Dość okazały, ale nadszarpnięty zębem czasu domek na obrzeżach magicznego Dublina, w którym zamieszkuje patchworkowa rodzina w składzie: Cillian i Ricky McGill, Fiadh i Marla O'Donnell oraz najlepszy przyjaciel rodziny - skrzat Jacek.
Kuchnia
Miejsce, w którym niezaprzeczalnie rządzi Jacek, pieczołowicie przygotowując dla wszystkich zmyślne potrawy (nie zawsze zjadliwe). Całe pomieszczenie zawalone jest rodową porcelaną McGillów, a także kubkami i talerzykami, które na przestrzeni lat tworzyli Rysiek z Marleną w ramach prezentów na dzień matki i ojca.
Salon
Elegancki, acz przytulny salon wyposażony w wygodny komplet wypoczynkowy z funkcją "komfort", która pozwala zażywać błogiego relaksu podczas rodzinnych pogawędek przy serniku. Nad pokojem króluje dorodna lampa-muchomor, sprezentowana Cillianowi przez jego dzieci z okazji ostatnich urodzin. Lampa jest zaczarowana tak, że przy każdym jej zapaleniu wykrzykuje jakieś grzybowe porzekadło, np. "Gdyby nie gdyby, toby były grzyby".
Pokój Ryszarda
Pokój Ryszarda, w którym przeżywał wzloty i upadki swojej młodości. Mimo pozornego rozgardiaszu i wątpliwego estetycznie doboru ozdób na ściany, panuje w nim niebywała czystość, bo Jacek wyszkolił go w perfekcyjnym Chłoszczyściu i z dywanu można śmiało jeść.
Pokój Marleny
Z sentymentu zostawiony dokładnie tak jak urządziła go jako nastolatka - pełen starych maskotek, bibelotów i pamiątek. W centralnym punkcie jest plakat mugolskiego boysbandu, który trwałym przylepcem przytwierdził Ryszard, nikczemnie dorysowując każdemu dorodne wąsy.
Domek na drzewie
Niegdyś miejsce zabaw i pierwszych tzw. życiowych eksperymentów młodych McDonnellów, aktualnie miejsce wspominek "kiedyś to było".
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Ile czasu minęło od czasu zerwania z Veronicą? Nie miał pojęcia, bo bawił się tak fenomenalnie bez niej, że kompletnie tego nie liczył. Początkiem października udał się w odwiedziny do swojego dobrego znajomego Manuela, zamieszkującego słoneczny Meksyk; tam imprezował nad basenem, strzaskał się na mahoń, lecząc kaca na plaży i wręcz korzystał z życia garściami. I wcale nie miał ochoty odwiedzać rodzinnych stron wcześniej niż w okolicach Bożego Narodzenia, do złapania świstoklika przekonała go jednak Marlenka, która zasugerowała wyprawienie hucznej imprezy urodzinowej; co prawda bliźnięta McDonnell obchodziły je w sierpniu, ale nic nie stało na przeszkodzie by świętować nieco później. W końcu byli zarobionymi ludźmi. W rezydencji na obrzeżach Dublina zawitała istna śmietanka towarzyska, sproszona przez zaradną siostrę, bo Ryszard niestety nie wykazał się taktem (zaspał na świstoklik) i zjawił się na ostatnią chwilę, gdy na patelni skwierczała już rybka złowiona tego ranka przez Cilliana. Oprócz tego, stół oczywiście uginał się od przysmaków, a nad suto zastawionym blatem rozsiadła się c a ł a familia McDonnellów, część Honeycottów, Jacek z dziećmi i nawet zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Wśród życzeń królowało klasyczne "zdrowia, szczęścia i jeszcze raz pieniędzy", nie zabrakło soczystych całusków od rozentuzjazmowanych ciotek oraz dyskretnie ocieranych łezek wzruszenia, bo "tak szybko dorastają". Ryszard dojadał właśnie bogaty kawałek tortu pod czujnym okiem Jacka który nagabywał go, żeby jadł szybciej bo zaraz dokładka, i ocenił pospiesznie: - Dobry, taki nie za słodki - czym oczywiście wzbudził aprobatę całego towarzystwa, a potem podjął temat swoich wojaży. - No, powiem wam, Meksyk jest super, ale dla takiego przyjęcia to warto było wrócić i nawet przepłacić za ten świstoklik intermagic express premium - stwierdził, jak się zaraz okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo zachęciło to siedzące naprzeciw stryjenki do ochoczego namawiania go, żeby nie wydawał już nic na świstoklik powrotny i został w Dublinie, co z kolei poprowadziło do burzliwej dyskusji: część gości uważała, że "niech jeździ, kiedy ma się wyszaleć jak nie za młodu", a druga, że "może jakby chwilę w miejscu posiedział to by sobie pannę znalazł". W tym momencie włączył się Cillian, uznając za stosowne dodanie, że wcale nie musi być to panna i równie dobrze może być kawaler, bo miłość to miłość, a potem ktoś zachęcony tą wzmianką spytał do tam u Harolda, a ktoś inny kto to jest Harold i tak oto toczyła się rozmowa, aż wreszcie Ryszard, dotknięty uczuciem niesprawiedliwości że to on jest na świeczniku, zawołał, przekrzykując Cilliana chwalącego się ilością obserwujących jakich zyskał na wizie po tym jak czarofluencer Harry udostępnił jego post u siebie: - A MOŻE NIECH MARLENA OPOWIE TERAZ CO U NIEJ - i wszystkie oczy zwróciły się ku siostrze.
