej się zimy, a z góry patrzyli nordyccy bogowie. Zawsze był tym najsłabszym i właśnie teraz miało się to ujawnić, pośród ciemności, wilczych skowytów przy blasku pełni księżyca. To był rytuał, pełen nieokiełzanych ceremoniałów. Stado wilków stojących wokół, obserwujących jak jeden z nich wychodzi naprzeciw i ma za zadanie ugryźć trzynastoletniego chłopca. Czy wtedy to ojciec go ugryzł? Nie wiedział. Jego serce biło chaotycznie, a w uszach szumiało od napływającego strachu, rozlewającego się po jego ciele niczym kwas. Nie miał pojęcia, kiedy zaczął wrzeszczeć, ani kiedy zaczął zwijać się z bólu, kiedy jego skóra przestała być jego skórą. Pragnął, tylko żeby potworny ból, jaki mu towarzyszył, skończył się tu i teraz, ale on trwał i trwał i nie zamierzał się skończyć. Pierwsze przemiany są bolesne, ale dla Xaviera zawsze takie miały być. Pełne obrzydzenia, niechęci, nienawiści i przede wszystkim panicznego strachu. Nie umiał zaakceptować tego kim się stał. Modlił się w agonii do Fenrira, żeby pozwolił mu umrzeć, ale nawet on taki słaby przeżył, jakby zasługiwał na karę i potępienie za to, że nie chce wilczego daru. Może to dlatego, że odważył się pewnej nocy uciec razem ze swoją malutką siostrą z klanu pełnego bestii, a najgorszą z nich był jego ojciec, który bez problemu go dorwał. Nienawidził siebie jeszcze bardziej, bo nie umiał ochronić siebie, a co dopiero własną siostrę. Dorastanie wśród klanu Lunarvargr było dla niego jednym wielkim cierpieniem. Nie chciał dla siebie takiego życia. Tak samo jak zażywanie eliksiru tojadowego było dla niego przekleństwem, ale ojciec powtarzał, że to dar, że nie wolno go czynić nieświadomym. Tylko raz zaproponował, że nie weźmie eliksiru, przez to dostało mu się; dwa ciosy w brzuch, ale wystarczył pierwszy, aby powalić go jak szmacianą lalkę. Picie eliksiru było dla niego jednym wielkim przekleństwem. Nie chciał być świadomy w ciele, którego nienawidził, którego się brzydził. Miał ochotę umrzeć za każdym razem, gdy czuł wilcze ciało, kiedy zmysły wyostrzały się do granic jego możliwości, a wszystko stawało się tak intensywne, że aż bolesne. Nie potrafił tego zaakceptować, dlatego kiedy ojciec zachorował na nieznaną chorobę, a jego pozycja w stadzie została osłabiona, Xavier uciekł do Anglii, do rodziny matki. Tam jego życie rozpoczęło się na nowo z dala od rodziny, o której chciał zapomnieć. Był tchórzem. Każde spojrzenie w lustro mu o tym przypominało, a on za każdym razem w nie patrzył z bezczelnością oszusta. |