Pobyt w szpitalu był przytłaczający i trudny. Cisza spowijała jej umysł bezgranicznie, przez co Clementine popadała w niewyobrażalny marazm i stagnacje, zaś strach obejmował jej wątłe ciało bezgranicznie. Lawirowała pomiędzy własnymi potrzebami i rozsądkiem, który coraz częściej opuszczał ją na dłużej niż kilkanaście minut... Może to był ten czas, gdy powinna zacząć być nastolatką, a nie tylko
damą ze świata, który w Anglii zacierał sfery podziałów i społecznych różnic.
Wreszcie mogła być sobą; beztroską, zabawną i ciekawą otaczającej rzeczywistości dziewczyna, która zamierzała zedrzeć maskę powagi i chłodnego dystansu. Zresztą - nie bez powodu trafiła do Gryffindoru, ale to mogło akurat wynikać z niepohamowanej żądzy przygód i prozy lekkomyślności, bo kto o zdrowych zmysłach wchodził do zrujnowanego antykwariatu, czyż nie?
Wolnym krokiem przemierzała więc alejkę Amortencji, okrywają się szczelniej płaszczem i poprawiając satynowy szalik wokół szyi. Wiatr był nieprzyjemny, mierzwiąc jej gęste pukle włosów, które raz za razem wpadały do oczu Bardot. Całe szczęście, że nie miała daleko, a brzęczące w torebce butelki musującego wina nie urządzały już tak donośnej serenady, gdy starała się za wszelką cenę dotrzeć w odpowiednie miejsce.
Po schodach - nie przeskakiwała, jak początkowo wynikało z jej zamiaru. Musiała iść wolno, by nie narobić hałasu, a tym samym nie sprowadzić na Adelę i Kate problemów wynikających z postrzegania przez sąsiadów potencjału na libację alkoholową. Francuzka nie posiadała nawet w tym wprawy, więc gdyby taka plotka rozniosła się po kamienicy, poskutkowałaby jedynie nieprawdziwymi oszczerstwami, na które nie była gotowa.
Do mieszkania zapukała trzykrotnie, a gdy Milburn otworzyła ciemnowłosej drzwi, ta od razu przekroczyła próg, ściskając gryfonkę ze szczerym rozbawieniem.
- Misja zakończona sukcesem... Nie skończyłam w żadnym pomieszczeniu, które ma toksyczne właściwości - zażartowała, wybuchając śmiechem.
- W mojej torebce jest alkohol, oby dobry, a także ciasteczka, a tutaj - drobny upominek dla ciebie i Adeli, ja mam taką samą, tylko różową - powiedziała spokojnie, wyciągając z kieszeni ozdobne pudełeczko, w którym znajdowały się bransoletki. Jeszcze jedną trzymała dla Imogen, jednak ta zapewne miała do niej trafić przy najbliższej okazji, a ostatnio często się rozmijały.
- To co... Oprowadzisz mnie? - zaproponowała, zrzucając z ramion płaszcz i szalik, a zaraz potem wskakując w gościnne kapcie, bo... Clementine nie potrafiła chodzić boso.
@Kate Milburn