Rozgardiasz w domu McDonnellów w związku z urodzinami Marleny i Ryśka był nie do opisania. Jacek biegał w popłochu, co chwilę dostawiając na stół kolejną wykwintną potrawę, Fiadh dokładała dekoracje, ostro panikując, że balonów i girland jest zdecydowanie za mało, natomiast Cillian kłócił się zawzięcie z wujkiem którą przyśpiewką rozpocząć świętowanie - klasycznym sto lat czy lepiej z przytupem i od razu rozbujać towarzystwo a kto się w styczniu urodził. Marla z kolei siedziała z nosem przyklejonym do szyby, czekając na tego, bez którego nie miała najmniejszej ochoty świętować. Liczyła, że galeony, które wysłała Ryszardowi na świstoklik express, faktycznie spożytkuje na środek transportu, a nie na kolejny zestaw szotów z Manuelem. Ryszard do rezydencji wbił modnie spóźniony, z opalenizną godną pozazdroszczenia, a w związku z tym, że impreza nie rozpoczęła się o czasie, wszystkie początkowe atrakcje tj. życzenia, torcik i prezenty zostały załatwione ekspresem, aby móc zasiąść przy magicznie powiększonym stole i tam wspólnie biesiadować, a co gorsze - plotkować. Co rusz przygryzała wargi, aby zdusić śmiech lub zażenowanie, gdy kolejne ciotki zadawały niezbyt taktowne pytania albo przytaczały wstydliwe historie z przeszłości, jednocześnie w miarę możliwości interweniując, kiedy gadka zmierzała w niewygodnym kierunku, jak np. tym czy Harold od Ryszarda to ten sam Harold, z którym i ona kiedyś miała w zwyczaju imprezować albo czy którekolwiek z nich planuje potomstwo i przedłużenie rodu McDonnellów, bo zegar biologiczny tyka i młodsi już nie będą. Szturchnęła Ryśka, gdy ten udzielił jej głosu i poczuła, że wszystkie ciekawskie spojrzenia rodziny są wbite w nią. Nie pozostało jej nic innego jak taktycznie trzymać się neutralnego tematu, jakim była praca - wystarczająco płatna, żeby nikt nie narzekał, że wśród przedsiębiorców to panuje tylko wyzysk młodych, ale i odpowiednio prestiżowa, aby uniknąć rozmów, że marnuje się na tym stanowisku. Beztrosko przytaczała kolejne anegdotki, szczegółowo opisując co śmieszniejsze przypadki i ignorując okrzyk sąsiada, że niektórym to już się w dupach poprzewracało, żeby kupować tak drogie różdżki. Nie sądziła, że tak swobodnym tematem wywoła burzliwą dyskusję, że biznes ten jest wątpliwy pod względem moralności i że - cytując ciotkę - powinno się to wszystko zamknąć w pizdu. Do rozmowy wtrącił się Jacek, uprzejmie upominając, że w tym domu nie toleruje się przekleństw, tam ktoś przytoczył artykuł mówiący o tym, że dzisiejsza młodzież to już nie zna innych słów niż bluzgów, ktoś przytaknął, że teraz to w ogóle dzieci są rozpuszczone i wszystko przez to bezstresowe wychowanie… Gwar przy stole był coraz większy, ale przynajmniej przestali być w centrum zamieszania, co przyjęła z ulgą. - Mam nadzieję, że Manuel dorzucił ci jakąś dobrą tequilę - szepnęła do Ricky’ego, który z wielkim skupieniem nakładał sobie hojnie sałatki - ku uciesze Jacka. - Co my tam w tym imprezowym bingo McDonnellów mieliśmy? Pochwała, że tort dobry i nie za słodki odhaczone. Pytania o dzieci - odhaczone. O, wiem, brakuje wspólnego oglądania albumu ze zdjęciami, w którym więcej jest zdjęć ryb niż nas. I żeby Fiadh wzruszyła się, gdy dotrą do fotki jak uciąłeś mi jednego warkocza, bo stwierdziłeś, że wolisz brata niż siostrę - wymieniała bratu rozbawiona, próbując przypomnieć sobie absurdy ich rodzinnych posiedzeń.
Zarechotał tylko pod nosem, czując szturchnięcie siostry, bardzo ubawiony tym jak oddał jej głos i ciekawy w jaki sposób postanowi zabawić dociekliwe towarzystwo, które jak widać z każdego, nawet najbardziej niewinnego tematu było w stanie rozkręcić burzliwą dyskusję. Marlena postawiła na pracę, co Ryszard skwitował głośnym komentarzem "Robota to głupota" ku wielkiej dezaprobacie Cilliana, a potem zatkał sobie gębę dokładką ciasta, chociaż już trochę go mdliło od tłustego kremu - nie chciał jednak sprawiać przykrości Jackowi, który przecież zajmował pierwsze miejsce w jego sercu i zrobiłby w s z y s t k o, żeby tylko był zadowolony. To znaczy, oprócz ogarnięcia się, bo bez przesady. Całe szczęście, anegdoty Marleny były na tyle porywające, że nikt nie wpadł na to, żeby zapytać i jego o plany zawodowe, bo musiałby się wtedy nieźle nagimnastykować, żeby jakoś wybrnąć bez rodziny wysnuwającej kolejne, coraz to lepsze propozycje potencjalnego rozwoju ("U nas zawsze się przyda ktoś do zawijania cukierków w sreberka", "Moim zdaniem byłbyś wyśmienitym woźnym", "A gdybyś tak wystartował w wyborach samorządowych?"). Trochę się zawiesił nad sałatką jarzynową, którą postanowił przegryźć słodycz tortu, gdy harmider przy stole sięgał już zenitu, rodzina dyskutowała jednocześnie na osiem różnych tematów (jakim cudem od psioczenia na młodzież Cillian i Marian przeszli do sprzeczki o to, która ryba jest królem wód - nie wiedział), a Marlena zaczęła coś do niego mówić. - Pytasz hipogryfa czy sra w lesie - odparł, klepiąc się znacząco po kieszeni, w której miał oczywiście schowaną magicznie pomniejszoną butelkę - I to nie bylejaki trunek, bo z barku jego starego, nie zdziwiłbym się gdyby ta tequila była warta więcej niż nowa fura wujka Andrzeja. Btw, nie mów mu, ale widać że była klepana, a twierdzi że to nówka z salonu... - skomentował, a potem z uciechy aż zakrztusił się sałatką, gdy Marla zaczęła wymieniać odhaczone z rodzinnego bingo punkty. Bo chociaż każde spotkanie u McDonnellów obfitowało w nowe niespodzianki i zawsze było fantastyczną przygodą, to jednak trzon pozostawał ten sam - i właśnie dlatego Ryszard tak k o c h a ł te posiadówki. Poprawiały mu humor sprawniej niż dotychczasowe dzikie melanże na hacjendzie u Manuela. - Nadal uważam, że dosko ci było w tej awangardowej fryzurze! No, po zdjęciach to już pójdzie z górki. Jacek się odpali ze wspominkami o tym, że dopiero co byłem jego wzrostu, a teraz taki kawaler. Potem będzie seria "kiedyś to było"... - zastanowił się chwilę z widelcem w polowie drogi do ust - A co obstawiasz jak dotrą do tej foty kiedy się zamieniliśmy ciuchami i wmawialiśmy wszystkim że ja to ty, a ty to ja? Dyskusja o ideologii gender czy identity theft is not a joke? Tak czy siak, powinniśmy się ewakuować zanim zaczną - stwierdził, bo choć McDonnellowie byli kochającą się familią i każdy za każdego skoczyłby w Komnatę Tajemnic, to jednak bywało i tak że emocje sięgały zenitu i rozmowa zahaczała o awanturę. Taką podszytą miłością, oczywiście, bo zawsze prędzej czy później ktoś mówił "zgoda buduje, niezgoda rujnuje" i dochodzono do konsensusu, zawieszano broń i przechodzono do kolejnego punktu imprezy jak podanie następnego ciasta lub polanie tzw kolejki. Kątem oka dostrzegł, że Fiadh już czai się w pobliżu regału z albumami, szturchnął więc siostrę, wskazując w tamtą stronę, bardzo rozbawiony tym jak brawurowo szło im obstawianie rozwoju sytuacji.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Ryszard oczywiście nie zawiódł pod względem doboru suwenira z szalonych wojaży; tequila z barku seniora Rosado wypita na tzw. spółkę brzmiała jak świetne zwieńczenie tej posiadówki, oczywiście dopiero jak już odsiedzą swoje i wszyscy zgromadzeni stwierdzą, że nie ma co młodych zmuszać do siedzenia przy stole ze starymi prykami. - Co ty gadasz - zdziwiła się, gdy Ricky podzielił się z nią tym newsem. Oczywiście nie miała powodów, żeby mu nie wierzyć, bo przecież był ekspertem w dziedzinie motoryzacji (podczas quizów barowych awantura o galeon wiódł prym i niejeden raz zapewnił im wygraną w postaci np. ogórka kiszonego lub owych galeonów, przepierdolonych potem na kolejne piwka) w przeciwieństwie do wujka Andrzeja, który był zwyczajnie bardzo naiwnym człowiekiem. - Niech Godryk ma go w swojej opiece, ostatnio udał się na pokaz miedzianych kociołków i był z siebie taki dumny, że tak mądrze zainwestował te pieniądze, bo mu powiedzieli, że kociołek premium sam warzy felix felicis. Ojebali go na trzysta galeonów - zrelacjonowała szybko, szczerze współczując cioci Stasi, która nieświadoma tego, że jej nieporadny małżonek znów roztrwonił pół oszczędności, wciąż siedziała w sanatorium dochodząc do siebie po jego poprzedniej aferze. Wbiła mu palec między żebra za komentarz o tamtej fryzurze, bo wciąż nie potrafiła w pełni pogodzić się z tym z jaką łatwością Ryszard ojebał ją na krótko i musiała potem przez miesiąc łykać eliksir na porost włosów. Szybko jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy wspomniał ten krótki, bardzo uciążliwy dla ich rodziców epizod w dzieciństwie. - Ciężko stwierdzić, zależy kto jako pierwszy wypali ze swoimi poglądami - parsknęła, a na widok matki, która ochoczo zasiadała już przy stole z albumem, obwieszczając wszem i wobec, że czas na coroczne oglądanie zdjęć, omal nie zadławiła się koreczkiem. - TO MY PÓJDZIEMY NA STRYCH POSZUKAĆ INNYCH ALBUMÓW - poinformowała rodzinę, która przyklasnęła na tę propozycję, a gdy wychodzili z salonu, akurat Cillian zaczął ze szczegółami opowiadać anegdotkę o pierwszej złowionej przez Ryśka rybie. Zgarnęła jeszcze cichaczem jackową nalewkę i talerz z przekąskami, po czym wyszła z bratem przed dom, zanim Cillian doszedł do punktu kulminacyjnego swojej historii. - Za każdym razem ten sam, wspaniały cyrk - westchnęła i kiwnęła głową w stronę kolorowego domku na drzewie. A potem puściła się biegiem w stronę ich azylu z lat młodości (gubiąc po drodze kilka kabanosów), bo tak jak zawsze była to ich twierdza i miejsce, w którym mogli odgrodzić się od wszelakich problemów i bolączek życiowych, tak również wyprawa tam za każdym razem wiązała się z rywalizacją które z nich dotrze jako pierwsze.
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Pokręcił głową z niedowierzaniem, aż załamując ręce nad opowieścią Marleny o kolejnej fatalnej inwestycji wuja Andrzeja, zerkając w stronę wspomnianego członka rodziny, relacjonującego właśnie swój ostatni zakup z reklamującej się w Proroku sprzedaży wysyłkowej Czaro-mango (był to samoczeszący grzebień, mimo tego że wujek był łysy jak kolano). - M a s a k r a. Gdyby Werka poznała Andrzeja, to by nie gadała że ja nierozsądnie przepierdalam hajs - mruknął, nieopatrznie wspominając byłą, na której wspomnienie w okolicy klatki piersiowej przeszył go ból emocjonalny sto razy gorszy niż ten, który musiał towarzyszyć cioci Stasi po najgorszym wydatku męża. Odchrząknął, szybko zmieniając temat na jakiś bardziej neutralny, śmiejąc się ze wspominek związanych z umieszczonymi w albumie fotkami i przekierował uwagę Marleny na rozpoczynający się właśnie festiwal nostalgii (i żenady), bo cała rodzina wyciągała już szyje w stronę umiejscowionego gdzieś między wódką a zakąską ogromnego albumu. "A pewnie, idźcie, nie ma co zmuszać młodych żeby ze starymi prykami siedzieli!" - rozległo się, gdy tylko siostra zasygnalizowała ewakuację, a Ryszard ochoczo kicnął za nią, na odchodne zachwalając raz jeszcze wszystkie przekąski, czym wywołał pełne wzruszenia pociągnięcie nosem u Jacka. - Co nie? Jedyna monotonia która chyba n i g d dy mi się nie znudzi. Chociaż nie wiem jak oni to robią, że za każdym razem są tak samo zdziwieni puentą, że tą pierwszą rybę to podpierdoliłem tobie - parsknął, słysząc że Cillian rozpoczyna właśnie swoją kultową anegdotę relacjonowaną przy każdej okazji z coraz większymi detalami; a że Marlena puściła się biegiem, zaraz krzyknął jakieś pełne obueznia "ej!!" bo totalnie zrobiła fallstart - i rzucił się w pogoń za nią. Dotarł do domku szybciej, bo chociaż oboje byli gibcy jak lunaballe, to Marla cechowała się tzw. zwinnością, a Ryszard szybkością. Dlatego stanowili duet idealny. - PIERWSZY - ogłosił głośno, co również stanowiło tradycję, bo inaczej się nie liczyło, a następnie rozwalił się wygodnie na wyświechtanej pufie w kształcie wielkiego złotego znicza, zakupionej gdy oboje przeżywali sportową fascynację. Rozejrzał się z nostalgią po wnętrzu, które trzymało chyba więcej wspomnień niż cała reszta domu; kolorowa chatka na drzewie była przez lata ich ostoją, miejscem zabaw, ale oprócz śmiechu słyszała też nie raz płacz i zgrzytanie zębami, tajemnice i sekrety, była również świadkiem wielu przepychanek, bo gdy wyścig kończył się remisem, należało ręcznie ustalić to, komu należy się zniczowy tron. Śmiało można więc stwierdzić, że domek na drzewie widział wszystko. - Ech, kiedyś to było... - westchnął i zamilkł na chwilę w zawieszeniu, jakby chciał minutą ciszy uczcić te chwile, które już przeminęły; wreszcie wydobył z kieszeni wykwintną tequilę, odczarował rozmiar i podał siostrze. - Twoje zdrowie, czyń honory - oznajmił kulturalnie jak prawdziwi dżentelmen, który wcale przed chwilą nie rozpychał się łokciami podczas wspinaczki po drabince, byle tylko Marla została w tyle.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Zapiała na wspomnienie ukradzionej ryby, bo choć wtedy nie było jej do śmiechu, tak teraz od razu słyszała w głowie w kółko powtarzane komentarze tj. ale z tego Ryśka ancymon, wy to jesteście asy, naprawdę czy niemożliwe, Marla zawsze myli wędkę z kijem do smażenia kiełbas. - Pewnie w ich wieku będziemy tacy sami - skwitowała powtarzalność rodzinki i dodała nutkę adrenaliny do ich dzisiejszej celebracji w postaci szaleńczego wyścigu do domku. - Wnoszę wniosek o sprawdzenie czy nie stosowałeś tak zwanego dopingu!! - obruszyła się, a potem roześmiana umościła się wygodnie na małej kanapie. Pewnie gdyby sytuacja była odwrotna i to ona stosowała doping - i tak by przegrała, bo Ryszard miał nogi jak gazela i nie sposób go było prześcignąć. Zarzuciła na ramiona koc ze skaczącymi mandragorami (pamiątka po ich krótkim epizodzie bycia zielarzami, którego początkiem było hodowanie rzeżuchy z Jackiem), ze wzruszeniem zauważając na nim kilka dziur po pierwszych wypalanych tu cichaczem papierosach. Kiwnęła głową na mądre słowa brata i sama na moment pozwoliła, aby w myślach mignęły jej flashbacki tych wszystkich chwil, które tu razem przeżyli. Począwszy od ich pierwszych zgrzytów i niesnasków podczas fuzji ich rozbitych rodzin, kończąc na niezbyt kulturalnych popijawach czy zwierzeniach, że kolejny chłopiec lub dziewczyna złamali im serce. - Czasem chciałabym już nigdy stąd nie wychodzić - dodała jeszcze nostalgicznie i zgrabnie przejęła od Ryśka butelkę tequili. - Nasze zdrowie - poprawiła go, przypominając mu, że przecież oboje byli dziś gwiazdami tego wieczoru, co w ich rodzinie oznaczało, że po prostu większość anegdotek dotyczyła właśnie ich. - Stary Manuela to chyba ma monopol na cały Meksyk na peruwiańskie zioło, skoro takie rarytasy trzyma w swoim barku - oceniła rzeczowo wartość alkoholu, a wiedzę na ten temat miała jak mało kto przez lata pracy w Geometrii. Nalała im hojnie trunku do kieliszków i choć tradycja nakazywała zagryzać tequilę limonką to oni mieli na podorędziu jedynie kabanosy. - Dobrze, że wróciłeś - uniosła z uśmiechem kielonka, upiła tequilę, przegryzła to zakąską i podeszła do szafki pełnej przeróżnych bibelotów i pamiątek. - Na dłużej czy planujesz gdzieś dalej pojechać..? - rozpoczęła subtelne i dyskretne przesłuchanie. Nie zamierzała naciskać, ale jego wspomnienie Werki przy stole było dla niej cichym znakiem, że być może jest gotowy w końcu opowiedzieć co się stało. W międzyczasie przeglądała ich szpargały, aż klaszcząc z uciechy, gdy znalazła zakurzoną czapkę kucharską z napisem MASTER JACEK. Bez wahania wcisnęła ją bratu na głowę i przy okazji zgarnęła z talerza dwa koreczki.
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Śmiało możnaby się pokusić o stwierdzenie, że j u ż byli prawie dokładnie tacy jak starsi członkowie rodziny, o czym poza zamiłowaniem do sałatki jarzynowej świadczyło chociażby to, jak ochoczo powtarzali rodzinne powiedzonka i dzielili się anegdotami gdzie popadło. Historyjka o tym, jak ancymon Rysiek przypisał sobie zasługi wędkarskie Marli i wpuścił wszystkich w tzw. maliny, była hitem nie tylko na urodzinowych posiadówkach u McDonnellów, ale też w pokoju wspólnym Gryffindoru. Naturalnie, wyparł się oskarżeń o stosowanie jakiegokolwiek innego dopingu niż zagrzewające do biegu skandowanie Jacka dobiegające z okna salonu ("oszczerstwa i pomówienia!" - nowe słowa, których nauczył go kolega mecenas), a potem rozsiedli się oboje jak królowe na tronach i mogli przystąpić do tzw. degustacji, choć nie obyło się bez odrobiny nostalgii. - Co nie? Albo mieć taki kieszonkowy, rozkładany, żeby móc do niego wchodzić gdziekolwiek się jest - rozmarzył się na temat domku, gładząc ścianę na której wyryte były najrozmaitsze mądrości z ich młodości ("JMM100%", "nie byłabym sobą gdy byłabym inna", "koham kucyki pony", "mArLaaa;*^^ & Ry$iEkKk.xD" itp.) i westchnął, tęskniąc za tamtymi czasami, gdy największym z ich problemów było to, kto znalazł fajniejszy tatuaż w czipsach albo jak przekonać Jacka, że dziury od petów w kocu to sprawka gnomów ogrodowych. - Ma - odparł, bo ojciec Manuela był prawdziwym bossem (a przynajmniej tak opowiadał mu ziomek), po czym uniósł kieliszek w geście toastu i chlapnął cały na raz. - Niby luksusowa, ale w smaku jak ta najtańsza z Żaberta - ocenił, sięgając po kilka kabanosów by zagryźć palący przełyk posmak, a słysząc zapytanie siostry, lekko się n a c h m u r z y ł. - Nie wróciłem, Marlena, przyjechałem w tzw. odwiedziny, bo zaprosiłaś mnie na imprezę - uświadomił jej dobitnie, lekko dotknięty faktem, że odebrała jego wizytę jako powrót gdziekolwiek. Po co miałby wracać, skoro bawił się tak fenomenalnie, świrując od świtu do nocy z Manuelem i resztą meksykańskiej ekipy? - Jestem teraz obywatelem świata, proszę ja ciebie, więc nigdzie nie wracam, nigdzie nie mieszkam, podróżuję i jest s u p e r - uściślił pewnym tonem, ale po chwili zawahał się lekko -To znaczy... nie wiem jeszcze czy pojadę konkretnie do Meksyku, bo jak łapałem świstoklik to słyszałem jak do Manuela się pruje jakiś typ i krzyczy "gdzie jest moje trzysta baniek????" no i szczerze, to ja wiem gdzie jest jego trzysta baniek, Manuel je zajebał, no i chyba nie bardzo mam ochotę tam wracać i się z tym konfrontować... Może pojadę gdzie indziej. Zobaczę, gdzie mają tanie świstokliki - dodał nonszalanckim tonem, wzruszając ramionami i zapiał ze śmiechu gdy na jego głowie wylądowała gustowna pamiątka, którą Jacek wkładał na głowę temu gagatkowi, który został wyznaczony do pomocy w kuchni (i dzięki temu oboje zawsze bardzo chcieli to robić). - Pójdę w tym do domu, Jacek będzie zachwycony! Weź zobacz, czy nie ma tam gdzieś charakteryzacji z przedstawienia "Gdyby babka miała wąsy to by była dziadkiem". To było moje ulubione - zachichotał, poprawił czapkę by dobrze się trzymała (nowej fryzury) i sięgnął po tequilę, by uzupełnić naczynia.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- No i to jest myśl! Może resztę życia poświęcę na stworzenie takiego prototypu - rozmarzyła się, ale zaraz machnęła na to ręką, bo mieli na głowie ważniejsze sprawy niż jakieś naukowe projekty tj. wypróbowanie tequili. Pokiwała głową na jego komentarz, w stu procentach się z nim zgadzając, bo tak jak ona znała się na cenach alkoholi, tak Rysiek był niekwestionowanym ekspertem od smaku i jakości. - Apropo Żaberta to w tym naszym osiedlowym była ostatnio afera, że kasjerka, ta wiesz, ruda była, co nam czasem na zeszyt dawała, no, to podobno przelewała alkohole do osobnej butelki, a ludziom wciskała jakieś soczki. I gdy przychodziły reklamacje to odsyłała niezadowolonych ludzi do producenta, bo ona tu tylko sprzedaje i tak w wała leciała kilka lat!! Patrz jak nas lubić musiała, że nas nigdy nie oszukała - sprzedała mu soczystego newsa, bardzo zadowolona, że nie byli jednymi z wielu poszkodowanych. Warto było mówić jej dzień dobry i komplementować ognistą fryzurę z tzw. pazurem. Widząc nagłą zmianę nastroju Ryśka zagryzła wargi, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo, bo przecież była świadoma, że tak właśnie działał i jak coś się działo to uciekał w dobrą zabawę. Czekała więc na dalszą część wypowiedzi o tym jak mu się wspaniale wiedzie, że życie dopiero teraz jest piękne, a on nie musi mieć żadnego planu. I nie pomyliła się ani trochę. - Nie, zaprosiła cię cała rodzina, a ja cię tu siłą ściągnęłam, żeby starzy nie świrowali, że omijasz własne urodziny i nie zawracali ci potem dupy - sprostowała, uznając, że to chyba najwyższa pora na zastosowanie nieco twardszej taktyki i sprzedanie mu tzw. kopa na otrzeźwienie. Oczywiście, że robiła to też dla siebie, bo zwyczajnie za nim tęskniła, ale pierwszy punkt ich honorowego kodeksu mówił jasno, że się mają nawzajem kryć i chronić. - Dlatego pytam o dalsze plany. Uniosła brew na kolejną anegdotę o Manuelu i drakach w Meksyku, z ulgą słysząc, że Rysiek nie planuje tam wracać i pchać się w samo centrum jakichś scysji między meksykańskimi gangusami. - Przecież wiesz, że ci zrobię świstoklik gdzie tylko sobie zamarzysz. Honolulu? Tybet? Polska Ibiza, czyli Mielno? A może jakieś kompletne pustkowie? - dodała już łagodniej i z uśmiechem, wymieniając przykładowe destynacje, w które mógłby się udać. Tylko zasadnicze pytanie było po co i czy znajdzie tam to, czego tak naprawdę szuka. Na razie go jednak nie zadała. Prawie zadławiła się koreczkiem, kiedy Ryszard przypomniał o ich ulubionym przedstawieniu i z ochotą zabrała się za przekopywanie zgromadzonych przez lata itemów. - Nie wiem czy on zniesie tyle emocji jednego dnia, już i tak jest wystarczająco roztrzęsiony. Od rana popija meliskę, bo co chwilę zalewał się łzami, że już jesteśmy tacy dorośli i on nie wie czy dożyje naszych następnych urodzin - wspomniała sytuację sprzed kilku godzin, sama wzruszając się jak wspaniałym przyjacielem i kompanem dla nich był Jacek. - BOŻE! Pamiętasz pierwsze wąsy, które nam zmajstrował? Jak się okazało, że zrobił je z waty, którą wypychał sobie buty, bo były na niego za duże? - tak chichotała, że aż musiała na chwilę przerwać dalszy rekonesans po domku. - Jak je znajdziemy to wrócimy tam do nich i im to przedstawimy z zapowiedzią, że wielki spektakl wraca po 15 latach w nowej odsłonie!! - zaproponowała; scenariusza nie potrzebowali, bo swoje kwestie doskonale dalej pamiętali.
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Po rewelacjach o lokalnym skandalu w Żabercie Ryszard aż zbierał szczękę z podłogi, chociaż wbrew wymalowanemu na twarzy zdziwieniu odparł: - W i e d z i a ł e m, że ta raszpla coś kombinuje, to znaczy, zlego słowa bym o niej nie powiedział, w końcu nas traktowała uczciwie i z kulturą, ale zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem niby ją było stać na diadem z kolekcji RAWRwena i kubraczki z lamparta od Mesje Koltą!!! Na bank handlowała tymi zlewkami na tzw. czarnym rynku - opowiadał z przejęciem, wspominając niesamowite, bezkompromisowe stylizacje kasjerki kosztujące bajońskie sumy. Wiedział, bo za sprawą Harolda wciąż obserwował hasztag fashion na wizzbooku, więc był na bieżąco. Pokręcił głową z niedowierzaniem, jednocześnie oburzony takim precedensem oraz pod dużym wrażeniem kryminalnego megaumysłu pani z Żaberta - a chwilę później atmosfera lekko się zagęściła, bo Marlena zadała pytanie, wchodząc na tzw. grząski grunt. Musiał przyznać, że jej uwaga była całkiem trafna i niepotrzebnie się oburzył, bo przecież siostra - jak zwykle - robiła wszystko w j e g o interesie, bo rzeczywiście, gdyby nie zmusiła go do przyjazdu, na pewno by się nie zjawił i potem musiał znosić niekończące się wyrzuty Fiadh i Cilliana, którzy pomimo całej swojej wspaniałości potrafili być zwyczajnie nadgorliwi. Tak dla zasady przewrócił oczami, ale potem westchnął, zrzucając nieco ciężaru ze swojego złamanego serduszka. Plany? - No właśnie nie mam - przyznał niechętnie - Nie mam pojęcia, co robię. Poza tym, że wyśmienicie się bawię, ofkors - uściślił, dbając o tzw. pozory, ale z nieco mniejszym przekonaniem niż wcześniej. Uśmiechnął się blado na propozycje Marleny co do nowych destynacji, starając się wyglądać tak jakby każda z nich brzmiała kusząco, chociaż wcale tak nie było. Najbardziej to chciałby wrócić do Hogsmeade na poddasze Werki, ale przecież prędzej by się dobrowolnie zgłosił na ochotnika na dożywocie w Azkabanie niż w tym momencie przyznał to na głos. - O, po prostu zrób mi Świstoklik objazdowy. W osiemdziesiąt dni dookoła świata - zasugerował, nie mogąc się zdecydować na nic konkretniejszego niż spierdolenie jak najdalej stąd. Całe szczęście, że oprócz trudnych, niewygodnych tematów mieli też coś, co nie zawodziło nigdy: zabawne i nostalgiczne wspomnienia z dzieciństwa. Na wzmiankę o Jacku i Rysiek się wzruszył, a także przeraził, bo sama myśl o tym, że ukochany skrzat miałby czegokolwiek nie dożyć, zabolała go jak Avada prosto w serce. Osobiście nie widział dla niego innej opcji niż nieśmiertelność. - Musimy mu przypomnieć, że przecież nam obiecał że będzie krzestnym naszych dzieci, więc ma zakaz umierania dopóki nie będą odchowane. To na pewno go postawi do pionu i przypomni sobie, że jest w k w i e c i e w i ek u i nie ma czasu na dramatyzowanie - postanowił rzeczowo, zanim prawie spadł z fotela ze śmiechu po usłyszeniu kultowej już historyjki o wacie z butów skrzata. - Ja pierdolę - skwitował elokwentnie pomiędzy falami rechotu, bo oczywiście pamiętał d o s k o n a l e. - Tego to już Jacek na pewno nie przeżyje i my też nie, bo jestem pewny że w tej wacie zdążyły się już namnożyć jakieś śmiertelnie trujące substancje - zachichotał, podał Marli na szybko napełnionego w międzyczasie kielonka i wbrew swoim słowom zerwał się do pionu, by dołączyć do przetrząsania kredensiku w poszukiwaniu gadżetów z przedstawienia.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Wiedziała, że Ryszard przejmie się historią pani Sophie Jelly, która - choć traktowała ich z uprzejmością i była zawsze szczodra i hojna - okazała się zwykłą aferzystką. Ciężko ufać komukolwiek w tych czasach, skoro nawet kasjerka z Żaberta prowadziła tzw. lewe interesy na boku. - Co nie??? Ja wiele razy próbowałam podpytać o ten diadem albo żeby chociaż mi jakąś zniżkę na podobną kamizelkę załatwiła to szybko zmieniała temat. Ciekawe czy w ogóle to oryginały czy je skądś przemycała, Mesje Koltą to przecież ceny z kosmosu dopierdala - westchnęła, czując żal, że ona to co najwyżej mogła sobie pozwolić na jakąś apaszkę z wyprzedaży u Madame Malkin, a i tak potem zmuszona była jeść parówki Merlinki przez cały miesiąc. Serce jej pękało, gdy tak patrzyła jak Rysiu miota się w swoich rozterkach życiowych, a przy tym wszystkim próbuje udawać niefrasobliwego i beztroskiego, jakby wydarzenia z ostatnich tygodni nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Znali się jak łyse pegazy - był w stanie oszukać każdego, ale nie ją. Podrapała się po brodzie, myśląc jak to wszystko dyplomatycznie rozegrać. Postawiła jednak na szczerość, bo nie ma co owijać w tzw. bawełnę. - No to ja ci powiem jak to będzie wyglądało. Będziesz trwał w tym braku planu, dalej się wyśmienicie bawił, ofkors, wyruszysz w podróż w osiemdziesiąt dni dookoła świata, wrócisz jak nie do Manuela i Meksyku to do Czech i Krzysia co tę Partię Przyjaciół Piwa prowadził, swoją drogą pozdrów serdecznie. Albo pobalujesz w winnicach u Bogdana. I se tak będziesz żył chwilą. Tylko to się kiedyś skończy. Więc może warto pomyśleć czy to jest tego warte, tak wiesz, na dłuższą metę? - wyrzuciła wszystko z siebie, mając nadzieję, że Rysiek nie wyjebie jej zaraz przez okno, a zrozumie, że robi to z czystej troski. Stali tak wzruszeni i dyskutowali o Jacku i jego wielkim sercu i oddaniu. - No ja mu powtarzałam: Jacek, ale ty masz jeszcze tyle misji do wykonania, przecież my zaraz rodziny pozakładamy, a bez ciebie to jak to będzie funkcjonowało, ja się sama do ołtarza nie odprowadzę, a Rysiek bez twojej pomocy pierścionka nie wybierze. No i się rozchmurzył, ale Fiadh za to pobladła i powiedziała, że mam nie być taka hop do przodu, bo wnuki to ona chętnie, ale jak upewni się, że tam się żaden fircyk wokół nas nie kręci - doprecyzowała, streszczając przebieg poranka w przybytku Mcdonnellów i fascynującą rozmowę z matką oraz Jackiem, który potem próbował wybadać u Marli czy do tego jubilera to pojedzie z Rikim niedługo, bo już ma parę złotniczych rarytasów na oku. Karuzela śmiechu nie miała końca; oboje piali wspominając jackowe rękodzieło. - Tam pewnie w końcu ta rzeżucha wyrosła, co to na kółko zielarskie obiecaliśmy przynieść - wydusiła z siebie, trzymając się za brzuch, bo przecież zamiast rzeżuchy, o której śmiertelnie zapomnieli, wzięli z domu jakieś zasuszone zielsko, które okazało się być jakimś rzekomym afrodyzjakiem dla ryb, jaki Cillian sprowadził za grube galeony z Czaroexpress. A potem wychyliła kielonka i zajrzała do zakurzonego kufra w rogu domku. Instynkt jej nie mylił, bo po chwili wyciągnęła z niego elegancki pulower w romby, którego używali do charakteryzacji dziadka. - ZOBACZ, JAK NOWY!
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Sytuacja z aferzystką z Żaberta była niezwykle dynamiczna, a w rozmowie, przypominającej już powoli profesjonalne śledztwo, co rusz wychodził na jaw nowe skandaliczne fakty. - Czekam aż psidwaczek się za nią zabierze, oni zawsze docierają do tzw. sedna sprawy - skwitował, oddając słuszny hołd jednemu ze swoich ulubionych źródeł informacji - Pamiętasz jak wywlekli na światło dzienne prawdę o Patrycji Brandon? Nie miałem pojęcia, że miała na drugie imię Donata - przypomniał sobie historię, która nieźle nim wstrząsnęła w zeszłym roku i stanowiła doskonały dowód na to, że wystarczy dobrze poszperać i dosłownie każdy może okazać się niezłym gagatkiem. Bardzo chętnie zagłębiałby się w podobne farmazony w nieskończoność, ale niestety ani towarzysząca im karuzela śmiechu ani bulwersujące plotki nie powstrzymały Marleny od wzięcia brata na tzw. spytki. Oczywiście, spodziewał się że prędzej czy później do tego dojdzie, tak samo jak do prób przekonania go że jego filozofia życiowa nie ma sensu, dlatego pozwolił siostrze się powymądrzać, zauważyć wszystkie istotne punkty i zadać kluczowe pytania, na które ani nie znał odpowiedzi ani nie miał ochoty takowej szukać. Trzymał jednak dzielnie nerwy na wodzy, zaciskając szczęki tak że prawie połamał sobie zęby i nie wyrzucił Marli przez okno (chociaż kusiło), nie kazał jej się też zamknąć (kusiło jeszcze bardziej). Nie zamierzał się z nią kłócić z jednego prostego powodu: nie miał żadnych argumentów na obronę swoich decyzji poza "bo tak". Zmusił się resztkami sił do tego, by znowu się beztrosko wyszczerzyć i uczepił się kompletnie nie tego, czego powinien: - Brzmi super! Krzysiu na pewno będzie zachwycony twoimi pozdrowieniami, ale Bogdana, wiesz co, Bogdana to chyba odpuszczę... załapał robotę przy zbieraniu winogron i nagle się z niego taki goguś zrobił jakby ta winnica to była co najmniej jego! Wyelegantowany, wypachniony, pytam go "masz peta?" a ten że pali tylko kubańskie cygara... A do tego w kaszkiecie popierdala nawet latem, no daj spokój - pokręcił głową z dezaprobatą wywołaną metamorfozą swojskiego ziomka z osiedla, którą zamaskował lekkie uczucie zazdrości związane z tym że niegdyś zawadiacki kolega Bogdan tak fajnie ogarnął sobie życie. Westchnął po raz kolejny, czując jak coś w nim pęka na myśl o tym, że może gdyby poszedł w jego ślady, znalazł uczciwą pracę i naprawdę do niej przyłożył, to oboje z Werką żyliby na tzw. poziomie i byli szczęśliwi jak kiedyś. Był już o mały włos od zwierzenia się Marlenie ze wszystkich bolączek, ale ostatecznie powiedział tylko: - Pomyślę o tym, ale nie dzisiaj. Możemy nie gadać o tym dzisiaj? Nie psujmy sobie urodzin - poprosił nieco bezradnie, bo naprawdę czuł że jeśli zacznie się zagłębiać w swoje osobiste dramaty, to skończy zasmarkany na ramieniu Marli, a przecież trwała i m p r e z a, a na imprezach nie ma miejsca na smutki. - Mnie kupowanie pierścionka nie grozi, ale powiem Augustowi że w razie czego m u s i zaangażować Jacka w proces bo inaczej nie dostanie niczyjego błogosławieństwa - odparł na relację z rodzinnej rozmowy, całkiem rozbawiony wizją swojego szwagra w takiej sytuacji, a jeszcze bardziej - wspomnieniem tzw. afery rzeżuchowej (która miała swój finał w Wizengamocie, bo Cillian oskarżył o kradzież luksusowego rybiego afrodyzjaku swojego zawistnego sąsiada, który naprawdę poszedłby za to siedzieć gdyby nie tzw. niska szkodliwość czynu, jak to ujął wyrokujący w sprawie sędzia Maguire). No naprawdę n i c nie potrafiło tak poprawiać mu nastroju jak perypetie McDonnellów. Rozkaszlał się, gdy Marla wraz z pulowerkiem w romby wypuściła z nie otwieranego od lat kufra tumany kurzu, a potem - oczywiście - zachichotał jak dziki. - Zakładaj! - zarządził, bo oczywiście to Marlena miała zaszczyt odgrywania głównej roli męskiej, Rysiek natomiast był babcią oraz trzecioplanową postacią dementora-listonosza (wymagało to bardzo skomplikowanej, ekspresowej zmiany charakteryzacji gdy obie te postacie prowadziły ze sobą dialog). Pochylił się nad skrzynią, by wydobyć z niej pamiętające czasy I wojny o Hogwart różowe p a p i l o t y, na widok których zapiał ze śmiechu i od razu zaczął je sobie zawijać we włosy. - Wiesz co, powinniśmy to arcydzieło zaprezentować na deskach Magic Royala, albo uderzyć prosto do Czaroflixa. Bylibyśmy ustawieni z kasą do końca życia.